O dziewczynie w czerwonym kapturku (I)
2 kwietnia 2024
O dziewczynie w czerwonym kapturku
Szacowany czas lektury: 14 min
Ilustracje wygenerowane za pomocą AI. Wszelkie podobieństwo ilustracji, imion, nazwisk, osób i zdarzeń w opowiadaniu do prawdziwych postaci i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe.
Był piękny, letni poranek. Słońce grzało coraz mocniej i Greta otarła dłonią pot z czoła. Ścieżka prowadziła właśnie przez odkrytą leśną polanę, a koszyk wydawał się coraz cięższy. Wysokie, ośnieżone nawet w lecie, szczyty gór wystawały ponad drzewami. Zapach rozgrzanych słońcem traw, ziół i polnych kwiatów wprost wibrował w powietrzu. Zwykle dziewczyna uwielbiała ten aromat, ale teraz wydawał się jej aż zbyt intensywny. Z ulgą przywitała cień drzew, kiedy w końcu znów weszła między wysokie świerki. Chłodny powiew wiatru z wnętrza lasu przyjemnie pogłaskał jej zroszoną potem skórę, a zapach mchów i grzybów wydał się miłą odmianą po gorącym aromacie łąki. Czerwona pelerynka z kapturkiem, wraz z długą, letnią sukienką załopotały wesoło, a orzeźwiająca pieszczota pokryła jej ciało gęsią skórką. Greta stanęła, przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Niestety podmuch wiatru nie trwał długo i już po chwili czerwony materiał opadł ze smutkiem i znieruchomiał. Odłożyła koszyk, wyciągnęła z niego czerwoną wstążkę i zaczęła wiązać swoje długie, jasne włosy w wysoki kucyk.
Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłam? — pomyślała, odklejając od twarzy wilgotne pasemka, które dokładała do kucyka.
Greta wyszła z domu jeszcze przed wschodem słońca, kiedy było dość chłodno. Idąc koło jeziora, drżała z zimna w porannej mgle, otulając ciało peleryną, a głowę czerwonym kapturkiem. Teraz była tak zgrzana, że bardzo tęskniła za tamtym chłodem. Podniosła znów koszyk i ruszyła ścieżką, a jej nagle odsłonięta, lekko wilgotna szyja cieszyła się chłodnym powietrzem w cieniu lasu. Owady i ptaki z zapałem wypełniały ciszę mieszaniną brzęczenia i świergotu, a Greta wyraźnie słyszała w ich głosach zachwyt pięknym dniem, choć zdarzały się też sporadyczne kłótnie o to, kto ma bardziej kolorowe piórka. Dobrze znała ścieżkę do domu babci, chociaż pierwszy raz szła nią całkiem sama. Matka oczywiście nie chciała jej puścić.
Las jest bardzo niebezpieczny! — wciąż słyszała w głowie jej słowa.
Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie miny, jaką mama zrobiła, kiedy przypomniała jej, że jest już dawno dorosła i dużo młodsze od niej dziewczęta chodzą same po lesie. Greta miała bardzo delikatne rysy twarzy, co sprawiało, że wyglądała na młodszą. Nawet własna matka nie pamiętała, że Greta skończyła już dziewiętnaście lat!
