Księżycowa opowieść (IV)
29 lutego 2012
Księżycowa opowieść
Szacowany czas lektury: 1 godz 3 min
"I ty właśnie ty
będziesz moją damą
i ty tylko ty
będziesz moją panią"
Mój związek z przystojnym bywalcem piekieł nabrał wiatru w żagle. Nie oznaczało to jednak, że chodziliśmy ulicami za rękę. Uznaliśmy, że potrzeba jeszcze trochę czasu, dopracowania odpowiednich strategii by połączyć ze sobą nasze nieco odmienne światy. Tymczasem stworzyliśmy dla naszej dwójki własny świat, do którego stopniowo chcieliśmy wpuszczać inne osoby.
Ostatnimi czasy częściej bywałam w jego domu niż w we własnym. Wróciłam z zakupów jak zawsze obładowana siatkami i próbowałam łokciem nacisnąć klamkę w drzwiach domu mojego krwiopijcy.
- No, weźże się kurrrrrr... czę otwórz! - Wysyczałam przez zęby.
- Służę pomocą, madame. - Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Artur. Wziął ode mnie kilka siatek i poszedł z nimi do kuchni. Gdy tylko pozbyłam się reszty balastu poczułam jak obejmuje mnie z tyłu.
- Co tak długo? Zaczynałem już za tobą tęsknić... - Wymruczał obok mojego ucha. Czułam jego tors na plecach, dłonie gładziły mój brzuch i zsuwały się niżej, na uda.
- Trzeba było jechać ze mną. - Oparłam głowę o jego pierś.
- Wybacz, takie ilości krwi w jednym miejscu to zbyt wiele jak dla mnie, ale nie próżnowałem, moja droga. Musiałem wykonać kilka... naście telefonów. - Obrócił mnie przodem do siebie, ale nadal nie wypuszczał z objęć. Uniosłam brew i zrobiłam pytającą minę. - Mam zamiar wyprawić małą imprezę.
- Małą imprezę na kilkanaście osób?
- Przyznaję, że trochę oszukuję. Dokładnie dwadzieścia cztery.
- Kiedy?
- W piątek.
- To po jutrze. Mam ci w czymś pomóc?
- Tak. Masz pięknie przy mnie wyglądać. - Pocałował moje czoło. - Oczywiście zawsze tak jest, ale chciałbym żebyś tego wieczora była absolutnie pewna swojego piękna. No... Wiesz, kobieca psychologia i te sprawy. Od kilkuset lat bezskutecznie staram się ją zgłębić. - Mówił z ustami wciąż przy moim czole. - W związku z tym mam dla ciebie... coś. Chodź. - Wziął moją dłoń i poprowadził do białej sypialni. Na łóżku leżała kwadratowa, brązowa koperta przewiązana wstążką. Opadł na materac i już leżąc wziął ją w dłonie. - To dla ciebie. Żona mojego bardzo dobrego znajomego jest właścicielką tego przybytku. Na świadczeniu tych usług zna się od wieków. - Spojrzał na mnie ze znaczącym uśmiechem. Otworzyłam kopertę. W środku był voucher do SPA.
- Zabiegi kosmetyczne, fryzjer... - Czytałam po kolei. - Twoi znajomi? Właścicielami MonCherie są wampiry?!
- Nie inaczej. - Uśmiechnął się szeroko.
- Ale przecież to wszystko musiało kosztować majątek! Nie mogę tego przyjąć.
- Już mówiłem, to moi dobrzy znajomi, z resztą będą tu w piątek.
- Jesteś dla mnie za dobry.
- Nikt nie jest za dobry dla ciebie. Chodź, zjemy coś.
- Zdezynfekować miejsce wkłucia? - Zacisnęłam usta żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Kiedyś gorzko pożałujesz swoich głupich żartów. - Powiedział poważnie, ale oczy mu się śmiały.
- Aż się trzęsę ze strachu. - Zadrwiłam - A co z Dominikiem? Rozmawiałeś z nim już?
- Tak. Będzie tu w piątek.
- Bardzo był zły, prawda?
- Jak jasna cholera, ale nie znamy się od wczoraj. Butelka whisky goi wszystkie rany. - Mrugnął do mnie.
***
Od wizyty Michaiła zacząłem się zastanawiać nad naszym związkiem. Moim i Klary. Ja i ona. Jak ogień i lód. Jak życie i śmierć. Jedno bez drugiego nie może istnieć, ale razem też nie. Od tysięcy lat Góra pilnowała by związki takie jak nasz szybko zmieniały postać rzeczy, czyli żeby tą ludzką połowę przemienić, wyprać lub usunąć, że tak powiem. Przez wypranie rozumiem wyczyszczenie pamięci człowieka, tak by nie pamiętał wampira, a w to miejsce wmawiane było mu coś innego. Przecież nie mogli pozwolić by "ludzkie jednostki" jak ich nazywali, zbyt wiele wiedziały o naszym świecie. Ktoś mógłby zacząć się tym zbyt intensywnie interesować. W związku z tym zacząłem poważnie zastanawiać się nad sensem naszej przyszłości. Nie, nie miałem wątpliwości co do tego, co czułem. Kochałem ją. Całym sobą. Każdą najbardziej martwą i najbardziej żywą komórką swojego ciała i chciałem dzielić z nią wieczność. Po prostu miałem świadomość, że obecny stan rzeczy, nie miał prawa bytu na dłuższy czas. Góra już się tym zainteresowała, Michaił postawił sprawę jasno - albo ją przemienię, albo zginie. Przypuszczałem, że ten pokorny sługa Góry skorzysta z okazji i pozbędzie się również mnie. Skąd ta niechęć do mojej osoby? Ano, poszło nam kiedyś o pewną blond wampirzycę. Stare dzieje, ale on, jak widać pomimo setek lat pamięć wciąż miał doskonałą. A pozwolić usunąć mnie z jej pamięci? To byłoby całkiem wygodne, tylko jak spędzić wieczność bez niej? Ponadto mój instynkt co raz bardziej dawał mi się we znaki. Już kilka razy musiałem salwować się ucieczką. Ba, przecież już raz było blisko bym pozbawił ją życia. A poza tym... Czy ona na pewno wie z kim się związała? Bałem się, tak zwyczajnie bałem się, że nie będę dla niej wystarczająco dobry. Wystarczająco... Ludzki.
"Nie chcę być tylko substytutem szczęścia..." pomyślałem rozgoryczony. I nagle, gdzieś w tyle mojej głowy znów pojawił się ten szepczący głosik "ty nie możesz już się zmienić, ale ona...".
Siedzieliśmy na tarasie, gdy kończyła porcję swojej ukochanej carbonary. Byłem tak pochłonięty myślami, że jej obecność dotarła do mnie dopiero, gdy odłożyła sztućce i opadła na krzesło z głośnym jękiem.
- Urodzę. - Objęła dłońmi brzuch. To jedno słowo przelało czarę bulgoczących we mnie od dłuższego czasu wątpliwości. Zrozumiałem, że dopóki jest tym kim jest, mogę nigdy nie dać jej tego czego pragnie.
- Nie... Ze mną ci to nie grozi. - Powiedziałem powoli wciąż patrząc w jakiś punkt między drzewami.
- Że co? - Odpowiedziała rozbawiona. Chyba pomyślała, że jej nie słuchałem i palnąłem coś bez zastanowienia.
- Nic... - Wzruszyłem ramionami. Przestraszyłem się, że rozwijam ten niewygodny temat i chciałem się z tego wycofać.
- Kochanie? Stało się coś? - Spojrzała na mnie z troską. Zawsze taka była. Czuła. Dobra.
- Nie, dlaczego? - Znów nimi wzruszyłem.
- Na pewno?
- Tak. O co ci chodzi? - Zirytowałem się nagle. Najlepszą obroną jest atak. Chciałem uciąć ten temat, a ona wciąż pytała.
- O co "mi" chodzi? - Uniosła brwi. - To ty się zawieszasz, a później wyskakujesz z tekstem, że przy tobie nie grożą mi porody.
- Bo ty zaczęłaś o tym rodzeniu mówić. - Odpowiedziałem jeszcze bardziej poirytowany.
- Co się z tobą dzieje, do cholery? - Teraz to już ona się zdenerwowała. - Czy próbuję lub kiedykolwiek próbowałam przekonać cię do dziedzica twojego czerwonookiego tytułu?
- Dopóki jesteś tym, kim jesteś, zawsze będziesz miała nadzieję, że to się kiedyś stanie, więc stawiam sprawę jasno: nie ma takiej opcji. - Odpowiedziałem stanowczo. Zabrzmiało to bardzo... brutalnie, aż sam byłem zaskoczony, że powiedziałem jej to wszystko.
- Przecież to był tylko żart, poza tym mówiłam o przejedzeniu, nie o dzieciach. - Patrzyła na mnie rozczarowana. - Wiem jak sprawa wygląda, uprzedzałeś mnie już, znasz moje zdanie na ten temat i myślałam, że został on zamknięty. Nie wiem co cię ugryzło, ale to ja postawię sprawę jasno: nie będę rozmawiać z tobą w tym tonie, a zanim stąd wyjdę, chcę żebyś wiedział jeszcze jedno: długo pozostanę tym kim jestem. - Wstała od stołu. - Z tobą czy bez ciebie.
- Po ostatniej rozmowie wydawało mi się, że to tylko kwestia czasu... - Szepnąłem.
- Że co?
- Że mnie kochasz i chcesz ze mną być.
- Kocham i chcę z tobą być! - Oparła dłonie na stole i przyglądała mi się spod zmarszczonych brwi. - Jak możesz w ogóle w to wątpić?
- Pokaż mi to. - Odpowiedziałem wciąż nie patrząc na nią.
- Czy to co robię nie jest wystarczającym dowodem miłości? Ryzykuję życie będąc z tobą.
- Nie musisz ryzykować. Mogę to zmienić, jeśli tylko mi pozwolisz...
- Do zobaczenia w piątek. Mam nadzieję, że wrócisz do siebie do tego czasu. - Obróciła się na pięcie i wyszła.
Zostałem sam. W sierpniowym upale ze świerszczami cykającymi w kołysanej lekkim wiatrem trawie. Chciałem pójść za nią, przeprosić i... No właśnie. I? I co miałbym jej powiedzieć? Prawdę? "Przepraszam, ale co raz słabiej udaje mi się przy tobie kontrolować, ale to nawet dobrze, zważywszy, że jeśli ja tego nie zrobię, to zrobi to Michaił, albo zabije nas oboje za kilka dni. Ewentualnie może usunąć mnie z twojej pamięci i już zawsze będę sam, bez ciebie."?
***
Kreację zakupiłam jeszcze tego samego dnia. Nic tak nie poprawia nastroju jak zakupy. Zdecydowałam się na złotą atłasową suknię do ziemi. O ile dekolt na piersiach nie był mocno wykrojony i ładnie podkreślał to, co trzeba było, to dekolt na plecach nieprzyzwoicie kończył się tuż nad pośladkami. Przepysznie. Przymierzałam ją w domu przed lustrem gdy zadzwonił telefon. Artur.
- Cześć. - Odebrałam.
- Cześć.
Cisza.
- Po co dzwonisz? - Przerwałam ją.
- Chciałem cię usłyszeć.
- I...?
- Klara, ja... Nie powinienem był mówić tego wszystkiego.
- Owszem.
- Powinienem był cię przeprosić.
- Być może.
- Przepraszam. Będziesz jutro?
- Zgodnie z umową.
- No, to... Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Patrzyłam jeszcze chwilę na aparat i zastanawiałam się co się z nim dzieje. Dlaczego zaczął tak dziwnie się zachowywać? Przecież do tej pory nie przeszkadzało mu kim jestem. Spojrzałam na siebie w lustrze i wzruszyłam ramionami. Nic nie przychodziło mi do głowy.
Piątkowy dzień do wczesnego popołudnia spędziłam w SPA. Relaks dla ciała, relaks dla duszy jak mawiają. Wychodząc stamtąd miałam wrażenie że frunę, nie idę. Swoją drogą, mieli tam genialną fryzjerkę. Nakręciła moje włosy na niewielkie wałki i upięła je w luźnego koka pięknymi złotymi grzebieniami wysadzanymi ametystami. Niektóre loki były puszczone luźno, łaskocząc delikatnie ramiona. Zmysłowe doznanie. Dodając kropkę nad "i" w małym otwieranym wisiorku zamknęłam gałązkę lawendy, która bezpiecznie spoczęła między moimi piersiami.
