Różowe okulary
20 lipca 2023
Szacowany czas lektury: 31 min
Nie mówi „kurwa”, tylko „kurka”, a w chwilach większego wzburzenia – „kur-czaki!”. „Cholerę” zastępuje „cholipką”, a tam, gdzie wszyscy rówieśnicy rzucają siarczyste „ja pierdolę!”, ona tylko jejkuje. Słowo „seks” jest u niej „stosunkiem”. Z jej niewinnych ust nie wydostanie się nawet „dupa”, którą określa „pośladkami”, a jeszcze częściej „tyłkiem”. Nazw narządów płciowych nie używa wcale. Założę się, że jej krystalicznie czyste myśli nigdy nie wędrują między nogi.
Nie wiem, kiedy się w niej zakochałem. Bez wątpienia jeszcze przed wycieczką szkolną w pierwszej klasie, na której pierwszy raz zamieniliśmy kilka zdań. Ale kiedy dokładnie? Nie mam pojęcia.
Łatwiej mówić mi o tym, dlaczego tak się stało. Tu odpowiedzi jest wiele, a każda prawidłowa. Pokochałem ją za długie, gęste ciemnobrązowe włosy, w które zawsze wpleciony jest kwiatuszek. Za owalną, anielską buzię z szerokim uśmiechem i spokojnymi oczami, które w innych ludziach dostrzegają jedynie dobro. Za to, jaka jest malutka, zadbana i ładnie ubrana. Za wyczuwalny na kilometr zapach mdlącosłodkiej wanilii, perfum, który dodaje mi sił, by o siódmej pięćdziesiąt pięć wspinać się na drugie piętro. Za jej ciepły głos i trudną do opisania naiwność w postrzeganiu świata, przez którą dla wszystkich jest nie Julią, a Julką.
Jestem wielkim szczęściarzem, że ją poznałem.
— Jesteś pechowy, braciszku. Mieć tak głupie serce…
Gromię wzrokiem Anetę w lustrzanym odbiciu. Próbuję skupić się na przylizywaniu czarnych włosów. Nie odpowiadam, żeby jej nie zachęcać.
To tylko ją zachęca.
— Mam nadzieję, że wyleczysz się w końcu z tej cnotki niewydymki. Inaczej cipę będziesz oglądał tylko w podręczniku do biologii. Jak długo się do niej zalecasz? Rok?
Nawet trochę dłużej. Moim największym podbojem w tym czasie było przypadkowe muśnięcie jej dłoni na huśtawce.
— Jest tego warta — mruczę pod nosem.
Uważam na słowa, bo to Aneta ma mnie podwieźć na osiemnastkę Julki. Jest rok starsza ode mnie i zrobiła już prawko. To od niej zależy, czy dotrę na imprezę do nieczynnego w wakacje budynku szkoły podstawowej.
— Pff! Zastanówmy się. Buźkę faktycznie ma udaną. Taką na dziewięć lub osiem, no bo jednak ten nochal. Ale poza tym? Dupa na sześć. Cycki to takie mocne pięć, a talia to w ogóle jakaś masakra, czwórka maksymalnie. Nogi trochę krótkie i zbyt grube w udach, niech będzie pięć.
Aneta ocenia liczbowo, bo to brutalne. Zastanawiam się jak podważyć jej słowa. Julka jest jedyną dziewczyną w klasie, która zakłada na WF długie spodnie. Pamiętam jednak, jak raz przyszła na matematykę w białej sukience za kolana. Nigdy nie czułem się bardziej bezradnie (a na matmie bezradność jest przecież normą) jak wtedy, gdy mój wzrok co kilkanaście sekund mimowolnie wędrował na jej nagie łydki. Może i nie nauczyłem się wtedy wzorów skróconego mnożenia na tyle, by zaliczyć później egzamin, ale zrozumiałem, jak piękne mogą być nogi. Siostra może rozbijać piąchą szkiełka moich różowych okularów, ile chce. Mam zapasowe.
— Nogi na pewno nie pięć — protestuję.
— Prze-cię-tna!
— Cholera!
No i pięknie, zaciąłem się przy goleniu. Jak ja teraz będę wyglądał?! Na policzku powiększa się czerwone kółko. Zmywam je wodą i czekam w napięciu, czy krew przestanie płynąć. Przestała. Zostanie co najwyżej mała kropka. Jak dobrze pójdzie, prawie nie będzie widać.
— Uważaj na słowa. Mówi się „cholerciunia”.
— Możesz się przymknąć?
Siostra wznosi ręce w geście niewinności. Co złego, to nie ona. Jasne.
— Czekam w aucie. Bądź za 10 minut.
Z Grzeszyna do Pomyłki Wielkiej jest nie więcej jak trzydzieści kilometrów, ale droga okropnie mi się dłuży. Chciałbym już ją zobaczyć, złożyć życzenia i zaprosić do tańca. A później, kto wie? Może nawet pocałować. Jeśli nie w usta, to chociaż w policzek. Albo w rękę.
— Ile znasz z dwunastu apostołek?
— Milenę i Wiktorię, z widzenia. Reszty nawet nie kojarzę — odpowiadam.
Dwunastu apostołek nie jest dwanaście, nie są też rzecz jasna apostołkami. To prześmiewcze określenie grupy dziewczyn angażujących się w sprawy kościoła, które zawsze trzymają się razem. Chodzą na te całe medytacje, śpiewają w chórze i robią inne rzeczy, o których nie mam pojęcia. Julka wiedzie wśród nich prym i nie jest tajemnicą, że zaproszone zostały praktycznie tylko one.
Będzie sztywno, ale jest w tym pewien plus. Jestem jedynym adoratorem solenizantki. Nikt nie jest tak ambitny, jak ja, by walczyć o to, co najlepsze.
— Ale będziecie mieli ubaw w tej krainie świętojebliwości!
Mieli? Aneta skupiona jest na drodze, ale kątem oka dostrzega moje pytające spojrzenie.
— Nie gadaj, że nie wiedziałeś. Zaprosiła Filipa.
Żaden Filip nie przychodzi mi na myśl.
— Tego Filipa?
— Tego.
