Nimfa
12 października 2009
Nimfa
Szacowany czas lektury: 11 min
W piękny, słoneczny dzień, wybrałam się w podróż pociągiem. Czekało mnie kilka godzin wsłuchiwania się w miarowy stukot kół i podziwianie przemykających widoków. Aby urozmaicić sobie podróż, sięgnęłam po kupioną w pośpiechu w przydworcowym kiosku książkę o leśnych nimfach, rusałkach i zielonych ludkach. Taka lekka bajkowa lektura na drogę. Jednakże wraz z upływem kilometrów mój zapał do czytania malał, a coraz bardziej poddawałam się miarowemu stukotowi kół, które oddalały mnie od rzeczywistości a oddawały we władanie miarowemu szumowi zielonego lasu. Moją senną wyobraźnią zawładnęły piękne leśne nimfy delikatnie stąpające po zielonym kobiercu lasu. Właśnie ścieżką wśród wiekowych dębów podąża zwiewna nimfa z koszyczkiem wypełnionym do połowy dorodnymi grzybami. Lecz myśli jej krążą nie wokół runa leśnego. Wspominają tego jednego grzyba, tego jeszcze tak niedawno obejmowanego, lizanego, smakowitego...
Już nie tylko w lesie zrobiło się parno i gorąco, na samo wspomnienie wielkiego grzyba Zielonego Ludka, Nimfa robi się wilgotna, a paluszki same wpychają się pod bluzeczkę, jak to dobrze, że tam nic nie krępuje ich ruchów, obydwie dłonie obejmują jędrne cycuszki, te jeszcze bardziej prężą się i pragną wydobyć na wolność. Nimfa mocno ściskając sutki, masuje piersi, masuje coraz bardziej energicznie, aż nabrzmiałe do bolesności brodawki robią się wielkie i spragnione.
Ufff jak gorąco... spocone i wielkie piersi wydobywają się spod bluzeczki, najpierw jedna w szalonym pędzie wyskakuje spod materiału, za nią podąża druga chętna do pocierania. Masuje obydwie, coraz mocniej i mocniej... trzeba by je gdzieś przytulić, bo oszaleją... jest, drzewo... zimna kora chłodzi, a zarazem pociera sutki, stają się bardziej sterczące i nieco boleśnie pocierają się o drzewo. Obejmuje je podnieconymi piersiami, jednocześnie podnosząc się na paluszkach do góry i opadając w dół, przy czym delikatnie szczypie sterczące brodawki, wciska obie piersi w chłodną korę drzewa, och jak przyjemnie, obydwie płaszczą się, wciskają i odpychają, nacierają na drzewo i odsuwają. Umęczone, zaróżowione z wielkimi brodawkami są pełne oczekiwania aby ktoś je polizał i possał. Tymczasem paluszki zachęcone figlami piersiątek wędrują po rozgrzanym ciele w poszukiwaniu wilgotnej cipki aby sprawić jej trochę przyjemności. Zatrzymane przez paseczek spodni, odpinają go sprawnie, odpinają guziczek, a spodnie opadają swobodnie na zielony mech. Jeszcze tylko delikatna koronka chroniąca maleńki gaik ukrywający podłużny wąwóz ze wzgórkiem na pieszczoty, zostaje brutalnie rozerwana... i niewielki powiew wiatru chłodzi rozgrzaną cipkę delikatnie pieszcząc ją po muszelce. Uwolnione nogi obejmują niewielkie drzewko, wciskają cipeczkę w chłodną korę. Nimfa kołysząc pupą, raz po raz unosi ją do góry, po czym przysiada, z muszelki wydobywają się soki i niczym żywica ściekają po drzewie.
Wreszcie umęczona posuwistym ruchem wokół młodego dębu, opada na wilgotny mech. Lecz to nie mech, to pniaczek otulony zielonym mchem, jak mięciutko i przyjemnie. Pachnie wilgotnym lasem i jego owocami, podłużne żołędzie umęczonego dąbczaka rozsypane dookoła, kuszą swym kształtem. Lecz i dwa kasztany się tu gościnnie ulokowały, piękne, brązowiutkie, lśniące, aż się proszą żeby je gdzieś schować. Na pniaczku rozłożysta pupa ledwo się mieści, nogi rozsuwają się w poszukiwaniu stabilności, a cipka rozkłada swe nabrzmiałe płatki, odsłaniając nieco wejście niczym do leśnej norki. Kasztanek lekko muśnięty powiewem wiatru, sam po gładkim mchu wkula się w otwór ciemnej norki, leciutkie pchnięcie paluszkiem wpycha go między listki jesiennej cipeczki, drugi też nie chce pozostać samotny, polizany wciska się w szparkę. Oba kasztanki zespolone z przyrodą wesoło podrygują przy każdym ruchu Nimfy. A rusza się ona co chwila, kręciwszy pupcią po niewielkim pniaku,który mimo swej miękkości otulającego go porostu niewielki jest i niewygodny. Rozruszana pupa energicznie lokuje się na mokrym mchu, lecz źle wymierzywszy ześlizguje się z pniaka i ląduje na ziemi, niezgrabnie siadając na dębowym żołędziu. Ten niczym koreczek ochoczo wsuwa się w maleńką dziurkę pomiędzy pośladkami zatykając otworek, wystawiając tylko kapelusik ze sterczącym ogonkiem.
