Wakacje Ireny (V). Teść
12 września 2014
Wakacje Ireny
Szacowany czas lektury: 23 min
Podczas kolacji rozeszła się wieść, że huragan powalił kilka wielkich, starych drzew stojących blisko jeziora. Syna aż skręcało z ciekawości by je obejrzeć.
Zaczął ją namawiać na wyjście i zobaczenie co się stało. Nie miała ochoty, ale się w końcu, dla świętego spokoju, zgodziła. Gdy pojawili się jego dwaj koledzy, nieoczekiwanie dla niego stwierdziła, że nie będzie im przeszkadzać i pozwoliła by wyszedł z nimi, ma tylko obiecać, że blisko tych drzew nie podejdzie i będzie ostrożny. Obiecał i zdziwiony, ale i szczęśliwy, że od wczoraj ma dużo więcej luzu, szybko wstał od stolika.
Było jeszcze trochę czasu do spotkania z teściem i poszła do siebie. Miała wielką ochotę napić się wódki, ale teść by zapewne poczuł zapach alkoholu. To, plus wcześniejszy widok jej piersi w mokrym ubraniu, dałoby mu jeszcze więcej do myślenia.
- Uff - westchnęła - Miałam załatwić gnoja i zrobić mu niemiłą niespodziankę, a o mały włos załatwiłabym siebie, gdybym po tym seksie, nic nie mówiąc, tak jak rano po obudzeniu zaplanowałam, pojechała na policję i zgłosiła gwałt.
Telefon znów dał sygnał. Kolejny esemes od kurdupla. Nie czytając skasowała i odpisała: kasuje bez czytania, nie trać czasu.
Nie miała pojęcia co robić. Nie wiedziała co ci dwaj knują, domyślała się tego...
Ulec ich żądaniom, źle. Nie ulec, też fatalnie się to skończy. Cokolwiek wybierze będzie to zły wybór. Jedyne co przychodziło jej do głowy to zyskać na czasie i starać się uśpić ich czujność. Trzeba pewnie będzie udawać, spróbować zmienić się w Fenech - aktorkę. Niedługo będzie pierwsza próba, rozmowa z teściem, zapewne trzeba będzie sporo udawać by wydać się normalną i kłamać.
Miała przeczucie, że ci dwaj nic elektronicznego prócz telefonów i tej kamery nie posiadają. Zgranie filmu na jakiś publiczny komputer chyba niemożliwe bez oprogramowania, a raczej takiego brak na nich, musieliby zainstalować, a to najprawdopodobniej nierealne. Dodało jej to trochę otuchy. Jeśli się nie myli to zniszczenie kamery mogłoby załatwić sprawę, a właściwie to jej karty pamięci.
Gdy się rozpogodziło, były wąsacz i jego kolega ubrali się cieplej i wyszli na zewnątrz. Rozejrzeli się po swoim gospodarstwie, szczęśliwie wyglądało na to, że szkód nie ma.
- Kurwa, gdybym tego nie widział to bym nie uwierzył, że takie fale mogą być na jeziorze - powiedział starszy.
- Fest miałeś pietra - odrzekł młodszy.
- Co takiego? - starszy nie bardzo zrozumiał.
- No, wielkiego - wyjaśnił młodszy.
- E tam, a ty to nie?
- Nie.
- Akurat.
Po czym obaj parsknęli śmiechem.
- Trzeba było zamknąć okiennice.
- Za duże ryzyko, gdybyśmy to okno na jezioro otworzyli to byśmy pewnie pofrunęli - zaśmiał się młodszy - Dach to na sto procent by urwało i by poszybował.
Starszy sięgnął do kieszeni kurtki po papierosy. Zapalili.
- To jeden z ostatnich - stwierdził, z lekkim żalem w głosie, młodszy.
- Przekonamy się - odrzekł starszy.
- Wątpię by dziś był prąd by kolację zrobić, zamiast herbaty będzie piwo. W nocy mimo że chałupa solidnie nagrzana, może być zimno, trza się będzie jeszcze solidnie rozgrzać przed spaniem.
Były wąsacz czuł alkohol w głowie, wypił mniej więcej ćwiartkę i miał ochotę na więcej. Jego kumpel też, nic dziwnego, że ochoczo przytaknął:
- Dobry pomysł!
- Muszę jej miłosnego esemesa posłać by o mnie nie zapomniała - zakpił młodszy.
Około 8 wzięli się do robienia kolacji, pokroili chleb, pomidory, żółty ser i kiełbasę robiąc proste kanapki. Metalowe, podróżne, kieliszki starszy wypełnił wódką z dopiero co otwartej drugiej butelki. Wypili i wzięli się do jedzenia. Kieliszki znów zostały wypełnione i szybko opróżnione.
