Ilustracja: Priscilla du Preez

Nosić swoją skórę (IV)

6 kwietnia 2020

Opowiadanie z serii:
Nosić swoją skórę

Szacowany czas lektury: 26 min

Ludzie mówią, że śmierć wcale nie jest zła. Podobno jest to tylko kolejny etap naszej podróży. To tylko zmiana kolejnego wcielenia. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, jest tylko jego częścią. Nigdy nie zastanawiałem się jak umrę, ale żyć po śmierci kogoś, kogo się kochało, jest najgorszą karą parszywego losu. Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale rodzice nie powinni grzebać własnych dzieci. Wielu pośród żyjących zasługuje na śmierć, a niejeden z tych, którzy umarli zasługiwał na życie wieczne.

Strata dziecka nie jest jednorazowym doświadczeniem. Tracąc syna straciłem połowę siebie samego. Myślałem, że to jest niesprawiedliwe. Zachodziłem w głowę, pytając dlaczego musiało spotkać to właśnie mnie. Przecież on miał zaledwie pięć lat i jeszcze nigdy nikomu nie wyrządził najmniejszej krzywdy. Obwiniałem sam siebie. Nie mogłem sobie wybaczyć tego, że właśnie w tym dniu to nie ja wiozłem go samochodem. Myślałem, że gdybym ja był wtedy kierowcą, to nie doszłoby do takiej tragedii.
Wiem, to bardzo głupie, ale według mnie nie ma niewinnych. Można być w różnym stopniu odpowiedzialnym.

Pogrzeb mojego syna, który tak naprawdę wcale nie był moim synem, odbył się parę dni po jego śmierci. Ledwo pamiętam tamte wydarzenia. To wszystko było dla mnie jak straszny sen. Wiedziałem, że przez pewien czas mogłem oszukiwać ból, ale wiedziałem, że on i tak mnie dopadnie. Kiedy bym się choć trochę rozluźnił, kiedy opuściłbym gardę, kiedy bym minimalnie wystawił głowę ponad krawędź okopu. Chciałem do tego czasu nie czuć za dużo. To się udawało, ale wspomnienia jednak zostały. 

Widząc spuszczaną trumnę w czeluść wykopanego dołu czułem, że nie chce podnosić głowy. Nie chciałem spojrzeć na stojącą obok mnie Izę, ale ona ścisnęła mnie za ramię i wtedy to zrobiłem. Podniosłem głowę i nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach był ten sam nieskończony ból. Ból fizyczny można znieść, ale ból duchowy zostaje w nas już na zawsze.
Nie chciałem wielu osób na pogrzebie, była tylko moja najbliższa rodzina i bliscy Moniki. Wydaje mi się, że dalsi krewni to zrozumieli. 
Oczywiście biologiczny ojciec Pawła się nie pojawił.

Śmierć jest łatwa i prosta, ale życie jest o wiele trudniejsze i skomplikowane.

Po śmierci mojego synka, tak samo jak po jego pogrzebie chciałem być sam. Doszedłem do wniosku, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Musiałem sobie sam z tym poradzić. Moi bliscy na początku byli temu przeciwni, martwili się. Ale ja naprawdę tego potrzebowałem. Potrzebowałem chwili samotności. Uważam, że czasami zdrowo jest pobyć samemu przez jakiś czas. Przebywanie w towarzystwie, nawet w najlepszym, byłoby dla mnie wtedy bardzo wyczerpujące.

Potem się okazało, że to były złudne nadzieje. Dwa miesiące spędzone w odosobnieniu nic nie dały. Może dlatego, że ludzie nękali mnie telefonami. Iza dzwoniła do mnie dwa razy dziennie, ale ani razu nie odebrałem. O tego tragicznego zdarzenia widziałem ją tylko dwa razy. W dzień jego śmierci i parę dni później na pogrzebie. Nawet Monika i Mariusz próbowali nawiązać ze mną kontakt. Bez skutku.

Odrętwienie.
Żyłem w tym stanie. To jest po prostu zamknięcie się w twardej skorupie, strach przed tym co moglibyśmy czuć wychodząc na powierzchnię. Odrętwienie sprawia, że stoimy w miejscu, a nasze serce jest oszalałe z bólu.
    
