Debiut

24 września 2024

Szacowany czas lektury: 24 min

Wśród rodzinnych podań i legend prym wiedzie historia o moich rodzicach, którzy dumni z narodzin córeczki, od pierwszej niedzieli wiosny do ostatniej niedzieli lata zabierali mnie na spacer po Parku Brzozowym. Droga do najpiękniejszego miejsca w Grzeszynie wiodła przez wąziutki bulwar, gdzie znajdował się jedyny w całym mieście sklep muzyczny. Podobno, ilekroć przechodziliśmy obok niego, ze wszystkich sił próbowałam wydostać się z wózka, płacząc przy tym wniebogłosy. Kiedy podrosłam – to wiem ponad wszelką wątpliwość – dalej chadzaliśmy wytyczonym wcześniej szlakiem. Wyposażona w prośbę i groźbę nieraz zatrzymywałam się przy sklepowej witrynie, żeby głośno domagać się zakupu skrzypiec. To histerycznie wieszałam się tacie na rękach, to ciągnęłam mamę w kierunku wystawy. Nie mogłam pojąć, dlaczego tylko ja doceniam piękno zdobień klonowego korpusu i wstrzymuję oddech na myśl o możliwościach, jakie daje smukły gryf.

Chcę wierzyć, że to właśnie tamten egzemplarz otrzymałam potem na szóste urodziny, ponieważ wiszący dziś w honorowym miejscu instrument stanowi symbol tego, co miało wydarzyć się później. Uwierzyłam bowiem, że zawsze dostanę to, czego pragnę. Niesiona prawem samospełniającej się przepowiedni, do szkoły muzycznej weszłam razem z drzwiami. Nauczyciele szybko poznali się na moim talencie i otoczyli mnie indywidualną opieką. Każde zajęcia były jak otwarcie następnego rozdziału pięknej baśni, w której to ja byłam główną bohaterką, zaś skrzypce moim magicznym rekwizytem. Nic więc dziwnego, że już w pierwszym roku zaliczyłam sceniczny debiut ze starszą grupą, a niedługo później sama prowadziłam rodziców za ręce do Parku Brzozowego, żeby na własne oczy mogli zobaczyć, jak wysunięta na przedzie muszli koncertowej gram pierwsze w swoim życiu solo.

Moja muzyczna przygoda składała się z niezliczonej ilości debiutów: pierwszy koncert na pianinie, pierwszy konkurs czy pierwszy występ z autorskim utworem. Debiuty, swoiste kamienie milowe na drodze do świetności były tym cenniejsze, im szybciej udało się je zaliczyć. Każde choćby najmniejsze osiągnięcie zostawiało we mnie ślad, coraz bardziej kształtując moje muzyczne „ja”. Szczególnym zaszczytem był występ w prawdziwej filharmonii, jakiego dostąpiłam jako pierwsza uczennica naszej skromnej szkółki.

Odkąd zaprezentowałam się znajomym na jednym z apeli, w liceum nazywali mnie sceniczną bestią. Mówili, że od samej determinacji w moich oczach można dostać gęsiej skórki. Musiałam wierzyć im na słowo, bo wraz z pierwszym muśnięciem strun zapominam o bożym świecie. Koncentruję się wyłącznie na kolejnej nucie, aby nie tylko zagrać ją poprawnie, ale wzbogacić czymś, czego nie zapisuje się na pięciolinii – własnymi emocjami. Delektuję się tą wyjątkową chwilą, kiedy instrument staje się naturalnym przedłużeniem ręki, a ja sama marzeniem dziewczynki, którą byłam dawno temu. Widzę wówczas jej rozpromienioną buzię, dumną z tego, jak pięknie korzystam z dawnych wyrzeczeń i wiem, że dopóki mam ją w sobie nie ma rzeczy niemożliwych.

Myślałam, że już zawsze bez lęku będę skakać w nieznane, jakby życie było zaledwie przydługą partyturą czekającą na moje smyczki. Niestety w klasie maturalnej stanęłam przed debiutem, który spędzał mi sen z powiek.

Wszystko zaczęło się wczesną jesienią w szatni przed WF-em, kiedy Ola rozpoczęła kampanię przechwałek o tym, jak cudownie jest jej ze swoim chłopakiem. Tydzień w tydzień uchylała rąbka łóżkowych tajemnic, a dziewczyny patrzyły na nią jak w obrazek. Z jednej strony sama chciałam dowiedzieć się od niej jak najwięcej, z drugiej jednak, gdy tylko zaczynała mówić, aż zaciskała mi się pięść. Skrycie zazdrościłam jej Tomka. Nie mogłam znieść myśli, że gdybym tylko dała mu się pocałować na dyskotece w pierwszej klasie, on i wszystkie te wyjątkowe przeżycia należałyby do mnie.

Z biegiem czasu czułam się coraz bardziej osaczona. Oto Ruda, zaledwie miesiąc po tym, jak pomogłam jej przejść metamorfozę, „kochała się” z Kaszaną. Co prawda on przedstawiał ich zbliżenie jako uwłaczający jej godności numerek, ale nikt nie kwestionował sedna sprawy. Jakby tego było mało, coraz więcej mówiło się o rzekomym rozłożeniu nóg przez Julkę i choć to absolutnie niemożliwe, dobijało mnie samo istnienie takich plotek.

Czara goryczy przelała się, kiedy podczas rytualnej już rozmowy w szatni zostałam zapytana o własne doświadczenia. Wścibskie ślepia natychmiast zagoniły mnie do narożnika jak bezbronne zwierzę. Zrobiło mi się gorąco, z trudem łapałam oddech. Ludzie zawsze postrzegali mnie przez pryzmat scenicznych popisów. Myśleli, że jestem śmiała, przebojowa, a skoro nie mówię wiele o chłopakach, to pewnie zmieniam ich jak rękawiczki. Nie chcieli pojąć, że poświęcenie to nie tylko trud włożony w katorżnicze ćwiczenia, ale też utrata czegoś, na co zabrakło czasu. Że gdy koleżanki grały w berka, ja chłonęłam teorię muzyki, a kiedy rozmawiały o chłopakach i uczyły się z nimi postępować, ja nawiązywałam szczególną więź ze swoimi skrzypcami. Byłam dziewicą, ale ani myślałam się do tego przyznawać. W przypływie geniuszu machnęłam tylko ręką w geście „długo, by mówić”, a przed dalszymi namowami uchronił mnie szkolny dzwonek. Pomimo fartownej obrony wyidealizowanego wizerunku Olgi Majewskiej, do końca dnia czułam w brzuchu palący wstyd. To właśnie wtedy postanowiłam czym prędzej zadebiutować na scenie dla dorosłych.

Przez kilka dni rozważałam potencjalnych kandydatów. Bogatsza o doświadczenia innych, nie chciałam dać się wykorzystać ani zostać liczbą w czyjejś kolekcji. Z miejsca odrzuciłam więc Kaszanę, Filipa i im podobnych. Musiałam skreślić też Tomka, bo raczej nie był tak głupi, żeby zostawić Olę. Długo myślałam za to o Andrzeju, chłopaku ze szkoły muzycznej. Niewątpliwie przystojny, wręczał mi kwiaty z byle okazji, a czasami próbował nawet pocałować w rękę, ale nie miałam do niego za grosz zaufania. Potrzebowałam kogoś, kto nie zacznie paplać na lewo i prawo, jeśli nie pójdzie mi najlepiej.

Muzyka nauczyła mnie jednego: najwspanialsze utwory wcale nie wpadają w ucho za pierwszym razem. Potrzeba wielokrotnych odsłuchów, aby stopniowo odkrywać zawarty w nich kunszt. Z wiekiem zrozumiałam, że prawidło to ma zastosowanie także wobec człowieka. Im bogatsza w melodie, akordy i harmonie jest jego dusza, tym trudniej złapać równy rytm, ale jakże bardziej satysfakcjonujące jest potem wspólne towarzystwo.

Moja uwaga skierowała się ku Rafałowi, zamkniętemu w cyfrowym świecie geekowi komputerowemu. Wyrzutkowi, który robił na przerwach za ulubiony worek treningowy szkolnych bandziorów. On, niczym niewyróżniający się z tłumu wymoczek o krótko ściętych włosach i ja, podziwiana za swój talent, a przy tym chyba całkiem niebrzydka… Pozornie pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa, ale czyż natura nie zna przypadków życia w znacznie bardziej niezwykłych symbiozach?

