Domino (I)
24 sierpnia 2019
Domino
Szacowany czas lektury: 20 min
Kryminał! Popełniłem kryminał! To znaczy, jest zbrodnia, są zwłoki (i to nie jedne!) więc to chyba kryminał, tak? Miłej lektury. Pierwsza część z... kilku.
Marzena stanęła w progu i opierając się o framugę, sączyła leniwie kawę, wpatrując się w robotnika. Krzysztof właśnie nakładał biały tynk na ścianę, mrucząc pod nosem słowa piosenki disco polo, która leciała z małego, przenośnego radia. Miał na sobie robocze spodnie, całe w plamach i dziurach oraz ciężkie, ochronne buty. Nosił koszulkę bez rękawów „żonobijkę”, w głowie Marzeny pojawiło się słowo skojarzone z koszulką, ale nie pociągnęło za sobą żadnych negatywnych emocji. Kobieta raczej skupiła się na umięśnionych ramionach, skórze pokrytej potem i kurzem, wyrzucającej przez pory niezliczone cząsteczki testosteronu. Sama nie mogła uwierzyć, jak reagowała na brud i smród męskiego ciała. Mąż nigdy nie miał prawa jej dotknąć, jeśli wcześniej nie wziął przynajmniej szybkiego prysznicu.
Ogarnęła ją fala odrętwiającego odprężenia. Z jednej strony po głowie nie tłukły się przykre i stresujące myśli, a z drugiej strony nie mogła pozbyć się uczucia napięcia w pewnych częściach ciała. Krzysiek w końcu zorientował się, że jest obserwowany i zrobiło mu się głupio zapewne z powodu nucenia pod nosem.
- Napijesz się czegoś? Może kawy? Robię przepyszną espresso.
- Dziękuję, woda wystarczy.
Krzysiek, dwudziestokilkulatek, który z całej ekipy stawił się pierwszy do pracy, nie potrafił patrzeć Marzenie w oczy. Poprawiła jedwabny szlafrok, który zarzuciła na kolorową piżamę i zniknęła w kuchni. Wróciła chwilę później z butelką wody, podchodząc bardzo blisko, wprawiając robotnika w jeszcze większe zakłopotanie.
- Proszę.
- Dziękuję pani.
- Jaki dżentelmen.
Podrapał się po głowie, obdarzył kobietę uśmiechem, nie wiedząc czy może już wrócić do tynkowania, czy klientka oczekuje dalszej części konwersacji. Ta nieporadność i zawstydzenie dodawały mu uroku w oczach Marzeny. Ostatni raz z kimś w wieku Krzysztofa była ze dwadzieścia lat temu. Przypomniała sobie te pasję, dziką naturę, niewyczerpalne pokłady energii…
- A ty, Krzysiu, masz dziewczynę?
- Nie dziewczynę, a narzeczoną.
- No proszę, nie dziwi mnie to. Taki przystojny i pracowity mężczyzna powinien być już dawno zaklepany.
Obdarzyła go szerokim uśmiechem, na co tylko wzruszył zakłopotany ramionami. Odkręcił wodę i wziął kilka głębszych łyków.
- Kiedy ślub?
- Za dwa miesiące. Na początku września.
- Tutaj?
- Nie, narzeczona pochodzi z Markowej.
- Aaa, znam, znam. Chyba jakiś daleki kuzyn mojej matki tam mieszka.
- Tak, a jak ma na… ma… nazwisko…
Krzysztof przetarł twarz, garbiąc się przy tym. Jego ruchy zrobiły się ślamazarne, wzrok błędny i szklisty. Wyglądał jak pijany.
- Wszystko w porządku, Krzysiu?
- Tak, to upał… upa… ał.
Nagle zwalił się jak długi na podłogę wyłożoną folią ochronną. Marzena popatrzyła na niego, obeszła dwa razy, dopijając kawę.
- Andrzej!
Wciąż stała nad nieruchomym robotnikiem, sącząc kawę, gdy usłyszała nerwowy bieg po piętrze, a później na schodach. Nagle do pokoju wbiegł zdyszany mężczyzna z nienaganną fryzurą i w samych slipach.
