#valentinestory, czyli przemyślenia z okazji święta zakochanych

21 lutego 2022

Szacowany czas lektury: 7 min

Wiem, że od walentynek minął już tydzień, jednak ze względów formalnych (oryginalny tekst brał udział w konkursie na jednej z grup – bez większego powodzenia, o czym jeszcze wspomnę) publikuję opowiadanie dopiero teraz. Czy raczej miniaturkę, bo ciężko nazwać ją pełnoprawną fabułą, niemniej spełnia z nawiązką wszystkie warunki umieszczenia na stronie głównej Pokątnych.

W stosunku do pierwowzoru poniższa wersja została nieco rozszerzona oraz przede wszystkim oczyszczona z autocenzury – tutaj mogę napisać otwarcie choćby to, co sądzę o takich ustawianych pseudogównokonkursikach, że nie wspomnę o paru wybitnie złośliwych uwagach ogólnych. Ale to już moja prywata, którą, mam nadzieję, mi wybaczycie.

Tymczasem życzę po prostu miłej, choć króciutkiej tym razem lektury!

 




 

Wszystkie postaci i fakty są prawdziwe, ponieważ powstały w wyobraźni autorów.

„Piłkarski Poker”

 


 

14 luty Walentynki… znaczy czternasty lutego, walentynki, bo tak jest poprawnie. Z jednej strony puste niczym wydmuszka, „hamerykańskie” pseudoświęto, będące okazją do nabijania kasy cwanym sprzedawcom, darcia łacha ze stulejarzy oraz silnych i niezależnych kobiet, no i oczywiście szczucia pretensjonalnymi wyznaniami w rodzaju „a ja kocham cb, a ja bardziej, a nie bo ja…” Dzizaskurwajapierdole.

Z drugiej – co właściwie jest w nim takiego złego? Że kochające się osoby – niezależnie od wieku, statusu społecznego, orientacji seksualnej i tak dalej – bardziej niż zwykle afiszują się publicznie z uczuciami? Kupią bukiecik kwiatów, pójdą na komedię romantyczną do kina, zamówią w kawiarni torcik w kształcie serca czy podzielą się wspólną radością w social mediach? Ależ proszę bardzo, takie ich prawo i nie zabraniajmy im tego! Nawet jeśli według nas kwiatuszki będą równie paskudne, co przepłacone, komedyjka durna a torcik pretensjonalny, by nie rzec: tandetny.

Prawdziwy problem leży natomiast znacznie głębiej. Mianowicie w tym, że wielu takich „zakochanych” chce tym jednym dniem – lub ewentualnie kilkoma jak w bieżącym roku, gdy poniedziałkowe walentynki rozlały się na cały weekend – nadrobić z nawiązką zaniedbania całego roku. Ledwie godzinami zaangażowania zadośćuczynić miesiącom braku czułości i namiętności. Życzliwości oraz opieki. Zainteresowania. A przede wszystkim najważniejszego, o czym zdecydowanie zbyt często się zapomina, czyli miłości.

 

Nie mnie jednak to oceniać. Ja mam na ów dzień własne, ułożone pod osobisty gust plany, które będę konsekwentnie spełniać krok po kroku. Zaczynam od lekkiego śniadania, po czym odświeżam się starannie, wypachniam, stroję odpowiednio do okazji i wychodzę na umówiony wcześniej „specjalny walentynkowy jedyny taki rytuał miłosny dla dwojga”. Oczywiście, zgodnie z nazwą, nie samotnie.

Nie mija kwadrans, a układam się wygodnie na stole w samych tylko majteczkach. Ciepłe kobiece dłonie prześlizgują się powolutku po karku, ramionach, plecach, udach. Aromatyczny olejek wsiąka w skórę, przynosząc ukojenie nie tylko umęczonemu ciału, lecz przede wszystkim zestresowanemu codzienną bieganiną umysłowi, zaś sączące się z głośników pobrzękiwania shamisenu dopełniają atmosfery sensualnego relaksu. Uśmiecham się dyskretnie do siebie i poddaję jakże ulotnej magii chwili. Marzę. Fantazjuję. Coraz odważniej… Zaczynam zapominać, że jestem w profesjonalnym salonie spa u dyplomowanej fizjoterapeutki, a nie jakimś podejrzanym przybytku rodem ze śp. Roksy, oferującym „relaks z finałem 150, podotykanie pani masażystki dodatkowe 50”, i raz czy drugi muszę odpędzić co bardziej niegrzeczne myśli.