"Przezorny zawsze ubezpieczony."
Stałam przed lustrem sprawdzając czy wszystkie najdrobniejsze detale są na swoim miejscu, gdy usłyszałam klakson. Wyjrzałam przez okno i najpierw rzuciło mi się w oczy krwistoczerwone (cóż za uroczy zbieg okoliczności) Ferrari. Za jego kierownicą siedział Dominik i machał do mnie z uśmiechem. Ostatnie tygodnie tego lata pozwalały jeszcze na przejażdżki z opuszczonym dachem.
"Szpaner" ofuknęłam go w myślach i otworzyłam okno.
- Dzień dobry, madame. - Ukłonił się teatralnie. - Taksówka już czeka. - Wskazał siedzenie obok gestem dłoni.
- A co ty tu robisz?
- Twój mąż mnie przysłał. - Wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu.
- Powiedział, co wiedział... - Prychnęłam.
Po chwili już szłam do auta, którego drzwi otworzył mi Dominik.
- Całkiem przystojny z ciebie odźwierny. - Puściłam mu oko.
- A z ciebie całkiem piękna pasażerka. - Odpowiedział tym samym.
Na miejscu byliśmy chwilę przed czasem, ale przed domem Artura już stało kilka aut. Aut. "Auto" nie było dobrym określeniem. Większość z tych wozów, tak jak i samochód Dominika, oglądałam na plakatach w pokoju młodszego brata.
"Jasna cholera, przyjęcie dla najbogatszych mafiosów w mieście, czy jak?"
***
Zabawiałem rozmową jednego z moich pobratymców, nawiasem mówiąc, bliskiego znajomego Michaiła, gdy poczułem lawendę. Dyskretne spojrzenie na zebranych gości pozwoliło mi zrozumieć, że nie tylko ja to czuję. I w drzwiach stanęła ona.
"Cwana bestyjka. Niby "jestem jej przeznaczeniem", a za plecami chowa osinowy kołek. Nieładnie."
Zdenerwowało mnie to. Nie ufała mi. W środku przyznałem jej rację, ale z drugiej strony było mi jakoś źle z tym.
Z przykrością musiałem stwierdzić, że wyglądała pięknie. Gdyby podobała mi się chociaż trochę mniej, gdy odrobinę słabiej rozpalała moje zmysły, byłoby mi łatwiej. Rozejrzała się nieco onieśmielona i wzięła ze stolika kieliszek szampana.
"Gdyby jeszcze tylko miała te rubinowe oczy..."
Zaskoczyła mnie moja własna myśl. Przecież dotychczas lubowałem się w ich zielonym kolorze.
"Do ciężkiej cholery..."
- A to kto? - Zaciekawił się mój rozmówca.
- A to... To jest moja dama, Henryku. - Odpowiedziałem nie patrząc na niego.
- Stanowczo potwierdzam to, czego Michaił tak bardzo ci zazdrości. Whisky i piękne kobiety, zawsze są na twoich przyjęciach najwyższej klasy.
Podszedłem do niej powoli.
- Klaro. - Ująłem jej dłoń i pochyliłem się nad nią delikatnie muskając jej wierzch ustami.
- Arturze.
Ujęła mnie pod ramię i ruszyliśmy między gości. Czułem jaka jest spięta. To chyba świadomość, że pływa w basenie z rekinami tak na nią działała. I złość wciąż skierowana na mnie po ostatniej rozmowie.
- Wszystko będzie dobrze. - Szepnąłem. - Podobasz się im. I mi także.
- Jasne. Jak szynka na haku u rzeźnika. Wszystko będzie dobrze, dopóki nie zorientują się kim jestem.
- Klaro, oni wiedzieli kim jesteś zanim jeszcze przekroczyłaś próg tego domu. Cuchniesz lawendą na kilometr. Tylko etykieta nie pozwala im marszczyć nosa kiedy przechodzisz obok. - Odpowiedziałem rozbawiony.
- Pięknie. Będę uświetniać twoje przyjęcie przyprawiając gości o odruch wymiotny.
- Swoją drogą, moi przyjaciele są rozczarowani takim brakiem zaufania. - Mruknąłem. - I ja chyba też...
- Nie chciałabym robić swoją osobą więcej zamieszania niż jest to konieczne, ale chyba rozumiesz moje położenie. - Zerknęła na mnie nerwowo. Z głośników zaczęła płynąć muzyka.
- Zatańczymy?
- Chętnie.
Kiedy zaczęliśmy tańczyć w ślad za nami poszło kilka innych par. Przyjemnie trzymało się ją w ramionach. Taka sprężysta i lekka, świetna partnerka do tańca, reagowała na najdelikatniejsze ruchy mojego ciała. W tańcu odchylała głowę, odsłaniając tym samym swoją szyję. Z tej odległości nawet lawenda nie była w stanie stłumić tego rozkosznego aromatu krwi, wzbijanego w powietrze poprzez wirowanie i podniesione tętno.
"Ten zapach..." poczułem ostry koniuszek własnego kła w ustach.
"Spokój, do ciężkiej cholery!"
Ostatni obrót i ucałowałem jej dłoń.
***
- Czy mogę cię przeprosić na chwilę? Zabawa zabawą, ale interesy czekają. - Spojrzał przepraszająco.
- Oczywiście. Wyjdę się przewietrzyć.
- Porozmawiamy później, dobrze?
- Powinniśmy. - Skinęłam głową.
- Obiecuję, że nie zostawię cię samej na długo. - Ukłonił się lekko i odszedł.
Wyszłam na zewnątrz i zeszłam w dół ogrodu. Spacerowałam tam kilka minut, ale zaczęło mi się nudzić. Wyjęłam więc papierosa z torebki, niestety nie mogłam znaleźć zapalniczki. Przetrząsałam jej zawartość jeszcze chwilę, ale wyglądało na to, że jednak jej tam nie było. Chciałam wrócić po jakąś na taras, więc odwróciłam się i nagle zderzyłam z torsem jakiegoś mężczyzny. Poczułam jakbym zderzyła się ze ścianą. To był Dominik.
- Najmocniej przepraszam. - Ujął mnie pod łokcie i poczułam jego zimne dłonie.
- Ja również. - Uśmiechnęłam się nerwowo. Pozostawanie z nim sam na sam, w czeluściach ciemnego ogrodu napawało mnie lekką trwogą pomimo posiadanej lawendy. Poza tym... Co on tam robił?
- Służę pomocą. - Podał mi płonącą zapalniczkę.
- Dziękuję. - Odpowiedziałam i puściłam niewielki obłok dymu.
- Podoba ci się na przyjęciu? - Rzucił od niechcenia i odpalił swoje cygaro.
- Tak, jest całkiem przyjemnie.
- Jak dla kogo. Brylowanie wśród wampirów śmierdząc lawendą, nie należy raczej do zasad towarzyskiego savoir vivre'u. - Ciągnął tym lakonicznym tonem robiąc do mnie aluzję.
- Uwagi na temat nietaktów towarzyskich, chyba również do nich nie należą?
- Piękna i wygadana. - Mruknął. - Muszę przyzna, że jego peany na temat pani urody nie są przesadzone. - Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem zaciągając się dymem.
- Dziękuję.
- Artur zawsze miał dobry gust. Tym razem jego wybór również jest świetny.
"Tym razem? Świetny wybór? Wygląda na to, że na końskim targu jego wszystkich piękności udało mi się uplasować na przyzwoitym miejscu."
Dominik chyba zauważył moją minę, bo zmieszał się nieco.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić.
- W porządku, nic takiego.
- Ciekawi mnie jedna rzecz. - Zagadnął. - Nie przeszkadza ci obecność Jowity?
- Jowity? A powinna? - Nie wiedziałam o kim mówi.
- Powinienem się domyśleć, cholera. Jak zwykle nic nie wiesz. - Zacisnął szczęki i ze złością rzucił cygaro w trawę.
- Co powinnam wiedzieć?
- To nie ja powinienem ci o tym powiedzieć...
- Jak już powiedziałeś "a" to powiedz i "b".
- Ehh... Nie da się z tobą wygrać. - Odchylił głowę w tył i głośno odetchnął. - Artur skręci mi kark po raz setny tego roku. Nie musisz się niczego obawiać, on i Jowita, to historia nieco młodsza niż "Species plantarum" Linneusza.
- Artur i Jowita? - Uniosłam brwi. Zrozumiałam o czym mówił.
- Nic godnego uwagi. - Uśmiechnął się.
- To dlaczego o tym w ogóle wspomniałeś?
- Bo jestem głupkiem. - Wzruszył ramionami nie przestając się uśmiechać. - Od zawsze szybciej mówię niż myślę. Postanowiliście już kiedy? - Zmienił nagle temat.
- Kiedy co? - Znów mnie zaskoczył.
- No... Kiedy cię przemieni. - Odparł niepewnie.
- Słucham? - Ze zdziwienia aż otworzyłam szeroko oczy. - Przemiana? Ale...
- A Artur oczywiście nie wspomniał nic o tym, że zostały ci jakieś... trzy dni?
- Że... że co? - Byłam kompletnie zaskoczona. Owszem, wiedziałam, że chcąc z nim być musiałabym zdecydować się na przemianę, ale nie wiedziałam, że czas nagli. Że aż tak nagli.
- Kurwa, ten facet jest niesamowity... - Potarł czoło dłonią. - Góra wydała rozkaz, nakaz, nazywaj to jak chcesz, że albo zostaniesz przemieniona, albo...
- Albo, co? - Poczułam jak zimny pot spłynął mi po plecach.
- Albo obojgiem zajmie sie Michaił, a wierz mi, bardzo tego nie chcesz. Bardzo. I Artur też nie. - Powiedział z naciskiem. - Myślę, że nie chcesz tego nawet bardziej niż samej przemiany.
- Czyli, że wszystko już zostało postanowione, tak?
- No... chyba tak. - Bąknął niepewnie.
- Postanowione beze mnie, tak? - Budził się we mnie gniew.
- Słuchaj, to nie tak, że ktoś coś planuje za twoimi plecami. Musisz też pamiętać o tym, kim jest Artur. Kim my wszyscy prócz ciebie tu jesteśmy. - Widziałam, że starał się delikatnie mi to wszystko przekazać. - Kiedy jesteśmy głodni... rozumiesz, prawda? - Spojrzał na mnie z troską. - To bliskość człowieka jest czystą męką pomimo tej pieprzonej lawendy.
- Czyli, że moja przemiana jest mu na rękę, bo po prostu ma ochotę zatopić we mnie zęby? - Spojrzałam na niego.
- Coś w ten deseń, ale nie traktuj tego tak dosłownie. - Dodał. - A prócz śmierci i przemiany jest jeszcze jedno wyjście... - Zaczął bardzo niepewnie. - Ale o tym musi powiedzieć ci sam Artur.
"Jeszcze jedno wyjście?" zaciekawiło mnie to. Mogło to oznaczać, że wcale nie musiałam się przemieniać. Już chciałam zadać następne pytanie, gdy mnie uprzedził.
- Kochasz go?
- Kocham. - Odparłam bez zastanowienia.
- Więc skąd te wątpliwości?
- Kochałeś kiedyś kogoś tak naprawdę?
- A co jeśli tak?
- Czy pomimo tego ogromu miłości jaką darzyłeś tą osobę, zrobiłbyś dla niej absolutnie wszystko?
- Skończmy proszę tą rozmowę... - Zacisnął szczęki. Zdenerwował się, ale po chwili znów odzyskał ten nonszalancki uśmiech. - Napijesz się ze mną szampana?
- Tak, chyba przydałyby mi się jakieś procenty. - Odpowiedziałam. Była totalnie zaskoczona tym wszystkim co usłyszałam.
"Dlaczego o niczym mi nie powiedział?"
W głowie miałam mentlik. Z jednej strony byłam na niego wściekła, z drugiej go rozumiałam, a z innej byłam przerażona perspektywą pożegnania się ze swoim dotychczasowym życiem.