- Pokazu nie będzie, szkoda baterii by to co nagrałeś przejrzeć na takim małym ekranie, jak będzie prąd kamerę podłączymy do telewizora, chyba da radę, zresztą nawet gdyby się fatalnie nagrało to ona nie będzie mieć o tym pojęcia - zaśmiał się młodszy.
- A teraz powiem ci co zamierzam - dodał.
Zaczął wyjawiać jakie ma zamiary i plany wobec Ireny. Starszy słuchał, z uznaniem kiwając głową, od czasu do czasu zadawał pytanie.
Po zjedzeniu kanapek otworzyli po puszce piwa i wlali napój do szklanek.
- Kurwa mać, co to jest? - spytał starszy po spróbowaniu.
- Piwo marki supermarket. Tanie i mocne. Ma walić w łeb, a nie smakować - odpowiedział młodszy.
- Ma dziewięć procent, a nie kosztuje dwóch złotych. No to wziąłem. Doprawiane spirtem ani chybi. Myślałem, że je obejrzałeś. No i nie udawaj konesera, nędzne jest, ale niewiele gorsze od tych innych, droższych, puszkowych.
- Hmmm...
Starszy wypił całą szklankę i po chwili poczuł działanie.
- Fakt, wali w łeb - powiedział z uznaniem. - To wyjdzie taniej niż gorzała.
- Teraz to nawet będzie smakować - dodał. - A i tak nic nie przebije Vistuli czy Baltic z lat osiemdziesiątych. Niby czyste, a robione chuj wie z czego, z jakiś chemicznych odpadków. Po tym się rzygało jak kot, a kac był jak po wymieszaniu kolorowych z piwem i szampanem, a nawet gorszy.
Młodszy włączył komórkę, oszczędzał baterię. Odczytał esemesa od Ireny.
- Ta kurwa robi się bezczelna, kasuje bez czytania - powiedział.
- Trzeba jej będzie pokazać kto tu jest panem, kto rządzi - dodał.
Zadzwonił na jej numer. Komórka Ireny była wyłączona. Nagrał się:
- Zaczynasz mnie denerwować - rzekł nieco już pijackim głosem - nie rób tego więcej bo pożałujesz, masz czytać co piszę! A jutro o dziesiątej rano masz zadzwonić do mnie. Jak tego nie zrobisz to będzie źle z tobą!
- Baby trzeba trzymać krótko - powiedział jakby do siebie.
- Racja, muszą wiedzieć gdzie ich miejsce - dodał starszy.
- Może zagramy w gorzałowe warcaby? - spytał starszy.
- Dobra, partyjkę chyba damy radę rozegrać zanim się ściemni - odpowiedział kolega.
- Kieliszek czy pół za zbicie piona?
- Pół wystarczy.
Starszy wstał i po chwili wrócił do stołu z małymi turystycznymi magnetycznymi szachami i zaczęli grać. Konie i wieże zastępowały brakujące do kompletu warcabowego piony. Wygrał, skutkiem czego więcej alkoholu wlał w siebie, młodszy.
- Może rewanż? - spytał starszy - Teraz możemy grać piwem, pięćdziesiąt gramów za zbicie piona?
- Może być - odparł młodszy.
Trzeźwiejszy starszy na początku zaczął wygrywać, ale po wypiciu wygranego piwa stracił przewagę i znów młodszy na koniec triumfował.
Zrobiło się ciemno, a prądu nadal nie było. Starszy zapalił świeczkę. Obaj byli już solidnie podlani alkoholem.
- Kurwa, prądu raczej nie będzie - bełkotliwie powiedział młodszy - Zamykamy okiennice, dopijamy i idziemy spać.
Zamknięcie okiennic sprawiło im nieco kłopotu...
- Jest jeszcze pełna flaszka, będzie jutro na klina jak znalazł - wymamrotał starszy.
Usiedli przy stole, zapalili, wypili jeszcze kolejkę, potem kolejną, starszy miał problem by trafić do kieliszków i rozlał co nieco wódki. Na dnie butelki trochę alkoholu się po tym uchowało.
- Starczy, odstaw bo wszystko rozlejesz - wybełkotał młodszy.
Wstali, starszy zgasił świecę, młodszy zapalił latarkę i zataczając się dotarli do swoich łóżek.
Po kilku minutach, z obu, rozległo się pijackie, narkotyczne chrapanie.