Uprzejme „dziękujemy za wizytę” przywraca mnie do rzeczywistości. Czekam, aż obsługa zostawi nas oboje samych, po czym ostrożnie podnoszę się, ubieram i spokojnie zmierzam ku dalszemu ciągowi programu, składającemu się kameralnej sofki, butelki wina, stołu zastawionego po brzegi przystawkami oraz romantycznych piosenek, wyświetlanych na całkiem sporym telewizorze. Może niekoniecznie idealnie pokrywających się z mym prywatnym gustem, jednak ten raz do roku przymknę oko nawet na Eda Sheerana. Popijam więc niespiesznie łyk za łykiem, przegryzam czekoladową babeczką i tonę w pełnym subtelnego ciepła, małżeńskim objęciu.

 


 

Niestety – wszystko, co dobre, zbyt szybko się kończy. Nie mija więc godzina, a jestem ponownie we własnym mieszkaniu. Konkretnie w sypialni. W łóżku. Tym razem całkowicie nago. Przykrywam się mięciutkim, przyjemnie smyrającym wciąż śliską od olejku skórę kocem. Przytulam do równie roznegliżowanej drugiej połówki. Po prawdzie kusi mnie, by znów przymknąć oczy i najzwyczajniej w świecie uciąć popołudniową drzemkę, jednak… co to, to nie! Odwracam się i otwarcie żądam więcej. Zdecydowanie!

Po ledwie chwili szorstkie, lecz przecież jednocześnie tak delikatne męskie palce podskubują piersi, podczas gdy usta zsuwają się przez uszy, szyję oraz dekolt aż do brzucha. Coraz niżej i niżej, by finalnie objąć calutką, tak bardzo spragnioną pieszczot kobiecość. Wnikają w głąb wilgotnego już wnętrza i spijają spływającą zeń niebiańską słodycz. Mokrymi całusami pokrywają drżący od dotyku wzgórek, plączące się pod językiem loczki, poddające się pod najmniejszym naciskiem płatki, pulsującą perełkę… Sekunda za sekundą, minuta za minutą, przybliżają nas oboje do anonsującego się coraz głośniej spełnienia.

Orgazm rozlewa się leniwie po ciele, wypełniając je niedającą się opisać rozkoszą. Zmysłową, czułą i jakże satysfakcjonującą. Nie czas jednak na odpoczynek!

 

Wypięte wysoko pośladki zachęcają, by zająć się także i nimi. Tym razem wzór z pocałunków dochodzi znacznie dalej, sięgając dołu pleców. Dłonie ściskają apetyczne boczki oraz opadający swobodnie biust. Wreszcie przyciągają biodra do bioder. Naprężona męskość łączy się z oczekującą jej niecierpliwie, wciąż rozpaloną kobiecością. Mokrą. Lepką. Śliską. Ruchy stają się coraz bardziej energiczne, oddechy rwane, pojękiwania głośniejsze. Materac ugina się pod wspólnym tańcem dwóch ciał. Skóra spływa kroplami potu.

Najwyższy czas na ostatni akt, w którym kochanka obraca się na plecy, unosi uda i rozchyla je bezwstydnie na całą szerokość, na co kochanek wchodzi z impetem pomiędzy nie. Ściska kołyszące się piersi oraz falujący brzuszek. Całuje palce stóp. Pochyla, by odsłonić własne sutki, tak przecież wrażliwe na najlżejszy nawet dotyk, a co dopiero pełne pożądania ściskanie paznokciami.

Długo wyczekiwane szczytowanie staje się faktem. Mlecznobiała żądza tryska na zaspokojone już wcześniej łono. Spływa ciągnącymi się kroplami po udach, pozostawiając plamy na lśniącej już nie tylko srebrną nicią narzutce.

 


 

Oboje padamy na pościel. Nasyceni małżeńską namiętnością, szczęśliwi, cieszący się sobą nawzajem. Tym, co wspólnie osiągnęliśmy i co mamy. Jacy jesteśmy. Tylko tacy naprawdę, a nie w odklejonych od rzeczywistości wyobrażeniach, mających przysłonić równie nierealne oczekiwania. Fakt, może i zakończony właśnie seks nie znajdzie się wśród kandydatów na doznanie dekady, może znikąd nie dobiegały anielskie fanfary, może mogliśmy zrobić coś lepiej, tu czy tam nieco bardziej się postarać i najpierw przez pół dnia nawzajem uwodzić, później przebrać w wyuzdane kostiumy, w międzyczasie może obejrzeć jakiś dobry erotyk, i tak dalej, i tak dalej.

