Metamorfoza (II)
29 listopada 2024
Metamorfoza
Szacowany czas lektury: 34 min
Druga część opowiadania "Metamorfoza". Należy spodziewać się trzeciej. Czytanie drugiej, bez lektury pierwszej jest raczej bez sensu, bo to zwarta fabuła. Druga wyjaśnia pewne zagadki z pierwszej, z kolei wprowadzając inne, które rozwiążą się w trzeciej ;)
Pozdrawiam fanów głównej bohaterki. Też ją polubiłem...
Po kwadransie szybkiego marszu zdała sobie sprawę, że znów zaczyna padać mokry śnieg. Gwiazdy zniknęły.
– Mogłam pożyczyć sobie priusa… – mruknęła pod nosem, dopinając suwak puchowej kurtki.
– Przecież wiesz, że na pewno ma lokalizator – odpowiedział głos dobiegający z wnętrza głowy.
– Geezer? Jesteś? Pomóż mi, proszę! Jest prawie północ, a ja błąkam się po jakimś zadupiu! Wokół żywego ducha, nie mam telefonu, żeby wezwać taksówkę!
– Nawet gdybyś miała, odradzałbym taksówkę. Jesteś pewna, że któreś z nich nie wezwało glin? Hoteli też unikaj. Przynajmniej w tej okolicy. Zgub się w Nowym Jorku, zmień wygląd… Zakosiłaś ponad dwadzieścia kawałków z sejfu Stolza. Dasz radę!
– Wątpię, żeby wezwali. Mam przecież laptop profesora, a Herman nie zaryzykuje skandalu! Jak daleko jest do NYC?
– Przypomnij sobie drogę z kliniki. Obserwowałaś ją. Pamiętasz tablicę z nazwą tego „zadupia”?
Zmarszczyła brwi. Przystanęła za grubym pniem bezlistnego o tej porze roku dębu. Po obu stronach cichej, peryferyjnej ulicy rosło ich więcej. W świetle nielicznych latarni wirowały białe płatki, ograniczając widoczność. Gdzieś za żywopłotem zaszczekał pies.
– Już wiem, gdzie jestem. To Ridgefield. A klinika jest w okolicach White Plains. Patrzyłam na drogowskazy… Czyli do centrum NYC mam ponad pięćdziesiąt mil! Co mam robić? Jestem cholernie zmęczona i gubię myśli. Słabnę. Pomóż!
– Widzisz światła reflektorów? Ktoś nadjeżdża. Zatrzymaj go. Nie! Nie wyskakuj znienacka! O fuck…
Pomarańczowy „garbus” zatańczył na pokrytym śliską mazią asfalcie. Kierowca usłyszał przytłumiony odgłos uderzenia, wyskoczył z ciepłego wnętrza i pochylił się nad leżącą kobietą.
– Dobry Boże! – krzyknął. – Żyje pani?!
– Gdzie z tymi łapami! – usłyszał w odpowiedzi warknięcie. Poczuł ulgę. Tym większą, że przed chwilą zgasił skręta, co w przypadku kontaktu sprawcy wypadku z policją naraziłoby wielbiciela zioła na poważne kłopoty.
– Ja tylko chciałem… sprawdzić, czy pani oddycha – wystękał. – Na pewno wszystko w porządku? Może pani wstać?
Kobieta podniosła się. Rękawiczką otrzepała ubranie, ale najpierw zajrzała do torby. Laptop wygląda na cały – pomyślała uspokojona.
– Takie grube puchówki zamortyzują wszystko, panie… Jak ci na imię, piracie drogowy?
– Może jednak powinniśmy pojechać do szpitala na badanie? Nigdy nic nie wiadomo… Na imię mam Dave. A ty?
– Niektórzy mówią o mnie „Enola”.
Przyjrzała się zatroskanemu szczerze facetowi. Jego ciepły głos budził zaufanie. Mógł mieć około czterdziestki, był szczupły, a wokół szyi zwisał niedbale zawiązany szalik w takim samym kolorze jak samochód. Na ramiona opadały długie ciemne włosy z blond pasemkami. Przystojniak. Nie… raczej ładny – sprecyzowała w myśli.
– O tobie? A nie do ciebie?
– To jakaś różnica?
Dave spuścił wzrok.
– Dla mnie dość oczywista. Masz jakieś tajemnice. Nie wnikam. Mieszkasz gdzieś w pobliżu? Wsiadaj, podwiozę.
– Jesteś bardzo domyślny, piracie. W sensie wyczuwania tajemnic. W kwestii mojego mieszkania mylisz się. Nie jestem stąd. Teraz, jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, zabierz mnie jak najdalej od Ridgefield. Możesz?
Otworzyła prawe drzwi zabytkowego volkswagena i ulokowała się na obitym pomarańczowym, sztucznym futrem siedzeniu. Zapięła pasy, a torbę położyła na kolanach. – I włącz ogrzewanie na full. Zimno mi – dodała, gdy Dave zajął miejsce za kierownicą.
– Najdalej? Mam jechać do Argentyny? A Manhattan wystarczy?
– Pasuje mi bardziej, niż pomyślałeś. Tam masz swoje gniazdo? Czy to żart? Jeśli nie żart, jedź tam. Wysadź mnie gdzieś na peryferiach. Przed najbardziej obskurnym hotelem lub motelem jaki się trafi. I unikaj patroli. Znam zapach marychy. Tapicerka w twoim samochodzie jedzie nim na milę. Twoje ubranie również.
Dave zakaszlał.
– A nie chciałabyś dać się zaprosić do mnie?
– Nie przeginaj! – parsknęła śmiechem.
W tym samym momencie stało się coś dziwnego.
– Powiedzieć jej, czy zamknąć gadatliwą mordę? – usłyszała wyraźny głos kierowcy.
– Co mówisz? – zapytała, kierując wzrok na podświetloną blaskiem wskaźników twarz.
– Przecież nic nie powiedziałem!
Enola odwróciła twarz w prawo. Potem znowu w lewo. Pomimo że facet nie poruszał wargami, usłyszała kolejne zdanie.
– Znam ją od kwadransa. Jest za wcześnie na zwierzenia. A zresztą… Po co mam się odkrywać?
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? Jesteś brzuchomówcą?
– O czym ty mówisz? Jesteś pewna, że nie chcesz do szpitala?
– OK. Nie ma tematu. Włącz jakąś muzykę.
– „Dehumanizer” może być? Mam na CD.
Enola drgnęła.
– Słuchasz „Black Sabbath”?
– A nie mogę? To jak? Dasz się zaprosić na nocleg?
– Możesz. Słuchać. Ale bez sztuczek. Ty też masz jakieś tajemnice? Jesteś gwałcicielem, który poluje samochodem na samotne kobiety?
Długowłosy facet zamilkł. Dotknął przycisku odtwarzacza. Dźwięki muzyki, pogłębione kosztującym majątek subwooferem, działały hipnotyzująco. Wziął głęboki oddech.
– Nie gwałcę nikogo. A poza tym… wolę mężczyzn. Tobie nic nie grozi. To chciałaś usłyszeć? Zapraszam cię, bo czuję, że tego dziś potrzebujesz. A ja też potrzebuję z kimś pogadać, bo…
– Bo co?
