Masquerade, czyli bal

2 stycznia 2020

Szacowany czas lektury: 21 min

Uwaga organizacyjna – teoretycznie poniższe opowiadanie, zgodnie z jego tematyką, powinno się ukazać kilka dni temu, lecz z powodu pewnych zobowiązań autorskich mogę je opublikować dopiero teraz. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się przez to zawiedziony.

Uwaga językowa – w ogarnięciu francuszczyzny miał mi pomóc znajomy, lecz niestety w ostatniej chwili dał le dupy. Dzięki uprzejmości @MrHyde udało się poprawić większość niedociągnięć, niemniej znawcy zapewne znajdą jeszcze jakieś babole, za które z góry przepraszam. Celowo w tekście zostały użyte zwroty powszechnie znane i niewymagające tłumaczenia, a nawet jeśli nie, można je będzie łatwo zrozumieć na podstawie kontekstu. W końcu główna bohaterka, której oczami widzimy wydarzenia, też nie wszystko wie.

Aha, błędny zapis fonetyczny w dialogach jest jak najbardziej celowy! Bo tak.

 




 

Tańcz, zaprosili cię na bal,
Bierz, co chcesz, póki zabawa jeszcze trwa
Mnóstwo par tańczących równo w takt
Choćby chcieli, przestać nie ma jak

Łzy – „Tańcz, zaprosili cię na bal”
 


 

Kryształowe kandelabry mienią się miriadami rozbłyśnięć, rozświetlając roztańczone, osaczające mnie zewsząd targowisko próżności. Z całej mocy pragnę się z niego wyrwać i uciec hen, jak najdalej, zostawiając za sobą bezmyślnie pląsające w chocholim szaleństwie pary. Skryć gdzieś głęboko w najdzikszych, najbardziej niedostępnych zakamarkach nowego wspaniałego świata, gdzie nikt mnie nigdy nie odnajdzie. Ale nie mogę. Jestem częścią tej zdeprawowanej, przegniłej do samych korzeni rzeczywistości. Czy mi się to podoba, czy nie.

Odkładam na stolik skrzącą się rubinami maskę, ukazując zwierciadłu me prawdziwe oblicze, przeorane na wskroś głębokimi zmarszczkami rezygnacji. Kieruję spojrzenie ku nadgarstkowi i przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę śledzę sunącą płynnie po tarczy z masy perłowej platynową wskazówkę, odmierzającą brylantowymi indeksami sekundy pełne pustoty, fałszu oraz ulotnego blichtru. Do północy jeszcze daleko, a ja nie mam już siły, ani tym bardziej ochoty na dalsze udawanie. Nie chcę dłużej być niczyją marionetką, pacynką czy inną kukiełką w rękach niewidzialnego lalkarza. Nieważne, jak cenną.

Niechlujnie przeciągam szminką po zmęczonych ustach, ponownie przysłaniam lico wyszywanym złotą nicią kawałkiem aksamitu i wolnym krokiem kieruję się na powrót ku sali. Nie mam najmniejszego zamiaru wszczynać poszukiwań mojego męża, najpewniej spędzającego właśnie miłe chwile w towarzystwie z górą połowę młodszych ode mnie dam. Modelek, trendsetterek, influencerek… płatnych kochanic, różniących się od pospolitych cichodajek jedynie wysokością stawki, jaką należy uiścić w zamian za ich usłużną atencję.

Skąd o nich wiem? Stąd choćby, że nie dalej jak przed kwadransem przydybałam dwie takie mocno podejrzane wiewióreczki, przeczesujące swe farbowane loczki do wtóru równie fałszywego śmiechu. Dziwnym trafem, akurat gdy zwieszały się z ramion pewnego dawno przebrzmiałego lwa salonowego, o wyżartej przez mole grzywie i wiszącym smętnie… Rechoczącego z jednego z wielu wybitnie nieśmiesznych dowcipasów, rzucanych hojnie w kierunku każdego, kto tylko nieopatrznie odważył się podejść. Ze zrudziałymi, zakłamanymi do szczętu, przekupnymi bździągwami na czele.

Narasta we mnie ochota odpłacenia pięknym za nadobne – tym razem jednak nie tylko w akcie pustej, cichej zemsty. Wręcz odwrotnie. Pragnę jawnie i bezczelnie wyrwać jakiegoś dorodnego samca, następnie omotać go pochlebstwami, przekupić czy choćby zaszantażować, oraz oczywiście finalnie zaciągnąć do łóżka. Na komodę. Nawet gołe dechy podłogi, jeśli tylko zechcę! Byle główny zainteresowany dowiedział się o tym w możliwie niezręczny sposób!

Tylko co dalej? By odstawił publiczną scenę zazdrości? Niedoczekanie! Prędzej udałby głęboko zawiedzionego mym haniebnym zachowaniem, przybierając pozę godnej najszczerszego współczucia ofiary, a mnie przedstawiając jako najgorszą niewdzięcznicę. Poza tym… kogo ja chcę oszukać? Jedyne, co mogę sobie wyrwać, to resztki i tak nierównych brwi.

 

Tymczasem odziany w wystawną liberię lokaj niespostrzeżenie podsuwa mi srebrną tacę, rozwiewającą swą kuszącą zawartością wszelkie smutki i zmartwienia. Nerwowym ruchem porywam z niej już co najmniej trzeci kieliszek za dużo i jednym, przeczącym wszelkim konwenansom haustem, wypełniam gardło orzeźwiającą perlistością.

Odstawiam puste szkło w pierwsze lepsze miejsce i przysiadam pod ścianą na oczekującym jakby konkretnie mnie krzesełku. Ponownie omiatam wzrokiem otoczenie gęste od oparów najwykwintniejszych alkoholi, ekskluzywnych perfum oraz sprowadzanych specjalnie na tę okazję cygar. A zwłaszcza przebijającym się przez nie wszystkie jedynym i niepowtarzalnym zapachem absolutnej władzy i takożsamego zdeprawowania, bijącym z kart kredytowych segmentu premium. Wystawianych przez najlepsze banki dla najlepszych klientów, pozbawionych jakichkolwiek limitów i mogących służyć równie dobrze do płacenia za jedne z wielu dodatkowych atrakcji wieczoru, co rozgarnianiu tychże w równiutkie śnieżnobiałe ścieżki.

 

Podnoszę się chwiejnie, chcąc ponownie przydybać kelnera, gdy nagle drogę zastępuje mi wysoka postać.

– Proszi bardzo, Madame! – rozlega się dźwięczny, dziwnie modulowany głos.

Zaskoczona podnoszę wzrok i momentalnie odskakuję z wcale nie teatralnym przestrachem. Naprzeciwko mnie stoi przyodziana w długą, lśniącą głęboką czernią pelerynę i szczerząca się w groteskowym uśmiechu spod szpiczastego kaptura kostucha we własnej osobie. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to przecież tylko przebranie – niezwykle realistyczne, przyprawiające o zawał, wylew i palpitacje, a przede wszystkim niezbyt trafnie dobrane do okazji – ale jednak!

– Dziękuję, nie odmówię! – Starając się opanować, przyjmuję podarek w postaci, a jakże, kolejnej porcji bąbelków. – Czymże jednak zasłużyłam na taką hojność?

– A cziżmmż…że są me puste compliments przi stojącej przed mnie beautée réelee?

