Antypody
11 lutego 2023
Szacowany czas lektury: 14 min
Szli korytarzem łączącym hall z kawiarnią. Adam wiedział, że gdyby nie towarzystwo jegomościa w białej koszuli z muszką, już dawno dałby nogę i wiał gdzie pieprz rośnie. Nabierał wątpliwości. Może to jeszcze nie czas, by szukać nowych przygód? Czy te kwiaty są odpowiednie na taką okazję? I na czym polega cała zabawa?
Facet z muszką dotknął ramienia Adama. Wskazał stolik, przy którym siedziała kobieta o bujnych, kasztanowych włosach, skrywająca oczy za okularami przeciwsłonecznymi. Trwała w bezruchu i była obojętna na to, co dzieje się dookoła. Ożywiła się w chwili, gdy na pulpit padł cień mężczyzny.
– Są piękne – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
– Proszę uważać na kolce.
Choć nie widział oczu dziewczyny i nie mógł w pełni ocenić jej urody, czuł się skrępowany. Onieśmielała go dyskretna elegancja stroju kobiety. Czarna, dwuwarstwowa sukienka sięgała zewnętrzną częścią do kostek, lecz dzięki odpowiedniemu wcięciu, pozwalała zaprezentować zgrabną nogę. Ostatecznego sznytu nadawały buty w stylu punk, z wysoką cholewką, przyozdobione ćwiekami, oraz kolorowa apaszka na szyi.
– Mam na imię Iwona – powiedziała, wyrywając Adama z odrętwienia.
Przywołał kelnera i złożył zamówienie.
– Myślisz, że mogę się zranić?
– Zapewniam, będę delikatny, nie ma powodu do obaw – rzekł Adam, próbując zagrać pewnego siebie samca.
Iwona schowała twarz za bukietem czerwonych róż, ale nie zdołała ukryć, że się śmieje.
– Zabawny z ciebie facet – powiedziała, kładąc dłoń na jego nadgarstku. – Nie stresuj się tak, przecież to nie randka.
Niewielki owad zatoczył krąg wokół ich stolika. Ruch powietrza, wywołany aktywnością jego skrzydełek, utrudniał Adamowi zebranie myśli. Wiedział, że musi wziąć się w garść, inaczej przegra sromotnie.
– Okulary… czy możesz je zdjąć? – zapytał.
– Ależ tak. Ściągnę je, gdy znajdę się w twoim pokoju.
Rozpiął guzik przy kołnierzyku. Nadal nie miał pewności, że zdoła przejąć inicjatywę.
– Nieznośne jest to światło – zauważyła Iwona.
Rzucił okiem na salę. Przez przeszklone ściany i sufit przenikały promienie zachodzącego słońca, ślizgając się po jasnych meblach. Subtelne lśnienie powodowało, że miejsce robiło wrażenie ciepłego i przytulnego.
W pomieszczeniu panował półmrok.
Otworzył drzwi pokoju i przepuścił Iwonę, wbijając wzrok w jej włosy. Dziewczyna usiadła w fotelu i wsunęła dłoń do torebki. Dołączył do nich mężczyzna z tacą. Adama zirytowało zachowanie fagasa, który najwyraźniej nie wiedział, do czego służy kołatka. Był skromnego wzrostu. Jego krótkie nogi plątały się w przydługim płaszczu bez rękawów. Z trudem poradził sobie z zastawieniem stołu. Napełnił kieliszki i zniknął w mrokach korytarza.
Adam wyjął szczotkę z dłoni Iwony. Delikatnie zanurzył ją we włosach i powoli przesunął w dół. Powtórzył tę czynność kilka razy. Zastanawiał się, czy nie pozwala sobie na zbyt wiele. Kobieta zdjęła okulary, odchyliła lekko głowę i przymknęła oczy. Odebrał to jako aprobatę dla swoich zabiegów.
– Czy mogę je pogłaskać?