Szła, ciesząc się wolnością, samotnością i chwilowym chłodem zacienionego fragmentu drogi. Ścieżka skręciła ostro, po czym pobiegła w dół pomiędzy grubymi pniami świerków, w kierunku małej doliny. Po kilku minutach, wśród brzęczenia i ptasich śpiewów, dziewczyna wyraźnie usłyszała dźwięczny szmer górskiego strumienia. Niestety ścieżka nie miała zamiaru do niego się bardziej zbliżyć, a Greta wiedziała, że niedługo znów zacznie się wspinać w górę. Tam, kiedy minie długą zalesioną kotlinę, będzie czekać ją jeszcze parę godzin marszu w wysokich górach, bez schronienia przed słońcem. Dziewczyna była wciąż zgrzana i szmer wody brzmiał niesamowicie kusząco. Wiedziała, że nie powinna schodzić ze ścieżki; matka nie raz o tym mówiła. Kiedy spojrzała w stronę strumienia, wydawało się, że między drzewami już widać błysk słońca odbijającego się od wody. Rozejrzała się, by zapamiętać układ drzew i omszałych kamieni, po czym skręciła ze ścieżki w bok. Jej mocne skórzane trzewiki deptały paprocie i mchy, od czasu do czasu łamiąc z cichym trzaskiem leżące tu i ówdzie gałązki. W końcu wyszła spomiędzy drzew na otwartą przestrzeń. Tu poszycie lasu przechodziło płynnie w gęstą, zieloną trawę, a chwilę później w usiany jasnoszarymi otoczakami brzeg strumienia. Potok wypływał z wyższych partii lasu jako wąska, wesoła i głośna struga, po czym rzucał się wodospadem w niedużą głęboką nieckę, gdzie bulgotał przejrzystą wodą, a kilka ryb kąpało się w kipieli. Potem, jakby już zmęczony tą zabawą, strumień rozlewał się szeroko, płynąc leniwie i cichutko, z lekkim tylko szmerem. W zimnej i czystej wodzie wesoło odbijało się słońce i rzucało jasne refleksy na okoliczne drzewa i omszałe skały.
Greta odłożyła koszyk na trawę, ściągnęła ciężkie buty i skarpety, po czym bosymi, spoconymi stopami przeszła po gładkich kamieniach na skraj wody. Słońce znów świeciło na nią mocno, ale wilgotny chłód, bijący od strumienia, przynosił ulgę. Uśmiechnięta, weszła do płytkiej wody i aż syknęła z zimna. Krystalicznie czysta woda opływała jej stopy lodowatą pieszczotą, a słońce w tym czasie usiłowało przypalić jej głowę i ramiona. Dookoła brzęczały głośno roje owadów, dumnych, że udało im się całkowicie zagłuszyć ptaki. Stopy Grety były przeszczęśliwe, ale tylko przez chwilę. Po kilku sekundach przyjemne zimno przerodziło się w ból i dziewczyna, zaciskając zęby, wycofała się na brzeg. Kucnęła, przytrzymując lekko sukienkę i pelerynę w górze, drugą ręką sięgnęła do strumienia. Raz po raz nabierała dłonią czystego zimna i chlapała swoją twarz, szyję, włosy. Nie mogła powstrzymać śmiechu i drżenia, kiedy lodowate strumyki spływały po jej ramionach i dekolcie, mocząc ubranie i zanosząc chłodną ulgę jeszcze niżej. Niektóre owady, siedzące na kamieniach na skraju wody, przyglądały się z zachwytem pięknej młodej kobiecie, która kucając, rozchlapywała sobie wodę na głowie i wesoło parskała.
Nagle usłyszała hałas w krzakach za sobą. Obróciła się z niepokojem i zamarła bez ruchu, wpatrując się z kilkunastu stóp w gęstą zieleń, w której coś się poruszało. Po chwili z krzaków wysunął się pokryty szarą szczeciną ryjek i zaczął wąchać. Wiatr wiał lekko w stronę Grety, więc dzik nie poczuł jej zapachu. Po chwili ogromne zwierzę wyszło z krzaków i zaczęło iść w stronę strumienia. Greta przechyliła głowę i zaglądnęła pod spód, szukając pędzla.
Locha — pomyślała i odetchnęła z ulgą.
— Dzień dobry pani! — powiedziała uprzejmie, wstając. — Szczerze polecam strumień, woda jest wyborna, choć bardzo zimna!