- Co jest? Kurwa, Marzena! Ja wszystko rozumiem, ale robotnika? Przecież on u nas pracuje!
- Bardzo ładnie cię proszę.
Marzena podeszła do męża i położyła dłoń na jego kroczu. Następnie zaczęła masować wzgórek.
- Wiesz, że mogę się naprawdę odwdzięczyć. Zgodzę się na to.
- Na co zgodzisz… To?!
- Tak.
Andrzej oblizał usta, myśląc intensywnie, przerzucając wzrok między żoną, a nieprzytomnym robotnikiem.
- Muszę się ubrać, a ty podjedź samochodem od tyłu.
- Kocham cię! – krzyknęła za oddalającym się mężem.
Stara szopa ziała licznymi dziurami, przez które wpadał blask czerwcowego słońca. Pod ścianami walały się pordzewiałe i połamane narzędzia, tył zajmowały pojedyncze bale starego, przegniłego siana. Pomimo negatywnego, pierwszego wrażenia, środek szopy był oazą czystości. Betonowa, równa posadzka zajmowała powierzchnię trzy na trzy metry i była nieskazitelnie czysta. Z wszystkich wierzchołków wyrastały grube, stalowe belki, połączone w poziomie innymi, tworząc razem solidny szkielet w kształcie sześcianu. Dach został wykonany z grubej blachy, z którego zwisał gruby łańcuch, zakończony skórzanymi paskami; wydawało się, że jedno z drugim tworzy jedną wielką plątaninę. Na jednej z krawędzi posadzki stała prosta, metalowa szafka zamykana na kluczyk, a naprzeciwko gładki, stalowy stół z uchwytami na ręce i nogi. Stół był mobilny – można było go obracać wokół dwóch poziomych osi, w tył i w przód oraz na boki.
Marzena stanęła naprzeciwko stołu, do którego przymocowano Krzyśka. Cały nagi, spał w najlepsze, pochrapując. Kobieta uśmiechnęła się i podeszła bliżej, ściągając skórzane rękawiczki. Ciepłymi dłońmi dotknęła penis i zaczęła go delikatnie masować. Gdy budził się powoli do życia, jego właściciel odzyskiwał przytomność.
- O Jezu… - Robotnik syknął z bólu, gdy otwarł oczy. Kręcił głową, nie mogąc znieść światła lamp zamocowanych w górnych narożach konstrukcji.
Marzena nie odezwała się słowem, tylko wzięła stary, drewniany taboret, walizkę i postawiła wszystko niedaleko stołu z Krzyśkiem. Ten wreszcie odzyskał wzrok i świadomość.
- Co się dzieje? Kurwa, moja głowa!
- Mam tu tabletkę, która pomoże. Łyknij… i popij. Dobrze. – Podała robotnikowi przedmioty zabrane z walizki.
Krzysiek wciąż zdezorientowany posłuchał ciepłego, opiekuńczego głosu Marzeny.
- Migrena niedługo przejdzie. Wybacz, trochę przesadziłam ze środkami usypiającymi.
- O co tu chodzi? I dlaczego jestem goły?! Wypuść mnie! Pomocy!
Kobieta stała niewzruszona, obserwując zmieniające się oblicze młodego mężczyzny. Od jego konsternacji, poprzez zdziwienie, szok, kończąc na przerażeniu. Pozwoliła mu się samemu uspokoić.
- Wybacz tę… szopkę, nomen omen, ale była konieczna.
- Dlaczego jestem uwięziony?
- Bo wiem, że dobrowolnie nie zgodziłbyś się na seks ze mną.
- I dlatego mnie pani naćpała?!
- Kobieta musi sobie jakoś radzić w życiu.
- Wypuść mnie, pizdo!
- Oj, Krzysiu, po co te wulgaryzmy? Nie lepiej spędzić wspólny czas w miłym gronie, wśród przyjaciół?
Robotnik odwrócił się, gdy z cienia wychylił się Andrzej. Był wyłącznie w rozpuszczonym szlafroku, odsłaniając bezwstydnie budzącego się do życia penisa. W porównaniu z nim Marzena wydawała się kompletnie ubrana, chociaż przedziwnie. Całe ciało pokrywał lateksowy strój z zamkami na biuście i łonie. Blond włosy upięła w kuc, na nogach miała wysokie, czarne szpilki. Żartowniś mógłby powiedzieć, że była ubrana w czarny kondon, szczelnie przylegający do jej zgrabnego ciała.
