Ilustracja: Priscilla du Preez

Hugo (II)

17 lipca 2023

Opowiadanie z serii:
Hugo

Szacowany czas lektury: 32 min

Kolejna część oczami hrabiego...

Pudełko

Hrabia Zachary Douglas

Koń przebierał kopytami, zupełnie tak jakby pierwszy śnieg i jego obszczypywał, tak jak szczypał moje policzki, nos i dłonie, których nie osłoniłem rękawicami. Płatki były wyjątkowo mroźne. Poczucie miałem, jakby malutkie, ledwie dostrzegalne gołym okiem, sople spadały z nieba wprost na ziemię i wbijały się we mnie w ten cholernie zimny, bolesny sposób. A w takich momentach najbardziej tęskniłem za pewnością, że własna baba czeka w domu. Kurwy gwarantowały ciepło ud i wilgotną cipkę, ale z kurwami nie wypadało zasypiać. A przyjemnie czasami, od czasu do czasu, zimą zwłaszcza, byłoby mieć kogoś z kim można się położyć wieczorem i rano wspólnie obudzić.

Nakazałem Hugo przystanąć na niemal zawsze pustej polanie, która teraz gęstniała od przybywających żandarmów i koszarnianych medyków. Zszedłem z konia i stanąłem wprost przed wnukiem starego Josepha. Wiedziałem, że to ten, bo David całą drogę opowiadał mi o tym, jak mężczyzna wygląda. Gęba mu się nie zamykała w zachwytach, że on taki młody, a już tak wyedukowany, że tak ważną posadę pełni. Bla bla bla o typie, który z dziada i pradziada w moich oczach mógł być co najwyżej chujem.

Wnuk starego Josepha dziedziczył po dziadzie nie tylko chujowe geny, ale nawet imię. Ten młodszy nazywał samego siebie Josephem Juniorem.

– Dla przyjaciół i bliższych znajomych Jose – powiedział, zapewne starając się być miłym, a ja już wtedy wiedziałem, że dla mnie na zawsze pozostanie Josephem. Nie zamierzałem nawet znajomić się, a już tym bardziej przyjaźnić, z kimś kto starego Josepha miał w rodzinie, a tu, na domiar złego, była to rodzina w pierwszej linii.

David uważał, że mam negatywny nawyk oceniania ludzi po ich korzeniach. Wyznawałem jednak, że czym skorupka za młodu nasiąkła i na co oczy się napatrzyły, to potem łapska robiły. A stary Joseph był chujem. Po prostu chujem ogromnym. I choćby młodszy Joseph był o połowę lepszy od dziadka, to wciąż byłby dużym chujem. A ja chujów nie znosiłem.

– Rozumiem, że pan jest hrabią hrabstwa De–Winter? – zapytał Davida.

Z trudem powstrzymałem śmiech, ale ostatecznie nie odczułem zdziwienia. O pomyłkę nie było trudno. Po pierwsze, bo to ja prowadziłem Hugo, a David był jedynie pasażerem, a większość hrabiów i księciów, jeśli nie w karocach, to właśnie tak podróżowała. Choć zwykle odbywało się to w taki sposób na polowaniach. Po drugie, David był w pełnym, drogim, szytym na miarę i z najlepszych materiałów garniturze o hebanowej barwie. Zielony niczym trawa płaszcz, długości znacznie za kolana, dodawał mu elegancji i centymetrów, których bogowie mu poskąpili. A mnie przywodził na myśl wiosnę – jedną z mych ulubionych pór roku. Faktem jednak było, że przy Davidzie, w ten konkretny czas, wyglądałem niczym ubogi daleki kuzyn. Syn klasy robotniczej. Już nie rolnik, ale jeszcze nie gospodarz. Taki pracownik biednej, zatrudniającej z tuzin ludzi, fabryczki.

David pokręcił głową i wskazał dłonią na mnie.

– Hrabią hrabstwa De–Winter jest Zachary Douglas – wyjaśnił.

Joseph najpierw zmierzył mnie od stóp do głów, a następnie wyciągnął w moją stronę dłoń w czarnej, lśniącej, na pewno nowej rękawiczce. Nie odwzajemniłem jego uścisku, swoje dłonie mocniej wcisnąłem do kieszeni płaszcza. Zerknąłem przy tym na swój rękaw. Kolor przypomniał mi o tym jak bardzo jestem głodny. Miałem ochotę na kiełbasę z musztardą. Najlepiej taką mocno opaloną. Często samemu sobie taką nad piecem, kominkiem lub ogniem kuchenki przygotowywałem.

– Przepraszam. Nie wychowywałem się w Mullier – starał się usprawiedliwić, zapewne uważając, że to przez tę nic nieznaczącą pomyłkę nie podałem mu dłoni. Nawet mu do łba nie przyszło, że to przez jego nazwisko. Czyli był równie tępy co stary Joseph.

Hrabstwo Mullier, w odróżnieniu od hrabstwa De–Winter, od wieków było w posiadaniu kolejnych pokoleń synów założycieli. Stąd nazwa zgodna z nazwiskiem, które nosił obecny hrabia. Ten nieszczęśnik jednak nie miał syna. Posiadał póki co tylko nastoletniego pasierba i zamężną już pasierbicę. Braci pochował, ostatniego w zeszłym miesiącu. Żaden z nich nie miał potomka męskiej płci. Tak więc nazwisko i nazwa hrabstwa, po śmierci tego jednego, ostatniego członka miały przestać iść z sobą w parze. Najprawdopodobniej otrzyma je syn żony. Złoty chłopak. Grywał ze mną w karty w burdelach. Bitki dobrze obstawiał. Trochę moczymorda, ale co ja tam będę obcemu wypominał, gdy sam lubiłem wąsy w ognistej zamoczyć.

Wzruszyłem ramionami. Pod wpływem zimna głębiej wcisnąłem dłonie do kieszeni.

– Do rodu De–Winter należała żona hrabiego Douglasa – wyjaśnił David, a ja za żadną cholerę nie mogłem pojąć, po co on tłumaczy się temu chuj-juniorowi.

Wiele rzeczy tego typu nie potrafiłem pojąć. Właściwie niewiele mówiłem. Nie nawykłem do strzępienia sobie języka bez przyczyny. David więc był moją mową urzędową, taką z krwi i kości, i na dodatek zawsze pod ręką. Nie miał żony ani dzieci, choć był w idealnym wieku do posiadania obydwóch. Rodziców miał spokojnych, zapracowanych. Nie było nader dużo okazji by odwiedzał ich na wsi. Z resztą, David zdawał się nie lubić wsi. Pola przyprawiały go o dreszcze, choć w życiu na żadnym źdźbła nie ściął własną dłonią. Jego rodzice pracowali na roli. Syna mieli jednego. Poświęcili mu młodość, zaharowując się, by zapewnić mu edukację i otworzyć furtkę na jeden z tytułowych dworów. I tak trafił do Marii – mojej żony. Był wtedy młody, świeży, pomysły miał innowacyjne. I jednym z takich doprowadził ją do niechcianej ciąży i niemal na upadek naraził. I to właśnie wtedy zgodziłem się ją poślubić. Mezalians to był, bo sam wtedy byłem bezrobotny i nawet nie starałem się zdobyć najniższego wykształcenia. Nigdy nie lubiłem szkolnictwa. Za młodu uciekałem z zajęć w pierwszych trzech godzinach ich odbywania. A matka – samotna kobieta – nie mogła mnie zagnać do lekcji, czy zmusić do czytania. Kobieta w starciu z mężczyzną nie ma żadnych szans. Nawet jeśli to starcie między matką a synem. W końcu co ona mogła mi zrobić? Dać baty na dupę, po których byłbym się tylko śmiał do rozpuku? Podczas gdy za miękkie miała sumienie, by na mnie choćby palec podnieść.

