U źródeł (II)
12 kwietnia 2011
Szacowany czas lektury: 6 min
Nie wiedziałam, co myśleć, co z sobą zrobić. Wbiegłam do domu, zamknęłam się w pokoju i rzuciłam na łóżko, chowając twarz w poduszce. Było mi tak strasznie wstyd. Myślałam, że już nigdy nie wyjdę na ulicę i nie będę mogła spojrzeć w oczy ludziom. A już na pewno nie Sarotte, mojej brudnej, złej kuzyneczce, która tak perfidnie ściągnęła mnie na dno. Ale czy to naprawdę ona mnie ściągnęła? Czyż to nie ja przybiegłam do niej rozpalona jak samiczka w rui? Na co liczyłam? Czy nie właśnie na to, co się stało? Zaszlochałam zrozpaczona, uświadamiając sobie coraz bardziej, że nie mogłam winić nikogo, prócz siebie samej. To moja własna grzeszność, brud, kurewstwo zgubiły mnie na zawsze. Płakałam chyba z godzinę, aż w końcu zmęczona zasnęłam.
Przez kolejnych kilka dni nie wychodziłam z domu. Udałam chorobę, żeby nie musieć chodzić do szkoły, gdzie niechybnie spotkałabym swoją wspólniczkę w zbrodni. Leżałam w łóżku, pijąc ziółka zaparzone przez mamę. Moja kochana rodzicielka łatwo dała się oszukać, gdyż moja gorączka była prawdziwa.
Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Musiałam wreszcie kiedyś wyjść z domu. Wydarzenia sprzed kilku dni zaczęły wydawać mi się dziwnym, mrocznym, kuszącym snem i z całą powagą zaczęłam zastanawiać się, czy to naprawdę się wydarzyło.
Pod koniec tygodnia zjawił się u mnie gość. Mama przyprowadziła do mego łoża boleści uśmiechającą się współczująco Sarottę. Widząc jej postać, wypukłość piersi wypychających gorset, krągłość bioder, wróciły wspomnienia, przypomniałam sobie, co zrobiłam z jej ciałem... Krew napłynęła mi do twarzy. Nie było ucieczki.
- Kochana Filippine! Jak ty wyglądasz?! - krzyknęła Sarotte i uściskała mnie mocno na oczach mamy. Chciałam zapaść się pod ziemię.
- Zostawiam was w takim razie same, dziewczęta, porozmawiajcie sobie - powiedziała mama i wyszła.
Przez chwilę panowała cisza. Sarotte patrzyła na mnie badawczo, uśmiechając się lekko. Wydawało mi się, że zobaczyłam w jej oczach ukrywaną drwinę. Zacisnęłam wargi. Po co tu przyszła ta prostaczka?
- Długo planujesz tu leżeć, kuzyneczko? - spytała Sarotte. - Co się stało, już się nie odstanie.
Nie odpowiedziałam. Kuzynka westchnęła, pokręciła głową i usiadła obok mnie na łóżku.
- Nie możesz tak się zamartwiać. Ostatecznie nie zrobiłyśmy nic strasznego...
- Nic strasznego!? - wybuchłam, ledwo wstrzymując płacz. - Czy można zrobić coś gorszego? Jesteś moją kuzynką... A ja zrobiłam ci... - nie byłam w stanie dokończyć. Sarotte nachyliła się nade mną i pogłaskała mnie delikatnie po policzku.
- Biedna Filippine. Zamęczysz się na śmierć takimi myślami. Musisz przestać. Przecież... Nie podobało ci się? - mówiąc to nachyliła się jeszcze bardziej, tak że mogłam czuć gorąco i zapach jej oddechu na twarzy. Pachniał cebulą i majerankiem. Odsunęłam głowę.
- Nie ma w tobie wstydu? - zapytałam zrezygnowana.
Zamiast odpowiedzieć, Sarotte wsunęła rękę pod pościel. Poczułam jak jej palce dotykają mojego biodra.
- Co robisz?! - krzyknęłam, ale nie za głośno, wiedząc, że mama jest w pokoju tuż obok.
- A nie chcesz tego? - spytała szeptem Sarotte, nie przestając mnie dotykać. Jej palce sprawnie zaczęły podwijać koszulę nocną do góry, jak sprytne żuczki. Po chwili dotykała nagiej skóry. Wzdrygnęłam się, ale nie zrobiłam nic. Nienawidziłam się za to, ale znów zaczęłam czuć ciemny, lepki ogień rozlewający się po ciele. Nie chciałam tego zatrzymać. Nie mogłam. Z bioder jej palce zawędrowały na brzuch, gładząc mnie kolistymi ruchami. Powolutku, ledwo zauważalnie zaczęły zsuwać się w dół, poniżej pępka, aż wreszcie opuszki jej palców dotknęły poskręcanych, twardych włosów łonowych. Sarotte uśmiechnęła się lubieżnie.
- Masz tam niezłe zarośla, słodziutka. Myślałam, że będziesz gładziutka jak aniołek, takie niewiniątko...
