Słowo na S (IV) - Szczerość
9 października 2015
Słowo na S
Szacowany czas lektury: 16 min
Z dedykacją dla Mrryvn oraz użytkownika "lila"
Okres oczekiwania na przyjazd mojej kochanki był wyjątkowo krótki – „tylko” trzy tygodnie. No, dwa i pół. Chwilę po Nowym Roku. W święta często o niej myślałam, również zastanawiało mnie, jak je obchodziła, sama czy z kimś, i gdzie – pamiętałam jak mówiła, że miała problemy z komornikiem. Mogłam ją chociaż spróbować zaprosić... Nie wykorzystałam ostatniej okazji.
Wróciła mi wena malarska, i wykorzystując mroźną porę roku, malowałam krajobraz zimowy. Kończyłam dniówkę, musiałam chwilę odpocząć przy kubku kakao... Mmm... Tak długo go nie piłam.
Parę minut później zdołałam się oderwać od pracy i po przeszukaniu wszystkich szafek w kuchni stwierdziłam brak mleka. Musiałam pójść do sklepu. Cóż, czego się nie robi dla chwili relaksu...
Kiedy wracałam z kartonikiem w ręce, zadzwonił mój telefon. Spojrzałam, to był numer sąsiadki. Pewnie chciała, bym jej coś kupiła. Była to kobieta w podeszłym wieku, siwa, z trochę młodszym mężem, mieszkali naprzeciwko w domku. Odebrałam.
- Pani Leszczyńska, jakiś samochód stoi przed pani domem od kilku minut... Obserwuję wszystko... - Jej słowa wydały mi się dziwne. Uznałam, że ma już jakieś zwidy ze starości. – Mam wezwać policję?
- Nie, nie trzeba, Pani Mario. Poradzę sobie, dziękuję za ostrzeżenie.
Rozłączyłyśmy się. Kilka minut później skręciłam w swoją uliczkę, jednak żadnego samochodu nie było. Najwyraźniej moje przypuszczenia były słuszne. Weszłam do domu, zrzuciłam z siebie zimową kurtkę oraz buty i pognałam do kuchni. Chwilę później już relaksowałam się w fotelu z gorącym kubkiem kakao w ręce i oglądając jakąś typowo świąteczną komedię w TV.
W pewnym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Z niechęcią wstałam i poszłam otworzyć. To była Maria, sąsiadka, która do mnie dzwoniła.
- Pani Mario! Niech pani wejdzie, szybko! – Przestraszyłam się, że może zachorować. Starsza kobieta miała na sobie czarny płaszczyk i zimowe białe kozaki dla typowo starszych pań. Weszła, zamknęłam drzwi. – Co się stało?
- Ja... Ten samochód... On tu naprawdę stał, nie zmyślam. Widziałam, mogę opisać : taki biały, duży, jakby roboczy...
- Pani Mario, wszystko jest pod kontrolą. Wierzę pani, że tu stał jakiś samochód – co było nieprawdą – i jeszcze raz dziękuję za ostrzeżenie. Proszę, by nie wychodziła pani z domu z tak błahymi sprawami, są przecież telefony...
- No tak... Przepraszam za najście, lepiej wrócę do siebie... Do widzenia. – Otworzyłam jej drzwi. Tak bardzo się martwiłam o tę emerytkę, osoby w podeszłym wieku są bardziej narażone na choroby. Żeby tylko nic jej nie było. Ta myśl cały czas mi krążyła po głowie.
- Do widzenia.
W sumie to miłe, że ktoś się tak o mnie troszczył. Zasiadłam z powrotem na fotelu, wzięłam kubek do rąk i ogrzewałam sobie dłonie od jeszcze gorącego kakao. Po filmie poszłam wziąć prysznic, a po tym, nikogo się już nie spodziewając, chodziłam po domu w samym szlafroku. Od kąpieli było mi gorąco.
Usiadłam na taboreciku przed biurkiem i wpatrywałam się w obraz, szukałam jakichś błędów, niedociągnięć. Znalazłam parę, zapisałam sobie na kartce co, gdzie, i jak, nie zamierzałam już tego wieczoru bawić się w malowanie. Poprawię to jutro. Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Westchnęłam i wstałam, opatuliłam się szczelniej szlafrokiem zawiązując go i poszłam zobaczyć, kto tym razem do mnie przyszedł. Może to spóźniona wizyta świętego Mikołaja? Uśmiechnęłam się sama do siebie i uchyliłam drzwi.