Z wielką przyjemnością przyjęła Nimfa owe owoce lasu i wraz z nimi oddaje się promieniom jesiennego słońca. Utulona ciszą i odurzona zapachem lasu, układa się na puszystym mchu by bawiąc się darami lasu, oddać marzeniom o wielkim grzybku Leśnego Ludzika. Lecz nagle, cóż to? Ktoś delikatnie pociąga za ogonek żołędzia, wyciąga go i wkłada coś większego. Czyżby grzybek z marzeń ożył? Tak ,to Leśny Ludzik wypoczęty po porannych igraszkach wędrował sobie zatopioną w jesiennych liściach leśną ścieżynką... patrzy i oczom nie wierzy... nimfa jakaś mu w lesie nieszczęśliwa o drzewa się ociera, korę z drzewa piersiami zdziera, mech dupcią ugniata i w sekretne miejsce, jakieś zastępcze nasionka wkłada. O nie, nie może ludzik tak zostawić spragnionej nimfy. Podchodzi cichutko, bliziutko i za ogonek wyciąga żołędzia z dziureczki, a w jego miejsce wciska żołądzia swojego, dorodniejszego, rękami zaś łapie nimfę za cycuszki i mocno ściska żeby mu nie uciekła, ale cóż to, nimfa nie opiera się lecz jeszcze mocniej nadziewa się na pal, który w nią wszedł z zaskoczenia. Sama dalej rytmicznie pracuje pupcią, nadając tempo coraz szybciej i szybciej. Zielony pomaga coraz mocniej pracując palem, rozochocone jajka z głośnym klaśnięciem coraz mocniej uderzają o mokrą pipeczkę, w której rozpychają się kasztany, tak że nimfa czuje jakby była brana z przodu i z tyłu. Ręce zaś w tym czasie wędrują po całym ciele nimfy, ściskają wspaniałe krągłości, ugniatają i naciągają sterczące brodawki nabrzmiałych cycuszków. Wreszcie Zielony nie wytrzymuje i wybucha w brązową dziurkę wypełniając ją po brzegi, aż życiodajny sok wypływa spływając strugą pomiędzy pośladkami. Delikatnie i powoli wycofuje swego grzybka z ociekającej spermą dziurki i obydwoje padają na mokry mech.
Ale nimfie nie często takie przygody się zdarzają, więc szybciutko bierze w usta palika Zielonego i ssie i liże, a sama podsuwa Zielonemu swą cipeczkę pod języczek. Ten szybciutko wysysa z niej kasztany, jeden po drugim i językiem oplata różowy koralik, który natychmiast obejmuje ustami, leciutko przygryza i ssie, ssie i liże. Na twarz Zielonego spływają soki cipeczki, a jego palik znowu zrobił się w ustach nimfy twardy i wysmukły. Nimfa nie marnuje czasu, szybciutko na niego siada i ujeżdża niczym ogiera dzikiego i wciska go w cipę coraz głębiej i głębiej czując nabrzmiałe jądra na pękatej łechtaczce unosi się i opada. Jako że już była mocno rozgrzana, dość szybko doszła do swego finału, a Zielony już troszkę rozładowany, obrócił ją na kolanie i nadział na sztywnego od tyłu i trzymając mocno za pośladki, gwałtownie dobijał do samego dna szparki, stymulując wyniosły koralik kiwającymi się jajami. Tak mocno dociskał że po lesie zaczął rozchodzić się plask całkiem już wilgotnych ciał, a nad tym jęk rozkoszy nimfy i donośny ryk kończącego już Zielonego.
Zmęczeni oboje padli na mech by zatopić się w miękkim kobiercu. Po chwili Zielony doszedł do siebie, rozgląda się... a nimfa zniknęła, żadnego śladu tego, co się stało, no może jedynie spętane nogi opadniętymi spodniami i gatkami. No i pal jakiś taki zbolały, podrapany i jakby nawet trochę pogryziony... a ta dziupla w drzewie jakoś tak akuratnie na przeciwko umiejscowiona zaprasza w swą ciemną czeluść. O nie Zielony szybciutko zbiera się do ucieczki, lecz nogi nadal spętane ograniczają ruchy...