Przez dojeżdżanie na lekcje muzyki drugiego stopnia do Powiązek, w liceum miałam wiele nieobecności. Koleżanki mnie lubiły, ale nie miałam z nikim zbyt zażyłych relacji. Rafał był dla mnie miły. Zawsze słuchał co mam do powiedzenia i potrafił dodać od siebie coś mądrego, jeśli akurat w swojej chorobliwej nieśmiałości nie kulił się pod moim uśmiechem. W szczególności urzekał mnie pogodą ducha. Na szkolnych korytarzach zawsze ktoś mu dokuczał, tylko siedząc ze mną nie groziło mu bicie. Mimo to zawsze robił wszystko, żeby nie obciążać mnie swoją ciężką dolą.

Tak jak kilkanaście lat wcześniej przed galerią sklepu, miałam wrażenie, że dostrzegam coś nieuchwytnego dla reszty. Z każdą rozmową zastanawiałam się, dlaczego tylko ja widzę w tym biednym chłopaku tak wiele pozytywnych cech. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony bardzo go lubiłam, z drugiej zaś bałam się oceny koleżanek i kolegów, według których stać mnie było na znacznie więcej. Ostatecznie zainspirowana wolnymi od schematów wielkimi artystami postanowiłam komponować własne życie bez oglądania się na innych.

Oczywiście łatwiej powiedzieć niż zrobić. Kiedy pierwszy raz zaprosiłam go do siebie na wspólne odrabianie moich zaległości, nalegałam na dyskrecję. Niestety wcale nie z obawy o zazdrość koleżanek, a własny lęk przed wyśmianiem.

Zazwyczaj ucząc się z Rudą, musiałyśmy godzinami ślęczeć z nosami w książkach, a Końskiej na końcu sama tłumaczyłam przerabiany materiał. Z Rafałem było inaczej. Zawsze wiedział, co było na lekcjach i nigdy nie tracił do mnie cierpliwości. W niezwykły sposób potrafił sprawić, że wszystko stawało się takie proste.

Jako że nieobecności miałam bez liku, Rafał spędzał u mnie dużo czasu. Jego bezinteresowność mi schlebiała, ale po kilku sekretnych schadzkach uznałam, że trochę nie fair jest go tak wykorzystywać i należy się jakoś odwdzięczyć. W tym celu zapytałam pewnego razu, czy chciałby kiedyś razem w coś pograć. Nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach takiej iskry. Na „kiedyś” wybrał najbliższą sobotę, a potem długimi minutami przekonywał mnie, że nie będę żałować.

Pomimo zapewnień o dobrej zabawie, odwiedziłam go z ciężkim poczuciem obowiązku. Byłam przekonana, że zmarnuję kilka godzin na jakieś głupie bijatyki, ale to, co zastałam na miejscu, wprawiło mnie w osłupienie. W pokoju Rafała stała zabawkowa gitara z kolorowymi przyciskami. Był to kontroler do gry zręcznościowej Music World.

Rafał cierpliwie wytłumaczył mi, że zabawa polega na wykonywaniu rytmicznych kombinacji klawiszy, które uwalniają melodie największych przebojów na świecie, a potem zasiadł przed klawiaturą i wystąpiliśmy w duecie. Myślałam, że to będzie bułka z masłem, ale okazało się zupełnie inaczej. Po niespełna trzydziestu sekundach przez moje błędy nasz pasek wymiatania spadł na czerwony poziom, za co wygwizdała nas publiczność. W kolejnych próbach nic się nie zmieniło. Notowałam skuchę za skuchą, fani bez przerwy buczeli. Robiło mi się wstyd, ale Rafał wcale nie wyglądał na zawiedzionego. Mało tego. Bez przerwy mnie pocieszał i przekonywał, że zaraz będzie lepiej.

– Może ty graj na gitarze – zaproponowałam. – Keyboard to prawie jak pianino, będzie mi łatwiej.

Po zmianie instrumentów poczułam się pewniej. Moje palce nie sunęły co prawda po klawiszach gamingowej klawiatury jak po prawdziwym instrumencie, ale gra zaczęła nam się układać. Opanowywałam spiralne sekwencje, popełniałam coraz mniej błędów w rytmicznych sekcjach, a czasami nawet zdobywałam dodatkowe punkty delikatnym wibrato. Wpadłam w tę samą manię doskonałości, co przy prawdziwej nauce gry. Z tą różnicą, że zamiast brzydkiego jazgotu wydobywającego się spod zmęczonych żmudnymi ćwiczeniami bolących palców towarzyszyły nam piękne takty popularnych utworów.

Raz graliśmy energiczne „Ring of Fire” Johny’ego Casha, potem jazzowe „Take Five” z nieregularnym metrum, a jeszcze później robiliśmy podkład do nieśmiertelnego „Smooth Criminal” dla samego Michaela Jacksona. Zabawa była wyśmienita. Nieustannie się dopingowaliśmy. Pocieszaliśmy po klęskach i przybijaliśmy piątki po kolejnych udanych piosenkach. Kameralna początkowo scena zamieniła się w stadion wypełniony po brzegi szalejącym tłumem fanów. Nie wiedzieć kiedy, ukończyliśmy całą trasę koncertową.

Miałam przyjść na dwie godziny, wyszłam po sześciu.

– Następnym razem zagramy na trudniejszym poziomie – pożegnał mnie w drzwiach.

„Następnym razem”. Właśnie wtedy pierwszy raz, choć pewnie nieświadomie, zaczął mnie zdobywać. Wszystko szło we właściwym kierunku.

Zaczęłam regularnie przychodzić do Rafała. W przeciwieństwie do moich, jego rodzice weekendy spędzali w domu. Przy każdych odwiedzinach częstowali mnie ciastkami i szklanką mleka, a potem pozwalali skupić się na grze. Uwielbiałam ich za to, jak dając nam przestrzeń, potrafili być jednocześnie tacy obecni. Tatko Borczyk okazjonalnie wchodził do pokoju i headbangował swoją łysiną jak prawdziwy fan ciężkiego brzmienia, mimo że nie odróżniał nawet Metalliki od Iron Maiden, a mama zawsze okazywała nam nieme wsparcie.

Poziom średni udało nam się zrobić za jednym posiedzeniem, ale trudny był bardzo wymagający. Potrzebowałam czasu na przyzwyczajenie się do używania kolejnych klawiszy, a i Rafał nie mógł mnie już tak bezbłędnie asekurować. Dwa razy żegnaliśmy się z poczuciem niedosytu, bo nie udawało nam się przejść gry. Podczas trzeciej próby znacznie szybciej dotarliśmy do finałowego starcia na scenie piekielnej, ale bogowie metalu zdawali się nie do pokonania i raz po raz dawali nam wycisk. W kulminacyjnym momencie milkł głos Jamesa Hetfielda, po czym zostawałam zasypywana niewykonalną ilością nut do trafienia, a nasz pasek wymiatania leciał na łeb, na szyję. Za którymś podejściem, kiedy fani zaczęli już nerwowo oglądać się na siebie, Rafał postawił nogę na biurku, wznosząc swą gitarę pod sam sufit. W pozie godnej gwiazdy rocka zaliczył perfekcyjny segment, wydostając nas z tarapatów. Dotrwaliśmy do końca utworu, wiwatom nie było końca. Efekty pirotechniczne zatrzęsły sceną, aż nagle jej część zarwała się pod naszymi przeciwnikami, którzy spadli do najczarniejszych czeluści piekieł.

Miałam ciarki na plecach. Uczucie towarzyszące przejściu gry może się równać z występami na prawdziwej scenie. Niewiele myśląc, wpadliśmy sobie w ramiona. Zachowywaliśmy się tak głośno, że nawet państwo Borczykowie przyszli sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Krótko przed pożegnaniem jego mama zaproponowała, żeby odprowadził mnie do domu, a wtedy Rafał wyjawił, że nasze spotkania są tajemnicą i nikt nie może się o nich dowiedzieć. Ze starszej pani jakby uszło powietrze. Przytomnie poprosiła syna, by wyrzucił śmieci, dzięki czemu mogłyśmy porozmawiać jak dwie dorosłe kobiety o małym dziecku.

Doskonale wiedziała, dlaczego chcę utrzymać znajomość z Rafałem w sekrecie, a mimo to nie była na mnie zła. Rozumiała moje rozterki, ale przeczuwała też, że zmierza to do rychłego rozstania, jak tylko zgłosi się po mnie ktoś „lepszy”. Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Spuściłam tylko głowę. Aż ściskało mnie w gardle, kiedy poklepując mnie po plecach, pani Borczyk prawiła mi kolejne komplementy, bo niemal czułam, jak smutek rozsadza matczyne serce. Na koniec szeptem poprosiła mnie, żebym tylko nie zraniła jej syna.

