Pieta
21 maja 2022
Szacowany czas lektury: 5 min
To mój debiut. Ten tekst nie powstał w celu publikacji, jednak spodobał mi się na tyle, że chciałbym go skonfrontować z zewnętrzną krytyką. Z radością i pokorą przyjmę merytoryczne uwagi.
Kiedy przyjeżdżam w umówione miejsce, zapraszasz mnie na spacer. „Chodź, pogadamy”. Kolejny raz mnie zaskakujesz. Kolejny raz zmieniasz zasady gry. Kolejny raz sprawiasz, że czuję się bezbronny i obnażony. Przecież to miała być przelotna znajomość. To miał być tylko seks. Nie rozumiem, dlaczego ci ulegam, nie rozumiem, dlaczego mi się to podoba. Nie rozumiem, dlaczego to takie podniecające. W tej chwili pragnę trzech rzeczy naraz. Rozum każe mi odwrócić się na pięcie i przerwać tę uzależniającą, destrukcyjną spiralę pożądania, uległości i dominacji. Instynkt chce zerwać z ciebie ubranie i brutalnie wykorzystać, całkowicie przejąć kontrolę nad tą relacją. Ciekawość podpowiada mi, że powinienem znaleźć się pod tobą – dosłownie i w przenośni. Ciekawość wygrywa. Idziesz ścieżką w las, a ja, bez dalszych wątpliwości, naiwnie podążam za Tobą. „Ciekawość mnie kiedyś zabije” – słowa, które stały się moim życiowym mottem, ponownie rozbrzmiewają w mojej głowie.
„Chodź, pogadamy”. Pragnę nowości. Jak ćpun, podświadomie, wiedziony jakimś pierwotnym głodem doświadczeń podążam tam, gdzie wyczuwam szansę na nowe przeżycia. Ulegnę ci, zaufam, podporządkuję się. Wiem, że mnie wykorzystujesz, wiem, że to do niczego dobrego nie doprowadzi. Że ciężko to odchoruję. Pierdolę to. Ważne jest tu i teraz. Ważne jest doświadczenie. Jutro? Jutro nie istnieje. Potrąci mnie pijany kierowca na przejściu i koniec, kaplica, finito. Jakie jutro? Ważne jest dzisiaj.
„Chodź. Pogadamy”. Uśmiechasz się delikatnie, samymi oczami. W ciepłym, przyjacielskim geście wyciągasz do mnie dłoń. Jestem totalnie rozbrojony tym czułym, niemal opiekuńczym zachowaniem. Dopiero co wahałem się, byłem najeżony, gotów uciekać. Napięcie, pożądanie, zwierzęcość, seks – to nami kierowało. Nagle pojawia się czułość i bliskość. Uśmiecham się i chwytam Twoją dłoń. Jest ciepła, miękka. Kojąca. Jest inaczej. Tak… zwyczajnie? Poddaję się temu wrażeniu. Przez chwilę idziemy w milczeniu. Wyglądamy jak przeciętna zakochana para na spacerze. „Co słychać?” pytasz. Tak po prostu. Z zainteresowaniem. Wbrew naszemu układowi, ignorujesz zakaz pytania o życie poza tą relacją. A we mnie coś pęka. Zanim dotrze do mnie, co robię, wylewam z siebie cały wodospad nagromadzonych przez ostatnie miesiące frustracji. Słowa nie mają znaczenia. Dobrze o tym wiesz. Słuchasz. Pozwalasz mi się werbalnie wyżyć.
W moim niekończącym się monologu nawet nie zauważam, jak doprowadzasz nas na polankę ukrytą w środku lasu. Bujna roślinność sięga nam ponad pas. Słońce i wilgoć zdają się wzmacniać aromaty otaczających nas kwiatów. Ciągniesz mnie w głąb, na wielki, powalony pień. Siadasz na nim, a ja milknę i kładę się obok, na plecach, z głową na Twoich udach. Patrzysz na mnie, przewiercasz swoimi ciemnoniebieskimi oczami. Intensywne światło sprawia, że z mojej perspektywy wyglądasz, jakbyś miała aureolę. Uśmiechasz się. Matka Boska Dominująca. Bluźniercza pieta. Równie opiekuńcza, co wyuzdana. Oddycham głęboko. Odwzajemniam uśmiech. Dawno, naprawdę bardzo dawno nie czułem takiego spokoju. Ty jednak na tym nie poprzestajesz. Z czułością pochylasz się nade mną, obejmując głowę. Dopiero teraz zauważam, że rozpięłaś bluzkę i twoje piersi oglądają świat. Jedna z nich jest nad moim nosem. Natychmiast obejmuję brodawkę ustami. Ślina napływa mi do ust, wykonuję językiem powolne, delikatne ruchy wokół sutka. Przekręcam się w twoją stronę, aby mieć lepszy dostęp. Ssę i czuję, że moje usta wypełniają się ciepły, słodkim płynem. Zaskoczony biorę głęboki wdech. „Poczekaj” mówisz odsuwając moją głowę. Kładziesz się na plecach. „Chodź”. Kładę się na tobie, z głową między piersiami. Mam dostęp do obu. Brodawki sterczą dumnie, ozdobione białymi perłami mleka. Ochoczo, choć powoli, zabieram się do ssania.