    Jednak dwa miesiące później znowu wszystko miało zacząć się zmieniać.
Kiedy leżałem na kanapie popijając piwo prosto z butelki, usłyszałem dzwonek drzwi do wejściowych. Oderwałem oczy od telewizora wyrywając się z myśli. Nawet nie wiedziałem co oglądam. Spojrzałem na butelkę, którą trzymałem w dłoni i odłożyłem ją na stolik. Nie, nie zacząłem pić nałogowo. Kontrolowałem to, ustalając sobie limit dwóch piw dziennie. Stoczenie się w nałóg w tym momencie tylko by mnie dobiło.
Do tej pory nikogo nie wpuszczałem do domu, ale nie wiedząc czemu, teraz postanowiłem zrobić wyjątek. Wstałem, poszedłem do korytarza i bez patrzenia w wizjer otworzyłem drzwi.

Widok osoby stojącej przed progiem nawet mnie nie zdziwił. Była to Iza.
Mimo całej tej żałoby i stanu w jakim żyłem, nie potrafiłem nie zauważyć jej piękna.
Chore serce przestaje bić miarowo, kiedy traci swoją część. Jednak ratunkiem dla niego może być ktoś inny, kto skradnie to serce i pokocha na nowo.
Na początku, przez parę sekund tylko się na siebie patrzeliśmy. Iza niepewnie się uśmiechnęła, ale moja twarz nie wyrażała żadnych emocji.
W końcu zapytała:
- Mogę wejść?
Nie odpowiedziałem, tylko szerzej otworzyłem drzwi zapraszając ją do środka. Na zewnątrz było ciepło, więc była lekko ubrana. Obcisłe czarne spodnie i dopasowana bluzka, która podkreślała jej walory. Zawsze wiedziała jak zadbać o swój wygląd.
Nigdy nie potrafiłem ominąć jej wzrokiem. Nie udało mi się to już przy pierwszym spotkaniu, na słynnym przyjęciu zaręczynowym. 
Boże, kiedy to było. Wydawałoby się, że w zupełnie innym życiu. Już wtedy jej uroda mnie urzekła, a po kolejnym dniu i podróży samochodem przez pół kraju, wpadłem po uszy. Przecież obydwoje tego nie chcieliśmy. Mieliśmy – każde na swój sposób – ułożone życie. Iza była zaręczona, a ja byłem z Moniką. Po tamtej nocy zrozumiałem, że kocham tę kobietę, która stoi teraz w moim przedpokoju. Jednak wtedy słusznie uznałem, że prawdziwa miłość oznacza, że zależy ci na szczęściu drugiego człowieka bardziej niż na własnym, bez względu na to, przed jak bolesnymi wyborami stajesz.
- Możemy porozmawiać? – Zapytała Iza.
- Jasne, chodź do salonu.
Weszliśmy dalej. Bałagan w całym domu od razu rzucał się w oczy.
- Przepraszam za ten nieład, to tylko z wierzchu tak wygląda.
Iza nic nie odpowiedziała tylko pokiwała głową rozglądając się po pomieszczeniu.
Była taka piękna.
- Widzę, że wciąż dbasz o formę – powiedziała spoglądając na puste butelki po piwie.
- No, staram się jak mogę – odpowiedziałem nie patrząc na nią.
Lekko się zaśmiała siadając na kanapę. Westchnęła i powiedziała:
- Łukasz, porozmawiajmy.
- Dobrze, o czym chcesz rozmawiać?
Zmierzyła mnie wzrokiem z dołu, do góry.
- O nas.
W końcu na nią spojrzałem, serce zaczęło mi szybciej bić. Wciąż ją kochałem, chyba nawet bardziej niż kiedykolwiek. Ale drzemiący w mojej duszy mrok, wszystko mi przesłaniał. Nie pozwoliłby na to, bym wpuścił kogoś do swojego życia.
- Wiem o co ci chodzi – wreszcie odpowiedziałem – ale w tym problem, że mnie już nie ma.
Iza chciała coś powiedzieć, ale uciszyłem ją podnosząc rękę.
- Moje życie skończyło się dwa miesiące temu.
Jej grdyka uniosła się i opadła, gdy przełknęła ślinę. Wiatr z otwartego okna nagle rozwiał jej włosy. Wydawało mi się, że dostrzegłem jej lekkie kręcenie głową.
- Iza, jesteś najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem. Jednak wiem, że to we mnie zostanie. Nie odejdzie, choćbym to zakopał, to i tak wydostanie się spod ziemi. Mógłbym to wrzucić do morza, a to i tak wypłynie i wróci do mnie.