Złożyłam obietnicę. Nie miałam pojęcia, czy dam radę ją spełnić.

 

Datę swojego debiutu ustaliłam z tygodniowym wyprzedzeniem, żeby dać sobie czas na zaczerpnięcie nieco teorii i nastawienie się mentalnie. Oczywiście nie powiedziałam Rafałowi o swoich zamiarach. Dziwnie byłoby zaprosić go bezpośrednio do łóżka, dlatego zapytałam tylko, czy wpadnie do mnie na naukę w sobotni wieczór. Nigdy nie umawialiśmy się o tak późnej porze, do tego dzień przed spotkaniem normalnie byłam w szkole, gdzie jasno dałam mu do zrozumienia, że będę w domu sama. Nawet głupi by się domyślił.

Pomimo skrupulatnego zaplanowania każdej minuty, na dźwięk pukania do drzwi grunt osunął mi się spod nóg. To miało być coś więcej niż zwykły występ. Do tego nie miałam za sobą wsparcia tysięcy godzin ciężkiej pracy ani możliwości odbycia próby generalnej. Dopadły mnie wątpliwości. Tak bardzo chciałam zaimponować Rafałowi i usłyszeć od niego komplement, że zamiast otworzyć mu drzwi, popędziłam raz jeszcze przyjrzeć się w lustrze. Zaledwie kwadrans wcześniej skończyłam kąpiel. Od nadmiaru perfum aż gryzło mnie w gardle. Pojedyncze kosmyki jasnych włosów wciąż były pozlepiane, za to twarz zdobił nienachalny makijaż. Ubrana byłam jedynie w biały, bawełniany szlafrok, którego dekolt miał przenosić na mnie odwagę głębokiego wcięcia. Działało. Na widok swobodnie dyndających piersi sama dostałam chęci obłapać się tu i ówdzie.

Kolejne pukanie. Pomyślałam, że jak zaraz nie otworzę, to chyba sobie pójdzie.

– Już jesteś! – Krzyknęłam radośnie u progu drzwi, jakbym nie spodziewała się go tak wcześnie.

Rafał postąpił naprzód, a potem momentalnie stanął jak wryty. Duże, zdezorientowane oczy próbowały patrzeć na cokolwiek, tylko nie na mnie. Z marnym skutkiem. Nic nie mogło równać się ze świadomością, jak działa na niego moja lekko zroszona skóra, przynajmniej dopóki spływająca po biuście kropelka w połączeniu z delikatnym wiatrem nie zasugerowała mi, że jestem przesadnie obnażona. Dyskretnie się zasłoniłam w oczekiwaniu na komplement. Zamiast tego otrzymałam tylko suchy, niemal astmatyczny kaszel. Ewidentnie przesadziłam z perfumami.

– Przecież umówiliśmy się na dwudziestą – wydukał niepewnie.

Puściłam mimo uszu ten głupawy komentarz. Gestem dłoni zaprosiłam go do środka. Miałam trochę czasu uważniej mu się przyjrzeć. Przyszedł jak zwykle w wypłowiałych dżinsach i kolorowej bluzie z kapturem. Żadnego, najmniejszego choćby akcentu, który świadczyłby o tym, że ten wieczór będzie wyjątkowy. Zmarszczyłam nos, bo nie tak to sobie wyobrażałam, ale nie to było najważniejsze. Nie czekając, aż zdejmie ciężkie buciory, potup-tupałam na bosaka do pokoju, a pozostawione na kafelkach ślady poprowadziły tam Rafała.

Zastał mnie na łóżku z głową podpartą na dłoniach, radośnie majtającą nogami.

– Od dłuższego czasu czułem, że to nieuniknione – powiedział zadowolony.

– Och, naprawdę? – Obdarowałam go najlepszym z moich uśmiechów.

– No jasne. Matura tuż, tuż. Nie warto odkładać powtórek na ostatnią chwilę.

Z zakłopotaną miną patrzyłam, jak rzuca na podłogę tornister i wyciąga z niego kilka opasłych repetytoriów z matematyki. Zanim otrząsnęłam się z pierwszego szoku, Rafał usiadł obok mnie. Zaczął pokazywać coś w podręczniku. Co konkretnie? Nie miałam pojęcia, bo nic a nic mnie to nie obchodziło. Co prawda udawałam, że słucham, ale tak naprawdę obmyślałam nowy plan. Poprzysięgłam sobie zrobić wszystko, co w mojej kobiecej mocy, żeby jak najszybciej odechciało mu się nauki.

Najpierw figlarne spojrzenia. Niedwuznaczny uśmieszek, lekko rozchylone usta, ciche westchnienia – wszystko to miało przebić się do świadomości chłopaka, stopniowo ośmielając do działania. Przysunęłam się odrobinę bliżej. Niby przypadkiem szturchnęłam go nogą, otarłam się o dłoń. Otoczyłam jego zmysły intensywnymi perfumami, ciepłym oddechem i delikatnym dotykiem. Po dobrym kwadransie jednostronnego flirtu od okręcania włosów wokół palca mało nie porobiły mi się loki. Rafał owszem, zerkał na mnie, poruszał się nerwowo, a jego opanowane przez trądzik policzki czerwieniły się coraz bardziej, ale wciąż pozostawał głuchy na moje sygnały. W chwilach słabości uciekał wzrokiem do telefonu, na który bez przerwy przychodziły wiadomości od kumpli z Guns n’ Guns, jego najnowszej strzelanki.

Tak dłużej być nie mogło. Musiałam coś powiedzieć.

– Rafał…?

– Nie przejmuj się – wszedł mi w słowo – nie musisz znać na pamięć wzorów skróconego mnożenia.

Myślałam, że zaraz skrócę go o głowę! Mój optymizm szybko przerodził się w rozdrażnienie. Przywitałam go czyściutka, pachnąca i chętna. Od razu zaprowadziłam do łóżka, gdzie wdzięczyłam się przed nim najlepiej jak potrafię. Wystarczyło jedynie pociągnąć sznurek od szlafroka, żeby mnie mieć! Byłam pewna, że każdy inny chłopak już dawno by na mnie leżał, tymczasem on motał się, mówił bez ładu i składu, byle tylko przede mną uciec. Po głowie chodziły mi złe myśli. Czyżbym pomyliła się co do jego uczuć? A może zwyczajnie mu się nie podobam? To było niemożliwe. Przecież widziałam, jak patrzy na mnie podczas spotkań w szkole czy wspólnego grania na komputerze. Jak wspólnie obdarzamy się uczuciem.

Dyskretnie poluzowałam swoją puszystą szatę, po czym podniosłam się znad książek i usiadłam naprzeciw niego, zmysłowo układając zgrabne nogi. Przeciągnęłam się w akompaniamencie leniwych pomruków. Moje oczy szukały czegoś nieistotnego na oddalonym biurku, wspaniałomyślnie dając okazję do zerknięcia w biust z pełnym poczuciem bezpieczeństwa. Mój dekolt był głęboki prawie do pępka, a poły szlafroka pełniły już tylko funkcję symboliczną. Przeszył mnie dreszczyk. Zależało mi na pokazaniu Rafałowi jak najwięcej, a jednocześnie ogarniał mnie lęk przed tym, że w końcu wyskoczy mi pierś i już nigdy nie będę dla niego tajemnicą.

Zbyt długo dusiłam w sobie pożądanie, żeby teraz ugiąć się pod byle niepewnością.

Zaczęłam prężyć się na wszystkie możliwe sposoby. To pochylałam się nad podręcznikami, to podpierałam się dłońmi i odchylałam do tyłu, że niby taka powabna! Rafał mógł mnie oglądać pod każdym kątem, a sterczące sutki tylko siłą podniecenia utrzymywały się za ubraniem. Zrobiło mi się gorąco. Może przez emocje, a może z powodu niedwuznacznej gimnastyki. Nieważne. Rafał poddał się w końcu mojemu urokowi. Wyglądał, jakbym do reszty zawróciła mu w głowie, był kompletnie niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego mądrego zdania. Ani zdania w ogóle.

Teraz albo nigdy.

– Rafał – rozpoczęłam kategorycznie. – Nie mam stanika.

Deklaracja ta wyrwała go z letargu. Bezwstydnie upewnił się, że mówię prawdę, a następnie przeniósł wzrok na moje górne oczy. Zdawać by się mogło, że nie ma już odwrotu, ale wówczas rozbrzmiał dzwonek telefonu Rafała. Oboje nie wiedzieliśmy, co począć.

On chciał odebrać połączenie, a ja rzucić urządzeniem o ścianę.

