Ilustracja: Pixabay

Zatajone historie – Księżniczka na wsi

10 kwietnia 2022

Szacowany czas lektury: 1 godz 7 min

“Są rzeczy, z których nikt z nas nie jest dumny, i dlatego o nich nie opowiada”.
To tak na początek. Cytat odnoszący się do treści opowiadania.

Żeby nie było, celowo otagowałem tę historię bardzo powściągliwie i ogólnie, by: nie zdradzać kluczowych wątków, czytało się przyjemniej, może spróbować zaskoczyć nie tyle treścią, co formą. A może tym i tym?  Zaskoczyć trochę, lub bardziej, a może wcale – to już sami oceńcie.

 

Robert był nowoczesnym rolnikiem, w zasadzie agrobiznesmenem. Czterdziestokilkulatek, wykształcony, kreatywny. Odważny w działaniu, energiczny i na swój sposób nawet przystojny, co też wiele mu w prowadzeniu biznesu, i w ogóle w życiu, ułatwiało.

Od dziecka wiedział, że odziedziczy gospodarstwo po rodzicach, którzy przygotowywali go do prowadzenia tego trudnego przedsięwzięcia, jakim jest uprawianie ziemi. Już teraz przejął zarząd nad sporym areałem. Wybudował się, rozwinął działalność, a rodzice już tylko mu czasem doradzali. Zasięgał czasem ich opinii, ale tylko z szacunku dla ich wcześniejszej ciężkiej pracy i by wciąż czuli się potrzebni, bo on miał swoją wizję przedsięwzięcia i był w jej realizacji konsekwentny. Cieszyło go, że dzięki temu może zapewnić rodzicom godną emeryturę, że w ogóle w ich wieku mogą z niej beztrosko korzystać, a on samodzielnie prowadzić gospodarstwo.

Gospodarstwo zmechanizowane, uprawy przemyślane pod kątem koniunktury i zakontraktowane na bardzo opłacalnych warunkach. Od lat nie martwił się o dochody, a biznes się rozwijał.

Przy gospodarstwie funkcjonowała mała przetwórnia, bo produkty eko, bio, czy po prostu tzw. „domowe”, regionalne, od lat były popularne, modne i pożądane na rynku i zaczęły stanowić znaczącą część dodatkowego dochodu. Na samym początku było to tylko hobby gospodyni Marysi, która obecnie spełniała się w roli propagatorki zdrowego żywienia, która od podstaw rozwinęła swoją markę. Z czasem przetwórnia stała się rozpoznawalna i szanowana w regionie, a na popyt na jej produkty nigdy nie można było narzekać.

Do tego gospodarze, na skraju lasu, prowadzili małą agroturystykę. Z zamiłowania, z przekonania, a może z misją przekazywania kolejnym pokoleniom pasji do życia wśród natury. Dobrych kilka lat temu trochę zainwestowali i trzy drewniane domki wystarczały, by przyjmując gości, czuli się propagatorami wypoczynku na łonie natury – bez zbędnych luksusów, ale w przyzwoitych warunkach, na co zatwardziałe mieszczuchy co raz częściej się decydowały. Ku zdumieniu gospodarzy, już po kilku sezonach inwestycja się zwróciła. Nie tylko latem gościli wielu turystów, ale okres wakacyjny od zawsze był jednak najlepszy.  

 


 

Dziś Robert cały podekscytowany jechał traktorem polną drogą w stronę domków letniskowych. Widząc z oddali machającą do niego Magdę, poczuł przypływ wewnętrznego ciepła, przeszyła go dziwna energia. A więc się zgodzili – ucieszył się, myśląc o rodzicach dziewczyny.

Magda wydawała mu się naprawdę sympatyczna. Może trochę w swojej niewiedzy o życiu na wsi naiwna, możne nawet powiedziałby – głupiutka, ale bardzo miło spędzało się czas w jej towarzystwie. Miała w sobie dziwne coś, co przyciągało i na chwilę pozwalało oderwać się od rutynowego wiejskiego życia.

I nie tylko chodziło o jej wygląd, bo może nie była szczuplutka i wysoka, ale nawet mając nieco pełniejsze kształty, nadal była zgrabna, jak dla takiego jak on faceta niezwykle atrakcyjna.

Już pierwszego dnia, zaraz po przekazaniu nowym wczasowiczom kluczy i oprowadzeniu po terenie gospodarstwa, dwie godziny później natknął się na nią przy stanowisku traktorów. Zaczepiona dłonią o poręcz jednego ze starszych modeli, wyglądała, jakby rozmyślała. Uchwycona za jakiś uchwyt, kołysała się niczym dziecko trzymające poręcz na placu zabaw. Dziwnie to wyglądało. Zdawała się być znudzona i trochę zagubiona. W dodatku ubiór miała jakby świąteczny, nie wakacyjny. Biała koszula, w której widział ją już wcześniej, pasowała raczej do pójścia do kościoła, teatru, czy na uroczystości szkolne, a nie do gospodarstwa rolnego. Kontrast był  nie tyle zauważalny, co kłujący w oczy.

I pierwsze na co zwrócił uwagę, to duże o grubych czarnych oprawkach okulary. Nie widział wcześniej takich.

Kiedy dostrzegła zdziwioną minę gospodarza, wyjaśniła mu, że tak kazali jej się na wyjazd ubrać rodzice, że sama woli wygodniejsze ciuchy, ale… dziś musi wyglądać oficjalnie. “Taki kaprys staruszków” – dodała na koniec ostrożnie, obawiając się, jak on to jako dorosły odbierze.

Chyba ta pierwsza rozmowa zmieniła jego spojrzenie na Magdę, którą wcześniej uważał za zadzierającą nosa miastową pannicę. Teraz dziewczyna mówiła otwarcie, szczerze, miała specyficzny akcent i płynność mowy, które jemu kojarzył się z inteligentnymi osobami. I jej głos brzmiał niezwykle ciepło. Młoda dama w każdym calu, ale nie traktowała go z góry. Chyba chciała się z nim poznać.

  

Następnego ranka, kiedy się na nią natknął, tym chętniej przyglądał się kusym spodenkom, opinającym ponętny tyłeczek. Chętnie wpatrywał się w wiele odsłaniający top, zza krawędzi którego w czasie rozmowy widział urocze koronkowe brzegi stanika, jednak przede wszystkim jego oczy przywoływały przedziałek nęcących jędrnością i świeżość młodych piersi. Każdy by patrzył – usprawiedliwiał się.

Musiał przyznać, że odkąd przyjechała tu z rodzicami na letni wypoczynek, od razu wpadła mu w oko, a jej stylowa metamorfoza na drugi dzień uzmysłowiła mu, jak mocny wydźwięk ma wygląd i jak zmienia postrzeganie. Taki okaz jak ona bardzo rzadko miał okazję podziwiać. Nie w tym zapomnianym przez świat zakątku, nie na wsi. Może Magda nie wyglądała jak modelka, ale taka dziewczyna, w takim miejscu, w tych swoich miejskich stylizacjach, wyglądała jak perełka – błyszczała, mieniła się żywymi kolorami. Nijak pasowała do maszyn, zwierząt, pyłu i całego gospodarskiego rozgardiaszu. Nawet chodziła jak dama, wyszukując trasy o najmniejszym ryzyku potknięcia się, czy ubrudzenia białych sportowych butów. Czasem wyglądała jakby przechodziła przez wartki strumyk po wystających kamieniach – powoli, ostrożnie i uważanie.

Zazwyczaj gospodarze gościli w domkach zagorzałych „naturystów”, którym niby spartańskie warunki, nie utrudniały, a urozmaicały urlop. Tacy ludzie z radością uciekali od zgiełku miast i przepełnionych turystami kurortów. Ale w przypadku tej rodziny było inaczej. Od razu dało się zauważyć inteligenckie obycie rodziców, dziewczyna też nie wyglądała na łobuza, a było wręcz przeciwnie – kulturalna, zadbana, elegancka. Rodzice nawet chwalili się, że chodziła do szkoły muzycznej, co jakby miało nadać dodatkową rangę.

Rodzina nie tworzyła zgranego teamu preppersów, na survivalowców też nie wyglądali. Dobrej marki auto i liczne walizki bezdyskusyjnie świadczyły, że raczej preferują wygodne życie, a nie ucieczkę od takiego. Dziwił się, że wybrali to miejsce na rodzinne wakacje, ale… przynajmniej obecność ładnej nastolatki ożywi jego codzienność, bo chętnie z nią rozmawiał i na nią spoglądał. Z każdym kolejnym zetknięciem się z nią, dostrzegał kolejne urokliwe drobiazgi.

Twarz sympatyczna, uśmiech szczery, oczy nieco figlarne, odważne, ale też owiane aurą tajemnicy.

Miała ciemne włosy i z powodu upału zazwyczaj spinała je w kucyk, który sięgał poniżej łopatek, choć kiedy ją pierwszy raz spotkał – wtedy przy ciągniku, włosy miała rozpuszczone niczym wiotkie gałęzie płaczącej wierzby. Czasem nosiła białą sportową czapeczkę z daszkiem, czasem nie – nie wiedział od czego to zależało, bo chyba nie od upału i słońca, bo te witały ich o poranku każdego dnia. I, o dziwo, dostrzegł to wyjątkowe coś w jej wyglądzie, kiedy nosiła te duże awangardowe okulary. Zaczęła mu się w nich bardzo podobać.  

No i sama figura, którą podkreślały niekiedy nad wyraz swobodne sportowe ciuszki, mocno przyciągała nie tylko oczy Roberta, ale też jego pracowników, co nie obywało się od śmiałych komentarzy.

„Z taką zdrową suczką to by pohasał, nie?” – śmiał się rubasznie Heniek, który z powodzeniem mógłby być dziadkiem dziewczyny, ale od zawsze był też niezłym gawędziarzem. Drugi – Marian, był bardziej bezwzględny i wciąż marudził, że jak tu pracować, kiedy pląta im się przed oczami taka… Robert nawet nie chciał komentować jego wulgarnych seksistowskich słów, udawał, że  nie słyszy. Co by nie było, prości pracownicy tylko tak gadali, do czego mieli prawo, o ile byli wydajnymi pracownikami. A byli. Patrzyli na dziewczynę jak na delicję, jak na chodzącą wśród zwykłych zjadaczy chleba księżniczkę. Pożerali oczami jej nieosłonięte części ciała i mruczeli pod nosem sprośne komentarze. Ale kiedy podchodziła bliżej, o coś pytała, milkli i jakby nic zajmowali się robotą. Chyba przytłaczała ich pierwotna i zakorzeniona w umysłach prostych ludzi różnica klas i społecznego statusu.

Gospodarz, widząc zmieszanie pomocników, tym chętniej, kiedy nastolatka pojawiała się w pobliżu, opowiadał jej, wyjaśniał, tłumaczył zasady i tajemnice życia na wsi. Dziwił się, że mieszczuchy nie mają o niczym pojęcia, ewentualnie czerpiąc wiedzę o wsi z jakichś peerelowskich filmów, gdzie krowę doi się ręcznie do stalowego wiadra. Dziewczyna nawet nie wiedziała, czym różni się pszenica od żyta, jak wyglądają pług i brony, a przed grzebiącymi w ziemi kurami uciekała z paniką w oczach, jakby te były wściekłymi buldogami. O dziwo Magda zadawała sporo pytań i była wręcz zafascynowana opowieściami rolnika o wiejskim życiu.

Była szczęśliwa, kiedy Robert już w drugi dzień jej pobytu zaproponował popołudniową przejażdżkę ciągnikiem. Mężczyzna miał już zaplanowaną pracę przy skoszonym na łąkach sianie, ale czego nie robi się dla dobra letników, by wystawili w sieci pozytywny komentarz, który przyciągnie kolejnych klientów. Chciał ją zabrać ze sobą, by zobaczyła gospodarskie prace, dla wielu miastowych była to atrakcja.

Magda, choć była już prawie pełnoletnia, miała spytać rodziców o zgodę, on i tak miał przejeżdżać drogą obok dacz, więc nie tracił niczego, a zyskać mógł towarzystwo sympatycznej dziewczyny, której pobyt tutaj mógł zamienić w przygodę. Była dla niego jak nowa zabawka w kolekcji, tylko jej chciało się poświęcać czas. Przynajmniej na początku.

 

Stała i machała ręką, mając twarz rozpromienioną nie tylko promieniami palącego słońca, ale szczerą radością. Ta jej dziewczęcość, ale zarazem dojrzałość i nieukrywana radość go powalały. I ubiór. Dla “dinozaurów” wręcz niesmaczny, dla pokolenia dziewczyny normalny, ale każdego potrafiący wprawić w zakłopotanie.

Zaczerwienił się, kiedy, podając rękę, pomagał jej wejść do pojazdu. Pod dość luźną koszulką na ramiączkach zakołysały się śliczne stożkowate piersi. Dziewczyna nie miała stanika! Zauważył to dopiero teraz, kiedy trzymał ją za nadgarstek i podciągał ją ku górze.

Przełknął ślinę, starając się nie wydać zbyt głośnego dźwięku.

- Rodzice… się zgodzili? – zapytał dla zasady, na siłę odrywając oczy od wciąż kołyszących się cycuszków. Sutki prawie przebijały delikatny biały materiał, a kontrast brodawek i bladej skóry piersi domagał się uwagi jego oczu. Ten obraz sam drażnił, przywoływał go, narzucał się. Nigdy by nie pomyślał, że ona odważy się na takie coś. Głupio mu było, bo dziewczyna chyba widziała, jak przenikał oczami bluzkę.