Nie wiedzieć dlaczego, lecz te ledwie parę słów, dodatkowo zniekształconych przez przysłaniającą całą twarz rozmówcy maskę, wywołuje u mnie nagłą wesołość. Próbuję usilnie zachować powagę, w czym nie pomaga mi ani zdecydowana przesadność wypowiedzi, ani tym bardziej niedający się pomylić z żadnym innym akcent. Mając przed oczami znanego skądinąd importowanego kucharza, a na dodatek wyobrażając go sobie w pasującym mu jak świni siodło przebraniu, wybucham niepowstrzymanym chichotem.

– Proszę wybaczyć nietakt, szanowny panie! – tłumię wesołość dłonią.

Starając się opanować, przybieram przesadnie wyegzaltowaną pozę rozkapryszonej pannicy, niemogącej się zdecydować czy wytłumaczyć się z faux pas, czy raczej brnąć do końca w zaparte. Ostatecznie wybieram trzecie wyjście w postaci sugestii udania się na parkiet. Niby o takie rzeczy powinien zadbać dżentelmen, najlepiej deklarując się zawczasu na bileciku, lecz nie będę udawała damy po próżnicy.

 

Czekamy, aż uzupełniony fortepianem kwartet smyczkowy zaanonsuje nowy taniec, ustawiając się w odpowiednich do repertuaru pozach. Nogi razem, ręka na kibić, cycki do przodu! Zrazu powoli i ociężale, badając poziom wzajemnych umiejętności / trzeźwości (niepotrzebne skreślić), nadspodziewanie szybko się rozkręcamy. Po paru kolejnych utworach pojmuję, że rozumiemy się doskonale nie tylko pośród piruetów, wolt, chasse i wszelkich innych – ortodoksyjnych lub niekoniecznie – figur. Nieśmiałe z początku, ogólnikowe rozmówki, szybko przeradzają się w potok zwierzeń, będących ostatecznym i niepodważalnym świadectwem mego upojenia. Upodlenia. Upadku. Do wyboru.

Niektórzy upijają się na wesoło, innym włącza się agresor, mnie zaś dopada wyjątkowo smętna melancholia, połączona z niedającym się powstrzymać gadulstwem. Plotę, co tylko ślina na język przyniesie, nie zważając zupełnie, że tematy zmierzają niebezpiecznie ku sferom osobistym. By nie rzec – intymnym. Wiem, że zdecydowanie nie powinnam, ale po prawdzie coraz mniej mnie to obchodzi. A może mój rozmówca to jakiś szpion, nasłany przez konkurencję? Albo żądny sensacji dziennikarzyna? Względnie łowca trofeów, chcący zaliczyć wyjątkowo bogatą zdobycz?

Jeśli nawet, w obecnej chwili jest mi z tego powodu bardzo wszystko jedno.

 

Zdyszana i spragniona, zamieniam pląsy na wizytę przy niedalekim kontuarze, gdzie ponownie sięgam po szampana, jednak mój niespodziewany partner powstrzymuje mnie gestem. Obiecując coś specjalnego, zaczyna wyszczególniać barmanowi zaskakująco proste składniki: gin, wódkę, lili…lilie… likier jakiś, a do tego skórkę z cytryny. Choć smak specyfiku bardzo przyjemnie zaskakuje, jego konkretna moc błyskawicznie daje o sobie znać równie konkretnym zmiękczeniem kolan. Nie wspominając o niegodnych kobiecej czci aluzjach, jakie zaczynam coraz bezczelniej wplatać w dyskusję.

Daleko im do choćby pozorów wyrafinowania, lecz nieustannie muszę zważać na ewidentne braki językowe dyskutanta, który… cóż, nie dość, że się nie peszy, to jeszcze podejmuje rękawicę. Niezbyt może zręcznie, za to wyjątkowo odważnie. Przerzucamy się coraz bardziej sprośnymi sprośnościami, podśmiechując się rubasznie, by niespodziewanie szybko dojść do miejsca, w którym niedopowiedzenia muszą się wreszcie zakończyć. Bądź też przejść w jawne propozycje.

 

Na powrót kieruję myśli na zdecydowanie grzeczniejsze tory, nogi zaś na parkiet, starając się roztańczyć niepożądany napad namiętności. Bezskutecznie. Cały czas roztrząsam niezręczną sytuację, którą z pełną premedytacją sprowokowałam, ze szczególnym uwzględnieniem mojej własnej moralności oraz reputacji. Owszem, może nie nienagannej, jednak i tak jakże dalekiej od ciągnącej się nie bez powodu za mężem opinii hulaki, jebaki i cwaniury. Gotowego dla zysku przekroczyć wszelkie granice przyzwoitości, moralności czy nawet prawa i traktującego przy tym ludzi jak każdy inny towar, który można kupić, zużyć do cna, a na koniec jeszcze odsprzedać. Koniecznie z zyskiem. A jeśli już nawet do tego się nie nadają, bez mrugnięcia okiem wyrzucić na śmietnik.

Podczas gdy ja… wcale nie jestem takim niewiniątkiem, jak mi się wydaje i jakim bardzo chciałabym być. A wspomniana wcześniej niewierność jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej mych grzechów oraz niegodziwości. Mimo lat pogardy i ignorancji we wszystkich możliwych dziedzinach życia, traktowania jako dekoracji przy oficjalnych zdjęciach czy sprowadzania do roli maszynki do automatycznego podpisywania kolejnych kontraktów, wciąż trwam przy mym poślubionym.

Czemu niby? Dla poczucia nieograniczonej niczym władzy i bezkarności? Świadomości, że jestem panią wszystkiego i wszystkich dokoła, a każda ma zachcianka musi zostać bezwzględnie i natychmiastowo spełniona? Niewyobrażalnych większości społeczeństwa pieniędzy, za które mogę kupić, co tylko dusza zapragnie? Pytanie – czy w ogóle posiadam jeszcze jakąkolwiek duszę? A może już dawno przehandlowałam ją razem z sumieniem, godnością i resztkami człowieczeństwa?

 

Daję się porwać muzyce, wirując wraz z jej narastającym rytmem niczym zaklęty w czarnoksięski, ludzki tourbillon… co ja bredzę? Rozumiem, że jestem nachlana, ale nie aż tak, bym rzucała jakimiś grafomańskimi cytatami ze zdecydowanie urągających przyzwoitości internetowych erotyków trzeciorzędnych autorzyn! Wstyd i hańba mi!

Za to zdecydowałam już, co zrobię, nim zupełnie stracę nie tylko oddech, lecz i resztki wolnej woli. Podziękuję grzecznie – aczkolwiek stanowczo – za wspólne chwile i czym prędzej się oddalę. Obrócę szybko kilka kolejnych kieliszków, wypalę ekstra mocnego bez filtra i siłą inercji dotrwam do północy. A potem niech mnie nawet, ku uciesze gawiedzi, z podłogi zbierają…

Wtem kątem oka zauważam przemykającego cichaczem pod ścianą nikogo innego jak męża, kierującego się jednoznacznie w stronę pokoi gościnnych. Ciągnącego za sobą podskakującą radośnie, złotowłosą lwiczkę o rumianych policzkach laleczki, błyskającą zza napompowanych warg wybielonymi ząbkami, a przede wszystkim szczującą wydekoltowanym po sam pępek cycem. Dużym. Ogromnym. Gargantuicznym wręcz bym rzekła…

O, nie! Będzie tego! Przebrała się miareczka, mój szanowny panie! Darowałabym ci młodszą i ładniejszą, czarnulkę czy skośnooką, a nawet jakąś gumowo-skórzaną lafiryndę, która pomyliła maskaradę z masturbacją. Natomiast plus size… nie, żebym nie znała twych skłonności do dorodniejszych niż moje własne kształtów, czy sama czasami nie zawieszała oczka na ponętnej pulchności, ale szerszej niż dłuższej grubaski nie zniosę! Choćbym miała niebo i ziemię poruszyć, względnie resztki duszy samemu Lucyperowi zaprzedać, posoką własną cyrograf podpisując!