O umówionym czasie zjawiła się u teścia. "Od wczoraj jest jakaś inna, coś ją gryzie, szkoda, że jest w spodniach" - pomyślał. Weszli do salonu, usiedli na kanapie, na stoliku przed nią stała jakaś ciemna butelka z alkoholem i dwa spore kieliszki, pilot telewizora, długopis i notes. Naprzeciw stał spory odbiornik. Włączony, na kanał biznesowy, z wyciszonym głosem.
- Napijesz się ze mną, jeden kieliszek nie zaszkodzi? - spytał
- Już nieco butelkę napocząłem, podczas burzy. To bułgarska Pliska - wspomnienie młodości. Mam proletariacki gust, smakuje mi i tyle, wolę od ponoć lepszych koniaków.
- Napiję - odpowiedziała
- Świetnie. To się dobrze komponuje z kawą i lodami. Na kawę może już trochę za późno...
- Dziękuję, nic nie trzeba.
- Niezłe też jest z czekoladą cappuccino. Mam ją tutaj.
Wstał i po chwili zjawił się z małym pudełkiem. Otworzył, pudełko zawierało kostki czekolady, poczęstował ją. Wzięła jedną.
- Bardzo dobra - pochwaliła.
- W normalnych sklepach, jej się raczej nie kupi, ja nie widziałem i sobie sprowadzam, droga, ale warta swojej ceny.
Nalał nieco trunku do pękatych kieliszków i podał jej jeden.
Oboje wypili po małym łyku.
- Wiesz, od pewnego czasu rozgryzam forex i nawet nieźle mi to idzie - powiedział.
- Obstawiasz, że coś spadnie lub wzrośnie, tak?
- Zgadza się, testuję parę metod. Konkretnie trzy.
- A co z bukmacherką, zawsze o niej mówiłeś?
- Poszła nieco w odstawkę.
- Stare nawyki - wskazał na telewizor - Na komputerze, szybciej, wygodniej, w sieci więcej informacji, a mnie się zdarza spisywanie z ekranu długopisem w notesie - zaśmiał się.
Chciał ją nieco rozweselić.
- Grubo ponad sto kanałów, a często nie ma co oglądać. Same powtórki, albo takie śmiecie, że szkoda czasu. I te przeklęte reklamy. Jak zdarzy mi się czasem włączyć reklamsat, znaczy Polsat, szczególnie późną nocą, to jak się taki blok pojawi to dałbym radę Aresa wyprowadzić na spacer, wziąć po tym prysznic i jeszcze bym zdążył na koniec tego idiotyzmu. Niektóre reklamy to się i trzy razy w tym pojawiają. Cholera by ich z tym wzięła, niby są ograniczenia trwania tego, za przeproszeniem, gówna, ale głowę dam sobie uciąć, że nieprzestrzegane.
Pociągnął kolejny łyk z kieliszka, Irena poszła jego śladem.
Sięgnął po pilota i odruchowo zaczął przeskakiwać z kanału na kanał. Natrafił przy tym na program znanego podróżnika.
- Oto bezalkoholowe piwo udające spirytus. Pieje toto soprankiem, testosteronu w tym tyle co kot napłakał, wygląda na kompletnie pozbawione zarostu i udaje stuprocentowego hetero faceta. Przyjąłbym każdy zakład, że to homoseksualista - oświadczył.
- Ma tata coś przeciwko? - spytała - A ten to przecież modelowy homofob.
- Wiem - odparł - Chyba cię zaskoczę, ale w zasadzie nie mam nic przeciwko. Miałem, tak jak właściwie wszyscy wtedy, trzydzieści lat temu, ale potem mi przeszło. Najkrócej, nie rozumiem tego, to nie jest normalne, ale to nie mój interes. Jeśli dwóch dorosłych ludzi robi coś za obopólną zgodą, nie krzywdząc nikogo, to nic mi do tego. I innym też.
- Ten fenomen mnie dziwi, mocno dziwi i tyle - uzupełnił.
Dopił swoją brandy, Irena uczyniła to samo.
- Jeszcze po jednym? - zapytał.
Skinęła głową na zgodę. Napełnił kieliszki.
- Wiesz, natrafiłem w sieci na taką stronkę amerykańską i jest na niej, stale rozszerzana lista ichnich sławnych, znanych homofobów, których przyłapano na tym, że są homo. Ciekawa lektura. Każdy z nich to właściwie typowy przykład wyparcia, nie akceptacji swoich skłonności. Każdy wielce pobożny dewot, sfiksowany na punkcie walki z cudzą seksualnością, deklarujący kilka razy dziennie jakim strasznym złem jest homoseksualizm i jak to on tego nienawidzi.