– Bo właśnie się rozstałem z przyjacielem. Nie tylko zapaliłem w samochodzie jointa, ale wypiłem drinka. Nie wierzysz? W schowku leży flaszka.
Czerwona lampka zabłysła w mózgu jak światła semafora. Enola rozpięła pasy.
– Zatrzymaj się, idioto! Tu! W tej zatoczce! Dalej ja poprowadzę. Zamieniamy się miejscami! I nie dyskutuj, kretynie! Kim ty jesteś z zawodu?
– Informatykiem.
– To tym bardziej mi się przydasz. Wypierdalaj zza kółka!
Posłusznie włączył kierunkowskaz, zjechał w prawo i wysiadł. Uległość od zawsze była jego drugą naturą.
Docisnęła pedał gazu do deski. Ten stary grat reagował opornie. Rozpędził się leniwie do osiemdziesięciu mil na godzinę i nie reagował na żadne próby zmuszenia go do czegokolwiek więcej.
– Dlaczego jeździsz takim samochodem? – fuknęła.
– Bo nigdzie mi się nie spieszy.
– Naprawdę jesteś gejem?
– W sensie samochodu?
– Nie. W sensie seksu.
– Wiesz… Kiedyś kumpel zapytał mnie o coś.
– O co?
– Ja mu wyznałem, że jestem gejem. A on… Zapytał, czy jeżdżę ferrari i czy mam willę z basenem. Odpowiedziałem, że nie. A on na to, że w takim wypadku jestem zwykłym pedałem, a nie gejem.
Dave zmrużył oczy. Enola próbowała zrozumieć subtelność. Zamilkła dyplomatycznie.
– A ty za kogo mnie uważasz? – usłyszała szept z prawego siedzenia.
– Za kumpla. Za sojusznika. Za człowieka – odpowiedziała.
Spojrzała na tablice rozwieszone nad autostradą.
– Pokieruj mnie teraz do swojego gniazda. Gdzie mam skręcić?
Geezer, co mam z nim zrobić? – dodała, wysyłając impulsy do własnego mózgu, patrząc na wycieraczki, zgarniające z przedniej szyby gęstniejący śnieg.
Dave uśmiechnął się i odpiął pasy.
– Umiesz zgrabnie parkować w podziemnych garażach.
– Zaręczam ci, że potrafię więcej – odcięła się. – Teraz ty prowadź do swojego świata. Nawet jeśli jest pojebany. Tu jest winda?
Wjechali na trzydzieste piętro. Długowłosy spojrzał na towarzyszkę.
– Oto mój krąg piekła Dantego – powiedział, gdy stanęli przed drzwiami.
– Uważaj, żebyś nie wpadł w wyższy krąg! – uprzedziła.
– Ja chcę tylko pogadać przy lampce wina – odparł zaczepkę.
– No risk, no fun. Pokaż mi twój universe. Może jest fajny.
Weszli do apartamentu. W salonie wisiały reprodukcje męskich aktów, a z ogromnych okien roztaczał się widok na gigantyczną aglomerację, której mieszkańcy mówią ośmiuset językami. Enola usiadła w fotelu.
– Będziesz moim przyjacielem? Czy przyjaciółką? – zapytała wprost.
– Nie przeginaj. Nie prowokuj. On ci się przyda! – usłyszała głos Geezera.
– Spierdalaj tym razem – odpowiedziała głośno swojemu guru.
– Do mnie mówisz? To mam być twoim przyjacielem czy mam spierdalać?
W głosie Dave`a zabrzmiał żal.
– To nie było do ciebie! Czasem gadam sama do siebie. Przepraszam.
– Od momentu, gdy dojechaliśmy do miasta, nie odzywałaś się w ogóle. Dlaczego?
– Potrzebowałam milczenia.
– A teraz czego potrzebujesz?
– Tego wina, o którym wspomniałeś. A potem kąpieli i snu.
Mężczyzna podszedł do barku.
– Wino? A nie coś mocniejszego?
– Może być burbon.
– Z lodem? Z colą? Z wodą?
– Bez. Bez niczego.
Ostra laska… – pomyślał zdejmując białą marynarkę.
– Coś ty powiedział? Jaka jestem?!
Zamarł w bezruchu.
– Nic nie mówiłem!
– Widocznie mam omamy. Lej do pełna. I zdejmij ten szalik. Po co go nosisz w domu?
– To prezent od Johna.
– Tego, który… z którym…?
– Tak – potwierdził zawstydzony.
Enola chwyciła szklankę. Burbon przyjemnie zapiekł podniebienie.
– Więc go wywal do śmieci. Ten szalik – powiedziała cicho. – To John cię rzucił, prawda?
– Prawda.
Dave zrezygnował z coli. Wypił duszkiem pół szklanki czystego trunku. Zdjął szalik i rzucił go w kąt.
Kobieta uśmiechnęła się leciutko.
– Opowiesz mi o nim? – zapytała.
– Opowiem. Ale najpierw wezmę prysznic. Rozgość się. Barek i ekspres do kawy są do twojej dyspozycji, a w lodówce jest chińszczyzna. Nie jesteś głodna?
– Poradzę sobie – Enola po raz pierwszy od wielu lat poczuła ciepło i spokój. Takie wewnętrzne. Szkoda, że to musi minąć – pomyślała ze smutkiem.
Minęła godzina. Może dwie. Dave, ubrany w różowy szlafrok, skończył opowiadać. Enola nie przerwała mu ani razu. Aż do teraz, gdy w wątłym blasku świecy dojrzała łzy płynące po twarzy nowego kolegi. Za oknami wciąż panowała zimowa noc.
– Teraz ja pójdę pod prysznic, okay? A ty puść jakąś muzę. Nie musi być Black Sabbath.
Gdy wyszła z łazienki, otulona w gruby ręcznik frotte, z kolumn rozległy się nostalgiczne dźwięki.
„Jest czwarta nad ranem, już kończy się grudzień
List piszę do ciebie – czy dobrze się czujesz?
W New Yorku jest zimno, poza tym – w porządku
Muzyka na Clinton Street gra na okrągło
Podobno budujesz
Swój własny dom w głębi pustyni
Od życia nie chcesz już nic
Lecz musiałeś zachować wspomnienia”.
Zakryła twarz dłońmi. Tym razem to z jej oczu pociekły strugi. Rozszlochała się, podkurczając nogi na sofie.
– Co się z tobą dzieje, wariatko? – mruknął Geezer. Jego głos dobiegał jakby zza ściany. Poczuła ramię Dave`a na plecach. Przytuliła się mocno, będąc wdzięczna, że nie zadawał żadnych pytań.
– O której wstajesz? – zapytała.
– O której chcę. Pracuję w domu. A ty?
– Mogę zostać u ciebie? Kilka dni? Ja w ogóle nie wiem, gdzie pracuję. Chyba nigdzie… Pójdziemy już spać? Gdzie jest sypialnia?
Mężczyzna zakaszlał nerwowo.
– Chcesz spać w moim łóżku?