- Wcale tak nie musi być. Ty po prostu potrzebujesz zmiany i zapomnienia. Wiem, że bardzo głupio to brzmi, bo minęły dopiero dwa miesiące, twoje rany są jeszcze bardzo świeże, ale pozwól sobie pomóc Łukasz.
Milczałem.
- Pamiętasz co mi kiedyś powiedziałeś o życiu? – kontynuowała Iza.
- Co?
- Że życie polega na podejmowaniu decyzji. Proszę cię, podejmij dobrą decyzje ale nie taką jak pięć lat temu.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
Iza się roześmiała. Tym miękkim śmiechem, za którym tak tęskniłem. Za jej śmiechem.
- Pamiętam wtedy w kościele, kiedy stałam przed ołtarzem. Z twojej twarzy można było wyczytać wszystko. To wahanie, co zrobić. Zepsuć wszystko dookoła, czy zostać z nią.
To było oczywiste, że ja też wszystko pamiętałem. Iza stała w białej sukni przed ołtarzem obok Mariusza, a jeszcze kilka godzin wcześniej, kochała się ze mną namiętnie w ich kuchni na parapecie.
- Byłeś zazdrosny – powiedziała Iza.
- Nie.
- Nie kłam – kącik jej ust wykrzywił się w uśmiechu. – Ja byłam zazdrosna.
- O Monikę?
- Nienawidziłam jej.
- Przecież nie zrobiła nic złego.
- Właśnie dlatego – roześmiała się Iza. – Łukasz, rzuciłeś mnie z jej powodu, a kobiecie nie potrzeba niczego więcej, żeby nienawidzić.
- Ja cię nie rzuciłem. Byliśmy tylko dwojgiem ludzi ze złamanymi sercami, którzy przez jedną noc mogli się nawzajem pocieszyć.
- No właśnie, mówiłeś, że mnie kochasz, więc nie odtrącaj mnie po raz drugi.
Iza wstała z kanapy i podeszła do mnie. Stanęła tak blisko, że czułem zapach jej perfum. Podniosła dłoń i pogładziła mnie po policzku. Przechyliłem głowę i przymknąłem oczy. Tak bardzo tęskniłem za jej dotykiem.
- Potrzebujesz tego, Łukasz. Potrzebujesz mnie.
Drugą rękę położyła mi na udzie i zaczęła lekko masować. W spodniach poczułem napięcie, a w brzuchu znajome łaskotanie. Już prawie zapomniałem, jakie to wspaniałe uczucie.
Głęboko westchnąłem, a Iza przesunęła rękę na moje krocze.
Stanęła na palcach i powiedziała mi do ucha:
- Wydaje mi się, że twój mózg szuka powodów, dla których ma cię trzymać w zamknięciu. Na przykład dla ochrony przed zewnętrznymi wrogami. Ale ty nie jesteś nigdzie zamknięty, Łukasz. Jesteś odcięty. On już do ciebie nie wróci. Zaakceptuj to i żyj dalej.
Jej słowa do mnie dotarły i ogarnął mnie gniew.
Gwałtownie odsunąłem się od niej. Złość przyszła tak nagle i niespodziewanie.
- Nie! Nie mów tak! – wykrzyknąłem.
- Nie musisz się wstydzić tego, co teraz czujesz. Przeciwnie… to, że odczuwasz taki ból, jest twoją największą siłą.
- Wyjdź stąd, proszę – powiedziałem już spokojniej.
- Nie zostawię cię w takim stanie – odpowiedziała łamiącym głosem i podeszła do mnie.
Całe napięcie w którym żyłem dało o sobie znać.
W przypływie szału odepchnąłem mocno Izę przed siebie. Poleciała do tyłu, prosto na stół z butelkami. Strąciła kilka naczyń i stoczyła się na podłogę uderzając głową o twardą posadzkę.
Od razu pożałowałem tego co zrobiłem. Leżąc na podłodze spojrzała na mnie zszokowana. Poczułem się jak egoistyczna świnia, ze łzami w oczach podszedłem do niej z wyciągniętą ręką. Mocno ją odepchnęła i sama wstała. Spojrzała na mnie i rozpłakała się.
- Przepraszam – powiedziałem.
- Łukasz, nie jesteś sobą– odpowiedziała przez łzy.
Płaczu można się nauczyć, ale prawdziwy szloch to zupełnie coś innego.
Nadal szlochając, Iza wybiegła z mojego domu.
    Po tym wszystkim czułem się jak ostatnie gówno. Opadłem na fotel, zamknąłem oczy i dotarła do mnie prawda.
- Straciłem ją na zawsze – powiedziałem sam do siebie.
Wiedziałem, że to prawda, już drugi raz w życiu ode mnie odeszła. Ale najgorsze było to, że tym razem na zawsze. Nigdy mi nie wybaczy.
Chciałem przestać o tym myśleć. Napięcie powoli ze mnie opadało i za moment usnąłem.