Weszliśmy do środka, większość par była na parkiecie. Artur stał oparty ramieniem o ścianę, plecami do mnie i rozmawiał z jakąś długonogą blondynką spowitą w czarną suknię podkreślającą jej idealną figurę. Domyśliłam się kim jest kobieta. Nie widziałam jego twarzy, ale ona była po prostu rozanielona jego obecnością. Dźwięczny śmiech, którym raz po raz obdarowywała swego rozmówcę rozbrzmiewał w pomieszczeniu. Jej rubinowe oczy śledziły każdy jego ruch. Pomiędzy dużymi piersiami uwięziony był oprawiony w złoto turkus. Niechętnie przyznałam, że jest po prostu... Oszałamiająca. Seksbomba z rozkładówki. Raz po raz przeczesywała palcami jednej ręki swoją blond grzywę, wdzięcznie trzymając w drugiej kieliszek szampana. Obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem, po czym przysunęła się bliżej Artura i szepnęła mu coś do ucha nie spuszczając ze mnie wzroku. Spojrzał na nią, wyciągnął doń rękę, którą ujęła i ruszyli razem na parkiet. Objął ją w pasie i popłynęli lekko w rytm muzyki. Z przykrością musiałam stwierdzić, że moja uroda nie umywa się do jej seksapilu. No, i miała jeszcze coś, czego ja nie miałam i nie chciałam mu dać. Była wampirzycą. Była taka, jak on.
"Interesy, tak?" przypomniałam sobie jego słowa.
"Ja ci zaraz pokażę jak się robi te interesy po mojemu."
- Zatańczymy? - Spojrzałam na Dominika.
- Z przyjemnością. - Skłonił lekko głowę i podał mi ramię. Gdy tylko stanęliśmy na środku objął mnie i pewnie poprowadził w takt "Sway". Wykonaliśmy kilka klasycznych kroków, po czym chwycił mój nadgarstek i lekko przyciągnął do siebie. Tańczyliśmy w tej nieco zbyt intymnej jak dla mnie pozycji, ale wspomnienie blondyny w objęciach Artura szybko rozproszyło mój niepokój. Jego chłodna dłoń początkowo tkwiąca nieruchomo na mojej łopatce zsunęła się powoli na krzyż pieszcząc po drodze jednym palcem zagłębienie kręgosłupa. Przeszły mnie ciarki.
- Doskonała z pani tancerka. - Szepnął.
- Z pana także doskonały tancerz, Dominiku. - Musiałam zadrzeć głowę by na niego spojrzeć.
- Dziękuję za uznanie, Klaro. - Ucałował końcówki moich palców.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie, próbując nieco rozproszyć powstałą dekadencką atmosferę. Poczułam jak jego dłoń na moich plecach rozprostowała się teraz i dokładnie przylegała do skóry.
- Nie przeszkadza ci moja lawenda? - Chciałam jakoś delikatnie dać mu do zrozumienia by jednak zwiększył dystans między naszymi ciałami. Wykonując kolejne kroki tańca jego smukłe nogi niemal przeplatały się z moimi.
- Patrzenie na ciebie łagodzi wszystkie związane z tym niedogodności. - Mruknął zmysłowo.
- Mogłabym uznać, że ze mną flirtujesz, Dominiku, ale jestem pewna, że powstrzymałaby cię przyjaźń wobec Artura. - Mój chłodny ton chyba sprowadził go nieco na ziemię.
- Być może. - Odparł z rozbawieniem w oczach po czym ujął mnie w pasie i znów zaczęliśmy wirować.
***
Wolałbym nacierać się lawendą i wypić beczkę jej naparu niż stać tam i zabawiać tą blond wampirzycę rozmową. Niestety rodzina Jowity mogła otworzyć mi drzwi, które ułatwiłyby dostęp do ubicia kilku interesów. Kiedy pomyślałem, że już udało mi się ją spławić poprosiła jeszcze o taniec.
"Szlag by to..."
Wykonując któryś z kolei obrót zobaczyłem Klarę tańczącą z Dominikiem. Pochylił się i szepnął jej coś do ucha, a gdy odpowiedziała musnął ustami koniuszki jej palców. Słowa, które przeleciały wtedy przez moją głowę i cisnęły na usta nie nadają się do publikacji, więc zmilczę to cierpliwie. Tańczyli jeszcze chwilę, ale z końcem piosenki ukłonili się sobie nawzajem i ten drań poprowadził ją na taras. Z radością uwolniłem się od tej obłapiającej mnie ośmiornicy i ruszyłem za nimi.
- Jesteś zwyczajnie niepoprawny! - Usłyszałem jej śmiech stojąc w drzwiach tarasu.
- Za to ty jesteś absolutnie czarująca... - Pochylił się lekko w jej stronę opierając się łokciem o balustradę.
- Nie przeszkadzam? - Przerwałem to ich gruchanie, bo jeszcze chwilę i trzepnąłbym mojego, zdawałoby się przyjaciela, prosto w gębę.
- Arturo! - Spojrzał na mnie zaskoczony, ale natychmiast rozpromienił się i uniósł w moim kierunku kieliszek szampana. - Chodź i napij się z nami!
Klara także odwróciła się, ale jej spojrzenie prześlizgnęło się po mnie obojętnie i zaciągnęła się dymem z cienkiego papierosa.
- Nie chciałbym przerywać waszej uroczej konwersacji. - Powiedziałem podchodząc z rękoma w kieszeniach. - Wyglądaliście na dość pochłoniętych sobą. - Wbiłem spojrzenie prosto w Dominika.
- Och, Artuuuro! Muszę przyznać, że twoja urocza przyjaciółka jest bardzo absorbująca. - Uwiesił mi się jedną ręką na szyi, drugą wychylając do dna kieliszek szampana.
- Niezaprzeczalnie. - Odpowiedziałem ze zjadliwym uśmiechem. - Znowu palisz? - Zwróciłem się do Klary.
- Nie, ciągnę żeby nie zgasł. - Odezwała się nie patrząc na mnie.
- Jak ty sobie z nią radzisz Arturo? Ja nie mógłbym wytrzymać nawet chwili z taką babą. - Mrugnął do niej szczerząc te swoje białe kły w uśmiechu.
- Tak jak widać. - Westchnąłem. - Mógłbyś? - Kiwnąłem głową w stronę wejścia.
- Jasne, bracie! - Klepnął mnie w ramię. - Klaro. - Ukłonił się jej lekko. Odpowiedziała mu skinieniem głowy i oddalił się od nas.
- Dobrze się bawisz? - Osaczyłem ją od razu ostrym tonem. Byłem zły. Nie, byłem wściekły. Byłem wściekły i... zazdrosny jak diabli.
- Dziękuję, świetnie. - Odpowiedziała spokojnie, jej głos był zimny jak lód.
- Właśnie widziałem. - Wycedziłem przez zęby. - Wciąż mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłem.
- Przestań się ciskać. - Spojrzała na mnie znużona. - Czekałam na ciebie w ogrodzie, a ty zabawiałeś się z tą blond czupryną, więc nie miej pretensji, że również znalazłam sobie zajęcie. Niczego sobie nawet... - Spojrzała z uśmiechem w kierunku, w którym oddalił się Dominik. Miałem ochotę zerwać to zadowolenie z jej twarzy.
- Twoje "zajęcie", jak go nazwałaś, zeżarło by cię bez mrugnięcia okiem, gdyby nie twój naszyjnik.
- Cholerny hipokryta.
- Słucham?
- Mówisz jakby tobie chodziło o coś innego.
- Jesteś niesprawiedliwa. Nie zapominaj... - Nie było mi dane dokończyć.
- Co cię do mnie przyciągnęło? Jeżeli dobrze pamiętam to wyszedłeś sobie zapolować, czyż nie? Co zrobiłeś, jak byłam u ciebie po raz pierwszy? Nie próbowałeś uszczknąć mnie chociaż odrobinę? - Mówiła coraz szybciej. - Ach, byłabym zapomniała, ktoś już raz omal nie pozbawił mnie życia. Dominik? Raczej nie, prawda? Kto zaproponował mi by stać się taką jak wy? Kto już raz próbował wbić we mnie zęby jak spałam?! Zaproszenie tutaj, bez żadnej tarczy też miało jakiś cel? Liczyłeś na to, że może ktoś nie wytrzyma i odwali za ciebie brudną robotę? To było mistrzowskie posunięcie, mój drogi, ale byłam sprytniejsza.
- Nie zapominaj z kim jesteś! - Czułem, że za chwilę przestanę być dżentelmenem. Złapałem ją za przedramię. Cholernie bolało to co powiedziała. Jej słowa były dla mnie jak policzek. Prawda zawsze boli. - Tam gdzie ogień jest i dym, moja droga.
- Puść mnie. - Spojrzała na mnie zaskoczona. - Nie zapomniałam nawet na chwilę. Po prostu jak głupia uwierzyłam, że mogłabym pomóc ci... - Przerwała.
- Pomóc mi w czym? - Prawie parsknąłem śmiechem. - Stać się bardziej człowiekiem?
- Swojego czasu byłeś bardziej człowiekiem niż ja sama...
- Co? Nagle uświadomiłaś sobie, że chcesz dzielić życie ze zwierzęciem? Z potworem? Z mordercą?
- Nigdy nie uważałam cię za nikogo takiego.
- Może powinnaś. - Westchnąłem ciężko.
- Może. - Spojrzała mi prosto w oczy. Wiedziała. Jak mawiacie, Jezu Chryste, ona już o wszystkim wiedziała. Wiedziała co ją czeka. Co chcę zrobić. Kim będzie musiała się stać. Rozluźniłem uścisk dłoni na jej przedramieniu i spuściłem wzrok. Ominęła mnie i zniknęła w środku domu. Była zła. Zraniona. Przerażona. Nie potrzeba było moich wyostrzonych zmysłów by to poczuć i zobaczyć.
"Ale skąd? Dominik..." zgrzytnąłem ze złości zębami i ruszyłem za nią do środka.
Gdy wszedłem, stała znowu z tym pajacem i wznosili toast. Jak on na nią patrzył...
"Jak on śmie tak na nią patrzeć w moim domu! Na MOJ¡ kobietę!" niemalże ryknąłem na głos. Nie wyglądała jakby jej to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Śmiała się adorowana przez nich wszystkich.
"Jak psy..." parsknąłem śmiechem w myślach.
Musiałem trzymać fason w tłumie tych wszystkich nadętych gogusiów. Co prawda miałem dość własnych pieniędzy by się utrzymywać, ale miałem pewien plan, do ziszczenia którego potrzebowałem nieco gotówki tych bufonów.
"Niech ich wszystkich diabli porwą! A z nią to ja już się policzę!"
Resztę przyjęcia spędziła w towarzystwie Dominika i kilku znajomych. Wkrótce goście zaczęli rozchodzić się do domów. Ostatni wychodził Dominik.
- Stary! Było świetnie! - Poklepał mnie po plecach. - Naprawdę! Koniecznie musisz przyjechać z nią do mnie. Pokażemy jej nasze okolice. - Powiedział wesoło.
- Z tego co widziałem, to sam chętnie byś jej je pokazał. - Spojrzałem na niego mrużąc oczy z wściekłości.
- Ej, ej! Ja ręce miałem przy sobie. - Uniósł dłonie w geście niewinności.
- Z tego co widziałem to niekoniecznie. Jeśli to się powtórzy, to będę zmuszony ci je pourywać. Tak samo jak język.
Spuścił nagle wzrok speszony.
- Co? Myślałeś, że o niczym się nie dowiem? Że uda ci się kopać pode mną dołki niepostrzeżenie?
- Nie miałem zamiaru podkładać ci świni, ale ona powinna wiedzieć o tym wszystkim, stary! - Wybuchnął. - Tak się nie robi! To nie jest zwierzę, z którego możesz bezkarnie wyssać krew. To człowiek. Ona czuje, żyje i zwyczajnie zasługuję na całą prawdę. Nie jest głupia! Dlaczego o niczym jej nie powiedziałeś?!
- I dlatego ty postanowiłeś mnie wyręczyć, tak?! Próbowałem z nią rozmawiać kilka razy, ale nie chce być taka jak my, a mi co raz trudniej jest się opanować. Szlag! Gdyby chodziło tylko o mnie, to wyprowadziłbym się gdzieś na drugą stronę świata! Ale Michaił tak tego nie zostawi... Nie dla mnie. Ten sukinsyn znajdzie każdy sposób by mi dokopać...
- Owszem. - Przytaknął. - Jesteś w czarnej dupie, stary.