– I z tobą. Znaczy przy tobie. Przecież wiem, że kobiety na ciebie nie działają.
Zamyślił się.
– Mogę? – powtórzyła pytanie.
– Więc chodź. To bardzo duże łóżko.
– To twoja pierwsza noc w normalnej sypialni. Od bardzo dawna. Jak ci z tym? – usłyszała głos Geezera.
– Nie budź mnie!
– Przecież nie budzę. Rozmawiasz ze mną we śnie. Tak jest przecież łatwiej, doskonale o tym wiesz. Uważam, że musimy pilnie pogadać. Zanim będzie za późno…
– Za późno? Na co?
– Pomyśl! Jesteś znów w Nowym Jorku. Nie będziesz bezpieczna, zanim nie przypomnisz sobie, kim byłaś przed… kąpielą w Hudsonie!
Powieki śpiącej zadrgały. Leżała teraz w pozycji embrionalnej, oddychając głęboko.
– Jak przez mgłę pamiętam… Wypadek samochodowy. Dwie twarze. I dłonie z tatuażami… I ból. Ukłucie strzykawki… A potem zimną wodę i ciemność…
– Co jeszcze pamiętasz z tamtego wieczoru? To ważne! Było ich tylko dwóch? Mówili coś?
Enola poruszyła ustami i zacisnęła pięści.
– Oni nie. Ale tam był ktoś jeszcze. Wyzywał tych dwóch. Krzyczał, że są debilami. Że…
– Że?
– Że to nie ta kobieta! Ale że i tak trzeba posprzątać, bo widziałam ich plugawe mordy! Użył właśnie tego słowa: „plugawe”!
– Pamiętasz te mordy? Tatuaże też?
– Gęby tych dwóch tak. Tatuaże też. Ale tego trzeciego słyszałam tylko. Nie poznam go…
– Nie zapomnisz tego po przebudzeniu, prawda?
– Nigdy nie zapomnę!
Krzyknęła przez sen, aż leżący obok Dave poruszył głową i zachrapał.
– Na dziś wystarczy. Odpocznij. Wyśpij się. I jeszcze coś. Pojedź do Brooklynu. Popatrz na most. Jest szansa, że to ci załata lukę w pamięci.
– Geezer, ta luka ma ponad pięć lat! Most Brooklyński ma to zmienić?
– Zaufaj mi. Dobranoc.
Do sypialni przesączało się stłumione roletami światło pochmurnego dnia. Cyfrowy wyświetlacz stojącego przy nocnej lampce zegara zamrugał, a ostatnie cyfry zniknęły, ustępując miejsca dwóm zerom. Było południe.
Enola leżała na prawym boku, obserwując śpiącego wciąż kolegę. Rozkopał kołdrę i spod bokserek, których używał jako piżamy, wystawał penis.
Poranna erekcja… – pomyślała, uśmiechając się. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie dotknąć. Lekko, subtelnie. Tylko przez sekundę.
Dave przeciągnął się.
– Johnny… – wyszeptał i otworzył szeroko oczy. Na twarzy zapłonął rumieniec. Dłoń powędrowała w dół i pościel zasłoniła wstydliwy problem.
– Ty spałaś nago? – zapytał długowłosy facet, patrząc na podchodzącą do okna kobietę. Jej białe pośladki zakołysały się.
– Nigdy nie widziałeś gołej baby?
– Nie mów tak o sobie – poprosił. – Ty jesteś kobietą. Piękną kobietą.
– Zawstydzasz mnie. Nie jestem piękna. Zrobić ci kawy? To chodź do kuchni.
Sięgnęła do swojej torby, odruchowo sprawdzając, czy na jej dnie leży colt oraz paczka banknotów, wyciągnęła długi T-shirt, który „pożyczyła” od Betty i po chwili zniknęła za drzwiami sypialni.
– Bosko pachnie twoja kawa – powiedziała z uśmiechem, gdy siedzieli przy stole.
– Jest ciemna jak twoje włosy.
– No właśnie… Mam do ciebie prośbę… Pasemka robisz sobie sam, czy u fryzjera?
– Na ogół w salonie u Billa, ale czasem sam. Dlaczego pytasz?
– Czyli masz w domu farbę?
– Mam, ale nadal nie rozumiem…
Nagle trzepnął się dłonią w czoło.
– Chcesz przefarbować swoją czuprynkę? Czy ciebie szukają gliny? Jeśli tak, to mam też zestaw do charakteryzacji. John jest… był… Znaczy pracował w teatrze. Nauczył mnie kilku sztuczek!
Dave ożywił się, ale natychmiast przygasł. Enola zrozumiała, skąd ten przeskok nastroju i zignorowała go.
– Masz taki zestaw tu, w domu?
– Tak. Czasem… Czasem bawiliśmy się w przebieranki… Wiesz, co mam na myśli?
– Domyślam się. I przestań już gadać o swoim byłym, bo ci to w niczym nie pomoże – rzuciła rozkazującym tonem. – Gdzie masz tę charakteryzatornię?
– W tamtym pokoju.
– Dave, dlaczego mi pomagasz? Nawet nie wiesz, kim jestem. Może napadłam na bank? A może kogoś zamordowałam?
Patrzyła w lustro, z którego uśmiechała się zupełnie obca kobieta. Ciemne, gładko uczesane włosy stały się jasne i chropowate jak łan białej pszenicy w Idaho.
– Mam jeszcze peruki. Chcesz przymierzyć?
– Na razie wystarczy tej metamorfozy. Nie poznaję własnego nosa ani policzków. To lateks?
– To specjalna pianka. Najwyższej jakości.
– Mówiłeś, że jesteś informatykiem… A nie mistrzem od kamuflażu! I nie uśmiechaj się tak skromnie! Tego wszystkiego cię nauczył…? – zamilkła, unikając słowa „John”.
– Programista to mój zawód. A to – wskazał fotel, lustro, szafę i mnóstwo dziwnych, rozłożonych na stole, pojemników – to moje hobby.
Zerwała się na równe nogi i pocałowała oba zaczerwienione policzki tylko trochę wyższego od niej mężczyzny.
– No ale dlaczego mi pomagasz? Dla hobby?
Odwrócił głowę. Nie odpowiedział od razu.
– Kiedyś ci wytłumaczę. Jeszcze nie teraz, okej?
– Ja ci też coś wytłumaczę. Kiedy już sama zrozumiem.
– Kiedy?
– Kiedyś. A może za tydzień. A może jutro. Zrobisz coś jeszcze dla mnie?
– Mam cię dokądś zawieźć?
– Nie. Ale dobrze kombinujesz. Muszę gdzieś pojechać. Sama. Zresztą twój wehikuł jest zbyt… zwracający uwagę. Wrócę najdalej za kilka godzin. Czy mógłbyś w tym czasie zrobić kopię dysku z mojego laptopa? Jest w torbie. Chodź.
Wyjęła sprzęt i postawiła go na biureczku.
– Mówiłeś, że pracujesz w domu. A gdzie masz komputer? – zapytała.
– Tam. Za tymi drzwiami jest jeszcze jeden pokój. Chcesz zajrzeć?