Andrzej uśmiechał się cały czas, gdy podszedł do kamery stojącej tuż za posadzką i ją uruchamiał.
- Krzysiu, nie lubimy krzyków, dlatego jeśli zaczniesz, po prostu cię zakneblujemy. Oszczędź sobie i nam dyskomfortu.
- Ratunku! Pomocy!
Marzena westchnęła zawiedziona, po czym wyciągnęła z walizki szmatę i wepchała robotnikowi do gardła. Wciąż krzyczał, czerwieniąc się przy tym, ale małżeństwo szybko zignorowało próby uwięzionego.
- Pokaż mi tutaj ten skarb. Och, narzeczona musi być zadowolona, co Krzysiu? Masz słuszne rozmiary.
Podekscytowana kobieta delikatnie pieściła członek i jądra, oblizując co jakiś czas usta. Chłopak próbował się szarpać, ale obręcze trzymały zbyt mocno, żeby coś wskórał. Powoli jego przyrodzenie budziło się do życia.
- Żebyś źle nie odczytał swojego ciała, chłopaku. Nie podnieca cię cała ta sytuacja, po prostu podałam ci silne środki na wzwód. Na wypadek braku współpracy z twojej strony. Zapewniam cię jednak, że nie uprawiamy żadnego sado-maso. Brzydzimy się wręcz bólem.
Jej pieszczoty przybrały na sile, ona sama zaczęła dyszeć z podniecenia.
- Jaki wielki…
- Marzena. Obiecałaś – wtrącił się nagle Andrzej.
- No dobrze. Masz.
Mąż stanął na jej miejscu, a ona za nim, obejmując dłońmi jego jeszcze nie wybudzonego członka. Andrzej zachowywał się jak nastolatek podczas pierwszego razu, dotykając sterczący penis Krzysztofa.
- Wybacz, kolego, to mój pierwszy raz, no wiesz, z facetem.
- Kochanie, nie tłumacz się. Po prostu zrób to.
Andrzej chwycił mocniej za fallusa i masturbował go.
- Niby to znam, a jednak jest inaczej. Inna faktura, temperatura…
- Spróbuj go.
Mąż z pewnym wahaniem pochylił się i polizał go. Robotnik znów wzmógł swoje krzyki i szarpanie się, ale niewiele to dało. W końcu rozpłakał się i odwrócił wzrok, gdy Andrzej włożył go sobie do ust. Trwało to dobre kilka minut podczas których Andrzej próbował różnych chwytów i pozycji, smakując penis i śluz, który powoli się z niego wydostawał.
- Dziwne, ale kręcące – powiedział, gdy w końcu się oderwał. Marzena cały czas stała za nim i delikatnie go masturbowała.
- Podobało ci się?
- Nie wiem. Chyba tak? Nie, raczej nie – dodał po chwili.
- No to myślę, że nie jesteś biseksualny.
- No tak, ale może spodobałoby mi się, gdyby to on zrobił mi laskę.
- Chcesz ryzykować?
- Masz rację. No to wracam na swoje miejsca.
Marzena klepnęła męża, gdy się oddalał, po czym sama przywarła do penisa uwięzionego chłopaka. Od razu widać było, że jest w tym dobra. Mocno się zaangażowała.
- Wiesz, Krzysiu, uwielbiam męskie członki. W każdej postaci i stanie. Czyste, brudne, sflaczale, sterczące, białe, żółte, czarne, och długo by wymieniać.
Mówiła wtedy, gdy akurat nie robiła fellatio Krzyśkowi. Ten był już mniej przygnębiony, nawet się uspokoił, chociaż czujnie obserwował oboje. Marzena lizała go po nasadce, wzdłuż żyły, po jądrach, śliniąc obficie całego. Czasem po prostu wcierała go sobie w twarz, przez co jej makijaż lekko się rozmazał. Czasami robiła to na ostro – wpychała go sobie po same jądra, przygryzała lub mocno ściskała, masturbując. Andrzej w tym czasie natarczywie się onanizował.