Tylko nie on. Tylko nie on! Filip jest w klasie maturalnej i uchodzi za szkolnego playboya. Jest przystojny, a jego ubrania warte są więcej niż auto, którym jedziemy. Jeśli wierzyć legendom, zaliczył większość dziewczyn, które Aneta nazwałaby ósemkami lub wyżej. Tylko że to wszystko nie ma sensu.
— Przecież ona by go nigdy nie zaprosiła — zaprzeczam.
Oczywiście, że by nie zaprosiła. Jeszcze parę miesięcy temu pokłóciła się z Ulą, bo ta chciała kupić Roksanie wibrator na urodziny. To by było bardzo nie po bożemu, a Filip jest nie po bożemu jeszcze bardziej.
— Nie uwierzysz. Założył się z chłopakami, że w wakacje dobierze jej się do majtek i wszystko nagra. A zaraz potem podszedł do niej jakby nigdy nic i opowiedział historyjkę o swoim dzieciństwie. Miał poważnie chory kręgosłup i lekarze nie dawali mu szans. Wtedy spotkał Jezusa i wrócił do zdrowia. Łyknęła i teraz czasem gadają. Ten to ma łeb!
Zapadam się głęboko w fotelu. Przez chwilę rozważam nawet powrót do domu. W głębi serca wiem jednak, że nie mogę zrezygnować. Będę musiał walczyć.
— Czujesz, jak jebie? Przygotuj się. Zaraz będziemy na miejscu.
Na miejscu nie jebie, ale jest niezręcznie, jakby właśnie tak było. Wszyscy zbierają się przed budynkiem.
— Hejka! — Solenizantka pojawia się w drzwiach wejściowych.
Mogłaby powiedzieć „cześć”, „witajcie”, albo nawet standardowe „hej”. Ale nie. Ona musi mieć swoją „hejkę”.
Ubrana jest w kremową suknię z odsłoniętymi ramionami. Aż nabieram powietrza w niemym zachwycie. Pomimo butów na obcasie, na wszystkich patrzy z dołu. Śpiewamy „sto lat”, a potem ustawiamy się w kolejce do składania życzeń. Kiedy przychodzi moja kolej, wręczam różę i zostaję sparaliżowany tym cudownym uśmiechem. Miałem przygotowaną najlepsza bajerę na świecie, ale co mi po tym, jak nie pamiętam jej słów?
— Wszystkiego najlepszego. — Tylko na tyle mnie stać.
Czekam na jakieś zaproszenie do przytulenia, ale nic z tego. Takie czułości zarezerwowane są widocznie dla dziewczyn z pustyni, czy jak tam nazywa się ta ich grupa. Nie przejmuję się tym do momentu, aż nastaje kolej Filipa. Ten nie czeka na gest solenizantki i sam wychodzi z inicjatywą. Moja ukochana tonie w jego objęciach, a ja liczę sekundy. Trwa to zbyt długo. Zdecydowanie zbyt długo.
Dobiega koniec formalności. Wreszcie zostajemy zaproszeni do środka. Pod ścianą dużego holu złączono ze sobą stoły, nad którymi dyndają złote baloniki formujące napis „18”. Z drugiej strony dumnie pierś wypinają wielkie głośniki podstarzałej wieży. Po naprawdę niemałej przestrzeni tanecznej krzątają się jacyś ludzie, dopinając wszystko na ostatni guzik. To chyba rodzice Julki i jakaś dziewczyna, której nie znam.
Starszy pan klaszcze w dłonie i prosi o ciszę. Mówi, że imprezę poprowadzi ta właśnie obca dziewczyna, a on sam się żegna i życzy nam dobrej zabawy. Następnie Laura, bo tak przedstawia się nieznajoma, prosi nas o zajęcie miejsc.
Trafiam fatalnie. Ani nie siedzę obok Julki, ani nie jestem dostatecznie blisko, by móc z nią porozmawiać. Marną pociechą jest, że Filip znajduje się w tej samej sytuacji, tylko z drugiej strony. Witam się z siedzącymi obok mnie apostołkami i niemal od razu zapominam ich imiona. Coś tam próbuję zagadywać, ale po prostu nie wiem, co do nich mówić. Żadna ze mnie dusza towarzystwa, niełatwo nawiązuję nowe znajomości. Nie jestem Filipem, w którego już po kilku minutach przy stole dziewczyny wpatrzone są jak w Chrystusa podczas ostatniej wieczerzy. Tymczasem ja zajadam nerwy pieczonymi ziemniaczkami.
Polewane są pierwsze kolejki wódki. Wszyscy przechylamy kieliszki jednocześnie, popijając sokiem owocowym lub colą. Ja nie popijam. Nie pozwala mi na to tytuł flamingo czerwca, jaki otrzymałem za chlanie na urodzinach Grześka. Po każdym kieliszku ostentacyjnie się oblizuję. Nawet wtedy, kiedy ludzie zaczynają narzekać na tempo. Laura wyraźnie przesadza. Jakby jej zależało, by impreza skończyła się w ciągu godziny. Ledwo przechylamy kieliszki, a ona już napełnia je do kolejnej rundy. Moja odporność na alkohol robi wrażenie na apostołkach. Zachęcony, coraz częściej dołączam się do ich rozmów. Może nie są wcale takie złe.
Gasną światła.
— Na parkiet! — Topornie zaprasza wodzirejka.
Nadeszła moja chwila. Lubię tańczyć i długo na to czekałem. Odkąd dostałem zaproszenie na urodziny, często wyobrażałem sobie, jak razem tańczymy. Wybrać eleganckie „czy mogę prosić do tańca?”, a może postawić na luzackie „zatańczymy?”? Stawiam na luz. Biorę głęboki wdech i idę do Julki. Odwróć się w moją stronę. Pomóż mi, kochanie.
Ona jednak mnie nie widzi.
Widzi tylko Filipa, któremu z ochotą podaje rękę. Wychodzą razem na parkiet, a on rzuca mi to wyzywające spojrzenie. Zaciskam pięść. Wtedy przechwytuje mnie jakaś inna dziewczyna. Dopiero rozmawialiśmy, ale nie pamiętam, jak się nazywa. Wywijamy na parkiecie przez trzy, cztery minuty. W tym czasie moje oczy bez przerwy szukają Julki, która figlarnie podskakuje w rytm dudniącego disco polo. Bezimienna dziewczyna nie jest tym zachwycona. Gniewnie wykrzywia buzię. Oczekuje uwagi, a tej nie mogę jej dać. Wreszcie dziękuję jej za taniec i wracam do stołu.