- Cześć... Właź szybko do środka...
Mój osobisty święty Mikołaj zawitał do mnie. To była Kate. I w tym momencie zrozumiałam wszystko... Przecież to ona jeździ „białym i dużym” samochodem, jak to ujęła sąsiadka. Była tu. Czekała, a ja akurat byłam w sklepie.
Cofnęłam się, robiąc jej miejsce, a chłód, jaki poczułam na nogach sprawił, że przeszyły mnie dreszcze. Gdy tylko przekroczyła próg, zamknęłam drzwi.
- Hej... Byłam wcześniej, ale chyba cię nie było w domu...
- To prawda, nie było mnie. – Ujęłam jej twarz i pocałowałam ją namiętnie w chłodne usta. Spojrzałam w jej zielone oczy.
- Napijesz się czegoś? Zrobić ci herbatę?
- Chętnie... - Uśmiechnęła się i zdjęła z siebie kurtkę, ja poszłam do kuchni i nastawiłam wodę w czajniku. Gdy przyszła, zapytałam:
- Wyjechałaś gdzieś na święta?
- Noo, Bydgoszcz, Olsztyn, Białystok, Toruń, Włocławek... - Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. – Nie mam czasu by obchodzić święta, muszę odrobić zaległe opłaty.
- Dużo jeszcze tego masz?
- Niewiele. Jeszcze z dziesięć tras i wyjdę na prostą.
- Wolisz malinową czy z dzikiej róży?
- Malinową. Dzięki za wszystko. – Wrzuciłam do szklanki torebkę z malinową herbatą i usiadłam przy stole, obok Kate.
- Co się stało, że tak szybko przyjechałaś?
- Tak się trasa ułożyła... To źle?
- Nie, przecież wiesz, że nie... - Chwyciłam ją za dłoń, miała ją chłodną, więc zaczęłam ją ogrzewać ciepłem własnej. I siedziałyśmy tak w ciszy, czekając, aż zagotuje się woda. Cieszyłam się, że przyjechała. – Zjesz coś?
- Niedawno skończyłam kanapki, nie jestem głodna. – Czajnik zaczął cicho gwizdać, wstałam i zalałam jej herbatę.
- Słodzisz?
- Dwie łyżeczki. – Więc tyle wsypałam, zamieszałam i postawiłam przed nią, przy okazji wpijając się w jej usta. Odwzajemniła jakby niepewnie, po chwili przerwała. – Wiesz, że jesteś naprawdę fantastyczną dziewczyną?
- Bo się zarumienię... - Usiadłam z uśmiechem.
- Powinnaś o czymś wiedzieć...
- Słucham...
- Poznałam kogoś.
To było tak, jakby ktoś niespodziewanie zaszedł cię od tylu i wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Jeśli mówiła prawdę, to by oznaczało koniec wszystkiego... koniec pocałunków, seksu... Tylko nie to. Nie, ona nie mogła tego powiedzieć. Szczęście w tym, że nie zdążyłam się zbłaźnić i wyznać, co czuję... Bo na bank byłam w niej zakochana. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Ale teraz... Nieprzyjemne kłucie w sercu i ściśnięte gardło pozwoliło mi tylko na małe, krótkie:
- Co?
- Jakiś dwa tygodnie temu poznałam Magdę... No i tak się jakoś stało, że jesteśmy parą. – Ścisk w gardle nie ustępował.
- Skąd ona jest?
- Też z Płocka... Poznałyśmy się na stacji benzynowej. – Opowiadała to tak, jakby w ogóle się nie liczyła z moimi uczuciami. Bo się nie liczyła z nimi. Nie wiedziała. Może to i lepiej...
- A jeśli ona cię oszukuje?
- Trudno... Raz się żyje. Mówi, że zaakceptowała mnie taką, jaką jestem. – Wraz z każdym wydechem emocje powoli opuszczały moje ciało. Kiedy w ciszy piła herbatę, ja przestałam odczuwać zarówno szczęście jak i smutek, wszystko nagle stało mi się takie obojętne.
- Życzę szczęścia.
- Przyda się...
