Niespodziewany gość
16 grudnia 2017
Szacowany czas lektury: 46 min
Czy kupowanie choinki ma sens, kiedy kładziesz pod nią prezenty tylko dla siebie?
Karolina idąc w kierunku osiedlowego bazaru, miała poważne wątpliwości, czy inwestowanie pieniędzy trzeci rok z rzędu w coś, co przysparza jej tylko dodatkowej pracy, ma jakikolwiek sens. Bo trzeba podlewać, dbać, sprzątać igły. Ślicznie pachnie i wygląda rewelacyjnie, no ale...
Z kim podzieli się radością z wrażeń estetycznych i zapachowych? Ze Świąt, z podniosłej atmosfery i szczęścia we wnętrzu, jakie przynoszą? Ze staruszką, mieszkającą piętro niżej, która, jako jedyna z sąsiadów utrzymuje z nią bliższy kontakt?
Zrezygnowana przeszła przez metalową bramę bazaru, wkraczając w tłumy ludzi, którzy w ostatnią sobotę przed świętami dostali najwyraźniej małpiego rozumu i wychodząc z domu, zabrali ze sobą wszystkich sąsiadów, zadzwonili po najbliższą rodzinę, krewnych, a dzieci wywlekli siłą z łóżek i pokojów pod groźbą nieotrzymania prezentów.
Nie wierzę, nie widziałam tu nigdy tyle ludzi. Chyba wrócę do domu i daruję sobie drzewko. Trudno, musi wystarczyć stroik, który kupiłam kilka lat temu.
Odwróciła się w kierunku wyjścia, brnąc cierpliwie między morzem ludzi, przeciwko wściekłej fali napierających na nią zakupowiczów, którzy w głowach mieli tylko jedno słowo.
Kupić.
Nie zważając na nikogo i nic dookoła, tratując się wzajemnie, niczym bydło.
Coraz bardziej zdenerwowana, przeciskała się siłą, torując sobie drogę do wyjścia łokciami. Będąc już prawie przed bramą, złapała krawędzią buta kawałek lodu, który nie był posypany piaskiem i poczuła, że przechyla się do tyłu.
No to ładnie, jeszcze zbiję tyłek, złamię rękę albo zrobię sobie coś równie żenującego.
W zwolnionym tempie głowy klientów bazarku przesunęły się w górę, a na wprost oczu, w miarę opadania dziewczyny w kierunku ziemi pojawiły się ich kurtki, a potem spodnie.
Zamknęła oczy w oczekiwaniu na upadek i uderzenie o twardy lód tylną częścią ciała, kiedy niespodziewanie poczuła, jak jej plecy i ręka są trzymane w mocnym uścisku.
- Nic pani nie jest? – usłyszała niski, cichy głos.
Dzięki ci, Boże, czuwasz nade mną w swej łaskawości.
- Tak, bardzo panu dziękuję – powiedziała, nie widząc ratownika, który przyszedł jej z pomocą. Dźwignęła się o jego dłonie i dopiero wtedy odwróciła głowę.
Twarzą do niej stał trzydziestokilkuletni mężczyzna, z ciemnymi, brązowymi oczami, w których migotały iskierki. Ze zmęczoną twarzą i czerwonym od mrozu nosem.
- Dziękuję panu. Niezdara ze mnie – rzuciła szybko, czerwieniąc się i opuściła wzrok. – muszę już iść, przepraszam – Wokół nich poruszał się gęsty tłum ludzi, który, mimo zamieszania, jakie wywołali, nie zwracał na nich uwagi. Tak, jakby byli niewidzialni.
- Nic pani nie kupiła? – zapytał z uśmiechem.
- Nie, za dużo ludzi – odparła, chcąc jak najszybciej skończyć rozmowę. – Nie lubię tłumów, a kupowanie choinki w takich warunkach przerasta moje możliwości.
- Choinki? – Uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Może będę w stanie pani pomóc. W dalszym ciągu jest pani zainteresowana?
- No, chyba tak – Zawahała się. W sumie, co szkodzi zobaczyć. I tak już zmarzła okrutnie – Sprzedaje pan choinki?
- Zdarza mi się handlować tym i owym – Przepuścił ją przed sobą – Zapraszam w lewo.
Po kilku krokach zdziwiona zauważyła, że jakimś cudem nie dojrzała za rogiem ogromnego stoiska ze świątecznymi drzewkami. Od małych choinek, poniżej metra, do dużych, ponad dwumetrowych. Świerki, sosny, jodły, są nawet modrzewie.
- Duży ma pan wybór. – Bardziej stwierdziła fakt, niż zadała pytanie, zerkając na stosy drzew, zawiniętych w siatkę i leżących za plecami mężczyzny oraz jego dwóch kolegów.
- Wszystko sprzedamy, ludzie oszaleli w tym roku na punkcie naturalnych drzewek. No dobrze – Stanął po drugiej stronie prowizorycznej lady, zrobionej z drewnianego stolika – Zna się pani trochę na tym trochę, czy mam coś pani wybrać?
- Wezmę chyba świerk, mimo że najbardziej lubię zapach jodły, za dużo leci z niej igieł. A świerk jest najbardziej wytrzymały, mam dość sucho w mieszkaniu i najlepiej się sprawdza.
- Widzę, że co nieco pani wie – W jego głosie słychać było lekkie zdziwienie – Zazwyczaj klienci nie są tak konkretni i trzeba tłumaczyć im wszystko. Jakie gabaryty drzewka?
- Maksymalnie półtora metra. Sama nie należę do gigantów, więc chciałabym mieć choinkę zbliżoną do moich rozmiarów. – Pierwszy raz uśmiechnęła się do niego.
- Proszę chwilę zaczekać – Odwrócił się i zniknął za pierwszym stosem od lewej strony. Wrócił po kilkunastu sekundach. – Może być? – Postawił choinkę na ziemi.
- Jest piękna – Karolina oceniła, że drzewko na idealne wymiary i śliczne, gęste jak na świerk igły. – Ile płacę?
- Normalnie sprzedaję je za sto złotych. Wiem, drogo – Zawahał się i uśmiechnął pod nosem – Dla pani zrobię wyjątek. Obniżę cenę o piętnaście złotych pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Pozwoli mi pani zaprosić się na kawę. – odpowiedział i zamilkł, z lekkim niepokojem, widocznym w brązowych oczach.
- Przykro mi, ale nie umawiam się na kawę – Spodziewała się rozczarowania, ale on w żaden sposób nie zareagował negatywnie, wręcz przeciwnie, w dalszym ciągu uśmiechał się do niej przyjaźnie.
- Skoro nie na kawę to może na ciastko do cukierni. Wie pani, do tej na rogu, zaraz obok urzędu miasta.
- Szanowny panie – Wręczyła mu sto złotych – reszty nie trzeba. Dziękuję, Wesołych Świąt.
- Proszę zaczekać, pomogę pani – Odebrał od niej banknot, nie reagując w żaden sposób na kosza, jakiego przed chwilą dostał. Wziął choinkę na plecy.
- Dziękuję, nie trzeba – Zmieszała się – Poradzę sobie.
- Przyjechała pani samochodem?
- Tak, ale nie mam daleko. Proszę postawić choinkę na ziemi.
- Skoro nie chce pani wypić ze mną kawy, a tym bardziej zjeść pysznej szarlotki w cukierni, to proszę pozwolić sobie pomóc.
- No dobrze, akceptuję pomoc, ale tylko do parkingu. Później proszę wracać do siebie.
- Oczywiście, chodźmy – Zadowolony z siebie ruszył za nią powoli, co rusz trącając niezadowolonych z tego powodu przechodniów.
- To tu – Stanęła przed srebrnym Clio i otworzyła bagażnik – bardzo dziękuję panu za pomoc. Polecę pana sąsiadom, gdyby ktoś chciał kupić choinkę.
- Będzie trzeba złożyć siedzenia – Ocenił fachowym okiem – inaczej połamią się gałęzie.
- Proszę chwilę zaczekać – Niezadowolona i pragnąca coraz szybciej pozbyć się jego obecności przygotowała miejsce z tyłu – Dziękuję, naprawdę sobie poradzę.
- W porządku – Odsunął się na bezpieczną odległość od niej i samochodu – No to, Wesołych Świąt, pani...
- Do widzenia i Wesołych Świąt – odpowiedziała, oddając uśmiech, usiadła za kierownicą i zamknęła drzwi.
Droga powrotna do domu zeszła jej na temat rozmyślania o życiu, a że myśli były niewesołe, to dobry nastrój, w który wprawiło ją spotkanie ze sprzedawcą choinek, ulotnił się niczym kamfora.
Samotność to nie jest przyjemna rzecz – spojrzała smutno w lusterko wsteczne i otworzyła drzwi od samochodu.