Równocześnie sięgnęliśmy po komórkę. Wyprzedziłam go. Wcale jednak nie roztrzaskałam telefonu na kawałki. Zamiast tego wstałam z łóżka i wcisnęłam zieloną słuchawkę.

– Gdzie, do cholery, jesteś?! – Mało nie ogłuchłam od przechodzącego mutację piskliwego głosu jakiegoś chłopaka.

– Rafał jest zajęty.

– Za godzinę zaczyna się szturm na Francję w Guns n’ Guns. Powiedz mu…

Cała pobladłam. Perspektywa zostania porzuconą dla szturmu na Francję była nie do zniesienia.

– On zostaje ze mną. – Wyjaśniłam tonem płatnego zabójcy.

– Bez niego nie damy rady.

No pięknie. Mój Rafał samcem alfa w internetowym stadzie nastoletnich żołnierzyków. Milczałam.

– Masz mu powiedzieć, żeby się zalogował i gówno mnie obchodzi, czym jest tak bardzo zajęty!

Po moim trupie. Byłam zestresowana, wkurzona i wilgotna bardziej niż po kąpieli. Powiedziałam mu o dobrym hakerze, który może go załatwić na cacy. Gnojek początkowo próbował mnie wyśmiać, ale momentalnie zmienił śpiewkę, kiedy zorientował się, że mówię o Szczurze. Padł na niego blady strach, a ja ruszyłam do zmasowanego ataku. Ciskałam w niego gromami, chodząc w kółko po zimnej podłodze. Gestykulowałam przy tym tak zamaszyście, jakbym mogła go w ten sposób wgnieść w ziemię niczym zwykły paproch.

– Słuchaj no, Trevor555, szczylu zafajdany. – Każdą cyferkę jego nicku nasączałam rosnącą pogardą. – Zadzwoń raz jeszcze, to tak ci ogołocę postać, że ruszysz na te czołgi z patykiem!

Rozłączyłam się. Mój wyćwiczony, donośny głos jeszcze długo rozchodził się po pokoju. Zgaduję, że u niego także. Pomału odwróciłam się do Rafała. W jego postawie zaszła jakaś zmiana. Początkowo wystraszyłam się, że zamierza wrócić do domu i pograć z kolegami, ale jemu chodziło o coś innego. Nawet nie zauważyłam, kiedy z tego wszystkiego rozwiązał mi się szlafrok! Nie dość, że stałam przed nim bez biustonosza, to jeszcze widział mnie tam na dole. Naturalną reakcją byłoby pewnie paniczne zakrycie się, ale ja tylko zamknęłam oczy i ciężko wypuściłam powietrze, jakby było mi już wszystko jedno. Z trudem przyjmowałam myśl, że rozebrał mnie Trevor pięć, pięć, pięć.

– Jesteś… taka piękna.

Naprawdę to powiedział. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom!

– Chcesz dotknąć? – Zaproponowałam nieśmiało, rozochocona dobrym słowem.

– Mogę?

Nieśpiesznie skróciłam dystans między nami i usiadłam mu na kolanach z taką gracją, na jaką stać było moje sparaliżowane stresem nogi. Przytaknęłam.

Z przyspieszonym biciem serca pozwoliłam spocząć jego dłoni w miejscu, które przez całe życie tak skrzętnie zakrywałam. Miał delikatne ręce, wręcz ledwo wyczuwalne na mojej wrażliwej skórze. W obawie przed przeniesieniem na niego własnych lęków wypięłam do przodu swoje skarby. Wpierw tylko je muskał, głaskał ostrożnie. Z miną dziecka, które właśnie otrzymał nowe klocki, uważnie przyglądał się moim reakcjom. Upłynęło dużo czasu, zanim odważył się leciutko ścisnąć. Mogłabym dotykać się tak przez godzinę albo dzień cały, a i tak nie wyzwoliłabym w sobie tak niezwykłej mieszaniny uczuć. Chciałam więcej i więcej, ale nie znałam odpowiednich słów, żeby mu o tym powiedzieć. Być może nie było to konieczne. Z Rafała powoli uchodził pierwszy stres. Zabawne, że im mniej przypominał bojaźliwego chłopczyka ze szkolnych korytarzy, tym jego ruchy zdawały się bardziej naturalne. Bez reszty oddał się własnym pragnieniom, może nawet zapomniał na chwilę kim jest. Tak wielką dawał mi przyjemność! Nie nawet samym dotykiem, co czcią, z jaką mnie traktował. Czułam się piękna. Nie! Ja wiedziałam, że taka jestem.

Chciałam zapytać go o tyle rzeczy… Czy naprawdę mu się podobam? Czy jestem miła w dotyku? Czy myślał o mnie wcześniej w taki sposób i czy pragnie zbliżenia tak bardzo jak ja?

Żadne z tych pytań nie padło, bo niczego nie bałam się bardziej jak przerwania tej wyjątkowej chwili. Pewnie do samego rana nie wydusiłabym z siebie ani słowa, gdyby nie przekonanie, że Rafał nie ma w sobie dość inicjatywy, by posiąść mnie bez mojej pomocy.

– To nie fair, że tylko ja jestem bez ubrania – zauważyłam.

Konsternacja na jego twarzy szybko przerodziła się w pełne zrozumienie. Nie protestował, kiedy pomogłam mu zdjąć bluzę. To niesamowite, że gdybym ja była równie płaska, uchodziłabym za brzydulę, tymczasem on wyglądał całkiem w porządku. Był chudy, to fakt, ale miał fajny pasek włosków pod pępkiem i bardzo męską bliznę przy obojczyku. Nie mogłam doczekać się, żeby zobaczyć resztę.

– Spodnie też?

I bokserki, kochaniutki! Jakaż szkoda, że usta nie wypuściły tych śmiałych myśli. Zamiast tego kiwnęłam tylko głową. Od emocji w brzuchu wszystko przewracało mi się na drugą stronę. Widziałam już chłopaków od pasa w górę, ale tam na dole – nigdy.

Rafał widocznie chciał mieć swój striptiz jak najszybciej za sobą, bo uporał się ze wszystkim w trymiga.

Odruchowo zacisnęłam uda, a ręce powędrowały do ust.

Nie wiedziałam, czy jego penis był ładny, czy brzydki, długi czy krótki, ale od razu polubiłam go za to, jak swą dumną postawą okazywał mi szacunek.

Bez ceremoniałów zsunęłam z barków szlafroczek, w końcu niczego już nie zasłaniał. Odrzuciłam go na podłogę, po czym przeszłam na drugi koniec łóżka, gdzie leciutko opadłam na pierzynę. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i nieśmiało rozchyliłam zgięte w kolanach nogi, a Rafał z pytającym wzrokiem umościł sobie miejsce między nimi. Już po pierwszym muśnięciu wilgotnych ust o nagą skórę wzdrygnęłam się nie na żarty. To naprawdę się działo! Ogarnęła mnie konsternacja. Miałam tyle czasu, aby przygotować się na ten moment, a teraz kompletnie nie wiedziałam czym przerwać tę błogą bezczynność. Nie chciałam, żeby moja bierność została źle odbierana, tylko jak należy się za zachowywać, kiedy chłopak robi… to?!

Na szczęście Rafał przeprowadził mnie przez trudne chwile jak niegdyś na scenie piekielnej. Niemal od razu uczynił z moich ud, warg i łechtaczki intymną pięciolinię, na której kreślił językiem kolejne nutki. Prężyłam się mimowolnie w erotycznym tańcu dokładnie tak, jak mi zagrał. Nie śpieszył się. Być może wyczytał z mojej twarzy, że nie jestem gotowa na lawinę doznań. Instynktownie poruszałam biodrami, moja klatka piersiowa nieregularnie podnosiła się i opadała, a z ust wydobywały się dźwięki, których nie znałam.

Pomyśleć, że było to dopiero preludium do tego, co miało nastąpić potem.

Rafał objął mnie mocniej i przylgnął ustami. Spodziewałam się być w tym stanie pełna głębokich przemyśleń, tymczasem czynione mi fantazyjne esy-floresy kompletnie wyprały mnie ze wszelkiej refleksji, pozostawiając tylko surowe emocje. Raz nawet zaśmiałam się krótko, balansując pomiędzy stresem a czystym szczęściem i niedowierzaniem, że jest mi tak dobrze. Rozłożyłam ręce. Z trudem trzymałam szeroko rozedrgane nogi. Tymczasem moje falujące jęki wymykały się spod kontroli. Budowały powolne crescendo, dopóki chciwy język nie poruszył cienkiej struny naszego przeznaczenia. Sięgnęłam ekstazy. Wykręciłam się nienaturalnie. Z szeroko otwartą buzią zastygłam wpatrzona w martwy punkt na suficie. A może to było niebo.