Gdzie ja popełniłam błąd? Było jej źle ze mną? Może jeśli jeszcze raz mnie przeleci, rzuci Magdę czy jak jej tam i zostanie ze mną. Nie, nie może mnie przelecieć. Nie może. Dla jej własnego dobra, dla jej szczęścia...
To był absolutny fenomen, siedzieć obok kobiety, którą jeszcze przed chwilą pożądało się do bólu, a teraz nie odczuwać nic. Cisza stała się niezręczna, ale mnie to przestało obchodzić.
- Coś się stało? – Zapytała.
- Nie, nic... Jakoś mnie głowa rozbolała. – To była najlepsza wymówka, jaka mi przyszła do głowy.
- Czytałam kiedyś, że najlepszym lekiem na ból głowy jest seks.
- Nie, Kate, nie będzie żadnego seksu.
- Dlatego twierdzę, że powinnaś wiedzieć o Magdzie.
- Opiszesz mi ją? – Chcę wiedzieć, jak wygląda zdzira, która mi cię skradła, dodałam w myślach. Może się dowiem co ona ma, czego ja nie mam.
- Długie do pasa blond włosy, lekko falowane... I niebieskie oczy, pełne usta, śliczny uśmiech... - Przecież też mam blond włosy! Co prawda, nie do pasa...
- W porządku. – Wstałam. – Kiedy skończysz pić, zostaw szklankę w zlewie, później ją umyję. Wiesz gdzie jest łazienka. Przygotuję ci piżamę.
- Co ze spaniem?
- Śpij gdzie chcesz. Jeśli chcesz na kanapie to powiedz, pościelę ci.
- Będę z tobą. Ale tylko spać.
- OK. – I opuściłam kuchnię, poszłam do salonu dalej oglądać telewizję. Gdybym chociaż była zmęczona, mogłabym pójść spać... Przewijałam kanał po kanale, psychicznie czułam się coraz gorzej. Chciałam mieć Kate tylko dla siebie. Nic prostszego, weź klatkę i ją zamknij. Zaśmiałam się cicho i westchnęłam. Chwilę później przeszła obok mnie do sypialni po piżamę. Wracając, zatrzymała się przy mnie i przykucnęła by być na poziomie moich oczu. Chwyciła mnie za rękę.
- Nie bądź zazdrosna, proszę. Nie sądziłam, że aż tak cię to ruszy...
- Nie jestem zazdrosna. Żyjemy w wolnym kraju, masz prawo wyboru.
- Nie myślałam o tobie w kategorii partnerki...
- Tylko dziwki?
- To był tylko seks... W porządku, wyjadę, nie ma sprawy.
- Nie, zostań. – Pogłaskała mnie po policzku i poszła do łazienki. Czego ja w ogóle oczekiwałam? I powróciłam do przewijania kanałów. Z każdym kolejnym utwierdzałam się w przekonaniu, by gdzieś wyjechać, oderwać się od malarstwa, od tego wszystkiego, poznać całkiem nowych ludzi... i zakochać się, dać się ponieść emocjom, jak bym była niedojrzałą nastolatką. Włochy, Florencja, Rzym... Nie, najpierw Barcelona... Nie. Podróż dookoła świata. Obowiązkowo.
Snucie planów na niedaleką przyszłość przerwała mi Kate, która właśnie weszła do salonu, ubrana w piżamę. Już zdążyła się wykąpać? Westchnęłam cicho na myśl, co się kryje pod jej ubraniem. Boskie ciało, którego już mi nie wolno dotykać. Pieścić. Gładzić. Całować.
- Szybko ci poszło. – powiedziałam.
- Zwyczajnie. Co oglądasz? – Zapytała, siadając na kanapie obok mnie. Temperatura automatycznie wzrosła.
- Nie wiem, jakąś komedię. Gdzie jutro jedziesz?
- W okolice Trójmiasta. – Zapach jej ciała, w tym przypadku jej żelu pod prysznic działał na mnie kojąco, a jednocześnie drażnił. Starałam się skupić na filmie, jednak nie widziałam nic zabawnego w tym, że jakiś facet poślizgnął się na oblodzonych schodkach. Chciałam, by powiedziała, że żartowała i przytuliła mnie mocno mówiąc, że zawsze będzie przy mnie. Ewidentnie potrzebowałam jakiejś drugiej połówki. Sęk w tym, że ta połówka siedziała obok mnie.
O czym właściwie jest ten film?