Na policzkach Iwony pojawiły się urocze dołki. Zauważył, że dziewczyna bez okularów wygląda mniej tajemniczo, a wręcz całkiem zwyczajnie. Ośmieliło go to spostrzeżenie. Położył dłoń na głowie kobiety i zaczął powoli przeczesywać włosy, owijając je wokół palców. Zbliżył twarz, by nacieszyć się ich zapachem. Nabierał pewności siebie. Pocałował ją delikatnie w szyję. Kobieta westchnęła i objęła ręką jego głowę. Poczuł, że świat zaczyna wirować. Teatralnym gestem strącił naczynia ze stojącej obok dębowej ławy.
– Nie, Adam, nie tak.
Wstała, chwyciła dłoń mężczyzny i pociągnęła go w kierunku łóżka. Kładąc się, zsunęła apaszkę.
– Całuj tutaj – powiedziała Iwona, wskazując na zakryte dotąd miejsce.
Ciało dziewczyny dygotało, a jej oddech stał się szybki i płytki.
– Adam, proszę!
Zwilżył wargi. Czułości, zrazu mające charakter delikatnych muśnięć, szybko przerodziły się w gorące i namiętne pocałunki. Skóra na szyi dziewczyny nosiła chropowate ślady. Gra ust i języka stawała się coraz bardziej żywiołowa, ale wciąż koncentrowała się na jednym obszarze. Adam tracił umiar, choć zdawał sobie sprawę, że kąsając, zadaje ból. Poczuł na głowie uścisk i usłyszał krzyk. Miał wrażenie, że paznokcie dziewczyny za chwilę wbiją się w jego mózg.
Zwinął rolety. W pokoju panował porządek. Jedynym śladem zdarzeń ostatniego wieczora była samotna róża, tkwiąca w wazonie koło łóżka.
Zjadł obiad w pałacowej restauracji. Liczył, że spotka tam dziewczynę o kasztanowych włosach. Spędził przy stole dobre dwie godziny, ale nie doczekał się Iwony. Personel knajpki rozkładał bezradnie ręce.
Wrócił do apartamentu i zasiadł w wygodnym fotelu. Zastanawiał się co robić z wolnym czasem. Nic nie stało na przeszkodzie, by powrót do domu odłożyć o jeden dzień. Podobała mu się panująca w tym miejscu aura i związane z nią wrażenie wyostrzenia wszystkich zmysłów. Każda godzina spędzona w pałacu pogłębiała ten stan. Przeciągnął delikatnie palcem po brwiach. Autoerotyczny gest sprawił mu przyjemność. Zupełnie nowe doznanie, za którym musiała stać tajemnicza istota pałacu. Całkowicie przeszła mu złość, którą kierował początkowo na Roberta. To właśnie ów ekscentryczny kolega zafundował Adamowi weekendową przygodę. „Zobaczysz, świetnie się zabawisz i zapomnisz o wszystkich przykrościach. Wskoczysz we właściwe koleiny, będziesz tym samym Adamem, którego poznałem przed laty”. Tak Robert tłumaczył cel wizyty w pałacu. Cała reszta miała być niespodzianką.
Wieczorem zjawił się niewysoki człowiek, obsługujący go poprzedniego dnia. I tak samo, jak wtedy, nie zapukał do drzwi. Rozstawił wiktuały na stole, nalał wino.
– Czy pamięta pan kobietę, która była tu ze mną wczoraj?
Karzeł przystawił palec do ust. Adam nie wiedział, jak ma rozumieć ten gest. Czy zabrakło mu języka w gębie, czy raczej woli trzymać go za zębami? Mężczyzna dał jeszcze jeden znak ręką, ale i tego sygnału Adam nie potrafił rozszyfrować. Służący wyjął z kieszeni pudełko i położył je na blacie. Na opakowaniu czekoladek widniała złota korona.