Ciężko dyszałam. Ola mówiła prawdę. Tego uczucia nie można porównać do niczego innego.

– Gdzie się tego nauczyłeś? – Wciąż nie uspokoiłam oddechu.

– Raffaello. Pamiętasz?

Pokręciłam głową z nieznacznym uśmieszkiem. Jak mogłabym zapomnieć? To ja nauczyłam go techniki wyciągania migdała z kokosowego smakołyku…

Nie zamierzałam rozwijać tego tematu. Leżeliśmy. Ja na poduszce, on przy moich nogach. Zrobiłam się zmęczona i rozleniwiona, a zarazem wciąż chciałam więcej. Poinstruowałam Rafała, żeby zajrzał do szuflady w stoliku nocnym. Usłuchał. Luźne opakowania prezerwatyw zaszeleściły jak dobre cukierki.

– Jesteś tego pewna? – W jego głosie mniej było obawy, a więcej ekscytacji.

– I tak za długo na to czekałam…

Z uwagą przyglądałam się poczynaniom kochanka. Pierwsze zabezpieczenie niezdarnie przedziurawił, ale byłam przygotowana na taką ewentualność. Kupiłam tego tyle, że starczyłoby chyba dla całego osiedla. Drugą gumkę założył już poprawnie. Ponownie mu się przyjrzałam. Nagle wydał mi się jakby większy. Przez znajdujące się za plecami wezgłowie nie mogłam się wycofać. Bardzo nie chciałam robić tego od tyłu, więc nie pozostało mi nic, jak ułożyć się wygodnie w tej samej pozycji, co poprzednio. W tym czasie Rafał zbliżył się na niebezpieczną odległość. Znalazłam w sobie śmiałość, żeby złapać go za przyrodzenie, a potem momentalnie zamarłam. Jak to możliwe, że był taki twardy?! Nie włożę sobie tego. Nie ma mowy. Może…?

Po długiej walce z samą sobą przyłożyłam go do swoich płatków. Ledwo słyszalnym głosem poprosiłam o delikatność.

Jeden prosty ruch zespolił nasze ciała. Tak jak instrument tworzący jedność z dłońmi artysty, tak i my połączyliśmy się celem stworzenia czegoś pięknego. Pierwszy akt rozbudził moje nadzieje, toteż spodziewałam się nienazwanej rozkoszy. Zamiast tego poczułam silne, wcale niemiłe pieczenie. Na mojej twarzy pojawił się okropny grymas.

– Wszystko w porządku?

– Chyba tak…

Rafał znajdował się tak blisko, jak to tylko możliwe. Nie ustawał w trudach, żeby przynieść mi satysfakcję. To dzięki jego trosce pierwszy dyskomfort stopniowo odchodził w niepamięć. Pozostawioną lukę wypełnił zachwyt nad magią tej szczególnej chwili. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym głębiej, a teraz w ułamku sekundy zrozumiałam, co naprawdę znaczy być kobietą. Przy tej niezwykłej, monumentalnej myśli byłam taka niewielka. Znalazłam w niej ukojenie i niepohamowaną radość.

Coraz intensywniej czułam na sobie oddech kochanka. Na jego czole wystąpiła kropelka potu, zaś twarz wyrażała pełne skupienie oraz ogromną determinację. Cichutko posapywał. Próbowałam zestroić nasze oddechy w jedność, ale utrudniała mi to batuta, którą wydobywał ze mnie wyłącznie pełne nuty. Ni mniej, ni więcej, poruszał się tak wolno, że przed kolejnym urwanym jękiem nie pamiętałam już poprzedniego…

To było o wiele za mało na moje rozpalone pragnienia. Chciałam zaśpiewać pół-, a kto wie, może nawet ćwierćnutami i dałam to Rafałowi do zrozumienia.

Spojrzał na mnie krzywo. Bez słowa kontynuował swoje.

– Rafał, szybciej – poprosiłam.

Szybciej, mocniej!

– Olga…

Kilka powolnych posunięć później dobiegło nas ostatnie bicie kościelnego dzwonu. Trevor555 w swoim dusznym pokoju właśnie załadowywał karabin.

– Błagam, zrób mi szturm na Francję!

Nareszcie usłuchał. Przez kilka kolejnych sekund naprawdę czułam, że żyję.

A potem Rafał momentalnie wystrzelał się ze wszystkich nabojów i opadł na łóżko obok mnie.

Czułam się taka pusta. Okradziona z czegoś bezcennego. Ogromny niedosyt mieszał się jednak z czymś o wiele gorszym – palącym poczuciem winy. Nie powinnam była go popędzać. To przez moją niecierpliwość wszystko się nie udało. Nawet nie chciałam myśleć, jak musiało mu być źle.

– To przeze mnie. – Złapałam go za rękę. – I tak było super.

Niepocieszony, zbył mnie sztucznym uśmiechem. Patrzenie na mnie przychodziło mu z trudem.

Chciałam zrobić coś jeszcze, ale co? Długo leżeliśmy zanurzeni we własnych myślach, uświadamiając sobie dopiero, co tak naprawdę między nami zaszło. Nie wiedzieć kiedy, przykryłam się kołdrą, a Rafał zamknął się w sobie.

Raz jeszcze spróbowałam go dotknąć.

– Olga… co teraz z nami będzie? – zapytał drżącym głosem.

Przed oczami przewinęła mi się pani Borczyk, Andrzej, Tomek, a na końcu poznany niedawno chłopak z Powiązek.

Przysunęłam się w milczeniu do Rafała. Przylgnęłam do niego ustami.

Tak bardzo bałam się odpowiedzi na jego pytanie.

 

Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Ten tekst odnotował 19,445 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.22/10 (36 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (29)

+1
-6
Hmmm...
Zastrzeżeń i wątpliwości tak dużo, że nie sposób ich wymienić. Ogólnie do zachwytu mi daleko.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-1
@Vee

A Ty, na czym grasz? 🙂 Nie mów mi tylko, że nie znasz się na muzyce, nie uwierzę...

Tym razem udało ci się zagrać na emocjach. W każdym razie jeżeli chodzi o pisanie, od dzisiaj tytułuję Cię "Maestro". Debiut, batuta, śpiewanie ćwierćnutkami i niezmierzona ilość innych konsekwentnie stosowanych "chwytów", które budują urok tej opowieści. Ale i tak nic nie przebije "szturmu na Francję". Ale to nie tylko tanie sztuczki. Bohaterowie: pierwsza klasa, szczególnie Olga ze swoją mieszaniną pewności siebie, dystansu do siebie (cecha rzadka u znanych mi muzyków) i humoru. Fabuła prościutka, może dla niektórych nawet okazać się za prosta, ale ja takie lubię. Opowiedziałaś niezwyczajnie całkiem zwyczajną historię.

Tylko... to zakończenie? WTF? Kompletnie nie rozumiem (a nierozumienie zakończeń powoli staje się znakiem firmowym ME na tym portalu). To jednak żyli długo i szczęśliwie, czy jednak nie?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
-1
@Tomp, nasze opinie się ostatnio daleko rozbiegają, ale muszę przyznać, bez żalu i pretensji, że ręce mi opadły 😛 Myślę, że mój nick przyciąga Cię do opowiadań, a potem je obrzydza :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
@Mike, zazwyczaj „dokształcam” się przed pisaniem takich prac, a tutaj rzeczywiście nie trzeba było. Nie jednak dlatego, że gram, czy rozumiem muzykę. Po prostu znam trochę ludzi po szkole muzycznej i od zawsze mam żal, że rodzice, których było na to stać, nigdy mnie tam nie posłali. Być może jest więc w historii Olgi nieco moich dawnych znajomych albo nawet mnie.

Bardzo się cieszę, że polubiłeś „Debiut” i chętnie przyjmę przypinkę maestra 😀 Pisanie tego tekstu dało mi wiele satysfakcji. Motywów jest tu całkiem dużo, do tego zderzają się dwa wyraziste światy: muzyczny i komputerowy, a mimo to mam poczucie, że udało się nad tym całkiem nieźle zapanować. Super, że doceniasz ćwierćnutki i inne batuty – być może nadajemy na tych samych falach :-) Tomp pisał niedawno o sposobach na nazywanie penisa, ale najważniejsza była moim zdaniem zachęta do kombinowania… Lubię kontekstowe batuty.

Być może Olga zamiast ślęczeć przy matmie, powinna podszkolić się z historii, wszak szturmy na Francję zazwyczaj szybko się kończą 😉

Opowiedziałaś niezwyczajnie całkiem zwyczajną historię.