- Karolina, co robisz w święta? – Gośka, jedna z trzech koleżanek z pracy, siedząca z nią w pokoju, jak zwykle próbowała ja z kimś zeswatać, albo przynajmniej zaprosić do siebie.
- Zamierzam dużo jeść, dużo pić, długo spać i przytyć tak z pięć kilo. A ty? – Odbiła piłeczkę z uśmiechem, we wnętrzu czując irytację i zmęczenie próbami umówienia ją z kimkolwiek, byle tylko nie była sama. Chciało jej się wymiotować od ciągłego słuchania o tym, jak to trzydziestoletnia kobieta chce być sama i jak to jest społecznie nieakceptowalne.
"Przecież to nienaturalne, każdy z nas potrzebuje ciepła i drugiej osoby"
"Nie brakuje ci mężczyzny w domu? Sama będziesz wiercić dziury w ścianach albo wbijać gwoździe młotkiem?"
"A co z seksem, nie czujesz potrzeby? Karolina to jest naprawdę niezdrowe".
Odpowiadała, z początku grzecznie, że owszem, z chęcią poznałaby jakiegoś mężczyznę, ale nie będzie szukać na siłę, a już na pewno nie w portalach randkowych, że brakuje jej seksu, ale to nie jest najważniejsza rzecz na świecie (gówno prawda, co później przyznała przed sobą, brakowało jej bardzo miłości fizycznej), a jak będzie potrzebowała wbić gwóźdź lub wywiercić dziurę w ścianie to wynajmie do tego ekipę, bo ją stać.
Niektóre z koleżanek stały się zbyt namolne, więc zgodnie ze swoim przekonaniem po prostu przestała z nimi rozmawiać. Tylko Gośka, z którą trzymała się w miarę blisko wciąż wierciła jej dziurę w brzuchu.
- Sama? Czy z kimś? – Pytanie koleżanki przywróciło jej trzeźwość umysłu.
- Sama. I dobrze mi z tym. Proszę nie zaczynaj – Podniosła rękę i uciszyła w zarodku próby dyskusji z jej strony – naprawdę nie mam ochoty znowu tego przerabiać. Jak będę potrzebowała swatki to jesteś pierwszą osobą, którą o to poproszę. Dobrze? – Gośka patrzyła na nią bez wyrazu. – No już, nie obrażaj się, przecież nie robię tego, żeby sprawić czy przykrość. Po prostu mam ochotę na Wigilię i Święta w samotności.
- Kurwa mać, Karolina – Jej koleżanka przeklinała tylko wtedy, gdy była bardzo zdenerwowana – Zdajesz sobie sprawę, że to jest chore? Kto chce być sam w święta?
- Ja, skończmy to, proszę – Błagalnym wzrokiem spojrzała na Gośkę – Dziękuję ci, ale kiedy będę miała ochotę na towarzystwo to do ciebie zgłoszę się jako pierwszej.
Zaległa cisza. Gośka, obrażona, zajęła się pracą, a Karolina, rozbawiona wspomnieniami o swatanych randkach wpatrywała się w okno, uśmiechając się do siebie.
Adrian, który na drugiej randce stwierdził, że on ze wszystkich pozycji to najbardziej lubi analne sześćdziesiąt dziewięć. Otworzyła szeroko oczy i po pięciu minutach, pod pretekstem wyjścia do toalety uciekła.
Robert, miły, szarmancki i uprzejmy, ale na bakier z higieną. Fuj.
Marcin, z którym spotykała się przez chwilę, bez żadnych zobowiązań, ale kiedy chciał posunąć się dalej odmówiła. Bez słowa założył kurtkę, wyszedł z jej mieszkania i nigdy się nie odezwał.
Grzegorz (nienawidziła tego imienia). Ten to był element. Surfer, lekkoduch i bawidamek. Świetnie bawiła się w jego towarzystwie, śmiała z dowcipów, pływała z nim motorówką. Nawet całowała się z nim.
Ale do niczego więcej nie dopuściła. Trzymała go na dystans fizyczny. A później odeszła.
Droga z pracy dłużyła się niemiłosiernie. Korki i sypiący śnieg to gwarancja armageddonu na mieście – tak też było i tym razem. Przebycie pięciu kilometrów zajęło prawie półtorej godziny, a przed Karoliną jawiła się jeszcze perspektywa zrobienia przedświątecznych zakupów.
Zła na siebie, mogła zamówić zakupy do domu, jak powtarzała w myślach, głodna i zniechęcona zostawiła samochód na parkingu przed supermarketem (żeby znaleźć wolne miejsce kręciła się po nim kolejne dwadzieścia minut) i z wózkiem ruszyła do środka.
Pokaźna lista, która spisała naprędce w pracy na szczęście zmniejszała się szybko i już po kwadransie w zasadzie mogła udać się do kasy.
Pochodzę jeszcze chwilę, nie chce mi się wracać do domu – O dziwo, w sklepie nieco się wyludniło, więc mogła w spokoju manewrować załadowanym do połowy wózkiem.
- Jak widzę zakupy przedświąteczne pełną gębą – usłyszała za plecami – A jak sprawuje się drzewko? Ubrane?
Odwracając się powoli zdawała sobie sprawę, do kogo należy głos.
- Dziękuję, świetnie, a zakupy, jak zakupy – Uśmiechnięta twarz sprzedawcy choinek z bazaru pojawiła się przed nią, jak księżyc w pełni – Skąd pan się tu wziął? – zapytała, może odrobinę za ostro.
- A zakupy robię, tak, jak pani – Wskazał dłonią na wypełniony w jednej trzeciej wózek – Musi pani mieć sporo gości w Wigilię.
- Dlaczego pan tak sądzi? – Drgnęła i uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Pani wózek jest wypełniony w połowie, to chyba właściwy wniosek?
- Może tak, może nie. – Grząski grunt, na który właśnie wkroczył swoim pytaniem niekoniecznie jej odpowiadał. – A pan, spędza pan święta z rodziną?
- Nie. – Tak jak w jej przypadku uśmiech zniknął z jego oblicza, a oczy stały się poważne. Wyglądał jak belfer, który obserwował klasę w trakcie kartkówki. – Spędzam święta sam.
- Przepraszam – zmieszała się – wtykam nos w nie swoje sprawy. Miałam już wychodzić, skończyłam zakupy, ale przy kasach był taki ścisk, że chciałam odczekać, aż się trochę przeluźni. To – Zawahała się – do widzenia. I jeszcze raz Wesołych Świąt.
- Ależ chce pani ode mnie uciec, a przecież ja nie gryzę. I w zasadzie również skończyłem zakupy, więc jeśli moje towarzystwo nie zdążyło jeszcze pani zamęczyć, to możemy podjechać do kasy wspólnie.
- Nie, pańskie towarzystwo mnie nie męczy – odpowiedziała mechaniczne, po chwili zdając sobie sprawę, że faktycznie tak jest. Mimo początkowej rezerwy wydał jej się miły, taktowny i dopiero teraz zauważyła, że jest przystojny. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że próbował zaprosić ją na kawę po trzech minutach znajomości nie wpływało to negatywnie na jego wizerunek – i nie będzie męczyło, pod warunkiem, że pomoże mi pan poukładać zakupy w samochodzie.
- Hahaha – zaśmiał się, powodując odwrócenie się kilku nieodległych głów – Sprytne. No dobrze, niech będzie. Dałem się złapać w pułapkę – Karolina puściła do niego oko – z chęcią pani pomogę. Chyba, że planuje pani kupić jeszcze butlę z gazem, albo pięćdziesiąt kilo cukru, wtedy uciekam.
- Nie, ale mam pięciolitrowy baniak z wodą – Stanęła w kolejce do kasy i wyszczerzyła zęby w uśmiechu – więc trochę się pan nadźwiga.
Zaległa cisza, spowodowana między innym tym, że oboje płacili za zakupy. Wciąż czuła na sobie jego wzrok, prześlizgujący się z długich za łopatki włosów, przez pupę, uda, do nóg. Ołówkowa, szara sukienka, czarna kurtka i czarne buty do kolan przyciągały męskie spojrzenia i zdawała sobie z tego sprawę. Złapała raz czy dwa jego spojrzenie i przez chwilę przytrzymała je, sondując, co mogłaby w nim znaleźć.
O dziwo, nie było tam pożądania czy zaczepek. Znalazła ciekawość. Czuła, że podoba mu się.
Tak, jak on jej. I ładnie pachniał. Dyskretny zapach wody toaletowej nie maskował woni męskiego ciała. Nie potu, ale męskiego zapachu, czegoś, co zniknęło z jej nozdrzy dawno temu, a teraz wróciło z taką mocą, że kiedy nachylał się nad wózkiem i jego szyja przypadkowo znalazła się przez chwilę obok niej zakręciło się jej w głowie.