– Nie. A ty chcesz zajrzeć do mojej torby? Może mam tam czyjąś odrąbaną głowę albo milion dolarów?
– Twoja torba, twoja sprawa. Ale gdybyś miała tam czyjąś głowę, to sugerowałbym użyć zamrażarki. Wiesz… chodzi o niemiłe zapachy – zaśmiał się.
Enola puściła mimo uszu makabryczny żart. Sięgnęła ponownie do torby.
– A to cię nie niepokoi? – spytała, pokazując rewolwer.
Dave zmrużył oczy.
– Colt Cobra. Ładny. Mogę obejrzeć?
Zawahała się.
– Nie ufasz mi? – usłyszała.
Po namyśle podała broń, patrząc stojącemu tuż obok facetowi prosto w oczy. Jej gospodarz sprawnym ruchem odblokował bębenek i zajrzał do środka.
– Brakuje dwóch nabojów… Zostały po nich łuski ze śladami po iglicy – mruknął i zatrzasnął mechanizm. Ze stoickim spokojem zwrócił połyskujący przedmiot właścicielce.
– Brakuje. Ale nikogo nie zabiłam.
– Tym cackiem na pewno nie! A innym? – krzyknął niespodziewanie mózg głosem Geezera. – Most Brooklyński, Most Brooklyński. Idź tam! Na co czekasz?
– Dlaczego zbladłaś? – Dave, zaniepokojony, zerknął na rewolwer.
– Tego nie wiem. Jeszcze nie wiem. A skąd ty tak dobrze znasz się na coltach?
– Myślisz, że ciota nie może się znać na broni?
– Przepraszam. Nie chciałam cię obrazić. I obiecuję… Wszystko ci powiem w swoim czasie. Teraz muszę iść.
Mężczyzna poprawił włosy i sięgnął do szuflady.
– Wracając, otworzysz sobie drzwi na dole tą pastylką. A tu masz drugi komplet kluczy od mieszkania. Adres zapamiętasz? Potrzebujesz gotówki?
Westchnął i pokiwał głową, widząc w torbie gruby plik banknotów, z których jedynie kilka zniknęło w wewnętrznej kieszeni granatowej puchówki, lekko przybrudzonej po kontakcie z asfaltem.
– Jak widzisz, zostawiam pod twoją opieką moje zaskórniaki. Nie przepij ich, zanim nie wrócę – zachichotała. – Ale colta zabieram. NYC to niebezpieczne miasto… I jak wrócę… chcę mieć gotową kopię dysku. Może z wdzięczności przyniosę coś do żarcia, bo lodówkę mamy pustą.
– Boże! W co ja się pakuję! – powiedział człowiek w różowym szlafroku, słysząc dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Jednak w jego oczach rozbłysły iskierki zadowolenia.
Driver żółtej taksówki, młody Hindus, był małomówny. W milczeniu skręcił w prawo i zatrzymał pojazd koło przystanku autobusowego przy Front Street. Skrupulatnie wydał resztę z pięćdziesięciodolarowego banknotu, najniższego nominału, który Enola znalazła w kieszeni kurtki, uśmiechnął się na widok pokaźnego napiwku i odjechał.
Neogotycka konstrukcja mostu, obserwowana z dołu, przesłoniła widok na East River. Kobieta rozejrzała się niepewnie dookoła. Wszędzie widziała mnóstwo samochodów, słyszała pomruki ich silników i czuła zapach spalin.
– Idź dalej. W stronę Old Fulton – szepnął Geezer.
Zakręt ulicy i skrzyżowanie wydały się znajome. Czegoś jednak brakowało.
Nagle przed sygnalizacją świetlną zatrzymał się czarny dodge. Jego kierowca uchylił szybę i wyrzucił niedopałek papierosa. Odgłos upadającego na asfalt peta zabrzmiał jak wystrzał. Jak eksplozja uruchamiająca serię kolejnych wybuchów.
Kiedy kopuła blokady pamięci runęła w gruzach, pierwszym wspomnieniem okazał się pistolet z tłumikiem. Enola trzymała go pewnie w dłoniach, celując w głowę kierowcy zielonego kabrioletu. Pocisk roztrzaskał mu czaszkę. Siedzący za kierownicą skradzionej godzinę wcześniej furgonetki nacisnął pedał gazu do oporu. Dostawczak ruszył z kopyta w upalną, nowojorską noc.
– Masz, czego chciałaś – usłyszała głos wspólnika. To był głos Barrego.
Ponad pięć lat odmrożonych wspomnień. Sześćdziesiąt pięć miesięcy. Prawie czterdzieści sześć tysięcy godzin, z których każda zaatakowała mózg z prędkością światła. Wszystko stało się jasne. Prawie wszystko.
Szła przez Brooklyn jak zombie, mijając przechodniów, na których nie zwracała najmniejszej uwagi. Zatrzymała się w okolicach Johnson Street. Z naprzeciwka nadchodził kilkunastoletni, niechlujnie wyglądający chłopak z komórką w dłoni.
– Chcesz zarobić dyszkę? – zapytała go z przyjaznym uśmiechem.
Nastolatek zmierzył pytającą podejrzliwym spojrzeniem.
– O co chodzi?
– Zgubiłam telefon, a potrzebuję pilnie zadzwonić. Mogę skorzystać z twojego?
– Jeśli to bardzo pilne, to zapłać mi dwadzieścia.
Wyciągnęła z kieszeni banknot z podobizną Alexandra Hamiltona i podała cwaniakowi.
– Dycha teraz, a druga po tym, jak skończę rozmawiać. Pasuje?
Młodociany biznesmen wręczył mocno sfatygowany aparat i, o dziwo, odsunął się dyskretnie o co najmniej cztery jardy. Niemniej czujnie obserwował dziwną kobietę.
Wybrała numer komórki Stolza.
– Cześć, Herman – powiedziała cicho. – Poznajesz mój głos?
W głośniczku zapadła cisza, przerwana odgłosem upadającego krzesła.
– Czego jeszcze chcesz? Skąd masz mój numer, nawet nie zapytam – wymamrotał profesor.
– Informacji. W zamian odzyskasz swój laptop. Chyba jest ci potrzebny do pracy? Ale nie skacz z radości. Kopię danych mam i w razie czego jej użyję. Rozumiemy się?
– Chyba tak. Co chcesz wiedzieć?
– Gdy przywieziono mnie do twojej kliniki… nie miałam żadnych dokumentów, prawda?
– Zgadza się. I nikt cię nie szukał. Sprawdziłem to.
– A co miałam?
– Komplet kluczy.
– Masz go?
– Mam w klinice.
– No to barter jest prosty. Klucze za laptop. Bądź jutro o jedenastej rano przed Tenement Museum. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie to jest?
– Wiem. Na Manhattanie.
– To się nie spóźnij. I żadnych sztuczek z glinami! Auf wiedersehen, Herman.
Oddała komórkę, dorzucając drugiego Hamiltona.
– Nie potrzebujesz jeszcze gdzieś zadzwonić? Interesy z tobą to czysta przyjemność – usłyszała.