Stał przy oknie. W bladym świetle latarni kłębiły się roje nocnych owadów. Było coś kojącego w tym widoku. Przymknął oczy i pozwolił, by strumień doznań swobodnie przepływał przez jego umysł. Powrócił zapach i dotyk włosów Iwony. Wspomnienie urywało się na grze wstępnej. Czyżby wypierał to, co zdarzyło się później? Może zawiódł na całej linii i stąd owa amnezja? Miewał problemy tego rodzaju, choć dotąd zrzucał je na karb gasnącego żaru w jego małżeństwie. Czy kilka miesięcy, które minęły od rozwodu i zamknięcia wszystkich spraw z tym związanych, to za krótki czas, by wrócić do pionu?
Poczuł czyjąś obecność. W lustrze pojawiło się odbicie czarnowłosej kobiety, odzianej w futrzany płaszcz.
– Czym mogę służyć? – zapytał szeptem, uważając, by nie spłoszyć tej wizji.
– Mam na imię Sylwia. To ja jestem na służbie, drogi panie.
Kobieta zdjęła płaszcz. Miała na sobie ciemny gorset, częściowo przykrywający piersi, oraz czarne, zamszowe buty na wysokich obcasach, z cholewami sięgającymi nad kolana. Długie, nieznacznie falujące włosy sięgały do pośladków.
– Należy ci się odrobina relaksu – powiedziała Sylwia, przesuwając fotel tak, by stanął na wprost lustra.
Położyła na oparciu dłoń, przyozdobioną, pomalowanymi ciemnoczerwonym lakierem, paznokciami.
– Zdejmij marynarkę i siądź tutaj.
Widział w lustrze ręce, gotujące się do pracy. Kciuki poczęły wykonywać koliste ruchy, najpierw w obrębie ramion, a następnie karku.
– Jesteś spięty. Boli?
– Tak, ale nie przerywaj.
Sylwia ugniatała ramiona mężczyzny. Masaż stawał się coraz subtelniejszy, a główną rolę odgrywały teraz paznokcie. Drapanie szyi i strefy znajdującej się za uszami spowodowało, że zniknął stres, a krew w ciele Adama zaczęła płynąć szybciej. Dłonie przeczesywały jego włosy, od czasu do czasu pociągając za nie. Oddał się bez reszty we władanie Sylwii. Takiej delikatności oczekiwał po kontaktach z kobietami, ale nigdy nie miał odwagi przyznać się do tego. Czuł się jak mały, niedopieszczony chłopiec, który gotów jest skomleć o ciąg dalszy. Paznokcie Sylwii drażniły delikatnie płatki jego uszu. Sprawy nabierały rozpędu. Czy mógł liczyć na spełnienie? Gdzie kończył się zakres obowiązków Sylwii?
– Kim jesteś, pani?
Poczuł dotyk ust na szyi, a zaraz potem usłyszał szept Sylwii.
– Otóż, mój miły, to ja jestem owa panna, co z karzełkami mieszka i zowie się Śnieżka.
Dłonie powędrowały teraz w okolice leżące poniżej żuchwy i zaczęły delikatny taniec, do którego ponownie włączyły się paznokcie.
– Lecz nie spędzam życia w tym pałacu, wpadłam tu na godzin kilka, spotkać się z dziewczyną, o której mówią, że jest Siostrą Wilka.
– Raczej lisa – dodał męski głos z głębi pokoju.
– Postaw lód koło łóżka i uciekaj – rzekła Sylwia.
Karzeł ukłonił się i spełnił polecenie Śnieżki.
– A jednak potrafi mówić! – zauważył Adam, nie ukrywając rozbawienia. – Co to za jeden?
– Jestem krasnoludkiem, pod grzybkiem mam swoją budkę. Jadam mrówki, żabie łapki…
– Zmykaj do tych łapek i nie przeszkadzaj mi, zazdrośniku – powiedziała Sylwia stanowczym głosem.
Usłyszał szelest. Odgłos pojawił się najpierw w okolicy lewego ucha, później przeniósł się bliżej prawego. Poczuł mrowienie na czubku głowy. Sylwia włożyła do jego ust kawałek czekolady.
– Jaką barwę sobie wyobrażasz?
– Pomarańczową.
Szelest powrócił, choć tym razem w trochę mniej natrętnej formie. Szept Sylwii spotęgował mrowienie.