- No dobrze, stoję tam – Wróciła szybko do rzeczywistości wychodząc z marketu i pokazując dłonią samotne Clio.
- A ja tam. – Równie samotny, czarny Avensis błyszczał się w świetle latarni. Śnieg przestał padać, a temperatura spadła dość znacząco, wyczuwała to z powodu "szklanki" na asfalcie.
- Faktycznie, sporo miała pani tych zakupów. – Spodziewała się, że choć trochę ujrzy na jego twarzy objawy zmęczenia, ale on nie dość, że się nie zasapał, to nawet nie przyspieszył mu oddech. – A jak pani wniesie to do domu? Mieszka pani w bloku czy w segmencie?
- Strasznie jest pan ciekawski. – Zamknęła klapę bagażnika – W bloku, ale mam windę bezpośrednio z garażu pod drzwi. Dziękuję za chęci, ale poradzę sobie. – Wsiadła do samochodu - Wesołych Świąt, panie...
- Wesołych Świąt – odpowiedział z uśmiechem, który powoli schodził z jego twarzy, dopóki srebrne, zaśnieżone Clio nie zniknęło za zakrętem.
Westchnął cicho i powoli potoczył swój wózek w kierunku Toyoty.
Przez kolejnych kilka dni przychodził do sklepu, mając nadzieję, że znowu ją spotka.
Podobała mu się. Była w jego typie. Ciemne, długie włosy, niezbyt duży nos, niewysoka, ładny, pogodny uśmiech, zielone oczy. Figura, która przyciągała wzrok.
Zabawna, dowcipna. Intrygowała go. Nie miała obrączki na palcu, robiła zakupy sama, nie przypuszczał, żeby spotkał ją dwa razy, przypadkowo, bez męskiego towarzystwa. Gdyby kogoś miała, raczej nie kupowałaby choinki w samotności, prawda?
Dlaczego była taka wycofana? I nagle na koniec zapytała go o imię. Zrobiła to celowo, ale dlaczego? Przewrotność kobieca?
Nie pojawiła się od ostatniego spotkania w sklepie. Ani razu. Musiała mieszkać w pobliżu, ale znaleźć ją w takim gąszczu bloków było niemożliwością.
Dzień przed Wigilią, w popołudniowej porze, szedł z domu w kierunku kiosku, po gazetę. Zaśnieżony i śliski chodnik wymagał sporej koncentracji i uwagi, w trakcie spaceru zdążył złapać staruszkę, która bez jego pomocy najprawdopodobniej skończyłaby w szpitalu ze złamaną ręką.
Kioskarka, zwykle zagadująca go o byle pierdołę tym razem, zakatarzona i zachrypnięta nie przejawiała większej ochoty na dialog. Zabrał gazetę, resztę i odwracając się kątem oka zauważył ruch po lewej stronie.
Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie.
Opadające powoli drobne płatki śniegu wirowały przed jego oczami, kiedy ogarnął wzrokiem kobiecą sylwetkę, tracącą równowagę na śliskim chodniku. Buty, które miała na sobie nie dawały żadnej gwarancji jej utrzymania, nawet, gdyby był zasypany piaskiem.
A nie był, dodatkowo w nocy, po jednodniowej odwilży złapał ostry mróz i na chodnikach zrobiło się lodowisko. Niestety służby miejskie nie nadążały z obsypaniem wszystkich potrzebujących tego miejsc piaskiem.
Ruszył do przodu z zamiarem pochwycenia upadającej sylwetki, ale wykonując pierwszy krok wiedział, że jest bez szans i nie zdąży.
Schowaj dłoń, upadnij na plecy, a nie rękę – powtórzył w myślach. Jak na złość postać przewróciła się na prawą dłoń.
Rozległ się okrzyk bólu. Zdarzenia wróciły do zwykłego trybu i prędkości działania. Dopadł szybko do kobiety (jak zdążył zorientować się po ubiorze i sylwetce). Jej twarz była niewidoczna, przewróciła się tyłem do niego, a po upadku głowę miała opuszczoną w dół.
- Wszystko w porządku? – Nachylił się nad nią. Podniosła głowę.
To była ona.
Kiedy go poznała otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast zamknęła je. Ból wygrał.
- O Boże, chyba coś złamałam – Łzy gromadziły się w jej zielonych oczach.
- Posłuchaj, zdejmę powoli rękawiczkę, okej? Jeśli będzie bardzo bolało, od razu powiedz. – Nieświadomie przeszedł "na ty". – Gotowa?
Skinęła głową na znak zgody, opuszczając ją w dół i zaciskając usta w oczekiwaniu na strzał cierpienia.
Chwycił jedną ręką za palce, drugą za rękę, tuż poniżej łokcia i delikatnie, bardzo powoli zaczął zsuwać rękawiczkę.
- I jak? – zapytał.
- Bardzo boli. – Jęknęła.
- Zostawmy to. Jesteś samochodem, czy przyszłaś na piechotę?
- Samochodem. Zaparkowałam niedaleko stąd, szłam do kiosku po zapałki.
- Zawiozę cię do szpitala. – Podjął błyskawicznie decyzję. – Daj mi kluczyki.
- Nie możesz, nie mogę cię o to prosić – poprawiła się i zaoponowała słabo – poradzę sobie.
- Bzdura, kluczyki. – Wyciągnął dłoń.
- Są w torebce, na wierzchu – Opuściła zrezygnowana głowę i ponownie jęknęła.
- Idziemy – Po chwili poszukiwania znalazł to, czego szukał, podniósł ją za drugą rękę, chwytając pod pachą i postawił na nogi. – Poza tym jesteś cała?
- Chyba tak – Otarła łzy z policzka lewą, nie uszkodzoną dłonią – Chodźmy, samochód jest tam – Wskazała palcem stojące nieopodal Clio.
Prowadził szybko, ale bezpiecznie. Ból, który promieniował z dłoni był obezwładniający, poza zaciskaniem zębów i płaczem nie była w stanie nic zrobić.
- Zaraz będziemy w szpitalu, jeszcze minuta – Zerknął na nią – Wytrzymasz?
- Nie mam wyjścia – Uśmiechnęła się słabo – Jesteś ratownikiem?
- Nie, leśniczym – odparł, patrząc z uwagą na drogę – Powinnaś oddać samochód do mechanika, słyszę coś dziwnego w silniku.
- Może nieco później, kiedy dowiem się, co stało się z moją ręką?
- Ależ oczywiście, nie mówiłem, że teraz – Zatrzymał się gwałtownie i wypadł z samochodu, żeby otworzyć jej drzwi.
- Spokojnie, przecież nie umieram, to tylko ręka. – Wygramoliła się z siedzenia i ruszyła z grymasem na twarzy w kierunku wejścia do szpitala.
- Miała pani sporo szczęścia – Pół godziny później lekarz ostrego dyżuru zrobił rentgen ręki i oglądał go uważnie w gabinecie – Gdyby uderzyła pani pod innym kątem mogłoby dojść do poważnego złamania. Na szczęście to tylko bardzo silne stłuczenie. Przepiszę pani maść, włożymy rękę w usztywniacz, żeby poruszający się nad stłuczeniem nadgarstek nie powodował bólu. Może pani smarować bolące miejsce arniką, usztywniacz będzie założony w taki sposób, żeby to pani umożliwić. I proszę oszczędzać tę dłoń. Jest pani praworęczna?
- Niestety tak. – Karolina zdążyła się już uspokoić i przestała płakać. Ból też nieco osłabł, choć co jakiś czas przypominał o sobie tępym ćmieniem.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – Siwiejący lekarz uśmiechnął się łagodnie – będzie pani miała okazję potrenować sprawność drugiej dłoni.
- Bardzo śmieszne, panie doktorze – uśmiechnęła się słabo.
- No już, proszę iść do swojego chłopaka.
- Mojego chłopaka?
- No, tego mężczyzny, który panią przyprowadził.
- To nie mój chłopak, to przechodzień, który przywiózł mnie do szpitala.
- Przepraszam. Myślałem co innego. Patrzył na panią z takim niepokojem, jakby była pani jego kobietą. No, nieważne. – Wstał – Wesołych Świąt.
- Wzajemnie, dziękuję, panie doktorze, do widzenia. – Wyszła za drzwi.
On tam cały czas był.
- I co? – Zbliżył się z wyrazem niepokoju na twarzy, spoglądając na usztywniacz.
- Na szczęście nie jest złamana – odpowiedziała z ulgą – ale o jakichkolwiek czynnościach z nią związanych mogę zapomnieć.
Nie zareagował, trawiąc ostatnie zdanie.
- Będzie ci ciężko prowadzić, a na pewno zmieniać biegi. Zawiozę cię do domu. – Podjął decyzję.
- Daj spokój, nie możesz mnie niańczyć – zaoponowała.