Kiedy podrosłem, parałem się krótkimi zajęciami, dającymi szybki zarobek, tak bym mógł przeżyć i miał za co usta zamoczyć, co w usta wsadzić i w czym fiutem pofolgować. Takim właśnie poznała mnie pierwsza, i póki co jedyna, żona. Jednak to dzięki mnie i mojemu, jakże wielkiemu poświęceniu, jej dziecko zyskało ojca. W zamian, po latach, dostałem we władanie hrabstwo. Stanąłem też przed osądem społecznym i urzędniczym.

Otrzymałem baty za nieprzestrzeganie tradycji i niezłożenie ślubów, a więc też za niedotrzymanie ich. Od wieków panowała zasada, że od oświadczyn do ślubu musi minąć dwadzieścia jeden tygodni, inaczej dwieście dziesięć dni, podczas których nie wolno współżyć ani z żadną kurwą, ani z przyszłą żoną. Taki wymyślny post przed nocą poślubną, gdyż wtedy ta ma większe szanse zaowocować. U nas zaowocowało wcześniej, a ci zamiast pękać z dumy, bo przecież nie zwiałem, tylko wziąłem odpowiedzialność, nałożyli na mnie karę. Dziś miałbym ten przywilej, że sam siebie mógłbym ułaskawić. Wtedy jednak hrabią był brat Marii. Nieszczęśnik zmarł nie dożywszy sędziwego wieku. Był dzieckiem z pierwszego małżeństwa hrabiego, trzydzieści lat od Marii starszy.

– Obiecuję zapoznać się z kronikami z ostatnich lat, w wolnej chwili – wyjawił Joseph. – A teraz chciałbym panom coś pokazać. – Wskazał dłonią kierunek. Z oddali widziałem, że Mullier, wraz z żandarmami i medykami, jest już na miejscu.

– A nasz żandarm wysokiego szczebla? – szepnąłem zapytanie do Davida, gdyż nigdzie nie widziałem człowieka w umundurowaniu o naszych barwach.

David wzruszył ramionami.

– Po tylu latach, akurat w takiej chwili, musisz przejmować po mnie ten zwyczaj – warknąłem na niego, wciąż zniżając głos do szeptu.

– Może nie został wezwany – gdybał. – Pierw poinformowano komisariat w hrabstwie Mullier – objaśnił.

– Kto normalny biegnie zgłosić dziecko w kartonie hrabstwo dalej? Do nas miał z pięćdziesiąt kroków, tam z pięćtysięcy – nie rozumiałem.

– Sprawdzę – syknął David, ale to ani trochę nie poprawiało obecnej sytuacji.

Aktualnie przez głupiego zgłaszającego, który chciał przy okazji zrobić kondycję nadmiarom kroków, my mieliśmy na karku nie tylko chuj–juniora, ale jeszcze chuj–Mulliera, z którym zapewne będziemy zmuszani współpracować. Tak więc znalezienie biegacza chuja mi dawało. Co najwyżej mogło mnie skazać, z mocy króla, za wprowadzenie bez jego wiedzy kary śmierci przez zabatożenie. A miałem na to ochotę. Kurewską ochotę na to miałem.


Z ociąganiem doczłapałem się do zwłok. Nie były już w kartonie. Ten spoczywał w zadaszonej dorożce. Denat był nagi. Z dalszej odległości przypominał lalkę, a nawet wystawowego manekina, jakiego widuje się głównie u modystek i krawcowych. Są to lalki wykonane z białej porcelany. Mają proporcjonalne dłonie i głowy, ale już nogi i ręce jak patyczki, bo w celach oszczędnościowych skąpi się materiału na to czego nie widać. I to zmarłe dziecko wyglądało podobnie. Jego dłonie, choć szczupłe, były duże, palce długie, głowa też naturalnie wielka, zaś cała reszta zupełnie niepasująca do wzrostu i szacowanego wieku. Medyk od nieżywych ocenił dziecko na lat pięć, z rokiem rezerwy w obydwie strony.

– Zna hrabia dzieci w swym hrabstwie? – zapytał mnie niespodziewanie Joseph.

– Wszystkie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, będąc przerażonym, że ktoś ode mnie oczekuje takiej wiedzy.

– Swoje ledwie rozpoznaje, co nie? – szepnął w moją stronę David, tak, by nikt poza mną tego nie usłyszał.

Pchnąłem go lekko w ramię i nakazałem przestać. Uśmiechnąłem się.

– Panowie, trochę powagi – głos zabrał hrabia Mullier. Mój rówieśnik, ale poza tym byliśmy od siebie zupełnie różni.

On był ten przykładny, poważny, poukładany, zawsze z nadczasem. Poza tym straszny dupoliz księcia. Jakby mógł, to by pałę samemu królowi obrabiał w tajemnicy. Plotki mówiły, że król lubił za młodu chłopców, a potem poślubił królową, bo poprzedni król syna nie miał i plotki ucichły, bo o królu już nie wydało źle głosić. Szkoda, że hrabiów to się nie tyczyło. Mnie plotki na mój temat od zawsze do teraz wyprzedzały.

– Stoimy nad martwym dzieckiem – przypomniał Mullier z dezaprobatą w spojrzeniu.

– Dobrze, że nie nad żywym, bo mogłoby się na widok niektórych z nas rozpłakać – kontynuował swoje żarty David. Tym razem także czyniąc to wyłącznie do mnie. Nikt poza mną nie był w stanie tego dosłyszeć. Nikt więc poza mną się z tego nie zaśmiał.

– Hrabio De–Winter – przemówił nad wyraz poważnie Joseph, czym i mnie skłonił do powagi. – Czy rozpoznaje pan to dziecko?

Pokręciłem głową, a dopiero potem uważniej przyjrzałem się ciału. Chłopczyk miał ciemne włosy. Kruczoczarne i niesforne. Mokre od śniegu, a jednak wciąż faliste. Krzywo obstrzyżone. Był nagi. Trochę siny. Miał jakieś niewiele znaczące blizny na kolanie i nadgarstku. Jedną konkretną ranę na głowie. Krew zaschła. Nie był od niej brudny, jakby wcześniej ktoś go umył.