Wyostrzony ciszą słuch Dave`a zarejestrował szmer otwieranych drzwi. Enola strzepnęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku. Na zewnątrz znowu sypał gęsty śnieg. Weszła do living room i postawiła dwie ogromne torby na podłodze.
– Zrobiłam zakupy – powiedziała z uśmiechem. – Dysk ogarnąłeś?
Siedzący na kanapie mężczyzna rozpiął dwa guziki białej, jedwabnej koszuli i skinął głową.
– Zapomniałaś podać hasło do systemu. Ale poradziłem sobie – rzekł z udawaną skromnością.
– Na to liczyłam. Nie obraź się, ale to był taki mój test. A hasła do plików też rozgryzłeś?
– Nie. Za szybko wróciłaś. Wejść do systemu jako admin to jedno, ale złamać pozostałe hasła, to drugie. Wymaga czasu. Skopiowałem wszystkie foldery po prostu.
– Korciło cię, prawda? Nalej mi drinka, proszę.
– Burbon?
– Burbon – potwierdziła. – I wstaw to okrągłe do mikrofalówki. Fajną pizzerię znalazłam po drodze.
– Po co ci strój klauna? – zapytał, widząc Enolę rozpakowującą drugą torbę.
– Mam jutro spotkanie biznesowe.
Jej śmiech zabrzmiał złowrogo. Programista westchnął. Czy ja w końcu dowiem się, o co tu chodzi? – pomyślał.
– Dowiesz się – usłyszał chichot i trzaśnięcie drzwi. Smukła sylwetka zniknęła w łazience.
– Ja śnię, czy ona jest czarownicą? – mruknął.
– Pożyczyłam sobie twój szlafrok. Nie gniewasz się?
– Jakoś to przeżyję. Częstuj się pizzą.
– Jest szansa, że jutro się ode mnie uwolnisz – powiedziała, siadając przy stole.
Dave poczuł ukłucie w sercu. Żal, którego pojąć nie potrafił.
– Znalazłaś nowa kryjówkę?
– Raczej starą – mruknęła niewyraźnie, żując ogromny kęs włoskiego dania. – Co tak posmutniałeś?
Odwrócił głowę i spojrzał w okno. Białe, miotane wiatrem, płatki rozbijały się o szyby. Żaden się nie przykleił na dłużej niż chwilę.
Enola zajrzała mu w oczy.
– Ilu masz przyjaciół, Dave?
– Tak naprawdę żadnego. Mam tylko znajomych. A Johnny mnie skreślił…
– Miałeś o nim zapomnieć! – krzyknęła i chwyciła szklankę z burbonem.
Nie potrafię… – pomyślał.
– Potrafisz!
– Czy ty jesteś telepatką? Jakim prawem czytasz mi w myślach?!
– Prawem empatii.
Wstała i podeszła do gigantycznej tafli szkła. Nowy Jork zniknął w śnieżnej zadymce. Znienacka odwróciła się, wpijając wzrok w Dave`a, który siedział z ramionami skrzyżowanymi w obronnym geście na klatce piersiowej. Zbliżyła się do aparatury stereo. Zerknęła na ogromną kolekcję starych, winylowych płyt. Przesunęła palcem po grzbietach okładek. Wyciągnęła jedną. Ostrożnie położyła czarny krążek na talerzu gramofonu.
– Posłuchamy Cata Stevensa? – zapytała nieśmiało.
Nie czekając na zgodę, dotknęła sensora. Cienkie, uśpione ramię podniosło się z podpórki, powoli przemieściło się nad talerz i delikatnie opadło na krawędź płyty. Cichutkie, analogowe trzaski trwały tylko kilka sekund. Potem mieszkanie programisty wypełniło się dźwiękami piosenki „Two Fine People”.
„Now that I’ve passed your test
How can I prove to you baby I’ll never let you down
If I led you around, I’m sorry
But I never meant to worry you… no
Now that I’ve kissed your breast
How can I prove to you baby I’ll never make you sad
If I ever had , do believe your tears, tears won’t come back again
I love you, though the stars may fade
And mountains turn into sand. I love you”.
W oczach Dave`a pojawiły się łzy. Nie protestował, gdy Enola objęła go i pocałowała w czoło, głaszcząc po włosach.
– Wiesz co, piracie drogowy? Ty potrzebujesz czegoś więcej niż znajomych… Niż przyjaciół… A nawet więcej, niż może dać ci seks, alkohol i dragi.
– Czyli czego?
– Metamorfozy. Symbiozy. Kosmosu. Miłości.
– Nie bardzo rozumiem…
– Ja też tego do niedawna nie rozumiałam. I jeszcze coś powiem. Wracając do twojego mieszkania, chciałam zlecić ci pewną misję. Chciałam, żebyś mi dziś pomógł przeszukać internet.
– Po co?
– Chodzi mi o wszystko, co może mieć związek z pewnymi wydarzeniami sprzed ponad trzech miesięcy.
– Zrobię, co zechcesz.
– Ale zmieniłam zdanie. To może poczekać do jutra. A teraz chcę ci opowiedzieć banalną pozornie historię. Wysłuchasz jej?
Spojrzał w okno. Tam była tylko ciemność. I te cholerne wirujące płatki.
– Wysłucham. Dolać ci burbona?
– Nie. Na razie nie. Chodź na kanapę.
– Dawno temu, za górami, za lasami, a konkretnie w małej teksańskiej mieścinie żyła sobie księżniczka. Miała na imię Kate i była bardzo szczęśliwa. Do czasu, gdy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, bank zabrał mały przytulny domek na przedmieściach, a dziewczynka wylądowała w rodzinie zastępczej, bo własnej nie miała już żadnej. Nawet dalekiej. Od tej pory księżniczka zamieniła się w Kopciuszka. Pomimo że miała już dziesięć lat, nie rozumiała, co znaczy śmierć. Codziennie budziła się z nadzieją, że zły sen minie, rodzice wrócą, a jej pokoik na piętrze znowu będzie pachniał perfumami mamy…
Dave poruszył się niespokojnie na kanapie. Otworzył usta, jak by chciał coś powiedzieć. Jednak milczał.
– W pierwszej rodzinie zastępczej miała rodzeństwo. Musiała kochać starszego brata i młodszą siostrę. Tak mówili ci dorośli ludzie, którzy dawali jej jeść i kupowali ubrania. W ich domu było zawsze zimno. Nawet latem, rozumiesz, Dave?
– Rozumiem…
– Pewnego dnia chłopak, którego kazano nazywać bratem, wrzucił do kominka maskotkę należącą do Kate. Dostała ją kiedyś od mamy. Tej prawdziwej. To był mały pluszowy zajączek. „Brat” śmiał się. Długo się śmiał, a potem powiedział, że podróbę siostry też kiedyś wrzuci do ognia. Kate najpierw zaniosła się szlochem, a potem chwyciła dzbanek z kawą i rozbiła go na głowie tego gnoja. Chyba do dziś łajdak ma bliznę na łbie. Dziwisz się jej, Dave?
– Nie. Ja bym zrobił tak samo! Co było później?