Przyśniła mi się Iza i ta słynna noc przed ich ślubem. Mój umysł wszystko zarejestrował, każdy najmniejszy szczegół. Jej płacz i prośbę bym odszedł i zostawił ją. Ten delikatny i namiętny pocałunek, po którym mój świat rozpadł się i rozpłynął. To jak złapałem ją za pośladki i posadziłem na parapecie. Jej decyzję by zrobić to, ten jeden jedyny raz i tę niewyobrażalną namiętność, kiedy to robiliśmy. To było nasze najcudowniejsze zbliżenie i chwila szaleńczej ekstazy. To właśnie tej nocy Iza po raz pierwszy wyznała mi miłość.

Gdy się obudziłem, nie byłem w stanie powiedzieć ile czasu spałem. Poczucie winy tak mocno przygniotło moje ciało, że nie zdołałem się podnieść. Ta wina uświadomiła mi, żebym następnym razem bardziej się postarał. Ale wiedziałem, że nie będzie następnego razu. Do głowy nie przychodził mi żaden pomysł na odzyskanie ukochanej.

Nagle pomyślałem, że rozmowa z małym synkiem nad jego grobem może mi pomóc. Wziąłem się w garść i wstałem z fotela. Bez zmiany ubrania wyszedłem z domu nawet nie zamykając drzwi. Nie miało to dla mnie sensu.

Wiem, że to bardzo głupie, ale od pogrzebu Pawła, ani razu nie byłem nad jego grobem.

Jedną z najgorszych rzeczy w życiu jest żal. Coś się wydarzyło, a ja zrobiłem nie to co trzeba i wiem, że latami będę tego żałował. Będę żałował, że nie zrobiłem czegoś całkiem innego. Właśnie wtedy, stojąc nad grobem syna, wiedziałem, że już zawsze będę myślał i żałował tego dnia. Dnia, który miał takie tragiczne skutki. Dlaczego ją odepchnąłem? – wyrzucałem to sobie, chociaż wiedziałem, że już nic nie mogę na to poradzić. – Trzeba było ją przytulić.

Grób był jeszcze świeży, nie zająłem się postawieniem nagrobka, ale wiedziałem, że w końcu będę musiał to zrobić. Kopiec ziemi pokrywały sztuczne wieńce i ususzone kwiaty. Było tego sporo, ale dało się zauważyć tabliczkę z napisem „Pawełek, żył lat pięć”. 
Usiadłem na ławce obok i zamyśliłem się. 
Jak nieszczęśliwym trzeba się czuć, żeby życie wydawało się gorsze od śmierci? Nie chce się poddawać – myślałem. – Niech wszyscy na górze widzą, że jestem odważny.