- Owszem. - Powtórzyłem za nim zjadliwym tonem. Z rękoma w kieszeniach kopnąłem leżący na ziemi kamyk.
- Rozumiem, że nie dasz jej wpaść w jego łapy.
- Nie ma mowy.
- Nie wolałbyś, żeby ktoś zrobił to za ciebie?
- Na przykład ty? - Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Na przykład ja.
- Kpisz sobie? Miałbym stać spokojnie i przyglądać się jak... - Zabrakło mi słów. Byłem kompletnie zaskoczony jego propozycją. - Co to, kurwa, ma być? Trójkącik? Ty ją wysysasz, a ja się przyglądam?
- Takie przyjemne z pożytecznym. - Mrugnął do mnie, a ja pomyślałem, że za chwilę urwę mu łeb. - Chyba mnie lubi. - Uniósł brew. - Jest całkiem milutka... Może nawet nie miałaby nic przeciwko, gdybyśmy zajęli się nią obaj, tak jak Jowitką.
Patrzyłem na niego oniemiały. Czułem, że zaczynam drżeć z wściekłości.
- Nie zapominaj się. - Ostrzegłem. - Nie chciałbym znów kazać ci opuścić mój dom. Ona nie jest Jowitą.
***
Siedziałam w kuchni i dopijałam lampkę szampana nim zorientowałam się, że wszyscy już wyszli. Rozmyślałam o tym kim miałabym się stać. Bałam się tego. Nie wiem, czy byłabym w stanie zabijać. Ale przecież było jeszcze jakieś jedno wyjście, o którym powiedział, a w zasadzie tylko wspomniał Dominik. Usłyszałam jakieś podniesione głosy na zewnątrz domu, więc zaciekawiona wyszłam do salonu, a stamtąd po cichu podeszłam do uchylonych wejściowych drzwi.
- Możesz mnie wyrzucać stąd ile zechcesz. - Usłyszałam Dominika. - Możesz mnie nawet zabić, ale to nic nie zmieni. Albo ją przemienisz, albo Michaił się nią zajmie.
- Nie ma mowy! - Niemal krzyknął Artur. - Nie pozwolę jej wyprać!
- Brzydko to nazywasz... - Opowiedział rozbawiony Dominik. - Przecież to tylko chwila, by pozwolił jej zapomnieć o tym, że kiedykolwiek się znaliście. Z tego co zauważyłem, to nie wspominałeś jej o takiej możliwości...
"Ach, więc o tym mówił! To jest to "inne wyjście". Michaił musiałby usunąć z mojej pamięci wszystkie wspomnienia o wampirach... Nie musiałabym umierać, albo przemieniać się."
I nagle dotarło do mnie, że wtedy straciłabym Artura.
"Znów żyłabym w tym strachu, brzydziłabym się własnego ciała, no i nie byłoby jego... Nie chcę."
- Nie. I nie mam takiego zamiaru. Wolę umrzeć razem z nią, niż pozwolić jej żyć beze mnie.
- Kurwa, ale cię wzięło. - W głosie Dominika dał się słychać uśmiech i jakby... zazdrość? Usłyszałam tylko głośne westchnięcie Artura.
- Nigdy nawet nie podejrzewałem się o to, że mogłoby mi na kimś tak zależeć. - Odezwał się po chwili.
- Na twoim miejscu nie wahałbym się ani chwili.
- Na szczęście nie jesteś na moim miejscu. Ona jest moja. I pozostanie moja.
- Poddaję się. Jeżeli nie odezwiesz się do mnie w ciągu trzech dni, wpadnę tu zagrzebać twoje truchło. - Rzucił Dominik i zapanowała cisza. Odszedł.
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Po cichu wycofałam się do domu. Chciałam wyślizgnąć się przez taras. Uciec jak najdalej. Tylko dokąd? Czy było jakieś miejsce na świecie, gdzie mogliby mnie nie znaleźć?
***
Gdy tylko Dominik zniknął za drzewami pomyślałem o niej w jego ramionach, jak tańczyli, jak całował jej dłoń, jak dotykał jej nagich pleców, jak na nią patrzył... A jak wyobraziłem sobie ich razem w naszym łóżku, jak ją bierze, jak jęczą oboje, jak obejmuje jej piersi...
"No, nie! No po prostu, kurwa, nie!" zakląłem w myślach.
"To teraz sobie porozmawiamy, najdroższa."
- Klaro! - Zawołałem i wszedłem domu.
***
Usłyszałam jego głos i wiedziałam, że ten ton nie wróżył nic dobrego. Zatrzymałam się w pół kroku.
"Niech też nie spodziewa się głaskania z mojej strony" chciałam pokazać mu, że wcale się nie boję i zawróciłam. Szłam przed siebie pewnym krokiem do głównego wyjścia, ale gdy zobaczyłam jaki jest wściekły znów obleciał mnie strach. Złapał mnie za przedramię i odwrócił przodem do siebie.
- Puść. - Chciałam zerwać jego dłoń, ale były to raczej daremne starania. - To jakaś nowa forma komunikacji ze mną? Przytrzymać i zmusić do słuchania?
- Jeżeli będę zmuszony to mogę nawet przywiązać cię do krzesła. Tymczasem, porozmawiamy. Teraz.
- Nie będę z tobą rozmawiać! - Syknęłam i nadal próbowałam wydostać się z jego uścisku.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać?! - Zapytał wściekły. Spojrzałam na niego przestraszona. Jego oczy były już zupełnie czarne. - Może powinienem patrzeć na ciebie tak jak on, żebyś chciała mnie słuchać? Jak na kawał mięsa za szybą lady?
- Jak możesz tak mówić?!
- Mam ochotę mówić dużo gorsze rzeczy. - Patrzył na mnie z wściekłością. - Mało tego, mam ochotę zrobić bardzo złe rzeczy... - Jego kły zaczęły się niebezpiecznie wydłużać.
- Nie boję się ciebie! - Krzyknęłam chociaż byłam tak przerażona, że serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. - Nie możesz mi nic zrobić! Mam naszyjnik!
- Tak? No to patrz! - Ryknął i złapał za wisiorek. Jednym ruchem zerwał go z mojej szyi i rzucił w róg pokoju. Na jego dłoni wykwitła wielka czarna plama, musiało go to strasznie zaboleć, bo puścił mnie i ze zduszonym okrzykiem i dotknął jej drugą dłonią. Niewiele myśląc rzuciłam się do wyjścia, ale gdy już wyciągałam rękę do klamki zmaterializował się przede mną. Złapał mnie za ramiona i dosłownie przefrunął ze mną z powrotem do salonu przygwożdżając mnie do ściany z rękoma bo bokach mojej głowy. Drżał.
- Nie boję się ciebie.
- Jesteś pewna? - Spojrzał na mnie tymi czarnymi jak węgiel oczyma. - To może najwyższa pora byś zaczęła się mnie bać. - Przysunął twarz do mojej. Dzieliło nas kilka centymetrów. Czułam jego zimny oddech na twarzy. Spojrzeniem wręcz przewiercał mnie na wylot, ale nie odwróciłam wzroku i dzielnie je wytrzymałam.
- Nie boję się ciebie, ani trochę. - Powiedziałam już nieco pewniej. Wyszczerzył kły i warknął. Jego zęby były już maksymalnie wydłużone, gotowe do ataku.
- Widzisz? Twoje sztuczki nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. - Zakpiłam znów z niego.
Drżał z wściekłości. Widziałam, że walczył ze sobą. W pewnej chwili wrzasnął mi prosto w twarz obnażając wszystkie zęby w całej okazałości. Serce we mnie zamarło. Z tą blizną ciągnącą się przez pół twarzy i grymasem wściekłości, był naprawdę przerażający.
"Boże, oszalał. Zginę, jak nic, zginę!" ta krótka histeryczna myśl pojawiła się w mojej głowie.
Nagle tworzył oczy, jego kły schowały się w mgnieniu oka i wpił się w moje usta miażdżąc je w szaleńczym pocałunku. Wpijał się w nie przyciskając moją głowę do ściany za mną. Pożerał mnie tą zachłannością.
- Nie dotykaj mnie. - Odwróciłam głowę na bok. Byłam zła. Zraniona. Chciałam go okładać pięściami, a nie koić skołatane nerwy pocałunkami! Ale złapał w jedną dłoń moją twarz, odwrócił siłą ku swojej i znów pochłaniał mnie sobą. To było takie... Podniecające! Zaczęłam odpowiadać na te pocałunki. Oplątywać jego język swoim, ssać go. Puścił moją drugą rękę i złapał mnie za biodra przyciskając mocno do siebie. Aż jęknęłam, czując jaki był już pobudzony. Stanowczym ruchem obróciłam go i teraz to on oparty był o ścianę. Zdjęłam z niego marynarkę i chwytając u góry za brzegi koszuli rozdarłam ją jednym szarpnięciem. Guziki rozsypały się po podłodze. Przyciągnął mnie do siebie i znów zatopił we mnie usta. Wczepiłam mu palce we włosy, by mocniej czuć jego wargi, chciałam mieć go więcej, bliżej. Znów odepchnął mnie od siebie, ale tylko po to by obrócić mnie tyłem. Trzymał moje biodra i przyciskał je z całych sił do siebie. Czułam jego pchnięcia. Doprowadzał mnie do szału.
- Arturze... - Jęknęłam. Pchnął jeszcze mocniej. Dosłownie gwałcił mnie przez ubranie. - Arturze!
- Poproś mnie ładnie. - Wydyszał wprost w moje ucho wciąż ocierając się o mnie.
- Prędzej umrę!
- Z tym akurat nie powinno być większego problemu, ale powiedz tylko słowo...
- Arturze... - Jęczałam.
- Poproś mnie. - Rozkazał ciężko dysząc.
- Proszę.
- Poproś mnie ładniej.
- Proszę Arturze, weź mnie... - Poddałam się jego woli. Obrócił nas teraz przodem do ściany, i oparł mnie o nią, wciąż pozostając za mną. Złapał za brzegi sukni i rozdarł ją do samego dołu, ściągając ją ze mnie jednym szarpnięciem. Omal mnie nie przewrócił. Uklęknął za mną, chwycił zębami moje koronkowe bokserki i szarpnął rwąc je na kawałki. Znów poczułam jego chłodny tors na plecach. Wszedł we mnie jednym mocnym pchnięciem. Wdarł się we mnie tak silnie, że miałam wrażenie że zaraz mnie rozerwie. Złapał moje biodra oplatając mnie w pasie jedną ręką, drugą opierał się wraz ze mną o ścianę.
- Jesteś moja. - Pchnął. - Moja. - Znów pchnął. - Słyszysz? - Dyszał ciężko wprost w moje ucho.
- Tak.
- Powiedz to.
- Jestem twoja.
- Jeszcze raz. - Znów wbił się we mnie.
- Jestem twoja.
- Głośniej!
- Jestem tylko twoja Arturze! - Jęknęłam głośno.
Dłoń, którą dotychczas opierał się o ścianę wplótł w moje włosy i delikatnie pociągnął moją głowę ku sobie.
- Jesteś moja i tylko moja. Jeżeli jeszcze raz ktoś będzie dotykać cię tak jak on dzisiaj, to wyrwę mu ręce i każę ci na to patrzeć. - Dosłownie zionął wściekłością. - Nigdy więcej nie pozwalaj nikomu dotykać się w ten sposób. Twoje ciało to MOJA świątynia.
Po tych słowach pochylił mnie mocniej do przodu. Brał mnie głębokimi pchnięciami. Nie wiem kiedy zaczęliśmy krzyczeć oboje. Nie wiem kto głośniej.
- Moja, moja, moja... - Powtarzał z każdym pchnięciem. Gryzł moją szyję, ramiona, moje plecy. Jego jęki, mocne pchnięcia, uścisk i namiętne ukąszenia sprawiły, że nie byłam w stanie już dłużej opierać się spełnieniu. Dopadły mnie rozkoszne dreszcze i w moje ciało wlał się miód rozkoszy. Ugięły się pode mną kolana, ale on podtrzymał mnie mocniej w pasie i kontynuował swoją wspinaczkę.
- Taka ciasna, taka mokra... - Szeptał w jak amoku. - Delikatna...