Z natapirowanym, wypacykowanym jak na wystawę, opiętym w przeraźliwie przyciasną kiecę, roztytym, spasionym, nalanym, z górą stukilowym… botoksowym blond baleronem, będziesz mi rogi przyprawiał? Niedoczekanie, lwia twoja wyliniała mać!

 

Odrywam pałający żądzą mordu wzrok ku zamaskowanemu partnerowi, który teoretycznie powinien być całkowicie zdezorientowany sytuacją, jednakże… czyżby coś podejrzewał? To się zaraz okaże!

 


 

Otwierające przed nami swe podwoje lokum nie jest może królewskim apartamentem, lecz oferuje sobą dość koniecznej wygody i intymności. Daleko mi do ekspertki, niemniej wijące się poręcze łóżka czy smukły szezlong na cienkich nóżkach bez wątpienia zdradzają secesyjne zamiłowania dekoratora. Żeby nie wspomnieć o zdobiących ścianę pastelach, w których bez wahania rozpoznaję prace Alfonsa Muchy. Czyżby oryginalne?

Ostatecznie przysiadam na owym szezlongu z niewymuszoną – a przynajmniej taką mam nadzieję – gracją i… czekam. Doskonale wiem, dokąd zmierzam wraz ze swym nieoczekiwanym kompanem i w jaki sposób zakończy się nasza wyprawa, jeśli utrzymamy ów niebezpieczny kierunek. Niby sama go wybrałam, więc nie powinnam narzekać, lecz z każdą sekundą szaleńcza jeszcze niedawno determinacja umyka, ustępując pospolitej tchórzliwości.

 

Otrząsam się, tocząc nierówną walkę z samą sobą, i spoglądam na towarzysza mego nadciągającego nieuchronnie upadku. A może i prowodyra? Ostatecznie to właśnie on, widząc me niedające się ukryć rozterki, pierwszy zaproponował udanie się w bardziej ustronne miejsce. I to takie, do którego szczęśliwym zbiegiem okoliczności akurat miał klucze! Pszypadeg? Niesondze!

Zbieram w sobie resztki odwagi, powstaję i zmniejszam dystans dzielący nasze zasłonięte twarze do jednego ledwie oddechu. Przymykam zalotnie oczy, po czym zachęcam otwarcie, by tajemniczy nieznajomy zaczął odzierać mnie z kolejnych warstw odzienia. Bezlitośnie rozprawił się ze splątanymi sznurami gorsetu niespełnionych marzeń. Odważnie zsunął suknię braku wiary w siebie, sięgając ku kryjącej się pod nią halce dawno stłumionych pożądań. Bez cienia wstydu rozpiął biustonosz pozbawiających tchu kompleksów. Jednym ruchem ściągnął majtki wstydu i upokorzenia.

Gdy w końcu pozostaję jedynie w masce oraz brylantowej kolii zdobiącej szyję, władcze do tej pory dłonie nagle się wycofują. Ich posiadacz cofa się o krok i pochyla głowę, przypatrując mi się dłuższą chwilę. Zaczyna krążyć dokoła, na powrót wodząc palcami wykwintnego konesera po nagim ciele.

Kontroluje kontur pośladków. Sprawdza kształt piersi i twardość brodawek. Celowo podnosi ramiona tak, bym założyła je za głowę, przeciągając obiema dłońmi po mych bokach, od ud po zgięte łokcie. Ponownie sięga do twarzy, przechodząc przez linię brody i usta, ku zapięciu ostatniego fragmentu odzienia. Zdejmuje je powolutku, z przesadnym pietyzmem, po czym uwodzicielskim, anielsko wręcz miękkim głosem dociera do samej głębi spragnionej słodyczy duszy:

– Jaki ty jest cudowna.

– Ja przecież wcale… – oblana rumieńcem, ledwo wyduszam nieskładne słowa.

– Nie mów nic, s’il vous plaît. I nie ruszaj szie.

Posłusznie wykonuję polecenie, podczas gdy mój samozwańczy pan i władca obchodzi mnie ponownie, tym razem definitywnie zatrzymując się za plecami. Pragnę się odwrócić, lecz powstrzymują mnie obleczone w atłas palce, położone z delikatnym zdecydowaniem na policzku. Słyszę szelest materiału, wzbudzającego swymi ruchami delikatne podmuchy, czule łaskoczące spłoszone ciało. Mam coraz większą ochotę złamać wyraźny rozkaz, gdy nagle przed oczami przelatuje mi czarna połać płaszcza, uderzającego w podłogę tak głucho, jakby skrywał w swych czeluściach coś ciężkiego. Po chwili jego śladem podążają buty. Kamizela. Spodnie. Rękawiczki.

Bezładny zwitek, w którym rozpoznaję bieliznę. Delikatną, zwiewną niemalże… czyżby koronkową?

Nie wytrzymuję i obracam się na pięcie. Dostrzegam zaczesane do tyłu na brylantynę, półdługie włosy barwy bursztynu. Błyskający niewielkim klejnocikiem kolczyk w uchu. Złoty łańcuszek, zwieńczony misternie zaplecionym, czworobocznym węzłem. Lśniące perłową czernią paznokcie, niespiesznie ściągające maskę.

Krzyk więźnie mi w gardle.

 


 

Mój niedoszły kochanek okazuje się… on jest kobietą! Ona jest! Owszem, przystrzyżoną zgodnie z ostatnimi trendami męskiej mody, nieprzeciętnie wysoką oraz posiadającą ciało tak umięśnione, że antyczni olimpijczycy mogliby co najwyżej nabawić się kompleksów, lecz przecież o cechach jasno i jednoznacznie wskazujących na płeć piękniejszą!

Z paraliżującym szokiem i nieukrywanym zachwytem równocześnie podziwiam boskie łono, ozdobione nie tylko cienkim paseczkiem nastroszonych włosów, ale i niewielkim tatuażem. Niezbyt co prawda okazałe, lecz tak przecież cudnie zaokrąglone, zwieńczone ciemnymi sutkami piersi. Nieco trójkątny podbródek. Proporcjonalnie pełne, uśmiechające się do mnie nieco nieśmiało usta. Klasycznie wąski nos. I wreszcie oczy. Duże, podkreślone harmonijnymi brwiami i mocno podmalowane – cóż za zaskoczenie – czarnym cieniem.

Wtem owiewa mnie lodowaty podmuch otrzeźwienia. Zawstydzona, staram się trwożliwie przysłonić niewydepilowaną kobiecość, zwiotczały brzuch, kościste żebra czy choćby pomarszczony dekolt. Bezskutecznie.

– Chcę cię, ma belle. Mon amour!

Żadna ze mnie poliglotka, jednak wystarczająco dobrze pojmuję znaczenie owych słów, wypowiedzianych głębokim, do złudzenia męskim głosem. Zwłaszcza gdy towarzyszy im deszcz pocałunków, spadający na mą zawstydzoną nagłym przypływem czułości skórę. Nieustannie płonące pąsem zakłopotania policzki. Napiętą nerwowo szyję. Jakże stęsknione za zainteresowaniem, a jakże przecież wrażliwe płatki uszu. Osypujące się nie dość starannie nałożonym makijażem powieki. Aż wreszcie spłoszone, niepotrafiące od razu odpowiedzieć na tak żarliwą namiętność wargi, rozchylające się bezwiednie pod naporem pożądliwego języka.