Rozpoczyna się jakiś wolny kawałek. Mój aniołek przylega blisko do partnera, a ja przyglądam się każdemu ich ruchowi. Początkowo nic się nie dzieje, aż w pewnym momencie ręce lowelasa zsuwają się na jej tyłek.
Walnie go. Musi go walnąć.
Nie wali. Filip jest delikatny, jego dłonie nie wykonują gwałtownych ruchów, tylko od czasu do czasu głaskają po pupie. Jakby tego było mało, ten skurwiel patrzy się w moją stronę i jeszcze puszcza do mnie oczko! Natychmiast podnosi mi się ciśnienie.
Gdy taniec dobiega końca, zaczepiam Filipa w połowie drogi do stołów.
— Jeszcze raz ją tkniesz…
— Całkiem niezła, ale przysiady by nie zaszkodziły.
— Słuchaj, ona nie jest dla ciebie. — Jak nie groźbą, to prośbą.
— Marcin, daj spokój. To nic osobistego. Przelecę ją, a potem jest twoja. Masz moje słowo.
Kurwa, dzięki za twoje słowo. Stokrotne dzięki!
Impreza trwa w najlepsze. Mijają kolejki wódki, mija kolejna seria tańców. Nie mogę się przemóc, by podejść do Julki. Czuję się zdradzony. Mnie skąpi choćby krzty dotyku, a jemu (prawie obcemu!) pozwala się obłapywać. Nie chcę jej widzieć na oczy, ale kiedy wybrzmiewa jej ulubiony kawałek, działam pod wpływem impulsu.
— Zatańczymy?
— Myślałam, że nigdy nie zapytasz.
W drodze na środek parkietu rozbieram to zdanie na czynniki pierwsze. Dochodzę do wniosku, że na mnie czekała i jestem tym zachwycony.
Zaczynamy taniec. Niemal od samego początku coś jest nie tak. Jej kroki są nieporadne, co rusz depcze mi po stopach. Bezwstydnie szczerzy do mnie te swoje białe ząbki, ale jej oczy pokrywa alkoholowa mgiełka. Ledwo trzyma się na nogach. Jest tak wiotka, że boję się ją puścić, bo od razu poleci na ziemię. Nie mam czasu delektować się wspólną chwilą. Nasz taniec miał być manifestacją młodzieńczej miłości, a zamiast tego jest desperacką próbą ustania do końca kawałku.
Zamierzam odprowadzić ją na miejsce, ale zaczyna się wolniaczek.
Takiej okazji nie mogę przegapić.
W jednej chwili przyciągam ją do siebie i proszę, by splotła ręce na moim karku. Poruszamy się powoli w takt leniwej melodii. Trudno nazwać to tańcem, ale nie mam z tym problemu, bo nasze ciała jeszcze nigdy nie były tak blisko. Czuję na piersi ciepły oddech. Delektuję się słodkim zapachem. Doceniam jej dotyk i postanawiam dać swój. Moje ręce ześlizgują się w dół po cienkim materiale sukni. Zatrzymują się na lędźwiach. Zerkam na nią jeszcze raz, ale nie podnosi wzroku. Jej buzia wyraża kompletne oddanie i zaufanie.
Ona mnie kocha.
Kieruję rękę w dół i chwytam ją mocno za ziemię obiecaną.
Uczucie jest nie z tej ziemi. Jeszcze nigdy nie dotykałem niczego równie miękkiego i bezbronnego. To nawet nie jest podniecenie, a czysta fascynacja. Chcę więcej. Druga dłoń dołącza do pierwszej. Spada na pośladek i ściska go tak mocno, że aż podwija spory kawał sukni. Jestem panem świata. Mój wzrok odnajduje przy stole Filipa. Teraz to ja się uśmiecham. Jeden do jednego, frajerze.
— Marcin?
— Tak, Julko?
Mówi coś o naszej znajomości. Że długo się znamy, że nigdy nie powiedziała tego wprost, ale jestem jej bardzo bliski. Jej słowa głaszczą mnie po jajach, a to zbudza mojego penisa z głębokiego snu. Prostuje się, tworząc jeszcze jeden punkt styku między naszymi ciałami. Zaraz oszaleję.
Aż nagle zaczyna mamrotać coś o kręgosłupie. Normalnie nic bym nie zrozumiał, ale pamiętam, co mówiła mi siostra. Zaczynam się denerwować.
— Myślisz, że powinnam go pocałować? — pyta, jakbym był jej najlepszą przyjaciółką.
Serce wali mi jak szalone, czuję dziwny chłód. Szczypie mnie nos, ale powstrzymuję łzy. Wbite w pośladek paluchy nagle odpadają niby uschłe gałązki od drzewa. Zdrowego, pięknego drzewa. Chcę być zły, ale nie potrafię zebrać w sobie sił.
— Nie powinnaś.
Patrzy na mnie zaskoczona.
— Chodź, idziemy. — Prowadzę ją do stołu i pomagam usiąść.
Dłużej tego nie zniosę. Szybkim krokiem opuszczam salę.
Na zewnątrz, z tyłu szkoły, znajduje się kawałek chodnika i teren zielony dla dzieci. Nieco dalej w pomarańczowym świetle latarni błyskają przyrządy, które składają się na całkiem niezły plac zabaw.
Wzdycham melancholijnie, jak robią to w filmach ludzie, którzy widzieli już wszystko.
— Chujowo, co? — Słyszę gruby, damski głos po mojej prawej.
Widzę tylko rozżarzony czubek papierosa, dopiero po chwili z mroku wyłania się Laura. Mam okazję się jej przyjrzeć. Jest kilka lat starsza, mniej więcej mojego wzrostu, ma dziwnie krzywy nos i sukienkę stworzoną po to, by nie robiła wrażenia. Muskularne ramię w całości pokryte jest tatuażami. Jeden z nich przedstawia krzywą mordę, która właśnie oberwała od rękawicy bokserskiej.