Kiedy się skończył, było kilka minut przed 21, nie czułam senności. Pieprzyć godzinę, pomyślałam i chwyciłam fartuch malarski, planowałam pomalować trochę obraz.
- Będziesz teraz malować? – Zapytała Kate.
- Czemu nie? Oglądaj co chcesz, czuj się jak u siebie...
- Pozwolisz, że zadzwonię do Magdy?
Zamarłam. Jak ja to zniosę?
- W porządku. – W końcu nic mi do tego, nie zabronię szczęścia Kate.
Przygotowałam sobie farby, zmieszałam je w odpowiednim odcieniu i zaczęłam nanosić wcześniej zapisane poprawki. Starałam się nie słuchać rozmowy Kate z Magdą przez telefon przy wcześniej wyciszonym telewizorze. Jednak siłą rzeczy coś wpadło do ucha... Może jednak powinnam zabronić jej tej rozmowy. Uśmiechnęłam się smutno i malowałam dalej.
Słyszałam, jak się krząta, coś robi w kuchni lub idzie do łazienki, jednak ja malowałam dalej. Wchodząc do salonu, zapytała:
- Idziesz spać? Późno już...
Potrzebowałam informacji z zewnątrz, że jest już późno. Dotarł do mnie ból pleców i szczypanie oczu po długiej i żmudnej pracy. Zerknęłam na zegarek, za chwilę miała być północ. Aż tak długo siedziałam i malowałam?
- Tak, idę już.
Poszła do sypialni, ja ogarnęłam szybko cały bałagan, zrzuciłam fartuch, umyłam pędzle i twarz i również powędrowałam do sypialni. Ignorując jej obecność, zdjęłam szlafrok i założyłam za dużą podkoszulkę, przeznaczoną do spania i nie patrząc na Kate, położyłam się obok niej. Cudownym uczuciem było wyciągnąć się na swojej połówce łóżka i się rozluźnić.
- Dobranoc. – Powiedziała cicho. Zaskoczyła mnie.
- Dobranoc. – Odpowiedziałam z grzeczności i przymknęłam oczy.
Myślałam o wszystkim, co się wydarzyło tego dnia... wydawał się jakiś dłuższy, zupełnie jakby jego połowa wydarzyła się wczoraj.
- O której wstajesz? – Zapytałam po chwili.
- W okolicach siódmej. Postaram się ciebie nie obudzić.
Nic już nie powiedziałam. Nie chciałam jej rano widzieć nie ze względu na ból, jaki mi sprawiła, ale przez to, że nienawidziłam pożegnań. Resztę myśli przeznaczyłam na planowanie wyjazdu. Na ziemię wróciłam chwilę później, gdy Kate, zmieniając pozycję, objęła mnie w pasie. Nie zaprotestowałam, nic nie zrobiłam. Wkrótce zasnęłam czując ciepło skóry byłej kochanki w talii ze świadomością, że gdy się obudzę, już jej nie będzie przy mnie.
Nie spałam zbyt dobrze, kilka razy się budziłam. Jednak gdy w okolicach trzeciej, czwartej w nocy zasnęłam, budząc się dopiero przed dziesiątą. Nie czułam ciepła jej ciała, wiedziałam, że już pojechała. Zrobiło mi się jakoś smutno. Wstałam, starając się zapomnieć o Kate. Nie ubrałam się, przez cały dzień chodziłam w piżamie, no i ewentualnie fartuchu do malowania. Postanowiłam, że gdy skończę ten obraz, wezmę się w garść i dokończę planowanie wycieczki, choć siłą rzeczy Kate przewijała się w moich myślach. Robiły mi na złość przypominając, jak wyglądał jej uśmiech. Co ja w ogóle robię?! Wspominam ją, jakbym spędziła z nią pół życia, a przecież tylko kilka razy się bzykałyśmy, to wszystko!
Ta myśl była mi potrzebna. Po niej się w miarę pozbierałam.