 

Odskakuję gwałtownie w desperackim poszukiwaniu głębszego oddechu. Nawet w stanie niedającego się ukryć upojenia zdaję sobie doskonale sprawę, że powinnam przestać. Natychmiast! Ledwie piętro niżej – tak blisko, że dudnienie muzyki przenika przez ściany – balują moi nieświadomi niczego partnerzy w interesach, mniej lub bardziej prawdziwi znajomi, a nawet pewna kreatura omyłkowo tylko nazywana mężem…

A niech sobie wyrabia z tym spaślakiem, co tylko mu się żywnie spodoba! Niech wsadza jej co chce, jak chce i do czego chce! Niech sobie to nawet nakręcą i wrzucą w internety! Mnie nic do tego! Nie zniżę się do jego rogatego poziomu! Zaraz się ubiorę, zbiegnę pospiesznie na dół i jak gdyby nigdy nic zacznę odliczać ostatnie kwadranse do nadejścia nowego, oznaczonego dwiema dwudziestkami roku, wznosząc radosne w swej niezmierzonej pustocie toasty.

A może tego właśnie pragnę? Ukrywać się w ustronnym pokoiku schadzek, z poczuciem narastającej winy i strachu przed odkryciem mych niecnych postępków? Przeżywać najcudowniejsze w życiu chwile, zatopiona w objęciach nieznajomej kobiety? Nagiej, znacznie młodszej i mającej wobec mnie jednoznacznie erotyczne zamiary? Skoro przecież nie tak dawno całkiem poważnie rozważałam zdradę z mężczyzną…

– Powiedz mi chociaż, jak masz na imię… – szepcę dawno przeterminowane pytanie.

Jacqueline.

 

Poddaję się całkowicie woli artystki, ugniatającej mnie wedle swej natchnionej wyobraźni niczym bryłę rozgrzanego wosku. Nadającej memu jakże niedoskonałemu ciału nową, ocierającą się o absolutną doskonałość formę. Wydobywającej iście boskie piękno ze złogów przyziemnej brzydoty.

Zapominam o wiotczejących, wychudłych kształtach, rozstępach, zmarszczkach, cellulicie i wszelkich innych wadach. Zachęcona pieszczotami ostrożnie odwzajemniam dotyk, którego nigdy wcześniej nie zaznałam. Czuję się, jakbym odmłodniała… znów była w ramionach… nie, nie mogę porównać tych cudowny przeżyć z czymkolwiek innym! Mimo że wiem, jak pachnie i smakuje druga kobieta, to owe doświadczenia organoleptyczne nabyłam głównie podczas młodzieńczych, suto zakrapianych zabaw grupowych, względnie wizyt w przybytkach świadczących pewne usługi dla wtajemniczonych. Fakt, że zadowalających nawet najbardziej wymagającą klientelę i bardzo dobrze zaopatrzonych w asortyment wszelkich kolorów, rozmiarów i preferencji, lecz nieoferujących nawet pozorów głębszych uczuć.

 

Niesiona niespodziewanym nawrotem odwagi, podsycanym dodatkowo przez buzujące w tętnicach, dalece przekraczające normy przyzwoitości stężenie alkoholu, postanawiam uczynić wszystko, by jak najszybciej złączyć się z ciałem kochanicy w jedność. Nie zważając absolutnie na fakt, że moja przedłużająca się nieobecność mogła zostać dawno zauważona, pławię się we wszechogarniającej podniecie. Unoszę wysoko łydkę, opierając ją o wysportowane, dumnie napięte biodro. Wbijam palce w nieziemsko jędrne pośladki i przeciągam paznokciami przez cały bok, aż do linii wzgórka, na co Jacqueline chwyta mnie wpół i podrywa z taką swobodą, jakbym nic nie ważyła.

Oplatam ją udami, podtrzymywanymi przez silne ręce, sunące wyraźnie w moje najintymniejsze rejony. Coraz dalej i dalej, zatrzymując się dopiero na linii zarostu, sięgającej aż ku pośladkom… dopada mnie wstyd. Znowu! Dlaczego muszę być taka staromodna? Nieatrakcyjna? Wielu zapewne powiedziałoby wprost, że wręcz odpychająca w swej posuniętej zdecydowanie zbyt daleko naturalności? Przecież wystarczyłaby golarka i…

 

Nie dając mi dokończyć bezproduktywnych w gruncie rzeczy rozważań, uzbrojone w ostre paznokcie opuszki odważnie przekraczają Rubikon mej przyzwoitości, brawurowym atakiem rozbijając nędzne resztki i tak słabego oporu. Rozpychają się między mokrymi płatkami, porywają skrytą we wnętrzu drogocenną wilgoć i wycofują ku z góry upatrzonym pozycjom. Po czym znów ponawiają natarcie – tym razem z zupełnie nieoczekiwanej strony – skupiając się na obszarze jakże przecież newralgicznym, a którego w żadnym razie nie przygotowałam do odparcia tak szeroko zakrojonej ofensywy!

Nerwowo próbuję zorganizować obronę, lecz muszę szybko ustąpić przed bezwzględnym naciskiem. Rozluźniam mięśnie, przygotowując się na nieuniknioną penetrację, lecz pożądliwe palce znów zaskakują mnie nagłym manewrem okrążającym, z powrotem napierając na, wydawałoby się, dawno zdobyty przyczółek. Wpierw jeden przygotowuje teren na bezpardonowe wtargnięcie drugiego, a ten z kolei robi miejsce trzeciemu, by wespół wedrzeć się we mnie idealnie skoordynowanym wypadem połączonych sił. Zaczynam się niepokoić o dalszy ciąg wydarzeń, bo w odwodzie pozostają jeszcze dwa kolejne, lecz obawy okazują się całkowicie płonne. Ma przeciwniczka jest brawurowo wręcz odważna, niczym ścierający się bohatersko z hordami barbarzyńców wielki wódz… na wszystkich antycznych przydupasów, co ja niby bredzę?

 

Tymczasem Jacqueline unosi mnie jeszcze wyżej, tak bym ustawiła piersi dokładnie na wysokości jej twarzy. Nie przerywając ani na moment pieszczenia palcami, z najwyższą ostrożnością zaczyna podgryzać mi sutki. Zaciskam zęby, starając się powstrzymać nadchodzące nieubłaganie szczytowanie, sygnalizowane wszem i wobec coraz głośniejszymi pojękiwaniami.

Być może powinnam jeszcze poczekać, przedłużyć nieco grę wstępną oraz nacieszyć każdą chwilą z osobna i wszystkimi razem? Pozwolić się pocałować nie tylko w usta, po czym odwdzięczyć tym samym? Tyle że już nie mogę! Nie chcę! Nie! Wbijam paznokcie głęboko w szerokie plecy kochanki, dając jej jednoznacznie do zrozumienia, co właśnie przeżywam. Spinam wszystkie mięśnie i odrzucam głowę do tyłu, poddając się zalewającej mnie całą, gwałtownej fali rozszalałego orgazmu. Pierwszego od… dawna.