- Delikatna? Ja ci pokażę delikatną. - Odepchnęłam go od siebie. Spojrzał na mnie zaskoczony, półprzytomny. Oparłam się o ścianę plecami. Wiedział co robić, złapał moje biodra i podniósł wyżej nasadzając mnie na siebie. Oplotłam go w pasie udami. Oparł czoło o moje ramię i znów zaczął wchodzić we mnie mocnymi pchnięciami. Wbiłam paznokcie w jego plecy.
- Pokaż mi jak ci dobrze. - Jęknęłam.
- Klaro...
- No dalej! Pokaż mi swój gniew. - Wydyszałam przez zaciśnięte z rozkoszy szczęki. - Pieprz mnie, potworze! - Przejechałam paznokciami od łopatek, aż po same jego pośladki. Zgrzytnął zębami. Posiadał mnie mocnymi, szybkimi pchnięciami. Czułam, że mogłabym się wtedy rozpaść na tysiące małych kawałeczków. Wbiłam zęby w jego ramię. Jęki i rozkoszne krzyki, aż wibrowały w mojej czaszce. Wczepiłam się paznokciami w jego barki i zacisnęłam na nim wszystkie mięśnie. Był zimny, ale to co robił, rozpalało mnie do białości. Znów czułam zbliżające się spełnienie, wibrujące we mnie milionami drobnych płatków śniegu, aż zasypała mnie cała lawina przyjemności.
- O tak, o tak, o tak... - Jego pchnięcia stały się nieco płytsze. Zaczął drżeć na całym ciele, aż pchnął z krzykiem po raz ostatni i poczułam ten lód wewnątrz siebie. Jego ciało zwolniło i opadł na kolana ze mną oplecioną wokół pasa, trzymając mnie w ramionach. - Och, Klaro... - Niemalże załkał z głową wciąż opartą o moje ramię. - Pokonałaś mnie, moja pani.
***
Leżeliśmy w naszej sypialni, nadzy, milczący, słodko udręczeni. Czułem jej ciepłe plecy na torsie, uda przy moich udach. Jej miękkie pośladki wtulone w mnie. Jej zapach. Jej umysł. Nie mogłem sobie wyobrazić jej zimnej. Ale z drugiej strony... Przestałaby być taka krucha.
"Krucha? Ta mała bestia omal nie zdarła mi skóry w pleców" pomyślałem z uśmiechem i musnąłem nosem jej policzek.
- Arturze? - Odezwała się czując mój ruch.
- Tak, najdroższa? - Wtuliłem twarz w jej włosy. Moja brzoskwiniowa boginka.
- Myślałam o tym... O nas. O tym, kim miałabym się stać.
- I..? - Spytałem wyczekująco.
- Góra nie będzie czekać, prawda?
- Tak.
Westchnęła głośno.
- Nie jestem na to gotowa. Przepraszam, ale nie mogę.
Poczułem jak wszystko we mnie się zaciska.
- Nie pozwolę ci odejść. - Powiedziałem. - Nie pozwolę ci mnie zostawić. - Objąłem ją mocniej ramionami. Byłem absolutnie pewien tego co mówiłem i czułem.
- Słyszałam waszą rozmowę przed domem. Wiem o sugestii, o praniu, jak to nazwałeś, ale czuję, że niezależnie od tego co się stanie ja nigdy cię nie zapomnę.
- Masz rację. - Odwróciłem jej twarz ku sobie i pocałowałem ją. Najdelikatniej jak potrafiłem. - Na to też ci nie pozwolę.
- Jesteś pewien?
- Jak miłości do ciebie i krwi. Zostaniesz moją żoną?
- Co? - Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Czy wyjdziesz za mnie? - Uśmiechnąłem się.
- Oświadczasz mi się?
- Na to wygląda.
- Hm.... - Przygryzła dolną wargę. - Ale przecież...
- Ciiii... - Musnąłem jej wargi swoimi. - Pytam czy chciałabyś żyć ze mną.
- Myślę, że tak.
- Myślę, że tak?
- Tak. Jestem pewna, że gdyby nie te okoliczności chciałabym mieć cię przy sobie. A gdzie pierścionek? - Spojrzała na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
- Tutaj. - Obróciłem ją na brzuch i nakryłem swoim ciałem. Gdy przylgnąłem ustami do szyi wystraszyła się, czułem to po jej tętnie, ale milczała. Przesunąłem językiem po skórze badając to rozkoszne pulsowanie, ten szum, ten zapach. Czułem, że tracę nad sobą panowanie.
- Proszę, nie rób tego. - Szepnęła cichutko. Przesunąłem teraz swoje usta na jej ucho i ssałem jego płatek. Delikatnie drażniłem jego wnętrze, aż poczułem, że cała się rozluźnia. Głaskałem jej miękkie ciało, drugą ręką przytrzymując jej włosy nad karkiem. Ciepła, taka pachnąca. Moja. Pieściłem językiem jej kark. Uniosła się lekko na łokciach i odwróciła się ku mnie niemo prosząc o pocałunek. Karmiłem ją więc tą pieszczotą. Ssałem jej dolną wargę, raz po raz sunąc po niej językiem. Gdy objąłem jej pierś i drażniłem twardniejący sutek, rozsunęła uda i pozwoliła mi ułożyć się między nimi. Wszedłem w nią bez najmniejszego oporu.
- Och, Klaro... - Jęknąłem. Jej aksamitne wnętrze oplatało mnie całego. Taka ciasna, taka gładka. Z ustami przytkniętymi do skóry jej karku brałem ją powolnymi, głębokimi pchnięciami. Jej głośne westchnięcia przyprawiały o zawroty głowy. Czułem jak jej krew zaczyna buzować tuż pod skórą, tuż przy moich ustach. Kochałem ją całym sobą, jakbym już nigdy więcej miał jej nie zobaczyć.
"Nie pozwolę ci odejść..."
- Kocham cię. - Jęknęła cichutko. Spojrzałem na nią. Miała zamknięte oczy, rozchylone usta chwytały powietrze, dłoń zaciskała się na poduszce z każdym pchnięciem. I wtedy coś krzyknęło we mnie, szarpnęło się. Wbiłem kły w jej gardło nim zdążyła chociaż krzyknąć. Wyciągałem z niej życie ssąc łapczywie każdą kroplę jak alkoholik na kacu. Ekstaza. Mój nektar. Mój narkotyk. Łączyłem się z nią. Każdy haust spajał mnie mocniej z jej ciałem i duszą. Żadne śluby nie byłyby w stanie mocniej związać ze sobą dwóch istot. Z każdym łykiem jej ciepłej krwi pochłaniałem obrazy wycięte z jej życia. Pokój o niebieskich ścianach, smak truskawek, mały gruby kucyk na łące, Nadia skacząca ze śmiechem po łóżku, jej rodzice, jakiś młody chłopak o zielonych jak jej oczach, to chyba jej brat. Później już obrazy zaczęły przemykać coraz szybciej, migawka ze szczupłą twarzą bruneta, pierwszy pocałunek. Nagle zobaczyłem siebie. Jak stałem pod dębem przy strumieniu, jak zobaczyła mnie po raz pierwszy z bliska, dotyk moich ust, strach, gniew, miłość, rozkosz. Gasła. Szybki ruch ramion i jej kark pękł jak sucha gałązka. Opadła bezwładnie w moich ramionach. Oderwałem się od jej szyi i ułożyłem ciało Klary na plecach. Patrzyłem w jej otwarte oczy. Moje ukochane zielone oczy. Żółte plamki wokół źrenic straciły blask. Teraz patrzyły na mnie szklaną nieruchomą powierzchnią. Puste. Bez życia. Zamknąłem jej powieki i usiadłem obok niej podkurczając jedno kolano pod brodę.
Księżyc nie wdzierał się swym światłem przez okno. Ciekawski sukinsyn, który zawsze musiał wiedzieć i widzieć wszystko, tym razem skrył się za chmurami. Każdy mój najgorszy postępek, najobrzydliwsze rzeczy jakie robiłem, robiłem w jego obecności. Tym razem było inaczej. Ale on i tak będzie patrzył na mnie z góry, a każdej nocy, kiedy znów schowa się za chmurami, będzie przypominać mi o martwych zielonych oczach. O ciemności, którą w nich zobaczyłem. O tym, kto zgasił w nich życie. Patrzyłem teraz na nią. Była martwa. Nieruchoma. Czerwień odeszła z jej ust. Już nie wyczuwałem tego wibrującego ciepła. Nie słyszałem szumu krwi pod skórą, ani bicia serca.
***
Ciemność. Cisza. Powoli, niemrawym mruganiem dało się widzieć światełko. Jakby w oddali. Cichy gwizd. Malutki świetlik na tle czarnego nieba. Z każdą sekundą światełko zbliżało się powiększając swą średnicę, początkowo cichutki pisk zmieniał się teraz w ogłuszający hałas. Światło ogarnęło mnie zewsząd i pędziłam z nim w dół i w górę jak na rollercoasterze, dźwięk wibrował w mojej głowie niemal rozsadzając ją od środka.
"Boże, zaraz spadnę, rozbiję się, zginę... Ja nie chcę umierać, nie chcę!"
Zaciskałam powieki z całych sił, ale obraz nie zmieniał się. Nagle, błysk. Jak lampa aparatu. Oślepiające światło i dźwięk ucichł zupełnie. Wszystko zwolniło. Światło powoli traciło na mocy i ogarniał mnie błogi mrok.
***
Wpatrywałem się w nią w milczeniu. Cisza jaka panowała w pokoju zdawała się wręcz mnie ogłuszać. Poczułem strach.
"A co jeśli się nie obudzi?"
Zimna stalowa obręcz zaciskała się strachem wokół mojego gardła. Nie mogłem zaczerpnąć oddechu.
"A co jeśli się nie obudzi?!"
Chciałem zerwać się i potrząsać nią, ale nie mogłem się ruszyć.
"A co jeśli się nie obudzi?"
W pewnej chwili dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłem.
"A co jak już się obudzi?"
Poczułem teraz strach, gorszy od poprzedniego. Dałbym głowę, że zimny pot oblał moje plecy.
"Znienawidzi mnie... Wyrwie mi serce."
Mogłem tylko siedzieć i patrzeć na nią. Na jej zimne ciało. Nieruchome. Na blade usta, które mogły się już nigdy do mnie nie uśmiechnąć. W sidłach zimnego strachu przyglądałem się jej rzęsom, chłonąłem jej widok. Nagle otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Patrzyła prosto przed siebie, a później odwróciła powoli głowęe. Patrzyło na mnie dwoje rubinowych oczu, o czarnych jak krew wampira źrenicach, otoczonych tymi żółtymi plamkami. Klara, o białej skórze, w otoczeniu swych długich ciemnych włosów, o oczach bijących czerwono - rubinowym blaskiem podsycanym żółtymi jak ogniki plamkami. Najbardziej surrealistyczny, psychodeliczny widok jaki kiedykolwiek widziałem. Nie mogłem nawet wydusić z siebie słowa. Nie mogłem nawet drgnąć. Miałem wrażenie, że to wszystko sen, a ja zaraz się z niego wybudzę.
- Będziesz już zawsze żyć ze świadomością, że zatrzymałeś serce, które biło dla ciebie. - Powiedziała szeptem. - Teraz stałeś się prawdziwym potworem.
Te słowa podziałały jakbym dostał pięścią w brzuch. Nie mogłem się ruszyć, a ona wstała z łóżka i owinęła się prześcieradłem, które sunęło za nią po podłodze jak wychodziła z pokoju. Jak biała dama, jak duch.
***
Siedziałam na tarasie owinięta tylko prześcieradłem, rozparta na wiklinowym fotelu niczym królowa na tronie. Królowa.
"Królowa nocy" przypomniały mi się jego słowa, które wypowiedział w oranżerii. Patrzyłam przed siebie i pomimo ciemności, które już panowały doskonale widziałam każde źdźbło trawy pod najdalej odsuniętą częścią ogrodzenia. Pomyślałam, że to zabawne, że drapieżnik ogradza się płotem. Przed kim? Przed innymi takimi jak on? Takie ogrodzenie nie stanowiło dla nich najmniejszej przeszkody. Dla nich. Dla nas.