– Druga rodzina zastępcza. I psycholog, do którego Kate chodziła co tydzień. Wiesz, ta druga rodzina była nawet okej. I nie było tam innych dzieci. Któregoś dnia dziewczynka stłukła porcelanową skarbonkę, wyciągnęła garść monet, poszła do sklepu z zabawkami i kupiła sobie takiego samego zajączka jak ten spalony. Nie rozstała się z nim przez całe życie. Ma go do dziś. Dobrze go schowała przed światem. Potem skończyła szkołę. Nie była dobrą uczennicą, wręcz przeciwnie, ale nauczyciele traktowali ją pobłażliwie. Z wiadomych powodów.
– Czy Kate lubiła muzykę?
– Uwielbiała. Zwłaszcza „Black Sabbath”. Na ścianie swojego pokoiku powiesiła plakat z Geezerem Butlerem. Wieczorne rozmowy z basistą i pluszowym zajączkiem dodawały sił. A potem zaczęła pracować w małym sklepie muzycznym. Miała już osiemnaście lat, a zastępczy rodzice coraz rzadziej się uśmiechali. Może dlatego, że się zadawała z dziwnymi kumplami. Zakochała się w jednym takim, który miał sporo kasy, ale niezupełnie legalnie zarobionej. Przeżyła z nim pierwszy seks. W samochodzie. Potem bała się, że zaszła w ciążę, bo okres się opóźnił o dwa tygodnie.
– Zaszła? – zapytał cicho Dave.
– Nie. I dobrze, bo tego chłopaka zamknęli za handel prochami. Księżniczka postanowiła wyjechać. Odwiedziła grób rodziców na teksańskim cmentarzu, porozmawiała z nimi bardzo długo, a później spakowała walizkę, zabrała zajączka, zwinięty w rulon plakat z Butlerem i po prostu uciekła do Nowego Jorku. Skromne oszczędności wyczerpały się bardzo szybko. Ale Bronx daje różne możliwości. Nie pytaj, co Kate robiła, żeby przeżyć, dobrze?
Enola otarła dłonią wilgotne oczy. Jej kolega objął ją ramieniem.
– Opowiadaj dalej, proszę… – wyszeptał.
– Bronx to twarda szkoła życia, a Kate nadrabiała brak wykształcenia instynktem przetrwania. Takim zwierzęcym. Przetrwała. Lubiła czasem wjeżdżać na szczyt Empire State Building i z tarasu widokowego patrzeć z góry na świat. Za którymś razem spotkała tam turystę z Chicago. Był młody, sympatyczny i zaprosił ją na kawę. Tydzień później wsiadła do pociągu i zamieszkała u niego. Służył w policji. Jako nikt ważny. Jeździł w patrolu i miał na imię Benjamin. Któregoś wieczoru zadzwonił jego szef. Napad na jubilera. Ben podobno zawahał się i nie strzelił do wyciągającego spluwę, uciekającego napastnika. Tamten się nie wahał. Ciało pokazali księżniczce w kostnicy. Wiesz, że planowali ślub?
Głos Enoli zmienił się, co nie uszło uwadze siedzącego obok. Kontynuowała opowieść, twardo wymawiając każde słowo. Jak by ktoś ciosał toporkiem bryły lodu.
– Na pogrzebie, oprócz umundurowanych kilkudziesięciu kolegów Benjamina, pojawił się wysoki, dobrze zbudowany gość. Z jego oczu nie płynęły łzy. Z jego oczu biła żądza zemsty. Podszedł do Kate i ją przytulił. A potem zabrał daleko od Chicago. Do Montany. Kilka lat wcześniej zbudował chatę w Górach Skalistych. To był ojciec Benjamina. Miał na imię Barry i… – przerwała w połowie zdania. – Teraz powinieneś mi nalać burbona, proszę.
Dave sięgnął po butelkę.
– Możesz włączyć jakąś płytę „Black Sabbath”? – zapytała, gdy połowa zawartości szklaneczki znalazła się w przełyku.
– A dalszy ciąg historii?
– Jutro. Albo pojutrze. Teraz mam ochotę na coś innego.
– Na co?
– W twojej świątyni przemian wizualnych widziałam pewną perukę. Przypomina mi fryzurę młodego Geezera. Ciemne, lekko pofalowane włosy. Poza tym masz tam różne sztuczne wąsy. Hippisowskie też. Ucharakteryzujesz mnie na Butlera?
Mężczyzna osłupiał, wciskając klawisz odtwarzania CD.
– Teraz? To jakiś eksperyment?
Pociągnęła go za ramię.
– Coś w tym rodzaju. Nie opieraj się, chodź!
Wstał posłusznie. Zgodnie ze swoją uległą naturą.
– A teraz się przebiorę w tę czarną, skórzaną kurtkę. Podaj mi ją! – rozkazała, zrzucając szlafrok.
Stanęła przed lustrem. Kurtka sięgała tylko do bioder. Majtki zostały w łazience.
Dave patrzył zafascynowany widokiem przystojnego wąsacza, który od pasa w dół był stuprocentową kobietą.
– I co teraz?
– Teraz ty się przebierz. Widzę w szafie seksowną damską bieliznę. No już! Przecież lubisz takie przebieranki! Sam mówiłeś. Ściągaj łachy!
– Dlaczego ja ci ulegam? – zapytał cicho.
– Bo to ja rządzę. A poza tym też tego chcesz!
Po chwili obok imitacji Butlera stanął długowłosy facet w prześwitujących stringach i koronkowym biustonoszu, obficie wypchanym pianką.
Enola przyjrzała mu się z zadowoleniem.
– Siądź. Zrobię cię na bóstwo! Używasz drogich kosmetyków. To dobrze – powiedziała, nakładając na delikatną twarz makijaż, którego nie powstydziłaby się najbardziej luksusowa call girl.
– Co dalej? – wyszeptał Dave, czując dziwne dreszcze.
– Dalej… Wypijemy jeszcze trochę burbona, włączymy muzę disco i zatańczymy. Nie rób głupiej miny, bardzo cię proszę!
– Butler i disco?!
– Zamknij się! Świat jest pełen sprzeczności!
Szarpnęła ramię kolegi, oblewając go przy okazji zawartością flakonu z napisem „Chanel Coco Mademoiselle”, które to perfumy wyszperała w jednej z szuflad.
Enola zaczęła tańczyć sama w rytm przeboju italo disco. Rytmicznie wymachiwała ramionami, jednocześnie poruszając miednicą do przodu i do tyłu.
– Nie stój jak słup! – krzyknęła i odwracając się tyłem do partnera, położyła dłonie na podłodze. Jej wypięta pupa zakołysała się i otarła o krocze Dave`a. Mniej więcej w stylu Miley Cyrus, wykonującej swój słynny, obsceniczny taniec na gali MTV.
Wpatrzony w nagie, rozchylające się pośladki, facet poczuł uderzenie gorąca, które oparzyło brzuch, a potem spłynęło niżej. Chwycił biodra koleżanki i dostosowując tempo do głośnych dźwięków, zaczął ocierać się o rozkołysany tyłek. Skrępowany ciasną damską bielizną penis napęczniał.