– Nieliche pomieszanie zmysłów, przyznasz?
Dziewczyna ułamała kawałek czekolady i skosztowała.
– Siostra Wilka? – zapytał Adam.
– Wilka – wilka – wilka – wilka – wilka – wilka – tak – tak – tak – tak – wilka – wilka – wilka.
Stukoczące słowa wpadały do jego trzewi, raz lewym, raz prawym uchem, powodując łaskotanie na całej długości kręgosłupa.
– Więc kim jest Siostra Wilka?
– Ależ znasz ją, mój miły. Opowiedziała mi co nieco o tym, jak zaopiekowałeś się nią ostatniego wieczoru.
Sylwia ściągnęła z Adama koszulę i zaczęła całować go w kark.
– Wspomniała o tym, że potrafisz znakomicie czesać. I właśnie dlatego tu jestem. Chcę twoich pieszczot, kochany. Odwzajemnię się tym, czego nie dała ci Iwona, nie leży to bowiem w jej naturze.
Poczuł delikatne kąsanie na szyi i uszach. Oddech Sylwii stał się bardzo szybki i o wiele gorętszy.
– Siostra Wilka kochać potrafi tylko kobiety. Ja mam więcej szczęścia, mój drogi.
– Niczego bardziej nie pragnę, niż czesać twoje włosy, Królewno – rzekł Adam, prowadząc dziewczynę w stronę łóżka.
Obserwowała go w zwierciadełku z rękojeścią wyłożoną kolorowymi kamykami. Ręce Adama wędrowały powoli po plecach Królewny, kierując się w stronę szyi. Połaskotał skórę jej karku. Kreślił dłońmi pociągłe linie, zaczynając na szyi, kończąc na uszach. Złożył kilka pocałunków tuż nad obojczykiem. Mógł wreszcie zaznać aromatu włosów Królewny. Przylgnął mocno do pleców dziewczyny. Całował kark, głaszcząc brzuch, talię, piersi. Rozchylał usta, zwilżając skórę kochanki czubkiem języka. Od czasu do czasu wpijał się delikatnie w jej szyję.
– Nie każ mi czekać, mój miły!
Cofnął się pamięcią do tego, co zaszło poprzedniego wieczora, a w owym wspomnieniu mieścił się smak krwi Siostry Wilka.
– Łap za grzebień!
Odetchnął z ulgą i sięgnął do koszyka, zawierającego buteleczki z wonnościami, a także szczotki, grzebienie i inne utensylia, oraz duże, przeciwsłoneczne okulary. Wybrał zgrzebło o szeroko rozstawionych zębach. Użył mgiełki, chcąc zapewnić bezpieczeństwo włosom Śnieżki. Delikatnie przeczesał je, a dziewczyna zamruczała jak kotka. Powtarzał tę czynność przez dłuższy czas, dając rozkosz obydwojgu. Robił krótkie przerwy, by całować ramiona kobiety.
– Pozbądź się odzienia i spocznij, kochany.
