Człowiek żyje po to, żeby kochać. Jeśli nie kocha - nie żyje
21 maja 2013
Szacowany czas lektury: 8 min
Jest to druga część opowiadania "Chmiel na bezsenność, sen - na bezmiłość", w której staram się rozszyfrować psychikę głównego bohatera/bohaterki. Cały tekst to luźne sytuacje z życia El i An, które inteligentny czytający poukłada mniej więcej w spójną całość. Dlatego, aby zrozumieć to opowiadanie, należy najpierw przeczytać "Chmiel...".
Ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej. To właśnie powtarzałam sobie gdy szłam cienką ścieżką do sadu. Choć El’a znałam od piaskownicy, wciąż czułam jedynie przyjaźń. A co on czuł? Miłość? Nie wiem tego. Ale jeżeli dwójka ludzi zna się na wylot, a teraz ci ludzie leżą tu i oddają się sobie – to coś musi być na rzeczy.
***
Dom babci El’a jest stary, poniemiecki. Naszym ulubionym miejscem jest kuchnia w centralnej części budynku. Ciepłe kolory ścian sprawiają, że chętnie się tu przebywa. Wiele się tu dzieje. Przychodzą goście, babcia przyrządza smakołyki, całe życie rodzinne skupia się w tym miejscu. Gdy już zmęczymy się towarzystwem, idziemy do pokoju El’a, do sadu lub nad staw. Tam odpoczywamy, rozmawiamy i pieścimy się.
Gdy przychodzę, El siedzi bez koszulki łowiąc ryby.
- Biorą? - pytam. Nie interesuję się wcale wędkarstwem, ale wiem że El mógłby opowiadać o tym godzinami.
- Już mam pięć - nie patrzy na mnie. - Tylko okonie i płotki. Ale dzisiaj taki leniwy dzień... Nawet rybom nie chce się pływać. - Uśmiecha się. Wzrok ma utkwiony w spławiku. Przysiadam się. – Musimy być cicho, żeby ich nie przestraszyć.
El ma piękne włosy ciemny blond, lekko za ucho. W jego piwnych oczach można się zatracić bez końca. Jest dobrze zbudowany. W wakacje dużo babci pomaga przy różnych pracach fizycznych.
Siedzę cicho, nie odzywam się wcale. El zakazał. Opieram jedynie głowę o jego ramię. Dzień jest wyjątkowo upalny, dlatego na skórze ma kropelki potu. Pachnie tym swoim cudownym zapachem, który sprawia, że czuję się bezpieczna. Spławik znika pod wodą na ułamek sekundy. El błyskawicznie wyciąga małego okonia i wrzuca do wiaderka. Ryba szamoce się, ale potem uspokaja. Wokół nas latają ważki i motyle. Od czasu do czasu przeleci pszczoła, natomiast na dumnym kasztanowcu słychać ptasi koncert. El wyciera ręce w spodnie.
- Ładnie wyglądasz - mruczy. - Masz na coś ochotę?
- Lubię na ciebie patrzeć... Twoja babcia szykuje obiad. Kazała mi po ciebie przyjść.
- Wolałbym ciebie od obiadu - wtedy już wszystko wiem. El nie jest idealny, ale działa na mnie... Nawet tego nie zauważyłam, dopiero teraz czuję, że mam wilgotne majteczki. Składa na moich ustach pocałunek, który mówi "pragnę cię" , ale także "ze mną jesteś bezpieczna". Jego język wkrada mi się do środka i czuję go, jak bada dokładnie moje policzki od środka, zęby i dziąsła. Nasze języki spotykają się na chwilę, ale El przestaje mnie całować i zdejmuje ze mnie skromną bluzeczkę. Sekundę potem jestem już także bez stanika. Pieści ustami moje twarde brodawki. Przygryza je i ssie. Ugniata swoimi dłońmi. Po moim ciele rozlewa się fala rokoszy. Odchylam głowę w tył. Jęczę cicho. Kocham go. Teraz już wiem.
- Ściągnij spódniczkę - rozkazuje. - I bieliznę - robię co każe. Teraz już pół leżę pół siedzę przed nim naga, nic nie da się ukryć.