Znów przyglądałam się trawie, widziałam każdy jej najdrobniejszy szczegół. To nowe odczucie bardziej przyprawiało mnie o mdłości, niż ekscytację nowymi umiejętnościami. Byłam martwa. Prawie martwa. Co prawda wciąż czułam się tą samą Klarą Rothermeyer, którą byłam, ale wiedziałam, że już nią nie jestem. I już nigdy nie będę. Poczułam chłód wiatru na skórze, ale nie pokryła się gęsia skórką.
Nie czułam strachu. Gniewu. Wściekłości. W zasadzie nic nie czułam. Byłam dziwnie zrelaksowana. Jakby mój umysł bardziej był zajęty badaniem od środka swojego nowego ciała, niż tym, co dzieje się wokół.
Artur. Jego imię nie wzbudziło we mnie żadnego uczucia. Ot, imię jakich wiele na tym świecie. Artur. Wcześniej poczułabym ten radosny skurcz w żołądku, albo zaczęłabym się uśmiechać. A teraz siedziałam tam nieruchomo, patrząc w jeden punkt, nie czując zupełnie nic.
"Królowa nocy, tak? Kwitnie tylko jedną noc."
***
Potwór. Tak mnie nazwała. Jestem potworem. Tak jakbym wiedział o tym od dziś. Nie mogłem już dłużej znieść tej ciszy dźwięczącej mi w uszach. Nie mogłem znieść tej bezczynności. Zszedłem na dół, by ją odszukać. Zobaczyłem przez drzwi tarasu, że jest na zewnątrz. Podszedłem bliżej, oparłem się o futrynę i patrzyłem na nią. Siedziała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że wygląda jakby była naprawdę martwa. Tylko jej żarzące się oczy mówiły, że w tym nieruchomym ciele jest jeszcze jakieś życie. Bałem się jej milczenia. Spodziewałem się krzyku, wściekłości, nienawiści, nawet radości, ale nie tej obojętności. Podszedłem jeszcze bliżej i stanąłem za oparciem jej fotela. Nadal milczała. Zupełnie nie wiedziałem co mam robić.
- Klaro... - Starałem się jak najdelikatniej zaingerować w ciszę. Nie odezwała się. Nawet się nie poruszyła. Obszedłem więc krzesło i kucnąłem przed nią. Nie miałem odwagi na nią spojrzeć, więc delikatnie dotknąłem jej dłoni. Nie odsunęła jej, ale też nie zareagowała na dotyk.
- Klaro... - Szepnąłem znów.
- Tak? - Odezwała się w końcu, ale jej głos był matowy, zupełnie bez wyrazu, jakby odezwała się maszyna. Pomyślałem, że może po prostu tak reagowała na przemianę, która wciąż w niej zachodziła.
- ¬le się czujesz? - Pomyślałem, że pytanie było kretyńskie, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Nie.
- Jesteś głodna? No... Wiesz, czy czujesz pragnienie? - Wciąż starałem się być jak najdelikatniejszy.
- Nie.
- Chcesz... Chcesz porozmawiać?
- Nie.
- Chcesz zostać tu sama?
- Nie chcę tu być. Chcę wrócić do domu.
- Nie możesz... To znaczy... Nie powinnaś zostawać teraz sama na tak długo. - Szepnąłem i uścisnąłem jej dłoń mocniej.
- Chcę do domu. - Powtórzyła tak samo beznamiętnie.
- Kochanie, powinnaś zostać tutaj, wiem jak ci teraz pomóc, jak poradzić sobie z tym co cię czeka.
- Dobrze. - Wciąż patrzyła przed siebie. Przestraszyłem się. Nie powinna być taka. Powinna teraz tryskać energią, być głodna, niespokojna, albo nawet agresywna. - Jak umierają wampiry?
- Co? - Zaskoczyło mnie to pytanie. Nie powtórzyła go. Nawet jej wzrok był nieruchomy. - To znaczy... Mówiłem ci już. Musi stracić serce, które z kolei musi zostać spalone, lub sam powinien spłonąć. Dlaczego o to w ogóle pytasz?
- Chcę się napić. Przyniesiesz whisky? I papierosy. Chce mi się palić. - Recytowała poruszając tylko wargami.
- Whisky? - Zdumiałem się, bo nigdy nie lubowała się w takich mocnych alkoholach. Zawsze powtarzała, że alkohol ma sprawiać przyjemność, a w wypalaniu wnętrzności nie ma nic przyjemnego. - Ty będziesz pić whisky?
Znów nie odpowiedziała. Poszedłem więc do kuchni po butelkę i dwie szklanki, a po drodze wziąłem z parapetu jej papierosy.
***
"Królowa jednej nocy" wciąż tłukło się w mojej głowie. Jednej nocy. Obok mnie brzęknęło szkło, Artur postawił szklanki na kamiennym blacie stolika i nalał do obu. Bursztynowy płyn ześlizgnął się po kostkach lodu.
- Więcej. - Powiedziałam.
- Kochanie...
- Więcej. - Przerwałam mu. Nie był zadowolony, ale zapełnił szklankę do połowy.
- Tyle?
Nie miałam ochoty mu odpowiadać. Podał mi szklankę jakby już wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi. Intensywnie czułam palący aromat whisky, a gdy upiłam duży łyk rozlała się ogniem w przełyku. Sięgnęłam po papierosy i wzięłam jednego do ust. Gdy pstryknął zapalnik patrzyłam chwilę na płomień, na ten mały tańczący ognik.
"Królowa jednej nocy" znów odezwał się w głowie ten głos. Zaciągnęłam się dymem i powoli wypuściłam go z płuc.
- Chcę zostać sama. - Powiedziałam.
- Dobrze, będę w pokoju. - Wstał powoli i wziął swoją szklankę. - Jeśli będziesz czegoś potrzebować... - Nie dokończył. Machnął tylko ręką w stronę domu.
Gdy w końcu sobie poszedł mogłam skupić rozbiegane myśli.
"Królowa tylko jednej nocy... Jednej nocy..." dźwięczało mi w głowie jak mantra. Sięgnęłam po butelkę, chwilę przyglądałam się etykiecie po czym odkręciłam zakrętkę i cienkim strumieniem zaczęłam rozlewać alkohol wokół siebie. Bursztynowa struga moczyła prześcieradło, w które byłam zawinięta. Ostry aromat uderzył mnie w nozdrza. Czułam jak przenika przez materiał, jak ścieka po brzuchu i nogach. Znów spojrzałam na butelkę.
"Świetnie, wystarczy jeszcze na górę" przechyliłam ją i oblałam swoją pierś i ramiona. Papieros zamókł i żar zniknął z cichym "tsss". Krople ściekały z kosmyków moich włosów z cichym pluskiem spadając na posadzkę. Nigdy bym nie pomyślała, że ten dźwięk jest taki przyjemny. Kap, kap, kap... Sięgnęłam po swoją szklankę, miałam ochotę się napić. Dużo. Pociągnęłam tak duży łyk, że aż się zatchnęłam. Ogień. Palił moje wnętrzności.
"Łał, czemu nie lubiłam tego wcześniej?" zdziwiłam się. Wzięłam kolejnego papierosa do ust i siedziałam tak bawiąc się zapalniczką.
Podniosłam wieczko zapalniczki i poczułam zapach benzyny. Przyjemny zapach. Przekręciłam zapalnik. Cichy trzask i mały płomyk znów zatańczył przed moją twarzą.
***
Siedziałem w salonie bezmyślnie gapiąc się w telewizor i próbowałem wymyśleć co robić dalej. Co robić z nią. Zaskoczyła mnie ta apatia. Przypomniałem sobie jej obraz, jak siedziała nieruchomo, jak posąg. Wstałem i powoli podszedłem do drzwi tarasu. Wiedziałem, że muszę być jak najciszej, bo jej słuch jest już równie dobry jak mój, że usłyszy każdy szmer. Stałem tam, znów przyglądając się jej z ukrycia. Widziałem jak siedzi z papierosem w ustach i bawi się zapalniczką. Po chwili odpaliła ją i patrzyła w płomień. Zbliżyła go do papierosa i w górę uniosła się chmura dymu. Była taka... Spokojna. Za spokojna. Spojrzałem na szkło błyszczące w słabym świetle kinkietu na zewnątrz. Klara znów zaciągnęła się dymem i nie przestawała wpatrywać się w płomyk. Patrzyła na niego tak intensywnie, że przez chwilę miałem wrażenie jakby unosił się tylko dzięki jej spojrzeniu. Nagle zapalniczka obróciła się w palcach Klary i zawisła dnem do góry.
"Poparzysz się..." pomyślałem, ale zaraz się uspokoiłem. Nie poparzy się, zapomniałem, że nie jest już taka krucha. Znów zaciągnęła się dymem i zaczęła opuszczać zapalniczkę co raz niżej.
"Oszalała?" znów się zaniepokoiłem. Coś przykuło moją uwagę. Coś na stoliku, coś jest nie tak... Butelka. Pusta butelka. Jej szklanka była pełna.
"Co jest kur..." nagle wszystko poskładało się w całość. Wszystko zwolniło. Ale nim zdążyłem choć mrugnąć Klara otworzyła dłoń i płomień spadał już prosto na jej kolana. Zacząłem biec. Gdy tylko spotkał się z nasączonym whisky materiałem, stanęła w płomieniach. Nie krzyczała. To był mój własny wrzask. Rzuciłem się i uderzyłem w nią z rozpędu. Przeturlałem się z nią przez trawnik i wpadliśmy do basenu. Pod wodą prześcieradło owinęło się wokół mojej twarzy. Zdarłem je i chwyciłem dłoń Klary wyciągając ją na powierzchnię. Wciągnęła głośno powietrze i odsunęła poprzypalane kosmyki z twarzy.
- Coś ty zrobił?! - Wrzasnęła. Natarła na mnie z taką furią, że nie byłem w stanie się bronić. Udało mi się odskoczyć w bok i jednym podciągnięciem wypaść na trawnik. Odwróciłem się na plecy, gdy spojrzałem na nią oniemiałem. Ruszyła za mną, jej oczy były zupełnie czarne, kły świeciły wręcz bielą odbijając słabe światło księżyca i kinkietu. Wyskoczyła na brzeg. Nie, nie wyszła podciągając się, tylko wyskoczyła z wody na brzeg na równe nogi. Naciągając na siebie resztki tego, co jeszcze niedawno było moim prześcieradłem, stała nade mną i charczała wściekle.
- Coś ty zrobił?! - Wrzasnęła znowu. - Ty sukinsynu! - Kopnęła mnie prosto w żebra, aż usłyszałem chrupnięcie. Zatkało mi dech w piersi. Byłem kompletnie zaskoczony. - Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz, co? - Krzyczała. - Że możesz bawić się w jakiegoś pierdolonego boga?! Że możesz decydować o moim życiu? O mnie?! Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! - Znów mnie kopnęła. Tym razem tak silnie, że złamane wcześniej żebro przemieściło się odbierając mi wręcz świadomość z bólu.
- Chciałem... - Ledwie udało mi sie wydobyć głos. - Chciałem cię ratować...
- Ratować? - Nagle zaczęła się śmiać. - Ratować? Mnie? - Śmiała się w głos. - A czy ktoś cię o to, kurwa, prosił? - Tak raptownie jak zaczęła się śmiać, tak przestała. - Nie, oczywiście, że nie! Pan Artur, pan i władca sam decyduje o tym kogo dziś uratować, a kogo zdjąć z tego świata. - Oparła stopę na mojej piersi. Nie mogłem nic zrobić, ból w żebrach i zaskoczenie działały wręcz paraliżująco. - Raz, dwa, trzy, dziś wampirem będziesz ty, tak? Tak to działa? Czy może masz jakiś harmonogram? Ty pierdolony sukinsynu! - Darła się stojąc nade mną. Przyciskała stopę coraz mocniej, czułem jak kości zaczynają się wyginać pod tym naporem. Nie mogłem wydobyć z siebie głosu. - Będę twoim najgorszym koszmarem, rozumiesz? Jeżeli wydawało ci się, że wiesz jak wygląda piekło, to miałeś rację, wydawało ci się. - Zeszła ze mnie. Odwróciła się i odeszła dwa kroki, ale nagle wróciła się i znów kopnęła mnie w rozhisteryzowane wręcz z bólu żebra. Bałem się nawet krzyknąć.
Patrzyłem na nią w kompletnym osłupieniu. Stała nade mną z zaciśniętymi piąstkami, owinięta w nadpalone prześcieradło, postrzępione włosy kleiły się jej do ramion i twarzy. Dyszała ciężko wbijając we mnie nienawistne spojrzenie. Wyglądała jak... Jakby oszalała.