Czyż nie o to chodzi w pisaniu? 😀 Po rozpisaniu planu wydarzeń wyszłaby nam klasyczna historia o młodej parze, z jednym tylko wyjątkiem, że dziewczyna jest inicjatorką. Mimo to raczej mało kto pomyśli, że już to czytał i w ogóle sztampa 🙂

Moim zdaniem to nie tak, że nie rozumiesz zakończenia. Ono po prostu zostaje otwarte, a dalsze losy bohaterów – nieznane. Z końcówki „Potężnych artefaktów” można domniemywać, jak potoczyło się Rafałowi i Oldze (choć pewnie kiedyś tam namieszam), natomiast „Życie to gra” wyjaśnia sprawność nieobyczajnego Rafałka w minecie i pokazuje, że choć Olga miała z Rafałem swój pierwszy raz w klasie maturalnej, to on z nią… nieco prędzej. Żałuję, że nie mogę Cię z czystym sumieniem do niego odesłać, bo to raczej tekst dla młodszych (którzy grywali w gry), ale chcę Ci tylko pokazać, że tekst mógłby smakować ciut lepiej przy znajomości poprzednich. Dzięki za dobre słowo!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
@Vee Przykro mi, że sprawiłem przykrość. Twoja diagnoza mnie dotycząca jest chyba błędna. Przyznam jedynie, że w moich ocenach jesteś najbardziej nierównym autorszczem na pokatne. Nikomu innemu nie daję ocen od 3 do 10+. 🙂
Może zamiast opadniętych rok podnieś je do góry w geście tryumfu, bo (pisałem już kiedyś na priv) wciąż jesteś jedyną, której DWA RAZY dałem 10.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Tomp, żadnej przykrości! Przecież wiem co myślisz o moich pracach i otrzymuję na Pokątnych dość poklasku. Rozumiem też, że nie każdy tekst musi pasować pod kątem podniet czy historii. Ręce opadły mi, ponieważ błędy, które zazwyczaj w blisko połowie uważam za niedoskonałości lub nawet eksperymenty, przysłoniły Ci treść, a nie od dziś uważam Twoją wrażliwość za przekleństwo 😉 Znam Twój niekiedy mało przyjemny ton wypowiedzi (głównie z komentarzy pod cudzymi pracami) i wiem, że rzadko masz coś złego na myśli. Uśmiecham się z tego powodu, natomiast uniesione kąciki ust nie wykluczają opadniętych barków 😀

Zaryzykuję stwierdzenie, że „Debiut” nadesłany przez nowego autora trafiłby spokojnie na główną. Siłą rzeczy otrzymałby kilka pozytywnych komentarzy. Zgaduję nawet, że choć pewnie wysłałbyś mi listę uwag, to koniec końców sam kliknąłbyś magiczny guzik, bo wbrew temu, co pewnie niejedna osoba sądzi, wspierasz kreatywnych twórców.

Pamiętasz pewnie mój ostatni wpis na forum o oczekiwaniach wobec twórców. Generalnie jestem zdania, że autorzy ze stażem (ta grupa, wobec której są jakieś wymagania) mają więcej kłód pod nogami niż przywilejów. Ja chętnie wchodzę w interakcje czytelnikami i wątpię, że nagle zacznę znosić krytykę mniej godnie, ale piszę na ten moment dla szeroko pojętego funu, tak mojego, jak i czytelników i nie chcę, żeby ci ostatni psuli sobie frajdę nadmiernymi oczekiwaniami. Nie wiem, czy tak jest w przypadku tego tekstu. Może „Debiutem” zwyczajnie obniżam swoje standardy, ale generalnie myślę, że warto o takich rzeczach rozmawiać. I nie, absolutnie się o nic nie gniewam ;-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
@vee mnie się podoba. Ja tak nie potrafię pisać. Podejście do faktycznie prostego tematu robi wrażenie.

I od dzisiaj mój mąż zaczyna treningi z Raffaello 😜. Zawsze można coś przecież poprawić.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Piękne... i wciągające... ale dla specjalistów i krytyków być może niewystarczające... czy to przychodzi z wiekiem...? Nie wiem... wiem, że dobrze się czyta to, co piszesz, droga Vee.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Vee

Czyż nie o to chodzi w pisaniu? 😀



Nie zawsze. Na swój prywatny użytek stosuję teorię, że autorzy skupiają się najczęściej na jednej z trzech rzeczy:
1. Opowiedzeniu niesamowitej, wciskającej w fotel FABUŁY (w której bohaterowie to tylko pionki).
2. Przedstawieniu fantastycznego BOHATERA (kochamy go, nie ważne, co robi)
3. Stworzeniu fajnego KLIMATU (w którym wszystko i wszyscy będą się podobali)

Tobie moim zdaniem udało się połączyć 2 i 3. Rozumiem, że świadomie zrezygnowałaś z 1. Dlatego napisałem, że to prosta historia. I uważam to nadal za zaletę.

Żałuję, że nie mogę Cię z czystym sumieniem do niego odesłać



Skąd to domniemanie? Artefakty czytałem niemal natychmiast po opublikowaniu. To dla mnie była taka próba połączenia 1, 2 i 3, ale nie do końca udana. Nie zrozum mnie źle, to kawał dobrego tekstu, ale dla mnie już było tam za dużo grzybów w barszczu. "Życie to gra" miałem na liście do przeczytania (wciąż od mojego pojawienia się tutaj nadrabiam zaległości) i zachęcony Twoim komentarzem właśnie skończyłem lekturę. Chyba jestem młodszy, niż myślisz, bo mi się podobało bardziej, niż Artefakty.

Za to jestem (czasami) uważny. Zapomniałaś, że Olga miała zbyt cenne paluszki, aby wybić sobie je piłką od kosza? To co w "Debiucie" robi w szatni z dziewczynami? 🙂 Trafiona? Nie zatopiona, spokojnie 🙂

"Życie" jest jakby w sprzeczności do "Debiutu", co rozumiem jest ostatecznym opowiedzeniem się Ciebie jako Autora po stronie tych którzy domniemywali, że pierwszy raz Rafała z Olgą w tym starszym z opowiadań był całkowicie wirtualny. Jednak nie to miałem na myśli, mówiąc, że nie rozumiem zakończenia.

Nawet nie chciałam myśleć, jak musiało mu być źle.



Tu mi zgrzyta. Tu nie nadążam. Skąd ta nagła zmiana u Olgi? Chodzi o to, że wykorzystała Rafała? Nieeeee.... tego nie kupuję, może dlatego, że myślę kategoriami męskimi. Miał milion sposobów na opt-out, ale brnął w to coraz dalej nie bez przyjemności, a z poprzedniego opowiadania jasno wynika, że Olga też mu nie była całkiem obojętna.

Mimo to podtrzymuję swoje zdanie co do całości na tyle, że właśnie dodałem sobie jeszcze z pięć innych Twoich tekstów do listy do przeczytania. Zobaczymy, może coś jeszcze pod nimi napiszę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Mnie to opowiadanie bardzo się spodobało. Olga ze swoim racjonalnym planowaniem, jej podchody i zderzenie się z rzeczywistością pierwszego razu. Dla jednych to coś niesamowicie zwyczajnego, dla mnie - magiczna chwila. Cieszę się, bo opisałeś/łaś to uroczo, delikatnie, z szacunkiem i jednoczenie prawdziwie i z cudowną dokładnością.
Duża doza błyskotliwego humoru i bardzo przyjemny muzyczny posmak ciasteczka.
Chciałem napisać o jakiś minusach, ale nie za bardzo widzę nic, o czym warto wspominać.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Maciejko, dzięki! Jeśli Twój mąż rozpocznie ćwiczenia sprawdź proszę, czy da się raffaello ugryźć tak, żeby wyszły z tego dwie połówki. Kiedyś na innym portalu (motyw raffaello pojawia się jeszcze w jednym tekście) podawał to w wątpliwość. Aż mnie ciekawi, jak jest!
Pamiętaj też, że raffaello to nie tylko smakołyk. To także nazwa ULTI, czyli mocy specjalnej danej postaci w grach komputerowych. Jeśli Twój mąż ma inaczej na imię, nie wiem czy będzie w stanie wykonać idealne raffaello. Mimo wszystko polecam spróbować 😉

@Jakub, zazwyczaj moje prace są satysfakcjonujące także dla najbardziej wymagających. Jest OK! Dzięki za komentarz i będzie mi miło, jeśli pojawisz się przy okazji lektury innych tekstów 

@unshscnoadnuiafion ta urocza delikatność, szacunek i szczegółowość opisu to coś, z czym kojarzą mi się Twoje prace. Jak więc mogłoby Ci się nie spodobać? 😀 Czas naładować akumulator humoru i zabrać się za kolejny tekst? Tylko co to będzie?!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Mike, podoba mi się Twoja klasyfikacja. Ja niemal zawsze staram się opowiedzieć historię postaci. Sprawić, żeby czytelnik ją poznał i odróżniał od innych. Długotrwała strategia dokładania cegiełek do mojego świata zaczyna przynosić owoce, bo coraz częściej zauważam, że ludzie doceniają smaczki w postaci ponownego pojawienia się znanych już bohaterów. Czasami tworzę też, żeby przedstawić jakąś koncepcję lub opisać jakiś fetysz czy inne upodobania. Myślę nad rozmaitymi tekstami czytanymi na Pokątnych i trudno mi choćby względnie obiektywnie określić, że któryś ma niesamowitą fabułę. Jeśli taki znajdziesz, koniecznie mi napisz 🙂

Skąd to domniemanie?