- An, jesteś cudowna... - i zaczyna wodzić po moim nagim ciele palcem. Zaczyna od ust. Woń lata i woń El’a mieszają się, to cudowne połączenie. Pozwalam mu tak odkrywać moje ciało. Palcem wskazującym zjeżdża po szyi w biust. Tu zatrzymuje się na dłuższą chwilę masując je, rozbudzając. Nabrzmiałe piersi są niezwykle wrażliwe. A potem ustami muska brzuch. Następnie ustami wita moje łono. Językiem pieści łechtaczkę, szparkę i wargi. Czuję, ze wypływają ze mnie soki. El natychmiast je zlizuje dokładnie. Wkłada język, uszczęśliwia mnie tym. Pożądanie sprawia, że mężczyzna jest nader śmiały, ale miłości zawsze towarzyszy onieśmielenie. Czuję też strach. Strach, że El kiedyś mnie opuści. Że już nie będę tak kochana przez nikogo na świecie, jak jestem kochana przez El’a. Po moim ciele rozlewa się ciepło i spełnienie. Gdy El kończy, siada po turecku naprzeciwko mnie i po prostu patrzy. Raz w oczy, raz na piersi, raz na moją kobiecość, a potem znowu w oczy.
Babcia woła z daleka na obiad.
***
- Ale po co to? Przecież to chore... - na stoliku leżą dwie żyletki.
- Dla zabawy - burczy.
- Nie podoba mi się to.
- An, to tylko kawałek metalu. Jeśli będziesz uważać, to nic złego ci się nie stanie. Nie pozwoliłbym na to.
- A to? - wskazuję na mały woreczek z rozdrobnioną, suchą rośliną w środku. - El, ja nie chcę!
- Najpierw to będziemy palić. Po tym będziesz szczęśliwsza. To lek na każde zło - wypowiada te słowa niepewnie. El stał się inny od czasu, gdy wyjechał na studia. Nie dzwoni już do mnie prawie wcale. Dopiero teraz, na drugim roku, pokazuje mi to wszystko...
- El, to na pewno jest bezpieczne? - nie wiem co to. Na wsi nie widziałam czegoś takiego. Tato palił papierosy, ale to jest inne. El zapala, zaciąga się. Po paru minutach pokój wypełnia się dymem.
- Kochanie, stęskniłem się za tobą potwornie. Nie ufasz mi już? – El brzmi obco. Podaje mi jedną żyletkę, a drugą bierze sam. Nie czekając przecina skórę nieco powyżej nadgarstka. Krople krwi wydostają się na zewnątrz. - Widzisz? To nic takiego. To nie boli, jest nawet przyjemne. Teraz ty An, no dalej. Jeśli nie chcesz, to ja zrobię ci pierwszą kreskę.
Nie chcę takiego El’a. Chcę El’a sprzed śmierci jego mamy, gdy mieszkał ze swoją babcią na wsi. Chcę, żeby nasze wycieczki rowerowe wróciły. Kąpiele w stawie. Wspinaczki na drzewa. Wylegiwanie się w cieniu. Pieszczoty. Delikatne pocałunki.
Gdy sięga po mój nadgarstek, jego dłonie są ciepłe. Żyletka muska moją skórę. Prawie nic nie czuję. "Wyciągam ręce i szukam w krąg. Wyciągam ręce do twoich rąk". Przeciąga kawałkiem metalu po skórze... Cofam rękę.
***
- Patrz tam! - An z uśmiechem na twarzy wskazuje małym paluszkiem ciemny kąt. Jest podekscytowana. W stodole jest gorąco. Chodzimy po sianie wzbijając chmury brudu. - Są! Są! Patrz! Raz, dwa... Cztery! Dwa czarne i dwa rude. - Kociaki leżą w legowisku z siana. Są małe. Mają jeden, a może dwa dni. An pochyla się i bierze dwa w dłoń. Mają pępowinę.
- An, którego chciałabyś wziąć do domu? Jak podrosną, to weźmiemy, tylko wybierz.
- Wszystkie! – piszczy zadowolona.
- Nie, najwyżej dwa.
- Nie mogę. Muszę wziąć wszystkie! – delikatnie głaska każdego z osobna.
- An, tylko dwa... Wrócimy tu za dwa tygodnie. Wtedy wybierzesz, dobrze?
- Dobrze - mówi zawiedziona.
- Wracajmy do domu. Mama woła.
An ma wtedy 5 lat, ja mam 8. Wiem, że babcia i tak zabije te koty, bo inaczej musiałaby je wszystkie wykarmić. Utopi je. Ich życie nic nie znaczy.