Ponownie pokręciłem głową.

– Czy mogę pana prosić, hrabio Do...uglas, dobrze zapamiętałem? – zapytał Joseph.

Przytaknąłem i tym dałem się temu skurwielowi złapać w pułapkę, ponieważ choć pytał on o brzmienie mojego nazwiska, to w rzeczywistości moje przytaknięcie uznał za zgodę na niedokończoną prośbę.

– Zatem odwiedzi pan rodziny z dziećmi w swym hrabstwie, zaczynając od wielodzietnych i przeliczy ich potomstwo – polecił.

– Osobiście? – zdziwiłem się.

– Dlaczego najpierw wielodzietne? – dopytywał z zaciekawieniem David.

– Ponieważ w takich rodzinach najprościej o wypadek. Dziecko już na pierwszy rzut oka ma skrajną niedowagę. Mogło omdlewać z głodu. Niefortunnie upaść. Uderzyć się i umrzeć.

– Sugeruje pan, że w De–Winter ludzi nie stać na jedzenie dla dzieci? – jawnie byłem oburzony. Dotknął mnie tym oskarżeniem do żywego. Moje hrabstwo do najbogatszych nie należało, ale nie było też znowu skrajnie ubogie. Zboża nie brakowało, a więc chleba także, a ostatecznie chleb i woda do przeżycia wystarczą. Dodatkowo niemal każdy miał jakiś fragment ziemi. Mógł sadzić i plony zbierać. Warzywa mieć własne. Baby jednak wolały łazić na targ, zamiast pola uprawiać. Pieniądze wydawały, plotki zbierały, ploty siały.

– Jeśli ich hrabiego nie stać na koszulę pod marynarkę, to czego się dziwić? – odszczeknął bezczelnie smarkacz jeden.

– Że też ten przeklęty szalik się musiał poluzować i odsłonić moją klatkę piersiową – pomyślałem. Zaraz jednak poczułem zew dumy, bo moja klata była jedną z najbardziej imponujących. Fakt faktem, wysoko urodzone kobietki nie chciały kogoś z takimi mięśniami za męża, ale za kochanka, a i owszem. Nie nadawałem się na salony. Idealnie za to pasowałem między każdej uda. Wiele rozdziewiczyłem przez tymi, którzy do tego mieli prawo. Głupie za to później zebrały cięgi. Co mądrzejsze dobrze udawały dziewictwo, krwią z pęcherza z ukrycia pod dupą tryskając.

Moja pięść zderzyła się z policzkiem żandarma. Siła uderzenia była taka, że odleciał o krok w bok i przydzwonił drugą stroną twarzy w drzewo. Uradowało mnie to. Nie planowałem obijać go z dwóch stron za jednym posunięciem, ale skoro już do tego doszło, to nie miałem nic przeciwko.

– Sprawdzę ile będę mógł – powiedziałem bez żadnej emocji, statecznie. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku Hugo. David podążył za mną.

– Przesadziłeś! – śmiał mi wytknąć, kiedy zasiadałem konia.

Przez jego słowa, w wyobraźni widziałem siebie odjeżdżającego na Hugo, zostawiającego Davida, by przerobił drogę na piechotę. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na spełnienie tego marzenia. Nie w obecności żandarmów, Mulliera i Josepha. Poza tym, po przywaleniu temu ostatniemu, prawnik mógł mi się jeszcze przydać. A David był dumny dość. Mógłby wydać wypowiedzenie, gdybym go znieważył lub poniżył.

– Cholernie przesadziłeś – marudził dalej, sadowiąc się za mną. – Co zrobisz jak poskarży się księciowi, albo królowi samemu?

– Królowi? Laskę – zadrwiłem w bardzo niegrzeczny sposób, a potem wyplułem ślinę z obrzydzeniem. – Myślę, że znajdziesz mi jakiegoś chłopaczka, który spełni oczekiwania królewskiej mości – ciągnąłem dalej.

– To nie jest śmieszne, Zack! – kłócił się bez ustanku David.

– Nie, nie jest, ale za to jakże jest prawdziwe – trwałem przy swoim.

– Mogą cię skazać za zniewagę żandarma – straszył.

– Baty mi niestraszne – zaciągnąłem nadgorliwą odwagą, taką, która to często nie dawała mi w spokoju żyć, ale przed własny grób mnie jeszcze nie zaprowadziła.

David westchnął. Westchnienie to wydawało się być umęczone. Zupełnie go nie rozumiałem. Faktycznie widok dziecka z pudełka mógł zasmucić, ale nie na tyle by chęci do życia odbierać, a David jakoś tak dziwnie osłabł. Nagle przestały go moje żarty bawić i sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał ich nawet dłużej tolerować. Wybrałem więc milczeć. Pod burdel go odwiozłem.

– Powinniśmy jechać do pałacu – upominał, nie zsiadając z konia, choć ja już dawno zeskoczyłem na ziemię.

– Muszę dokończyć ruchanie Soni w dupę, a potem syto zjeść – odparłem. – A potem, dopiero po tych dwóch, będę zdolny myśleć i pracować – uprzedziłem. – No chodźże – zachęcałem, przywołując go całą ręką. – Opłacę ci jakąś w twoim typie. Posłuszną do bólu – zapewniłem.

David westchnął, ale w końcu zszedł z garba Hugo. Wcisnął dłoń do kieszeni płaszcza i ruszył w moją stronę. Wspólnie, jak z rzadka się zdarzało, weszliśmy do karczmy.


David z rzadka bywał w takich miejscach. Kurwy niezaprzeczalnie lubił, ale cenił dyskrecję. Pozwalał sobie na tego typu rozpusty tylko w podróżach. Natomiast w hrabstwie i okolicznych grodach, a możliwe nawet, że w całym tym księstwie, miał opinię kawalera idealnego.

David posiadał ciepłą, przynoszącą zyski, stałą posadkę. Do tego zajmował się rachunkami każdego, kto tylko go o to poprosił. Udzielał porad prawnych. Pisał pisma o przydział różności. Nie zdzierał z biedaków, ale nigdy nie robił niczego za darmo. Konkretny był, punktualny, słowny. Czyli posiadał większość tych cech, które mnie się nie imały.

Pomimo omijania tej konkretnej karczmy, David, będąc w środku, nie sprawiał wrażenia skrępowanego. Pozwalał na to, by mijające nas dziwki go obmacywały, puszczały do niego oko i wplatały palce w jego blond włosy. Były nawet ze dwie takie, które z rozmachem klepnął w pośladek. Ostatecznie jednak zatrzymał się na kratce od klatki, w której odbywała się walka dwóch, ledwie słaniających się na nogach, pijaczków.

– Bardziej zabawne niż walka kogutów – stwierdził.

– I niż powolne zabijanie prosiaka – dodałem. Na boku już opłacałem zwycięstwo bruneta. Blondyni, w mojej opinii, byli słabi fizycznie. Postanowiłem jednak tych prawd nie wygłaszać na głos w obecności blondyna, odpowiedzialnego za trzymanie moich finansów w zamkniętym kręgu, który i tak z rzadka się domykał.