Miesiąc później miałam skończony obraz oraz przygotowany plan wycieczki. Postanowiłam, że zacznę od zachodu, od Los Angeles. Później Nowy Jork, Rio de Janeiro, Kair i inne duże miasta. Na tym spędzałam po dobre 4 godziny dziennie wyszukując najlepsze oferty hoteli i mieszkań jako współlokatorka (tak było najtaniej, niektórzy ogłaszali się, że za miesiąc mieszkania mogę płacić 3 000 dolarów). Oczywiście przy okazji podszlifowałam swój angielski, bo większość stron nie była z opcją tłumaczenia na polski. Nie miałam jakichś dużych zaległości, w miarę sprawnie mi to poszło. Sądziłam, że dogadam się z tubylcami. Na koniec, kiedy rozpisałam sobie to wszystko na kartce, postanowiłam, że poczekam na przyjazd Kate i pożegnam się z nią. Po tym wszystkim nie mogłam tak nagle zniknąć. Poza tym miałabym wyrzuty sumienia. Ja bym się wygrzewała na plaży w Los Angeles, a ona by czekała pod moim domem. Więc czekałam. I czekałam, i czekałam, i czekałam...
Pewnego dnia postanowiłam, że to ja do niej pojadę. Może trochę mi się poszczęści i będzie na magazynie. Uznałam to za dobry pomysł. Pod koniec lutego wybrałam się do Płocka w celu odwiedzenia rodziców i przy okazji Kate.
Dwie godziny w jednej pozycji robiły swoje, jak zawsze wysiadłam z busa cała odrętwiała. Przeciągnęłam się i ruszyłam najpierw na magazyn. Znałam mniej więcej jego lokalizację, przecież mi kiedyś pokazała wjazd. Okazał się trochę dalej, niż myślałam. Kierując się strzałkami oznaczającymi drogę do skupu mebli antycznych, dotarłam.
Był to średniej wielkości plac z równie średniej wielkości halą, gdzie przy wjeździe stały samochody ciężarowe i typowo dostawcze. Nie dostrzegłam samochodu Kate, co mnie trochę zaskoczyło.
- Pani do kogo? – Zapytał mnie jakiś potężny mężczyzna zgolony na łyso. Barki miał chyba trzykrotnie szersze od moich. Spokojnie ważył ze 120 kilo.
- Zna pan kogoś o imieniu Kate? Podobno tu pracuje... - Przypominając sobie chudą sylwetkę mojej kochanki, zwątpiłam. Może kłamała?
- Kate? – Zaśmiał się, nie rozumiałam o co chodzi. Uspokoił się i westchnął. – Miała wypadek, leży w szpitalu w stanie ciężkim.
Na chwilę jakbym umarła, po czym w mojej głowie zaczęły mnożyć się pytania.
- Co?! Jak to się stało? To z jej winy? W którym szpitalu?
- Spokojnie... To nie była jej wina. Z relacji świadków wynika, że siedziała w samochodzie, stała na światłach, kiedy jakiś koleś urządził wyścigi... Wie pani... Śliska nawierzchnia... Stracił kontrolę i bum.
- Ja... - Musiałam ją zobaczyć. – Dziękuję, do widzenia. – Odwróciłam się i odeszłam szybko.
- Do widzenia.
Szłam szybko, co chwilę pytając przechodniów gdzie jest szpital. Co chwilę, bo nie mogłam zebrać myśli. Jeden zakręt, piąty, ósmy, któryś z kolei, dziesiątki przejść przez ulicę, aż znalazłam odpowiedni budynek. Wpadłam i po zapytaniu jednej z lekarek, gdzie jest Kate, osoba z wypadku, poszłam we wskazany mi kierunek. To wszystko działo się tak szybko... Jednak czas zatrzymał się, tak jak ja zatrzymałam się przed salą, w której leżała moja kochanka. Obok niej, przy łóżku siedziała jakaś dziewczyna i trzymała ją za rękę. Brunetka ze związanymi w koński ogon włosami, mówiła coś szeptem do Kate. Domyśliłam się, że to była Magda. W tym samym momencie spojrzała w moją stronę.
- W czymś pomóc? – Zapytała po chwili ciszy, jaka zapadła. – Kim pani jest?
- Ja... Jestem koleżanką. Niech pani jej tylko przekaże, że wyjeżdżam. Będzie wiedzieć, o co chodzi.
Odeszłam równie szybko, jak przyszłam. Słyszałam, że coś do mnie mówiła, ale nie miałam sił tam stać i patrzeć na to wszystko. Choć obraz leżącej Kate utkwił mi w pamięci na długo.
Będąc u rodziców, powiedziałam im o mojej wielkiej wycieczce. Początkowo nie byli zadowoleni, ale ostatecznie się pogodzili. W dalszym ciągu byłam ich „małą córeczką” mimo 26 lat egzystencji na tym świecie.