Z myśli wyrwał mnie dźwięk szybkich kroków na żwirowej alejce. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem nadchodzącego Mariusza. Już z daleka widziałem wściekłość na jego twarzy. No nie, tylko tego mi brakowało – pomyślałem.
Wstałem i czekałem aż podejdzie. Wiedziałem, że w końcu będziemy musieli porozmawiać, ale nie wiedziałem, że już na początku tej rozmowy dostanę w mordę. Prawy sierpowy wymierzony prosto w twarz powalił mnie na ziemię i uszkodził nos.
- Ty złodzieju – wycedził Mariusz przez zęby.
Zakrztusiłem się krwią lecącą z nosa i podniosłem się na łokcie.
Splunąłem na ziemię czerwoną wydzieliną i spróbowałem coś powiedzieć:
- Wybacz mi, naprawdę tego nie chciałem.
- Co kurwa?! Nie chciałeś przelecieć mojej żony, ale jednak to zrobiłeś?
- Mariusz, to nie tak.
- Co nie tak?! Przez ciebie ona już mnie nie chce. Zostawiła mnie, rozumiesz to?
- Mnie też zostawiła.
Mariusz zaśmiał się szyderczym śmiechem i powiedział:
- Ty gnoju, zniszczyłeś życie całej naszej czwórce.
Podniosłem się z ziemi i wyprostowałem. Kręciło mi się w głowie, musiałem przytrzymać się ławki żeby nie upaść.
- Dobrze ci tak, należał się wpierdol – powiedział Mariusz.
- To nie jest tak jak myślisz. Przecież zawsze byliśmy przyjaciółmi, nie pamiętasz? Od naszych najmłodszych lat.
- Przestałeś być moim przyjacielem w momencie, w którym puknąłeś mi żonę.
Musiałem powiedzieć mu prawdę.
- To nie był jednorazowy wybryk, przecież też musiałeś to zauważyć. Wszystko się zmieniło od kiedy nas ze sobą poznałeś.
- Co?! – szok na twarzy Mariusza nie mógł być udawany. – To już wtedy, na naszym przyjęciu zaręczynowym? – otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – Czy dzień później, kiedy odwiozłeś ją do domu?
Nic nie odpowiedziałem.
- Odpowiadaj! – wykrzyknął i znowu walnął mnie w twarz.
Upadłem na plecy. Mariusz kopnął mnie prosto w brzuch, a ja skuliłem się zakrywając żebra.
- Ty skurwielu! – to znowu jego ryk.
Chciałem coś powiedzieć, ale on usiadł na mnie okrakiem i zaczął walić pięścią po twarzy. Zasłaniałem się dłońmi ale ciosy i tak było bardzo bolesne. W końcu ręce mi omdlały i całkowicie się odsłoniłem. Dostałem trzy mocne razy, dwa w szczękę i jeden znowu w nos. Ostatni już ledwo poczułem bo zacząłem odpływać. Szybko traciłem resztki sił, głowa opadła mi na ziemię. Już prawie nie kontaktowałem i myślałem, że umieram. 