– Do bliźniaczej? – zaproponowałem pytająco.

David przytaknął. Szybko zamknął oczy, skrzywił się i wciągnął powietrze aż świsnęło. Blondyn z ringu właśnie walnął jak długi o deski. Jednak zęby skubany musiał mieć mocne, ani jeden się nie posypał.

Ruszyliśmy z Davidem do piwnicy, gdzie mieściły się alkowy dla gości, zaopatrzone tak, by można było używać kurew na każdy, nawet najbardziej wymyślny sposób. Akcesoriów było tutaj tak dużo, że chyba nie brakowało żadnego. Mogłem się tym poszczycić wśród właścicieli innych burdeli. U większości była „bida z nyndzą” i klienci nawet własne korki analne i oliwki musieli przynosić.

Zwróciłem się do jednego z opiekunów, by przyprowadził mi trzy moje ulubienice. David powiedział, że on sam woli grę jeden na jeden. Ze specjalnych życzeń chciał żeby kurwa miała dorodny biust.

Postanowiliśmy zaczekać w bliźniaczej izbie, którą przez środek oddzielały dwie grube, czarne zasłony. Ja poszedłem na lewo, David został po prawo. To przez jego część były zmuszone przejść wszystkie cztery kobiety.

David z należytą kulturą przytrzymał zasłonę, gdy moje trzy kurwy zmierzały do mnie. Wszystkie zdawały się stąpać jak po szpilkach. Powoli. Niepewnie. Spięte były w każdym mięśniu. Dupy z pewnością miały obolałe. Spodziewałem się, że otrzymały lanie zaraz po moim wyjściu. Tutaj takich próśb z moich ust nie puszczano mimo uszu. Nie zwlekano też z ich wykonywaniem. Kobiety tutaj pracujące musiały znać swoje miejsce. Nie wychylać się, nie pyskować, okazywać pokorę sto razy większą niż żony swoim mężom.

Puściłem do Davida oczko i życzyłem mu, by przyjemnie się bawił. Sam też miałem zamiar upuścić stresu, a każdy mężczyzna wie, że najsprawniej i najprzyjemniej upust ten szedł z użyciem kutasa. Mijał po tryśnięciu.

– Rozbierzcie się – rozkazałem. – Nawzajem i z uczuciem – dodałem, wskazując na czarnoskórą i rudzielca. Sonie przywołałem do siebie, pokazując palcem na nią, a następnie na miejsce między moimi nogami.

Nauczona doświadczeniem młodej kurwy, wiedziała już, że do mnie należy podchodzić na kolanach. Padła więc na obydwa, po czym doczłapała się, by z pokorą spuścić głowę i wyczekiwać na dalsze rozkazy.

– Nie krępuj się. Wyjmij go i postaraj się wziąć całego – powiedziałem, jednocześnie obserwując jak dwie pozostałe kobiety wymieniają swoje śliny i zrzucają z siebie nawzajem skąpe kiecki. Gorseciki miały ładne. Trafione. Ten rudej był czarny jak smoła, a czarnoskórej biały jak śnieg. Obydwa należycie usztywnione i dobrze ściągnięte. Siatkowane w okolicy cipki i z wycięciem na każdy z cycków.

Sonia wyjmowała mojego fiuta z taką czułością, która za zadanie miała jedynie opóźnić wzięcie go całego do ust. Nie lubiła tego rodzaju stosunku. Zawsze się dławiła. Gardło miała jeszcze, można było powiedzieć, że dziewicze. Jednak niezaprzeczalnie wolała lizać i ciągnąć, niżeli wypinać w moją stronę swoją dupę i czekać aż to tam zapakuje po same jądra.

Zaplotłem jej włosy wokół swojej dłoni. Ścisnąłem, pociągnąłem, dałem znać, że od teraz to ja ustanawiam tempo i głębokość. I przystąpiłem do ruchania jej w usta. Ostro, szarpanymi ruchami, coraz szybciej. Zaprzestałem dopiero, gdy pozostałe dwie do końca się rozebrały.

– Połknij – zwróciłem się do Soni i nieco zwolniłem. Zawsze zwalniałem przed wytryskiem.

Sonia posłusznie spełniła moją prośbę. Twarz miała poczerwieniałą. Po policzkach ściekały łzy. Szminka, która zdobiła jej usta, znacznie się rozmazała.

– Na łóżko! – krzyknąłem do niej. – Na czworaka – dodałem, szarpiąc ją za włosy do góry i dosłownie rzucając w miejsce, w jakim chciałem ją widzieć. Nie ma co kryć, że zdenerwowany byłem znaleziskiem między hrabstwami. Wiedziałem, że wynikną z tego kłopoty. Nerwowo miałem w duszy, więc i nerwowo pieprzyłem.

Dopiero co zdecydowałem się na zdjęcie płaszcza i marynarki. Nie przepadałem za zimą i zwykle trochę trwało nim się należycie dogrzałem po powrocie z dworu. Po domu potrafiłem pół dnia chodzić w wierzchnim ubraniu, jeśli Rozalia akurat zarządziła mycie okien lub wietrzenie izb. Spałem jednak zawsze nago i to niezależnie od pory roku.

– Dłonie na barierkach – rozkazałem Soni. Następnie wskazałem na rudowłosą. – Przygotuj dla mnie narzędzia, podczas gdy koleżanka będzie mi stawiała na baczność – kończąc, przywołałem czarnoskórą do siebie.

Stałem na środku i pozwalałem jej robić z moim fiutem te cuda, które to tylko ona potrafiła. Jednocześnie obserwowałem jak ruda kładzie na łóżku tacę i układa na niej korki, kulki, knebel i oliwkę.

– Dołóż coś na krótkiej rączce, niezbędnego do szkolenia – poleciłem, ciekaw co wybierze. Mogła zdecydować się na drewniane, krótkie, cienkie wiosło, fragment skóry na drewnianej rączce, a nawet na cienki, elastyczny sznur, zawinięty tak, że zakańczał się pętelką.

Ruda wybrała coś co wyglądem trochę przypominało drewnianą łyżkę kuchenną, z tą różnicą, że z obydwóch stron było tak samo płaskie. Ponaglona przeze mnie, podała mi to wprost do ręki. W myślach już widziałem jak pośladki Soni będą wyglądały po spotkaniu z takim rodzajem dyscypliny, ale postanowiłem, że ostatecznie nie tylko jej się ode mnie oberwie.

– Każdy nieproszony krzyk, pisk, zawodzenie, odbije się po razie na koleżankach i dwoma razami na tobie – od razu przedstawiłem zasady.

Rozejrzałem się po alkowie i poczułem się uradowany tym, że klęczniki, zupełnie takie same jak modlitewne, znajdują się na wyposażeniu. Poleciłem dwóm kurwom, by na nich klęknęły i czekały. Sam zbliżyłem się do Soni. Smagnąłem ją narzędziem przez ubranie, dwukrotnie, na każdy pośladek.