W tym momencie mocne szarpniecie pociągu budzi mnie ze snu, otwieram oczy i ze zdumieniem spoglądam na moje nogi mocno szarpiące się ze spuszczonymi spodniami oplatającymi je. Więc to nie odzienie Zielonego spoczywa na mchu tylko moje własne zaplątało się u moich stóp, a podrapana, mokra i mocno zaciśnięta dłoń nerwowo pracuje pomiędzy udami. Szybko podciągam spodnie i zapinam bluzeczkę zakrywając mocno sterczące sutki w nabrzmiałych piersiach. Sadowię się wygodnie na siedzeniu, zastanawiając się, co też nachalnie wpija mi się w pośladek, nie mam czasu jednak na sprawdzenie tej nierówności bowiem do przedziału wtacza się słusznych rozmiarów starsza kobieta ściskając za rękę małego chłopczyka. Dzieciak sadowi się na przeciwko mnie i brudnymi paluszkami wpycha sobie do buzi dojrzałe owoce winogron. Sok kapie mu po buzi rozbudzając we mnie pragnienie possania czegoś orzeźwiającego. Sięgam po landrynkę i ssąc ją powoli oddaję się lekturze książki. Jednakże mlaskający chłopczyk i marudząca kobieta nie pozwalają mi się skupić na czytaniu. Zamykam powieki i oczami wyobraźni brnę przez zielony las. Strudzona podróżą chętnie przysiadłabym na zapraszającym mchu i oparła głowę o omszony pień dorodnego drzewa. Tak jak uczynił to utrudzony wędrowaniem Zielony Ludzik, przysiadając pod dębem i opierając głowę o jego wielki pień oddaje się Morfeuszowi.
Tymczasem pracowita nimfa leśna zbiera owoce na długie zimowe wieczory. Serdeczna przyjaciółka zaopatrzyła ją również w wielki kosz winogron, który to, umęczona ,ustawia pod wielkim dębem. Owoce są piękne, duże i soczyste lecz ciężkie, umordowana nimfa zdejmuje przepoconą koszulkę pozostając w koronkowych majteczkach, które niewiele zasłaniają. Spragniona, ujmuje w dłonie dużą kiść winogron, unosi je do góry i delikatnie wyłuskuje pojedyncze owoce. Nabrzmiałe i soczyste rozpryskują się na wszystkie strony. Nimfa opiera się o grube drzewo, kora dębu rozrywa koronkę i majteczki opadają swobodnie na mech. Rozgrzana pupa wciska się w korę i rytmicznie przesuwa w górę i w dół, podrażnione pośladki odsuwają się od drzewa, aby chłodny powiew wiatru głaskał je delikatnie, a powiewające na nim gałązki drzewa spadały niczym klapsy na wypiętą dupcię.Tymczasem spragnione usta nimfy rozkoszują się owocami winogron, a słodki, gęsty sok spływa po jej ciałku tworząc smakowity, lepki strumień spływający pomiędzy cycuszkami wprost na zagłębienie pępuszka i dalej ku dołowi. Gęsty, smakowity nektar zatrzymuje się na wzgórku i splata swym cukrem kępki włosów łonowych, tworząc niespotykanej urody fryzurkę. Pozostałe strumyki znajdują drogę po obu stronach wzgórka i ciepłą, pachnącą stróżką spływają po udach. Nagle kiść winogron wymyka się z rąk nimfy i upada na ziemię, ta delikatnie nachyla się wypinając i unosząc pupcię i napiera mocno na drzewo, naprężone pośladki rozsuwają się, a między nie drapieżnie wpychają się kawałki kory z drzewa, nieco bolesna pieszczota zostaje natychmiast przerwana, a nimfa unosi upadłe winogrona lecz wszystkie owoce są rozgniecione. Przykłada je do swoich dużych, nabrzmiałych piersi i masuje sokiem, okrężnym ruchem naciera najpierw jednego cycuszka, potem drugiego i tak na zmianę. Potem wyłuskuje ustami jedyny ocalały owoc, obraca go w paluszkach i wkłada do cipki, nasączony aromatem, mokry i błyszczący wędruje ku suteczkowi, przykłada go na naprężony czubek i owocem wgniata w ciemną otoczkę, i jeszcze i jeszcze, potem znowu wkłada go do dziurki, wyjmuje i masuje ciemne kółeczko drugiego cycuszka, po czym owocem wciska brodawkę do piersi i przyciska mocno, lecz nabrzmiały, soczysty owoc pęka rozlewając się po wielgachnej piersi.