Nie odpowiadam. Jasne, że chujowo.
— Chyba nie pozwolisz, żeby Filippo ją dostał?
— Filippo?
— Ma flagę Włoch na koszuli.
Rozmowa nie klei się jakoś specjalnie, ale od słowa do słowa, dowiaduję się o Laurze ciekawych rzeczy. Jest kuzynką Julki od strony ojca. Pochodzi stąd. Ćwiczy boks, krav magę i ma jakiś pas w aikido. Nie robiła czarnego, bo „krav maga zawsze wygrywa”. Wierzę na słowo.
Rewanżuję się swoją historią, przez którą znalazłem się w tym miejscu.
— Chcesz zapalić?
Dziwię się samemu sobie, ale chcę. Laura znika za drzwiami szkoły i momentalnie wraca z kolejnym papierosem. Jest jakiś inny. To skręt.
— Nie patrz się tak, to od zaufanego dilera. Dobre gówno. Nazywa się „różowe okulary”.
Przez całe życie uczono mnie, że narkotyki są złe, ale jest mi tak wszystko jedno, że bez wahania przyjmuję zawiniątko i palę dobre gówno od zaufanego dilera z Pomyłki Wielkiej.
Nie czuję różnicy, a Laura nie przestaje nadawać.
— Są już po pięćdziesiątce i mają tylko Julkę, a ona ani na randki, ani na imprezy. Tylko modlitwy i te jej spotkania. Poważnie obawiają się, że pójdzie do klasztoru i zostaną bez wnuka. Dlatego ich tu nie ma. Żebyście czuli się swobodniej. — Prycha. — Mareczek chyba wręczy mi order, jak któryś z was chluśnie jej minetę.
Czekam, aż powie, że to żart. Nie robi tego. Zaczynam rozumieć, dlaczego tak śpieszyło jej się z wódką. Przygaszam końcówkę skręta i chowam głęboko do kieszeni.
— Powinienem wrócić do środka.
— Powinieneś.
Żegna mnie przeciągłym siorbnięciem.
W środku od razu wpadam na Filipa. Zamierzam udać, że go nie widzę, ale on idzie prosto na mnie. Jego skwaszona mina mówi mi, że chcę go wysłuchać.
— Martyna kazała cię znaleźć i powiedzieć, żebyś poszedł do kantorka i przyniósł jakiś prezent.
Kiwam głową. Wolę nie pytać o powody. Jak tlenu potrzebuję zapunktować u Julki. Gra toczy się w końcu o wiele wyższą stawkę, niż wcześniej sądziłem.
Idę po schodach w dół, na piętro minus jeden. Mijam rzędy oddzielonych siatką szatni i na końcu korytarza znajduję kantorek. Wchodzę do środka, a tam biurko z lampką nocną i szafa pełna narzędzi. Przezroczyste szufladki na lewo od biurka wypełnione są śrubkami i innymi wkrętami. Z prawej zaś strony stoi sterta szkolnych krzesełek i równiutko ułożone materace do ćwiczeń. Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widzę prezentu.
Nagle zamykają się za mną drzwi. Gra głośna muzyka, ale jestem pewien, że słyszałem, jak ktoś przekręca klucz. Natychmiast dopadam do klamki. Drzwi nie otwierają się. Walę w nie pięścią.
— Nie powinna mnie pocałować, tak? To czekaj, bo zaraz cmoknie mnie w sam czubek kutasa. — Słyszę ściszony głos Filipa.
Nie mogę uwierzyć, że dałem się tak zrobić. Kurwa! Nic nie odpowiadam. Wiem, że już sobie poszedł. Walę w drzwi jeszcze mocniej, ale tylko przez chwilę. To na nic.
Krążę po ciasnym pomieszczeniu, rozważając wszystkie opcje. Początkowo zamierzam wołać o pomoc, ale zdaję sobie sprawę, że w najlepszym razie wystawię się na pośmiewisko. Muszę to zrobić inaczej. Lustruję malutkie okno, które znajduje się pod sufitem. Nie dość, że jest zbyt ciasne, to z jakiegoś powodu nie ma klamki.
Siadam na podłodze zrezygnowany. Tracę poczucie czasu. Podnoszę się dopiero wtedy, gdy widzę jakiś ruch za oknem. Wspinam się na palce, by lepiej widzieć. Trawnik i kilka drewnianych stołów oraz ławki. Na jednej z nich Filip głaszcze Julkę po głowie, a drugą ręką macha prosto do mnie.
— Przecież tego chcesz. No dalej. On nie będzie zły.
— Sama nie wiem…
Wykańcza mnie bezsilność. Mój aniołek jeszcze się broni, ale kwestią czasu jest, kiedy ulegnie jego obrzydliwym łapskom.
Odwracam się od okna, by sprawdzić, czy drzwi może same się nie otworzyły. Chyba mi odbija. Drzwi są zamknięte, ale mój wzrok zauważa wiszący nad nimi krzyżyk.
Jeśli naprawdę istniejesz, daj mi wskazówkę.
Niemal w tej samej chwili z kieszeni wypada mi telefon. Patrzę to na krzyżyk, to na komórkę, próbując pojąć, co się tutaj dzieje. Z letargu wyrywa mnie cieniutki głos wzdychającej Julki.
Nie ma czasu do stracenia.
Muszę napisać do którejś z apostołek. Nie. Do Laury. Wyszukuję ją na portalu społecznościowym. Ręce trzęsą mi się z nerwów tak bardzo, że pięć liter jej imienia wpisuję chyba minutę. Laury jakiej? Dociera do mnie, że nie znajdę jej, nie znając nazwiska. Muszę znaleźć inny sposób. Wiem!
Wchodzę na profil Julki. Nie ukryła listy swoich znajomych, toteż mogę swobodnie ją przeglądać. Widok krzywego nosa na zdjęciu profilowym przynosi mi ulgę. Wybieram „dodaj do znajomych”.
Powiadomienie z akceptacją prośby przychodzi w ciągu kilku sekund. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Od razu przechodzę do rzeczy. Wysyłam serię chaotycznych wiadomości. O tym, że jestem uwięziony w kantorku, że musi mi pomóc, bo Julka jest w niebezpieczeństwie i trzeba ją ratować.