Zaskoczony dzik stanął bez ruchu i patrzył na nią ostrożnie. W krzakach wciąż coś się poruszało. Greta uwielbiała wszystkie zwierzęta i miała z nimi doskonały kontakt. W jakiś sposób zawsze wyczuwała ich nastrój, a one zdawały się rozumieć ją dużo lepiej, niż innych ludzi. Matka często kręciła głową z niedowierzaniem, kiedy Greta tłumaczyła jej, dlaczego kura przestała znosić jajka albo o co krowa jest zazdrosna.
— Śmiało, ja nie gryzę! — Uśmiechnęła się do lochy i wskazała na brzeg strumienia.
Zwierzę przez chwilę jeszcze myślało, po czym wolnym krokiem podeszło do szemrzącej wody i zaczęło pić, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
— Prawda, że cudowna? — Greta ruszyła wolnym krokiem w stronę dzika. — Polecam też kąpiel!
Ogromna locha patrzyła na zbliżającą się dziewczynę, ale nie uciekała. Piła zanurzonym w strumieniu ryjkiem, a jej małe, przenikliwe oczy uważnie obserwowały. Greta poruszała się z wdziękiem, mimo że szła boso po kamieniach. Jej postawa promieniowała spokojem i radością, a przed sobą trzymała przyjaźnie wyciągnięte, puste dłonie. Zapewne matka nie pochwaliłaby zbliżania się do ogromnego dzika, ale Greta po prostu wiedziała, że pani locha rozpozna w niej przyjaciela. Tak też się stało i kiedy Greta podeszła i kucnęła przed dzikiem, ten tylko przestał pić i przyglądał się pięknej dziewczynie.
— Greta Schneider — przedstawiła się uprzejmie. — Jakże miło mi panią poznać.
Wyciągnęła przed siebie rękę, a locha wąchała ją długo i uważnie. Zapach dziewczyny musiał się jej spodobać, bo chrząknęła wesoło. Greta uśmiechnęła się i zaczęła głaskać zwierzę po mokrej szczecinie, a zaskoczona locha znieruchomiała.
— Jesteś piękna, wiesz? — Greta drapała zadowolone zwierzę z boku pyszczka, a ono mruknęło z zadowoleniem. — Niestety, nie pachniesz zbyt ładnie i chyba cię wrzucę do tego strumienia.
Locha zignorowała tę niezbyt uprzejmą uwagę i głośno chrząknęła. W tym momencie cztery jasnobrązowe, paskowane warchlaki wystrzeliły z kwikiem z krzaków.
— Och, czy te cudeńka są twoje? — Greta zachwyciła się, a młode wpadły w wodę i piły przepychając się i przewracając nawzajem. — Są prześliczne! Musisz być bardzo dumna!
Greta drapała teraz zwierzę za uszami, a pani dzik mruczała zadowolona, z przymkniętymi oczami. Trudno powiedzieć czy większą przyjemność sprawiały jej pieszczoty, czy pochwała warchlaków. Wesołe maleństwa ugasiły pragnienie i zaciekawione podeszły do dziewczyny, która z szerokim uśmiechem głaskała każde po kolei, nie zapominając, by od czasu do czasu podrapać również ich matkę.
— Kto chce jabłko? — zapytała po chwili Greta i wstała, nie czekając na odpowiedź.
Ostrożnie stawiając bose kroki na kamieniach, podeszła do koszyka, który stał na skraju trawy. Wszystkie dziki posłusznie podreptały za nią. Wybrała pięć najpiękniejszych jabłek i podała każdemu po jednym.
— Babcia na pewno by się podzieliła — powiedziała z przekonaniem, patrząc, jak warchlaki śmiesznie próbują nadgryźć uciekające im jabłka.