- Nikt nie mówi o niańczeniu, poza tym sam jakoś muszę wrócić do siebie, prawda?
- No tak – Całkowicie zapomniała o tym, że przyjechał z nią – No dobrze – Zgodziła się po chwili zawahania – ale zrobimy tak, że odwieziemy ciebie, a później dotelepię się jakoś do siebie.
- Okej, chodźmy – Otworzył przed nią drzwi do poczekalni i oboje ruszyli w kierunku wyjścia.
Śnieg sypał dość mocno, na drodze potworzyły się spore korki. Piątkowe popołudnie i przedświąteczny dzień to gwarancja zatorów drogowych.
- Michał – odezwał się niespodziewanie, bębniąc palcami w kierownicę. Radio grało cicho "Last Christmas".
- Słucham? – Wybudziła się z letargu.
- Jestem Michał – Odwrócił do niej głowę – tak mam na imię.
- Karolina – Uśmiechnęła się do niego.
- Pomyślałem, jeszcze o jednym – Patrzyła na niego pytająco – masz przygotowaną kolację wigilijną?
- Nie mam. – Zaskoczył ją – Dlaczego pytasz?
- Z ręką w tym stanie będziesz mogła co najwyżej zmyć naczynia. Jak poradzisz sobie w kuchni?
Faktycznie, nie wpadłam na to – Zafrasowała się w myślach, nie odpowiadając – mogłabym spróbować, ale boli tak, że nie będę w stanie utrzymać noża.
- Posłuchaj – Wydostali się z korka i wjechali na jego osiedle – nie chcę ci się narzucać, ale może – Spojrzał na nią z wahaniem – mógłbym ci pomóc?
- Pomóc?
- No, pomóc, z przyrządzeniem kolacji. – Dokończył, wypuszczając ze świstem powietrze.
- Nie mogę wymagać od ciebie, żebyś mi przygotowywał kolację wigilijną. Nie znasz mnie, a ja ciebie, poza tym masz... – urwała, przypominając sobie, że spędza Wigilię sam.
- Tak, spędzam sam. – Odparł, jakby czytając w jej myślach. – Chcę tylko pomóc. Nie wchodzę z butami do twojego domu, nie zamierzam wpraszać się. Po prostu chcę ci pomóc.
- Ale dlaczego? – Karolina wpatrywała się w niego przeciągle.
Wzruszył ramionami nie odpowiadając.
Zapadła cisza.
- W porządku – powiedziała po chwili – Skręć w Paca.
- Jaki numer? – Uśmiechnął się.
- Wiatraczna piętnaście, róg Paca i Wiatracznej.
- Mieszkasz blok ode mnie – Zatrzymał się przed wjazdem do garażu i otworzył pilotem bramę.
- Miejsce w garażu również numer piętnaście.
- A numer mieszkania? Też piętnaście?
- Nie – Zaśmiała się głośno – sześćdziesiąt dziewięć.
- Haha, to ci się trafiła liczba – Puścił do niej „oczko”, a Karolina zaczerwieniła się lekko. To pierwszy żart z seksualnym podtekstem, na jaki sobie pozwolił wobec niej.
Nie zabrzmiało wulgarnie ani niepotrzebnie. Było śmieszne.
Pierwszy raz od bardzo dawna czuła się swobodnie w towarzystwie mężczyzny.
- No dobrze. Mam dwie prośby – Stanęła przed drzwiami, twarzą do niego z kluczami w dłoni – Wchodzę pierwsza, ty w tym czasie zdejmujesz ciuchy w przedpokoju i czekasz na mój sygnał. Wychodząc z domu nie spodziewałam się gościa (a tym bardziej mężczyzny – dodała w myślach), więc muszę uprzątnąć armageddon, który tam się znajduje. Po drugie – Włożyła klucz do zamka i przekręciła, po czym odwróciła się do niego – Chciałam cię o coś zapytać – Zawahała się – Masz ochotę spędzić ze mną jutro Wigilię?
Zaskoczenie, jakie odmalowało się na jego twarzy było chyba najbardziej intensywnym uczuciem, jakiego doświadczyła podczas przebywania wspólnie z nim.
- Tak, chętnie spędzę z tobą Wigilię, Karolino – odparł, uśmiechając się do niej lekko, po czym wszedł za nią do mieszkania.
- To dobrze – Wskazała dłonią szafę, ukrytą za przesuwanym lustrem – W środku masz wieszaki na ubrania, czekaj na sygnał.
- Nienawidzę robić ciasta na pierogi – Godzinę później Karolina smażyła rybę, a Michał walczył z lepieniem pierogów. Słuchali radia i całkiem nieźle, w ocenie obojga, czuli się we własnym towarzystwie – Zawsze mi się rozpada, cholerstwo.
- Nie wiem, dlaczego i skąd, ale zawsze lubiłem przebywać w kuchni. Gotować, próbować nowych potraw, a później obserwować jedzących. Kręciło mnie to. Dziwne, prawda? Faceci raczej czekają na to, aż poda się im do stołu.
- Nie, wcale mnie to nie dziwi. Nawet nie wiesz, jaką ulgą dla kobiety jest perspektywa zastania po powrocie z pracy smacznego obiadu na stole. I myśli, że nie jest skazana na stanie za garami, dzień w dzień.
- A jak twoja ręka? – Zmienił temat.
- Boli. Bardzo. Dobrze, że lekarz przepisał mi Ketonal i kupiłam go w szpitalnej aptece. Chyba wyłabym bez niego z bólu przez cały wieczór i noc.
- Miałaś szczęście, że nie ma złamania. Takie kontuzje są paskudne i długo się leczą.
Zaległa chwilowa cisza, przerywana skwierczeniem ryby.
- Słuchaj. – Zdjęła ostatni płat z patelni – Mówiłeś, że jesteś leśnikiem. Powiesz mi o sobie coś więcej?
- Hm, w zasadzie, to byłem – Podał jej talerz pełny pierogów, stając przed nią. Poczuła jego siłę fizyczną. Nie był zbyt wysoki, ale miał szerokie barki i spore dłonie – Możesz smażyć na drugiej patelni, umyję tę po rybie. Pracowałem jako leśnik przez kilka lat, mam ku temu wykształcenie. Pewne – zawiesił głos, patrząc na nią – pewne zdarzenia sprzed kilku lat spowodowały, że zrezygnowałem z zawodu.
- To co teraz robisz? – Taktownie nie pytała o szczegóły, za co podziękował jej w myślach.
- Mam sklep ze zdrową żywnością niedaleko, tuż za Rondem Wiatraczna, przy Waszyngtona. I w zimę sprzedaję choinki. Założyliśmy z kumplem legalną plantację, nawet nie wiesz, jak to schodzi. Ludzie szaleją na punkcie żywy drzewek – Uśmiechnął się do niej po raz kolejny i zabrał za mycie patelni – A ty, co robisz?
- Jestem księgową, niezbyt interesujący zawód, prawda?
- Polemizowałbym. Wprost przeciwnie, zawsze byłem pełen podziwu dla ludzi, którzy rozumieją cokolwiek z tych cyferek. Wydawało mi się to bardzo interesujące, sama logika rozliczenia, i tak dalej, ale kompletnie niezrozumiałe. Wolałem zwierzęta i naturę.
- O Boże! – krzyknęła nagle – Moje oko!
- Co się dzieje? – Z hukiem wrzucił patelnię do zlewu i doskoczył do niej – Które? – Wytarł szybko ręce w ścierkę.
- Lewe – jęknęła – Tłuszcz strzelił.
- Chodź szybko do łazienki – Wziął ją za lewą rękę – przemyjemy ciepłą wodą. Masz krople do oczu?
- Szafka obok lustra, druga półka od góry, po prawej stronie, w głębi – Płukała oko nad umywalką – Poradzę sobie, idź do kuchni, bo spalimy pierogi.
- Chrzanić pierogi, ulepię nowe! Wypłukałaś? – Z jego głosu przebijała się nerwowość.
- Tak.
- Połóż się na sofie w pokoju, wpuszczę ci krople do oka.
- Czuję się przy tobie jak bezradne dziecko, ciągle coś mi się dzieje. Nie jestem taka! – narzekała, idąc z zamkniętym jednym okiem do salonu.
- Najwidoczniej pojawiłem się po to, żeby ratować cię z opresji, panno Karolino – zażartował – Na łóżko, raz, raz.
Położyła się na łóżku na wznak, z dłońmi wzdłuż ciała. Michał usiadł na brzegu sofy, biodro w biodro z nią, przełożył nad nią lewą rękę, opierając się się o kanapę tuż obok jej żeber nachylił się nad nią.