Wieczorem, leżąc sobie spokojnie pod kołderką, przeglądałam na Internecie różne oferty biletów lotniczych. Wybrałam datę na za 10 dni i jedną z tańszych opcji, dodatkowo z jedną przesiadką (nie było bezpośredniego lotu z Warszawy do Miasta Aniołów) i gdy o północy puściłam przelew, poszłam spać mając przed oczami zdjęcia tego miasta, a myśl „niedługo tam będę!” sprawiła, że uśmiech z mojej twarzy nie zszedł.
Następnego dnia poszłam do kina - oczywiście sama - zatrzymując się później w pizzerii na obiedzie z frytkami i grosem. Na resztę dnia zaszyłam się w domu ze słowniczkiem w ręce.
Kolejnego dnia przypomniało mi się, że nie sprawdziłam poczty elektronicznej. Zrobiłam to, przyszedł e- mail potwierdzający przelew.
Kiedy nareszcie zajęłam wyznaczone dla mnie miejsce w samolocie, poczułam ulgę. Myślałam, że będą jakieś problemy, jednak nic takiego nie wynikło. Na miejscu miała czekać na mnie jedna z mieszkanek Los Angeles, u której będę mieszkać przez bliżej nieokreślony czas (bo co, jeśli mi się spodoba i postanowię zatrzymać się tam na dłużej?). Taka forma oderwania się od rzeczywistości bardzo mi się podobała. Dodatkowo fakt, że będę w miejscu, o którym marzy tak wiele osób... A mnie było stać. Trzeba wykorzystać fakt, że mam czas, pieniądze, zdrowie i chęci na takie podróże.
Poczułam, jak samolot rusza by nabrać prędkości. Teraz i tak już nie było odwrotu. Łączny czas podróży miał zająć około 14 godzin, jednak mi nie chciało się spać. Byłam zbyt podekscytowana lotem, nigdy wcześniej nie latałam samolotem (jeśli uznać, że lot widokowy nad stolicą się nie liczy). Nie powiem, bałam się, gdy widziałam białe obłoczki poniżej samolotu. Obserwowałam ludzi by wyczaić jakiegoś ewentualnego terrorystę, jednak nikt nie zakłócił lotu. Mimo to niezmiernie się ucieszyłam czując ziemię pod nogami.
Odebrać bagaż i czekać na drugi samolot. Cierpliwie czekałam, siedząc w restauracji i jedząc coś na kształt pity.
Wsłuchując się w anglojęzyczne komunikaty, usłyszałam informację o swoim samolocie i numerze drzwi. Poszłam.
Tym razem się trochę zdenerwowałam. Być może dziewczyna, z którą się dogadałam, mnie oszuka? Albo zaginie mój bagaż? Albo samolot będzie musiał awaryjnie lądować? Siedziałam tak wystraszona obserwując wszystko i nasłuchując ewentualnego wybuchu silnika lub jakiegoś niepokojącego komunikatu, jednak tym razem również nic się nie stało. Natomiast piękny widok na miasto zaparł mi dech w piersiach. Było po prostu ogromne. Miałam cichą nadzieję, że się nie zgubię.
Wylądowaliśmy, po dłuższej chwili odebrałam swój bagaż i skierowałam się do wyjścia... Ale moje oczy zauważyły kartkę z moim imieniem i nazwiskiem. Trzymała ją szczupła, czarnowłosa dziewczyna, bardzo podobna do Kate. Zresztą, przez chwilę myślałam, że to ona. Że to wszystko było jednym wielkim kiepskim dowcipem. Ubrana w luźną, białą koszulę i dżinsy wyglądała na moją rówieśniczkę. Czarne, średnie a raczej krótsze włosy z lekko opadającą grzywką zaczesaną na jej prawą stronę sprawiały, że jej oczy wydawały się magicznie ciemne. Czujnie się rozglądała, była jakby trochę zdenerwowana. Zresztą ja też. Westchnęłam by się ogarnąć i podeszłam do niej, powiedziałam po angielsku:
- To ja. Czekasz na mnie.
- Sandra Leszczyńska?
- Tak. – Wyciągnęła do mnie rękę.
- Miło mi. Jestem Shane. Shane McCutcheon.