Wreszcie robotnik doszedł. Marzena wyczuła ten moment i przystawiła wcześniej przygotowany kubeczek. Wyciskając go jak tubkę, wypełniła naczynie do połowy, po czym zlizała ostatnie krople.
- Uuu, jaka piękna konsystencja i kolor. Masz świetną spermę, kochanie.
Podeszła z boku, mając męża i kamerę naprzeciwko. Pochyliła się nad torsem Krzyśka i polizała go po sutku. Złożyła kilka pocałunków wokół piersi, wzdychając z podniecenia. Wreszcie powoli rozlewała spermę po jego torsie, a następnie zlizywała wszystko i połykała.
- Smakujesz zajebiście, Krzysiu. Już mi lateks chlupie w kroczu, taka jestem mokra. Andrzejku, podoba ci się, jak zlizuję jego spermę?
- Zaraz dojdę, skarbie!
- Dojdź, błagam. Ja zaraz dojdę od smaku jego nasienia.
Dla potwierdzenia swych słów, wylała resztę i znów wszystko zlizała, na końcu podrażniając zębami brodawkę chłopaka. Gdy usłyszała, że mąż doszedł, podeszła do niego i oczyściła jego kutasa. Krzysztof cały zaczerwieniony, patrzył półprzytomnym wzrokiem na całą scenę.
Gdy oboje skończyli, Marzena podeszła do stołu i zaczęła kręcić korbkami. W efekcie stół się obrócił pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Kutas Krzysztofa wciąż się prężył, czerwony i wilgotny.
- Chcesz poczuć, jaka jestem mokra, kochasiu?
Marzena nie oczekiwała odpowiedzi, tylko stanęła tyłem do robotnika i rozpięła zamek na pośladkach. Jej pupa niemal wyskoczyła z lateksowego więzienia. Wydawała się bardzo duża.
- Powiedz mi, byłeś kiedyś ze starszą od siebie? Dużo starszą? Jestem bardzo doświadczona.
Znów go masturbowała, ale tylko na czas, gdy mówiła. Gdy skończyła, zaczęła się ocierać o sterczącego fallusa. Śluz spływał po czarnym materiale, gdy penis poszturchiwał łechtaczkę.
- Ale z ciebie niegrzeczny chłopczyk, tak drażnić kobietę! Wejdź we mnie, błagam. Nie czujesz, jaka jestem mokra? To wyłącznie twoja zasługa, jebako!
Walnęła go otwartą dłonią w udo. Wzdrygnął się, ale zajęczał bardzo słabo. Wtedy się na niego nabiła, bardzo powoli.
- Ooo, taak…
Poruszała się powoli, wchodząc i wychodząc, ale szybko skończyła się jej cierpliwość i zaczęła rżnąć Krzysztofa bez opamiętania. Kątem oka dostrzegła, że Andrzej znów się masturbuje, zamykając oczy i głośno wzdychając. Nagle Krzysztof zaczął wydawać nieartykułowane, urywane krzyki, stłumione szmatą.
- Zaczęło ci się wreszcie podobać? Tak jest, mój ogierze! Zerżnij mnie mocno!
Jeszcze bardziej przyśpieszyła i nie zwolniła, dopóki nie zaczęła drżeć. Krzyczała przy tym przeraźliwie głośno. Zajęło jej dobrą chwilę, zanim zorientowała się, że wraz z ustaniem jej krzyków zapadła niepokojąca cisza. Spojrzała na męża, który gapił się z rozwartymi ustami na nich, a jego penis już dawno opadł.
- Co się stało, kochanie?
Wskazał na Krzysztofa, więc podążyła wzrokiem w jego stronę. Leżał nieprzytomny.
- Oj, nie sądziłam, że mogę tak zmęczyć młodego byczka. Popatrz Andrzej, zemdlał!
Klasnęła w dłonie, po czym podbiegła do jego twarzy i zaczęła klepać delikatnie po policzku. Bez rezultatu.
- Mocno zasnął. Kochanie, przynieś wodę.