- Rozsunę powoli powiekę, staraj się jej nie zaciskać – szepnął. Czuł zapach jej skóry, delikatną woń kosmetyków i ciepło, którego dawno nie doświadczył. Ciepło kobiety. Przyprawiało go to o wibrujące uczucie podniecenia w środku. Bardziej uczuciowego, niż seksualnego. Spojrzał na jej twarz. Uśmiechała się lekko, mimo bólu dłoni i oka, jakby świadoma wrażeń, jakie odbiera.
- Gotowa? – Skinęła lekko głową na znak zgody. Syknęła, kiedy dotknął powieki i rozchylił ją – Boli?
- Trochę szczypie, wytrzymam.
Nacisnął lekko butelkę, trzy krople skapnęły wewnątrz powieki.
- Ale szczypie, o cholera! – Jęknęła.
- Poleż tak przez chwilę, pójdę sprawdzić, czy pierogi nie zmieniły się w węgielki – Zniknął błyskawicznie w kuchni – Udało się je uratować – usłyszała po chwili radosny krzyk.
W jej wnętrzu szalała feeria wrażeń. Przez skoki adrenaliny, po ciepło, rozlewające się po całym ciele, kończąc na podnieceniu z bliskości mężczyzny, której tak dawno nie doświadczyła. Czuła, jak sutki stwardniały i wbijają się w materiał biustonosza, a w środku zrobiła się wilgotna.
- Ha, zdążyłem w ostatniej chwili – Michał wrócił do pokoju równie niespodziewanie, jak z niego zniknął – Pierogi uratowane – Usiadł ponownie obok niej – Jak oko?
- Ekhm, lepiej, dużo lepiej – odparła lekko zachrypniętym głosem.
- Mogę zerknąć? Gdzie najbardziej szczypało?
- Lewa strona, blisko skroni.
Delikatnie dotknął palcami powieki i bardzo powoli rozchylił. Kiedy poczuła nacisk opuszków palców i jego bliskość, drgnęła. Sutki promieniowały ciepłem, a między udami czuła od dawna nie przeżywane mrowienie.
- Hmm – Wpatrywał się intensywnie w oko, oglądając je ze wszystkich stron – nic nie widać. Na szczęście. Jeśli będzie cię bolało w nocy, albo rano, trzeba będzie znowu odwiedzić lekarza – Urwał nagle, wpatrując się w jej twarz.
Karolina zamarła. Świat zatrzymał się dla niej, kiedy jego spojrzenie zwarło się z zielonymi oczami. Powoli przesunął usta w kierunku jej warg i delikatnie dotknął.
Nie zareagowała.
Wkleił się nieco mocniej, dotykając jej włosów lewą dłonią i wsuwając między nie palce. Wszystko w jej wnętrzu krzyczało „tak, całuj go, to on, nie przestawaj”.
Nagle, sama nie wiedząc, dlaczego odepchnęła go delikatnie.
- Przepraszam – Wstała szybko, nie patrząc w jego stronę – Nie mogę. Za wcześnie. Przepraszam, Michał. – Umknęła w stronę łazienki.
- Zrobiłem coś nie tak? Karolina? – zawołał za nią.
Boże, co ja robię? – Zamknęła się w łazience, opierając głowę o lustro. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała na siebie. Zaróżowione policzki, niespokojny oddech i rozpalone czoło. – Nie mogę tak po prostu całować się z nim, jak gdyby nigdy nic! Przecież ja go w ogóle nie znam, a zachowuję się, jakbym chciała rozłożyć przed nim nogi!
Otworzyła drzwi i wyszła do niego. Michał zdjął pierogi z patelni i układał je na talerzu.
- Została jeszcze ryba po grecku, sałatka jarzynowa i karp. Sporo pracy. – zauważył, nie oglądając się za siebie.
- Nie wiem, czy będziemy wszystko robić. Jest wieczór, jesteś zmęczony, ja trochę już też.
- Zróbmy. Jeśli chcesz, odpocznij. Zabiorę się za krojenie warzyw.
- Nie żartuj sobie. Nie będziesz sam robił jedzenia w mojej kuchni, a ja rozłożę się jak królowa na kanapie, brzuchem do góry. Niedoczekanie twoje.
- Przepraszam – Odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. W jego wzroku ujrzała poczucie winy, żal i wizję straconej szansy. Chciała pocieszyć go, żeby dał jej trochę czasu i zaczekał.
Ale nie odezwała się nawet jednym słowem w tym temacie.
- W porządku, nic się nie stało – odparła lekko – Zabierzmy się do pracy.
Dwie godziny później dochodziła dwudziesta pierwsza i oboje padali z nóg. Pracowali w niemal zupełnej ciszy, rzadko rozmawiając, pomni tego, co wydarzyło się wcześniej. W tle brzęczało radio, które zapełniało pustkę między nimi.
- No dobrze – Przeciągnął się – będę zbierał się do domu. Na pewno chcesz odpocząć, a mnie też przydałoby się położyć. Przecież wyszedłem na chwilę po gazetę – Uśmiechnął się z przekąsem.
- No tak – Karolina weszła za nim do przedpokoju – dziękuję za pomoc, sama nigdy bym nie dała rady przygotować tego wszystkiego. A patrząc na moje dzisiejsze szczęście to wbiłabym sobie nóż w czoło – Zażartowała – Michał?
Spojrzał na nią, nie odpowiadając.
- Przyjdź jutro, dobrze?
- Tak Karolina, przyjdę. Dobranoc. – Nie odrywając od niej wzroku, odwrócił się i wyszedł.
- Dobrej nocy. – Zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie plecami.
Przez moje życie przechodzi tornado, czuję, że to dopiero początek, że to co było dzisiaj jest niczym w porównaniu z wydarzeniami, które będą miały miejsce w najbliższej przyszłości. – Myśli przelatywały jej przez głowę podczas zasypiania w łóżku – Ależ on pachnie, wspaniale. I ma miękkie usta. Mam nadzieję, że przyjdzie jutro. I nie stchórzy.
Michał, idąc powolnym, długim krokiem przez plac zabaw między blokami uśmiechał się do siebie.
Najwidoczniej taki jej urok – Uznał – że zanim zrobi dwa kroki w przód musi zrobić jeden w tył – Skontestował kosza, którego otrzymał przy próbie pocałowania Karoliny – A urok osobisty posiada. I odkąd odeszła Marlena nie spotkałem kobiety, która zrobiłaby na mnie tak duże wrażenie. – Otworzył kluczem drzwi od klatki schodowej i wszedł do środka.
Kładąc się spać miał cały czas jej twarz przed oczami.
Uśmiech, dzwoniący w głowie.
Zapach, który czuł obok.
Kształty, które wzbudziły w nim dawno nie odczuwane uczucie. Tak, ona go pociągała. Zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.
Z ekscytacji nie mógł zasnąć przez prawie dwie godziny. Wreszcie, zmęczony walką ze snem poległ.
WIGILIA
- Otwarte! – krzyknęła z kuchni, słysząc dzwonek do drzwi wejściowych. Zbliżała się szesnasta, na zewnątrz było już ciemno. Prószył lekki śnieg, a niebo było nieco zachmurzone, co zauważyła z zadowoleniem. Lubiła mroźną, śnieżną Wigilię, jaką pamiętała z czasów dzieciństwa, a od kilku lat pogoda w przeddzień Świąt raczej nie rozpieszczała. – Już do ciebie idę.
Michał zdjął palto, odwrócił się w jej kierunku i zamarł.
Zatrzymał się cały, włącznie z oddechem. Przestał nawet mrugać oczami.
- Coś się stało? – Zaniepokojona patrzyła na jego reakcję – Michał? Wyglądam źle?
- Wyglądasz... – Z trudem był w stanie się wysłowić, zaschło mu w gardle. Karolina miała na sobie ołówkową, kremową sukienkę z lekkim wcięciem na biust, długie, cienkie kolczyki, bordowe paznokcie oraz dyskretny makijaż. Nie zwrócił nawet uwagi na nie pasujący kompletnie do jej wizerunku usztywniacz. – Wyglądasz wspaniale – Szeroko otwarte oczy świadczyły o tym, że dopiero teraz uświadomił sobie, jak piękną kobietą jest jego towarzyszka.
- Naprawdę? Podoba ci się? – Niepewna komplementu spłoniła się lekko – Tobie również niczego nie można odmówić – Obejrzała go sobie dokładnie i niemal oblizała się na jego widok. Obcisła, dopasowana, granatowa marynarka, biała koszula i ciemne rurki. Wzięła głęboki oddech. – Zapraszam na salony, panie Michale.
Wchodząc do pokoju ujrzał stół z białym obrusem, na którym znajdował się mały, elegancki świecznik i talerz z opłatkiem. Na stole widniały trzy talerze.
- Pomyślałam, że skoro jest Wigilia to może złożymy sobie życzenia? – zaczęła niepewnie – Jeśli nie masz ochoty, to możemy od razu przejść do posiłku.
