Córka kowala, czyli sprośności Jego Ekscelencji Biskupa Liege (II)
12 lutego 2021
Szacowany czas lektury: 20 min
Kryjcie swe córy, żony oraz siostry, gdy do wsi zajeżdża Ferdynand Bawarczyk. Kolejna opowiastka dla miłośników dawnych wieków. Nuta frywolności, grubiaństwa, odwagi i romantyczności. Ot taka licentia poetica.
Pędziła przez las, potykając się o sterczące jak kikuty konary drzew. Oglądała się za siebie. W wieczornej szarudze nie mogła dostrzec tych, co ją ścigali. Wiedziała jednak, że tam są. Biegła. Łapczywie chwytała oddech. Jej długie, rude włosy kołysały się na wietrze.
Poczuła czyjś oddech na plecach, czyjąś obecność. Kurczowo podwinęła spódnicę, aby móc robić większe kroki. Aby biec. Gdy po raz kolejny się obejrzała, potknęła się. Nie utrzymała równowagi. Padła wilgotną trawę. Łkała, bojąc się spojrzeć za siebie. Drżała ze strachu. Musieli ją dogonić. Słyszała rżenie koni. Usłyszała stukot kopyt.
Stał za nią. Czekał, aż wstanie. Dziewczyna podparła się i podniosła. Spojrzała za siebie. Opancerzony jeździec przeszywał ją zimnym spojrzeniem. Wzniósł rękę. Nie po to jednak, aby uderzyć przerażoną dziewkę, ale aby pokazać jej swoją zdobycz. Z zaciśniętego ze strachu gardła wyrwał się przeraźliwy krzyk. Sophie wrzasnęła. Jeździec trzymał za włosy głowę jej ukochanego.
***
Zalana potem dziewczyna zerwała się z łóżka. Była już przy niej matka. Chwyciła ją w ramiona i przytuliła.
- Już spokojnie. To tylko sen.
- On nie żyje, mamo! On nie żyje. - powtarzała Sophie, łkając w ramionach niemniej przerażonej matki.
Łkania wypełniły niewielką ciemną chatę. W pokoju dziewczyny wygasł już ogień. Panował wieczorny chłód. Za ścianą spał ojciec, stary kowal. Matka tuliła zaś jedyne dziecko, jakie jej pozostało.
***
Niewinne dziewczę, zaledwie siedemnastoletnie, całe swoje dotychczasowe życie wiodło spokojnie w zagubionej wśród pól i kanałów mieścinie we włościach biskupa Liege.
Owego dnia, o którym chciałbym Wam, czcigodni czytelnicy, opowiedzieć przy jadle i napitku, senne Diest ożyło. Ludzie wylegli przed domostwa, podziwiając kolumny maszerujących zbrojnych oraz wozy olśniewające przepychem. Rośli wojownicy w swych napierśnikach i hełmach, z pikami postawionymi na sztorc maszerowali karnie pobliskim szlakiem. Szli równo, pod batem samego księcia - biskupa Ferdynanda Wittelsbacha. Ten zaś zdecydował wysłać swe wojska wprzódy, a sam zalec na popas w domostwie starosty w Diest.
Gdy lud dowiedział się, że w domu starosty nocować będzie Jego Ekscelencja, obległ budynek. Nie szczędzili kościelnemu dostojnikowi skarg i żalów. Zima była sroga dla skromnych mieszkańców Diest. Wojna, jaką toczono wszędzie wokoło, pochłonęła już miliony. Ogołocono parafialny kościół. Przetopiono dzwon. Wybito złote monety z monstrancji i kielichów. Księdza raz wieszano, jako papistę, aby następnie palić na stosie tych, co ośmielili się podnieść rękę na bożego pasterza. Lud głodował. Żądał opamiętania. Żądał wyjaśnienia.
Baby z miasteczka biadoliły pod oknami starosty. Straż biskupia w swych lśniących skórzanych kurtkach, z rapierami w dłoni, odpychała tłum, jak najdalej. Nie dało się jednak nie usłyszeć tych narzekań i płaczu.
Biskup Ferdynand siedział na obitym skórą krześle, pośrodku obszernej izby na piętrze, w towarzystwie pułkownika swojej przybocznej straży oraz zmartwionego starosty.
- Czy oni mogą już zamilknąć? - warknął, zasłaniając dłońmi uszy.
- Ekscelencjo mogę ich przegonić z użyciem rajtarów. Pogonię hołotę.
- Nie godzi się, Panie pułkowniku.
- Ekscelencjo, może mógłbyś wysłuchać ich żali. Człek jak się wygada, poczuje ulgę. Nie mówię, aby im od razu pomagać. Wystarczy wysłuchać... - szeptał nieśmiało starosta.