- Tak. Ucieszyli się – uśmiechnęła się niewinnie. Zakłopotana jego spojrzeniami, wciąż poprawiała włosy.

Dostrzegł wtedy jej idealnie wydepilowane pachy. Poczuł też przyjemny zapach potu nastolatki, który działał na niego jak silny afrodyzjak.

- I… wypuścili cię – spojrzał wymowie na koszulkę Magdy – tak? – zdziwił się, maskując męskie emocje, jakby obrazek go nie poruszał. Gdyby nie pozwolili i tak by ją zabrał. W takim stroju to nawet porwał – śmiał się w myślach.

- Nie no… Chwilę temu pojechali do sklepu i gdzieś dalej. Zwiedzaliby tylko – wzruszyła ramionami.  – Marudziliby… – próbowała coś tłumaczyć, bardziej dać mu do zrozumienia, że nie mają pojęcia o tak śmiałej stylizacji. – Taki upał, że… nie idzie wytrzymać – zawstydziła się, argumentując. Osłoniła cycuszki, krzyżując ramiona, ale tylko na chwilę.

- No to cię rozczaruję, bo te cudeńka – uderzył w kierownicę – mają klimatyzację. Zmarzniesz – roześmiał się na głos. – Bez tego w taki upał rzeczywiście nie szłoby wytrzymać – uśmiechnął się, wbił bieg i ruszyli. Ale rzeczywiście, poza kabiną upał był nie do zniesienia. Sam usprawiedliwiał ją przed sobą. 

- No właśnie poczułam – powiedziała zdziwiona, bo po wejściu do kabiny zrobiło się przyjemnie chłodno, jakby weszła do wody w jeziorze. – Tu naprawdę jest klima? – zrobiła wielkie oczy.

- To jak mercedes wśród traktorów – zaznaczył dumnie i zaczął jej opowiadać o koszeniu trawy na siano. Wyjaśnił też, że słomy zwierzęta nie jedzą, a właśnie siano. Śmiał się głośno, kiedy zapytała niewinnie zdziwiona – “A dlaczego? Czym to się różni?” Wszystko jej wyjaśnił.

 

 

Stała oparta przy drzwiach. Powodowana wstrząsami, utrzymywała równowagę i patrzyła na drogę przed traktorem.

Robert też patrzył, ale regularnie zerkał z ukosa na gładką skórę ud, na cycuszki i smukłą szyję nastolatki. W dodatku pachniała tak pięknie, że czasem aż przymykał oczy, by poczuć powiew egzotycznej bryzy i wyobrazić sobie jakąś tropikalną wyspę, na której mogliby się znaleźć, gdyby życie było bajką. Może fantazja byłaby bardziej prawdziwa, gdyby nie czuł wstrząsów jazdy po wyboistym terenie.

Inaczej teraz wyglądała bez tych swoich okularów. Długo przyglądał się jej profilowi. Ta dziewczyna podobała mu się co raz bardziej. Oczywiście, że miał zdrowe męskie odruchy. Odkąd weszła, wyobrażał sobie pewne bardzo śmiałe sceny. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z dzielącego ich dystansu. No i jeszcze te cholerne zasady, których nie wypadało łamać. Zdrowy rozsądek w takich chwilach blokował naturalne samcze reakcje.

- Chcesz spróbować? – zaproponował, spoglądając na kierownicę, kiedy znajdowali się na dużej łące, gdzie leżały pasy wcześniej skoszonej trawy. Tutaj nie było ryzyka uderzenia w cokolwiek, na przestrzeni kilku hektarów znał tu każde zagłębienie.

- A mogę!? – wybuchła euforią, jakby już się zgadzając. – Nie! Na pewno to trudne. Nie! Zaraz coś zepsuję, albo zrobię coś nie tak – tłumaczyła, wzbraniając się, ale wypieki na policzkach jakby nadal się powiększały, bo w myślach już widziała siebie za kółkiem tak dużej maszyny.

- To proste. Spróbuj – zachęcał Robert. – Chwyć kierownicę i już – namawiał.

Kiedy ochoczo nachyliła się nad kokpitem i kurczowo zaplotła dłonie na sterze, widziała w jej oczach nie tylko fascynację, na ustach nie tylko pierwotną radość, ale głównie wiszące pod bluzką cudowne piersi. Te mógł podziwiać w całej krasie, bo bluzka miała spore wycięcie pod pachą. Kolejny raz pomyślał, że dziewczyna celowo założyła taką skąpą szmatkę, by samej zaszaleć, jego zawstydzić, a później chwalić się tym koleżankom. Głupio się czuł, ale nie mógł oderwać oczu od tych osobliwości ciała.

I zbrązowiona słońcem skóra jej ramienia pachniała jakimiś drogimi kosmetykami – prawdziwa miastowa laleczka.

- Mogę? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, pełna werwy usiadła na kolanie kierowcy, jak na krzesełku, a bardziej jak na nodze wujka, by poczuć się pewniej, a przede wszystkim, by wygodnie jej się sterowało. Wcale nie była zawstydzona, że siada na nodze obcego mężczyzny. Tak pochłonęło ją nowe doświadczenie, że nie zwracała uwagi na zbytnie spoufalenie.

Odruchowo położył dłoń na jej talii, by ją podeprzeć, by dziewczyna łatwiej utrzymywała równowagę. Poczuł sprężyste mięśnie i skórę. Akurat zetknął się z nieosłoniętym ciałem. Doskonałe – pomyślał, czując pod palcami aksamitną delikatność.

Najwyraźniej musiała uznać to za potrzebne i normalne zachowanie, bo nawet nie zareagowała.

Zapragnął ją wtedy rozebrać całą do naga i pławić się w jej wdziękach. A jeszcze wzorcowo spięty i pięknie pachnący kucyk wciąż smagał go po twarzy, doprowadzając do szału.

Wciąż nie reagowała na obecność jego śmiałej dłoni, która zaczęła się przesuwać po kilka centymetrów w różne strony, jakby rozpoznając teren.

Robert zareagować jednak musiał, z fizjologią nie był w stanie wygrać. W jeansach utworzyła się ogromna wypukłość. Na szczęście miał takie spodnie, a nie szorty, co pozwalało nieco maskować wzwód, a przynajmniej nim nie razić. Dobrze, że Magda siedziała do niego bardziej tyłem niż bokiem i skupiała się na drodze.

- Fajnie? – zapytał zaczepnie, by przerwać kłopotliwą ciszę, sam wciąż czerpiąc przyjemność z dotykania jedwabistej skóry.

- Super! Nie wiedziałam, że to takie proste! – mówiła pogodnym głosem zachwycona Magda. Przez chwilę opowiadała o wrażeniach, a słowa zlewały się w pełną emocji opowieść.

- Bardzo dobrze ci idzie – pochwalił.

I wtedy się stało. Sam nie wiedział, jak do tego doszło i co go podkusiło. Nagle poczuł pod palcami sprężysty jędrny pośladek i zauważył, że dłoń zaciska się pulsacyjnie na zebranych w fałdę powierzchni szortów i dziewczęcego ciała. A najlepsze, że nastolatka nawet na niego krzywo nie spojrzała, jakby jego pieszczoty były obowiązkowym i normalnym punktem programu nauki jazdy traktorem. No jakby tego nie zauważyła!

Kolejnym odruchem, w tym przypadku, było objęcie nastolatki i wsunięcie dłoni, sunąc od kolana po udzie, pod luźną krawędź bawełnianych szortów. To był odruch, którego nie dało się powstrzymać. Poczuł ciepło zagłębienia pachwiny, a po chwili delikatny materiał bielizny i… nie potrafił już oderwać palców, wycofać się z tej bezczelnej wyprawy. Ślizgał się po majteczkach w górę i w dół, masował okolice cipki okrężnymi ruchami jak szalony.

A Magda tylko spojrzała mu badawczo prosto w oczy i… na powrót wróciła do kierowania traktorem, co najwyraźniej uznała za ważniejsze wydarzenie, niż naruszenie jej intymnej granicy. Tym razem jej uśmiech wyglądał inaczej – dumny, pełen ciekawości i jakby satysfakcji. Jakby udawała, że nie wie, co się dzieje. Przestała cokolwiek mówić. Oboje słyszeli tylko odgłosy silnika jadącej maszyny.

 

Wciąż nie dowierzał, że to się dzieje. Chwilę temu wsunął palce pod jej bieliznę, dopiero co poczuł chropowatość pasa króciutkich włosów łonowych, wilgotne brzegi sromu, a już palcował Magdę, jak dobrze znaną kochankę. Najpierw ostrożnie i bardzo zachowawczo jednym palcem (nie chciał szarżować w obawie przed tym, że może być dziewicą), ale szybko przekonał się, że pochwa jest przyjemnie ciasna, ale na tyle elastyczna, że z powodzeniem mógł wciskać dwa kłykcie. Czując drobne wypustki muszelki, dyszał z nadmiaru emocji.

A Magda wciąż siedziała mu na kolanie i patrzyła przez przednią szybę traktora, choć już od dłuższego momentu traktor się nie poruszał, a tylko stał na środku łąki. Nawet słowa mu nie powiedziała, a jej biodra same zaczęły tańczyć, utwierdzając go w przekonaniu, że nie ma nic przeciw takiej śmiałej wyprawie jego dłoni do jej intymnego zakątka.

Nabuzowany emocjami, wydyszał jej do ucha, by zrzuciła spodenki i majteczki, by było mu wygodniej ją pieścić.

Szybko wykonała polecenie. Myślał, że będzie zażenowana, zawstydzona, ociągać się, ale ona błyskawicznie wyswobodziła biodra od okrycia i zajęła wcześniejszą pozycję na kolanie. Z radością na powrót rozwarła uda.

Czuł na swojej nodze miękkość jej gołych pośladków i nierówność krocza, co doprowadzało go do erotycznego szału. Jego głodna dłoń błyskawicznie wróciła na jej śliczny srom.

Nigdy tak zawzięcie nikogo nie palcował. Żadna znana mu partnerka, nie reagowała na takie pieszczoty, tak jak Magda. Wręcz na ociekających pochwową wydzieliną palcach czuł jej ochotę, podniecenie, a już po chwili żądzę. Głośne pomruki dopełniały reszty.

Dopiero, kiedy spowszedniały mu docierające do niego bodźce, przypomniał sobie, że skoro robi, co robił, to dziewczyna nie powinna mieć pretensji, jeśli zajmie się jej cycuszkami. Szybko wpełznął dłonią pod koszulkę i zaczął poznawać dokładną topografię jej piersi – twardych, jednak poddających się. Kiedy obróciła się do niego bokiem, nie powstrzymał się przed zassaniem brodawek. Żuł je długo i intensywnie, na zmianę ściskając wypukłości dłonią. Od lat nie miał z takimi do czynienia.

To wtedy pierwszy raz poczuł jej rękę na członku. Oparła się przypadkiem, czy celowo chciała sprawdzić, co on tam ma? – nie było ważne. Ważne, że po szybkiej ucieczce jej ręki, dłoń szybko wróciła na przebiegający wzdłuż rozporka grzbiet górski i rozpoczęła regularne masowanie drzemiącego pod materiałem potwora. Był pewny, że miała już z czymś podobnym do czynienia. Błysk w jej oczach powiedział mu nadto, co chciał wiedzieć. Ależ mu  było dobrze!

Szybko zabrał palce z wilgotniutkiej cipki, nerwowo szarpnął za guzik spodni i zsunął suwak. Udostępnił jej swoją intymną przestrzeń. Kiedy zaczęła go na powrót dzierżyć w dłoni przez slipy, mruknął z rozkoszy jak kocur. Kiedy sama wpełzła pod gumkę jego bielizny swoimi drobnymi chłodnymi palcami, nie powstrzymał szeptanego komentarza zachwytu: „Yhhh! Ja pierdolę!”

 

Tak, siedział na fotelu kierowcy jak król i patrzył na nastolatkę, która udawała, że nie wie, co się dzieje i siedząc gołym tyłkiem na kolanie, waliła mu gruchę aż miło. On wciąż masował pełne śluzu wypustki, czasem gładził przystrzyżone futerko, zdawało mu się, że łatwo odnalazł wrażliwy na pieszczoty koralik. O dziwo, dziewczyna reagowała na powtarzalne trącenia łechtaczki bardzo żywiołowo i, jak dla niego, przesadnie głośno. Musiała mieć z tym wcześniej do czynienia, bo zachowywała się tak odważnie, że aż dziwnie. Niekiedy aż czuł się onieśmielony. Ale nie wyglądało, by odgrywała jakąś rolę, po prostu reagowała naturalnie, a on do takich żywiołowych reakcji po prostu nie był przyzwyczajony. Po chwili trochę przywykł. Wciąż tylko trochę.

Nawet jeśli zaczynając to wszystko, miał wątpliwości co do jej „dziewiczego statusu”, teraz wyzbył się najmniejszej nadziei, że Magda może być grzeczną dziewczynką, która tylko poczuła wakacyjną słabość, zagubiła się, uległa pokusie. Dziewicą na pewno nie była. Dziewica nie mruczy tak intensywnie, doniośle, wręcz przeraźliwie, kiedy obcy facet bawi się jej cipką. Dziewica nie zajmuje się kutasem tak śmiało i… fachowo. Ściskała go nie za mocno, nie za lekko, tempo pracy dłoni też było równe i dla niego właściwe. Wiedziała, co ma robić! W dodatku czuł u niej ochotę na taką zabawę. Miał nawet wrażenie, że chciała od niego więcej.