 


 

Muszę odpocząć. Zlec na miękkim łożu, skryć się pod przyjemnie puszystym kocem i zdrzemnąć. Niedoczekanie! Owszem, Jacqueline kładzie mnie na materacu, lecz nie pozwala ani na chwilę wytchnienia. Siada przede mną z rozchylonymi lubieżnie udami i przytrzymuje za kark. Podziwiam fantastyczne falbanki boskiej kobiecości. Płaski, posągowo wyrzeźbiony brzuch. Jędrne piersi. Przecudowny uśmiech. Płonące pożądaniem spojrzenie, wyraźnie oczekujące na więcej. Teraz! Zaraz!

Podnoszę głowę, a nasze wargi stają się jednością. Smakuję ich rajską słodycz. Oddycham oszałamiającą wonią. Rozkoszuję się delikatnie szorstką, lecz równocześnie jakże subtelną fakturą. Wsuwam język pomiędzy nie, coraz dalej oraz głębiej, poddając się iście zwierzęcej żądzy. Przywieram do najcudowniejszego fragmentu kobiecego ciała tak mocno, jednocześnie śliniąc się jak wściekła, aż brakuje mi tchu! Wreszcie z konieczności przerywam i odsuwam się nieznacznie, ciągnąc za sobą lepkie nici namiętności. Spoglądam w oczy Jacqueline, próbując odgadnąć, czego jeszcze pragnie?

 

A ona mnie zaskakuje. Ponownie. Przyciąga do siebie władczo, na granicy dominacji, i podciąga nogi wyżej.

Lèche moi! – rozkazuje – Liż!

Waham się, czy dobrze rozumiem żądanie i naprawdę mam wycałować ją nie ponownie w kobiecość, a… Próbuję odsunąć się zawstydzona, lecz żelazny uścisk obejmujących mnie, despotycznych ud, skutecznie uniemożliwia ucieczkę. Pytanie, czy tak naprawdę chciałabym się wycofać?

Nie! Przenigdy! Przeciągam językiem pomiędzy gładziutkimi półkulami. Czuję, jak w efekcie leciutko drżą, więc ponawiam próbę. Tym razem bardziej zdecydowanie. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego, lecz nagle na powrót ogarnia mnie podniecenie. Być może przez jawne i bezczelne przekroczenie następnej, wydawałoby się ostatecznej spośród ostatecznych, granicy? Doświadczenie czegoś po raz pierwszy w życiu? Przekonanie się kolejny raz, iż zakazany owoc smakuje najlepiej? Zwłaszcza gdy przybiera kształt jakże apetycznego tyłeczka, przyozdobionego niewielkim tatuażem, przestawiającym… jeden symbol nieskończoności w poziomie, a drugi w pionie? Dwa połączone zera i ósemkę? A jakie to ma niby znaczenie?

Najważniejsze, że całuję go jak oszalała! Kładę dłonie na wypiętych pośladkach Jacqueline i rozchylam je, starając się wniknąć jak najgłębiej. Na co ona – nie czekając na zachętę, ani tym bardziej pozwolenie – zaczyna pieścić się palcami. Pociera kobiecość niezwykle gwałtownie, niemal ją szarpiąc, na co po raz kolejny przyspieszam, wsuwając język tak daleko, jak tylko jestem w stanie. Doskonale wiem, co wylizuję, komu i w jakiej pozycji, lecz nie ma to dla mnie absolutnie żadnego znaczenia. Oddaję się owym równie kontrowersyjnym, co do szaleństwa podniecającym karesom z własnej, nieprzymuszonej woli oraz w pełnym zaangażowaniu.

Wtem – znacznie szybciej, niż mogłabym się spodziewać – Jacqueline dochodzi. Wije się ekspresyjnie, tryskając gorącymi strumieniami pożądania wprost na mą całkowicie nieprzygotowaną na taki wybuch chuci twarz. Gdy kończy, chwytam za jej lepką od namiętności, ostro pachnącą dłoń i wsuwam sobie do ust, obsypując czułymi pocałunkami. Rozkoszuję się naszym wspólnym smakiem. Wypełniam płuca oszałamiającym aromatem. Sycę zmysły ciepłem jedwabistej skóry.

 


 

Podnoszę się na kolanach i obejmuję Jacqueline wpół, starając się wchłonąć choć część powolutku uchodzącego napięcia. Pragnę uszczknąć bodaj odrobinę wypełniającego jej ciało spełnienia i wspólnie nacieszyć niezmierzonym szczęściem. Wiem doskonale, że czym prędzej powinnam się ogarnąć, po czym powrócić na przyjęcie jakby nigdy nic, lecz jedyne, na co naprawdę mam ochotę, to przytulić ją jeszcze mocniej. I zapytać wprost:

– Czy… zrobisz mi tak samo? Bardzo bym chciała, a jeszcze nikt nigdy… – przerywam nagle i spuszczam wzrok, zawstydzona własną bezpośredniością.

Półprzytomne oczy ponownie rozbłyskują wydawałoby się przygasłym żarem, a silne ręce rzucają mnie brzuchem na łóżko. Podnoszą biodra w górę, łapią od tyłu i rozwierają tak szeroko, aż przeszywa mnie ukłucie bólu.

– Cudni pachniesz… – słyszę euforyczny szept, jednocześnie czując go na rozchylonej kobiecości. I nie tylko.

Łapczywy język szybko rozgarnia splątane włosy i zaczyna się we mnie zuchwale wciskać, w momencie doprowadzając do szaleństwa. Przemęczona i równocześnie rozsadzana rozkoszą chwytam Jacqueline za kark i przyciskam jej usta do… Zaczynam mdleć, pragnąc już tylko, by najwspanialszy wieczór mego życia nigdy się nie skończył!

 


 

Furiackie walenie w drzwi wydaje się tak nierzeczywiste, że przez dłuższą chwilę nie zwracam na nie uwagi. Dopiero wpadający do pokoju, wymachujący rękami jak oszalały… nietrudno się domyśleć, kto, przywraca mnie do rzeczywistości. W sekundzie trzeźwieję, porywam pokrywającą łóżko narzutkę i w panice próbuję się nią przysłonić. Ewidentnie nie tylko spity, ale i po wciągnięciu niejednej kreski mąż podbiega do mnie rozjuszony, wyzywając bezustannie od najgorszych. Miotając kolejnymi inwektywami, zdziera ze mnie nakrycie, chwyta za włosy i unosi karzącą dłoń sprawiedliwości do zadania nieuniknionego ciosu.

Wtem cały salon wypełnia wściekłe pokrzykiwanie.

Ras-le-cul, bordel de merde! Zostaw ją! Ni pozwalą! Va cier, ti sukinsynie, tui cochon, connard…

Mój niedoszły oprawca zamiera, w niewypowiedzianym zaskoczeniu odwracając głowę ku stojącej naprzeciwko kobiecie. Wysokiej, widocznie umięśnionej, którą w odpowiednim stroju wcale nietrudno byłoby pomylić z wysportowanym mężczyzną – co zresztą sama niedawno uczyniłam. Wciąż nagiej, z rozognionymi namiętnością policzkami i zagniewanymi ustami, wyrzucającymi rozemocjonowany potok słów, w których nawet przy braku zdolności lingwistycznych nietrudno domyślić się steku wyzwisk.

Trzymającej w ręce długi, lśniący czernią, wyciągnięty gdzieś spomiędzy fałd peleryny kształt, którego nie potrafię… doskonale zdaję sobie sprawę, czym jest, lecz nijak nie przyjmuję owej szokującej wiedzy do wiadomości. 

– A ty to kto? – pokrzykuje mąż, szarżując w stronę mej obrończyni niczym rozsierdzony czerwoną płachtą buhaj.