– Obyś miała zalążek tego jak to smakuje – uargumentowałem.

Sonia spięła pośladki pod wpływem zaskoczenia, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Zawierciła się nieznacznie. Nie było więc aż tak źle. Oznaczało to, że opiekun się spisał i wpoił jej, iż zasad klientów należy zawsze, bezdyskusyjnie przestrzegać. I starać się nie podpaść.

Rzuciłem okiem na dupy pozostałych dwóch kurew. Ta rudej była aż bordowa, a na złączeniu ud pojawiał się piękny fiolet. Na czarnej skórze znacznie mniej było widać oznaki lania, ale była ona ciemniejsza w kilku miejscach, co oznaczało, że i jej nie oszczędzono.

Odstąpiłem wzrokiem od podziwiania sińców i zabrałem się za wybór narzędzia rozciągającego odbyt. Zdecydowałem się na drewniane, łączone z sobą kulki, z czego ta u szczytu była najmniejszą, a każda kolejna wydawała się być o połowę większa od poprzedniej. Razem tworzyły swoistego, pięciokulistego bałwanka.

Zszedłem z łóżka i podstawiłem narzędzie pod twarz Soni. Kazałem jej dobrze się jemu przyjrzeć. Uprzedziłem, że dziś po ostatnią kulkę wsadzę to w jej dupę, a potem wyjmę i zerżnę ją tak, że dwa dni będzie miała trudności z chodzeniem. Przypomniałem jej, że przecież sama twierdziła, iż to lepsze, niżeli mieć męża, dom, dzieci i kobiece obowiązki.

Wróciłem na miejsce na łóżku. Uklękłem tuż za pośladkami Soni. Pośpiesznie zadarłem sukienkę na jej plecy, a majtki rozsupłałem i zsunąłem do kolan. Wciągnąłem powietrze ze świstem, będąc pod wrażeniem różnorodności barw. Górna część dupy Soni była lekko różowa, dalej odznaczały się ślady po grubym, skórzanym pasie, przechodziły w głęboki burgund, a poniżej dorodna śliwka informowała mnie o tym, że ktoś użył na niej wiosła przynajmniej pięciokrotnie, uda natomiast były w pręgach po jakimś cienkim kijku. Naliczyłem nim aż siedem uderzeń.

– Miejmy nadzieję, że problem z dyscypliną został zażegnany – powiedziałem, jednocześnie obficie polewając jej dziewiczą dziurę oliwką.

Chwilę obserwowałem jak jej odbyt zaciska się i rozluźnia, nim natarłem na niego pierwszą z kul. Wciskając, nakazałem Soni trzymać dupę luźno. Ostrzegawczo, bardzo delikatnie, poklepałem ją narzędziem dyscyplinującym po boku lewego uda. Zasugerowałem tym, że ma na ciele jeszcze kilka takich miejsc, po których można ją zbić. Między innymi były to przód ud, jak i ich zewnętrzna i wewnętrzna strona. Łydki także miała zachęcająco gładkie. Cycki i cipę też niczego sobie. Przypomniałem sobie, że po cipce skarciłem w swoim życiu jedynie żonę, kiedy bez mojej wiedzy i zgody, przyłapałem ją na samodzielnym robieniu sobie dobrze z użyciem palca.

– Pomyśl jaka będziesz z siebie dumna, kiedy już będziesz miała to za sobą – podpowiedziałem, podczas gdy pierwsza z kul znalazła się w jej odbycie. Chwilę nią pokręciłem w obydwóch kierunkach, a nawet prawie wysunąłem i wsunąłem ponownie, nim zabrałem się za wpychanie drugiej. Ta weszła już znacznie trudniej. Poczułem opór, który bez skrupułów sforsowałem. Soni uda zadrżały. Pośladki sprawiły wrażenie, jakby się zatrzęsły. Nosem znacząco pociągnęła. Jawny płacz jednak stłumiła.

– Bardzo dobrze – pochwaliłem. – Żaden klient nie lubi zawodzącej kurwy. Musisz znosić każdą taką rzecz z pokorą i dumą. Cieszyć się, że panu, który za ciebie zapłacił, sprawia to przyjemność. Jego przyjemność, to twoje lepsze warunki, lepsze jadło, droższe sukienki. A i opiekun batów cotygodniowych oszczędzi – przedstawiłem jej zalety trzymania gęby na kłódkę i utrzymywania pozycji.

Dolałem oliwki i zacząłem wciskać trzecią z kul. Tym razem Soni zęby aż zgrzytały. Dłonie zaciskała na poręczy łóżka tak bardzo, że aż jej kłykcie pobielały. Spociła się niczym polna mysz uciekająca przed kocurem.

– Postaraj się bardziej – pouczyłem. – Trzymaj luźno – dodałem i zacząłem obracać narzędziem. Wyjąłem drugą kulkę i naparłem silnie, by i trzecia wskoczyła.

Sonia zawyła, po czym wypuściła poręcz, a jej dłoń poleciała na pośladek, jakby to miało zapewnić jej jakąś ochronę.

– Boli – jęknęła, głowę przyłożyła do pościeli. Wyglądało to trochę tak, jakby opadała z sił.

Zirytowałem się. Wkurwiała mnie taką słabością. Sama wybrała sobie taką rolę w życiu, a teraz sprawiała wrażenie, jakby sama chciała wybierać co klient ma prawo z nią robić, a czego ma nawet nie próbować. Było zupełnie tak, jakby Sonia nie rozumiała, że nie jest jakąś grodzką cichodajką, która sama wybiera sobie klientów, tylko rodowodową kurwą w najlepszym burdelu w księstwie. I nie chciałem by zepsuła mi renomę mojego domu rozpusty. Był to jeden z niewielu biznesów w posiadaniu hrabstwa, który przynosił aż tak zadowalające zyski.

Szybko pochwyciłem lewą dłonią nadgarstek Soni. Wykręciłem jej rękę tak, by dosięgała prawie środka pleców. Swoim ciężarem przygwoździłem ją do łóżka. I nie wyjmując narzędzia rozciągającego odbyt z jej dupy, przystąpiłem do lania.

– Dwa za wycie, nie jesteś zwierzęciem w dżungli, by takie dźwięki wydawać – pouczyłem i przyrżnąłem sowicie kawałkiem drewna, w sam środek jej prawego uda. Dwukrotnie trafiłem w to samo miejsce. Szarpnęła się. – Dwa za słowo, bo nakazałem ci wyraźnie, byś trzymała gębę na kłódkę – dodałem i kolejne dwa trzasnąłem w drugie udo. – Dłoni nie pozwoliłem ci zdjąć z ramy – warknąłem przez zęby i tym razem zdzieliłem ją po tej części dupy, która była fioletowa.