Kilka chwil obciągała mu ręką. On wtykał w nią palce i masował opuszkiem brzegi płatków różyczki, często pocierając łechtaczkę. Oboje dyszeli, mruczeli i doświadczali rozkoszy. A wszystko działo się w ciasnej kabinie traktora, na środku skąpanej w palących słonecznych promieniach i niedawno skoszonej łąki, przy akompaniamencie pracy silnika i śpiewu skowronków.

 

Wracali w ciszy. Czasem zamienili słówko, kiedy ona pytała o jakieś drzewo, a on niczym zawodowy leśnik streszczał, co wiedział o tym gatunku.

Co prawda nie spoglądała mu już tak często w oczy, ale miał wrażenie, że tylko on czuje konsternację. Zrobiło się dziwnie.

Podróż powrotna bardzo się dłużyła.

 

Po tym jak energicznie zeskoczyła ze stopnia traktora na drogę, beztrosko ruszyła w stronę zabudowań. Widział jaj szybkim sprężystym krokiem zmierzała do domku letniskowego. Znowu widział jej ponętny cudowny tyłeczek, tym razem okryty szortami. Rozmyślał o tym, co się działo, kiedy nie miała ich na sobie. To on jakieś pół godziny wcześniej ściskał to ciało, bawił się wdziękami i poznawał tajemnice, jakby jakiekolwiek przeszkody ku temu nie istniały, a teraz ona grzecznie i spokojnie szła do kwatery, jak po udanej szkolnej wycieczce. Teraz myślał, że to wszystko było wytworem jego wyobraźni, że tak nie mogło być.

Nie dostrzegł wypolerowanego opla jej rodziców, co dawało mu cień ulgi, że sprawa się nie wyda, bo już sam nie miał pojęcia, czy wiedzieli o wycieczce córki.

 

Jechał uśmiechnięty ku gospodarstwu. Ależ to był dzień! – krzyczał czasem w kabinie w przypływie zadowolenia. Ależ ta mała ma temperament! Ależ ja mam szczęście! – powtarzał, wspominając pikantne chwile, szczególnie moment, kiedy oboje – zmieszani zdarzeniem, doprowadzali swoje garderoby do nie budzącego podejrzeń stanu.

Dużo myślał o Magdzie. Wciąż mielił w głowie jedną scenę, jakby mógł ją na przeróżne sposoby interpretować, a tu znaczenie słów było oczywiste. „Może jutro też… pojeździmy? Rodzice będą jutro zwiedzać. Mnie pewnie będzie bolał brzuch” – stwierdziła, kiedy już wracali. Rozwiewając jego wszelkie wątpliwości, dała mu wtedy coś jasno do zrozumienia. O tej propozycji myślał nieustannie.

 

 

Ależ miał pietra, kiedy wieczorem pod jego dom zajechał opel letników, a z tylnego siedzenia pasażera nieśmiało pomachała mu Magda. Nie uśmiechała się, po prostu pomachała, jak znajomemu, bo tak wypadało.

Najpierw wysiadła mama nastolatki, po chwili kierujący samochodem tata. Szli w jego kierunku, mając zagadkowe i nieprzeniknione twarze.

Robert właśnie wracał do domu na kolację. Latem praca, w jego przypadku, trwała nie raz po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dziś akurat skończył o dość przyzwoitej porze, choć o przyzwoitej nie zaczął, bo wstał po czwartej rano. I po niespodziewanych atrakcjach dnia, po których musiał jeszcze sporo popracować, wracał z myślą o posiłku, ratującym życie prysznicu i zimnym piwie na werandzie, kiedy na tle niebieskiego nieba oczekiwanego spokoju, pojawiły się ciemne chmury niepokoju.

- Możemy kupić u państwa trochę jajek? Ponoć te gospodarskie są najlepsze – uśmiechnęła się elegancka kobieta w ciuchach pasujących bardziej na wyjście do teatru, niż na pobyt na wsi. – Ponoć macie też kozi ser własnej produkcji? Spróbowalibyśmy waszych wyrobów. Być w takim miejscu i nie skorzystać, byłoby grzechem – oznajmiła pogodnie.

- Tak. Zawołam żonę i… – Robert wymusił uśmiech, nadal wietrząc w zachowaniu wczasowiczów podstęp. Pewnie zraz mu wszystko wygarną przy… żonie – obawiał się i denerwował. Po co wołałem Maryśkę!? – złościł się teraz na siebie.

- Ja tam bym jeszcze na słodko coś kupił. Może ciasta gospodyni piecze? – zagadnął mężczyzna w okularach, który każdemu skojarzyłby się z akademickim wykładowcą rodem z Oxfordu. Mówił z dziwną manierą. Też jakby patrzył na wszystkich z góry, ale tylko z grzeczności im tego nie okazując. – Tęsknię za takim z prawdziwego wiejskiego pieca. Jak dawniej u babci – rozmarzył się.

- Żona piecze, ale tylko na potrzeby domowe – zaznaczył gospodarz. – W piekarniku. Normalnym. Ze sklepu. Raczej nie… sprzedajemy – dodał. Nie rozumiał, dlaczego tacy ludzie myślą, że na wsi postęp techniczny miałby się zatrzymać jakieś pięćdziesiąt lat temu.

Magda wysiadła z samochodu i stanęła przy drzwiach, jakby tylko statystując rozmowie. Miała na sobie zwykły T-shirt, luźne jeansowe spodenki do połowy długości ud i swoje duże okulary. Stała tak niby zwykła, a i tak, dla Roberta, wyglądała jak milion dolarów. On i tak widział ją teraz nagą, jak wtedy. Zrobiło mu się w brzuchu i niżej ciepło.

- I chcieliśmy podziękować za… wycieczkę córki – jakby kontynuowała mama Magdy – Hanna, kiedy trzasnęły drzwi samochodu i zobaczyła stojącą nieopodal córkę. – Mam tylko nadzieję, że się nie… wprosiła? – zapytała retorycznie z grzeczności, jakby taka atrakcja była w harmonogramie pobytu.

Roberta przeszyła gorąca fala nerwów i niepokoju.

- Nie… ma za co – machnął głupkowato ręką. – Nie – odpowiedział na zadane pytanie. – Sam zaproponowałem – wyjaśnił. – Dla gości to spora atrakcja. Już wielu letników tak przewoziłem… – bagatelizował sprawę. – A robotę i tak trzeba było tam zrobić, więc… przy okazji… – mówił zmieszany, bo nawet w takiej sytuacji, przed oczy wdzierały mu się obrazy robiącej mu ręką Magdy, kiedy on sam sycił się jej uroczymi cipką i cycuszkami. – Marysia! – krzyknął, by przywołać żonę, bo czuł, że język mu się trochę z nerwów plącze, że nie wie, co powiedzieć. – Jak będzie okazja, to… mogę ją zabierać – wzruszył niedbale ramionami, spoglądając w stronę samochodu i nastolatki. – To nie problem – zapewnił.

- Pewnie pan tak z grzeczności mówi – włączył się do rozmowy profesorek. Trochę spochmurniał. – Córka nie będzie się narzucać – zapewnił dość stanowczo. – Ciężko pracujący ludzie, zazwyczaj są życzliwi – zwrócił się do żony, by zrozumiała jego tok rozumowania – ale wciąż mają dużo pracy, która sama się nie zrobi – uśmiechnął się sucho. – Przecież poczytać może. Wzięliśmy jej kilka wartościowych książek – przypomniał małżonce. – Po to tu… przyjechaliśmy, by…

- Dobrze, już dobrze – ucięła, teraz sztucznie uśmiechnięta kobieta, która przypominała Robertowi trzymającą męża pod pantoflem damę. – Jeśli panu nie będzie to przeszkadzać, to ją jeszcze kiedyś zabierze. Nie, to trudno, koniec. Opieka nad Magdą nie jest… łatwa, a my lubimy poznawać piękną okolicę – wyjaśniła mężowi i postawiła kropkę. Po chwili dała w zawoalowany sposób do zrozumienia, że córce wyjazd na łąkę się podobał, a ona z mężem mogli w spokoju korzystać z atrakcji spędzenia czasu tylko we dwoje w nieco przyjemniejszych warunkach niż te spartańskie. Jednocześnie narzekała na obsługę w pewnej restauracji, w której zdecydowali się zjeść lunch. Teraz mówiła już jak snobka.

- Marysia!!! – krzyknął nieco uspokojony Robert, bo już wiedział, że Magda niczego rodzicom nie zdradziła. Chyba już wiedział dlaczego dziewczyna w trakcie dnia unikała rodziców i wolała zostawać sama. Tworzyli charakterystyczną mieszankę – traktujących protekcjonalnie innych ludzi parę. Przez ich słowa przemawiała kultura i szacunek, ale spojrzenia i drobne gesty odsłaniały to, co było ukryte. Dziewczyna pewnie nie miała z nimi łatwo – o tym był przekonany, widząc teraz jej niemrawą minę.

Kiedy Marysia pospiesznie wyszła z domu z informacją, że kolacja już dawno gotowa, a w zamian uzyskała od męża odpowiedź: „Państwo chyba do ciebie”, Rober udał się na posiłek, zostawiając dalszy bieg sprawy z zakupami gospodyni. Ostatnie co usłyszał, zanim zniknął, to były słowa profesorka z uprzejmą prośbą o upieczenie domowego ciasta – takiego jak u babci.

 


 

Czwarty dzień jej pobytu, a on już pompował małolatę, leżącą pod nim na kocu wśród wysokich traw. Nie potrafił sobie tego odmówić. Już kiedy tylko trochę oddalili się od domków i jechali po bezdrożach traktorem, on z radością i fantazją masował przez spodenki jej krocze, ona jego. Cieszyli się jak spuszczone z oczu rodziców nastolatki.

W sumie zanim wyjechał z gospodarstwa, z premedytacją wrzucił do kabiny pierwszy lepszy koc, czuł, że może się przydać. I się przydał.

Od samego początku, wiedzieli, po co jadą na to pustkowie. Już wczoraj było… blisko, ale to on się przestraszył i zrezygnował ze zdobycia ostatniej bazy. Nawet kiedy zapewniła go, że gumka jest niepotrzebna. Może właśnie to go tak zaskoczyło. Dziś już myślał inaczej.

I kiedy się już zatrzymali, a on szedł z kocem, by go rozłożyć pod drzewem niby na mały piknik, ona niczym sarenka wyskoczyła z kabiny traktora prawie cała naga, bo tylko w samej koszulce, pod którą, kiedy razem wyjeżdżali, nie zwykła nosić stanika. Szła w jego stronę z uśmiechem, nie robiąc sobie nic z tego, jak on drapieżnie patrzył na jej łono.

Śliczna nastolatka, śliczne ciało i ta jej radość. Idąc w jego stronę, prawie podskakiwała ze szczęścia. Żadnego stresu, nerwów, a po prostu radość. A w  nim wzbierała chuć, jakiej nie czuł od lat.

Zanim w nią pierwszy raz wszedł, zatopił usta w sprężystych rynienkach sromu i pieścił cipkę, aż ta zaczęła mu przypominać obślizgłego ślimaczka. Nie mógł sobie tego odmówić. Nie kiedy, położyła się na kocu, a on przygotowując ją, dotykał tak śliczną muszelkę – drobną, symetryczną, o barwie słodkich pianek. Takie miał wrażenie, że ta śliczna młoda różyczka smakuje nęcącą słodyczą. Doceniał, że się przygotowała. Przez charakterystyczny smak pochwy, przebijał się ten dominujący - płynu do higieny intymnej. Dla niego to była świeżość w najczystszej postaci. Żuł, lizał, trącał, zatracając się w oralnych pieszczotach.

Pierwszy orgazm tego dnia zawdzięczała jego ustom.  

 

Patrzył i nie mógł się nadziwić. Grymasy ślicznej poruszającej się pod nim twarzyczki, dobitnie świadczyły, że Magda lubi ten sport i to zdecydowanie bardziej niż on. Emanowała ekstazą całą sobą. Mruczała jak wygłodniała nimfomanka, a on wciąż, i wciąż, zatapiał członka w cieplutkim wilgotnym tunelu z regularnością drążącego pień drzewa dzięcioła.

Za drugim razem już wcale się nie spieszył. Ekscytacja też ustąpiła pola ciekawości i chęci doświadczania normalnie zakazanego mu skrawka życia. Poczuł dziwną śmiałość robienia tego, co mu się tylko podoba, a wszystko za sprawą naturalnych i szczerych reakcji nastolatki, która wiła się pod nim jak węgorz. Ale nie po to by uciekać, wyswobodzić się, już kończyć – nie. Ona pragnęła jego męskich mocnych ruchów tak bardzo, że czasem oplatała go nogami i nie pozwalając mu uciec, wyła z rozkoszy, a ochom i achom nie było końca. Nie potrafił do tego przywyknąć i wciąż ją uciszał, choć jej jęki szybko rozbijały się o pobliskie trawy, krzaki i jakby nagle znikały na otwartej przestrzeni wielohektarowej łąki. Dobrze, że nie robili tego w lesie – pomyślał kilka razy – tam echo niosłoby chyba na dalekie kilometry, wypłaszając wszystkie zwierzaki.