Moi? Mon nom jest Blonde. Jacqueline la Blonde. Monsieur Ernst Stavro Blofeld przekazuji serdeczni żiczenia! Bonne et heureuse Année!

 


 

Błyskająca ognikami lufa wypluwa głucho jeden pocisk za drugim, zamieniając głowę mężczyzny w krwawe rzeszoto.

Puste łuski uderzają o drewnianą podłogę z metalicznym brzękiem.

Kobieta odwraca ku mnie osobliwy wzrok, jakby nie mogąc się zdecydować czy ma rozpaczliwie błagać o wybaczenie, czy wyjść bez słowa pożegnania? Opuścić pistolet, a może raczej kontynuować naciskanie spustu? Tym razem w moim kierunku?

 

Ja zaś tylko patrzę dogłębnie zszokowana na szaroniebieską smużkę dymu, wirującą u wylotu tłumika. Z ohydną fascynacją podziwiam przeciwległą ścianę, pokrytą absurdalnym malowidłem rozbryzgniętego mózgu, strzaskanych kości i strzępów owłosionej skóry, pozlepianych bliżej niezidentyfikowanymi płynami ustrojowymi męża. Mojego. Byłego.

I zamiast przejąć się jego tragicznym, choć jakże przecież zasłużonym losem, względnie obawiać się o własny, tak niepewny, nagle… pojmuję w pełnej jasności umysłu, że oto mój największy życiowy problem został właśnie rozwiązany! Ostatecznie i nieodwołalnie.

Zabawne. Bardzo zabawne.

 

Wybucham śmiechem tak histerycznym, że opętana szaleństwem nie zauważam nawet, gdy Jacqueline powoli, acz konsekwentnie, ponownie podnosi broń.

Ma najdroższa i jedyna. Ma kochanka. Ma morderczyni.

A może jednak nie?

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 22,367 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.9/10 (33 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (26)

+1
-1
Jak zwykle u ciebie istna karuzela. Miło, że jednak nie spełniły się moje obawy i w masce, to jednak nie był Pascal 😉

Zwrot akcji solidny, a i klimat finalnie Bondowski jest. Dzięki za rozśmieszenie i za miodne opisy.

Tak trzymaj.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Dziękuję za miłe słowa. Akurat puszczania oczek do czytelników jest całkiem sporo i francaty kucharz jest jednym z mniej istotnych "oczkowań" 😉
Choć wiem też, że narzucony temat (tekst był pisany pod konkretną okazję) i wymogi nieprzesadzania z objętością stanowiły pewne ograniczenie. Niemniej mam nadzieję, że nie jest to zbyt widoczne 😉 Następnym razem rozpiszę się bardziej, obiecuję! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@ Agnessa Novvak
Sądzę, że Twoje najnowsze opowiadanie jest wyrazem poszukiwania nowych form literackich... nowej formuły. Wiem, że to jest ambitne, trudne zadanie. Należy doceniać Twój wysiłek i go wysoko ocenić (co też uczyniłem). Wiąże się to chyba ze opinią wyrażoną niedawno przez jednego z autorów, który zaproponował nowe kategorie - język literacki i nieliteracki. Język twojego opowiadania jest zapewne "wysoce literacki" :-)

Ocena osiągniętego rezultatu zapewne zależy bardzo od upodobań osobistych. Język i osobowości występujące w Twoim opowiadaniu są "ekstremalnie barokowe". Bohaterka ma jakiś "wiatrak w głowie". Świat postrzega nihilistycznie. Tym nie mniej gratuluję nowatorskich poszukiwań formalnych.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie wiem, czy to jest aż tak nowa forma literacka, raczej mocne rozwinięcie (wraz z popuszczeniem wodzy fantazji i grafomaństwa jednocześnie 😀 ) i tak już przeze mnie używanej. Ale może dlatego to tak wygląda, bo ostatnie teksty były jednak dużo bardziej stonowane, a i kolejny tez będzie raczej nieprzesadzony stylistycznie.
A tutaj, że miał być sylwester, miało być krótko (haha, u mnie krótko! 😀 ) i dynamicznie, to grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie poszaleć 😀

Raczej mnie interesuje opinia na temat treści - budowania historii, twistu fabularnrgo, miksu erotyki z sensacją (?) itp. Bo coraz mocniej mnie ciągnie do fabuł właśnie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@XeeleeFirst taki podział mógłby być wybawieniem tutaj. Część osób przychodzi w poszukiwaniu lekkiego zaspokojenia, część dla ciekawej formy i języka.

Obie grupy jest ciężko zaspokoić bez pogrążania jakości tekstu. Chociaż zrobienie czegoś podobnego mogłoby wiązać z rozpadem czytelników. Skoro ostrzeżenie przeciwko kontrowersyjnym treścią działa, to dodanie jeszcze jednego znacznika, dla tekstów bardziej pulpowych wygląda całkiem realistycznie.

Co prawda, ktoś kto korzysta z tego miejsca nieco dłużej wie czego się spodziewać po autorach widząc nicki @Agnessy, @Historyczki, czy @Ravenhearta.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@BlueNight, @XeeleeFirst - z tego co kojarzę były jakieś dyskusje na temat dodatkowego oznaczania "jakościowego" tekstów, ale temat zdechł.
Przede wszystkim kto miałby to robić? Administracja? Oni i tak mają urwanie. Członkowie loży? Teoretycznie tak i wtedy możnaby dodać znaczek "członki polecają" 😀 względnie bardziej ambitna nazwa typu "znak jakości zuoty qtaz" czy coś 😀 Bo negatywne oznaczenia w rodzaju "eropaździerz" raczej mogłyby być zbyt kontrowersyjne.
Tylko wciąż pozostaje subiektywność - dla jednych mój styl (celowo używam wlasnego przykładu, żeby nie pokazywać nikogo pindolem 😉 ) będzie bogaty, artystyczny, literacki itp., a dla innych pretensjonalny, przesadzony i całkowicie zbędnie ukwiecony. I co wtedy? Kto ma rację?
Ewentualnie na forum możnaby to przedyskutować.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@ BlueNight , @ Agnessa Novvak
Oj... coś poszło nie tak... Nie postulowałem wprowadzania systemu ocen... Nie sądzę, aby wystawianie ocen utworom literackim było sensowne ... @ Agnessa Novvak słusznie zauważa... że... "wciąż pozostaje subiektywność"
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Zaczytałem się w Twoim opowiadaniu, że nawet zapomniałem wyjąć pranie z pralki. Dopiero ta, przymilnie mrugając ciepłym żółtym oczkiem, przypomniała mi, że coś powinienem zrobić.
Świetne, a zarazem dość mroczne opowiadanie. Czytając, czułem się, jakbym był może nie uczestnikiem, ale niewidzialnym obserwatorem z bliska patrzącym na ciąg zdarzeń.
Widać poetyckie ciągoty 😉. Mocny początek Nowego Roku na Pokątne.pl.

„Gotowego dla zysku przekroczyć wszelkie granice przyzwoitości, moralności czy nawet prawa, traktującego przy tym ludzi jak każdy inny towar...”
To o mężu. Jakże często obserwowana postawa w naszym systemie gospodarczym, przynosząca wymierne zyski. Cóż, jak to ktoś wcześniej już powiedział, we współczesnym kapitalizmie, uczciwie można tylko zbankrutować.