Wylała na niego całą butelkę, ale bez rezultatu. Dopiero wtedy Andrzej przyłożył palce do szyi robotnika.
- On… on nie żyje.
- Co kurwa?!
- Jego serce nie bije.
- Jakim cudem, kurwa twoja mać? Coś ty zrobił?!
- Ja?! To tyś go rżnęła jak małolata banana. Ty mu podałaś… o kurwa.
- Co jest?
- Te tabletki na wzwód. On chyba dostał od nich zawału.
- Co ty pierdolisz, Andrzej? Przecież to młody chłopak, nawet ty dałeś radę.
- Ale ja nie mam wady serca! Jeśli on miał… o kurwa, o kurwa, o kurwa…
Andrzej spanikował. Biegał jak kurczak bez głowy w powiewającym szlafroku i z kuśką na wierzchu. Łapał się za głowę i jak zacięta płyta powtarzał jedno przekleństwo.
- O kurwa, o kurwa, o kurwa…
- Zamknij mordę, pizdo! – Marzena nagle wydarła się na całe gardło. Poskutkowało to tym, że jej mąż zatrzymał się w miejscu i spojrzał na nią z miną idioty.
- Musimy pozbyć się ciała – powiedziała.
- Żartujesz? Niby jak? Sorry, ale na studiach nie uczyli mnie pozbywania się zwłok!
- A co to za problem? Po prostu wykopiemy dół za stodołą i po kłopocie.
- Tak? A co, jeśli wytropią go psy? Czy wiesz, że za niedługo zgłoszą jego zaginięcie i wtedy wezwą psy tropiące. Doprowadzą ich prosto do nas.
- No to co? Mamy sami zgłosić się na policję? Takiego chcesz końca?
Andrzej zaczął szarpać się za włosy, krążąc podłamany wokół stołu z martwym Krzysztofem.
- Stary kamieniołom.
- Co z nim?
- Zawiniemy ciało w folię, dociążymy i wrzucimy do wody. Psy go tam nie wyczują.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście, że kurwa nie! Nie mam lepszego pomysłu.
- Dobra, worków akurat nam nie brakuje. Mamy tę folię malarską jeszcze? Rozwijaj ją. Ale najpierw się ubierz, do cholery!
Oboje się przebrali i zawinęli nagie ciało w szarą folię malarską, na końcu zaklejając taśmą. Następnie wrzucili do bagażnika i ruszyli bez zastanowienia. Było po czternastej, gdy dotarli nad klif, z którego roztaczał się widok na rozlewisko otoczone gęstym lasem. To było miejsce schadzek młodzieży, ale w tej chwili nikogo nie widzieli.
- Może zaczekamy do wieczora? – zapytała Marzena. Po raz pierwszy nie wiedziała, co robić.
- Nie ma czasu. Musimy jeszcze wrócić do szopy i ją wysprzątać. Samochód tak samo. Przynieś mi sznur i zacznij szukać większych kamieni.
Gdy Andrzej męczył się z ciałem, Marzena krążyła w pobliżu i przynosiła na tyle duże kamienie, żeby je samej unieść. Gdy je znosiła, Andrzej odbierał je i za pomocą sznura mocował do worka. Byli już przy końcu, gdy usłyszeli głos za plecami.
- Kamienie się kradnie, tak?
Oboje znieruchomieli nad zwłokami schowanymi w bagażniku. Dopiero po chwili powoli się odwrócili.
Za nimi stał leśniczy w morowej kurtce i gumiakach. Obgryzał leniwie jabłko.
- No proszę, czyż to nie państwo bogaccy. Śpią na pieniądzach, a kamienie do ogródka kradną. Wstyd.
- Weź go zagadaj, a ja wyrzucę zwłoki do wody – Andrzej wyszeptał do Marzeny.
- Jak niby?
- Nie wiem, zrób mu laskę w krzakach. Wymyśl coś!
Rozmawiali tak, dopóki leśniczy nie zrobił dwóch kroków.
- Pan Mieczysław? Dobrze pamiętam?
- Proszę mi tu nie słodzić i po imieniu nie mówić. To będzie słony mandat.
- Czy mogę porozmawiać z panem na osobności?