Niespełniona nimfa ponownie sięga do kosza z owocami winogron, pełną garść kuleczek rozgniata na swych sterczących cycach i uwalnia strugi lepkiego syropu, który ścieka obficie po nagim ciele i kapie kropelkami pomiędzy nogami słodziutkim syropem zalewając cipeczkę. Umęczona nimfa osuwa się delikatnie na kolana ciężkie, nabrzmiałe piersi, falując, ocierają się brodawkami o mech. Nimfa nieostrożnym ruchem przewraca kosz z owocami i z impetem kładzie się piersiami na milionach drobnych kuleczek. Spomiędzy szeroko rozrzuconych nóg wyłaniają się całe, dorodne kiście winogron. Pomiędzy pośladki zawędrowało kilka niesfornych kuleczek, które intensywnie szukają miejsca gdzie można by się ulokować. Nimfa delikatnie unosi dupcie, oblizuje winogronko i paluszkiem wsuwa do podrażnionej dziurki, ta stawia maleńki opór, lecz pod naporem paluszka, rozchyla otworek i zasysa owocek. Pozostałe kuleczki popychane paluszkiem, suną niczym sznur koralików wprost do dziurki, sprawiając pupie wibrującą przyjemność. Rozgniecione winogrona łakomie oblepiają nierówności pomiędzy nogami, a nabrzmiałe piersi okrężnymi ruchami oddają się winogronom.
Soczysta kąpiel dobiega końca, nimfa unosi pośladki, wypina dupcie by promienie słońca osuszyły cipkę i nagle czuje jak coś rozkosznie ssie jej koralika, rozsuwa płatki, wślizguje się do dziurki delikatnie ją penetrując, po czym ponownie wychodzi zlizując wszystko po drodze. Nimfa unosi się lekko i ponownie nabiera garść winogron i rozgniatając je, polewa całe ciało. Soki spływają pomiędzy udami i mieszają się swym aromatem z sokami pobudzonej cipki i skapują na język Zielonego Ludka. Ten wsysa się w mokrą i słodką cipeczkę i ssie nabrzmiały koralik, języczkiem rozsuwa muszelkę i wsuwa go do sekretnego wejścia.
Koniuszek języka intensywnie penetruje wejście, po czym liżąc całą szparkę, ustępuje miejsca paluszkowi. Ten ochoczo wciśnięty w otworek nabrzmiałej cipki, energicznie wykonuje posuwiste ruchy w górę i w dół... Paluszek drugiej ręki podąża miedzy pośladkami, po czym wykonuje ruchy okrążające malutki otworek z zassanymi winogronkami. Coraz bardziej naciska na ścianki naprężonej dupci, mocno wsuwa się do środka i wyłuskuje winogronka. Tymczasem szybki, posuwisty ruch drugiego palca przyprawia nimfę o dozę wielkiej rozkoszy. Obydwa palce współpracują powodując falę rozkoszy. Maleńka fasolka pomiędzy ustami Zielonego robi się coraz bardziej nabrzmiała i pękająca, wszystko pulsuje rozkosznie, piersi falują we wszystkie strony, cipka nabrzmiewa i rozszerza się w oczekiwaniu na najważniejszego gościa. Pojawia się wielkie, nabrzmiałe i spragnione, przyrodzenie Zielonego. Tymczasem nimfa ssie owoc winogrona, aby potem sokiem słodziutkim pomoczyć wielkoluda, owoc wymyka się z ust i zamiast głęboko do gardła wsadzić pałeczkę, wpada tam owocek i dusi nimfeczkę. Ta krztusząc się, osuwa zemdlona na ziemię ledwo dysząc. Za nimfą podąża rozgrzany do czerwoności Zielony Ludek, nawet nie zauważając tych perturbacji. Myśli, że to jego wielki wojownik powoduje problemy oddechowe nimfy. Posuwa więc ją we wszystkie dziurki po kolei.
Cały szczęśliwy, krzycząc głośno, kończy wreszcie na pupie nimfy zalewając ją swym życiodajnym sokiem. Jeszcze tylko swój nektar łączy z sokiem z winogron i tworząc wspaniałą ambrozję z aromatem nimfy, rozciera wszystko po całym ciele kochanki.
Omdlała nimfa spoczywa bezwładnie na kobiercu z mchu, a zadowolony z siebie Ludek odchodzi myśląc sobie jakiż to z niego zawodnik, niemal na śmierć zajechał piękna nimfę i długo się nie umartwia, bo z taką sławą napotka nie jedną ciekawą przeżyć nimfę. Lecz to nie krzyk Zielonego budzi mnie ze snu, to wołanie współpasażerki stawia mnie na nogi i uświadamia, że to nie nimfa tylko ja krztusząc się nieszczęsną landrynką osunęłam się na podłogę przedziału. Wszędzie dookoła lepi się od soku rozdeptanych winogron, które rozsypał chłopczyk, sok oblepia mi całe ręce i nogi, jest wszędzie... tylko dlaczego też na moim siedzeniu utworzyła się wielka, mokra plama? Tego już nie dociekam... Przede mną jeszcze wiele godzin podróży...