- Ten Wojtuś idealnie pasuje do tego schematu - ciągnął dalej - Stawiam każde pieniądze, że gdyby go dobrze przebadać to jest to stuprocentowy gej. Może nie każde, ale tak 10 do 1 to na pewno. Znaczy, by wygrać dziesięć tysięcy postawiłbym sto. Stykam się z typowymi hetero homofobami, stykałem, sam nim byłem, czasami zdarzy się jakaś złośliwa uwaga, ale ogólnie to mają to mocno i głęboko w czterech literach i żaden nie wygłasza i nie wygłaszał co kilka godzin tego credo denialisty jaki to ten homoseksualizm odrażający i zły. Żaden nie ma, nie miał, totalnego, wybacz za określenie, pierdolca na tym punkcie, jak wspomniany osobnik i ci z tej listy.
- Mnie, przeciętnego faceta, kompletnie nie interesują i nie interesowały detale homoseksualizmu, tymczasem te obłąkane homofoby tym żyją. Nurzają się w tym, wyszukują jak to wygląda, opisują homo seks dokładnie, dodając własne fantazje, by wyrazić swoje najgłębsze oburzenie i odrazę, a ja widzę osobników którym ślina z gęby na to leci he he - zaśmiał się - chcieliby tego, a z różnych względów nie mogą.
- Mnie by jakaś erotyka gejowska, pornografia, odrzuciła, nie oglądałbym tego. Reakcja typowa dla każdego normalnego hetero faceta, normalny facet nawet gdy coś takiego obejrzy jest obojętny, tymczasem te homofoby reagują podnieceniem seksualnym - he he. Robiono badania pokazując gejowskie porno. Podnieca ich to o ile nie są impotentami, ale gdzie tam, żaden się nie przyzna, deklarują, że są normalni, nie żadne z nich pedały.
- Gdyby mu totalnie religia mózgu nie wyprała to możliwe, że byłby to fajny chłopak, a tak to jest to, chory z nienawiści do siebie i innych, kałboj z boziej dupy - stwierdził.
- To że jest za zmuszaniem kobiet do rodzenia niechcianych przez nie dzieci jeszcze mnie w tym umacnia. Nie ma stuprocentowo skutecznych środków antykoncepcyjnych, niechciana ciąża zawsze może się trafić, więc aktywny seksualnie, normalny heteroseksualny facet nigdy nie będzie, tak zwanym, obrońcą życia, nigdy nie poprze przymusu rodzenia - uzupełnił.
- Proste jak słońce: przymus rodzenia, zakaz przerywania niechcianej ciąży, lęk przed nią powoduje, że dużo trudniej zachęcić kobietę do seksu, niż gdy tego nie ma. Normalny facet nigdy czegoś takiego nie poprze, nie będzie przecież działał wbrew swojemu interesowi - doprecyzował.
- A gdzie aż roi się od homoseksualistów? W kościele katolickim - odpowiedział sam sobie.
- A jakaż to instytucja jest najbardziej homofobiczna? Kościół! - dokończył - To też idealnie wpisuje się w ten schemat wyparcia.
W kieliszku pokazało się dno.
- Jeszcze po jednym, spytał?
- Nie, dziękuję
- Wypiłaś dwa kieliszki, to tyle co nic... nie smakuje ci?
- Smakuje, całkiem niezła - przyznała.
Nalał sobie i spojrzał na nią, wykonała ruch głową, który uznał za zgodę i nalał trunku do jej kieliszka.
Irena po drugim poczuła lekki szmer w głowie. Brandy uzupełniała jej zamiar upicia się by oderwać się od rzeczywistości i noc przespać, może po tym łatwiej czyściochę przełknie. Teść ją zaskoczył swoimi wywodami, była zadowolona, że się rozgadał i sama rzadko musi się odzywać.
Teść pociągnął łyk z kieliszka i kontynuował:
- Chyba na początku tego wieku pewien rektor amerykańskiego seminarium wydał książkę o kapłaństwie i na podstawie jego badań wyszło mu, że prawie sześćdziesiąt procent kleru katolickiego ma skłonności homoseksualne. Chyba to było pięćdziesiąt osiem, a wśród młodych księży ten odsetek jest jeszcze większy! Książka narobiła szumu, szacunki socjologów były miedzy dziesięcioma a sześćdziesięcioma procentami, więc osiągnął górną granicę.
Jeden z bardziej otwartych amerykańskich księży, można pewnie to znaleźć w sieci, powiedział wprost, że w ich korporacji trzydzieści procent to hetero, trzydzieści to homo, kolejne trzydzieści to denialisci, takie gejrowskie, totalnie odrzucające swoje skłonności homofoby, a dziesięć to osobniki aseksualne. A to, że niektóre katolickie seminaria to właściwie burdele gejowskie, też jest w tym watykańskim korpo tajemnicą poliszynela.