- Nie ma takiej opcji, proszę pani. Może za to pani pokazać swój dowód osobisty.
- Panie Mieczysławie, oczywiście zaraz pokażę, tylko muszę coś wyjaśnić.
Uśmiechając się szeroko, chwyciła otyłego mężczyznę z krótkim wąsem pod rękę i siłą odciągnęła od samochodu. Z trudem zniosła woń na wpół przetrawionego alkoholu. Na początku leśniczy zamierzał protestować, ale Marzena posłała mu takie spojrzenie, że skapitulował.
- Panie Mietku, mogę tak się spoufalić z panem? Pan może do mnie mówić Marzena. Poczułabym się bardziej komfortowo.
- Nie wątpię, ale jestem na służbie, a nie na kawie.
- Oczywiście, wszystko rozumiem i nie zamierzam panu utrudniać, chcę tylko, żeby pan mnie zrozumiał. Ja tego nie chciałam!
- Czego?
- No tego, tego wszystkiego! Mówiłam mu, żebyśmy nie ryzykowali i kupili głazy w ogrodniczym, ale on tylko swoje, że nie będzie płacił za kamienie. Prawda jest taka, że jest strasznie skąpy.
- To tłumaczy, w jaki sposób się dorobił.
- No właśnie. Szczerze powiedziawszy mam już dość. – Głos Marzeny się załamał. – Już nie wytrzymuję tych wszystkich tajemnic, które mi powierza. A na dodatek zdradza mnie!
- Co pani mówi?
Kobieta prowadziła leśniczego coraz głębiej, aż samochód i Andrzej zniknęli za parowami i drzewkami.
- Tak. Jak już tak rozmawiamy ze sobą szczerze, to się muszę do czegoś przyznać.
- Hmm?
- Nie byłam z mężem od roku.
- Też coś! Taka atrakcyjna kobieta i żyje w celibacie? Nie chce się wierzyć.
- Ale to prawda! Nie dość, że muszę z nim łamać prawo, to jeszcze jestem taka samotna…
- Niech się pani rozwiedzie. Dostanie pół majątku i będzie mogła poszukać kogoś lepszego.
Przy ostatnim zdaniu leśniczy popatrzył dziwnie na Marzenę, lekko się uśmiechając.
- Gdyby to było takie proste, Mietku. Jestem z bogobojnej rodziny, wiesz, jaki byłby wstyd, jakby się wszyscy dowiedzieli? Poza tym wciąż jestem naiwna i mam nadzieję, że uda mi się go w końcu zmienić.
- No cóż, mandat na pewno w tym pomoże. Niech nie myśli, że jest bezkarny.
- Gdzie byłeś, gdy byłam młodsza? Żeby Andrzej był chociaż w połowie takim mężczyzną jak ty…
Ostatnie słowa wyszeptała, kładąc dłonie na jego kroczu.
- Pani Marzeno, tak nie wypada!
- Błagam, przy tobie czuję się prawdziwą kobietą. Nie odbieraj mi tego.
Pocałowała go, gdy nieśpiesznie mocowała się z paskiem i rozporkiem. Poczuła smak pasztetu i papierosów w ustach, ale nawet na chwilę się nie zawahała. W końcu uwolniła kutasa Leśniczego ze spodni i czym prędzej upadła na kolana.
- Jaki wielki! Mój Boże…
Tym razem zachwyt nie był udawany. Objęła sztywniejącego penisa w obie dłonie, podziwiając jego rozmiary.
- My z dziada pradziada wychowywani w lesie. Zdrowe powietrze i dużo ruchu… wie pani, to znaczy, wiesz Marzenko…
- Mhmm.
Tylko tyle była w stanie powiedzieć z grubym kutasem w ustach. Chociaż śmierdział uryną i potem doprowadzał ją do szału. Ściskała owłosione jądra, próbując wepchać go jak najgłębiej, ale ledwie pokonała połowę drogi. Przewracała oczami i mocno się śliniła, ale nie ustawała w próbach połknięcia go do końca.
- O Jezu, Marzenko, udusisz się zaraz.
- Hmpf!
Zrobiła się czerwona, ale nie odpuszczała.