Dobrze, że byli z dala od cywilizowanego świata. Traktor stał w szczerym polu – nawet nie na gruntowej drodze, a na bezdrożu, a on na miedzy – wśród wysokich traw i w cieniu rozłożystego drzewa, zabawiał się z miastową dziewuszką, jak jego pracownicy z największymi puszczalskimi z pobliskich wsi. Oj, liczne anegdoty słyszał z ust swoich pracowników, kiedy czasem oblewali zakończenie większych robót, wtedy podpici pomocnicy robili się niezwykle wylewni.

Ależ ich ciała się ze sobą zderzały. Ależ te plaski daleko niosły melodyjną pieśń ciał. Ależ ta Madzia miała giętkie ciałko! Nawet na koniec wetknął jej pałę w usta, a ona przyjęła spust, połykając spermę, niczym najsmaczniejszy nektar. Zaskoczony jej dziwnym pragnieniem i namowami, odważył się to zrobić. O dziwo, uśmiechała się i kiedy maź znikała w jej przełyku, cieszyła się, jak łasuch z deseru.

 

Znowu leżąc na kocu spełniony, wyrzucał sobie, że tak nie można, że Magda to nie zesłany w reakcji na jego modły anioł, że to raczej jakaś diablica wcielona, no demon seksu na pewno. Przecież ona jest taka młoda! – podkreślał, choć sam nie wiedział, co chciał tym osiągnąć. Właśnie dlatego, że była tak młoda, kręciła go jak gwiazdka porno. Patrzył na rozrastające się promieniście konary drzewa nad głową, na ledwo zauważalne na błękitnym niebie śpiewające punkciki i kolejny raz myślał, że śni.

 

Nie miał już parcia na seks, mimo to, zanim wrócili do domu, zrobili to jeszcze raz. W zasadzie samo tak wyszło.

Tym razem leżał spełniony na plecach jak pasza, od niechcenia spojrzał na podbrzusze, by ocenić stan członka, a ona błyskawicznie zabrała się do pracy nad poczerwieniałym i luźnym organem, jakby tylko czekała na taką komendę. No wystarczyło, że tylko spojrzał! Po kilku minutach oralnych przekomarzanek z jego pęczniejącą główką i naciąganym co raz mocniej wędzidełkiem, ponownie doprowadzenia go do jako takiej erekcji, że z powodzeniem mogła nadziewać się na połyskującą od śliny lancę, jak najlepsza dżokejka. Znowu mrucząc przy tym, jakby kosztowała najsmaczniejszego deseru po latach wymuszonego postu.

Dobra w tym była. Bardzo dobra. Rytm, czucie, zmiany pozycji były jak należy. Dosiadała go na przeróżne sposoby, a wyginała się jak giętka tyczka. Czasem, kiedy się nad nim pochylała, udawało mu się chwycić ustami huśtające się tuż nad nim brodawki, które zasysał i wypuszczał, głośno cmokając. Cudowne je miała.

Bardzo podobała mu się siedząca na nim tyłem, bo tak pięknie na jej zgrabnym tyłeczku marszczyła się skóra, którą dla zabawy ściskał i masował.

Dosiadała go wtedy od samego początku do niezbyt obfitego finału, który oczywiście dokonał się w jej słodkich usteczkach i z cudownym widokiem na jej krocze, które miał tuż przed twarzą. Wszystko działo się przy wtórze jej wesołego śmiechu i wręcz ogłuszającego śpiewu skowronków. Patrzył na śliczną muszelkę i szczytując w jej ustach, nie wierzył w swoje szczęście. Nie pamiętał, kiedy uprawiał seks trzy razy z rzędu. I nigdy wcześniej w taki sposób.

Kiedy położyła się obok, nastolatka wciąż pięknie pachniała nawet pomimo potu. W cieniu drzewa jej skóra zdawała się być też o wiele ciemniejsza, jak u mulatki.

Po chwili patrzył na jej kształtne pośladki, kiedy bez cienia zażenowania szła do traktora po majteczki i szorty.

 


 

Minął tydzień, a Robert miał już dość. Dzień w dzień „uczył Magdę jeździć traktorem”, “wędkować”, “oprowadzał po okolic”. No coś rodzicom musiała mówić. Apetyt nastolatki na „wiedzę i umiejętności” był wręcz nienasycony, jego malał. Robert był pewny, że po kilku dniach intensywność spotkań zmniejszy się w sposób naturalny. Dziewczyna się nacieszy (znaczy on, bo znając życie, liczył, że jej się to i tak znudzi) i przygoda się zakończy, ale było inaczej. Nie on nalegał, a ona, a jemu trudno było odmówić.

On już nacieszył się ciałem dziewczyny. W sumie już pierwszego dnia, kiedy uprawiali seks, mógł robić z nią wszystko, na co miał ochotę. Przez kolejne dni po prostu odważniej korzystał z otwartości partnerki, ale też szybko zaczęło go to nudzić, bo okazywało się to przychodzić bez wysiłku – ot tak. Chciał – miał. Do znudzenia posuwał ją w najdziwniejszych pozycjach. Nie dlatego, że były przyjemne i wygodne, ale tylko dlatego, że ze swoją Maryśką nie było na to szans, a że trochę filmów obejrzał to… chciał się pobawić i poczuć jak ogier. Z Magdą mógł – bez oceniania, ciśnienia, bez konsekwencji. Również gibka małolata potrafiła z ciałem robić cuda i przede wszystkim zawsze miała na to ochotę, co dawało mu ogromnego kopa. No to nawet znudzony i bez energii, korzystał z zaistniałych możliwości jakby na zapas. Za tydzień, ta wyjątkowa letniczka, miała zniknąć z jego życia, a wraz z nią zakończy się szalona przygoda. Dreszczyk emocji też pojawiał się już co raz rzadziej, zamieniając ich schadzki w najnormalniejsze orgietki, co skłaniało go ku zakończeniu letniego romansu. Po prostu mu się przejadło.

 

- Pojedziemy dzisiaj? – zapytała grzecznie, kiedy natknęła się niby przypadkiem na gospodarza przy jednym z magazynów.

- Nie, dziś nie dam rady – oznajmił błyskawicznie, dla ostrożności rozglądając się dookoła, jak zaniepokojony czymś zwiadowca. Po wczorajszym szaleństwie seksu miał już dość chyba na rok.

- Szkoda. “Pojeździłabym” – zamarudziła, a akcentując ostatnie słowo, dała mu coś do zrozumienia. Znowu spojrzała jak szczeniak – uroczo, ale też psotnie.

- Naprawdę? – zrobił wielkie zdziwione oczy. – Nie, nie dzisiaj. Roboty mam… sporo – wymawiał się, unikając jak zawsze pogodnych oczu Magdy. – Nie wiem, może… później – próbował ją zbyć, dając cień nadziej, ale tylko po to, by teraz nie nalegała.

Kiedy zaszli za ścianę budynku i zrobiło się w miarę bezpiecznie, obciął idącą przed nim dziewczynę od góry do dołu i aż sam się zdziwił, że widząc tak zgrabne ciałko i połyskującą skórę nóg, nie miał cienia ochoty na seks. Był do cna zaspokojony. Każdy by był – przekonywał sam siebie, jakby mając równocześnie do siebie pretensje, że mu się nie chce posiąść Magdy.

Kiedy idąc w stronę drogi prowadzącej do domków  i zmysłowo i uwodzicielsko kręciła tyłeczkiem (wcale nie teatralnie, nie przesadnie, a naturalnie ponętnie), trochę żałował, że ją odprawił z kwitkiem. Przecież mogłaby mu obciągnąć, a później dałby jej na sobie poskakać i… już. Odganiał te myśli, szukając sobie zajęcia.

 

Dwie godziny później posuwał zachwyconą Magdę w daczy, w jej pokoju na łóżku.

Kiedy wracając do domku, dziewczyna zniknęła za lipową aleją, nie był sobie w stanie wybaczyć, że odmówił takiemu kociakowi. Kiedy zblazowana jego unikami odeszła, wciąż gnębiła go myśl, że traci na coś życiową szansę. Nie wiedział na co, ale już poczuł nieokreślony brak. Czuł tylko, że musi wpaść do niej, zabrać ją gdzieś i… zrobić swoje.

Ta jej smutna minka prześladowała go do momentu, kiedy zapukał do drzwi domku i dziewczyna powiedziała mu, że rodziców nie ma i nie będzie jeszcze przynajmniej dwie godziny. Wtedy energicznym krokiem wszedł do środka i prawie zerwał z niej spodenki razem z majtkami. Już w korytarzu. Kiedy bielizna znalazła się na podłodze, chętnie się obróciła, a on wziął ją od tyłu na stojąco. Oparła się o ścianę z grafiką, którą po małym remoncie domku on sam zawieszał, zanim tego lata przyjął pierwszych gości.

Kolejnym przystankiem był jadalniany stół, kiedy leżała na plecach, a on zarzucił jej nogi na swoje barki i wbijał się w ciasną pochwę, aż nogi stołu zaczęły wystukiwać powtarzalny irytujący go rytm. 

Później były jeszcze sofa, dywan, prowadzący do sypialni korytarz, a na koniec znaleźli się w jej pokoju, gdzie wpychał się między szczupłe uda na trzeszczącym łóżku ponad kwadrans.

Kiedy zlany potem leżał na plecach, a ona kucała nad nim i wykonywała szybkie przysiady, patrzył zafascynowany, jak pała znika w szparce, której wargi sromowe ściśle oplatały korpus niczym różowe uszczelki. Korpus pięknie połyskiwał od obfitej wydzieliny, której gęstsze frakcje oblepiały nasadę członka wyraźnym pierścieniem. Już nawet przestał jej zwracać uwagę, że jęczy za głośno, że czasem wyje jak syrena strażacka, co go deprymowało i przez co trudniej mu było dojść. To wszystko nagle stało się obojętne, bo w pozostałych daczach nikogo nie było. Podziwiał jej zapał, energię i chuć, dzięki którym widział w niej wręcz wyuzdaną dziwkę, a nie po prostu doświadczoną i lubiącą seks nastolatkę.

Dziś co chwilę niepokoiła go myśl, że z nią musi być coś nie tak, że to nienormalne, by dziewczyna w jej wieku tak chętnie uprawiała seks i to w takim stylu, ale szybko tłumaczył sobie, że nowe generacje funkcjonują inaczej niż ta jego. Pewnie zachłysnęła się tą przyjemną formą spędzania czasu, zresztą jak i on. Z drugiej strony, co taka dziewczyna miała tu na wsi robić sama? Starał się nie drążyć tematu, wolał skupić się na grymasach twarzy zadowolonej i rytmicznie stękającej Magdy.

Brał od niej tak dużo, w zasadzie wszystko, a teraz potrzebował czegoś więcej. Pierwszy raz od dekad, przypomniały mu się studia i kilka “znajomych”, z którymi zdarzyło mu się poszaleć po imprezach. Ale nawet kiedy mu Magda w przerwach obciągała, a nawet bawiła się moszną i jądrami, dla niego wciąż było to za mało. Wciąż był bliski szczytowania, ale też wciąż o ten jeden krok za daleko. Już nie wiedział, co ma wymyślić, by w końcu się wyzwolić spod nałożonej na siebie presji, bo przerobili już wszystkie ciekawe, nawet te bardziej fantazyjne, pozycje. Już nawet chciał przerwać spotkanie w tym punkcie i po prostu wrócić do codziennego życia. Powinna zrozumieć, sama musiała mieć już dość, przecież zaczęli dobrych czterdzieści minut temu, wcale, ale to wcale nie próżnowali, a końca wciąż nie było widać.

- Załóż coś fajnego. Cokolwiek – powiedział, widząc jak mocno się starała, jak wprawnie poruszała biodrami, co jednak nijak na niego działało, bo robiła tak od kilku minut. Przyzwyczaił się do widoku w pełni obnażonej dziewczyny.

- Co? – dopytała. – Gorąco jest – oznajmiła marudnie, trochę speszona jego zachcianką.

- Starczy tej nagości. Coś trzeba… zmienić, bo nie… dojdę. Za często to… robimy – wyjaśnił i uśmiechnął się, by nie poczuła się dotknięta. – Albo… zróbmy chwilę przerwy – zaproponował inny wariant.

Magda spojrzała na ścienny zegar. Przerwa nie wchodziła w rachubę. Najdalej za pół godziny zacznie się robić ryzykownie, a jej nawet teraz wciąż się podobało.

- Mogę pożyczyć coś… od mamy – oznajmiła wesoło. – Może być? – spojrzała badawczo. Już wiedziała, gdzie to coś znajdzie.

- Dawaj, leć – roześmiał się, dodając jej pomysłowi szansę. – Tylko szybko wracaj – mruknął bardziej z grzeczności, niż z potrzeby.

 

To było to. Może przezroczysta czerwona wulgarna koronka rzeczywiście bardziej pasowała do dojrzałego ciała kobiety, niż do dziewczęcego, ale teraz ta zwiewna piżamka, a bardziej erotyczna bielizna, sprawdzała się idealnie. Jej mama musiała w tym wyglądać bosko – pomyślał, dziwiąc się, że taka dama zakłada na siebie takie bezecne szmatki (a nie pomyślałby). Pani Hanna była pełniejszych kształtów i cycki też miała spore. Oczami wyobraźni już widział wypchany nimi mgiełkowy dekolt i przylegający do krągłości przezroczysty materiał.