- Nie, chętnie przełamię się z tobą opłatkiem – Spojrzał na nią poważnie – Zaczynamy, czy jest jeszcze coś do zrobienia w kuchni albo potrzebujesz z czymś pomocy?
- Nie, wszystko jest gotowe. Postaw wino na stole i chodź.
- Zaczekaj – Chwycił ją za lewą rękę – Spodziewamy się jeszcze kogoś?
- Nie – Na jej twarzy pojawił się uśmiech – Zapomniałeś o tradycji, związanej z niespodziewanym gościem? – Kiwnął głową na znak zgody i również się uśmiechnął – No chodź, przełamiemy się opłatkiem. Dawno tego nie robiłam.
Stanęli naprzeciw siebie. Osoby, które znają się od kilku dni, nie wiedzą, jakie są ich nazwiska. Spędzili razem raptem jeden wieczór i spotkali się przypadkowo kilka razy.
Oboje pomyśleli o tym samym i wybuchnęli śmiechem.
- Bez zadęcia – zaczął Michał – życzę ci, żebyś była szczęśliwa. To może brzmi banalnie, ale kiedy człowiek jest szczęśliwy i zadowolony z życia to i zdrowie dopisuje, a i w pozostałych, ważnych kwestiach wszystko się układa. Więc Karolino – podał jej swój opłatek, z którego odłamała kawałek i zjadła – Wszystkiego najlepszego.
- Dziękuję, Michale – odpowiedziała lekko drżącym głosem – chciałabym ci życzyć, żebyś spotkał na swojej drodze osobę, z którą tego szczęścia zaznasz. I która pozwoli ci rozwinąć skrzydła, bo mimo, że znam cię krótko, potrafię spojrzeć w ludzkie dusze. A twoja jest dobra – podała mu opłatek, który ułamał i zjadł – Wszystkiego najlepszego. A miało być bez zadęcia – zaśmiała się, a on razem z nią. – Siadajmy do stołu, burczy mi w brzuchu.
- O Boże, pęknę – Karolina, najedzona po korek, rozsiadła się wygodnie na krześle – Pierogi były świetne, ale barszcz... Muszę ci powiedzieć, że nie chwaląc się, wyszedł mi najlepszy w życiu.
- Często go gotowałaś? W poprzednich latach? – Michał dolał wina do kieliszków.
- Ostatnio kilka lat temu, kiedy... – Umilkła.
Zaległa cisza.
- Mogę o coś zapytać? – odezwał się po chwili, patrząc w kieliszek, uniosła brwi – Dlaczego jesteś sama? Nie chce mi się wierzyć, że tak piękna, inteligentna i zadbana kobieta nie wzbudza zainteresowania u mężczyzn.
Nie odpowiadała, wpatrując się w niego przeciągle. Przeniósł na nią wzrok i odpowiedział spojrzeniem. Przez chwilę „walczyli” w ten sposób, bez ogłoszenia zwycięzcy.
- Dobrze, powiem ci – Nie odwróciła oczu – Poczekaj – Wstała od stołu i poszła do sypialni. Wróciła po chwili ze zdjęciem. Mężczyzny.
- To mój mąż. Rafał – Zaczęła bezbarwnym głosem – prowadził firmę transportową. Nie był kierowcą, a właścicielem. To była początkowo spółka, z kolegą, który później z niej wystąpił i Rafał prowadził firmę sam – Michał wpatrywał się w nią, nie komentując – Trzy lata temu zniknął.
- Jak to zniknął? Zapadł się pod ziemię?
- Po prostu. Wyszedł w pewien piękny, wiosenny dzień rano z domu, żegnając się ze mną, jak gdyby nigdy nic. I nie wrócił. Policja szukała go w całej Polsce, zaangażowałam wszystkich znajomych, jego sprawa pojawiła się w telewizji, w Internecie, próbowałam nagłośnić ją przez Facebook – bez skutku. Jakby wyparował – Napiła się wina z kieliszka i zaczęła przesuwać opuszkiem palca wskazującego lewej dłoni po jego brzegu.
- Po kilku miesiącach zaczęli dzwonić do mnie dłużnicy Rafała – Po jej twarzy potoczyła się łza – Okazało się, że firma była na skraju bankructwa. Podpisaliśmy przed ślubem intercyzę, więc jego długi nie przeszły na mnie, ale – pociągnęła nosem – od tego czasu nie spotykam się z nikim. Mam poczucie, że nie wspierałam go wystarczająco i zostawiłam samego, z problemami. A on był strasznie skryty. Żyłam z nim, ale tak naprawdę jakby obok niego.– Załkała – Po dwóch latach straciłam wszelką nadzieję, że żyje. Przecież gdyby mógł to na pewno odezwałby się do mnie. Odpuściłam. – Zamilkła.
- Przez ostatni rok próbowałam umawiać się z innymi mężczyznami, bo przecież trzeba zacząć żyć. Ale zawsze wychodziło tak, że się wycofywałam.
Michał milczał, wpatrując się w nią. Nie chciał sprawiać wrażenia wścibskiego, ale z drugiej strony miał ochotę wiedzieć więcej.
- Niezręcznie jest mi o tym mówić. Nie chcę wzbudzać w tobie złych wspomnień, choć z drugiej strony cieszy mnie, że mi o tym powiedziałaś. Czy – Próbował wybrnąć dyplomatycznie – mam sobie pójść? Chcesz być sama?
- Nie! – Chwyciła go energicznie za dłoń – Chcę, żebyś został. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czuję się dobrze i swobodnie w towarzystwie mężczyzny. Chcę, żebyśmy spędzili razem Wigilię i cieszyli się wzajemnie naszym towarzystwem. Przepraszam na chwilę. – Wstała od stołu i wyszła do łazienki.
- Wracając do tematu – Usiadła obok niego po kilku minutach. Przez ten czas wpatrywał się w kieliszki, zastanawiając się nad tym, co usłyszał – teraz twoja kolej. Dlaczego jesteś sam?
Uśmiechnął się smutno.
- Żona odeszła ode mnie ponad dwa lata temu. – Zaczął opowieść – Nasze małżeństwo od początku było dziwne. Jestem człowiekiem, który uwielbia naturę, las. Zresztą wiesz, jaki mam zawód – Karolina patrzyła na niego, chłonąc każde, wypowiadane słowo – A ona była moim kompletnym przeciwieństwem. Wolała miasto, szybkie życie. Lubiła się bawić. Las ją przygnębiał. – Wzruszył ramionami – Człowiek czasem jest ślepy i nie zauważa pewnych rzeczy. Nie chce słuchać otoczenia. Popełniłem błąd i ożeniłem się z nią po kilkunastu miesiącach znajomości. Już po roku wiedziałem, że koniec jest blisko – Westchnął – a po dwóch latach po małżeństwie nie zostały nawet zgliszcza. Chciała odejść, nie robiłem jej z tego tytułu żadnych problemów. Mnie również było to na rękę. Dogadaliśmy się szybko i po dwóch latach moje małżeństwo stało się przeszłością.
- Nie odpowiedziałeś mi, dlaczego jesteś sam? – odezwała się Karolina po chwili ciszy.
- Ty również mi tego nie powiedziałaś, prawda? – Zripostował – Wiesz, zastanawiałem się nad tym. I doszedłem do wniosku, że sam nie wiem, dlaczego. Może bałem się kolejnego, nieudanego związku? Przepraszam, zepsułem miłą atmosferę. Niepotrzebnie o to pytałem.
- Nie przepraszaj – Dolała wina do kieliszków – Masz ochotę posłuchać kolęd?
- Z tego wszystkiego zapomniałem, że dzisiaj jest Wigilia – Ożywił się na krześle – No pewnie. Tylko jeśli masz w wykonaniu rockowym to przynieś zatyczki. Nie trawię odstępstw od klasyki.
- Niee, mam w wykonaniu Mazowsza. Będziesz mógł się delektować. – Wstała od stołu, a on obserwował jej zgrabną sylwetkę, kształtne biodra i niezbyt duże piersi, falujące pod sukienką.
Rozmawiając z nią miał wrażenie, jakby znał ją kilka miesięcy, a nie kilka dni. Tak swobodnie nie było mu od bardzo dawna z żadną kobietą.
Zgasiła górne światło, włączyła dwa kinkiety na ścianach i usiadła obok niego. Otuliły ich miękkie dźwięki „Jezu malusieńki”, sunące wzdłuż ścian i podłogi, przyjemnie rezonujące po drewnianej powierzchni mebli.
- Wiesz, kiedy byłam dzieckiem – Ujęła go za rękę – tata puszczał kolędy z kasety w Wigilię. Lubiłam sobie podśpiewywać pod nosem, wstydziłam się swojego głosu. Teraz, kiedy mieszkam sama, również się tego wstydzę.
- Zaśpiewasz mi coś?