Znów się nieco brandy napił.
- Wszystkie właściwie religie mają obsesje na punkcie seksu. Protestanci bywają przytomniejsi, pastorzy mają żony, są i kobiety pastorki. Katolicyzm za to ma totalnego, wybacz za dosadne określenie, pierdolca na tym punkcie.
Jak się posłucha tych facetów w kieckach to wniosek jest jeden: Największe zło tego świata to ludzka seksualność, to że ludzie uprawiają seks dla przyjemności.
Z tym złem należy walczyć wszelkimi sposobami by zbliżyć się do katolickiego ideału - dziewicy rodzącej dzieci. Najlepiej corocznie.
Wypił kolejny łyczek z kieliszka.
- Chłopak, od dziecka otrzymuje religijne pranie mózgu ze wszystkimi religijnymi obsesjami. Dorasta i z przerażeniem odkrywa, że dziewczyny mu obojętne, a inni chłopcy go pociągają. Po tresurze religijnej i w nietolerancyjnym otoczeniu zaczyna nienawidzić siebie i leczyć się pomocą patologicznej homofobii, by broń boże, go za pedała nie wzięto. Lata mijają, leczenie za pomocą codziennego klepania jaki to ten homoseksualizm odrażający nie pomaga. Chłopak jest po maturze, usiłuje udawać hetero albo ucieka do seminarium. Nienawidzi siebie, ale najbardziej nienawidzi takich jak on, którzy odważyli się być sobą i zaakceptowali swoją odmienność seksualną.
Jeśli udaje hetero to z czasem żeni się. Kobiety mu obce, nie pociągają go, do seksu musi się zmuszać, co w końcu wywołuje nienawiść do nich - mizoginię.
Jest na to lekarstwo i wymówka by seksu unikać - religia z kultem seksualnej czystości, kultem, embriona, zarodka, odrzuceniem środków antykoncepcyjnych i obsesyjną walką z nimi.
- I potem sperma mu się na mózg rzuca, jak się mówiło za moich czasów - dodał.
- Pasuje do naszego podróżnika? W stu procentach - odpowiedział sam sobie.
- Pasuje do większości facetów w czarnych i purpurowych kieckach? Pasuje! Nadreprezentacja gejów i kryptogejów tam jest? Jest!
- Tłumione potrzeby seksualne powodują, że ci ludzie stają się chorymi z nienawiści potworami.
- Pasuje do całej masy naszych polityków licytujących się kto ma większego pierdolca seksualnego i kto jest większym seksofobem? Pasuje, polityka, jak kościół ,przyciąga homoseksualnych denialistów i dewiantów. Normalni faceci licytują się podbojami seksualnymi, prawdziwymi, a najczęściej zmyślonymi, a ta banda sejmowych i senatowych dewiantów, prześciga się w tym, który bardziej seksu nienawidzi.
- Bydlaków dotkniętych impotencją też tam nie brak. Takie impotentne dwunożne bydlę oficjalnie nazywa się "szlachetnym obrońcą życia" - zakpił.
Dopił brandy do końca. W kieliszku Ireny nie było pusto, więc napełnił tylko swój.
- Szczerze powiem, że miałbym cholerny kłopot gdyby Michał lub Andrzej okazali się homo. Owszem, jakoś zaakceptowałbym to, ale czy całkowicie tego nie wiem i nie jestem pewien. Obawiam się, że nie. Na szczęście nie musiałem być poddany próbie. To, że nie są biologicznymi synami nigdy nie miało dla mnie znaczenia, zaakceptowałem to i nigdy nie było problemów.
- Ze mną podobnie - powiedziała Irena - Mam nadzieję, że Marcin mnie na żadną próbę tolerancji nie wystawi.
- Mnie pewnie było łatwiej wyzwolić się z homofobii, bo sam byłem i jestem odmieńcem. Dzieci są okrutne i po chorobie, którą przeszedłem, dawały mi poznać, ze różnię się od nich. Nie wchodząc w szczegóły, tuż po moich trzynastych urodzinach chciałem się zabić i byłem wściekły, gdy mnie uratowano. Doszedłem po tym do wniosku, że skoro swojego wyglądu nie zmienię, to spróbuję zmienić to co się da. Przestałem się izolować, za zgodą rodziców wziąłem ze schroniska chyba najbrzydszego psa, miałem bliskiego kumpla nic, że czworonożnego. Zapisałem się do klubu ciężarowego, siłowni wtedy nie było, nie chcieli przyjąć, ale rodzice załatwili, i na dżudo, innych sportów walki wtedy się nie uświadczyło, oprócz boksu, zapasów. Oczywiście patrzono na mnie z politowaniem, były docinki, ale zacisnąłem zęby. Byłem zawzięty i pracowity i po jakim pół roku zyskałem uznanie i byłem stawiany za wzór - Jerzy po takiej chorobie, a robi postępy, pilnie ćwiczy, a ty co - tak resztę motywowano.