Piżamka była na Magdę wyraźnie za duża, ale jemu to nie przeszkadzało. Widział pod kwiatowymi wyszywanymi motywami poruszające się drobne piersi. Widział mocno rozwarte szczupłe uda i okryty czerwoną koronką materiału płaski brzuch, a dalej poniżej wąski pas owłosienia łonowego. I tłok, który wbijał się powoli, ale po samą nasadę. A tuż nad miejscem ich złączenia stykały się urocze kępki włosów łonowych – jego i jej. Nie miał przeciętnego rozmiaru członka, miał się czym pochwalić, a udawało mu się zatopić go do samego końca. Wciąż go to zastanawiało i dziwiło, ale teraz myślał już o czymś zupełnie innym – naprawdę się zbliżał do wytrysku, wystarczyło utrzymać rytm pchnięć.

Każdemu jego wejściu towarzyszyły połączone w jedno syk i pomruk Magdy, w dodatku niezwykle ekstatyczne. To wtedy zobaczył w młodej kochance jej matkę, co było tą najistotniejszą iskrą. Naprawdę miały podobne rysy twarzy.

Podobało mu się. Lubił takie erotyczne fatałaszki. Sam kiedyś kupił podobną piżamkę Marysi, ale ona nie bardzo się w niej czuła. Rzadko dawała się namówić, ale kiedy już, czuł się wyjątkowo, a seks smakował pikantnie i rozkosznie.

Magda wyglądała w nowym stroju trochę jak stara-maleńka, ale to działało na niego jak stężona porcja feromonów. W końcu było z Magdą inaczej niż zwykle. Nie dość, że w zaciszu domu (które szybko przestało być zaciszem), to jeszcze doszedł smaczek erotycznej bielizny. Nie wierzył, że pomyślał – „W końcu inaczej”, bo sam fakt uprawiania seksu z taką atrakcyjną dziewczyną, było życiowym wydarzeniem, anomalią. Tyle że on robił to już od kilku dni. Nigdy nie pomyślałby, że to mu się może znudzić.

Niespodziewanie zaczął prowadzić z kochanką szeptany dialog. Zaczął spontanicznie. Choć mówił do nastolatki, wciąż w rysach twarzy córki doszukiwał się i dostrzegał podobieństwo do jej dostojnej mamy, jakby to pani Hanna miała mu odpowiedzieć ustami córki.

- Lubisz się pieprzyć, co? – zapytał wulgarnie. Aż poczuł przenikające go podniecenie, chwilowo też konsternację.

- Yhym – kiwnęła głową – lubię, ymh! – jęknęła, bo pchnął mocnieje niż wcześniej.

- Jak bardzo, hę? – nabrał w płuca powietrze i patrzył jej prosto w błyszczące szare oczy, wciąż mocno spinając mięśnie pośladków. Po jej wcześniejszej odpowiedzi poczuł się odważniejszy.

- Baaardzo! – powiedziała głośniej i wyprężyła się, niczym przeciągająca się kotka. – Kocham! Ach! Mmmh!

- Zaraz zrobię ci tak dobrze, że… nie będziesz mogła chodzić. Pasuje? – prowokował. Naprawdę go to podniecało, już czuł przypływ nie wiadomo czego – adrenaliny?, testosteronu? Zawsze chciał tak poświntuszyć.

- Tak, wypieprz mnie jak młodą zdzirę – mruknęła mu, wciąż bez zmrużenia powiekami wpatrując się w oczy górującego nad nią samca. Piękne usta spokojnie, ale z emocją, mówiły wulgarne teksty, a powstały kontrast był tak podniecający, że Robert zaczął dyszeć z wypełniającego go podniecenia. Była w tym tak odważna i bałamutna zarazem, że na reakcję mężczyzny nie trzeba było długo czekać.

Nie dostrzegł u niej cienia zażenowania, gry, nic takiego. Nigdy by nie pomyślał, że tak sympatyczna, ładna i z dobrego domu dziewczyna, może się tak zachowywać. Że w ogóle już uprawia seks, a co dopiero tak świntuszy i brzmi w tym dziko, a jednocześnie prawdziwie.

Sam nigdy nie odważył się na takie sprośną wylewność z Maryśką. Nawet po pijaku. Bał się, co sobie o nim pomyśli. Taki już był. Teraz jednak czuł się zrozumiany, widział, że nie tylko jemu sprawia to przyjemność. Czuł, że ta małolata chce jego kutasa w każdej formie i na każdy możliwy sposób, tak jak on teraz pragnął się wbijać w wyrobioną setkami pchnięć cipkę i szczytować. Pożądała go już nie tylko wzrokiem niewinnej kokietki. Tu wszystko ze sobą współgrało. Spojrzenia, grymasy twarzy, werbalne oznaki przyjemności i słowne sprośne zabawy. Jej całe ciało domagało się teraz nie seksu, a najzwyklejszego rżnięcia.

I on jej to dał. Też tego chciał.

Przez kilka minut brał ją mocno i szybko. Przeszli na poziom zarezerwowany dla wieloletnich kochanków w perwersji szukających dreszczyku emocji. Ciała zderzały się jak na najostrzejszych filmach porno, które gdzieś kiedyś widział, a bał się, lub wstydził, spróbować z żoną. Szczególnie zawzięcie poczynał sobie z Magdą, biorąc ją od tyłu, kiedy klęczała, a on swoimi męskimi silnymi łapami brał w posiadanie jej zgrabny tyłek i ją nadziewał na swój niezmordowany dziś szpikulec. Dosuwał ją do siebie, a łuki pośladków rozpłaszczały się na jego brzuchu z takim impetem, że przypominało to gromkie brawa zachwyconej widowni. Nie hamowało go nic, a krzyki Magdy wręcz napędzały do przekraczania kolejnych granic. Wiele razy myślał, że to sen, że normalnie tak się nigdy nie dzieje, ale wciąż czuł realne zderzenia ciał, zapach i do uszu wdzierały mu się odgłosy orgii. Łóżko trzeszczało, stukało, materac głośno sprężynował, a Magda darła się w niebogłosy, jakby ktoś jej robił krzywdę, a nie dobrze.

Później leżała pod  nim, a on jak zahipnotyzowany wpychał biodra między kołyszące się uda. I znowu sztos, i znowu wsteczny, i tak w kółko, tyle że szybko i w równym tempie.

Kiedy strzelał spermą po jej brzuchu, piersiach i udach, przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajdował. Prawie godzinny seks, upał i zmęczenie, dały mu popalić. Zwalił wyczerpane ciało obok dziewczyny i odetchnął. W końcu! – mruknął półgłosem. Chyba nigdy nie było mu tak ciężko skończyć.

Nie miał pojęcia, jak Magda pozbędzie się z piżamki mamy obfitej ilości śladów po ejakulacie. Teraz miał to gdzieś. Nie pomyślał o tym, choć pamiętał, że to erotyczna szmatka jej mamy. Wcześniej był zamroczony, nie słyszał, jak Magda przypominała, by uważał na koszulkę, bo przecież musi ją odłożyć na miejsce, zanim rodzice wrócą. On wtedy patrzył na dobijające małolatę do materaca ruchy swoich bioder i czekał już tylko na upragnione i wyzwalające spełnienie. Za późno wpadł na pomysł, by wypełnić gardło kochanki spermą, do czego go kilka razy zachęcała, pytając go, czy on tak chce i zapewniając, że bez problemu może, bo ona lubi.

“To sztuczny materiał. Przepłuczesz i będzie. Na słońcu szybko wyschnie” – poradził jakby na odczepne, przewracając się na plecy. Ogarnęła go fizyczna niemoc, a przebiegające po całym ciele spazmy rozkoszy, zamieniły go w bezbronnego mężczyznę. Teraz miał gdzieś cały świat.

Słyszał, jak nastolatka przepierała piżamkę. Widział też, jak zarzuciła na siebie pierwszy lepszy T-shirt, który nawet nie zakrywał jej tyłka, ale i tak wyszła na taras, by rozwiesić bieliznę.

  


 

Wczoraj zapowiedział jej, że to koniec, że on ma dość. Przyznał się, że po prostu już nie ma ochoty, a przede wszystkim czasu i sił. “Wykończysz mnie. Nie jestem już młodzieniaszkiem. Mam za dużo pracy. Nie mogę jej odkładać” – podsumował wesoło, by się usprawiedliwić i pojednać zarazem.

Chyba przyjęła to z umiarkowanym zrozumieniem, ale jego cieszył fakt, że nie doszło do kłótni, nie słyszał wyrzutów, że z jej strony nie było żadnych desperackich ruchów. I tak wiedział, że do końca pobytu “miastowych” (jak nazywał rodzinę Magdy), będzie żył w ciągłym napięciu, że sprawa się wyda.

 

Obiad smakował mu jak zawsze – pysznie. Od dwóch spokojnych dni nawet bardziej niż zazwyczaj. Maryśka była mistrzynią kuchni i dopieszczała jego podniebienie, jak na prawdziwą gospodynię przystało. Smacznie, zdrowo, a kalorycznie na tyle, ile wymagała tego ciężka praca.

Robert chwycił deser w dłoń i dziękując żonie za pyszny obiad, wyszedł z domu. Idąc w stronę magazynów zachwycał się smakiem szarlotki, do której sam w zeszłym roku zbierał jabłka, a które Marysia przetworzyła i zawekowała, dziś zamieniając je w warstwę ciasta o wręcz niebiańskim smaku. Kruchość smakołyku też była idealna.

Po „rozstaniu” z Magdą, czuł się głupio tak sam na sam z Marysią w domu. Chciał pobyć sam, przemyśleć kilka spraw, kilka poukładać. Kawę postanowił zaparzyć w ekspresie w małym aneksie socjalnym magazynu. To był taki jego mały poobiedni zwyczaj – kawka przy przeglądaniu papierów, faktur i ofert. Dzięki temu dokumenty zawsze miał posegregowane, a rachunki w nienagannym porządku. A kiedy z przerwy na obiad ze wsi wracali pracownicy, wszyscy spokojnie mogli brać się do pracy w gospodarstwie. Marysi wytłumaczył, że dziś musi wcześniej zająć się papierami, że po tak pysznym obiedzie odpocznie przy nich w magazynie.

 

Już same niezamknięte na klucz drzwi były czymś niepokojącym.

Opieprzę Mariana jak należy! – zapowiedział wkurzony, bo w magazynie znajdowało się wiele cennych urządzeń i rzeczy, a to Marian miał dodatkowe klucze.

Gospodarz wszedł do środka i już stawiając pierwszy krok w stronę biura, domyślił się, co się działo. W zasadzie słysząc odgłosy, już był pewien.

 

Robert stał przy ścianie i przyglądał się scenie rodem z filmów porno. Marian właśnie energicznie posuwał stojącą przed nim… Magdę, której mina jakby przeczyła temu, że robią coś przyjemnego, ale jakby było za późno, by się z tego wymigać.

Dziewczyna miała zsunięte z tyłeczka białe szorty i bieliznę, ale tylko do kolan. Miała też podciągniętą ku ramionom bluzkę i rozpięty stanik. Patrząc z odległości, wyraźnie zaznaczał się kontrast pomiędzy opaloną, a nieopaloną skórą, dodając obserwacji smaczku.

Marian miał tylko opuszczone poniżej tyłka spodnie.

Coś im nie szło, bo wciąż tracili rytm, a mężczyzna wypadał ze szparki, za każdym razem strofując nastolatkę, by ta się nie ruszała, bo to przez nią tak się dzieje.

Marian wreszcie się dopasował i przez jakąś minutę energicznie potrząsał dziewczyną. Bardziej wyglądało to na atak epilepsji, niż seks, ale… kiedy wyskoczył z cipki i szczytując, zaczął coś pod nosem mamrotać, nagle obrócił głowę i wesoło powiedział: “Heniek!, dawaj, póki rozgrzana”. Kompan odpowiedział prawdziwie zdziwionym głosem: “Co ty znowu, kurna, tak szybko! Nawet nie oddychłem”.

Robert nie wierzył, że ta ładna dziewczyna upadła tak nisko, by oddawać ciało takim robolom. I to, jak się właśnie okazywało – dwóm. Marian – OK., był w podobnym do niego wieku, co prawda mniej zadbany i wątpliwej urody, ale przynajmniej młody. Heniek natomiast był ani przystojny, ani młody, w zasadzie nie miał w sobie nic atrakcyjnego. Oni byli wioskowymi pijaczkami, ciemniakami, prostakami. No jeszcze nie żule, bo z alkoholem nie przesadzali, ale sam nazwałby ich wsiokami, choć musiał przyznać, że pracowitymi. Ale wciąż byli to prości jak drut ludzie, a ona nadal jakby księżniczką, która nie powinna na nich nawet spojrzeć. Magda go rozczarowała – bardzo. Aż tak musi…, że… idzie z byle kim? – rozmyślał, nie potrafił się z tym pogodzić. Jedynym sensownym wytłumaczeniem było dla Roberta to, że to Marian i Heniek ją w jakiś sposób do tego przymusili.

Stał i dalej przyglądał się tej abstrakcyjnej scenie.