Odwróciła się. Spojrzała na podbrzusze kolegi i zaraz potem w górę, na jego długie włosy. Programista potrząsał głową w tańcu, przez co momentami śliczna, wymalowana buzia znikała za ciemną, ozdobioną jasnymi pasemkami zasłoną. Pokryte warstwą szminki usta rozchyliły się, a oczy zmrużyły.
Nie wytrzymała. Chwyciła go mocno za pośladki, przyciągnęła i gwałtownym ruchem wepchnęła język pomiędzy karminowe wargi. Nie protestował, gdy zaczęła ugniatać sztuczne piersi. Nie protestował, gdy kobieca dłoń wsunęła się w przezroczyste majtki i objęła naprężoną męskość. Nie protestował, gdy ta sama dłoń sięgnęła do anusa. Jęknął cicho i odwzajemnił się identycznym dotykiem. Tańczyli teraz w rytm wolniejszej muzyki, pieszcząc wzajemnie swoje odbyty.
– Pójdziemy zaraz do sypialni, prawda? – szepnęła.
Podniecony Dave czuł w głowie zamęt. Co ja wyprawiam! – pomyślał. Homoseksualna natura w końcu zaprotestowała. Jednak fizyczne bodźce wygrały. Potulnie, a nawet chętnie dał się zaprowadzić do sypialni i rzucić na łóżko. Widział twarz Geezera Butlera, czuł na całym ciele dotyk jego bujnych włosów i specyficznych wąsów.
Enola zerwała z kumpla biustonosz. Potem rozległ się trzask rozrywanego materiału stringów.
– Lubisz ostro? – zapytała, w odpowiedzi słysząc tylko westchnienie. Przekręciła kochanka na brzuch i brutalnie włożyła mu palec w pupę. Znów jęknął.
– Wypnij dupę! – rozkazała, uśmiechając się z satysfakcją, widząc wysoko uniesione pośladki.
– Delikatnie też lubisz? – zapytała, czując, że robi się coraz bardziej mokra.
Przez otwarte drzwi sypialni przesączała się muzyka. Kobieta zbliżyła twarz i polizała wypięty jędrny zadek. Skierowała język do ciemnego otworu i musnęła go z początku płochliwie. Potem zaatakowała głębiej. Dave zaczął się wić w pościeli. Przerwała pieszczoty.
– Teraz ty! Zrób mi to samo!
Wypięła się i szeroko rozchyliła pośladki. Posłuszny i uległy mężczyzna zmienił pozycję. Enola drgnęła, czując wędrujący ciepły i wilgotny organ. Kosztowało ją wiele wysiłku, aby powstrzymać orgazm, kiedy ruchliwy język zagłębił się w bardzo ciasnym analnym wnętrzu.
– Zmiana dekoracji! – zarządziła. – Połóż się na plecach!
Usiadła okrakiem, ocierając się kroczem o płaski brzuch. Przesunęła się niżej i powoli nadziała na sterczącego fallusa. Widziała większe, ale ten był niezwykle kształtny i starannie wydepilowany.
Dave nieśmiało objął jej kibić i poddał się ujeżdżaniu. Do finału brakowało niewiele. Nagle, nie przerywając stosunku, Enola zdjęła skórzaną kurtkę, obnażając piersi. Potem odkleiła wąsy i zerwała z głowy, upodobniającą ją do basisty „Black Sabbath”, perukę. Przez ułamek sekundy pomyślała, że leżący pod nią facet przerwie seks. Nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie. Zaczął dopasowywać się do ruchów atrakcyjnej blondynki. Po kilkunastu sekundach idealnej współpracy, tuż przed wytryskiem, zaskowyczał.
– Boże! Co to jest?! Jak to możliwe?!
– Metamorfoza! – wybełkotała łamiącym się głosem Enola, miotana falami najsilniejszego orgazmu, jaki kiedykolwiek przeżyła.
Dave obudził się późno. Enola zniknęła. Poczłapał do kuchni i włączył ekspres. Aromat kawy zadziałał orzeźwiająco. Na stole znalazł kartkę.
Jeśli Ci się podobało i nie czujesz się źle z wczorajszą zabawą, powieś na zewnętrznej klamce wrót do Twojego kręgu piekła wstążeczkę. Jeśli jej nie zobaczę, wejdę, zabiorę szybko torbę i, szanując Twoją decyzję, wyjdę bez zadawania żadnych pytań, znikając na zawsze z Twojego życia. Sprawdzę Twoją odpowiedź po południu. A może wieczorem.
Your friend – Kate.
Obok leżała żółta wstążka. Taka jaką floryści owijają łodygi kwiatów.
Profesor Stolz nerwowo przechadzał się po skrzyżowaniu ulic Orchard i Delancey. Zerkał na czerwone cegły budynku muzeum. Rozglądał się wokoło, nigdzie nie widząc byłej pacjentki. Kręcącego się nieopodal otyłego gościa w pstrokatym wdzianku i z maską na twarzy, której głównym elementem był wielki, okrągły czerwony nos, zignorował. Spojrzał na tarczę rolexa. Było pięć minut po jedenastej.
Drgnął, gdy klaun podszedł bliżej i odezwał się głosem Enoli.
– Dzień dobry, Herman.
– To ty?!
– A kogo się spodziewałeś? Nie stójmy tu. Pójdziemy na spacer.
– Jestem dość znany w okolicy. Co ludzie pomyślą, gdy zobaczą mnie przechadzającego się w towarzystwie błazna?
– Że rozmawiasz z jednym z pacjentów. Nigdy nie udzielasz porad na ulicy?
Klaun wziął psychiatrę pod ramię i pociągnął w stronę Chinatown.
– Masz to, o co prosiłam?
– Mam. A ty?
– Też mam. Z ręki do ręki, OK? I pamiętaj, że mam dobrze ukryty backup laptopa. Żadnych figli!
Stolz sięgnął do kieszeni czarnego płaszcza i podał dyskretnym ruchem pęk kluczy. Klaun wydobył z czerwonego worka laptop. Naukowiec chwycił go i schował do dużej teczki. Zatrzymał się na środku chodnika.
– Porozmawiamy? – zapytał.
– O czym?
Herman zdjął okulary. Trzymał je w dłoni i patrzył w ciemne oczy Enoli lekko zamglonym wzrokiem. Potem nałożył szkła na ich uzasadnione wadą wzroku miejsce. Poprawił przekrzywiony wiatrem kapelusz.
– Chciałbym ci powiedzieć kilka rzeczy. Na przykład słowo „przepraszam”. I nie musisz mi oddawać pieniędzy z sejfu. Powiem więcej. Dołożę dużo więcej. Jako honorarium.
– O czym ty gadasz, profesorku?
– O tym, że za udział w takim eksperymencie płaci się wysokie kwoty.
– Eksperyment zakończony. Jesteśmy kwita. Zapłaciłeś mi za molestowanie w klinice. Dwojako. Zrewanżowałam ci się, rżnąc się z twoją żoną, co zresztą jej się spodobało. To mi wystarczy. Tak przy okazji… Zainteresuj się nią zawodowo. Swoją drogą… nie rozumiem, dlaczego wyżywasz się seksualnie na pacjentkach? Na dysku jest więcej zapisów z kamer w izolatkach! I oprócz mnie jest na nagraniach więcej kobiet!