Laura otwiera mi drzwi wiele minut później. Nie śpieszyła się. Pewnie myślała, że tak się upaliłem, że czarna warstwa sadzy w całości pokryła szkiełka moich różowych okularów.
— Cholera, rzeczywiście. — Wierzy mi dopiero, gdy widzi Julkę przez małe okno.
— Musimy się śpieszyć! — Dodaje i puszcza się biegiem.
Jest sprawniejsza ode mnie, ale ja jestem chłopakiem. To wystarcza, bym trzymał się niewiele za nią. Gnam przez ciemny korytarz, następnie przeskakuję po trzy schody. Pryskam przez drzwi na świeże powietrze, zanim zdążyły zamknąć się za Laurą. Musimy okrążyć budynek, ale to nie trwa długo. Kiedy docieramy na miejsce, Filip ma Julkę przełożoną przez kolano. Jedną ręką przytrzymuje jej ręce, a drugą błądzi niebezpiecznie wysoko po wewnętrznej stronie ud. Na stoliku stoi telefon z włączoną latarką. Nagrywa.
— Te, Italiano. Puść ją natychmiast albo zrobię ci z mordy spaghetti bolognese! — krzyczy Laura. Ma w nosie, że ktoś może usłyszeć.
Filip jest kompletnie zaskoczony. Zrywa się na równe nogi, zupełnie nie przejmując się losem upadającej na ziemię dziewczyny. Zaczyna wiać. Dobiegamy do stolika. Laura upewnia się, że z Julką wszystko w porządku, a ja w pierwszym odruchu sięgam po pozostawiony telefon. Usuwam nagranie, ratując jej godność i upewniam się trzy razy, że nic więcej nie zostało.
W drugim odruchu pędzę za Filipem, który jest już dość wstawiony, by mieć problem z przeskoczeniem kolorowego płotu. Mam za sobą skorą do bitki wojowniczkę, więc nie znam strachu.
Filip mnie widzi, a to dodaje mu sił. Mobilizuje się i w końcu przeskakuje przez płot. Kiedy do niego dobiegam, widzimy się przez siatkę.
— Pies ogrodnika — syczy wściekle przez zaciśnięte zęby. — Oddaj telefon.
— Wszystko usunąłeś? — Laura jest tuż za mną.
— Tak.
Już chcę oddać Filipowi telefon, kiedy Laura wyszarpuje mi go z ręki i ciska nim o sporych rozmiarów kamień. Jęk Filipa jest okropny. Nie dziwię mu się. Nawet mnie boli widok obfitej pajęczyny na wyświetlaczu nowego iPhone’a.
— Wyleciał ci z kieszeni, kiedy uciekałeś przed nami jak tchórz! — Oddaje mu zepsute urządzenie. — I pamiętaj. Jeszcze raz cię tu zobaczę, to zrobię ci z mordy…
— Już to mówiłaś — wtrąca Filip.
— Nie po to pisze się Smooth Criminal, żeby zaśpiewać tylko raz — zauważam.
— Dobre, mordo! — Laura czeka, aż przybiję jej piątkę.
— Mordo.
Julka klęczy w krzakach i rzyga.
— Wszystko w porządku? — Pochylam się nad nią i pytam jak ostatni kretyn.
Nawet teraz, w tej upokarzającej sytuacji, wygląda pięknie.
Proszę Laurę, by przyniosła wody. Ta przygląda nam się, jakby oceniając sytuację. Ostatecznie znika, by wrócić z butelką. Nie wody jednak, lecz wódki. Zapewnia mnie, że wie, co robi.
— Słuchaj, mała. Marcin to twój bohater, rozumiesz? Uratował cię. Wiele ryzykował, by nic ci się nie stało.
— Bohater… – mamrocze Julka.
— Chcesz mu coś powiedzieć?
— Tak. Dziękuję.
Laura postanawia, że musimy zabrać ją do budynku, bo tutaj się wyziębi. Tak więc robimy. Tymczasem w środku impreza trwa w najlepsze. Kiedy przechodzimy, podchodzi do nas Wiktoria. Nie wiem co powiedzieć.
— Mój bohater… — Wyręcza mnie Julka, śląc w powietrze całusy.
Wiktoria robi wielkie oczy i zakrywa dłonią usta, ale nie komentuje. Laura każe nam zejść na dół. Tam w spokoju dojdzie do siebie, argumentuje. Podtrzymywanie Julki jest męczące. W kantorku woźnego ściągamy jeden z materaców i kładziemy na nim moją piękność. Nie tylko ona musi odpocząć. Ja też.
Laura zamyka za nami drzwi i poi Julkę wódką. Przypomina jej, że jestem bohaterem, a bohaterów trzeba doceniać.
— Chyba nie chcesz, żeby był niedoceniony?
— Nie chcę.
Zaczynam rozumieć, do czego to zmierza. Kręcę się podekscytowany. Nie wiem jak się zachować.
— Wisisz mi order, kolego.
Kuzynka nie czeka na moją inicjatywę. Ściąga Julce ramiączka sukni. Moje oczy głupieją, nie wiedząc na co patrzeć. Wybór staje się znacznie łatwiejszy, gdy Julkę opuszcza stanik. Jej cycki delikatnie falują, ciesząc się wolnością, a sutki bujają się rozkosznie, niby łódki na otwartym morzu. Podchodzę bliżej i przy milczącym pozwoleniu Laury, łapię pierś. Jest tak delikatna, tak przyjemnie przelewa się między palcami, że aż się boję, że zrobię jej krzywdę. Tylko że obawy szybko przegrywają z pożądaniem. Postanawiam, że tej nocy zostanę cyckologiem.
Laura chrząka wymownie i wskazuje na trzymane w dłoni majtki. Kolorystycznie pasują do stanika Julki. Wyrywam się z transu i uświadamiam sobie, że niejedna czeka na mnie dzisiaj atrakcja. Momentalnie zmieniam pozycję i nurkuję pod kremową sukienkę.
Równie szybko odskakuję do tyłu, padając na dupę i podpierając się dłońmi.
Słodki Jezu.
Patrzę na Laurę przerażony.