- Nie mam mowy – Zaśmiała się – Uciekniesz w kilka sekund.
- No proszę – Nalegał, drażniąc się z nią żartobliwie.
- Nie – Pacnęła go w ramię ze śmiechem – Może jakbym więcej wypiła, to spróbowałabym – Podniosła rękę, widząc, że próbuje coś powiedzieć – ale pić więcej nie zamierzam, więc nici z tego. – Spoważniała po chwili i nieśmiało dotknęła palcami jego twarzy – Dobrze się z tobą czuję, Michał. Nie zepsujmy tego, proszę cię.
Nagle w przedpokoju rozległo się pukanie do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? – Zerknął na nią. Pokręciła przecząco głową.
- To pewnie sąsiadka z dołu. Myśli, że jestem sama, czasem przychodzi do mnie w Święta. Powiem jej, że mam gościa i zaraz wracam. – Wstała i ruszyła wolnym krokiem do przedpokoju. Z miejsca, w którym siedział Michał widać było tylko fragment jej lewego ramienia. Przekręciła zasuwę i nacisnęła klamkę.
Widok, który ujrzała odebrał jej dech w piersiach. Zakręciło jej się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami, a gdyby nie drzwi, które znajdowały się wprost przed nią upadłaby i najprawdopodobniej zemdlała. Kiedy odzyskała wzrok na tyle, żeby skupić go na osobie, która stała przed nią ujrzała wyższego od niej niemal o głowę brodatego, opalonego mężczyznę, który z poważnym wyrazem twarzy wpatrywał się w nią z ogniem w oczach.
- Cześć, Karolina. – Niski, chropowaty, tak dobrze znany jej głos zaszeleścił w jej uszach.
- Cześć. – wyszeptała.
- Mogę wejść? – Zajrzał do środka. Z pokoju dochodziły dźwięki kolędy.
- Nie jestem sama – Była blada, jak ściana.
- Aha – odparł, jak gdyby nigdy nic – Chciałem pogadać.
- Chciałeś pogadać? – Poczuła, jak narasta w niej długo nieodczuwane uczucie. To wściekłość i żal – Tak po prostu?
- Tak, tak po prostu – Minął ją, wszedł do przedpokoju i ujrzał Michała – Kto to?
- To Michał, mój sąsiad – odparła, patrząc mu w oczy. W jej głowie przetaczała się fala myśli, od wściekłości i chęci wbicia mu noża w oko, do poczucia, że być może jeszcze coś do niego czuje.
- Pójdę już – Michał stanął przed nią – Na pewno macie sobie sporo do powiedzenia – Założył w milczeniu palto i buty. Rafał przyglądał mu się beznamiętnie – Wesołych Świąt, Karolino – Skinął Rafałowi i wyszedł, zamykając po cichu drzwi.
- Michał – Rozżalona wyszeptała, wpatrując się w plecy mężczyzny, do którego zaczęło rozwijać się w niej uczucie.
- Mogę zapalić światło? Te kinkiety zawsze kojarzyły mi się z burdelem – Rafał włączył górne światło, które poraziło ją w oczy. – Co ci się stało w rękę?
- Przewróciłam się – odpowiedziała zaskakująco mocnym głosem, stojąc tyłem do niego i opierając dłonie o stół. Zbliżył się do niej i próbował położyć jej dłonie na ramionach.
- Zostaw mnie – Strąciła jego ręce z siebie i odsunęła się od niego – Możesz mi wyjaśnić, tylko bez kłamstw i ściem, co działo się z tobą przez trzy lata i dlaczego nie odezwałeś się do mnie? – Podniosła głos – Trzy pierdolone lata! Umierałam ze strachu i przepłakałam tyle nocy, że przestałam je liczyć. Zapadłam na bezsenność, uzależniłam się od prochów. Nasennych i antydepresantów. Stałam się przez ciebie lekomanką! – Nabrała powietrza – A kiedy opłakałam cię, pogodziłam się z tym, że najprawdopodobniej nie żyjesz i pochowałam cię w swoim wnętrzu, ty wracasz, jak jakiś pierdolony Odyseusz do Penelopy, bez słowa wyjaśnienia, po pieprzonych trzech latach, kiedy umierałam tyle razy, sama, bez pomocy znikąd. Tyle pieprzonych razy!!! – wykrzyczała mu w twarz – Dlaczego, głupi skurwysynu, skazałeś mnie na takie cierpienia???!!! Możesz mi to wyjaśnić???!!! Dlaczego???!!!
- Karolina...
- Cicho! Zamknij się! Muszę ochłonąć! Chwila! – Oddychała szybko i nerwowo – Jesteś dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, wiesz? Patrzę na ciebie i wiem, że stoi przede mną ktoś, kto formalnie jest moim mężem. Ale jest dla mnie kimś obcym, kogo mogłabym minąć na ulicy i gdyby przejechał go samochód to pewnie bym mu współczuła, jak człowiek drugiemu bliźniemu, a następnego dnia nie pamiętałabym o tym zdarzeniu. Dlaczego mi to zrobiłeś?! – Uderzyła go w tors pięścią – Dlaczego, ty sukinsynu – Rozpłakała się, a on ją przytulił.
- Zostaw mnie – Odepchnęła go i stanęła w bezpiecznej odległości od niego – Słucham. Wyjaśnisz mi w końcu, czy będziesz tak stał, jak kołek i gapił się na mnie? Tylko na tyle cię stać?
- Chcę rozwodu – odpowiedział cicho Rafał.
Zamilkła, nie wiedząc, co odrzec.
- Posłuchaj mnie, bardzo uważnie – Stanął naprzeciw niej, opierając się o ścianę – Uciekłem, bo firma zbankrutowała. Zadłużyłem się u kolegów i musiałem zwiewać.
- Wiem, bo później musiałam się im tłumaczyć, bydlaku – Wyrzuciła ze wściekłością – Wpędziłeś mnie w taką traumę, że przez te wszystkie lata nie byłam w stanie spojrzeć normalnie na mężczyznę. Myślałam, że to moja wina. Że nie dbałam o ciebie wystarczająco i nie interesowałam się tobą. Później, kiedy zaczęli zgłaszać się dłużnicy, byłam przerażona. Myślałam, że zabili cię i zakopali gdzieś w lesie albo spalili. A ty po prostu sobie wyjechałeś i miałeś mnie w dupie przez te wszystkie lata – Zaciskała nerwowo pięści, wyglądając, jakby chciała go uderzyć – Całe szczęście i Bogu dziękuję, że mieliśmy intercyzę, a mieszkanie jest moje.
- Dasz mi dokończyć? – przerwał jej – Dziękuję. Pieniądze na ucieczkę wziąłem z ostatniej pożyczki. Miałem plan, żeby za jakiś czas ściągnąć cię tam, gdzie obecnie mieszkam – Spojrzał na nią – ale jakoś tak wyszło, że – urwał na moment i wziął oddech – poznałem kogoś na miejscu. Mam dwoje dzieci.
Karolina patrzyła na niego bez wyrazu.
- Chcę, żebyś złożyła pozew o rozwód z orzeczeniem uznania mnie za zmarłego. – mówił powoli, jakby precyzyjne i czytelne wypowiadanie słów miało przekonać ją do swoich racji – Teoretycznie jest to zasądzane po najwcześniej dziesięciu latach, ale jeśli złożysz taki wniosek, a jednocześnie w niedługim czasie będziesz chciała wyjść ponownie za mąż sąd przychyli się do wniosku o rozwód. Ja nie wrócę. Żyję gdzieś daleko pod fałszywym nazwiskiem. I jest mi tam dobrze. Nie chcę żyć w Polsce. Zrobiłem wyjątek, żeby porozmawiać z tobą. Nie chcę w dalszym ciągu marnować twojego życia. Wiem, że skrzywdziłem cię bardzo mocno i nie wybaczysz mi pewnie tego nigdy, dlatego na tyle, ile mogę ci to wynagrodzić proszę, żebyś zrobiła to, o czym mówię.
- A co, jeśli tam zbankrutujesz? I nagle odwidzi ci się, wrócisz tutaj, zapukasz znowu do moich drzwi, kiedy będę miała rodzinę, dzieci i powiesz „Cześć, Karolina, zbieraj się. Jedziemy na Antarktydę?”. Jak mam ci zaufać, po tym, co zrobiłeś?
- Jeśli sąd uzna rozwód, nie będę miał możliwości, żeby rościć sobie wobec ciebie jakiegokolwiek żądania. Po prostu przestanę być twoim mężem, niezależnie od tego, czy wrócę, czy nie. – Podszedł do niej – Zrób to, Karolina. To jedyne, rozsądne wyjście.
Milczała przez dobrą minutę, wpatrując się w niego. Mężczyznę, którego niegdyś kochała, a teraz czuła wobec niego jedynie obojętność. Gorszą, niż nienawiść czy złość.