Głupia śmierć, tak głupia, że aż absurdalna, niemal zabawna. Umrzeć z ręki przyjaciela. Przepraszam, Iza. Już i tak była na mnie wściekła, za to co zrobiłem. Nic mi nie zostało, nie musiałem o nic się martwić.
Gdzieś z oddali usłyszałem krzyk:
- Mariusz, zostaw go, przecież go zabijesz!
Znałem ten głos.
Mariusz posłuchał i przestał mnie bić.
Zdołałem otworzyć oczy i lekko unieść głowę. Zobaczyłem przed sobą Monikę przytrzymującą Mariusza za ramiona. Obydwoje ciężko oddychali patrząc na mnie. Po chwili on wyrwał się z jej uścisku i wymierzając w nią palec, powiedział:
- Wy dwoje jesteście siebie warci – spojrzał na mnie – kutas, który posuwa cudze kobiety – potem znowu przeniósł wzrok na Monikę – i tania dziwka, co puszcza się w łazience. 
W jego oczach był gniew. Ale uświadomiłem sobie, że kiedy emocje opadną to zrozumiem, że wszystko to co powiedział było prawdą.
- Między nami wszystko skończone – dodał na koniec, splunął pod nogi Moniki, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Obydwoje patrzeliśmy za nim dopóki nie zniknął z pola widzenia.
Potem stęknąłem mocno i spróbowałem się podnieść. Monika podbiegła do mnie i pomogła usiąść mi na ławce. Uspokoiłem oddech i dotknąłem swojej twarzy. Z nosa w dalszym ciągu sączyła mi się krew. Monika podała mi chusteczkę, którą od razu przyłożyłem do nosa starając się zatamować krwawienie. 
- Strasznie wyglądasz – powiedziała. – Powinien obejrzeć cię lekarz.
- Nic mi nie będzie – odpowiedziałem, chociaż wcale nie byłem tego pewien.
Na jedno oko ledwo widziałem.
- Będzie niezła śliwa
- No, jak po walce bokserskiej – stęknąłem z bólu.
- To nie była walka bokserska tylko zwykły łomot – powiedziała chichocząc.
- Chyba masz rację – odpowiedziałem ze śmiechem.
Zdziwiła mnie nagła zmiana mojego nastroju. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest mi lekko na sercu.
Monika z uśmiechem spojrzała na moją twarz pytając:
- Lepiej?
Otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się uśmiechając.
- Lepiej – odpowiedziałem z głupkowatym śmiechem.
Czułem jak odwilż ogarnia mój umysł.
- Jest dobrze – powiedziałem i odwróciłem się w stronę Moniki. 
Uśmiech, nic więcej. Ale dla mnie to już była ogromna zmiana. Bo przecież gdy przychodzi wiosna, śnieg topnieje tak samo, powoli. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. No dobrze, biorę to – pomyślałem.
To śmieszne, że potrzebowałem manta by zostawić ten etap życia za sobą.
Odchyliłem głowę do tyłu i westchnąłem. Poczułem jak spokój ogarnia moje ciało i duszę.
- Zrozumiałem, że nie zmienię tego co było – powiedziałem. – Muszę dalej iść przed siebie i nie patrzeć wstecz.
- Masz rację – odpowiedziała Monika. – Przeszłości nie cofniesz, żyj dalej i bądź szczęśliwy, bo do tego jesteś stworzony.
Nie można mieć w życiu wszystkiego, ale trzeba do tego dążyć, bo szczęście to nie cel, ale styl życia.
Wstałem i spojrzałem na Monikę. Zapadła chwilowa cisza, którą po minucie ona przerwała pytaniem:
- A co będzie z nami?
Teraz trochę smutniej się uśmiechnąłem i odpowiedziałem:
- Niestety, nas już nie ma – podszedłem do niej bliżej. – Bo jeśli człowiek pozwoli sobie na jedno kłamstwo, choćby z najszlachetniejszych powodów, potem utonie w kolejnych. Te kłamstwa przesłonią prawdę.
Do jej oczu napłynęły łzy.
- Wiem, Łukasz, sama bym sobie tego nie wybaczyła. Chciałam tylko usłyszeć potwierdzenie z twoich ust.
Wstała i pocałowała mnie w policzek. Potem oparła czoło o moją brodę i wyszeptała:
- Będę za tobą tęskniła.
Nic nie odpowiedziałem, a ona odwróciła się i odeszła nie patrząc na mnie.
Zastanawiałem się czy jeszcze kiedykolwiek w życiu ją zobaczę, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Później zniknęła w oddali.

Zostałem sam na tym cmentarzu i nagle podjąłem decyzję. Odwróciłem się w stronę grobu mojego synka i powiedziałem na głos:
- Żegnaj mój mały przyjacielu, byłeś wspaniałym synem.
Podobno to nieprawda, że czas leczy rany i zaciera ślady. Niby tylko łagodzi ból przykrywając wszystko kolejnymi przeżyciami i zdarzeniami. Ludzie mówią, że to co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na powierzchnię i dopaść człowieka z powrotem. Nie wiedziałem czy to jest prawda. Ale wiedziałem, że teraz jest dobrze, że jest tak, jak być powinno. Zamknąłem pewien etap swojego życia i teraz byłem gotów rozpocząć kolejny.