I w tym momencie Sonia wyła już na całego. Ryczała niekontrolowanie. Odrzuciłem łyżkę i zacząłem obijać ją gołą dłonią. W międzyczasie wyszarpnąłem narzędzie rozciągające odbyt z jej dupy, po czym biłem dalej. Raz za razem, szybkim tempem. Obrywała po pośladkach i całych udach. Siniała od góry pośladków do zgięcia nóg z tyłu kolan. Sprałem ją tak bardzo jak dawno żadną. A potem bez żadnego uprzedzenia i delikatności włożyłem swojego kutasa w jej odbyt. I zerżnąłem, bez zważania na krwawe otarcia, jęki, szlochy, smarki czy mocz, którym zmoczyła łóżko.

Po wszystkim zszedłem z niej i sięgnąłem po sporych rozmiarów korek analny. Wsadziłem jej go w dupę i nakazałem przyzwyczajać się do uczucia wypełnienia, bo zamierzałem korzystać z niej często, a nie radowało mnie wracanie potem w mokrych spodniach.


David wszedł do mojej części alkowy, informując, że on już skończył i chciałby się wziąć do choćby ułożenia planu działania, odnośnie znaleziska między hrabstwami. Odpowiedziałem mu na to, że ja muszę najpierw zmienić spodnie. W oczach Davida widziałem, że ma ochotę mnie zrugać za aż tak ostre postępowanie z kurwami. Zmilczał jednak. Oparł się w nonszalancki sposób o ścianę i zapalił papierosa.

– Okropny zwyczaj – zwróciłem mu uwagę.

Wzruszył na to ramionami.

– Jedna ta wada ginie w tle mych miliona zalet – oznajmił.

Odszedłem od zawodzącej, leżącej w bezruchu Soni i z narzędziem dyscyplinującym podszedłem do pozostałych dwóch kurew. Stanąłem dokładnie przed nimi i poklepałem końcówką drewnianej dyscypliny o górę klęczników, tam gdzie miały ułożone ręce. Słowa były zbędne, zarówno ruda jak i czarnoskóra wiedziały jak mają się zachować. Powstały na równe nogi, przełożyły się przez górę klęcznika i rozwarły należycie nogi, tak by samym sobie utrudnić zaciskanie pośladków podczas przyjmowania razów.

– Będzie lanie? – zapytał z głupkowatą radością David. – Musiałeś się naprawdę przejąć sprawą, Zack – dodał, po czym podszedł do łóżka, na którym leżała Sonia i wziął z tacy flakon z oliwką. Ten wcześniej się przechylił, ale połowa zawartości jeszcze w nim była. – Nałóż, niech nie mają pęknięć – polecił, dalej paląc.

– Sam to zrób – odbiłem piłeczkę.

Ja zamierzałem poświęcić ten czas na ubranie się. Wcześniej byłem zgrzany z gniewu. Teraz dopadał mnie chłód piwnicznych, kamiennych ścian.

David szybko, bez żadnej delikatności, czułości i podniety rozpoczął wmasowywanie oliwki w pośladki rudowłosej. Następnie przeszedł do czarnoskórej i zrobił to samo. Wrócił do rudej i powtórzył całą czynność od początku, tym razem dodając lekkie wklepywanie cieczy w najbardziej zasinione miejsca.

– Może i nie jest przyjemne, ale to dla twojego dobra – zwrócił się do rudej.

Kiedy David skończył z rudowłosą i przeszedł do czarnoskórej, ja trzymałem już pewnie narzędzie dyscyplinujące w dłoni i przymierzałem się do zlania po już mocno obolałym, teraz lśniącym od oliwki chudym tyłku.

Postanowiłem, że uderzeń nie będzie dużo, ale będą naprawdę mocne. Kurwy musiały znać swoje miejsce, a Sonia musiała zrozumieć, że wszystko co pan zaplanuje można znieść, przy odrobinie samozaparcia i samodyscypliny. Nie ma też co kryć, że dużo żonatych panów odwiedzało burdel, by zbić wynajętą kobietę bardziej niż żonę wypada, właśnie za występki tej żony. Dziwki musiały więc być wytrzymałe. Wytrzymałość trzeba było w nich od pierwszych dni pracy trenować. Też z tego powodu częstą praktyką było cotygodniowe batożenie kurew. I nie zawsze używano do tego bata. Właściwie bata używano rzadko. Stosowane były na kurewskich dupach klapsy, pasy, razy rózgą, ciosy wiosłem, ale tak naprawdę możliwości pozostawały nieograniczone niczym poza wyobraźnią. Ja sam, raz, jak jeszcze samodzielnie szkoliłem nowicjuszki, do obłożenia pośladków wybrałem damski pantofel z drewnianą podeszwą.

Dupa rudej zapadała się w miejscu uderzenia po każdym z nich i drżała przed nadejściem następnego. Z jej ust wydzierały się pokorne błagania, rozpoczynające się: „Panie, wiem, że nie wolno mi, ale naprawdę nie dam rady”, „Więcej nie zniosę, błagam”, „Oszczędź mnie”.

– Które to jej lanie z kolei? – wtrącił się David. Pochwycił mnie za nadgarstek, w locie zatrzymując moją rękę. – Widać, że została w krótkim czasie kilka razy mocno zbita – uargumentował.

– Kurwy trzeba traktować ostro – warknąłem. – Żony także – dodałem odrobinę nauki, która mogła przydać się Davidowi na zaś, jeśli zdecyduje się w końcu jakąś poślubić.

– Można ukarać należycie w inny sposób niż siłowy. Proponuję nakazać opiekunom, by wszystkie skosztowały smaku imbiru, a my już chodźmy. Mamy dziś wiele do zrobienia – rozpoczął przemawianie do mojego rozsądku.

– Jeszcze dwa i kończę – zapewniłem.

Poczekałem aż David puści moją rękę i powróciłem do uderzania sinej tak bardzo, że aż fioletowej, dupy w okolicy ud, gdzie skóra była najczulsza na ból. Kiedy padło drugie uderzenie, ruda nie wytrzymała. Zaczęła tupać w miejscu i trząś się na całym ciele w niekontrolowany sposób. Nie przejąłem się tym, wiedziałem, że nic jej się nie stanie. Lanie było mocne, ale krew nie pociekła. Najdalej za trzy tygodnie będzie mogła normalnie usiąść.

Czarnoskóra lepiej zniosła lanie niż jej rudowłosa koleżanka. Kiedy skończyłem była cała zaryczana i spocona, ale nie zawodziła na głos, nie śmiała mnie o nic prosić, jak i kontrolowała odruchy swojego ciała. To oznaczało, że przed rudą było jeszcze sporo nauki, a przed Sonią jeszcze więcej.

Wychodząc z burdelu, David rzucił do jednego z opiekunów, by jakieś dwie kurwy zajęły się obrażeniami trzech z dołu, tak by nie miały za długiego postoju w pracy. Dodał, że nie byłem dziś w najlepszym humorze i nieco się to na dupciach panienek do towarzystwa odbiło.

Dowiozłem nas przed okazałą bramę pałacu. Poczekałem aż David zsiądzie i zadzwoni wielkim dzwonem. Dzwon ten nie był nigdy tak duży, jak po moim objęciu stanowiska hrabiego. Chciałem, by przewyższał ten kościelny przynajmniej o drugie tyle. Okoliczni kapłani mieli sinieć z zazdrości.