Tylko cóż z tego? Liczy się to, że się kochamy i chcemy ze sobą być. Razem. Jedynie we dwoje. Ze wszystkim naszymi wadami, przywarami, niedociągnięciami. Bez udawania kogoś, kim nie jesteśmy i nigdy nie będziemy, choćbyśmy nie wiadomo jak się starali i przełamywali własne granice, wychodzili ze strefy komfortu oraz na siłę uskuteczniali jakieś pseudopostępowe brednie. Bez oszukiwania. Obłudy. Kłamstwa. Skoro nie dysponujemy ciałami rodem z żurnali, idealnie jędrnymi cyckami, przyrodzeniem rozmiaru XXL, wytrzymałością zawodowych aktorów branży rozrywkowej oraz zupełnie nie kręcą nas łóżkowe wielokąty lub jakże modne ostatnimi czasy „sado maso jak w Greju”, to po prostu tak jest. Nie mniej i nie więcej. I nie mamy najmniejszego zamiaru temu zaprzeczać! Zamiast jednak się tym niepotrzebnie podniecać, może lepiej odpoczniemy i…

 


 

Wtem nachodzi mnie z pozoru niedorzeczna myśl, by ubrać wydarzenia tego dnia w słowa i podzielić się owym opisem z szerszą publicznością. Może nawet wysłać go na jakiś konkurs, jakich pełno odbywa się na różnej maści mniej lub bardziej zboczonych grupach fejsbukowych, kto wie? Co prawda nie będę się oszukiwać, że cokolwiek osiągnę, bo ilością lajków oraz „obiektywną decyzją jury” jak zwykle* zwycięży wybitnie grafomańsko-erotomańska fantazja niespełnionego onanisty w rodzaju „nakolana suko tak karze TWUJ PAN słuchaj się mnie bierz do dzioba OOO DOCHODZEEE KURŁA!”. Jednak jak to mówią – vox populi, vox dei, a poza tym taka całkowicie bezwartościowa w gruncie rzeczy wygrana jest tutaj najmniej istotna.

Znacznie ważniejsze będzie, że przynajmniej niektóre czytelniczki – oraz czytelnicy ma się rozumieć – przeczytają tę miniaturkę i pomyślą: zgadzam się! Tak właśnie jest i od zawsze powinno być! Przecież to ode mnie zależy, w jaki sposób spędzę ten czas! To ja i tylko ja zadecyduję, czy będzie to dla mnie szczególna okazja, czy całkowicie zwyczajny dzień jak co dzień. Być może obejrzę film, poczytam książkę, pójdę na spacer… lub wprost przeciwnie: będę się seksić od rana do nocy z mężem, żoną, dziewczyną, kochankiem, szwedzką maszynką ssąco-ciupciającą, pięcioma facetami i trzema kobietami naraz, wedle uznania! Mojego prywatnego oraz jakże subiektywnego.

Ale to się jeszcze muszę nad tym poważnie zastanowić, bo zamiast chęci pisania w głowie wciąż mam mokro między udami…

 


 

*czyli w 11 na 10 przypadków (źródło: Instytut Danych z Dupy)

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Ilustracja z tle: Fritz Willis

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 19,675 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.76/10 (33 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (17)

+2
0
Przyjemne, takie lekkie. Choć Twoja skłonność do zbyt szczerego komentowania rzeczywistości może zniechęcać obiektywne żuri do uznania. 🙂 Mi to jednak odpowiada. Sam mam mentalność starego muppeta z konserwatywnej loży szyderców. 🙂
Ale, żeby nie było zbyt suitaśnie:
- w jednym zdaniu dwa razy pojawia się słowo rozkosz;
- jakoś nie odpowiada mi określenie "anonsuje", kiedy nie jest mowa o żadnym ogłoszeniu;
- i ten smyrający kocyk. Smyrać to przecież można laskę po tyłku w tłoku na schodach, a pościel to się podobno zmysłowo ociera czy coś takiego. 🙂
Pozdrawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję @Szerksznasie za czujność! Ta "rozkosz" to typowy błąd edycyjny, wynikający z mojego niedopatrzenia. Już jest poprawiony. Natomiast zarówno "anonsowanie" jak i zwłaszcza "smyranie" mi się podoba i je zostawię. Dla mnie to ostatnie oznacza po prostu delikatne mizianie, takie na granicy łaskotek, i w sam raz pasuje mi do odczucia, jakie powoduje puszysty koc na lekko klejącej się skórze.