Żałowałem tylko tego, że resztę życia spędzę bez ukochanej kobiety. Tak bardzo pragnąłem znowu wziąć ją w ramiona. Wtulić twarz w zagłębienie jej szyi i napawać się jej zapachem. Jej boskie ciało zawsze tak szybko mnie podniecało, że w momencie kipiało we mnie pożądanie. Jej duży biust przyciągał wzrok wszystkich mężczyzn, nie tylko mój. Emanowała seksem na odległość, nie można było nie dostrzec jej urody. Miałem ją i jeszcze dwa miesiące temu namiętnie kochaliśmy się w moim łóżku. Pamiętam tą noc, gdy po paru latach przerwy mogliśmy zbliżyć się do siebie ponownie. Gdy księżycowy blask rozświetlał jej twarz, a lekki wiatr rozwiewał włosy czułem się jak w niebie. Robiliśmy to raz za razem i żadne z nas nie miało dość. Nasze szybkie oddechy i jej jęki rozkoszy mówiły same za siebie. Poziom namiętności i erotyzmu sięgał zenitu.
Ta noc była dopełnieniem naszej miłości, a jak się później okazało miała być też jej końcem.
- Tak bardzo ją kocham – powiedziałem sam do siebie.

Właśnie dzisiaj nauczyłem się, że sami tworzymy własne szczęście i, że sięgnięcie po coś, czego pragniemy, oznacza również utratę czegoś innego. Tylko, że dla mnie ta strata była bardzo dotkliwa. Dowiedziałem się również, że przeciwności losu sprawiają, że stajemy się silniejsi i kolejny etap życia chciałem zacząć z wielkimi nadziejami na lepsze jutro.

Postanowiłem stąd odejść, doszedłem do wniosku, że na dzisiaj wystarczy. Ostatni raz spojrzałem na tabliczkę koło krzyża i odszedłem żwirowaną alejką. Kroczyłem dalej przed siebie, wiedząc, że każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego.

Gdy dochodziłem do wyjścia z cmentarza, to uświadomiłem sobie, że życie lubi płatać figle. I nie obciąży człowieka dawką nieszczęść, której nie byłby on w stanie unieść.

Od strony bramy wejściowej cmentarza szła Iza. Podążała w moim kierunku patrząc na mnie. Moje rozszalałe serce znowu podskoczyło z radości, zamrugałem kilka razy oczami. Bałem się, że to sen. Ale to była jawa, a ona rzeczywiście tu była.
Stanęła dwa metry ode mnie i powiedziała:
- Okropnie wyglądasz.
Dotknąłem opuchniętej twarzy i odpowiedziałem:
- Wiem.
- Nie wiem kto to zrobił, ale należało ci się.
- To też wiem.
- Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć?
- Tak.
- No to słucham.
- Chciałbym przeprosić za siebie i za to co zrobiłem. Ale wiesz, że prawie wszystko, co kiedyś było mi drogie, zostało mi odebrane. A kiedy tracisz wszystko – głos mi się załamał. – Kiedy tracisz wszystko, nie masz już nic do stracenia. Tak myślałem do tej pory, ale właśnie tutaj, dzisiaj, na tym cmentarzu zrozumiałem, że nie ważne jest to co było, tylko liczy się to co jeszcze mamy przed sobą.
Patrzała na mnie skupiona.
- Musimy być razem – powiedziałem.
- Dlaczego? – spytała swoim słodkim głosem.
Wziąłem głęboki oddech i odpowiedziałem:
- Bo cię kocham i pragnę.
Posłała mi uśmiech zastanawiając się.
- Zła odpowiedź – odparła.
Spojrzałem jej w oczy i poprawiłem się:
- Zawsze będę cię kochać.
Uśmiechnęła się i przestała z sobą walczyć. Podbiegła dwa kroki do mnie rzucając się w moje objęcia. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, uśmiechnąłem się wtulając twarz w jej blond włosy.
Pocałunek, którym obdarowała mnie później wyrażał tak wiele emocji, że nie byłem w stanie ich uporządkować.
Oderwała się ode mnie, a ja przytuliłem ją do swojego boku. Ruszyliśmy przed siebie wychodząc z cmentarza.

W życiu jest niewiele chwil prawdziwego szczęścia. Przeważnie nie zdajesz sobie sprawy, że je przeżywasz. W tym momencie tak jednak nie było. Idąc z ukochaną kobietą przy boku, wiedziałem. I ona też wiedziała.
Że to jest szczęście i powinno ono trwać wiecznie.

Ten tekst odnotował 6,972 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.31/10 (14 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (0)

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.