Dwóch mężczyzn otworzyło bramę na oścież. Byli wyrośnięci, ale wciąż nie tak duzi jak ja. Wszyscy jednak nalegali, by pałac miał stałą ochronę. Rzekomo było tak od wieków. Za życia Marii nie pozwolono mi na zerwanie z wszystkimi rodzinnymi tradycjami, choć miałem na to kurewską ochotę. Ostatecznie mogłem sprać żonę i postąpić jak sam uznawałem za słuszne, jednak gdyby po takim akcie ktoś napadł na pałac De-Winterów, to król mógłby zrzucić mnie ze stanowiska, a moją rodzinę wygnać z tych okazałych przecież włości. Krótko mówiąc – gra nie była warta nawet knota od świeczki.

Marcel i Oliver ukłonili się należycie i zaraz jeden z nich podszedł do konia, by odprowadzić go do stajni. To musiał być Oliver. Nikomu innemu Hugo na to nie zezwalał. A kiedy Olivera nie było akurat w pracy, to ja samodzielnie, ewentualnie wyręczony przez Davida, musiałem odprowadzać Hugo do jego boksu, najokazalszego w całej stajni.

Marcel w tym czasie zamykał za nami bramę. Dopytywał o zgodę na zaślubiny z panną z okolicznego grodu, należącego do innego hrabstwa. Upatrzył sobie jakąś córkę kapłana. Dotychczas byłem na nie. Nie lubiłem nikomu zabierać bez powodu, a i oddawać nie zamierzałem. Czyli ani córki kapłana nie widziałem tu, ani Marcela nie chciałem oglądać z oddali. Dobry był w swoim fachu. Przydatny. A i na bitki do karczmy chodził. Podnosił nimi liczbę bogaczy lubujących się w oglądaniu takich walk.

Konsekwentnie podążaliśmy na przód, nie zwracając uwagi na poboczne domostwa należące do służby i pracowników. Naokoło fontanny cztery dziewczynki bawiły się w ganianego. Nieopodal mali bracia Paula – młodszego lokaja – grali w piłkę. Mój syn i kilkoro starszych chłopców mierzyło z procy do szklanych butelek, postawionych na drewnianej skrzyni.

Minąłem te wszystkie dzieci bez zatrzymywania się. Główne wejście do budynku pałacowego otworzyliśmy sobie sami. Zaraz jednak wyrosła przed nami Emily, niczym grzyb po deszczu. Przypominała bardziej młodą kurkę, niż trującego muchomora.

– Witaj Zachary – zwróciła się do mnie. – Panie Sommers – dodała w kierunku Davida i skłoniła się należycie.

David nawet na nią nie zerknął. Wydawało mi się, że nie miał głowy do kobiet. Wolał płatną fizyczną miłość. I choć często zwierzał mi się ze swoich planów, to nigdy nie pojawiła się w nich chęć założenia rodziny.

– Dziękujemy Milly – spławiłem ją, nim zechciała nas rozpłaszczać.

– Czy nie powinniśmy… – zaczął David niepewnie.

– Powinniśmy – przyznałem mu rację. – Ale nie odwiedzę moich ludzi bez koszuli i w mokrych spodniach – dodałem. – Poza tym muszę się najeść. – Zdjąłem płaszcz i dla wygody rozpiąłem marynarkę, a David poszedł w moje ślady.

W kuchni apetycznie pachniało pieczonym kurczakiem.

– Ze dwa udka dla mnie – złożyłem zamówienie i usiadłem przy kuchennym stole, gdzie Monica wyrabiała ciasto na chleb. – Dużo miejsca nie zajmiemy – zwróciłem się do niej, jednocześnie promiennie uśmiechając. Odchyliłem się do tyłu i zabrałem za rozpinanie mokrych od szczochów Soni dżinsów. Następnie wstałem i bez skrępowania je z siebie zdjąłem. Poprosiłem o przyniesienie mi czystych.

Monica odpowiedziała mi uśmiechem, ale mój wzrok szybko zmienił położenie. Najpierw sunąłem w dół jej długich, gęstych, czarnych warkoczy, by w końcu zatrzymać się na dwóch dorodnych cyckach. Wyobrażałem sobie jak to byłoby położyć głowę na takiej naturalnej podusi, gdy starsza kucharka zaczęła coś pokrzykiwać i całe moje marzenie obróciła w pył, jak to tylko kobiety czynić potrafią.

Rozalia pognała młodą Monicę do góry po moje spodnie, a kiedy dziewczę wróciło od razu zaczęła dosypywać mąki na blat. David zapobiegawczo się odsunął, by nie zostać oprószonym. Zapytany o to co zje, najpierw wyjął zegarek kieszonkowy, a następnie wyjaśnił, że nigdy nie spożywa posiłków o tej porze. Przystał jednak na herbatę z miodem i cytryną.

Monica powróciła do wyrabiania ciasta na chleb, pochylając się przy tym coraz bardziej. Zmieniłem nawet miejsce, by mieć lepszy widok na jej sporawy, jak na zajmowane stanowisko, dekolt.

– Łokciem – doradziłem z wyraźnym rozbawieniem i w tym właśnie czasie Rozalia pogoniła Monicę do odgrzania kurczaka i dokrojenia chleba, a sama zajęła się wyrabianiem ciasta. Ostentacyjnie, z niezadowoloną miną, powróciłem na poprzednie miejsce.

David zaśmiał się jawnie. Rozalia także zdawała się być zadowolona ze swojego posunięcia. Zaczęła nagabywać o ożenku. Sugerowała, że Nora potrzebuje kobiecej ręki, damy na której mogłaby się wzorować. A ja tylko kręciłem na to głową i ani myślałem spełniać oczekiwania służby, bo w rzeczywistości posiadanie pani to im najbardziej byłoby na rękę.

Kobiety rządziły łagodniej. Uwagę zwracały. Czasami pokrzyczały. Ja niewiele mówiłem, a niezadowolenie okazywałem ręcznie. Oczywiście Rozalii z racji wieku i tego, że męża posiadała, niewiele ode mnie groziło. Mogłem jedynie poskarżyć się jej ślubnemu. Miałem jednak świadomość, że wszystkie te młodsze służące Rozi traktowała jak córki, a one w jej ramię wypłakiwały baty, jakie ode mnie zbierały. A nawet jak batów nie zbierały, to i tak płakały, bo po ewentualnych odwiedzinach w mojej alkowie liczyły na znacznie więcej.

Najgorsze dla Rozalii było to, że takie dziewczęta szybko z pracy uciekały. Łzy lały, rozpaczały, wracały do rodzin. A jej trafiała się nowa służba do przyuczenia. I tak ledwo, któraś wszystko pojęła, a już przychodziła taka, która nie wiedziała zupełnie niczego.

– A może Monica by tak dziś zmieniła mi pościel – zagadnąłem, wciąż mając przed oczami te jej piękne, młode cycuchy.