A bohaterka o sobie:
Pytanie, czy w ogóle posiadam jeszcze jakąkolwiek duszę? A może już dawno przehandlowałam ją razem z sumieniem, godnością i resztkami człowieczeństwa?
Tak, pytanie warte zastanowienia… bo sumienie, godność, człowieczeństwo, są cechami, które coraz bardziej obecnie przeszkadzają w tłuczeniu kasy, dla niepoznaki zwanym „robieniem kariery”, czy choćby w „wygodnym życiu”.

A teraz trochę się poprzyczepiam 😉
stojącej przed mną réel beauté?
Tak ma być, czy powinno być „przede mną”?

wysportowanym mężczyzną. o Wciąż
Samotne „o” złośliwie się wcięło.

Mój niedoszły kochanek okazuje się być
Fuj! „okazuje się być” to błędne sformułowanie („być” niepotrzebne).

Więcej mi się nic nie znalazło, chociaż, jak zmam życie, na pewno coś jeszcze się ukryło 😉
Jeszcze raz: świetne opowiadanie!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Ta, jeszcze mi do listy win i zażaleń rozstrój pralki dopisują! Dobrze, że nie lodówki... a nie, czekaj... 😀

Poprawki zaraz wprowadzę. Przy czym błąd z dialogu Jacqueline jest celowy, ona ma sobie nie radzić z deklinacją 😉 Ale pozostałe ogarnę, przy okazji lekko modyfikując tekst, by wszystko brzmiało dobrze.

PS Ja przez was naprawdę już się taplam aż po cycki w samozadowoleniu 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@AgnessaNovvak złoty medal mógłby być całkiem przyzwoitym pomysłem. Takie drugie oceny tylko, że dla samych zalogowanych i ewentualnie z opcją widoku nicka, by nie było nieporozumień. Oceny tylko od loży mogłyby się skończyć kółeczkiem wzajemnej adoracji, chociaż na potrzeby tego miejsca angielski termin "circlejerking" bardziej pasuje. Chyba zależy nam, by czytali nas inni ludzie, a nie tylko inni autorzy, jak to po komentarzach mogłoby się wydawać.

Masz rację, jakość tekstu jest bardzo subiektywna.
Nie mówiac już, że literackość języka jest względna, bo można pisać mało literacko, a przy okazji artystycznie i ze smakiem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@BlueNight, @XeeleeFirst - na forum więc zapraszam z dyskusją, do tematu @XXXLorda 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-12
Chcieliście, to macie. Zachęty do głosowania już nie ma. Za to minusy nadal lecą. Co za ludzie...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+6
0
O co chodzi? Ano o to:

Na samym dole, pod oboma tekstami, będzie panel do głosowania "Które opowiadanie lepiej obrazuje zadany temat?" - kliknijcie numer 1, czyli dokładnie to samo, które właśnie przeczytaliście


Proponujesz, abym zagłosował na Twoje opowiadanie, ot tak, bez zaznajomienia się z konkurencyjnym opowiadaniem. Bo czymże jest stwierdzenie „kliknijcie numer 1”? W dodatku można odnieść wrażenie, że tutaj opublikowałaś powyższe opowiadanie, aby napędzić sobie pozytywnych ocen w konkursie na innym portalu. Nie sądzisz, że w ten sposób pojechałaś po bandzie? Albo mówiąc bardziej górnolotnie, postąpiłaś co najmniej wątpliwie etycznie?
Dlatego podjąłem decyzję o wycofaniu swoich dziewięciu gwiazdek dla opowiadania „Masquerade, czyli bal”. Nie zmieniam oceny, po prostu ją wycofuję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
W sumie dziwi mnie, skąd tutaj przeświadczenie o jakieś konkurencji ze strony NE. Skoro tam Generalnie pojawia się ułamek opowiadań, które są tutaj, a tych w sumie aż tak dużo nie ma, to walka o czytelników brzmi niemal zabawnie. Tak jakby nie wiadomo, jak mała nisza była do zajęcia.

@AgnessaNovvak ludzie nie przepadają za autopromocją. Nie mówiąc też o tym, że prosisz o głosy na ciebie bez znajomości drugiego tekstu. W konkursie raczej chodzi o jakość tekstu, a nie popularność i marketing autora/autorki.

Dlatego obiecuję, że odwiedzę NE i przeczytam też drugi tekst, a potem zagłosuje na lepszy. Czy to będzie pierwszy, zobaczymy. Widziałem ostatnio na NE parę tekstów z którymi mogłabyś przegrać mimo, że jako autorkę lubię twój styl i poczucie humoru.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-3
Jestem fair wobec wszystkich, wobec ktorych mogę:

- opowiadanie na Pokątnych mogło się ukazać już bodaj 28 czy 29.12, ale w wyniku porozumienia celowo zostało wstrzymane aż do rozpoczęcia konkursu na NE, czyli 02.02 o 20:00
- nie wiem, kto jest autorem kontropowiadania, ani czy prowadzi jakąkolwiek "kampanię promocyjną" w tej sprawie. Ja nie ukrywam od poczatku, gdzie publikuję, co robię i tak dalej. Jawność przede wszystkim.
- gdzie w zasadzie jest problem? Gdyby było napisane "przeczytajcie najpierw oba, a potem zagłosujcie", to minusów by nie było? Byłyby. I niech nikt nawet nie próbuje zaprzeczać. Podobnie, jak się stało swego czasu pod linkowaniem do mojej strony autorskiej, która nikomu absolutnie nie wadziła. Ale było od razu "hurrdurr tak nie można, zaraz uprzejmie doniosę". Mimo, że promuję u siebie Pokątne jak tylko mogę, to i tak nadgorliwym się to nie spodobało. Bo nie.
- masz @Indragorze prawo do wycofania oceny, albo walnięcia mi nawet 1/10. Ale tym samym nie oceniasz tekstu, tylko autora. A nawet nie autora, a jego postępowanie, ktore twoim zdaniem jest... no właśnie? Jakie?

Ja już chyba rozumiem, dlaczego przy pojedynku na NE nie ma zaznaczonych autorów. Serio.
A jeszcze bardziej serio, to komentarz został usunięty. Szkoda tylko, że przy okazji mam ochotę skasować także opowiadanie w ogóle, skoro i tak jest oceniane nie przez walory tekstu, a mnie jako Agnessę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@AgnessaNovvak a rób sobie pani, co pani w duszy gra. Ja ci minusa nie dałem, więc mówię tylko o tym, jak odebrałem twój komentarz. Co do reszty, tego nie zrozumiesz. Chociaż odnoszę wrażenie, że mimo szczerych chęci robisz sobie reklamę trochę na siłę i traktujesz to miejsce, jako te drugorzędne, a przynajmniej pozostaje taki wydźwięk. Nie myślałaś o publikacji korekt z NE też tutaj tak wgl? Wiem, że tutaj standard literacki jest niższy, ale czemu nie, chyba że korektor nie wyraża zgody 🙂

Przeczytałem drugi tekst i rzeczywiście dostałaś ten głos, bo z dwóch twój był przyjemniejszy dla oka i bardziej oryginalny.

Przyjemności.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@BlueNight - oczywiście, że na NE sa autorzy i lepsi niż ja. Na Pokątnych też. I wiem doskonale, że do pięt im nie dorastam, do czego się od zawsze przyznaję.
Ale niezależnie od tego, kto stanąłby do pojedynku, miałby według mnie pełne prawo do promowania się gdzie by chciał i jak chciał.