***
- Nie, An... Jak mogłaś mi to zrobić? Co to ma być!? Jesteś głupią suką! – El uderza mnie w policzek. Szczypie, ale wiem, że zasłużyłam. - Twoja matka wie? Kurwa...! Co ty narobiłaś... - Poczucie winy mnie przytłacza... Słusznie jest na mnie zły. Jestem głupią idiotką. Nie zasługuję już na nic. Słona łza spływa mi po poliku.
- Nie wie... - szepczę. To było na jednej z wycieczek ze znajomymi. S. był miły dla mnie. Całą drogę patrzył się na mnie, uśmiechał. Potem podszedł i rozmawialiśmy bardzo długo. Opowiadał mi o swojej rodzinie i o dziewczynie. Chyba coś było nie tak... Mieli kryzys. - Nie mów jej jeszcze. Pomóż mi, proszę cię, błagam. - Kwilę. - Zrób to dla mnie... - Czuję się okropnie. Jak mogłam go tak skrzywdzić?
- Nie urodzisz tego dziecka, słyszysz!? Masz iść po tabletki. Chcę widzieć, jak będziesz je brała.
- El, nie zabiję go! Co się z tobą stało? Nigdy taki nie byłeś. Byłeś kochający i czuły. A teraz?
- Ze mną co się stało? Spójrz na siebie! Puszczasz się z jakimiś gośćmi, których nawet nie znasz. Chcesz, żebym cię zabił?! Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką. Idź do lekarza. To jedyne rozwiązanie – warczy. Każdy mięsień ma napięty, twarz wygięta w grymasie. Chodzi z jednego końca pokoju w drugi z rękoma na biodrach, a ja wodzę za nim wzrokiem. Siedzę skulona na łóżku i czekam aż się uspokoi. Wybucham płaczem. Straciłam kontrolę nad własnymi emocjami... Jedyne, czego pragnę to poczuć go w sobie, przytulić się mocno i wpleść palce w jego blond włosy. Pragnę bliskości, wyrozumiałości. Nie chciałam wtedy tego z S. ale... sama nie pamiętam co się wtedy stało.
- Pragnę cię - rzuca nagle El. - Ale jak sobie pomyślę, że wcześniej jakiś kutas był w tobie, to aż mnie rozpierdala od środka! - krzyczy. – An... nie rozumiesz tego? - dodaje łagodnie.
Potem wszystko się zmienia. "Patrzę i milczę, klękam i łkam. Przybliż się do mnie, jam taki sam" – przypominam sobie wiersz. Zaczyna mnie zachłannie całować, jakby to był nasz ostatni pocałunek. Niemal dławię się jego językiem. Śmierdzi od niego alkoholem, ubrania są przesiąknięte zapachem papierosów. To zadziwiające, jak z porządnego chłopaka El stał się niemalże wrakiem człowieka. To niesamowite, że po tylu latach przychodzę tu do niego i proszę o pomoc. To niesamowite, że wciąż jest moim przyjacielem, pomimo tego co oboje ze sobą zrobiliśmy – oboje jesteśmy na dnie. Nie czeka na nic, nie czeka aż się rozkręcę jak to zwykle bywało. Teraz, bez skrupułów, odpina rozporek, ściąga mi majtki spod spódnicy i uwalnia swoją męskość. Ja jestem jeszcze niegotowa, zupełnie nie wilgotna. Nie pyta się mnie o zdanie tylko nabija mnie na swojego członka. Krzyczę trochę ze złości, trochę ze szczęścia. Ogarnia mnie fala podniecenia. Uczucie rozkoszy sprawia, że ból mija – ten fizyczny, ale także psychiczny. Chwytam jego twarz w dłonie i szukam człowieka, którego pamiętam z dzieciństwa. Oczy te same, tą samą miłość można z nich wyczytać co sprzed lat. Włosy przydługie, sięgają do ramion, trzydniowy zarost muska mnie po szyi i biuście. El pieprzy mnie, tak szybko jak nigdy jeszcze. Chwila i po sprawie. Każe mi z siebie zsiąść, zapina rozporek, trochę spermy jeszcze kapnęło, zapala kolejnego papierosa. Ja zakładam majtki i kulę się na kanapie. Panuje błoga, oczyszczająca cisza.
brak komentarzy