Pociągnął nieco brandy z kieliszka.
- Pod koniec podstawówki, ósmej wtedy klasy, dwóch takich starszych ode mnie szkolnych osiłków, co to klasę powtarzali, mnie, po raz nie wiadomo który, zaczepiło, zaczęli kpić, powieś się kaleko na dobre i poszturchiwać. Czułem się już po tych ponad półtorarocznych treningach pewniej, nie wytrzymałem i walnąłem jednym o glebę, po chwili drugi leżał. Nie spodziewali się tego, a ze mnie cała wściekłość za doznane krzywdy wylazła i ich tak sprałem, że obaj wylądowali w szpitalu. Jeden miał złamaną rękę, były obrażenia wewnętrzne. Nie było mowy o zasadach wpajanych podczas dżudo, o walce fair, bo wtedy pewnie by mi dali radę. A tak wykorzystałem zaskoczenie i gdy leżeli to szybko jednemu i drugiemu dałem jak najmocniejszego kopa tam gdzie najbardziej boli - w jądra. I już byli uziemieni i znokautowani. Potem kopniaki wylądowały na znienawidzonych gębach. Wpadłem w szał. Gdyby nie było świadków to chyba zatłukłbym obu na śmierć. A tak rozległy się krzyki bym się opamiętał, doskoczono do mnie i odciągnięto. Na koniec wrzasnąłem, że następnym razem jak się spotkamy to ich zabiję, a potem się powieszę...
Zrobiła się afera, uszkodzenie ciała, milicja się mną zajęła. Oficjalnie potępiono i straszono konsekwencjami, a nieoficjalnie klepano z podziwem po plecach, że taka kaleka dała sobie radę z młodocianymi bandziorami, byli już notowani, za przeróżne wybryki.
Miałem dobrą opinię, nauczyciele wstawili się za mną, trenerzy klubowi też i uznano to za samoobronę i rozeszło się po kościach. Od tego incydentu zyskałem jakieś tam uznanie rówieśników, skończyły się kpiny i mnie zaakceptowano, może i trochę się bano.
Dopił kieliszek do końca.
- Mimo prawie sześćdziesiątki na karku, ćwiczę i trenuję nadal. Jeden garaż zamieniłem na mini-siłownię, mam tam też takiego manekina do treningów i matę, miotam nim regularnie.
- Andrzej mi kiedyś mówił, że też ćwiczysz. Masz ochotę to ten garaż stoi dla ciebie otworem.
- Dziękuję, może skorzystam.
- Jutro ci ją pokażę.
Irena milczała, nie bardzo wiedziała co powiedzieć po tym wyznaniu teścia.
- Wspomniałeś o anglojęzycznych stronkach, a o ile pamiętam to żałowałeś, że nie znasz języka i bez angielskiego czujesz się jak półanalfabeta.
- Zgadza się! - odpowiedział - Dobrze zapamiętałaś.
- Język to jeden z głównych powodów dla których cię zaprosiłem. Potem wyjaśnię o co chodzi. W każdym razie przyznam się, nikt o tym nie wie, że nabyłem nieco starych podręczników do samodzielnej nauki i przed spaniem przynajmniej godzinę dziennie je studiuję. Jestem starodawny i wolę książki od programów komputerowych. Oczywiście mówić nie potrafię, zrozumieć mówiącego też nie, coś napisać też nie daję rady, za wyjątkiem prostych zdań, ale z pomocą słownika i tych automatycznych translatorów, są bardzo kiepskie, ale jednak pomagają, dam radę co najmniej osiemdziesiąt procent normalnego artykułu gazetowego zrozumieć. Mam nadzieję, że udzielisz mi nieco korepetycji. Oczywiście nie za darmo.
- Co też tato, żadnych pieniędzy...
- Gdybym kogoś wziął to musiałbym płacić. Dasz mi zniżkę, okej? - zażartował.
Do mieszania i za chwilę salonu weszli teściowa z Marcinem.
Teść się zdziwił, zerknął na zegarek.
- Tak prędko skończyłyście?! Spodziewałem się ciebie najwcześniej za pół godziny.
- Miałyśmy nieoczekiwaną pomoc i poszło szybciej - odpowiedziała teściowa.
- Mamo - powiedział podekscytowany chłopak - drzewa zmiażdżyły trzy samochody, prawie ich spod nich nie było widać, a starszego pana pogotowie zabrało gdy zobaczył, że jego auto zniszczone, a dach ze smażalni to poleciał nie wiadomo gdzie, a inne auta też uszkodzone, a strażacy piłują te drzewa, nie wolno tam podejść.