— A co myślałeś? — Jej śmiech w ogóle do niej nie pasuje. W innych okolicznościach uznałbym, że jest piękny.
— Niełatwa jest droga do ogrodu niebieskiego — stwierdzam.
Ostrożnie zerkam pod kieckę, jakby chował się tam jakiś potwór. Jej szparka kryje się za gęstą siecią spiralnie skręconych kłaków. Są długie, czarne jak węgiel i wykraczają nawet poza strefę bikini.
Pokonałem Filipa, poradzę sobie i z tym.
Zajmuję miejsce między jej nogami i podwijam suknię do góry. Teraz tworzy ona kremowy pas na wysokości brzucha i nie zasłania już nic strategicznego. Przylegam do samej ziemi, chcę dotknąć.
— Ej, nie tam! — Laura reaguje w samą porę. — Tam, wyżej. Dobrze.
Jasna cholera. Dużo czytałem o seksie, a jak oglądam pornosy, to tylko tutoriale. Myślałem, że jestem przygotowany lepiej. Ocieram pot z czoła i przylegam do miejsca wskazanego przez Laurę. Rzeczywiście, gdzieś tam pod włochami może być to, czego szukam. Ostrożnie kładę rękę na kroczu i staram się wymacać to miejsce. Gdy się udaje, instynktownie pieszczę, kierując się entuzjastycznymi pomrukami. Wreszcie wkładam palec. Pierwszy raz jestem wewnątrz niej. To kamień milowy w drodze do wiadomo czego. Od czasu do czasu zerkam na Laurę, by upewnić się, że wszystko robię dobrze.
Próbuję nawet polizać, ale mój język z trudem przedziera się przez gęstą zaporę. W dodatku włoski okropnie łaskoczą mnie w twarz.
— Wystarczy, łap. — Rzuca na ziemię dwie prezerwatywy. — Założyć ci nie pomogę.
Posyłam jej obrażone spojrzenie, a potem w sekundę wyskakuję z portek. Po trochę więcej niż sekundzie jestem gotowy do dzieła. Przysuwam się do Julki i celuję.
— Marcin, do cholery! Zapamiętaj raz, a dobrze. Wkładaj do góry. Dasz sobie radę?
— Tak. Mam wkładać do góry. — Powtarzam za nią, czerwony jak burak.
Sonduje mnie dłuższą chwilę, aż uznaje, że pojąłem.
— Nic tu po mnie. Wrócę za godzinę. Idę zobaczyć, co się dzieje na górze.
Zostaję sam na sam z dziewczyną moich marzeń.
Po raz kolejny zajmuję miejsce między jej nogami. Przypominam sobie uwagi Laury. Wkładaj do góry. Przykładam więc członek do góry, przedzieram się przez czarną dżunglę i powoli wchodzę do środka w akompaniamencie jejków i ojejków. To, co czuję, jest trudne do opisania. Mam wrażenie, jakbym przeszedł grę.
— Cholipka, jak boli! Ajej!
Patrzę na jej wykrzywioną w grymasie twarz. Staram się ją uspokoić obietnicami, że zaraz będzie lepiej. Chyba faktycznie tak jest, bo grymasi trochę mniej. Nie wydaje z siebie nawet żadnych odgłosów, tylko ciężko oddycha. Wiedząc, że nie dzieje się jej krzywda, zaczynam wykonywać regularne pchnięcia. Jestem tak skupiony na tym, by wytrzymać długo, że oczywiście nie wytrzymuję długo. Zalewam gumę i kurczę się w mgnieniu oka.
Jest mi cholernie smutno. Nawet Julka wygląda na zawiedzioną. Laura dopiero co zostawiła nas samych, a my już nie mamy co robić. Patrzę na drugą gumkę i uświadamiam sobie, że nie wszystko stracone.
Winą za falstart obarczam stres. Gdybym tylko miał jak się zrelaksować. Szukam telefonu, by zapytać o to internetową wyszukiwarkę. Nie mogę go znaleźć, ale macając w swojej koszuli, natrafiam na niedokończonego skręta. Nie jest tak dobry, jak mi obiecano, ale przecież nie zaszkodzi. W szufladzie biurka znajduję zapałki i po chwili cieszę się dobrym gównem. Od pierwszej chwili jest mi jakoś inaczej. Poprzednio chyba źle się zaciągałem.
Daję sobie delikatny policzek, żeby wybić z głowy wszystkie żale i dąsy. Ten dzień jest przecież jednym wielkim fartem, a ja jeszcze rano nawet nie marzyłem o takim szczęściu, jakie mnie spotkało.
Sięgam po drugą gumkę. Jest jakaś oporna, założenie jej trwa wieki. Jeszcze w międzyczasie dostała jakichś dziwnych kropek. Czuję ulgę, gdy mam ją na swoim sprzęcie. To chyba jakiś lepszy model, bo ma funkcję wentylacji. Czas przetestować ją w praktyce.
Podchodzę do Julki i ostrożnie przewracam ją na brzuch. Podwijam nogi, by była ładnie wypięta i przyglądam się jej pupie jak obrazowi w galerii sztuki. Jest taka zachęcająca. Nawet włoski jakby rozeszły się na boki, bym lepiej widział otworek. Tak jak morze temu kolesiowi w Biblii. Przypominam sobie, żeby wkładać do góry i aż rozpiera mnie duma, że tak szybko się uczę. Próbuję wejść, ale napotykam duży opór. Julka pojękuje zadowolona. Decyduje, że woli leżeć na brzuchu i opada mocno na materac. Niech jej będzie. Ostrożnie wkładam w nią palec, a następnie posuwam w przód i w tył, co spotyka się ze wzmożonymi odgłosami. Moja praca przynosi efekty, dokładam więc drugiego palucha i powtarzam proces. Ponawiam próbę z członkiem, ale tak jak ostatnim razem, bez powodzenia.
Nie ma się co denerwować. Co prawda od ostatniego zbliżenia minęło blisko pół godziny, ale przecież miałem prawo nie wiedzieć, że za każdym razem trzeba tak ciężko zapracować na wstęp.
Wciskam więc i trzeci palec. Zadowolony ze swojej roboty stwierdzam, że teraz na pewno wejdę.