 

Heniek się nie certolił. Podszedł do małolaty, zjechał po sprężystym pośladku łapą i wcisnął ją między uda Magdy i pomasował co trzeba. Powąchał mieniące się śluzem palce i głośno się śmiejąc zakomunikował:

- Ale ta laleczka ma chcicę. Pręży się jak moja Bura w rui. A cieknie z niej… – Znowu powąchał palce. – Pachnie świeżutko, nawet po tobie – zaśmiał się, próbując dokuczyć kompanowi. Drugą ręką gładził śliczną wypukłość miękkiego teraz pośladka, który odkształcał się od wczepianych w niego palców. – Pochyl się bardziej – poinstruował dziewczynę, bo ta chwilę wcześniej spionizowała postawę. – Zanim cię znowu wyrucham, muszę coś sprawdzić. Wcześniej mi się nie udało – uśmiechnął się zbereźnie.

I przyklęknął za jędrną dupcią jak na mszy w kościele i przyssał się ustami do różyczki.

- Mmm! Ale smaczniutka! Marian! – zawołał – próbowałeś? Jak nie, to żałuj! – mówił głośno do kolegi, który gdzieś zniknął, wciąż mając usta przyklejone do sromu. – Ale się kręci! Dobrze jej – zaśmiał się na reakcję bioder Magdy. – Mości mi się na twarzy jak kokosza w gnieździe – podsumował rozbawiony i wrócił do regularnego lizania sprężystych płatków. Siorbał aż miło.

- Weź ją już gibaj, bo jeszcze będę chciał raz. Zanim szef przyjdzie – rozszedł się głos Mariana, który musiał teraz znajdować się w małym aneksie kuchenny magazynu, bo jego głos niósł z oddali. – Mieć taką na co dzień,  nie? – dodał po chwili wesoło.

- No. Takiej ładnej to we wsi nie znajdzie – stwierdził Heniu. – Ha!, nawet w gminie! – mówił, wstający z kolan. – No, zobaczymy, czy staruszek da drugi raz radę – zażartował, bo w dłoni już ściskał pokaźny korzeń, choć nadal nie w pełni twardy. – Uda się? – zapytał rubasznie nikogo i poruszając dłonią, ocierał żołądź o gładką skórę tyłeczka nastolatki.

Magda obróciła głowę. Bardziej w nadziei na powodzenie, a może z obawy, że nic z tego nie wyjdzie. Członek stojącego za nią faceta, był większy i dawał jej dużo więcej przyjemności niż ten poprzednika, ale ten obserwowany teraz był nadal jakby giętki. Może pan Heniek był starszy i mniej atrakcyjny, jednak posuwał ją wcześniej o wiele wprawniej niż Marian, który więcej gadał i narzekał, niż robił.

- Myyyh! O takhhh! – jęknęła małolata, kiedy kochanek jednym płynnym ruchem bioder, wypełnił jej rozgrzany tunelik.        

- Udało się! – tryumfował. – Widzisz, Marian, dobrze jej! – zaśmiał się rubasznie teraz dumny i pewny siebie mężczyzna, nadal zdając relację z przebiegu zabawy. Powoli poruszał się za wypiętą dupcią, biegając łapami po plecach, tali i pośladkach zgrabnej Magdy, by się nacieszyć ciałem księżniczki. – Wciąż potrafię dogodzić kobiecie. Co doświadczenie, to doświadczenie – dodał dumnie. – Ale lalunia! Ale ty zgrabniutka jesteś! – westchnął, spoglądając pod siebie i widząc szczupły energicznie poruszający się ku niemu tyłeczek partnerki.

- Wal ją, wal, bo zaraz już naprawdę trza kończyć! – pospieszał Marian.

Magda cały czas dyszała i mruczała. Jej twarz zasłaniały kołyszące się rozpuszczone włosy.

- Cycuszki jak pierożki, nie? – oznajmił, ale też pytał kolegę, Heniek, jakby szukając potwierdzenia. Właśnie pochwycił w swoje o stwardniałej od pracy skórze dłonie podskakujące piersi, lekko końcówkami kciuków i palców wskazujących podszczypując sterczące sutki.

- A tam – zaprzeczył – małe ma – stwierdził bez większych emocji odpoczywający towarzysz. – Te Gośki to są cyce! Lepsze niż poduchy – zaśmiał się.

- E tam – nie zgodził się Heniek. – Gocha może ma duże, ale obwisłe i miękkie – stawał okoniem Heniu. – Te są takie… sprężyste i młodziutkie – mruknął ciepło. – Pewnie jeszcze urosną. Za rok, dwa, pewnie bedo ze dwa razy większe – stwierdził. – Ależ ona fajnie ciasna! Nie za bardzo, ale też jeszcze nie rozlazła, jak ta Gochy – prychnął wesoło, bo znowu grał na nosie kumplowi. – Sam mówiłeś, że ma prawdziwą studnię bez dna – zaśmiał się na głos, bo chciał trochę dopiec koledze, który dość regularnie odwiedzał wioskową puszczalską. – A w takiej to… znowu zara dojdę. Ale lalunia! – zachwycał się.

I faktycznie. Jak tylko to powiedział, chwycił Magdę za łuki biodrowe i może nie przyspieszył, ale skupił się powtarzalnym rytmie pchnięć.

Dziewczyna wychodziła mu naprzeciw. Co raz częściej pojawiały się odgłosy głuchych plasków, a zaraz po nich jęki zadowolonej nastolatki.

- Słyszysz jak jęczy? – pytał dumny Heniek.

- Zatkaj jej usta, przecie zaraz we wiosce ją usłyszą! – pogroził przejęty rozwojem sytuacji Marian, który właśnie wyszedł zza ściany.

- Jak przy tobie piszczała, to nic nie gadałeś – zauważył starszy z mężczyzn. – Zresztą… zaraz… ty się tym… zajmiesz – warknął przez zaciskające się gardło. – Ale nam się tra-fi-ło! – powiedział zachwycony, dzieląc ostatnie słowo na sylaby i jak poparzony wycofał pośladki. Zerwał z prącia gumę i kilkoma szybkimi ruchami ręki doprowadził się do finału, wyrzucając nasienie na betonową posadzkę. – Ależ ta laleczka daje rozkosz! – westchnął, tym razem cicho, jakby z każda wypowiadaną głoską uchodziło z niego powietrze.

 

Robert nie wiedział, jak się zachować. Wparować i opieprzyć pracowników, a może wycofać się i przyjść za jakiś czas i udawać, że nic nie wie. Nie miał pojęcia, co zrobić. Nie wiedział, w czym miałoby mu to pomóc, ale dalej podglądał, teraz już jak Marian obracał Magdę.

Już po chwili “na stojaka”, facet kazał jej się położyć na skrzyni. „Bo nudno się robi” – pożalił się. Nawet przyniósł z szafki i położył na wieku swoją flanelową koszulę, by księżniczce było wygodniej.

Przytrzymywał miastową za biodra i wpychał się miedzy ugięte w kolanach uda, jak wariat. Już od pierwszej szarży w tej pozycji plaski zaczęły zlewać się w jeden przeciągły odgłos, a szarpane, ale powtarzalne: “A-a-a-a-a!” Magdy odbijały się od ścian magazynu i docierały do mężczyzn z mocą dźwięków z koncertowych kolumn.

- Ale ma tą szpareczkę! – zachwycał się zatracony w szybkich ruchach bioder Marian, który przyglądał się anatomicznym szczegółom różowo-czerwonych wypustek, oplatających korpus członka. – Takiej to już dawno nie miałem – mówił, dysząc z wysiłku. – Pa, jak jej się podoba – ruchem głowy wskazał wijącą się przed nim Magdę, która wczepiła dłonie we włosy i zbliżając ku sobie łokcie, osłaniała twarz przed oceniającym spojrzeniem mężczyzny.

Z ust nastolatki wydobywały się tylko dziwnie brzmiące i niezwykle równo szarpane dźwięki: „A-a-a! Yh-yh-yh! Ys-ys-ys!”

- Daj jej już spokój. Szef zara może przyjść. Jeszcze zepsujesz dziewuchę i tyle z tego będzie. Kończ zabawę – radził towarzysz.

 

I wtedy Robertem wstrząsnęło. Nie sprośne, choć i tak łagodne jak na tych dwóch, komentarze. Nawet nie sportowa obojętność jego pracowników na sam cielesny akt z taką wyjątkowo ładną i młodą dziewczyną. Zdawało mu się, że się przesłyszał.

 

- Jeszcze chwilę, co? Proooszę! Mmmh! – mruknęła Magda, wciąż rytmicznie szurająca plecami po wieku skrzyni. Jej głos zabrzmiał tak dźwięcznie i tak błagalnie, jak owładniętej chucią i zbliżającej się do orgazmu kobiety, której zachowanie determinuje instynkt, a nie rozsądek.

- A widzisz, Heniu, kto tu potrafi komu dogodzić? – skomentował zadowolony Marian. – Młoda – tu zwrócił się wprost do kochanki – rypałbym cię do wieczora, a nawet i przez całą noc, ale… zara trza kończyć. Wyrwij się w nocy od rodziców, a pokażę ci co to porządne rżnięcie. Nie siądziesz na tyłeczku przez tydzień – mówił wesołym głosem, wciąż spinając pośladki. Może mówił nieco przesadnie, ale tylko, by słowa właściwie wybrzmiały.

Marian ścisnął falujące przed nim cycuszki, pochylił się nad Magdą i kontynuował sztosy. Dla pewności, zakrył jej usta dłonią, bo jęki i pomruki kochanki stały się głośniejsze i drażniące.

Dziewczyna przez chwilę walczyła z kneblem. Czuła twardość skóry, słonawy smak zaschłego na niej potu, przez chwilę pomyślała też o wątpliwej higienie rąk fizycznego pracownika, ale ten kiedy pchnął biodrami tak mocno, że przesunęła się o kilkanaście centymetrów, wszystko przestało mieć znaczenie. Po którymś takim agresywnym ataku z kolei właśnie ponownie przeszyły ją pioruny orgazmu. Który raz dzisiaj? Nie była w stanie policzyć.

- O widzisz, mała – wydyszał, śmiejąc się z jej żywiołowej reakcji jakby podskakujących bioder – i ja zaraz skończę – zapowiedział, chwytając ją za wąską talię i przytrzymując jej ciało w wygodnej dla siebie pozycji.

- To ja idę na czaty. Zobaczę, czy czasem szef nie idzie – zakomunikował zaniepokojony Heniek.

- No! Idź, idź – wystękał skupiony na ruchach frykcyjnych Marian, wciąż wpatrzony w tańczące na twarzy Magdy grymasy rozkoszy. Sam ewidentnie był o krok od eksplozji. 

 

Zawył jak wilk. Ten orgazm najpierw prawie go bolał, by po chwili dać mu ekstazę, jakiej nie czuł chyba nigdy. Widział, jak dziewczyna leży z bezwładnie zwisającą ze skrzyni nogą, jak wpatruje się w stalowe przęsła konstrukcji dachu. Kompletnie obojętnym mu już był czerwony obficie pokryty śluzem krater o poszarpanych brzegach i ten wypielęgnowany ogródeczek, w zasadzie łączka na wzgórku łonowym. Cipa to cipa – zwykł mawiać, zazwyczaj kiedy udawało mu się pójść do łóżka z niekoniecznie urodną kobietą. Musiał jednak przyznać, że takiej delicji nie kosztował nigdy, że ten rozkwitający kwiatuszek był śliczny, pachnący i ciasny jak trzeba. Rozejrzał się dookoła i szybko pocałował cipkę Magdy, polizał ją chwilę i wyprostował się, jakby się tego wstydząc, że to zrobił. Musiał sprawdzić. Rzeczywiście była smaczna. Ogólnie dziewczyna była ładna, zgrabna, pachnąca. Nawet małe cycki był w stanie jej wybaczyć, bo cipkę miała tak przyjemnie ciasną, że oto przed chwilą trzeci raz szczytował. A z Gochą to często nawet na drugie podejścia nie miałby ochoty, bo taka jakaś chłodna w obyciu baba była.

Zdjął kondom i podciągnął spodnie.

- Spadaj, mała. Chowaj szparkę i zmykaj. Nie chcemy tu kłopotów. – Jak na Mariana, powiedział to wręcz łagodnie i ciepło.

- Jeszcze chwilę. Mam miękkie nogi – oznajmiła znudzonym głosem.

- A wiesz, co mnie to? Idź już. Było miło, teraz trza iść – wzburzył się nieco, zapinając rozporek i guzik. – Jak szef się dowie… – kontynuował.

- Dobra już – wymamrotała niechętnie. Nie chciała być widziana taką przez pana Roberta.

Wiedziała, że musi zniknąć. Z trudem i niewprawnie zeskoczyła z niewygodnego leża. Była cała spocona, znowu poczuła zaduch magazynu, który wcześniej jej nie przeszkadzał. Flegmatycznie podniosła zrolowane ze sobą spodenki i majtki, chwilę zajęło jej założenie dołu. Szybciej poszło z górą. Zapięła stanik, obciągnęła bluzkę i gdyby nie potargane włosy i wypieki na policzkach, mogłaby kłamać, że przyszła popatrzeć i porozmawiać o tajemnicach kryjących się w tym magazynie. Teraz nikt nie uwierzyłby jej w tę wersję, nawet niewidomy. Nie tylko wyglądała jak wydymana i sponiewierana dziewucha, ona wręcz pachniała seksem i mężczyznami.