- Zaraz dojdę…
Nagle rozległo się głuche uderzenie, a Mietek poleciał na Marzenę, przygniatając ją do ziemi.
- Na pomoc!
- Zamknij się! To ja.
- Andrzej? Pomóż mi!
Pomógł jej wydostać się spod cielska leśniczego ze spuszczonymi do kolan spodniami.
- No proszę, kazałem ci odwrócić jego uwagę, ale liczyłem, że na gadaniu poprzestaniesz.
- Dlaczego go uderzyłeś?!
- Jego też musimy się pozbyć. Pewnie widział ciało.
- Nie widział, idioto! Myślał, że kradniemy kamienie.
- O kurwa.
- No właśnie!
- To co teraz?
- Zostawiamy go i uciekamy – Marzena zawyrokowała.
- Dlaczego? Przecież to będzie podejrzane.
- Nie będzie. Był napruty, jak się ocknie, pomyśli pewnie, że to tylko delirium. Poza tym to będzie jego słowo przeciw naszemu.
- No nie wiem…
- No to go dobij i pozbądź się ciała!
- Nie bądź taka uszczypliwa, oboje wpadliśmy w to gówno.
- Dobra, przepraszam. Skończyłeś?
- Tak. Ciało ładnie poszybowało w dół. Nie wynurzył się.
- Jedźmy stąd jak najszybciej. Mamy jeszcze mnóstwo roboty.
Późnym popołudniem rozdzielili się. On wziął samochód na myjnię, ona szorowała każdą powierzchnię, na której mógł zostać ślad po Krzysztofie. Zmęczenie dawało jej się we znaki, ale nie było mowy o odpoczynku, dopóki nie usunie wszelkich śladów. Dopiero późnym wieczorem wrócili do domu.
Na miejscu nikogo nie było, robotnicy dużo wcześniej skończyli, więc mieli dom tylko dla siebie. Andrzej od razu chwycił za butelkę whisky i udał się na ogród, żeby zapić się na śmierć, jak to ujął. Marzena, chociaż wykończona, bała się iść spać, dlatego oddała się kolejnym porządkom. Wreszcie poszła wyrzucić śmieci do kosza. Kiedy stała przy bramie, podjechał pod nią chłopiec na rowerze, na oko szesnastoletni. Dziwnie się uśmiechał i bezczelnie na nią patrzył.
- Pomóc ci w czymś, dziecko?
- Widziałem, co zrobiliście. – Uśmiechał się z dumą.
- Nie wiem, o co ci chodzi, lepiej wracaj do domu.
- Widziałem was na klifie.
Dopiero teraz dotarło do Marzeny o czym mówił chłopak. Momentalnie zrobiło jej się zimno, musiała przełknąć ślinę. Panicznie rozglądała się za Andrzejem, gdyż sama nie wiedziała, co ma robić. Niezwykle nieprzyjemne tak jak rzadkie wrażenie w jej przypadku.
- Słuchaj, młody, chyba ci się coś wydawało…
- Wielki worek wpadający do wody to raczej nie zwidy.
Marzena zacisnęła dłonie na barierce bramy wjazdowej.
- Czego chcesz?
Młodzieniec nie przestawał się uśmiechać, zamiast odpowiedzieć od razu, najpierw wzruszył ramionami.
- Bo ja wiem? Jest pani piękną kobietą…
Marzena odetchnęła z ulgą i jednocześnie doszła do wniosku, że dzisiejsza młodzież jest zepsuta do cna. Chłopak widział spadające ciało i zamiast dzwonić po policję, chciał sobie podupczyć. Marzena jednak była daleka od moralizowania i wychowywania cudzego bachora.
- Wejdź, proszę. Myślę, że się dogadamy.
Przepuściła go razem z rowerem i zaprowadziła do garażu. Młody zrobił się nerwowy i podekscytowany.
- Byłeś kiedyś z kobietą?
- Nieraz!
Od razu wiedziała, że kłamie.
- W takim razie pokaż mi swój sprzęt.
Chłopak wyraźnie stracił rezon, zawstydził się.
- Ale jak, że tu?
- A co, mam ci zrobić dobrze w domu, gdzie jest mój mąż? Pojebało cię?