W końcu podpatrzyły, jak robi to matka i po chwili cała piątka zajadała się pysznymi owocami, pochrząkując radośnie. Greta usiadła na kamieniach, a jej czerwona peleryna opadła dookoła niej. Otarła stopy z drobnych kamyków i liści, które się do nich przykleiły. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, kiedy patrzyła na słodkie, aż trzęsące się z radości warchlaki. Najmniejszy maluch skończył najszybciej i od razu wepchnął się pod pysk lochy, odpychając ją i dobierając się do resztek jej jabłka. Locha cofnęła się, oddając mu swój owoc.
— Zupełnie jak mój najmłodszy brat! — roześmiała się Greta. — Moja mama też zawsze oddaje mu cześć swojego jedzenia!
Podrapała lochę za uchem, a ta znów zmrużyła oczy z zadowolenia. W tym momencie dziewczyna usłyszała głośny trzask gałązki, obejrzała się błyskawicznie, a zwierzęta znieruchomiały. Z krzaków po drugiej stronie strumienia powoli wysuwała się długa lufa strzelby myśliwskiej. Greta poczuła, że jej serce zamiera.
— W nogi! — krzyknęła, wstając, a zwierzęta błyskawicznie rzuciły się do ucieczki.
Rozległ się przeraźliwy huk i pień drzewa, gdzie przed chwilą jeszcze stała locha, eksplodował odłamkami drewna. Greta odetchnęła z ulgą, słysząc z jednej strony oddalający się tupot pięciu dzików, a z drugiej rozczarowane przekleństwa myśliwego.
— Scheisse! — Z krzaków wygramolił się pulchny, wąsaty mężczyzna o podejrzanie czerwonych policzkach i lekko zaszklonych oczach — Dziewczyno, już go miałem!
— Jak pan śmie! — Greta była wściekła. — Strzelać do lochy z małymi? Co z pana za myśliwy?!
Mężczyzna, zdziwiony jej zdenerwowaniem, stanął na brzegu strumienia i wzruszył ramionami.
— Myślałem, że jesteś w niebezpieczeństwie, moje dziecko — powiedział trochę niewyraźnie i wyciągnął łuskę ze strzelby.
— Nie jestem dzieckiem! — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — A pan dobrze widział, że dziki były spokojne!
— Spokojne, czy nie spokojne… — gmerał chwilę w kieszeni i wyciągnął kolejny nabój. — ...dziki zawsze są niebezpieczne.
Głos mężczyzny wciąż był lekko niewyraźny.
— Mógł pan mnie trafić! — Greta była oburzona zachowaniem myśliwego.
— Spokojnie! Nigdy nie strzelam do pięknych kobiet! — Zakołysał się, wsuwając pocisk do komory i przeładowując. — No, chyba że z mojej drugiej strzelby!
Tu zaśmiał się obleśnie i złapał się znacząco za spodnie, a Gretę aż zemdliło. Zdała sobie sprawę, że małe, przekrwione oczka mężczyzny już nie patrzą na jej twarz, a ześlizgują się po jej przylegającej do ciała sukience, wciąż lekko mokrej miejscami od wody ze strumienia.
— A co taka piękna panna robi sama w lesie? — zapytał myśliwy i zaczął iść w jej stronę. — Las jest bardzo niebezpieczny!
Greta odruchowo okryła się mocniej peleryną, zasłaniając częściowo sukienkę.
— Nie pana interes! — Sięgnęła po buty, czując lekki niepokój.
Czuła, że powinna się jak najszybciej oddalić.
— Spokojnie… — Mężczyzna przechodził przez potok, a jego wysokie myśliwskie buty zanurzały się tylko do połowy. — Panna pozwoli, że się przedstawię.
Wyszedł na brzeg i stanął kilka stóp od Grety, która usiłowała jak najszybciej założyć skarpetę na wilgotną stopę.
— Hugo Kraus, do usług — mówiąc to, ukłonił się i zachwiał.
— Greta. — Dziewczyna odpowiedziała sucho i skrzywiła się, czując bijący od niego kwaśny zapach wina.
Hugo bezczelnie gapił się na dekolt jej sukienki i nawet się z tym nie krył.