Powiem więcej - administracji grupy NE na fejsie nie przeszkadza moja autoreklama, a wam, na Pokątnych tak? Nie bądźcie świętsi od papieża, proszę was. Ale osiagneliście, co chcieliście, a ja na przyszłość takiego błędu nie powtórzę.

PS O wzajemnych wojenkach między NE a Pokatnymi wiem doskonale i to całkiem sporo. Tylko wydawało mi się, że jeśli zachowam w tej sprawie neutralność i będę traktować oba portale tak samo uczciwie, to ominie mnie kopanie się pod stołem. Widocznie nie.
Tym bardziej, że - i nie jest to jedynie pustosłowne tłumaczenie - Pokątne stoją i będa stały krok przed NE. Poza tym jednym jedynym tekstem zawsze mają i będą mieć pierwszeństwo w premierach. Zawsze. Najpierw premiera na Pokątnych, nieraz zapowiadana na fejsie, a dopiero po jakimś czasie rework na NE. O mojej aktywności w komentarzach czy na forum nie wspomnę, bo w ogóle nie ma czego porównywać. A czy z czasem pojawią się tutaj wersje zremasterowane? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, ale plany są.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1

nie wiem, kto jest autorem kontropowiadania, ani czy prowadzi jakąkolwiek "kampanię promocyjną"


A jakie ma to znaczenie? Ważne, że kontropowiadanie jest, a Ty nie napisałaś „zapoznajcie się z jednym i drugim, i niech wygra lepsze, waszym zdaniem, tylko „głosujcie na mnie”.

gdzie w zasadzie widzicie problem?


Przeczytaj jeszcze raz mój poprzedni post i BlueNight. Jeśli nadal nie łapiesz, to przykro mi, ale jaśniej to już chyba nie da się powiedzieć.

Gdyby było napisane "przeczytajcie najpierw oba, a potem zagłosujcie", to minusów by nie było? Byłyby.


Skąd wiesz? Zresztą nie o minusy chodzi, a o… patrz wyżej.

- masz @Indragorze prawo do wycofania oceny, albo walnięcia mi nawet 1/10. Ale tym samym nie oceniasz tekstu, tylko autora.


Tak, mam prawo do wycofania oceny i z tego prawa skorzystałem odnośnie do oceny GWIAZDKOWEJ. Co do walnięcia „1”, to w moim odczuciu nie mam prawa, bo opowiadanie na nią nie zasługuje. Ocena gwiazdkowa jest tylko zabawą (o czym przy innych okazjach wspominałem), tak naprawdę nie określa rzeczywistej wartości opowiadania ani autora. Rzeczywista ocena opowiadania znajduje się komentarzu, a ten mój nie uległ zmianie.

Zmuszam was do głosowania na mnie pod groźbą co najmniej rozstrzelania? Nie.


Nie chodzi o zmuszanie, a o potencjalnie nieuczciwą rywalizację konkursową.

A jeszcze bardziej serio, to mam ochotę usunąć teraz nie tylko komentarz o głosowaniu, ale i cały tekst. Niektórzy byliby pewnie zachwyceni.


Spokojnie, mniej emocji. Mleko już się rozlało. Jeśli mogę cokolwiek radzić, to na przyszłość unikaj Agnesso sytuacji, które mogą zostać odebrane dwuznacznie etycznie. A co do zachwytu nad usunięciem opowiadania, to jest to bzdura i ty Agnesso dobrze o tym wiesz.
Mniej emocji, więcej rozwagi.

oczywiście, że na NE sa autorzy i lepsi niż ja. Na Pokątnych też. I wiem doskonale, że do pięt im nie dorastam,


E tam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Nie "e tam" @Indragorze. To jest szczera prawda. I powiem więcej - mogę się żreć otwarcie z niektórymi autorami, ale jeśli uważam, że ich tekst zasługuje na pochwałę, to go chwalę.
I to właśnie oceny, mimo ich skrajnego uproszczenia i subiektywności, świadczą o tekście. Czytelnik z zewnątrz na dzień dobry widzi średnią ocen i ilość odsłon. Komentarze może przeczyta, może nie, a prawdopodobienstwo, że zostawi swój, jest znikome. Zresztą nawet jesli zostawi, to może być z nim różnie - patrz przykład @Doroty i to, jak została potraktowana. Nawet, jeśli nie była bez winy, to było to poniżej krytyki.

I właśnie - mniej emocji, wiecej rozwagi. Ty sam @Indragorze, przez swoje usunięcie oceny, jakże wyraźnie mi uswiadomiłeś, ile są warte walory literackie mojego tekstu. Tyle, na ile zgadzasz się ze mną jako z Agnessą i niewiele ponadto. Ale nie martw sie, nie pierwszy to zrobiłeś i na pewno nie ostatni. Chociaż przynajmniej ty się przyznałeś.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-2
O rany, jaki pojechany wyścig szczur... hmmm... hnnn... po punkty! Wincyj, Panie, kto da wincyj? Czy tu się zrobił jakiś krasnoludki bank, który dzięki wielkości ma przejąć inny? Coś się kończy, coś się zaczyna. Z pokątnego miejsca do publikacji wstydliwych treści, których piękno i potrzebę istnienia doceniają nieliczni i po cichu, miejsce to staje się areną i polem konkurencji. Cóż, dla portalu to dobrze. Ale efekt jest taki, że zamiast komentować tekst, komentuję komentarze... 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ależ ja nikomu nie bronię komentować opowiadania! 😉 Wręcz mnie ciekawi, co czytelnicy myślą o takiej własnie formie, no i oczywiście treści.

Argument o wyścigu jest dla mnie o tyle chybiony, że z kim się mamy ścigać? Czy jeśli moje opowiadanie będzie miało ocenę o ćwierć gwiazdki wyższą od innego, to coś wygram? Albo to drugie przegra (hehehe, somsiad ma gorzej)? Nie. Co najwyżej będzie to dla mnie odnośnik czy dany tekst leży (lub nie) czytelnikom, a komentarze uświadomią mi dlaczego (lub także nie). Oczywiście powstaje swego rodzaju konkurencja, ale bardziej w formie wzajemnego dopingowania się, a nie typowej rywalizacji. Przy czym ja się przynajmniej przyznaję, że zwracam uwagę na oceny oraz liczbę wyświetleń. Choćby po to, by wyciągać z nich wnioski na przyszłość 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zachęty do głosowania już nie ma, ale i tak opowiadanie Agnessy wygrało pojedynek na NE. Gratulacje!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor dla niektórych to była zniechęta.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Teraz to już nie ma znaczenia, Opowiadanie wygrało, lecz wspomnianej Agnessy jakoś to nie cieszy 🙁 Tutaj dostała (po prawdzie słusznie) po dupie, gdzie indziej wdała się w (całkowicie zbędną) pyskówkę i generalnie na jakiś czas ma dość wszelkiej większej aktywnosci. Nie tylko w zakresie własnej twórczności, ale w ogóle. Na którą to wieść niektórzy zapewne szampana odkorkują 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Nie po dupie, ale po łapach, a pyskówka (całkowicie zbędna) każdemu się zdarza. Poza tym wszyscy cię lubimy 🙂 , no może z wyjątkiem GreatLovera 😉

PS. Szampana nie pijam 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
Tymczasem stuknęło równiutko 10000 odsłon. Mimo że opowiadanie zostało napisane pod konkretne wymagania - niekoniecznie zgodne z oczekiwaniami czytelników - jest przestylizowane do granic możliwości oraz zawiera w gruncie rzeczy raczej mało seksu. Tym bardziej dziękuję! 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.