A co do mojej skłonności do szydery, to i owszem, jest ona cokolwiek zauważalna. Natomiast praktycznie zawsze ma wystarczające uzasadnienie, tak jak i w powyższym przypadku. Bez wnikania w zbędne szczegóły, to właściwie cały ten tekst jest moim komentarzem do tego, co się działo swego czasu (i właściwie nadal dzieje, tyle że już beze mnie) na kilku grupach na facebooku, które z naprawdę przyjaznego i tolerancyjnego miejsca do dzielenia się własną twórczością wszelkiej maści i kulturalnego dyskutowania o niej, zmieniły się w towarzystwo wzajemnej adoracji. Niestety.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Miniaturka napisana z tak zwanym jajem (a nawet z dwoma). I bardzo dobrze, skądś w końcu musi tryskać ta mlecznobiała żądza!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Cóż, powiedziałbym, że to bardziej felieton, niż opowiadanie, dlatego daję 1*. Tylko tort w kształcie serduszka wybiera się zwykle najtańszy, bo szkoda (albo brak) kasy. Takie życie. Bywa, że wydatki mocno studzą uczucia 😉


* Żartuję. Daję 7 gwiazdek.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
No jakbyś o mnie pisała
😜 Super się czytało.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
O kurdebele, dziękuję wszystkim! Naprawdę to tylko niezobowiązująca miniaturka (może faktycznie w lekko felietonowej formie, niech się znawcy tejże wypowiedzą), napisana bez wielkich oczekiwań, a tymczasem wywołała jakże pozytywny odzew.

Chwalcie dalej, chwalcie! 😊
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Chwalę w dwójnasób. 😀
Jeśli smyranie to lekkie mizianie, to możesz starać się o miejsce w plebiscycie na Złote Usta czy coś takiego. 🙂 Albo przynajmniej zainspirujesz tutaj nowego S. B. Lindego do spisania leksykonu współczesnej polszczyzny.
Ciekawe swoją drogą, jak różnorodnie mogą być odbierane słowa nie będące raczej w powszechnym użyciu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Szrksznasie - nie wiem, co na to znawcy języka, ale przecież sobie tego nie wymyślam 😉

U mnie w domu (i otoczeniu) smyranie funkcjonowało zawsze jako określenie czegoś między drapaniem a mizianiem/łaskotkami. Taki zwrot typu "posmyraj mnie po plecach" oznaczał, że mamy kogoś podrapać, ale delikatnie, a nie pazurem do krwi. Psa się też smyrało za uchem. No i odczucie np. noszenia wełnianego swetra czy skarpetek było określane jako smyranie właśnie. Aczkolwiek może nie będę wnikać w większe szczegóły, bo zaraz się tu zrobi dyskusja fetyszystów 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0

@Szerksznas mruknął z dezaprobatą:
i ten smyrający kocyk. Smyrać to przecież można laskę po tyłku w tłoku na schodach, a pościel to się podobno zmysłowo ociera czy coś takiego.



@Agnessa_Novvak odgryzła się:
Natomiast (...) "smyranie" mi się podoba i je zostawię. Dla mnie to ostatnie oznacza po prostu delikatne mizianie, takie na granicy łaskotek, i w sam raz pasuje mi do odczucia, jakie powoduje puszysty koc na lekko klejącej się skórze.



@Szerksznas na to fuknął:
Jeśli smyranie to lekkie mizianie, to możesz starać się o miejsce w plebiscycie na Złote Usta czy coś takiego. Albo przynajmniej zainspirujesz tutaj nowego S. B. Lindego do spisania leksykonu współczesnej polszczyzny.



@Agnessa_Novvak na to burknęła, acz grzecznie:
Szrksznasie - nie wiem, co na to znawcy języka, ale przecież sobie tego nie wymyślam.



Nie znam się na tym, więc się wypowiem:
W polszczyźnie literackiej takie słowo nie występuje, ale jest jeszcze coś takiego jak polszczyzna potoczna, i tu słowo „miziać” występuje, a oznacza:
Potocznie: delikatnie dotykać wrażliwych miejsc na czyimś ciele; łaskotać, gilgotać, gilgać (sjp.pl)

Proszę zauważyć, że w definicji nie jest określone, co ów dotyk ma sprawować. Słowo to znane jest od dawna, a nie jakimś niedawno stworzonym neologizmem, więc jego użycie jest całkowicie uprawnione. Skoro palce mogą dotykać (smyrać), to koc też, szczególnie gdy jest puszysty jak kot.
Tak rzekłem ja.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Amen.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Opowiadanie lekkie i przyjemne. Szczegulniie spodobało mi się sformułowanie: "Maszynka do ciupciania".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
O, Ty Marku i tutaj? Miło mi 🙂