— Ależ panna Greta jest piękną kobietą! — uśmiechał się i podkręcił swój rzadki wąs — I sama w takim niebezpiecznym lesie!
Greta czuła rosnący niepokój. Natarczywe spojrzenia myśliwego były jednoznaczne, a materiał jego spodni wyraźnie zaczął się unosić. Greta lubiła, kiedy młodzi mężczyźni w wiosce gapili się na nią, podziwiając jej urodę, ale obleśny zachwyt Hugo wywoływał w niej tylko mdłości i coraz większy strach.
— Muszę już iść — powiedziała Greta, kiedy wreszcie ubrała skarpetę i wsunęła pierwszy but.
— Nigdzie nie pójdziesz! — warknął nagle Hugo i wycelował w nią strzelbę.
Greta zamarła bez ruchu, a przerażenie ścisnęło jej żołądek. Słońce schowało się za chmurę i cień spowił okolicę.
— Co? Co pan robi? — zapytała drżącym głosem.
— Ja nic nie robię, ale ty zrobisz teraz wszystko, co ci każę. — Mężczyzna mówił głosem chrapliwym i zimnym. — Rozbieraj się!
Twarz Hugo spoważniała, grube policzki jeszcze bardziej poczerwieniały. Jego oczy płonęły złem, jakiego nigdy, u nikogo nie widziała. Przerażenie sprawiało, że dziewczynie aż trudno było oddychać.
— Nie mam zamiaru! — krzyknęła, zbierając resztki odwagi. — Nie zastrzeli mnie pan przecież!
Hugo uśmiechnął się obrzydliwie i strzelił w ziemię, tuż obok dziewczyny. Nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej — głośny huk i ukłucia odłamków, czy ten radosny wyraz twarzy pełny jakiegoś pierwotnego zła i okrucieństwa. Hugo zaczął powoli mówić, do czego ją zmusi, a jej umysł zamykał się, słuchając tych strasznych rzeczy. Cofnęła się o krok, trzęsąc się cała, a jej oczy powoli wypełniały się łzami strachu i rozpaczy. W tym momencie za jej plecami rozległ się hałas i trzask pękających gałęzi. Zobaczyła tylko jeszcze, jak uśmiech znika z nalanej twarzy Hugo, a jego oczy rozszerza zdumienie i… przerażenie! Coś uderzyło ją w oba ramiona. Coś potwornie ciężkiego, choć miękkiego pchnęło ją, z ogromną siłą, w przód. Poczuła ból, kiedy uderzyła rękami o kamienie, a jej uszy wypełnił przeraźliwy wrzask myśliwego. Wrzask, który trwał tylko chwilę. Rozległ się świst przecinanego powietrza i wrzask przeszedł w potworny kwik połączony z koszmarnym dźwiękiem rozrywanego ciała. Zapadła cisza, dwa powolne kroki i chlupot, kiedy coś ciężkiego wpadło do strumienia. Greta ostrożnie wstała i drżąc, pocierała stłuczone przedramiona.
Wysoki, umięśniony, stary mężczyzna stał tyłem do niej. Miał na sobie szare spodnie i szarą mocną kurtkę z kapturem, a jego siwe włosy sterczały w nieładzie na boki. Jego prawa dłoń była cała pokryta krwią. Za nim, w strumieniu, powoli odpływało grube, nieruchome ciało Hugo. Leżał w wodzie twarzą w dół, a nurt dookoła coraz mocniej zabarwiał się czerwienią. Greta poczuła, jak przerażenie miesza się w niej z ogromną ulgą. Kimkolwiek był nieznajomy, na pewno nie może być gorszy niż Hugo. Prawda?
— Przepraszam. — Głos nieznajomego był spokojny i głęboki.