- Mam nadzieję, że auta były puste? Nikogo nie zraniło, nie zabiło? - odezwał się Jerzy
- Chyba puste i nikomu nic się nie stało - odpowiedział chłopak.
- Pliska - stwierdziła teściowa po rzuceniu okiem na stolik
- Pewnie było coś o kościele? - mówiąc to spojrzała na Irenę.
- Trochę było, ale głównie o pewnym podróżniku - odparła Irena.
- Tym kowboju?
- Tak.
- Domyślam się co, Jurek od dawna ma alergię na niego.
- To my chyba już pójdziemy do siebie - oświadczyła Irena - Nie będziemy wam przeszkadzać.
- Zostańcie jeszcze, nikomu nie przeszkadzacie - powiedziała teściowa.
- Robi się późno, a ja dziś porządnie zmokłam i niespecjalnie się czuję, mam ochotę się położyć - skłamała Irena.
Teść na nią spojrzał.
- Jak wróciła z przejażdżki była mokrusieńka - potwierdził.
Słysząc to Irena lekko się zaczerwieniła.
- Skoro tak to już nie nalegam - skapitulowała teściowa.
- Mam nadzieję, że się nie przeziębiłaś, niesamowicie się po tej burzy ochłodziło - dodała.
Irena wstała z kanapy.
- Dobranoc!
- Dobranoc babciu! Dobranoc dziadku! - dołączył Marcin.
- Dobranoc - odpowiedzieli, a teść dodał:
- Rozmowę jutro dokończymy i detale omówimy.
Gdy Irena i Marcin wyszli teściowa spytała:
- A co to za tajemnicza rozmowa, że ją na jutro przeniosłeś, nie mogłeś dziś dokończyć?
- Nie mogłem, to tajemnica, zresztą Irka chciała już wyjść. A co, stary teść nie może dzielić tajemnicy z młodą synową? - zaśmiał się.
- Podoba ci się?
- Oczywiście, przecie nie jestem kałbojem, normalny facet ze mnie - odparł ze śmiechem.
- Zawsze się podobała, a nigdy nie wyglądała ładniej niż teraz. Andrzejowi regularnie mówię, że trafił szóstkę w lotka, niech dba o nią i pilnuje, drugiej takiej nie znajdzie. Namówiłem go nawet, by się nieco dla niej poświęcił, na wazektomię.
- Ja zresztą też trafiłem - dokończył.
Gdy znaleźli się w apartamencie, syn dobrał się do laptopa i zaczął grać w jakąś prostą grę. Grając opowiadał co się dziś mu przydarzyło, słuchała jednym uchem. Włączyła czytnik, zaczęła czytać jakaś powieść, po 20 minutach stwierdziła, że kompletnie nie wie, nie pamięta co przeczytała. Czytała, lecz nie docierało do niej co czyta, nie miało to sensu, więc wyłączyła urządzenie. Chłopak pograł niecałe pół godziny i miał dość, był zmęczony po aktywnym dniu.
- Myć się i spać! - zakomenderowała.
Jego łóżko było w drugim, mniejszym pokoju, pościeliła je i gdy w nim się znalazł pocałowała go na dobranoc, wyszła i zamknęła drzwi.
Z małej lodówki wyciągnęła dwie butelki, zawierającą wódkę i większą z niegazowaną wodą mineralną.
Wzięła kieliszek, odkręciła nakrętkę, powąchała i aż się wzdrygnęła z obrzydzenia. Zapach czyściochy odrzucał. Wlała pół kieliszka, wypiła szybko popijając wodą. Żołądek "podskoczył" do góry, raz i drugi, ale jakoś wytrzymała i nie zwymiotowała. Odczekała parę minut i powtórzyła to co poprzednio.
Wzięła laptop i wpisała w wyszukiwarkę - ocet jako środek antykoncepcyjny.
Szlag by to, trzeba było wcześniej to zrobić, a tak niepotrzebnie się na ból naraziła. Po fakcie, gdy plemniki znajdą się w pochwie, płukanie octem nic już nie da. Nalała pełny kieliszek i wypiła, szybko popijając wodą, po tym mdłości były dłuższe, ale nie zwróciła, wytrzymała. Wypita wcześniej brandy i to co teraz sprawiły, że zaczęło lekko kręcić się jej w głowie. "Pół butelki pewnie wystarczy bym się odpowiednio zalała" pomyślała. Włączyła telefon, był esemes od męża - zadzwoni jutro około 21. Była też wiadomość głosowa - od tego skurwychuja, tak go w myślach nazwała. Zdenerwowało ją to, nalała kolejny kieliszek i go jednym haustem opróżniła.