– Bardzo chęt… – zaczęła Monica, a Rozalia szybko wtrąciła swoje trzy grandaniny.

– Milczeć! – wrzasnęła. – A ty, panie milordzie, przestań mącić w głowach dobrym dziewczynom. Ta pracowita jest. Dobrze, by się uchowała przynajmniej z rok. Debiut trzeba będzie Eleonorze przygotować. Ręce do pracy niezbędne. Nie będę miała czasu nowych uczyć.

– Eleonora ma debiut? – nagle ożywił się David. – Wcześnie – skomentował.

– Jeszcze nie zostało przesądzone – burknąłem i wbiłem nieuprzejme spojrzenie w Rozalię. Zacisnąłem usta. Ochotę warknąć miałem. Cycki Monici przeszły mi koło nosa.

Rozi nawet Monice postawić jedzenia przede mną nie dała. Sama położyła talerz na stole. Chleba dla mnie dokroiła. A David otrzymał kubek herbaty. Mnie nalano wina do sporego kielicha. Moi ludzie wiedzieli co lubię najbardziej do posiłku, dlatego mnie nikt nie oferował ciepłych napojów.

Ledwie pół udka zjadłem, a do kuchni wkroczyła żona ogrodnika.

– Słyszałyście co się stało?! – zaczęła podekscytowana, zanim dobrze drzwi otworzyła. – Dziecko w kartonie znaleźli – dodała.

– Skąd!? – ryknąłem, wstając na równe nogi. Ciężkie krzesło poleciało na podłogę. David zapobiegawczo także wstał, by wbić się między mnie, a Lukrecję.

Zawsze bawiło mnie, jak trafne miała imię, zważywszy na to, że Richard zajmował się kwiatami. Poza tym nie bawiła mnie wcale. Żyła plotkami. Karmiła się gderaniem na prawo i lewo, jakby kurzyskiem była. I nawet nie nosiła się odpowiednio, jak na kobietę przystało. Często jeździła konno w męskich bryczesach. Sporo, jak na kobietę, piła, a jej stałym atrybutem był papieros w dłoni.

– Ludzie gadają – odpowiedziała.

– Gdzieś się znowu włóczyła?

– Po grabie byłam. – Niewinnie wzruszyła ramionami.

Byłem niemal pewny, że w drodze do kuźni, zboczyła do karczmy. Oczywiście nie siadywała nigdy w głównej sali, ale na zapleczu grywała w karty z kurwami, wino lejąc do gardła wprost z butelki.

– Jedziemy – zadecydowałem i trąciłem Davida w ramię.

– Koszula – upomniał mnie, po czym sięgnął po filiżankę z herbatą. Na stojąco, bez pośpiechu, dopijał.

 

Ten tekst odnotował 9,740 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.4/10 (12 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (6)

+2
-1
@DDDlaDorosłych - macie ode mnie głos trochę na kredyt, ale skoro pierwsza część oppwiadania go dostała, to daję też drugiej i trzeciej, mimo że nie jesteście zbyt chętni do poprawek. Wasza decyzja czy wydacie ten kredyt na rozwój, czy na piczki, wino i pianino 😄
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Agnessa dzięki za kredyt... Z tego co kojarzę, to wprowadziliśmy do Hugo sugerowane poprawki. No może oprócz tych nieszczęsnych wcięć akapitowych. 🤫😜
Mówisz, że od tej pory Hugo może sobie radośnie hulać po głównej? ... To wino brzmi kusząco ( J.D.)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
-15
@DD- napisali:
" No może oprócz tych nieszczęsnych wcięć akapitowych. 🤫😜 "

No rzeczywiście, ale śmieszne! Uśmiałem się do łez...

Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury.
Kura wyłazi ze skóry,
Prosi, biada, namawia: "Bądź głupsze!"
Lecz co można poradzić, kiedy ktoś się uprze?
[...]
Kura mówi: "Ostrożnie! To gorąca woda!"
A jajko na to: "Zimna woda! Szkoda!"
Wskoczyło do ukropu z miną bardzo hardą
I ugotowało się na twardo.

To kiedy skaczecie?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+14
0
@Tomp cieszę się, że wywołaliśmy radość do łez u ciebie. Dobrze, że w takich prostych, banalnych rzeczach znajdujesz rozrywkę. Dzięki temu życie jest dużo przyjemniejsze...
A ten wierszyk znasz? O Stefku Burczymusze?...on chyba był ciut przemądrzały....ale mogę się mylić 😉

O większego trudno zucha,
Jak był Stefek Burczymucha,

- Ja nikogo się nie boję!
Choćby niedźwiedź... to dostoję!

Wilki?... Ja ich całą zgraję
Pozabijam i pokraję!

Te hieny, te lamparty
To są dla mnie czyste żarty!

A pantery i tygrysy
Na sztyk wezmę u swej spisy!

Lew!... Cóż lew jest?! - Kociak duży!
Naczytałem się podróży!

I znam tego jegomości,
Co zły tylko, kiedy pości.

Szakal, wilk,?... Straszna nowina!
To jest tylko większa psina!...

Brysia mijam zaś z daleka,
Bo nie lubię, gdy kto szczeka!

Komu zechcę, to dam radę!
Zaraz za ocean jadę

I nie będę Stefkiem chyba,
Jak nie chwycę wieloryba!

I tak przez dzień boży cały
Zuch nasz trąbi swe pochwały,

Aż raz usnął gdzieś na sianie...
Wtem się budzi niespodzianie.

Patrzy, aż tu jakieś zwierzę
Do śniadania mu się bierze.

Jak nie zerwie się na nogi,
Jak nie wrzaśnie z wielkiej trwogi!

Pędzi jakby chart ze smyczy...
- Tygrys, tato! Tygrys! - krzyczy.

- Tygrys?... - ojciec się zapyta.
- Ach, lew może!... Miał kopyta

Straszne! Trzy czy cztery nogi,
Paszczę taką! Przy tym rogi...

- Gdzie to było?
- Tam na sianie.

- Właśnie porwał mi śniadanie...
Idzie ojciec, służba cała,

Patrzą... a tu myszka mała
Polna myszka siedzi sobie

I ząbkami serek skrobie!...


Dobrego dnia @Tomp

( J.D.)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@DD- Jak rozumiem, rola tytułowa jest już obsadzona. A kto w roli myszki? Czyżby JD? 🙂 Jeśli tak, to mogę podrzucić więcej serka... do łapki 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@Tomp mysiej łapki, takiej rączki malutkiej, jednej z czterech. Tej różowej, na której myszka świat przemierza? 🤔🤔

Wiem że miałeś na myśli podłą łapkę miażdżącą- w najlepszym wypadku kręgosłup... 😜

Myszka jest na diecie bezserkowej 🤷🏼‍♀️ Ale próbuj dalej, może pewnego dnia uda się przeprowadzić deratyzację....skutecznie 😉

Dobrego dnia @Tomp 🌷
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.