Obrócił się do niej i zobaczyła, że wcale nie był stary. Mógł mieć około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Zmyliły ją siwe włosy. Jego twarz była poważna, silna i spokojna. Pod rozpiętą kurtką widziała jasnoszarą koszulę. Był przystojny w dziwnie twardy i surowy sposób, a brązowe oczy przyciągały wzrok dziewczyny. Były tak jasne, że prawie żółte. Dziwny spokój, który z nich promieniował, zdawał się roztapiać przerażenie Grety.
On właśnie przed chwilą zabił myśliwego! — ostrzegła w myślach sama siebie.
Zapatrzyła się w miodowe oczy, a ich kojące ciepło spływało na nią. Wszelki strach i wątpliwości powoli znikały.
No i chwała mu za to, że go zabił! — pomyślała, choć zaraz poczuła wyrzuty sumienia.
— Może wystarczyło go przepędzić? — zapytała nieśmiało.
Nieznajomy milczał i patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. W końcu tylko wzruszył ramionami.
— Będzie padało — powiedział. — Powinnaś wrócić do domu.
Greta zmarszczyła brwi i popatrzyła w niebo. Pojedyncza chmura zasłaniała słońce, ale dookoła wszędzie niebo było niebieskie. Mężczyzna podszedł do strumienia i umył dłoń. Wstał i zaczął iść w kierunku najbliższych krzaków.
— Zaczekaj! — krzyknęła dziewczyna i podskoczyła na jednej nodze kilka kroków za nim, a długie, rozwiązane sznurówki podrygiwały w powietrzu. — Kim jesteś?
Zatrzymał się.
— Holzer. Wolfgang Holzer — powiedział, powoli obracając się.
— Bardzo dziękuję panie Holzer! — Greta dygnęła, stojąc w jednym bucie, a bosą stopę trzymając w powietrzu.
W głosie dziewczyny wciąż było słychać niedawno przeżyty strach, ale też ogromną ulgę i wdzięczność. Nieznajomy tylko mruknął, a Greta odniosła wrażenie, że było to coś stylu “nie ma za co”.
— On chciał … — Greta wzdrygnęła się na wspomnienie obrzydliwych słów. — On …
— Wiem.
— Nazywam się Greta Schneider. — Przypomniała sobie, by się przedstawić i znów dygnęła, wkładając w ukłon całą swoją uprzejmą grację, pomimo jednej bosej stopy.
— Wiem.
Uniosła brwi pytająco.
— Słyszałem rozmowę z dzikiem — wyjaśnił.
Zarumieniła się lekko. Stali blisko siebie a nieznajomy patrzył chwilę w jej oczy. Odetchnął głębiej.
— Dobrze pachniesz — powiedział, a umysł dziewczyny gorączkowo usiłował zrozumieć, co może oznaczać to dziwne stwierdzenie.
— Wątpię? — odpowiedziała w końcu ostrożnie, pół pytaniem, pół stwierdzeniem, po czym dodała: — Wcześniej było bardzo gorąco i …
— Dobrze pachniesz — Wolfgang powtórzył z przekonaniem, a w jego miodowych oczach pojawił się cień uśmiechu.
Przez ułamek sekundy jego wzrok prześlizgnął się w dół po jej sylwetce, opiętej czerwoną letnią sukienką.
— Bywaj — stwierdził mężczyzna z nagłą nutą niepokoju, odwrócił się i odbiegł w krzaki.
— Zaczekaj! — znów krzyknęła dziewczyna i wróciła do koszyka i leżącego obok drugiego buta.
— Scheisse! — zaklęła szeptem, wkładając z trudem drugą skarpetę.
Odgłos oddalających się kroków coraz słabiej dobiegał z gęstwiny. W końcu, kiedy skończyła sznurować buty, słychać było już tylko brzęczenie owadów, śpiew ptaków i szum strumienia. Słońce wyszło zza chmury i zaczęło znów grzać niemiłosiernie. Wydawało się, że las zdążył zapomnieć, co wydarzyło się przed chwilą.