Odprowadzał ją do bocznego wejścia. Teraz zaczęła żałować, że dała się namówić. Tak naprawdę, że ich sprowokowała. Sięgnęłam dna! – miała do siebie pretensje, kiedy wymykała się w stronę zagajnika. Znowu było to silniejsze od niej.

 

 

- Ktoś krzyczał? – nadstawił ucho Robert, kiedy mocnym (przez co głośnym) szarpnięciem drzwi otworzył wejście do magazynu. – Kto nie zamknął drzwi!? – Niczym surowy szef wzburzył się do nikogo, choć dobrze wiedział, że w jego stronę szybkim krokiem idzie Heniek.

- Szefie, nikt! – uspokajał pracownik. – My zostali. Nie… opłacało się iść do… wioski. Taki upał, nie jedzenie człowiekowi w głowie, a… odpoczynek. W taki upał drzemka dobra – tłumaczy głośno.

Robert wiedział, dlaczego Heniek prawie krzyczy.

- No, bo już myślałem, że polecę wam po premii. Nie wam, a Marianowi – zaznaczył, poprawiając się.

- Marian jeszcze pewnie drzemie, zaraz go obudzę – uspokajał zdenerwowany pracownik. – Szefie – zagadnął – a ta przyczepa, co… mamy ją brać jutro… czasem nie jest… uszkodzona? – rzucił zastępczy temat.

- A dlaczego? Co jest nie tak? – zdziwił się Robert i dopiero po chwili zrozumiał, że Heniek odciąga go od części magazynu, w której wcześniej zabawiali się z młodą wczasowiczką. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że Magda… z nimi… – Chodź, pokaż, co jest nie tak – wycofał się i wyszedł z pomieszczenia na popołudniową spiekotę.

Dokonując oględzin “uszkodzonej nieuszkodzonej” przyczepy, widział, jak, spomiędzy drzew, na drogę do domków letniskowych wyszła Magda. Musiała wyjść tylnymi drzwiami, co było oczywiste i zrozumiałe. “Co ty robisz, dziewczyno? Co ty robisz?” – pomyślał i szczerze współczuł.

 


EPILOG 

 

Robert nie musiał snuć żadnej teorii. Może na początku miał mętlik w głowie, ale w zasadzie zanim samochód mieszczuchów na odjezdne minął bramę, on już wszystko wiedział.

  

Długo zastanawiał się nad celowością słów mamy Magdy, która przy kurtuazyjnym pożegnaniu, zachwalała miejsce jak najlepszy europejski kurort. Jak to ujęła: “To jest cudowny sielski zakątek, a właściciele z pewnością szanują prywatność gości i są dyskretni” – podkreśliła to wielokrotnie, jakby przyjechała tu ostro imprezować i miała się czego wstydzić. Tego właśnie nie rozumiał, bo prawie tu z mężem nie przebywali, tylko zwiedzali okolicę i zjeżdżali do domku na noc.

Drugim zaskoczeniem było wręcz nachalne pragnienie podarowania właścicielom  datku na: “Rozwój, remont, czy co tam będzie potrzebne. Będziecie wiedzieć, co z tym zrobić” – chłodno stwierdziła dama, jakby niebagatelna suma, równa opłacie za cały pobyt, była drobiazgiem. Wciąż jednak zwracała uwagę, że wszystko, co tu się wydarzyło, oni zostawiają już za sobą, choć piękna okolicy nie zapomną nigdy.

Robert myślał, że to była fanaberia nadzianych mieszczuchów. W zasadzie pobyt tutaj, kosztował ich, jak dla takich klientów, śmieszne pieniądze, więc czym będą się chwalić znajomym? A pewnie tym, że stali się mecenasami, że szukali jakiejś idei w umartwianiu i powrocie do pierwotnej człowieczej natury, bo przyszłość wyznacza takie trendy. Tak interpretował zachcianki i komentarze pani Hanny.

Profesorek milczał. Siedział za kierownicą i nerwowo bębnił w nią palcami.

 

- Magdaleno, podziękuj państwu za pobyt – przywołała spokojnym ruchem dłoni stojącą tuż za nią córkę, kiedy Hanna postanowiła już kończyć pożegnanie. – A panu gospodarzowi za… atrakcje – dodała z dziwnym akcentem Hanna. Jej uśmiech wydawał się być tak pogodny, a wyraz twarzy życzliwy, że pomimo przeszywającej Roberta fali dziwnych obaw, szybko upewnił się, że nie było w tym podtekstu, ironii, a po prostu podziękowanie.

- Dziękuję – powiedziała dźwięcznie Magda, w niewinnym uśmiechu odsłaniając bielutkie zęby. Lekko też dygnęła, jak na dobrze wychowaną dziewczynę przystało, co spotkało się z aprobatą zadowolonej z postawy dziecka mamy.

Magda stała jakby nieśmiała obok mamy. Wyglądała teraz tak… porządnie, grzecznie i dziewczęco. Nijak się to miało do zachowań, które Robert miał okazję z nią doświadczyć. Wciąż nie mógł uwierzyć, że pod płaszczykiem normalności, ta dziewczyna skrywa tak szczególne sekrety, że robił z nią takie rzeczy, że czasem było mu wstyd.

Pożegnanie zdawało się szybko zmierzać ku końcowi.

Rober wciąż coś podejrzewał, ale kobieta prowadziła rozmowę tak umiejętnie, że niczego nie był pewny.

Wszystko zmieniły ostatnie słowa pani Hanny. Wypowiedziane pewnie, władczo i beznamiętnie, jakby chodziło o drobnostkę.

Kiedy gospodyni Marysia wracała już do domu, Robert odprowadzał wczasowiczki do samochodu, bo tak już miał w zwyczaju i z wychowania. Wciąż miał jakieś podejrzenia, przeczucia nacierały na niego i nie dawały spokoju, ale czuł, że wraz z odjazdem opla, wyjadą też jego grzeszki i problemy. Wspomnienia na pewno zostaną, tych nie odda za nic. Nawet zrobiło mu się szkoda, że Magdy już tu nie będzie.

Wtedy mama dziewczyny pochyliła się w jego stronę i ni stąd, ni zowąd, dyskretnie powiedziała:

- To silniejsze od niej. Liczę na dyskrecję.

Że co!? – prawie krzyknął w myślach. Zamurowało go. A więc wiedziała! Może nawet oboje wiedzieli! Przeczucie go nie myliło! – nerwowo i przerażony spojrzał w stronę kierowcy, który nieprzerwanie wystukiwał na kierownicy jakiś niespokojny rytm.

Robert wewnętrznie panikował, ale zachowywał zimną krew. Może uda się uniknąć awantury! – myślał, a bardziej błagał. Zerknął też w oczy idącej obok nich dziewczyny i wyczytał w nich dziwny… spokój? Co jest!? Nie! To niemożliwe! To musiał być sen – koszmar! Co jest grane!? – myślał, całym sobą udając, że nie ma pojęcia, o czym mówiła letniczka.

- Nie powiem, że to było nieeleganckie – spojrzała oskarżycielsko i karcąco. – Ostrzejsze słowa cisną się na usta, ale… – równie dyskretnie i obojętnie machnęła ręką, jakby odsyłając jakąś drobną sprawę w niepamięć. – Jest już prawie pełnoletnia, nie róbmy problemu – dodała urzędniczym tonem. – Kto miał skorzystać, skorzystał. Tylko o dyskrecję mi chodzi – zaznaczyła, długo wpatrując się w pełne strachu oczy Roberta. – Chyba się rozumiemy – stwierdziła i gwałtownie obróciła głowę. Machnęła mechanicznie do szybko idącej w ich stronę i coś mówiącej gospodyni.

- Państwo na drogę chociaż wezmą. Zapomniałabym – uśmiechała się pogodna i jak zawsze życzliwa Marysia i wręczyła wypełnioną po brzegi zdrową żywnością papierową torbę z logiem przetwórni. – Wszystko świeże, z dzisiaj rana – dodała.

Pani Hanna zachowawczo podziękowała i podała torbę córce.

- Tak, rozumiemy się, zapewniam – spojrzał poważnie w oczy Hanny Robert i odegrał przykładnego gospodarza. – Bardzo dziękujemy za przyjazd – powiedział wesołym tonem, by odwrócić uwagę od poważnej miny kobiety. – Za… – tu się zatrzymał, bo uświadomił sobie, że to będzie małe faux-pas, ale nie mógł nie zakończyć, jak robił to przy każdych innych wczasowiczach, kiedy ci wyjeżdżali. – Zapraszamy ponownie! – dopowiedział niepewnie i zawstydził się popełnianym właśnie nietaktem.    

 

Hipokryci! Dulszczyzna, jak się patrzy! – myślał źle o rodzicach Magdy, choć szybko zauważył, że raczej powinien im za taką postawę dziękować.

Śledząc tuman rozwiewającego się za samochodem kurzu, zaczął wszystko zrozumieć. Jego naprędce wysunięta teza zaczęła trzymać się kupy.

Przecież do pełnoletniości Magdzie brakowało kilka miesięcy. Powinien chociaż to zauważyć, że zabezpieczona mogła być tylko za wiedzą rodziców, a on na to w ogóle nie zwrócił uwagi. Jak tacy… na wskroś poprawni inteligenci mieliby się na to zgodzić? Powód był tylko jeden. Nie byli aż tacy zasadniczy, ponieważ… Czuł, że ma rację.

Powoli zbierał kolejne dowody na to, że może nie było to planowane, ale sytuacja była przez rodziców nastolatki z góry przewidziana. Zabezpieczenie Magdy, ich częste nieobecności, a po powrocie oczy szeroko zamknięte. Nagle dostrzegł pewną prawidłowość działania. Wychodziło na to, że, co prawda przypadkiem, ale stał się dla Magdy wakacyjną atrakcją. W sumie o nieba lepszą niż jego prości pracownicy, o których matka musiała nie wiedzieć. Nie dziwił się, że Magda utrzymywała to w sekrecie.

Z bólem musiał to stwierdzić, ale jej rodzice od początku musieli wiedzieć o słabościach córeczki. To dlatego tacy państwo przyjechali z córunią nimfomanką na to zadupie! By sobie poużywała, by skandalu wśród znajomych nie było! – podsumował trochę rozzłoszczony. Choroba, zaburzenie, dewiacja? – tu był bardzo ciekawy, co miała na myśli Hanna, kiedy mówiła, że to silniejsze od Magdy.

Tylko jeszcze z Heńkiem i Marianem musi pogadać, by gryźli się w język. Raczej nikt im w wiosce nie uwierzy, ale… po co komu plotki. Im poszło łatwo, a on przecież tyle czasu spędzał z frywolną letniczką, że zaraz się zacznie gadanie. Nie mogło tak być! Musi ich postraszyć.

 

Nie słyszał już odgłosu silnika samochodu, który zniknął za leśnym zakrętem, ale nadal unosił się kurzu wzdłuż  szutrowej drogi. Za to samoistnie wdzierało mu się do uszu dźwięczne śpiewanie skowronków, które jakby przenosiło go w czasie i w inne miejsce. Teraz żałował, że tak szybko zrezygnował z Magdy i pchnął ją w łapy Mariana i Heńka. Właśnie tego było mu szkoda – tego co z nimi zrobiła. Wiele to zmieniało w kontekście tego, że przez tyle dni czuł się szczęściarzem i wybrańcem losu.

Znowu natarły na niego z całą swoja mocą obrazy, kiedy w upalny dzień leżał pośród traw na kocu, a Magda energicznie i zadowolona sobie na nim skakała z uśmiechem, który warto było uwiecznić za pomocą każdego możliwego nośnika sztuki. Kiedy uprawiali seks na łonie natury, wtedy też często wsłuchiwał się w te łąkowe trele. Dziś nie musiał się wsłuchiwać, same do niego docierały – ze zdwojoną mocą. Tak samo ze zdwojona mocą teraz kolejny raz żałował, że nie wykorzystał okazji do samego końca.

 


EPILOG II

 

“Są rzeczy, z których nikt z nas nie jest dumny, i dlatego o nich nie opowiada”.

Magda właśnie tak miała – od lat dusiła to w sobie. Była przekonana, że żadna przyjaciółka nie pojęłaby jej sytuacji. Chyba. Nie próbowała się zwierzać. Nie miała odwagi. Może to wina szczególnego wychowania? Mama od zawsze wpajała jej, że o pewnych sprawach nie powinien wiedzieć nikt przypadkowy, a za takich miała wszystkich poza najbliższą rodziną. W ogóle miała specyficzną mamę, a jej spojrzenie na świat było… wyjątkowe. Magda od dziecka żyła patrząc na mamę, która dbała o to, by nie było skandalu i plotek, a nie by rozwiązać narastający problem.

Magda już dawno zauważyła, że naprawdę miała z tym problem, by komuś “obcemu” prawdziwie zaufać. Za to nawet z obcymi łatwiej szło jej w innych sprawach. Wiedziała, że za łatwo, ale… to było silniejsze od niej.