Czasem wspominasz, że jesteś starszy, a osoby takie z reguły grają mniej lub wcale. Publikuję teksty w kilku miejscach i niekiedy ktoś ma zastrzeżenia do tego czy owego. „Gra” wszędzie budziła skrajne emocje – większość znających slang była zachwycona, natomiast nierozumiejący narzekali. Zresztą dziwne, gdyby było inaczej.
Tak czy inaczej cieszę się, że zachęciła Cię moja pokraczna reklama.

Za to jestem (czasami) uważny. Zapomniałaś, że Olga miała zbyt cenne paluszki, aby wybić sobie je piłką od kosza? To co w "Debiucie" robi w szatni z dziewczynami? 🙂 Trafiona? Nie zatopiona, spokojnie 🙂


To akurat mi nie umknęło. Nie wiem jak jest w innych szkołach, ale u mnie niećwiczący musieli siedzieć na sali gimnastycznej. Zazwyczaj była to spora grupa i wista czasami dawał wycinek parkietu do… rozłożenia planszówek! No, a szatnia jest bardzo wdzięcznym miejscem. Niektóre dziewczęta rozmawiają ze sobą wyłącznie tam, więc łatwiej mi w ten sposób łączyć wątki.

"Życie" jest jakby w sprzeczności do "Debiutu", co rozumiem jest ostatecznym opowiedzeniem się Ciebie jako Autora po stronie tych którzy domniemywali, że pierwszy raz Rafała z Olgą w tym starszym z opowiadań był całkowicie wirtualny.


Tworzę zazwyczaj swobodnie i w momencie publikowania „Gry” nie było na to żadnych planów. Fascynuje mnie praca na żywym organizmie, jak scenarzyści seriali, którzy na bieżąco tworzą historie dostosowując ją niekiedy nawet do czynników zewnętrznych. U mnie jest podobnie i daje mi to niemałą frajdę 🙂

Tu mi zgrzyta. Tu nie nadążam. Skąd ta nagła zmiana u Olgi?


Ciekawi mnie, czy więcej osób odczytało to tak, jak Ty. W tym fragmencie Oldze chodzi o to, że Rafałowi jest źle z przedwczesnym zakończeniem szturmu na Francję, za co czuje się odpowiedzialna. Raczej nie ma wyrzutów ze względu na całą intrygę 😛

Mimo to podtrzymuję swoje zdanie co do całości na tyle, że właśnie dodałem sobie jeszcze z pięć innych Twoich tekstów do listy do przeczytania. Zobaczymy, może coś jeszcze pod nimi napiszę.


Tylko pięć?! Oczywiście żartuję. Moja pokraczna reklama zadziałała lepiej niż się można było spodziewać. Sądzę, że się nie zawiedziesz i przy tej okazji zostaw mi pod tekstem kilka literek. Zawsze to pretekst do pogadania i bogatszej wymiany zdań w przyszłości. Ja na pewno przeczytam niebawem „Wielki finał” 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Vee nie znam się na grach ale poszperałem i znalazłam ULTI. Członkini latającej szóstki? O tą postać Ci chodzi? A jeśli nie, to i tak czegoś nowego się dowiedziałam.
Człowiek całe życie się uczy.

Dam znać jak mąż potrenuje i jakie to da efekty 😜. Nawet jak mu nie wyjdzie właściwie to przyjemność będzie na pewno 😋.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Vee Napiszę krótko, bo po co więcej? 😉
Otóż bardzo mi się spodobał pomysł na osnowę opowiadania. Znaczy na zastosowanie paraleli. Muzyka i seks. Nuty, debiuty...
O ile dobrze pamiętam, swego czasu Tomp zrobił coś podobnego w odniesieniu do tańca. I to jest słuszna droga lub jedna z wielu dróg, aby opowiadania były trójwymiarowe, a nie płaskie. Kroczmy nią, a krok będziemy mieli zawsze świeży, jak Szewińska 😉
Gratuluję i doceniam .

P.S. Podobno jednym z najseksowniejszych instrumentów jest PIPA. Naprawdę takie coś istnieje. Kształt faktycznie ma intrygujący, dźwięków pipy (tej) nie słyszałem, ale Twoje opowiadanie przeczytałem z przyjemnością.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
@Maciejka, Ulti jako postać? Nie znam 😉 Mnie chodziło o ulti=ultimate=umiejętność specjalna, czyli najsilniejsza zdolność danej postaci. Przy czym też nie znam się na grach jakoś szczególnie i nie wiem w ilu występuje taki termin. Czekam z niecierpliwością na rezultaty ćwiczeń z raffaello. Na innym portalu też jedna czytelniczka zamierza zapisać męża do "programu", więc trzymam kciuki 😉

@SENSEIH, od czasu do czasu biorę na tapet jakąś konkretną tematykę i każdorazowo zadziwia mnie, jak łatwo przychodzą tego typu metafory. Niezależnie od tego, czy wsiadam do ciężarówki, czy gram w grę – wszystko kojarzy się z seksem 🙂 Oczywiście zgadzam się z wartością takich zabiegów. Są bardzo sympatycznie po obydwu stronach klawiatury (czy tam ekranu...). Dzięki za docenienie!

Pipa okazuje się taką mandolinką... Myślę, że nawet udałoby mi się na niej zagrać coś prostego 😀 Ciekawe!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Vee a mnie się wyświetliła jakaś postać z mangi 😁

Raffaello kupione.
Mąż może zawsze poprawić swoją umiejętność specjalną. Do doskonałości zawsze należy dążyć. On trenuje a reszta jest milczeniem 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

wszystko kojarzy się z seksem



Czyli jednak @Vee to typowy facet! Wreszcie się wyjaśniło!
(sorki, nie mogłem się powstrzymać 😛

A tak bardziej serio: uzbrojony w Twoje wyjaśnienie przeczytałem jeszcze raz końcówkę. I nadal uważam ją za niespójną. Olga dostała wcześniej swoją "ekstazę ”. To ich pierwszy raz, Rafał zadbał o nią bardziej, niż 9 na 10 młodych facetów w podobnej sytuacji. Dlaczego wiec do licha...

Czułam się taka pusta. Okradziona z czegoś bezcennego.



Naprawdę? Baba przeżyła wymarzony pierwszy raz. Wcześniej została doprowadzona na sam szczyt przez kochanka. Debiut zdecydowanie więcej, niż poprawny. I jeszcze martwi się, że on nie wytrzymał dłużej. A potem jest jej żal Rafała?

Sorki, że drążę, ale to puzzle jest niekompletne. Pytanie czy fabryka nie wyprodukowała jednego kawałka, czy ja go zgubiłem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0

Raffaello kupione.


Czy oni nie powinni mi płacić za reklamę? 😉

@Mike, ja tam drążenie lubię. Generalnie moja odpowiedź będzie podobna do poprzedniej. Tak jak Oldze chodziło o to, że Rafałowi jest źle po przedwczesnym finiszu, a nie ogólnie, tak ona czuje się okradziona z kolejnych doznań tu i teraz, a niekoniecznie uważa cały debiut za nieudany. Oczywiście to mocne słowa, szczególnie że Olga miała koniec końców bardzo udany wieczór, ale mówimy o osobie bardzo młodej, do tego artystce w trakcie debiut, która po zjechaniu z kolejki górskiej w oślim stylu krzyczy: „ja chcę jeszcze raz!” i choć dostała już dość wiele, może czuć pewien niedosyt 😛

Przy czym no, tekst jest mój i to całkiem niedawno napisany, więc naturalnie mi wszystko wydaje się zrozumiałe. Nie wykluczam, że więcej osób ma problem z tą końcówką :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Tytuł znajomo brzmi 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@GreatLover, no proszę! Aż cztery opowiadania skupione na Debiutancie. Dawno nic nie pisałeś... Może się zainspirujesz i wrzucisz coś swojego? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Kolejna część w trakcie tworzenia 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Mi się podobało. Bardzo. Wspominana wyżej muzyczna osnowa, która przenika też na sceny erotyczne. Humorystyczne zestawienie planującej wszystko dziewczyny, która, no trzeba przyznać osaczyła niewinnego chłopaka. To jej zdziwienie, że on nie przyszedł ładnie ubrany (skąd miałem wiedzieć Doroto!). Scena z szatni świetna. Samo "sedno" jest również napisane ze smakiem.