Po prostu mam go gdzieś – Doszła do wniosku po dłuższej chwili przemyśleń.
- To wszystko? – powiedziała zimno.
- W zasadzie, to tak – odparł, wyraźnie oczekując odpowiedzi. – Co zamierzasz zrobić?
- Jeśli to wszystko to wyjdź z mojego domu i nigdy do niego nie wracaj, rozumiesz? – wysyczała, wpatrując się w niego lodowato. – Nigdy. A jeśli kiedykolwiek ujrzę cię jeszcze na oczy – Zbliżyła się do niego powoli, wpatrując się w brodatą twarz – to cię zabiję.
Rafał patrzył na nią jeszcze przez kilkanaście sekund, po czym odwrócił się i wyszedł bez słowa.
Stała jeszcze przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął, a potem rozpłakała się. Głośno. Chlipała i zawodziła, uwalniając z siebie wszystkie emocje, złość, strach, żal, smutek i rozpacz, która gnieździła się w niej przez ostatnie trzy lata.
Muszę się uspokoić – Pociągnęła nosem – posprzątam.
Przypomniała sobie o Michale, jego spojrzenie, kiedy wychodził. Zapiekło, jak żywa rana, przypalana ogniem. Tak bardzo chciała, żeby tu teraz był. Z nią. I wszystko się popsuło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki złej wiedźmy.
- Jasna cholera! – krzyknęła i wrzuciła talerze do zlewu – Muszę stąd wyjść, przewietrzyć się.– postanowiła.
Dwie minuty później była na dole. Powitała ją mroźna noc, ze śniegiem skrzypiącym pod butami i gwiazdami na niebie.
Prawdziwa Gwiazdka – uśmiechnęła się do siebie smutno – szkoda, że nie dla mnie.
Do jej uszu dobiegły dzwony kościelne, obwieszczające niedalekie rozpoczęcie Pasterki.
A może... – zawahała się przez chwilę.
Wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer.
Pierwszy sygnał.
Drugi.
Trzeci.
Czwarty. Zaczęła się denerwować.
- Tak? – Zmęczony głos Michała rozległ się w słuchawce.
- Zejdziesz na dół? – Zapytała nieśmiało – czekam na ciebie pod twoją klatką. – Milczał przez dłuższą chwilę – Michał, jesteś tam?
- Jestem za dwie minuty – odparł i rozłączył się.
Dołączył do niej punktualnie po dwóch minutach. Nie pytając o nic, co wydarzyło się po jego wyjściu.
- Dokąd idziemy? – Spojrzał przed siebie, kilku młodzieńców raczyło się alkoholem na ławce w parku, zachowując się głośno, przeklinając i paląc papierosy. Minęli ich, patrząc przed siebie.
- Nie domyślasz się? – odparła zadowolona – a co jest przed nami?
Ławy kościelne były pełne, przyszli tuż przed rozpoczęciem nabożeństwa, więc zdążyli jedynie znaleźć w miarę dobre miejsce stojące, w nawie, kiedy rozległ się ogłuszający dźwięk organów, a następnie organista zaintonował pierwszą kolędę.
„Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony;
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice nieskończony.
Wzgardzony okryty chwałą,
Śmiertelny Król nad wiekami;
A Słowo Ciałem się stało
i mieszkało między nami”
Śpiewała. Głośno i wyraźnie. Łzy płynęły po jej twarzy, ale uśmiechała się do siebie, będąc świadoma, że to, co właśnie się dzieje, jest dla niej katharsis. W jakimś stopniu oczyści jej duszę, umysł i uwolni ją od poczucia winy, które odczuwała przez ostatnie trzy lata.
Michał wsunął swoją dłoń w jej dłoń i lekko ścisnął, nie patrząc na nią. Na jego twarzy również widniał uśmiech.
- Odprowadzę cię pod klatkę, jest noc i nie chciałbym, żebyś wracała sama. – przerwał ciszę, która panowała między nimi od wyjścia z kościoła. Czuł, że to jest dobra cisza, że nie trzeba jej przerywać, bo nie czuje, żeby krępował go czy działał na niego negatywnie brak słów.
- Mhmm, dobrze. – Zgodziła się zamyślona, nie oponując i wpatrując się gdzieś w dal. W dalszym ciągu trzymał ją za dłoń.
- No dobrze, jesteśmy na miejscu – Stanęli pod klatką – To był przez przeważającą część bardzo miły wieczór – Patrzył na nią, kiedy wypowiadał te słowa – W takim razie do j...
- Ćśś – położyła mu palec na ustach – Wejdziesz na górę?
Zamilkł. Nie odrywał od niej wzroku. Miała czerwony nos, skrzące się w blasku śniegu zielone, piękne oczy i zaróżowione policzki.
Uśmiechnął się w duchu i zgodził, nic nie mówiąc.
- Muszę posprzątać po kolacji, pomożesz mi? – Zdjęła palto, buty i czapkę.
- Tak, oczywiście. Pozmywam sam. Z twoją ręką to będzie utrudnione.
- Wstaw naczynia do zmywarki, trzeba tylko pozbierać ze stołu.
Kilka minut później zmywarka była pełna. Domknęła do niej drzwi i opierając się jedną ręką o blat w kuchni spoglądała w okno, stojąc tyłem do wejścia. Michał zbliżył się do niej, nieśmiało wsunął dłonie, pod jej ręce i objął ją w pasie. Westchnęła cicho, zamknęła oczy i oparła głowę o jego ramię, a po chwili odwróciła się do niego twarzą i zaczęła wodzić opuszkami palców po jego skórze, brwiach i ustach.
- Kochasz go? – zapytał.
- Nie – odpowiedziała bez wahania – Nie kocham.
- To, co stało się między nami dzisiaj... – odparł.
- Ćśś – przerwała mu po raz drugi na przestrzeni kilkunastu minut – Kochaj się ze mną, Michał.
Ich usta zwarły się, w delikatnym, lekkim pocałunku, który przerodził się po chwili w mocny taniec ust. Zsunęła z siebie sukienkę, rozłączyła usta, pocałowała go raz jeszcze i wzięła za rękę, kierując się do sypialni.
Zdjęła z niego koszulę, spodnie, pchnęła na łóżko i położyła się na nim. Całując go i dotykając jego ciała. Coraz szybciej krążąc po nim dłońmi, jakby uwolniła w nich moc, która miała doprowadzić go do końca.
Wreszcie przewróciła się na plecy, przyciągnęła do siebie, pocałowała go i szepnęła prosto w usta:
- Jestem na ciebie gotowa, chodź do mnie.
Kiedy poczuła go w środku, zakręciło jej się w głowie, a on jęknął głośno. Poruszał się w niej powoli, nie chcąc, aby wszystko zbyt szybko się skończyło. Pragnąc przedłużyć moment, który, był dla niego równie niespodziewany, co trzęsienie ziemi w Warszawie.
Karolina pojękiwała coraz głośniej, czując mocne, rytmiczne suwy we wnętrzu.
- Doprowadź mnie i skończ na moje ciało - Objęła go mocno udami i dotknęła dłońmi jego napiętego torsu. Pracował w niej szybko, wbijając się gwałtownie i powodując falowanie jej napiętych piersi.
Poczuła, że jest już bardzo blisko. Otworzyła oczy i wpatrując się w jego napiętą twarz doszła. Z początku cicho, a później z jękiem i mocnym „och tak, Michał”, wybrzmiewającym w jego uchu.
Wysunął się z niej, klęknął nad piersiami i zaczął przesuwać po nim dłonią.
- Pozwól mi – Ciężko dysząc chwyciła członka i po kilkunastu ruchach poczuła, jak jego ciało napina się, a na niej lądują strzały jego rozkoszy.
Położył się obok, bez słowa. Wtarła nasienie w skórę i odwróciła się do niego tyłem.
- Przytul mnie – mruknęła zadowolona – przytul i ogrzej. A poza tym – Ziewnęła – to nie kupiliśmy sobie żadnych prezentów.
- Myślę, że prezent został wręczony przed chwilą. Obustronnie. – zażartował i dostał kuksańca – Wesołych Świąt, Karolino.
- Wesołych Świąt, Michale – odwróciła się do niego twarzą i pocałowała czule – A teraz do spania. Już.
Zasnęła z uśmiechem na twarzy. Leżał z otwartymi oczami jeszcze długo obok niej, wsłuchując się w jej oddech i chłonąc jej zapach.
KONIEC
A kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
I warto mieć marzenia
Doczekać ich spełnienia.
Kto wie czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
Nie obserwują zdarzeń,
I nie spełniają marzeń
Muzyka: Andrzej Zieliński, słowa: Bożena Intrator. Wykonanie: De Su.
Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku dla Redakcji Pokątne, Czytelników oraz Autorów.