Nie była z siebie dumna, ale tamtego lata… było inaczej – to były szczególne wakacje. Nie wiedziała, dlaczego właśnie teraz jej myśli krążyły wokół tamtego pobytu na wsi. Może dlatego, że zbliżały się jej urodziny, tak jak wtedy? Wtedy osiemnaste, teraz… trzydzieste czwarte. Może. Znalazła analogię, nie była jednak co do jej prawdziwości przekonana. Ale przynajmniej jakieś tymczasowe wyjaśnienie się znalazło.

Jedyne czego wtedy żałowała to tego… w magazynie. Do dziś pamiętała nieprzyjemny zapach tych prostaków. Długo po tym zdarzeniu dochodziła do siebie. Nienawidziła się wręcz. Czasem jednak też mocno ją to pobudzało, jak nic innego. Tak, te obleśne wsioki czasem były źródłem jej fantazji w czasie masturbacji, kiedy potrzebowała zastrzyku adrenaliny i dodatkowego dreszczyku emocji. Rzadko, ale niekiedy wspomnienia o nich zamieniały ją w piec hutniczy. A później, kiedy leżała zaspokojona, znowu się tego wstydziła. Tyle dobrze, że tylko ona o tym wiedziała.

W ogóle było w jej nastoletnim życiu wiele szczególnych zdarzeń, o których nikt nie miał pojęcia, a które wracały w kolorowych wspomnieniach. Lubiła je. Bardzo. Kilku nie chciałaby pamiętać, ale.

Dziś chyba nie chciała wspominać, a może chciała, sama już nie wiedziała. Bała się, że to skończy się jak zawsze. Te przeróżne flashback’i same pojawiały się przed jej oczami, jak życiowe hologramy i urzeczywistnione myśli. Nie, nie teraz, nie tutaj! – miała pretensje do bogini wspomnień, która właśnie uraczyła ją swoją “łaską”.

Jednak po kilku stoczonych w głowie bataliach i pobieżnej ocenie sytuacji, dyskretnie wsunęła dłoń pod bieliznę, nawet nie przeszkadzało jej, że obcisłe jeansy bardzo ograniczają ruchy. Tylko troszkę. Tylko chwilę – tłumaczyła sobie, a początkowo pojawiające się na policzkach niewinne rumieńce wstydu, zamieniły się w wypieki pożądania.

Pora i przyjemny półmrok jej sprzyjały.

Dotarła do tego ukochanego punkcika, który już po kilku ruchach paluszków, topił się w lepkiej wydzielinie, jak w gęstym syropie. Już wcześniej była tam cała wilgotna i pobudzona. Jej łopatki zareagowały i zbliżyły się ku sobie, a znajdujące się pod oversizową sportową bluzą piersi się nagle uwydatniły.  Spokojnie zaczęły też tańczyć brzuch i biodra. Oczy, w widzianym odbiciu w ciemnej tafli szkła po lewej stronie, wyraziły ulgę i rozkosz w jednym. Przymknęła powieki, by doświadczyć wzmocnionej wyobraźnią przyjemności. 

Dobrze, że była już noc. Ciemność za oknami jadącego pociągu dawała pozór intymności, a zarazem możliwość oglądania takiej siebie w odbiciu.

W najbliższym otoczeniu nie było pasażerów. Nie licząc śpiącej kobiety kilka metrów dalej, której widziała tylko lewy bark i opadające na niego splątane włosy. Pamiętała, że były rude. Razem wchodziły do pociągu.

Nie wiedziała, czy za nią nikt nie siedzi (słyszała jakiś ruch na wcześniejszej stacji, może ktoś na niej wysiadł, bo nikt nie wsiadał, ale nie była pewna), więc cichutko się podniosła, niby szukając coś w kieszeni kurtki. I dobrze, że sprawdziła. Dwa fotele dalej nadal znajdowały się starsza pani z wnuczką, z którymi również wsiadała, ale teraz obie spały. Kobieta głęboko, nastolatka słodko i z słuchawkami w uszach.

I jeszcze na samym końcu wagonu, tuż przy przejściu do następnego wagonu, spała grupka studentów-turystów. Przynajmniej ci, których widziała, ale uznała, że reszta też musi brać z nich przykład. Wyglądali teraz jak elastyczne kukły – spali, czasem bezwładnie się kołysząc. Jej nos już wcześniej wyczuwał, że pili jakiś alkohol, więc pewnie spali ululani. Przynajmniej pili dyskretnie i kulturalnie. Nawet nie byli w rozmowach głośni i wulgarni. Po ubiorze i plecakach domyślała się, że ruszają na górską wędrówkę. Sama miała wiele wspomnień z takich wycieczek. A więc ludzie z pasją – oceniła i usiadła.

Wróciła do przerwanej zabawy.

Coś z jej głębin podświadomości podpowiadało: “Idź do toalety! Tam bezpieczniej!”, ale ona już wręcz nieustannie marszczyła twarz, teraz nie powstrzymałaby palców, a skryte pod powiekami oczy, wyrywały się ku górze zwiastując orgazm. Znowu było to u niej silniejsze od wstydu i ryzyka.

Wiedziała, że ten moment będzie dla niej najtrudniejszy – w zasadzie nie pamiętała, by kiedykolwiek udało jej się szczytować bezgłośnie. Już czuła tę iskrę, która zaczyna przeskakiwać na kolejne wrażliwe mocno unerwione obszary jej wnętrza. Czuła całą sobą, jak fala rozkoszy wzbiera i kieruje się jakby w nieokreśloną stronę, by po drodze zmieść wszystko, co powinno stabilnie stać – przede wszystkim ogólną przyzwoitość i tak cenioną przez ludzi moralność.

Teraz tylko skupiała się na powściągnięciu werbalnych reakcji, choć powinna na czymś zupełnie innym – na czerpaniu satysfakcji z tak niebiańskich doznań. Miała ochotę krzyczeć i wić się jak egzotyczna tancerka!

Zagryzła zębami kostki zebranych w pięść palców, jakby to był nie dający się znieść ból w czasie zabiegu bez znieczulenia.

Widziała swoje odbicie w szybie – doskonała sceneria, doskonała aktorka z ręką wciśniętą w bieliznę, doskonałe uczucie. Robiąc to w publicznej przestrzeni, wyzwoliła w sobie kolejne bodźce, które demolowały jej ciało ekstazą. Już nawet nie obserwowała tej śpiącej po skosie kilka foteli dalej pasażerki, dla Magdy wszyscy w wagonie teraz musieli spać twardo niczym zaklęci w kamienne posągi, a jej szurający po siedzisku tyłeczek opięty jeansami, nie wydawał żadnych odgłosów.  Tyle, koniec, nie było innego wyjścia. Teraz już nie było.

Jęknęła głucho – nadto głośniej niż chciała. W pogrążonym w przyjemnej ciemności wagonie, echo oznaki spełnienia jakby nagle zniknęło. Mruknęła przeciągle, ale tak jakby tylko do siebie – cichutko. Wypuściła z ust piąstkę. Widziała na skórze ślady napierających na nią zębów. Teraz kilkoma głośniejszymi wydechami, pozbywała się wysyconego dwutlenkiem węgla tak długo duszonego w płucach powietrza. Wciąż łagodnie i ostrożnie masując zwieńczenie warg sromowych, doświadczała przyjemności z rozprowadzania po nim obfitej ilości wydobywającego się ze szczelinki śluzu. Jej tyłeczek prawie cały ześliznął się z siedziska, a plecy zmieniły się w kołyskę, wszystko by łatwiej i wygodniej rozkoszować się chwilą zapomnienia.

I znowu impuls i to charakterystyczne pragnienie, kiedy skupiła się na muskaniu opuszkiem palca nabrzmiałej grudki. A miała się z nią tylko pożegnać. Wsunęła jeszcze w siebie kilka razy złączone dwa palce i… Znowu pojawił się powtarzalny szelest – otarcia grzbietu jej dłoni o koronkowy materiał bielizny, dociskanej do powierzchni spodni, które odważyła się teraz tylko rozpiąć. Długo patrzyła jak wypukłość na czarnej koronce zmienia kształty, jak jej nogi, jakby poza jej kontrolą, rozstawiają się szerzej, by po chwili nagle się zderzać kolanami i więzić wetkniętą w krocze dłoń, i tak co chwilę. Już miała pomysł, by zsunąć spodnie i majtki – tak tylko trochę, do połowy bioder, przecież wszyscy i tak spali!, nie zauważą! – przekonywała sama siebie, ale ostatkiem rozsądku, pozostała przy tym, co się działo.

Po kilku minutkach szczytowała ponownie. Tym razem była już w swojej reakcji bardziej powściągliwa. Tak jej się zdawało.

 

Stacja docelowa. Już jaśniało. Wszyscy pasażerowie leniwie podnieśli się z foteli, widać było, że kilkugodzinna nocna podróż zrobiła swoje.

Magda jakby zapomniała o tym, co działo się jakieś dwie godziny temu. Sama po wyzwalającej zabawie, zasnęła, i to głęboko. Teraz co chwilę szeroko otwierała usta, szukając energii do życia w większej dawce wdychanego tlenu.

Kobieta, którą przed sobą widziała Magda, zdjęła małą walizeczkę, ziewnęła i znudzona skierowała się do wyjścia. Nawet nie powiedziała – do widzenia.

Studenci ospale poprawiali plecaki, chowając do nich resztki przekąsek. Mówili coś do siebie. Chyba upewniali się, na który peron muszą się przemieścić, bo mieli na przesiadkę tylko piętnaście minut.

Przez chwilę zrobiło się przenikliwie cicho, jak to bywa o sennym poranku. Słysząc szelest dopinanych kieszeni plecaków, Magda uświadomiła sobie, że skoro ona tak dobrze to słyszy teraz, wszyscy mogli ją słyszeć… wtedy. Poczuła obawę i niepokój. Jednak gdyby tak było, dostrzegłaby to w zachowaniu pasażerów. Na pewno. Potrafiła czytać w oczach ludzi, którzy coś takiego wiedzą. Studenci na pewno nie patrzyliby na nią tak obojętnie, nie odpuściliby jej, nie tacy wysyceni testosteronem młodzi mężczyźni. A teraz jeszcze grzecznie mówili wszystkim: “Do widzenia”. Nie patrzyli na nią jak na temat sprośnych towarzyskich ciekawostek z cyklu – “a wiesz, co mi się przydarzyło?”

Babcia dziewczynki szukała czegoś i nerwowo się za tym czymś rozglądała. Przyszła jej z pomocą wnuczka i kucając, po ułamku chwili podała jej okulary.

Sympatyczna ta babcia – pomyślała Magda, czując ulgę, bo kobiecina patrząc na nią, wciąż bardzo przyjaźnie się uśmiechnęła. Sama chciałaby mieć taką – emanującą ciepłem babcię. Właśnie widziała, jak ta starsza kobieta gładząc nastolatkę po głowie, dziękując za pomoc w odnalezieniu zguby.

I tak skupiając się na obserwacji kobiety, nagle natknęła się na oczy dziewczyny – najwyżej piętnastolatki. “Słyszałam. Wszystko wiem” – mówiły, uderzając tym w Magdę z mocą huraganu. Dziewczyna jakby ukrywała tę wiedzę sympatycznym uśmiechem i beztroskim skinieniem głowy, ale Magda wszystko wiedziała. W jej ocenie, uśmieszek był nieco chytry i dumny, a skinienie maskowało zdenerwowanie. Małolata jakby nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, a jej oczy utwierdziły Magdę w przekonaniu, że ją wtedy słyszała.

Magda nie miała pojęcia, dlaczego zareagowała, jak zareagowała. Najpierw miała paniczną potrzebę, odwrócenia się i ukrycia rumieńców wstydu. No została przyłapana przez jakąś gówniarę! Po chwili chciała spokojnie zdjąć walizkę i udać, że nic się nie stało, że ma to gdzieś. A niech myśli, że jej się to śniło! Finalnie wybrała trzeci – najbardziej szalony wariant. Cwaniacko, odważnie i zarazem wesoło się uśmiechając, położyła wyprostowany palec wskazujący na ustach i puściła małolacie oczko.

Nastolatka odwzajemniła się sympatycznym uśmiechem, jakby tym samym obiecując zachowanie tajemnicy, jakby wymianą spojrzeń i uśmiechów, nawiązały szczególną “dziewczęńską” nić porozumienia.

 

Idąc pewnym krokiem zatłoczonym peronem Magda, wciąż się do siebie śmiała. Ktoś mógł ją brać za wariatkę, ale ona o tym nie myślała. Tym razem znowu wspominała wakacje na wsi, od czego cała przygoda w pociągu się zaczęła. Pamiętała sporo.

Schodząc po betonowych schodach do podziemnego przejścia, wciąż się śmiała. Ale już nie z przygody w pociągu, czy tej wspominanej – na wsi. Śmiała się, bo podobnych przygód miała wiele. Zbyt wiele.

 

 

Ten tekst odnotował 43,512 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.86/10 (73 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (5)

+1
0
Opowiadanie bardzo mi się podobało. Myślałem czytając epilog 2, że Magda tym pociągiem wraca po latach na wieś odszukać Roberta 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dopiero zacząłem czytać, ale ten fragment zdaje się należy poprawić - "... uprawy przemyślane pod kontem..."
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/pod-katem;7297.html
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ale tam dalej pisze: "zakontraktowane na bardzo opłacalnych warunkach".
Więc może chodzi o konto bankowe 🤔
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@observer
Racja. Nie zdaje się, a po prostu należy poprawić.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Fajne. Dawno nic tutaj tak mi się nie podobało 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.