- Co tak milczysz? - Odezwała się nieco spokojniej. - Mowę ci odebrało? No powiedz coś, powiedz jaki jesteś z siebie dumny! Pierdolony bohater, co to najpierw sam podpala dom, a później biega z wiadrami i pomaga go gasić!
- Nie jestem z siebie dumny.
- Dlaczego, dlaczego nie pozwoliłeś mi samej zadecydować kiedy to się stanie!
- Bo nigdy byś się nie zdecydowała! - Krzyknąłem bezradnie. - A gdybym wiedział, że aż tak nienawidzisz tego kim jestem, kim sama teraz się stałaś, to wolałbym, żebyś mnie zabiła... - Wydusiłem w końcu.
- Zabić? To byłaby nagroda. Już zawsze będziesz żyć ze świadomością, że zawiodłeś kogoś, kto oddałby za ciebie serce i duszę. Za ciebie! Bękarta piekieł! Teraz to ja poczekam na Twoje serce. Na tacy. - Odwróciła się i poszła do domu. Opadłem bezsilnie na trawę. Żebra promieniowały bólem. Za kilka godzin znów się zrosną. To co się stało, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
"Kurwa, skąd w takim małym ciele tyle złości" zastanawiałem się przez chwilę. Powoli podniosłem się i wróciłem na taras. Dopiłem resztę whisky z jej szklanki i ruszyłem do kuchni po kolejną pełną butelkę. Trzeba się znieczulić.
Przechylałem ją właśnie do ust, gdy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami.
"Wyszła?"
Było mi teraz wszystko jedno. Umysł zwolnił. Kolejny łyk przeszedł gładko przez gardło. Poszedłem do góry i wziąłem gorący prysznic. Stałem pod strumieniem gorącej wody i próbowałem znów odtworzyć wszystko co się stało. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień.
- Sam nie zrobiłbym tego lepiej. - Powiedziałem do siebie oglądając bok w lustrze.
Chciałem położyć się do łóżka, ale zapomniałem o butelce. Zszedłem z powrotem do kuchni, złapałem za flaszkę i pociągając porządny łyk wszedłem do salonu. Położyłem się na kanapie i nakryłem oczy przedramieniem. Alkohol rozpływał się w moim brzuchu. Ciepło. Cisza. W pewnym sensie czułem nawet spokój. Wiedziałem, że już nikt mi jej nie odbierze. Że teraz będzie mnie potrzebować, by ogarnąć swój nowy stan. Nie, nie byłem pewny, że będzie ze mną już zawsze. Mogłaby po prostu odejść, ale wtedy miałbym naprawdę dużo czasu, by starać się o nią znowu. Wręcz całe wieki.
Zacząłem zapadać w lekki sen, gdy znów rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Nagle pojawiła się nade mną.
- Wróciłam.
- Nie da sie ukryć.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się jak diabli. - Mruknąłem.
- Świetnie. - Przygryzła dolną wargę. - Jestem głodna.
- W końcu. - Westchnąłem. - Już myślałem, że masz zamiar się zasuszyć.
- Nie mogłabym ci tego zrobić. Nie mogłabym zrobić tego sobie.
- Naprawdę? - Spojrzałem na nią z nadzieją. Może jednak nie znienawidziła mnie tak bardzo...
- O tak. - Odpowiedziała pewnie, ale sposób w jaki to powiedziała nie podniósł mnie na duchu. Wręcz przeciwnie.
***
Pomimo, że od mojej przemiany minęły już prawie trzy dni wciąż nie mogłam pojąć tego co się stało. Tego kim się stałam. Moje "życie" nie uległo diametralnej zmianie, bo wciąż mogłam kontaktować się z bliskimi. Tyle tylko, że przebywanie wśród ludzi było jeszcze nieco ponad moje siły. Przynajmniej tak twierdził Artur. No i to pragnienie. Nie, nie mam na myśli wody, krwi, czy czegokolwiek do picia. Ot, po prostu byłam napalona. Tak, "napalona" to dobre określenie. Wciąż miałam na to ochotę. Co prawda Artur był cały czas pod ręką, że tak powiem, ale pożądanie to ostatnie co chciałam do niego czuć. Jakoś udawało mi się z tego syntetyzować nienawiść. Sączyła się ze mnie, gdy tylko pojawiał się w mojej głowie lub pobliżu, a że prosił bym zamieszkała z nim dla własnego i cudzego bezpieczeństwa, bo początki są trudne, to jego obecność była stała. No, poza tymi chwilami kiedy wychodził by zapolować i przynieść też coś dla mnie. Pasowało mi to, bo nie bardzo mogłam odnaleźć się w tej nowej roli. Nie wiem, czy potrafiłabym już sama zacząć polować.
Ciężko mi było skupić się na jednej rzeczy. Pamiętam jak Natka chodziła kiedyś z takim podejrzanym typkiem i on przyniósł jakieś prochy. W szaleństwie młodości nażarłyśmy się tych piguł. Okazało się, że to efedryna. Najpierw było nic, a później już wielkie "WOW". Tak też czułam się teraz. Jakbym patrzyła na świat po raz pierwszy.
Artur wyszedł jakiś czas temu i dość długo nie wracał, więc znudzona siedziałam na tarasie i wygrzewałam swoją chłodną skórę w ostatnich promieniach słońca. Patrzyłam na swój brzuch przez okulary słoneczne, na bliznę, która przestała już się tak odcinać nawet w obramowaniu czarnego bikini. Jej kolor zlał się z moją bladą skórą, ale wciąż było widać jej nierówności. Znów zamknęłam oczy i przesunęłam po brzuchu dłońmi. Ten dotyk nie był dla mnie nowy, obcy, to się nie zmieniło. Przesunęłam dłonie wyżej i ujęłam swoje piersi w dłonie. Przyjemnie. Poczułam to ciepło w dole brzucha.
"Czy to się kiedyś skończy?" jęknęłam w myślach. Moje ciało, mój umysł były napięte jak struna. Wystarczył najmniejszy ruch, by zaczynały drżeć, by budziło się podniecenie. Zsunęłam dłonie znów na brzuch i na wewnętrzną stronę ud. Nagle usłyszałam za sobą kroki.
- Co tak długo? - Rzuciłam nie odwracając się.
- Ja też już żałuję, że tyle zwlekałem. - Na dźwięk obcego głosu poderwałam się z leżaka. Przede mną stał mężczyzna około czterdziestki, szczupły i niewysoki, ale jednocześnie taki... męski. Jego idealnie skrojony z najnowszymi trendami czarny garnitur zdawał się być jak druga skóra. Miał krótko przystrzyżone ciemnoblond włosy i lekki trzydniowy zarost. Usta o pełnej dolnej wardze wykrzywione były teraz w lekkim uśmiechu. - Dzień dobry. - Uchylił nieco okulary o czarnych szkłach i zerknął na mnie parą rubinowych oczu.
- Dzień dobry... - Odpowiedziałam zaskoczona.
- Przepraszam za to wtargnięcie, pukałem, ale nikt nie otwierał. Przed domem stoi auto, więc pomyślałem, że może po prostu mnie nie słychać. No i nie myliłem się. - Uśmiechnął się przepraszająco. W jego głosie dał się słyszeć jakby wschodni akcent. - Nazywam się Michaił Antonow i szukam Artura.
- Klara Rothermeyer. - Wyciągnęłam do niego dłoń. - Artur powinien zaraz wrócić. - Ujął moją rękę i delikatnie musnął ją ustami.
- Witam w naszych szeregach, Klaro.
- Tak... - Bąknęłam. - Niezaprzeczalny zaszczyt. - Uniosłam brew. - Wybacz, ale nie podzielam twojego entuzjazmu.
- Dlaczego?
- Może dlatego, że niekoniecznie wyraziłam na to zgodę.
- Niegrzeczny Artur. - Cmoknął z rozbawieniem.
- Napije się pan czegoś?
- Poproszę. Coś zimnego jeśli można. - Uśmiechnął się uprzejmie.
Gdy wróciłam na taras stał tyłem z rękoma w kieszeniach. Odwrócił się i powoli zmierzył mnie spojrzeniem z góry do dołu.
- Klara. - Powiedział jakby smakował moje imię.
- Tak, Michaile? - Zdjęłam okulary i uśmiechnęłam się lekko. Sposób w jaki wypowiedział to słowo znów budziło to ciepło w dole brzucha.
- Piękne... - Szepnął zaskoczony widząc moje oczy. - Niespotykane. Jak dwa płomienie. Jestem bardzo rad, że poszerzyłaś nasze kręgi o swoją niezwykłą urodę.
- Złotousty łgarz. - Kokietowałam go.
"Co ja wyprawiam?" pomyślałam zaskoczona. Bardzo mi się podobał, a ja byłam taka spragniona...
- Michaił. - Usłyszałam głos Artura i oboje odwróciliśmy się w jego stronę.
- Witaj, Arturze. - Uśmiech znikł z twarzy przystojnego wampira. - Przyszedłem...
- Wiem, po co przyszedłeś. - Przerwał mu. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z tego co zobaczyłeś. - Ciągnął zimno. - Rozumiem, że w natłoku spraw nie masz czasu by zagościć u nas na dłużej, więc nie będziemy cię zatrzymywać.
- Jak zawsze porywczy. - Uśmiechnął się lekko Michaił.
Widziałam, że darzyli się ogromną niechęcią. Wiedziałam też, że Artur gdyby tylko mógł złapałby Michaiła za fraki i wyrzucił go stamtąd z hukiem, ale był zbyt słaby. Przez chwilę mierzyli się niechętnym spojrzeniem. Nagle w mojej głowie pojawiła się myśl. Najpierw poczułam się speszona, ale zaczęła szerzej rozlewać się w moim umyśle. Byłam taka spragniona... A Michaił tak bardzo mnie pociągał. Artur dostałby szału. Urocza zemsta za to co ze mną zrobił.
"Gdyby tak móc go poczuć..." aż drgnęłam zawstydzona własnym pomysłem. Nagle Michaił odwrócił się i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
- Ależ Klaro... - Powiedział zaskoczony i zadowolony. – Powinnaś wiedzieć, że wampiry żywiące się ludzką krwią potrafią podsłuchiwać myśli. Tak się składa, że piłem dziś uroczego blond drinka zanim do was wpadłem.
- O czym on mówi? - Warknął do mnie Artur.
- Och, nic takiego... - Odpowiedział powoli Michaił i nie spuszczając ze mnie wzroku zbliżał się krok za krokiem. - Mała Klara po prostu potrzebuje nieco bliskości...
- J...ja... - Zająknęłam się. Byłam zawstydzona, że usłyszał o czym myślę. Stanął przede mną i jego wzrok prześlizgnął się teraz przez moją szyję na piersi.
- Kusząca... - Mruknął.
- Nie dotykaj jej! - Artur ruszył do przodu, ale Michaił tylko wyciągnął dłoń w jego stronę i ten zatrzymał się w pół kroku. - Przestań! - Krzyknął szamocząc się bezradnie, nie mógł podejść bliżej. Coś jakby zatrzymało go w miejscu. Michaił obszedł mnie i stanął za mną. Poczułam jak odsuwa moje włosy na jedno ramię. Jak jego palce suną po moim ramieniu.
"Przyjemnie..."
Stałam jak skamieniała wbijając spojrzenie w posadzkę tarasu. Artur wciąż bezskutecznie walczył z niewidzialną barierą.
- Spójrz na niego. - Szepnął Michaił tak bym tylko ja go usłyszała. - Zobacz jaki jest wściekły. Nie sądzisz, że to będzie dla niego urocza kara za to, co ci zrobił, Klaro? - Poczułam jego oddech na szyi. – Za to, że cię tu uwięził? Za to, że uwięził cię w tym ciele?
- Tak. - Odparłam podnosząc wzrok na Artura. Kipiał z wściekłości, ale gdy zobaczył jak Michaił sunie językiem po mojej szyi nagle znieruchomiał. Patrzył teraz na nas w osłupieniu. Podniosłam ręce wyżej i przeczesałam włosy Michaiła. Mruknął zadowolony. Objął mnie w pasie jedną ręką i przyciągnął moje biodra bliżej siebie. Czułam jak twardnieje między moimi pośladkami. Patrząc prosto w oczy Arturowi oblizałam usta i nieco mocniej wypięłam się ku Michaiłowi.