A jest "maszynka do ciupciania", bo dosłowne zapożyczenie w postaci "szwedzkiej maszynki ssąco-ciupciającej" by nie pasowało. Tak czy inaczej miło mi, że się spodobało!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Wiesz, jaka jest różnica między Tobą, a typowym jedno strzałowcem z tekstem typu na " Na kolana suko"? Oni się nie powstrzymują i urzeczywistniają swoje wizje, a Ty się hamujesz. Nie wiem, jakie masz fantazje, ale może warto przelać to na ekran. Napisz to tak, jakbyś wcale nie zamierzała tego publikować 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Palmer - moje prywatne fantazje są moimi prywatnymi fantazjami 😉 Oczywiście mogę napisać serię one-shotów pod zbiorczym tytułem "Zboczone skrety agnessowej alkowy" bez ładu, składu i sensu, tylko po co? Takie dosłowne przelewanie czegoś na papier (czy raczej ekran) niewiele daje poza wywnętrzaniem się dla samego wywnętrzania. Zresztą skąd masz pewność, że niektóre fantazje, sytuacje czy nawet postacie z moich opowiadań nie są bardzo mocno oparte o własne przeżycia, tyle że po drodze zostały ubrane w odpowiednią fabułę i styl? No właśnie 🙂

A tekst jest polemiką raczej z wszechobecną bylejakością autorów oraz ich schlebianiu najbardziej prymitywnym gustom czytelników "bo lajki i zasięgi", które opierają się w dużej mierze o ślepy hedonizm. I ja wiem, że to tylko felietonik (tyle że ubrany w dekorację mini-opowiadania) na darmowej stronce, ale może ktoś po jego przeczytaniu chociaż chwilkę się zastanowi.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Chciałbym zobaczyć taką Agnessę, bez hamulców moralnych 😉 Wszak jesteśmy anonimowi, chyba 😀

Nawet z tej opowiastki, dałoby radę zrobić coś naprawdę ekstra 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+12
-3
@AgnessaNovvak
„ Oczywiście mogę napisać serię one-shotów pod zbiorczym tytułem "Zboczone skrety agnessowej alkowy" bez ładu, składu i sensu, tylko po co? ”
Jak to „po co”. No przecież po to pisze się opowiadania erotyczne, by czytelnik się podniecił i sobie ulżył. Czyz nie jest to najlepsza ocena opowiadania erotycznego, gdy jego lektura prowadzi do orgazmu? Po jaką cholerę miałyby tego typu teksty powstawać? Chodzi przecież wyłacznie o masturbację/onanizm. Po co dorabiać do tego ideologię?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@HipoliT - i tak, i nie. Oczywiście jesteśmy na portalu erotycznym, na którym publikujemy (no i czytamy) erotyki, a te ze swojego założenia powinny podniecać czytelnika. Tak samo, jak komedia ma śmieszyć, horror straszyć, romans wzruszać itp. I jeżeli opowiadanie nie podnieca, to niezależnie od wszystkich pozostałych jego zalet nie jest dobrym erotykiem - mimo że może być jednocześnie świetnym kryminałem czy obyczajówką, mieć rewelacyjnie napisane dialogi, wiarygodnych bohaterów czy bardzo plastyczne opisy.

Pytanie brzmi: czy to jest jedyny wyznacznik wartości opowiadania? Według mnie nie. Oczywiście jest masa autorów, którzy ograniczają się niemal tylko i wyłącznie do scen seksu - bohaterowie są opisani dwoma zdaniami na krzyż (chyba że chodzi o wielkość cycków czy kutasa, bo to jest wałkowane co akapit), fabuła jako taka nie istnieje (nie mówiąc już o logice zdarzeń). Tyle że prowadzi to donikąd. Jednostrzałowcy z fejsa bardzo szybko wystrzelają się z tych kilku pomysłów / fantazji / fetyszy jakie mają i nawet nie będą próbowali rozwinąć swojego warsztatu pisarskiego (po czym znikną tak szybko, jak się pojawili), natomiast zdolni autorzy zmarnują w ten sposób swój talent. I niby to nie moja sprawa, ale widać ewidentnie, że będą pisali co najwyżej na mocne 30%, choć stać ich na duuużo więcej. No ale nie chcą, bo po co? Lajki się zgadzają, komentarze od koniobijców też, a nieraz nawet i jakiś pieniądz wpłynie na konto od wydawnictwa, które hurtowo wydaje takie kopiuj-wklej-one-shoty. Tylko potem otwierasz kolejny tekst i po trzech akapitach widzisz, że będzie to dokładnie to samo co w dziesięciu poprzednich, tylko imiona bohaterów się zmieniły. Szkoda. Ale powtarzam - to nie mój cyrk i nie moje małpy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.