Nałożyła mu opaskę na oczy. Efekt odcięcia wzroku był niezwykły – miał wrażenie, że wokół niego zgromadziły się potężne ładunki elektryczne. Gdy włosy Śnieżki opadły na jego tors, poczuł coś w rodzaju uderzenia pioruna. Takich wyładowań było kilka, a każde pojawiało się w najmniej oczekiwanym miejscu ciała. Usłyszał szklisty szmer. Pomyślał o dzbanku z lodem. Włosy znalazły się na tułowiu kochanka. Jednocześnie do gry włączyły się usta, delikatnie muskające skórę w okolicy uszu. Sztuczka z kostką lodu, która to wysuwała się z ust Śnieżki, to chowała w nich głęboko, doprowadzała go do obłędu. Fale gorąca, przedzielane atakami ostrego jak skalpel, gwałtownego ochłodzenia, zaczęły wędrować w kierunku brzucha, odwiedzając po drodze piersi. Podążała za nimi nawała włosów, dająca rozkoszne wytchnienie obszarom udręczonym lodowym szaleństwem. Pochód zatrzymał się na pępku, który szybko zamienił się w jeziorko. Adam wiedział, że to tylko droczenie się i że za chwilę nastąpi próba zdobycia głównego szczytu. Poprzedził ją szklany łoskot. Najwyraźniej należało uzupełnić zapasy przed decydującym natarciem. Poczuł dotyk gorących dłoni poniżej zwieńczenia organu, który w tamtym momencie można było nazwać, bez większej przesady, budzącym się wulkanem. Ucisk zwiększał się, to znowu ustępował, jednak cel ataku był nieustannie wyeksponowany. Włosy Śnieżki wiły się po brzuchu mężczyzny, by w końcu zacząć okręcać się dookoła wspomnianego wzniesienia. Chcąc uniknąć zbyt szybkiego zakończenia historii, należało szybko interweniować. Lodowate ukłucie sięgnęło aż po krańce układu nerwowego. Usta Królewny błyskawicznie usunęły wrażenie obecności stalowego szpikulca, jednak była to tylko chwilowa ulga. Język Śnieżki, tyleż zapobiegliwie, co bezlitośnie, popychał lodową kostkę, ponownie wbijając stalowe ostrze w umęczone ciało Adama. Przyszedł w końcu taki moment, gdy kostka lodu zniknęła na dobre. Intensywność natarcia zmalała nieco, ograniczając się do kilku pocałunków złożonych na adamowej męskości.
Sylwia sięgnęła do twarzy kochanka i zerwała opaskę. Mógł podziwiać dziewczynę w pełnej okazałości, dotykać włosów, piersi oraz pośladków, pozostając w niej głęboko. Zastanawiał się, czy nie jest zbyt twardy i czy nie sprawia bólu Śnieżce. Wydarzenia kolejnych godzin udowodniły, że obawa była nieuzasadniona. Dzięki znajomości rzeczy i kunsztowi, który ujawniła Królewna, Adam rad był poznać kilka nowinek w dziedzinie ars amandi. Żal tylko, że z uwagi na pikantność materii, a także zazdrosną naturę karła, przyjdzie Czytelnikom obejść się smakiem.
Obudziło go wszechogarniające światło poranka. Schronił się w łazience przed jego dojmującym blaskiem. Przy nanoszeniu pianki do golenia, dostrzegł na szyi dwa czerwone punkty. Przypomniał sobie lodowate pocałunki Śnieżki – zapewne dzięki nim, ukąszenie zostawiło tylko drobne ślady. Otworzył brzytwę i szarpnął kciukiem o jej czubek. Ostrze wydało piękny, metaliczny dźwięk. Zarost ochoczo poddawał się działaniu wzorowo naostrzonego narzędzia. Była to jedna z nielicznych, rutynowych czynności, sprawiających mu prawdziwą przyjemność. Nacisnął na dźwignię otwierającą odpływ umywalki. Kończył wycierać twarz, gdy zauważył, że coś się nie zgadza.
Usłyszał stukanie do drzwi. Tym razem służba pamiętała o kindersztubie. Mężczyzna, ubrany w białą koszulę z muszką, przystąpił do nakrywania stołu.
– Czy może mi pan wyjaśnić, o co chodzi z tym wirem w umywalce? Kręci się w przeciwnym kierunku niż zwykle.
Mężczyzna wszedł do łazienki, nalał odrobinę wody i pozwolił jej spłynąć.
– Według mnie wszystko jest w porządku. Jeżeli ma pan jakiekolwiek zastrzeżenia co do czystości pokoju albo do stanu technicznego jego wyposażenia, proszę zwrócić się z reklamacją do kierownika. Spotka go pan przy recepcji.
Adam zjadł śniadanie, spakował torbę podróżną i opuścił apartament. W sklepiku na parterze kupił okulary przeciwsłoneczne, notes i długopis, który natychmiast wpiął do kieszeni koszuli. Lubił mieć pod ręką coś do robienia notatek. W końcu pisanie to jego główne zajęcie, a myśl bywa ulotna.