Wydęłam pogardliwie wargi, ale nic nie powiedziałam. Ani nic nie zrobiłam. Fizycznie czułam wzbierającą wilgoć między nogami, byłam pewna, że prześcieradło wkrótce będzie mokre. Tymczasem palce kuzynki kontynuowały swoją wędrówkę po moim dziewiczym, spoconym ciele. Zakręcała na palcach moje włoski, aż wreszcie dotknęła górnej części szparki. Jęknęłam cicho i wbrew sobie wypchnęłam biodra do góry. Policzki Sarotte pokrył ciemny rumieniec, pewnie równie czerwony jak mój. Jej palec przesunął się kilka razy w górę i w dół, naciskając lekko, rozsmarowując soki wypływające obficie z dziurki. Każdy jej ruch był źródłem nowych fal gorąca, które parzyło, aż boleśnie.
- Chcę zobaczyć twoją szparkę - wychrypiała zduszonym głosem i nie czekając na pozwolenie podniosła kołdrę. Ściągnęłam koszulę nocną w dół, zakrywając łono i z przerażeniem patrząc na drzwi.
- Zwariowałaś? Mama może w każdej chwili wejść...
Nie słuchała mnie. Siłą wydarła mi z ręki rąbek materiału i wbiła płonące pożądaniem oczy w moje łono. Zamknęłam oczy ze wstydu i strachu. Byłam już tak podniecona, że przestałam zważać na myśl, że ktoś mógłby wejść do środka.
Sarotte dyszała coraz głośniej.
- Piękna szparka... Różowa, mokra... śliska... Boże, jak pachnie! Chcę cię czyścić, zlizywać wszystko... - mówiła drżącym z żądzy głosem. Najwyraźniej postanowiła wprowadzić swój zamysł w życie. Nachyliła się i zaczęła spijać moje soki. Dotknięcie szorstkiego, ruchliwego języka i widok twarzy kuzynki przy mojej szparce sprawił, że prawie oszalałam z rozkoszy. Sarotte miała zamknięte oczy, jej policzki były nabiegłe krwią, jej głowa spoczywała na moim brzuchu, czarne loczki włosów łonowych kontrastowały z jej gładka skóra, jej różowy języczek miał kolor mojej rozpalonej cipki. Zaczęłam poruszać biodrami, w rytm lizania, przestałam myśleć, czułam tylko zachłanność i zwierzęcą przyjemność. Spod przymrużonych powiek, z wyuzdaniem obserwowałam zabiegi kuzyneczki, i znów tak jak kilka dni temu, poczułam się prawdziwą kurewką, suczką, tyle że tym razem byłam suczką, której służono, i to też było intensywne, przeszywające przeżycie.
Chciałam, żeby to trwało wiecznie, mogłabym tak leżeć godzinami całymi, delektując się tym, co miało miejsce między moimi udami, jednakże natura była silniejsza od zamierzeń. Poczułam wzbierającą głęboko w brzuchu falę - zbliżał się mój pierwszy w życiu orgazm. Było to tak, jakby głęboko w środku, w samym rdzeniu mojej duszy pojawiło się słońce, rosnące, wzbierające ogniem, płonącą, parzącą erupcją, tak potężną, że aż straszną w swojej mocy. Chwyciłam obiema dłońmi prześcieradło, podniosłam wysoko kolana i wyciągnęłam szyję, żeby widzieć, co się stanie tam w dole, przecież tak potężny wybuch musiał mieć jakieś skutki.
Sarotte zauważyła, iż zbliżam się do szczytu. Otworzyła oczy i nie przerywając przebierania języczkiem, wpatrywała się z ciekawością w moją twarz. Jej zamglony wzrok jeszcze zwiększył rozkosz. Z trudnością tłumiąc krzyk poddałam się fali. Mój brzuch zaczął niekontrolowanie falować, pośladki drżeć i zaciskać się z całej siły chaotycznymi podrygami, i nagle wybuchłam, eksplodowałam rozkoszą. Chwyciłam moją kuzyneczkę z całej siły za włosy.
- Sarotte... - jęknęłam głośno i opadłam bez sił na poduszkę, czując, że za chwile zemdleję. Rozkosznie słodkie strumienie przyjemności coraz słabszym prądem płynęły przez żyły, drżałam cała, po policzku spływały łaskoczące łzy. W ostatniej chwili usłyszałyśmy obydwie zbliżające się kroki. Błyskawicznym ruchem ściągnęłam w dół koszulę nocną, a Sarotte równie szybko nakryła mnie pościelą i rękawem wytarła twarz, lśniącą moimi wydzielinami. Otworzyły się drzwi. Stanęła w nich moja matka, patrząc na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
- Wszystko z tobą dobrze, dziecko? Słyszałam hałas...
Nie mogłam wydusić ani słowa, patrzyłam tylko bezradnie. Na szczęście Sarotte okazała więcej przytomności umysłu.
- Nic się nie stało, ciociu, rozmawiałyśmy tylko, ale wydaje się, że Filippine ma znów napad gorączki. Mama zbliżyła się i przyłożyła mi dłoń do czoła.
- Masz rację, bardzo gorąca - powiedziała z troską. - Będą potrzebne kompresy z zimnej wody.
Sarotte wstała.
- Na pewno jej pomogą. Zresztą Filippine mówi, że już czuje się lepiej, jutro albo pojutrze z pewnością stanie na nogi.
- Mam nadzieję, mam nadzieję, drogie dziecko - powiedziała niepewnie matka.
Sarotte nachyliła się nade mną i pocałowała mnie mocno w policzek.
- Przyjdź jutro do mnie - powiedziała. - Jeśli oczywiście poczujesz się lepiej - dodała i mrugnęła. Na szczęście widziałam to tylko ja.