Jedyne co się mogę przyczepić, to chyba ten szturm na Francję. Nie chodzi o jej prośbę. Chodzi o Trevora555 - strzelanki rozgrywają się zwykle na konkretnych mapach, na ogół o "punkty" na nich. W końcu chodzi o repetytywność i symetrii pomiędzy drużynami. "Szturm na Francję" brzmi jak jakiś koopowy scenariusz. Hmm, w sumie pasuje, nawet bardziej, bo wtedy trzeba zgranej drużyny. Może się nie potrzebnie czepiam 😛

Tylko czemu "na Francję"? Czemu nie chodzi o konkretne miasto, np. Verdun. Francja to duża połać terenu.
Ale jeśli szturmują Francję, to znaczy, że grają Niemcami!😛 No niby mogło chodzić o operacji Overlord, ale to zwykle określa nazwami plaż, albo od Normandii.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
Dzięki, Dario, za tę ostatnią garść uwagi 🙂 Widzę, że wielu osobom podoba się muzykalny klimat opowiadania. Ten motyw jest jeszcze daleki od wykorzystania, bo metafor i innych około muzycznych zabiegów jest jeszcze mnóstwo, ale zależało mi, by nie przesycić nimi tekstu. Może przyjrzymy się kiedyś dalszym losom Olgi i uderzymy w jakiś molowy akord.

Zaskakuje mnie uznanie dla akurat sceny szatniowej, bo wydaje mi się krótka i raczej marginalna… choć to właśnie tam do młodej talenciary dociera, że ma jeszcze inne sceny do podbicia. Może się nie znam 😉

Jedyną strzelanką, jaką cokolwiek znam, jest CS i tam jest dokładnie tak jak opisujesz. Nie wiem, czy w jakimś COD czy czymś nie ma kampanii (online?) czy jakichś tematycznych eventów. Jeśli nie, to zostaje jakaś alternatywna gra, która by takie możliwości stworzyła. Być może gra wojenna, podciągnięta pod strzelarkę przez nieobeznaną Olgę. Nie znam się na tym szczególnie ale wydaje mi się, że to się jakoś broni. Natomiast dlaczego szturm jest akurat na Francję? Bo wiecznie żywa jest pamięć o ich waleczności w trakcie II WŚ. I rzeczywiście, mogło to być doprecyzowane np. do Verdun, ale… no właśnie. Penis bywa nazywany rzeczownikiem w rodzaju żeńskim, np. kuśką, ale damskie narządy są nazywane niemal wyłącznie w rodzaju żeńskim, stąd mało która nazwa by pasowała. Dlatego metaforyczny szturm na Verdun byłby OK., a szturm na Francję (cipkę), ma jakby jeden smaczek więcej. Przynajmniej tak mi się wydaje 😀

Masz rację, że jeśli szturmować na Francję, to Niemcami. Jak tak teraz sobie myślę, to czyż nie ma to dodatkowego uroku? Rafał przez lata bił Niemca po kasku, a tu nagle taka zmiana stron :> Wygląda na zalążek jakiegoś nowego opowiadania…
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

Zaskakuje mnie uznanie dla akurat sceny szatniowej



Jest krótka, ale jest też treściwa i tak zgrabna, że nie ma problemu ze zrozumieniem o co chodzi. Więc mi się spodobała.
Nie wiem czy jest marginalna, to jakby wytłumaczenie, czemu dziewczyna wzięła sprawy w swoje ręce.

CoD ma tryb zombie, albo kompetytywne multi. Mało w to grałem.

ale damskie narządy są nazywane niemal wyłącznie w rodzaju żeńskim, stąd mało która nazwa by pasowała



No to "Ohama"
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

Penis bywa nazywany rzeczownikiem w rodzaju żeńskim, np. kuśką, ale damskie narządy są nazywane niemal wyłącznie w rodzaju żeńskim


Owszem, niemal. Bo "na szybko", to z męskorodzajowych określeń waginy tylko "kiep" mi się przypomniał.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Dario, krótka scena w szatni dziewcząt pojawia się też w jednym z moich pierwszych opowiadań i może trzeba pomyśleć nad jakimś pełnoprawnym motywem szatniowym. Ludzie lubią szkolne klimaty, jakiś czas temu Koko pisał o wf-iście i zgaduję, że tam też szatni nie zabrakło 😉

Jeśli grywasz w różne gry i masz jakiś ciekawy pomysł, który mógłby mnie zainspirować, to się nie krępuj :-)

@Tomp, powiedzmy sobie uczciwie – w całym języku polskim nie istnieje gorsze określenie na damskie narządy od kiepa, fallicznej końcówki od zużytego peta 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tak się włączę do dyskusji, jest jeszcze określenie "srom".

Co do gier, obawiam się, scenariusze są dość limitowane, tylko gry wymieniać:

- para może grać dosłownie przeciwko sobie (czyli zaczynają jako przeciwnicy, wzajemne budowanie respektu, kończą w łóżku)
- para może grać przeciwko sobie w drużynach (klasyczny przykład: "Romeo i Julia")
- na parę może składać się mistrz/trener i uczeń/gracz
- para składa się na gracza i dopingującego (zasadniczo większość filmów sportowych, np. "Rocky"), ewentualnie, ta druga osoba widzi jak destruktywna jest gra (np. hazard, albo bardzo intensywny sport, doping)
- para może grać w jednej drużynie (potencjalny twist: związek lidera i podwładnego - gry wideo Bioware? bo są romanse, a świat się ratuje?)
- para może zagrać w nową dla obojga grę (poznają nowy teren, poznają siebie - normalny związek, tylko z grą jako tłem)
- para grać wspólnie bo to ich łączy (zwykle coś takiego pomiędzy rodzicem a dzieckiem, ale kto wie, czemu nie miało by łączyć kochanków)

Tak sobie śmieszkuję.

Edit: I zapomniałem. Jeśli chodzi szatnię, nie chodziło mi o pomieszczenie, tylko o sposób jej opisania. Ale. Jak masz pomysł, to idź w niego, bo temat też zawsze spoko 🙂 teren na którym pewne normy społeczne są zawieszone, więc jest egzotyka!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Kuś umarł. Kpy w sieroctwie...". – pisał Jan Andrzej Morsztyn.
To było dwieście lat przed wynalezieniem papierosa. I deklinacja całkiem różna. Mnie się podoba, acz współcześnie nieużywane. Dziś jest moda na ciumciurumciu, a sarmaci byli bardziej rubaszni i dosadni. Aczkolwiek to oni wymyślili "pieścidełka" i "drażniątka" (brodawki sutkowe). 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Dario, ja generalnie rozumiem jakie są typy gier i jak się one mogą odbywać. Problem mam z nieznajomością branży. Nie znam tytułów, nie znam nowinek. Np. kluczowa dla finalnego debiutu jest moim zdaniem gra Music World, w której po raz pierwszy Olga spędza fajny czas z inicjatywy kolegi. Ten wątek nie byłby możliwy, gdyby nie inspiracja Guitar Gero III i aż żałuję, że ze względów fabularnych nie można było umieścić jej z oryginalnym tytułem 😉 Dopóki nie złapię jakiegoś interesującego czegoś, raczej trudno będzie mi ruszyć dalej Rafała, choć w najbliższym czasie i tak pewnie świat gier pójdzie w odstawkę 😛

Tomp, pieścidełka i drażniątka są całkiem fajne. Brzmią dobrze, mają jasne znaczenie i nie oznaczają chyba nic innego. Można kiedyś użyć 🙂 Kiepa z kolei traktuję wyłącznie ciekawostkowo. Jeśli Morsztyn napisał to 200 lat temu, gdy to słowo było jakkolwiek w użyciu, to dla mnie w porządku, ale w tekstach współczesnych moim zdaniem to słowo się nie broni. Jest poza użyciem, mało kto je zrozumie i brzmi tak, że prędzej obrzydzi czytelnikowi niż go pobudzi. Pewnie można by to jakoś wykorzystać w tekście z palaczem w roli głównej 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.