"Pewnie chce bym tam przyjechała, czekaj, jak tam zajadę to rozmażę cię na miazgę wąsaty śmierdzielu" pomyślała.
Wypiła kolejną porcję i alkohol zaczął mocniej uderzać jej do głowy.
Odsłuchała wiadomość, rozwścieczyło ją to co usłyszała. Dla uspokojenia zaczęła chodzić tam i z powrotem po pokoju. Wypiła teraz dość szybko setkę wódki, u teścia trzy kieliszki i miała lekki problem by prosto chodzić. Nie była przyzwyczajona do takiej dawki, nigdy tyle nie piła. Wyobraziła sobie, że on leży związany a ona kopie go raz za razem w krocze. Po czym wpycha kartę pamięci kamery do tej wstrętnej wąsatej gęby i każe mu ją zjeść. Ta wizja nieco pomogła jej się uspokoić.
Miała ochotę zadzwonić i wyzwać, skląć go, ale nic by to nie dało. Możliwe, że miałby satysfakcję, że aż tak ją zdenerwował. Na pewno. Nalała kolejny kieliszek i wypiła.
"Zapłacisz mi skurwielu za wszystko, z nawiązką, przysięgam" powiedziała do siebie w myślach. Pościeliła swoje łóżko, rozebrała się z niewielkimi problemami, ubrała piżamę - krótkie spodenki i koszulkę, też mając niewielkie z tym kłopoty, alkohol działał, Z łóżka miała widok na telewizor, nieco ukośnie ale dało radę oglądać leżąc, z poduszkami pod głową. Wypiła kolejny kieliszek, położyła butelkę na stoliku nocnym, a obok pusty kieliszek, włączyła odbiornik, uciszyła głos, położyła się i zaczęła pstrykać pilotem skacząc z kanału na kanał. Tak dla zabicia czasu, by czymś się zająć, w głowie jej się kręciło. "Jeszcze dwa i będę gotowa" pomyślała. Po kilku minutach wstała i lekko zataczając się poszła do łazienki, po powrocie wypiła kolejną dawkę wódki, poleżała z 10 minut i z pewnym trudem nalała sobie kolejny kieliszek. Wypiła, odniosła butelkę z wódką do lodówki, zgasiła telewizor, światło i położyła się. Po kilku minutach zasnęła, śniło jej się, że wielkimi nożycami, w rodzaju sekatora, ucina temu gnojowi jaja i kutasa.
Obudziła się około wpół do piątej z dość silnym kacem, poszła do łazienki, potem wyjęła z lodówki butelkę wódki, nalała do szklanki trzy kieliszki - wiedziała, że na kaca najlepszy jest klin - dolała wody mineralnej do pełna. Schowała butelkę i siedząc na łóżku powoli to wypiła. Poczuła się lepiej, alkohol znów uderzył jej do głowy, położyła się i szybko zasnęła. Przyśniło się jej, że jest w jakieś sporej poczekalni, dworzec albo lotnisko, jest noc, stoi przy oszklonej ścianie i nagle za nią staje jakiś mężczyzna. Nie ma pojęcia kto to, na tej ścianie tylko widzi jego odbitą, rozmazaną twarz, wie tylko, że to na pewno nie jest jej mąż. Mężczyzna kładzie dłoń na jej pupie i po chwili czuje jak jego palce zaczynają się poruszać, zbierając za każdym ruchem materiał w dłoń skutkiem czego jej spódnica powoli idzie do góry. Jest wystraszona, ale i dziwnie podniecona. Gdy spódnica jest już w górze coś ciepłego i twardego usiłuje wsunąć się między jej uda tuż poniżej pośladków. Nie ma rajstop i wyraźnie to czuje. Członek wsuwa się między jej uda powoli, jego góra ociera się o jej krocze chronione cienkimi majtkami. Jeszcze nabrzmiewa i twardnieje. Boi się go, boi się i to bardzo, że ludzie w poczekalni zauważą co się dzieje i to ją w jakiś perwersyjny sposób podnieca, nie protestuje, nie próbuje się wyrwać. Druga dłoń mężczyzny sięga do jej majtek, nieco ściąga je w dół, członek się cofa i po chwili zaczyna napierać na jej już nagi narząd próbując wsunąć się do środka. Ona zaciska nogi nie chcąc do tego dopuścić... Irena obudziła się. "Co za sen" pomyślała.
Było już późno, prawie pół do ósmej, czuła się źle, ale lepiej niż trzy godziny temu. Klin nieco pomógł.