Ładuję w górę.
Opór jest ogromny, ale milimetr po milimetrze wdzieram się do środka. Julka kopie mnie po plecach bosymi stopami, chcąc wepchnąć mnie głębiej. Próbuje mi pomóc, bo tak bardzo zależy jej, by znowu poczuć mnie w swoim wnętrzu. Nadmiar rozkoszy wypuszcza ustami w głośnym krzyku. Że też akurat teraz ktoś musiał podgłośnić muzykę!
Nie daję rozproszyć się wesołej melodii. Wszedłem mniej więcej do połowy i postanawiam, że dalszą drogę wyżłobię sobie rytmicznymi, coraz to głębszymi pchnięciami. Jest nieprawdopodobnie ciasno. Czuję opór na swoim przyrodzeniu zarówno wtedy, kiedy cofam, jak i napieram do przodu.
Poprawiam uchwyt na biodrach i zamykam oczy, by przez chwilę nie myśleć o niczym innym. Mam wrażenie, że ścianki w jej wnętrzu coraz łatwiej ulegają pod moim naporem. Jednocześnie słyszę, że Julka ponownie prześciga leciwą wieżę w decybelowym pojedynku.
To chyba ostatnie kawałki, bo ktoś znowu podgłośnił.
Kiedy otwieram oczy, jestem mocno pochylony do przodu. Pewnie dlatego, że zanurzam się w niej coraz głębiej. Korzystam z okazji, by spojrzeć na Julkę. W oczach ma łzy.
— Ja też jestem wzruszony, że wreszcie nam się udało, skarbie. — Szepczę jej cicho do uszka, a potem się prostuję.
Odzywa się moja męska natura. Mam ochotę klepnąć ją w tyłek, złapać za włosy i zaprowadzić nas do szczęśliwego finału. Brzydzę się jednak myślą, że mógłbym tak potraktować Julkę. Zwłaszcza że ponownie daje upust swojej wdzięczności. Trochę jej zazdroszczę, że ma tak dobrze, podczas gdy ja haruję jak wół na nasze wspólne szczęście, ale ostatecznie jej głosik i tak motywuje mnie do jeszcze większego wysiłku.
Zatracam się w swoich trudach i po chwili wybijam na pośladkach rytm pod jej pieśń chwalącą mojego penisa. To ten moment, kiedy myślę, że lepiej już być nie może. Julka jest już chyba blisko swojej wielkiej chwili, a i ja czuję, że coś wzbiera mi się w żołądku. Choć może to tylko bas szalonej imprezy u góry.
Gdyby tylko wiedzieli, jaka impreza jest tutaj.
— Kurwa, nie w dupę! — Laura próbuje przekrzyczeć niesamowity hałas.
Nie dociera do mnie sens jej słów, dopóki nie zostaję odepchnięty do tyłu. Wyskakuję z Julki, która już nie śpiewa, a rozpaczliwie zawodzi. Mój penis ma dość i wystrzeliwuje jasny pocisk na rękawicę bokserską z tatuażu Laury. Okazuje się, że funkcja wentylacji ma swoje wady. Kiedy podnoszę na nią wzrok, nie mam już na nosie różowych okularów. Między oczami widzę zaciśniętą pięść.
Bardzo szybko się powiększa.
Budzę się z tępym bólem głowy. Mija ze dwadzieścia minut, zanim znajduję w sobie odwagę i otwieram oczy. Sufit mojego pokoju. Próbuję przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy. Bez trudu odtwarzam ich przebieg. Jak puzzle układają się w sensowny ciąg. Docieram do końca urodzin Julki i szybko żałuję, że alkohol nie wyprał mi mózgu.
Co ja zrobiłem.
Przez kolejny kwadrans przewijam wczorajszy dzień jak nagranie z monitoringu, szukając luk i nieścisłości, które zaprowadziłyby mnie do wniosku, że coś mi się pomieszało. Bez skutku. Uzyskuję za to pewność, że było właśnie tak źle, jak myślę.
— Nie śpisz? — Oczy Anety świecą się w szczelinie lekko uchylonych drzwi.
Wchodzi do mojego pokoju i kładzie na nocny stolik szklankę z wodą. Do środka wrzuca musującą tabletkę. Elektrolity.
— Zrobić ci kanapki?
Siostra jeszcze nigdy nie zaproponowała mi kanapek. Kręcę głową. Nie chcę.
— Ty mnie odebrałaś?
— No a kto? Leżałeś na ławce przed szkołą, przytaszczyła cię taka jedna z tatuażami.
— Czyli wiesz, co się stało?
Aneta nabiera powietrza. Upewnia się, że drzwi do pokoju są zamknięte. Widocznie lepiej, by rodzice nie słyszeli tego, co ma do powiedzenia.
— Współczuję ci, naprawdę. Wiem, jak bardzo chciałeś ją mieć. Nie przysłuchiwałam się, ale ten skurwiel musiał ją zerżnąć jak jakąś dziwkę, bo apostołki mówiły coś, że ryczała jak świnia. Nie zasłużyła na to.
Siostra pierwszy raz wstawiła się za Julką. Ma zaciśnięte wargi i aż czuję, jak buzuję w niej złość za to, że ktoś mógł tak skrzywdzić mojego aniołka. Chowam głowę w dłoniach.
— Aneta, ja to zrobiłem.
— Ty? Braciszku, byłeś wczoraj bardzo sztywny, tego ci nie odbieram. Wszędzie, tylko nie tam.
Streszczam jej historię ostatniej nocy.
— Nie wkręcasz mnie?
— Nie.
— Ja pierdolę. — Cisza. — Marcin, w dupę nie bierze nawet Daga z humana. To, co zrobiłeś, to, to…
Świństwo? Paskudztwo?
— ...Wielki sukces. Cholera, może świętojebliwa wyciągnie wreszcie kija z dupy!
Widzę to trochę inaczej, ale takich słów teraz potrzebuję.
— Zobaczysz. Ostre rżnięcie dobrze jej zrobi. — Dodaje i zostawia mnie samego.
Dwa dni później ostre rżnięcie wciąż nie zrobiło Julce dobrze. Dostaję od niej wiadomość.