- Gorąca... - Szepnął i ujął moje piersi w obie dłonie. Masował je, delikatnie ściskał przez materiał stroju. Nie wypuszczając mnie z objęć, pchnął mnie dwa kroki do przodu, aż dotknęłam udami brzegu stolika. Kładąc dłoń na moich plecach lekko mnie pochylił, oparłam się dłońmi o blat by się całkiem nie przewrócić. Gdy poczułam jak mocniej ociera się o mnie, coś w środku kazało mi się temu przeciwstawić. Nie chciałam już więcej. To nie był Artur. To nie te dłonie.
"Co ja, kurwa, wyprawiam?"
- Przestań. - Szepnęłam.
- Dlaczego? - Odpowiedział rozbawiony. - Przecież to świetna zabawa. - Próbował wsunąć dłoń pod majteczki stroju, ale odwróciłam się raptownie i odepchnęłam go od siebie. - Nie dotykaj mnie. - Spojrzałam na niego z niechęcią.
- Klaro, Klaro, Klaro... - Pokiwał głową z uśmiechem. - Nie umiesz się bawić. - Złapał mnie za włosy i przylgnął ustami do moich. Próbował wsunąć język do ich wnętrza, ale z całej siły zacisnęłam wargi. Chciałam go znów odepchnąć. Zapierałam się z całych sił, ale on nawet nie drgnął.
- Puść ją, ty skurwysynie! - Wrzasnął Artur. - Puść ją, słyszysz?!
- Bo co? - Michaił oderwał się od moich ust i wciąż trzymając mnie za włosy.
- Bo inaczej będę zmuszony przekazać Górze co robią ich jedni z najwyższych rangą członkowie. - Usłyszałam jakiś głos z boku. Dominik!
- A ty co tutaj robisz, Griegorij? - Rzucił z niechęcią w jego stronę Michaił.
- Nie twoja sprawa. Raczej ty będziesz musiał się gęsto tłumaczyć z tego, co robiłeś tutaj tak długo. - Dominik skrzyżował ręce na piersi i mierzył go spojrzeniem. Michaił milczał chwilę po czym odepchnął mnie od siebie.
- To jeszcze nie koniec. - Rzucił i odwróciwszy się na pięcie odszedł. Przez chwilę panowała grobowa cisza, którą przerwał Dominik.
- No, to skoro nie ma tu nic do posprzątania, to ja będę leciał. - Otarł o siebie dłonie.
- Dziękuję. - Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy. - Mrugnął do mnie wesoło.
- Długo tu jesteś? - Spytałam zawstydzona.
- Wystarczająco. - Kiwnął głową. Zacisnęłam powieki. Byłam wściekła na siebie. - Zróbcie coś ze sobą w końcu, bo aż żal na was patrzeć.
Dominik też po chwili zniknął, a ja spojrzałam na Artura. Stał wciąż w tym samy miejscu. W jego spojrzeniu było tyle bólu, tyle żalu i... strachu, że aż ścisnęło się we mnie serce. Podeszłam powoli do niego i stanęłam naprzeciw.
- Kiedy powiedziałaś, że tylko wydaje mi się, że wiem jak wygląda piekło miałaś absolutną rację. - Szepnął. - Teraz już wiem jak tam jest naprawdę. - Chciałam dotknąć jego dłoni, ale złapał moją rękę w połowie drogi i odepchnął. - Zrobiłem ci to wszystko, ponieważ nie byłem w stanie wyobrazić sobie życia bez ciebie, byłem egocentrycznym dupkiem, Klaro, ale to, co zrobiłaś dzisiaj... - Zwiesił głowę. - Patrzyłaś mi prosto w oczy i... – Przerwał po czym ominął mnie, podszedł do drzwi tarasu i zatrzymał się przy nich. - Ja stałem się potworem, a kim stałaś się ty? - Zapytał i wszedł do wnętrza domu.
Kiedy stałam tam sama, zrozumiałam, że już dość. Że nie chcę już dłużej tylko być obok niego. Te dni sączącej się nienawiści wystarczyły mi na całą wieczność. Nie mogłam cofnąć tego co się stało.
Poszłam za nim. Stał w kuchni oparty o szafkę z butelką whisky. Wyjęłam mu ją z dłoni i odstawiłam na bok. Wspiąwszy się na palce wycisnęłam mu na ustach mocny pocałunek. Nie odpowiedział na niego. Wdzierałam się w jego usta, jakbym całowała go po latach rozłąki. Nie poruszył się. Jego dłonie wciąż zwisały obojętnie wzdłuż ciała, ale ja nie przestawałam. Całowałam go wciąż mocniej, zachłanniej. W końcu objął mnie i jego język oplótł się wokół mojego. Uniósł mnie lekko do góry i nie przestając całować przeniósł do salonu. Tam opadliśmy na kanapę. Niecierpliwie ściągał mój strój. Gdy byłam już nago uniósł się i z lubością lustrował całą moją postać. Znów pochylił się nade mną i zacząwszy od ust całował każdy centymetr mojego ciała. Jakby chciał wszędzie zostawić swój podpis.
- Kocham cię, kocham... - Szeptał rozgorączkowany tuż przy moich ustach, niecierpliwie zdzierając z siebie koszulę. - Słyszysz?
- Tak. - Jęknęłam obejmując go udami. W ślad za jego ulubionym Calvinem Kleinem poszły też spodnie. Objął rękoma moje piersi i ssąc jeden sutek drugi drażnił palcami.
- Moja... - Zaczął powoli wchodzić we mnie patrząc mi prosto w oczy. Gdy poczułam go już całego, zamknął powieki i przytknąwszy usta do mojego czoła zaczął się leniwie poruszać. Ja również zamknęłam oczy. Chłonęłam jego zapach. Dotyk jego brzucha na swoim. Głaskałam jego ramiona i plecy, wyczuwałam mięśnie tańczące pod gładką skórą. Odszukałam jego usta i bawiłam się jego językiem. Ssałam go delikatnie, oplatałam swoim. Gdy lekko ugryzłam jego dolną wargę przyśpieszył pchnięcia. Opierając się nade mną na łokciach trzymał moją twarz w dłoniach i całował mnie zapamiętale. Z każdym pchnięciem czułam jakby mocniej się ze mną wiązał. Nierozerwalnie.
- Kochaj mnie... - Jęknął opierając czoło na moim.
- Kocham.
- Kochaj mnie mocniej. - Prosił.
- Kocham cię całą sobą. - Wtuliłam się w niego mocniej. Brał mnie tymi leniwymi, głębokimi pchnięciami. Wspinał się ze mną na szczyt.
- Nigdy mnie nie zostawiaj. - Szepnął po chwili. Powoli syciliśmy się swoimi ciałami, wlewając w nie rozkosz z każdym namiętnym pchnięciem. Nie śpieszyliśmy się, bo i dokąd? Czy wieczność to za mało?
EPILOG
Sarna łakomie obgryzała wystające spod śniegu obeschłe gałązki. Trzask kruszonego pod jej racicą śniegu, gdy wygrzebywała pożywienie, niósł się głośnym echem pośród drzew. Nagle coś zwróciło uwagę zwierzęcia. Podniosło głowę i nasłuchiwało strzygąc uszami. Czujne oczy ze strachem wypatrywały ruchu między pniami drzew. Wiatr delikatnie poruszył zeschniętymi liśćmi, które wręcz zaklekotały jak kastaniety. Coś zaszemrało w rosnących nieopodal krzewach, ale wtopiło się w dźwięki lasu i zwierzę znów powróciło do obgryzania gałązek. Szybki jak błyskawica cień przemknął za jej zadem i zwierzę w panice rzuciło się do ucieczki, rozbryzgując wokół bryłki zamarzniętego śniegu. Biegło na oślep zygzakiem, uskakując w ostatniej chwili przed pniami drzew. Serce pompowało krew w szaleńczym tempie, mięśnie zmęczyły się boleśnie i zwierzę w końcu zwolniło kroku przechodząc do spokojniejszego kłusa. Rozejrzało się niespokojnie wokół i nie wyczuwając już zagrożenia, szło spokojnym krokiem wzbijając swym oddechem kłęby pary. Cios. Zwierzę powalone szybkim uderzeniem wbiło się w śnieg wierzgając żałośnie racicami w powietrzu. Trzask łamanych kości i sarna opadła na zlodowaciałą białą pokrywę. Wśród mrozu tej zimy cicho niósł się już tylko dźwięk łapczywego łykania.
- Dobrze! - Wyrósł obok niej jak spod ziemi i jego głos odbił się echem wśród lasu. - Nie jesteś w tym już coraz lepsza, ale naprawdę dobra. - Ukucnął obok i odsunął jej długi warkocz na bok, by nie ubrudziła go krwią zwierzęcia. Spojrzała tylko na niego spod półprzymkniętych powiek nie przestając pić. - Nie możesz tak długo czekać z pożywianiem się. - Pogłaskał ją czule. - To cię osłabia i nie masz później siły gonić zwierzyny po lesie, najdroższa. Takie zachowanie wodzi na pokuszenie, by zaspokoić głód słabszą ofiarą... A nasi sąsiedzi na pewno zorientowaliby się, gdyby ich krąg zaczął się pomniejszać. - Zażartował.
- Skończ już te swoje kazania, odbierasz mi apetyt. - Oblizała usta z resztek czerwieni i obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. - Poszło mi znakomicie!
- Prawie ją spłoszyłaś na początku. - Nie przestawał się uśmiechać. Droczył się.
- Nieprawda!
- Prawda.
- Nieprawda! - Krzyknęła. Widział, że budzi się w niej gniew. Oczy, które wracały już do swego naturalnego dla nich koloru znów zaczynały ciemnieć. Od kiedy Klara stała się taka jak on, wzmogły się cechy jej... namiętniej osobowości. W tym także porywczość. Czasami wystarczyła najmniejsza iskra, by wybuchła prawdziwa wojna. Ale on był cierpliwy. On wiedział, że już niedługo wszystko się uspokoi, że ona nauczy się panować nad rozbuchanymi emocjami. Dlatego też cierpliwie zmilczał jej kolejny wybuch.
- Dobrze, już dobrze. - Podniósł się i spojrzał na nią z góry. Wciąż nie mógł uwierzyć jak to możliwe, by ten mały karzełek klęczący u jego stóp miał w sobie tyle siły.
"Natura nigdy nie przestanie mnie zadziwiać"
Podniosła się z klęczek i stanęła przed nim wyprostowana, ale i tak musiała zadrzeć głowę by na niego patrzeć z tak bliska. Tęczówki na powrót zaczęły przybierać ten ognisty kolor. Jej oczy płonęły przed nim oprawione w czarne rzęsy. Czarne kreski na powiekach wzmagały ten kontrast. Piękna. Wciąż działała na jego zmysły.
- Przepraszam. - Szepnęła.
- Wiem. Nie gniewam się, ale jeżeli nie zaczniesz nad sobą w końcu chociaż trochę panować, będę musiał odparowywać te twoje ciosy. - Odparł powoli. Był zaskoczony. Po raz pierwszy przeprosiła go za swój wybuch. Delikatnie pogłaskał wierzchem dłoni jej policzek.
- Przepraszam, że sprawiam ci tyle przykrości.
- Wiem, jak to jest na początku. Wiem, co czujesz. - Szepnął smutno.
- Ale boli cię to... - Spuściła wzrok. - Nie chcę cię ranić.
- Naprawdę? - Powiedział weselej unosząc brew. - Dzisiaj rano, kiedy znów paznokciami darłaś pasy z moich pleców, myślałem, że jest wręcz przeciwnie.
- Cicho. - Przygryzła dolną wargę w uśmiechu i spojrzała na niego rozognionymi oczyma.
- Cicho? Omal nie popękały mi bębenki, tak krzyczałaś pode mną.
- Cicho! - Roześmiała się i zarzuciła mu ramiona na szyję. Objął ją i zatoczył krąg unosząc ją w powietrzu.
- Lubię cię taką. - Mruknął chyląc się ku jej ustom. - Na takie zadawanie mi ran, masz moje pozwolenie, bestio.
- Z przyjemnością zadam ci teraz jeszcze kilka...
Koniec części IV, ostatniej.