Podszedł do recepcji. Za ladą stał kierownik. Postanowił zapytać go o dziwne zachowanie wody w umywalce.
– Panie Adamie, no niechże pan, jak to się mówi, zluzuje gumę. Niech pan powie, tak z ręką na sercu, nie podobał się panu pobyt w naszym pałacu?
– Ależ było wspaniale. Ja tylko chcę mieć pewność, że…
– Ano właśnie, panie Adamie, niech pan unika ślepych uliczek, raf – jak zwał, tak zwał te głupstewka. Panie Adamie, sprawa wiru to pewnie pikuś przy tym, co przytrafiło się panu przez te dwa dni, prawda?
Pokiwał głową, podał rękę kierownikowi i wyszedł z pałacu. Na podjeździe czekała taksówka.
„Zluzować gumę, pikuś, rafy” – te słowa przypominały mu język redaktora, który ostatnio korygował jego teksty. Światło słońca raziło go niemiłosiernie, więc przyspieszył kroku. Siedząc już w środku auta, usłyszał głos kierownika.
– Panie Adamie, zapomniałbym, to dla pana. Do zobaczenia!
Rzucił przelotnie okiem na coś, co wziął za pamiątkowy gadżet. Dopiero kiedy taksówka minęła bramę, przyjrzał się dokładniej okrągłemu przedmiotowi. Pudełeczko można było otworzyć z dwu stron. W pierwszej komorze znajdował się kosmyk kasztanowych włosów i bilet wizytowy. W drugiej również umieszczono bilet, a także kosmyk czarnych włosów. Adam schował puzderko do kieszeni spodni.
Przejechali nie więcej niż kilometr, gdy na drodze stanęło stado łaciatych krów. Zerkały na samochód wielkimi oczami, a ich żuchwy poruszały się nieśpiesznie. Adam wysiadł i zapalił papierosa. Spomiędzy zbitej gromady zwierząt wychynęła osoba, odziana w ciemnogranatowy garnitur. Z barwą jej stroju kontrastował pomarańczowy kolor krótkich włosów. Podeszła do Adama, poruszając się dostojnym krokiem. Poczuł miękkość w nogach, gdy dotarło do niego, że stoi przed nim kobieta. W dłoniach, odzianych w skórzane rękawiczki, trzymała laseczkę, zakończoną metalową gałką. Garnitur był nienagannie skrojony i musiał kosztować krocie. Ozdobę twarzy o pięknych, rasowych rysach, stanowiły niebieskie oczy.
– Panie Adamie, słyszałam pana uwagi. Kierownik w miarę dosadnie wytłumaczył panu, w czym rzecz, choć przyznam, że zrobił to w mało eleganckiej formie. Cóż, niewiele mogę dodać od siebie. Wierzę, że następnym razem będzie dużo lepiej.
Adam z trudem przełknął ślinę. Czuł, że dygocze niczym uczniak, nakryty na psocie przez piękną nauczycielkę.
– Zdolność prawidłowego widzenia wróci lada chwila. A swoją drogą, czy miał pan okazję zajrzeć do podziemi budynku?
Upuścił papierosa. Chciał schylić się po niego, ale belferka była szybsza. Zdusiła peta lakierowanym butem.
– Jestem kierowniczką dolnego pałacu. Następnym razem musi pan odwiedzić mój rewir. Uprzedzam jednak: to, co tam czeka na pana, jest jak noc wobec dnia, gdy dokonać zestawienia z pana dotychczasowymi doświadczeniami.
Stał jak wryty. Nie przypuszczał, że tak potężna siła może tkwić w krótko obciętych włosach.
– Pan chce zapytać mnie o coś.
– Czyta pani w moich myślach!
– Niech pan pamięta, wszystko jest możliwe, o ile ma się otwartą głowę. Tu jest moc – powiedziała, stukając końcówką laseczki w długopis wystający z koszuli Adama.
Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę pałacu. Krowy rozstąpiły się. Ich krokom towarzyszył metaliczny odgłos ciągniętych po ziemi łańcuchów.
– Mam na imię Ewa. Czekam na pana!