„Cześć. Musimy porozmawiać.”
Brakuje „hejki”, a emoji na końcu zdania zastępuje kropka nienawiści. Ignoruję to w swoim odpisie. Umawiamy się na osiemnastą w parku.
W akcie desperacji wysyłam wiadomość do Laury. Odpisała mi tylko, że dam sobie radę, a potem zaczęła ignorować.
Muszę poradzić sobie sam.
Na miejsce docieram o czasie. Julka czeka na mnie przy jednej z ławek chronionej przed słońcem przez żywopłot. Ubrana jest cała na biało, jakby nie była wystarczająco niewinna. Woń kwitnących kwiatów nie ma szans w starciu z wanilią. Po wymianie suchych uprzejmości siadam obok niej. Jest mocno zgarbiona. Brązowa ściana włosów zasłania jej twarz.
— Chciałam cię przeprosić… i podziękować — mówi drżącym głosem.
Czy ja się przesłyszałem?! Za co przeprosić, za co podziękować? Próbuję poskładać to w jakiejś logicznej konfiguracji, ale nie daję rady. Jestem tak osłupiały, że nie wiem co powiedzieć. Julka podnosi ostrożnie wzrok. Jest tak zastrachana, jakbym co najmniej podnosił na nią rękę.
— Pamiętasz, co się stało?
— Nic, a nic. Pierwszy raz piłam alkohol. Wcześniej tylko próbowałam likier do deseru. — Chyba czeka, aż się uśmiechnę. Gdy to się nie dzieje, podejmuje dalej: — Wiem od Wiktorii, że to ja zaciągnęłam cię tam na dół. A Laura mówi, że byłam wdzięczna, bo uratowałeś mnie przed Filipem, który chciał mi zrobić złe rzeczy. Naprawdę przegoniłeś go ze szkoły?
Kiwam głową.
— Najpierw musiałem wydostać się z kantorka, w którym zamknął mnie na klucz. Wiedział, że czuwam nad twoim bezpieczeństwem — odpowiadam.
— Niesamowite.
Jakaś pani z wózkiem zakłóca naszą prywatność. Czekamy, aż się oddali.
— Marcin, ja po prostu naprawdę nie chciałam cię wykorzystać i nie wiem co zrobić, żeby to naprawić. Piłam ten alkohol, bo ciągle ktoś polewał, a potem zostałam napadnięta przez osobę, która wydawała mi się taka dobra. Nie wiedziałam, że masz wypite ani że Laura poczęstowała cię tym… tym! Od dwóch dni myślę tylko, jak mogę cię przeprosić i zasłużyć na wybaczenie. Wiem, że straciłam twój szacunek, naprawdę nie chciałam robić tego przed ślubem, wtedy to nie byłam ja, przysięgam! — zaczęła pochlipywać.
— Jedyne, o czym marzę – podjęła dalej Julka – to żebyśmy byli razem i mogli to jakoś poukładać, ale co ja sobie wyobrażam… Chcę tylko, żebyś wiedział, że to nie byłam ja, że wstąpił we mnie diabeł jakiś. Że jeśli dasz mi szansę, to ja tego nigdy, z nikim, Jezu! Gdyby nie bolało mnie tam pod brzuchem, to bym nawet nie była pewna, że do tego doszło, bo ja naprawdę nie pamiętam, nie pamiętam ani jednej chwili z tego, jak mnie… ten… posiadłeś.
Monolog wbija mnie w oparcie ławki. Jest chaotyczny, ale mam wrażenie, że każde słowo jest takie doskonałe. Julka uświadamia mi, że do tej pory miałem tylko jedną perspektywę tamtego wieczora. Przytłacza mnie to wszystko. Jeszcze jakiś starszy pan karci mnie spojrzeniem za pochlipującego aniołka. Nie winię go. Nie wie jeszcze, że ja też tu jestem ofiarą. Mimo to uginam się pod jego spojrzeniem. Przyciągam dziewczynę do siebie, by wypłakała się w mój T-shirt i głaskam ją po włosach.
— Każdy człowiek zasługuje na drugą szansę, a ty to nawet i na dziesięć szans, aniołku. Nie tylko dlatego, że jesteś taka dobra, ale dlatego, że cię kocham. — mówię prosto z serca. Ciche łkanie Julki powoli ustępuje. — I oczywiście, że będziemy razem. Oczywiście, że ci wybaczam. Nie zgadzam się tylko z tym, że wstąpił w ciebie diabeł, Julko, bo według mnie był to Bóg. Wiesz, że w kantorku wisi krzyżyk? Nic nie dzieje się przez przypadek. Doświadczyłem tego, kiedy nie mogłem się stamtąd wydostać, a on podsunął mi rozwiązanie. Myślę, że później przemówił do ciebie. On zawsze ma jakiś plan, a poza tym myślę, że było ci naprawdę dobrze.
Julka podnosi głowę z mojej piersi. Wraca na swoje miejsce i próbuje trzymać fason.
— Szkoda, że niczego nie pamiętam.
— Więc będziemy musieli to powtórzyć — mówię w cichej nadziei.
Uderza mnie piąstką w ramię. Na jej twarzy łzy figlarnie mieszają się z syntetyczną obrazą, ulgą i szczęściem. Prawdziwa tęcza po deszczu. Kiedyś za podobną sugestię urządziłaby mi cichy tydzień. Albo miesiąc.
Moja siostra jak zwykle miała rację. Ostre rżnięcie dobrze jej zrobiło.
Rozmawiamy do późna, przekraczając kolejne bariery szczerości i otwartości. Przez większość czasu jest we mnie wtulona.
Odprowadzam ją pod klatkę schodową koło dwudziestej trzeciej. Wiesza mi się na szyi i całuje w policzek. Jeśli w usta dopiero po ślubie, to najwyższa pora zarobić na pierścionek. Odprowadzam ją wzrokiem, aż zniknie na schodach. Mniej więcej w połowie drogi odwraca się jeszcze, zawstydzona tym, że wytrzymała beze mnie niecałe trzy sekundy.
Kiedy znika mi z oczu, odwracam się na pięcie i odchodzę. Jest ciemno, ale zakładam okulary przeciwsłoneczne.
Są różowe.
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.