- Ok, dobra.
Jednym ruchem spuścił spodenki z majtkami. Był już wyraźnie pobudzony.
- No, no, nie masz się czego wstydzić, młody. Jak ci w ogóle na imię?
- Michał.
- Masz niezły sprzęt, Michał.
- Dzięki, hehe.
Podeszła do niego, uśmiechnęła się ciepło i klęknęła. Wzięła do ręki młodego penisa, który w oka mgnieniu przybierał na twardości. Wystarczyły trzy ruchy, żeby był w pełni gotowy.
- Przyznam, że tak młodego kutaska to jeszcze nie miałam.
- Ssij mi pałę, suko.
Spojrzała na niego zszokowana. Na początku spoglądał na nią hardo, pełen podniecenia, ale widząc jej minę, ogarnęły go wątpliwości.
- Sorry, myślałem, że tak się powinno mówić. Tak mówią…
- Przestań oglądać pornole, bo ci mózg lasują. Do kobiety należy zwracać się z szacunkiem, rozumiesz?
- Tak, proszę pani.
- Jeżeli kobieta chce poświntuszyć, powie ci o tym.
- Będę pamiętał, proszę pani.
- Dobrze.
Wróciła do masturbacji, czerpiąc z niej miłą satysfakcję. Nie trwało to jednak długo.
- O rzesz, tyle spermy jeszcze nie widziałam.
- Przepraszam. Ja już pójdę.
- Dokąd to? – Chwyciła go za rękę, gdy spróbował się odsunąć. – Dopiero się rozkręcam.
Chociaż penis Michała zmiękł, nie przejęła się tym. Zaczęła go masturbować na nowo, całego klejącego się od nasienia.
- Chcesz zobaczyć moje piersi?
- Tak.
Odsłoniła biustonosz, potem uwolniła piersi. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdy usłyszała głośne westchnienie. Penis Michała chwilę później zesztywniał. Wzięła go do buzi, smakując chłopaka i jego spermę. Mieszanka była wyborna i poczuła, że wilgotnieje, dlatego przerwała na chwilę i uwolniła się ze spodni.
- Widziałeś kiedyś cipkę? Ale na żywo?
Najpierw dostała potwierdzenie, potem zaprzeczenie. Chłopakowi nie zamykały się usta z wrażenia. Ściągnęła powoli majteczki, odsłaniając lekko zarośnięte łono.
- Usiądź na stole.
Jedną ręką się masturbowała, a drugą Michała. Patrzył, jak zaczarowany na jej ruchy.
- Mogę dotknąć?
- Oczywiście.
Michał zaczął bawić się piersiami Marzeny. Brakowało mu wprawy i cierpliwości, nie wiedział, co lubi kobieta, a co ją drażni, ale dzięki wskazówkom szybko zaczął dawać przyjemność. Michał okazał się teraz wytrzymalszy, musiała włożyć więcej wysiłku, żeby doprowadzić go do powtórnego spełnienia. Było jednak warto, sama przeżyła orgazm, gdy chłopak pokrzykiwał z bólu i przyjemności. Okazało się, że wciąż miał sporo spermy, którą Marzena z przyjemnością zlizała.
- Czy rozumiesz, co się stało? Kupiłam twoje milczenie. Nikomu, ale to absolutnie nikomu nie możesz powiedzieć. Nawet kumplom z ławki.
- Rozumiem. – Już miał wyjść z garażu, gdy przystanął i zapytał. – Po co wyrzucaliście śmieci do zalewu? Nie mogliście oddać na wysypisko?
Dopiero teraz dotarło do Marzeny, co tak naprawdę widział Michał. Roześmiała się głośno, wprawiając chłopca w konsternację.
- To były puszki z farbami, a za to liczą sobie bardzo dużo. Woleliśmy przyoszczędzić.
- Tacy dziani, a na śmieciach oszczędzają.
Chłopak zniknął ekspresowo w ciemności, a Marzena poczuła, że zaraz odpłynie i zaśnie w garażu. Wzięła szybki prysznic i walnęła się do łóżka obok pochrapującego męża, zalanego w trupa z prawie pustą butelką w ręku.