Herman chrząknął i ruszył przed siebie powolnym krokiem.
– Nobody`s perfect. Wiesz, że trzy słowa zaczynają się tą samą literą? Psychologia, psychiatria i perwersja.
– Też znam trzy słowa. Zaczynają się na „D”. Dewiant, dupek i despota.
– Masz dużo racji. Ale ja naprawdę chcę ci pomóc. Zresztą już pomogłem. Wiesz, że gdyby nie moja metoda, byłabyś teraz rośliną?
Enola zacisnęła pięści. Słońce, które pojawiło się na nowojorskim niebie kwadrans wcześniej, zniknęło za chmurami.
– Nie wierzysz? – kontynuował profesor. – Kilka miesięcy temu przywieziono do szpitala, w którym dyrektorem jest mój wspólnik, topielicę. Ona nie dość że przeszła hipotermię, nie dość że była poobijana, co wskazywało na wypadek komunikacyjny, nie dość że doszło u niej do zatrzymania akcji serca, to dodatkowo była nafaszerowana narkotykami. W dawce powodującej trwałe uszkodzenie mózgu. Żaden szpital w tym kraju nie ratowałby nikogo, kto nie może wykazać się ubezpieczeniem. Ja to zrobiłem! Mało tego… Naprawiłem ci mózg! A nawet go ulepszyłem!
Stolz dyszał ciężko. Przyspieszył odruchowo kroku.
– Powinnaś mi być wdzięczna!
– Nie prosiłam cię o pomoc! – wykrztusiła Enola. – Byłam dla ciebie królikiem doświadczalnym i tyle!
– Dzięki takim doświadczeniom można uratować mnóstwo ludzi! – warknął.
– Liczysz na Nobla?
– A dlaczego nie? Co w tym złego? Działanie mózgu jest mniej poznane niż powierzchnia Marsa albo, żeby nie sięgać aż tak daleko, jądro Ziemi. A ja zrobiłem w tym kierunku ogromny krok naprzód! I możemy razem stawiać kolejne kroki! Ty i ja!
Przerwał na moment, sięgnął po chusteczkę, którą otarł krople potu z czoła.
– Poza tym… Jesteś pierwsza. Wcześniej moje badania opierały się na symulacji komputerowej. I mimo że były perfekcyjnie dopracowane… Nie znam skutków ubocznych. A mogą się takie u ciebie pojawić. W razie problemów… bez mojej pomocy… Sama rozumiesz!
Przecież mówię prawdę! – krzyknął w myślach.
Kobieta chwyciła go za klapy drogiego płaszcza.
– Nie masz pojęcia dlaczego, draniu, ale właśnie ci uwierzyłam! Co nie znaczy, że wrócę do kliniki! Mam kilka spraw do załatwienia. I nowe życie przed sobą.
– Znasz mój numer. W razie czego po prostu dzwoń, okej?
– W razie jakiego czego?
– Czegoś niepokojącego. Zawroty głowy mogą być pierwszym objawem. W ogóle wiesz, na czym polega moja metoda? Wiem, że przejrzałaś komputer, ale tam nie ma wszystkiego!
– Czego na przykład?
Herman po raz kolejny poprawił kapelusz. Cholerne atlantyckie wiatry – pomyślał.
– Postaram się ci przybliżyć temat. Tak ogólnie, bez detali. Otóż ludzki mózg to wrażliwy instrument. Ale jednocześnie zdolny do regeneracji. W określonych warunkach i przy pomocy z zewnątrz. W skrócie chodzi o interakcje pomiędzy białkami związanymi z neuronami. Poza tym mózg sam z siebie potrafi rzecz zadziwiającą. Potrafi izolować uszkodzone komórki, zakłócające przepływ impulsów. Po prostu tworzy „obejścia” i świeże centra decyzyjne. Tak samo jak służby energetyczne, w razie awarii sieci zasilania, kierują prąd innymi kablami. Można tym służbom pomóc, rozumiesz?
– Rozumiem. Przecież mam IQ wyższe, niż się spodziewałeś – zaśmiała się. – Przyswajam błyskawicznie wszelkie informacje i potrafię je przetworzyć. Na tym chyba polega inteligencja?
– Domyślam się, że masz. To pozytywny efekt uboczny operacji i innych moich działań. Ale wracając do projektu „Galatea”, o którym wiesz, powiem tak: twój mózg zachował się po resecie nieco inaczej, niż zakładał model. Nie znam przyczyn. Ty… masz teraz coś na kształt dwóch procesorów, nie będąc schizofreniczką! Przeciętny homo sapiens wykorzystuje zaledwie część potencjału obu półkul mózgowych. U ciebie jest inaczej. Czy zauważyłaś u siebie istnienie dwóch psychik? Czy miewasz nagłe zmiany nastroju? Czy słyszysz dziwne głosy? Czujesz nagłe przypływy libido?
– A jeśli tak, to co?
– Zależy, co te głosy mówią. Twoje szare komórki mogły wykształcić coś na kształt połączenia podświadomości z nadświadomością. To może się objawiać przez obecność kogoś… nawet wyimaginowanego, kogoś, kto jest dla ciebie bardzo ważny. Kogoś z twojej przeszłości. Traktujesz go jak postać rzeczywistą, a to awatar z głębin twojej psychiki. Może być bardzo pomocny, ale… może być niebezpieczny!
– A czy… mój mózg potrafi odbierać… myśli innych ludzi?
Stolz stanął jak wryty na środku przejścia dla pieszych.
– Jedna z symulacji dopuszczała taką możliwość! To się już zadziało?!
– A jak sądzisz? Skąd bym znała hasła do twoich zaszyfrowanych plików? Potrafię w pamięci wyciągnąć pierwiastek z pięciocyfrowej liczby, ale hakerką nie jestem. Przynajmniej chwilowo.
– Mein gott! – wyrzęził psychiatra, neurochirurg i hipotetyczny kandydat do nagrody Nobla w jednej osobie. Światło dla pieszych zmieniło kolor na czerwony. Kierowcy zaczęli trąbić na stojącą na pasach dziwną parę.
– Chyba czas się pożegnać, profesorku. Ja znikam, a ty tu sobie stój i wdychaj spaliny! Pozdrów Betty! – krzyknęła Enola, wbiegając pomiędzy samochody.
Za rogiem dostrzegła zaułek. Szybko zrzuciła przebranie, pod którym miała granatową puchówkę. Za kolejnym rogiem zauważyła zmarzniętego żebraka, siedzącego przy witrynie sklepu z alkoholem. Rzuciła mu kostium klauna.
– Masz, ogrzej się! – powiedziała. Po chwili namysłu dorzuciła studolarowy banknot i gwizdnęła na przejeżdżającą taksówkę. Po kwadransie była na miejscu. Długo patrzyła na stary, dwukondygnacyjny i bardzo zapuszczony dom. Sięgnęła do kieszeni po klucze i włożyła jeden z nich do archaicznego zamka. Pasował.
Koniec części drugiej. Ciąg dalszy niebawem nastąpi.