Kolejny raz sprawiasz, że przekraczam jakąś granicę. Kolejny raz twoja nieprawdopodobna zmysłowość powoduje nagłą, silną, wręcz bolesną erekcję. Nigdy nie rozmawialiśmy o łamaniu tabu, perwersyjnym wypaczaniu świętości. Jak teraz — obracamy akt bezinteresownej matczynej miłości, w seksualną grę. Nie chcę jednak dać po sobie poznać, jak silne reakcje we mnie wywołujesz. Karmię się Twoim pokarmem oszczędnie, wręcz wstydliwie, koncentrując się bardziej na stymulowaniu Twoich piersi językiem. Chcę, żeby to trwało jak najdłużej, obawiając się, że koniec pokarmu będzie oznaczał koniec pieszczot.
Inicjujesz ponowną zmianę pozycji. Dysząc z pożądania, rozbieram się, ale nie pozwalasz, żebym ściągnął bokserki. Sama też zrzucasz ubranie. Zostajesz w bawełnianych figach i… W pończochach? Rozbraja mnie, że w taki upał chciało ci się chodzić w pończochach. Nie uchodzi to twojej uwadze, wyłapuję błysk w twoim oku. Nie wiem, który raz twoja świadomość swojej atrakcyjności i tego, co mnie podnieca, rozkłada mnie na łopatki. Kładę się na plecach, na przyniesionym przez ciebie kocu, a ty siadasz na moim brzuchu i pochylasz się, wkładając mi jedną z piersi w usta. Rzucam się na nią, jakbyśmy byli na pustyni, a to miało być pierwsze źródło płynu od ponad tygodnia. Zakamarkiem świadomości rejestruję wilgoć Twojego krocza na moim brzuchu. Ssąc słodki pokarm, robię, co mogę, aby dać Ci dodatkową przyjemność językiem. Każdą z piersi staram się obdzielić równą uwagą. Pomagasz mi w tym, łapiąc je u nasady i ściskając. Od czasu do czasu, zadowolona z siebie, obryzgujesz mi mlekiem twarz. Ilość podniecająco świętokradczych bodźców powoduje zawroty głowy. Staram się myśleć tylko o ssaniu ciebie. Nawet nie próbuję zrozumieć, jak to możliwe, że ciebie też to podnieca. Widzę i czuję twoją rozkosz, więc robię, co mogę, aby ją spotęgować. Strumień mleka płynącego w moje usta zdaje się nie mieć końca.
Czuję, jak zaczynasz poruszać biodrami, jak ocierasz się o mnie kroczem. Instynkt podpowiada mi, że tym razem nie mam prawa przejmować kontroli. Że to do ciebie należy pierwsze i ostatnie słowo, w tym wypaczonym akcie matczynej opiekuńczości. Ssę, liżę i całuję twoje piersi, podziwiając gibkość twojego ciała. Na chwilę podnosisz się i siadasz na moim kroczu. Stanowczo opierasz dłoń na mojej klatce piersiowej, jednoznacznie wskazując, że mam ci nie przeszkadzać. Nadal w figach pocierasz o mój boleśnie wzwiedziony penis, który wystaje zza gumki bokserek. Jestem zaskoczony intensywnością, wręcz agresją twoich ruchów. Staram się nie poruszać, nie śmiąc zaburzyć twojego rytmu, twojego transu. Wilgoć już dawno przesączyła się przez majtki, wypełniając nozdrza charakterystycznym aromatem. Na moment, na ułamek sekundy podnosisz się, zdejmujesz majtki i wracasz do poprzedniej pozycji. Powracasz do swojego wściekłego cwału, ocierając się cipką o moje krocze. Teraz tylko bawełna mojej bielizny dzieli nas przed pójściem o krok dalej w tej imitacji kazirodczego aktu. Oboje wiemy, że tym razem ta granica nie zostanie przekroczona. Wkładasz swoje mokre majtki w moje usta. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymuję się przed szczytowaniem. Wytrzymuję raptem kilka chwil, akurat tyle, ile mija do twojego orgazmu. Dochodząc ponownie ściskasz piersi, zalewając mnie resztą pozostałego w nich mleka. Moja ekstaza jest nieunikniona. W całości wypływa na brzuch z przygniecionego twoim ciężarem penisa.