- Cały ten tłum bab ma tu wejść?
Pięćdziesięcioletni, łysiejący brunet, ze starannie przystrzyżoną hiszpańską bródką podszedł do okna. Na dole kotłowała się tłuszcza.
- Ekscelencjo, rozkaż, aby wyłonili swoich reprezentantów. Ja ich wprowadzę. Wysłuchasz ich żali i wyślesz won.
- Wyślę won... - Ferdynand nie słuchał starosty. Pokręcił wąsa, wpatrując się w niewiastę, która stała przy rosłym, starym mężczyźnie.
- Któż to? - zapytał starosty.
Biskup, pan tych włości, wskazał na Sophie. Dziewczę przegrało właśnie walkę z wiatrem. Jej biały czepek uniósł się nad tłumem, a rude włosy rozwiały. Odgarnęła je ze swojej młodej twarzy. Dostojnik przyglądał się jej uważnie, oceniając z oddali atuty sylwetki, uroki skrytej pod skromną suknią dojrzewającej kobiecości.
- Kto to? Ta dziewczyna.
- Tamta? Córka kowala, Drehera.
- Córka kowala powiadacie, co za banalna historia. - uśmiechnął się biskup.
Otworzył okno i pełnym głosem przemówił do tłumu.
- Bracia, Owieczki Moje! Okażcie szacunek urzędowi, jaki dane mi piastować. Wszak nie ja osobiście, lecz cała powaga Kościoła Rzymskiego przed Wami przemawia. A Kościół ten, dla wiernych sobie jest łaskawy. Uciszcie się. Wybierzcie posłów, którzy przed Mym obliczem przedstawią wasze troski.
Biskup podniósł dłoń, a tłum ucichł. Uczynił znak krzyża i zamknął okno. Nikt nie odważył się już wrzasnąć.
- A ty starosto postaraj się, aby posłem został ten stary kowal.
- Najjaśniejszy Panie, wdzięki tej dziewczyny mogą zgubić mężczyznę.
***
Starosta wyszedł do tłumu. Podszedł do kowala i stojących obok niego kobiet, żony i córki. Pociągnął starca za rękaw koszuli, aby odszedł parę kroków.
- Jego Ekscelencja chce z Tobą rozmawiać, jako z przedstawicielem tu zebranych.
- Dlaczego ze mną? Ja… ja nie jestem najstarszy ani najmądrzejszy z całej gromady.
Starosta kiwnął głową w kierunku ognistowłosej dziewczyny. Stary kowal westchnął.
- Doskonale wiesz przyjacielu, o kogo chodzi temu łajdakowi. Twoim nieszczęściem jest to jedyne dziewczę. Pilnujesz jej jak skarbu. Jednak ten klejnot przyciąga spojrzenia licznych. Niestety, także biskupa uwiodły jej złociste włosy. Czemuż nie ma chusty lub czepka?
- Wiatr północy zwiał jej z głowy…
- Obyś ty głowy nie stracił, odmawiając biskupowi.
Ojciec zerknął na przejętą córkę, stojącą wśród tłumu. Uśmiechnął się do niej i stanął frontem do tłuszczy przy boku starosty.
- Brat nasz, stary i poczciwy Dreher, którego każdy z Was zna, będzie rozmawiał z Jego Ekscelencją. Będzie Was reprezentował z godnością i odwagą. Proszę, bracia uciszcie się na czas rozmowy.
Baby zamilkły, a wraz z nimi ich ponurzy mężowie. Ufali kowalowi. Jedynie jego żona oraz nastoletnia córka drżały na stronie o los dobrodusznego ojca.
***
Kowal minął pilnujących wejścia rajtarów i znikł w mroku izby. Biskup już na niego czekał. Obserwował wszystko z okna. Słyszał przemowę starosty.
Starzec ukłonił się dostojnikowi. Następnie wyprostował dumnie, jako człek wolny. Starosta przedstawił posła. Ferdynand zmierzył go wzrokiem. Poseł był postawnym mężczyzną, brodaczem o siwiejących włosach. Nie czekając na pozwolenie, zaczął składać skargi i żal mieszkańców Diest. Biskupa interesowało jednak zupełnie co innego.
- Słyszałem, że ukochany Twojej córki trafił do Regimentu z Helmstedt?
- Wymaszerował Wasza Miłość zeszłego lata. Dotąd nie wrócił?
- Poślubiony był już z Twoją córką?
- Po słowie. Młodzi zaręczyli się przed tym, jak chłopak ruszył z oddziałem.
- Uciekł od niej?
- Nie, miłuje ją niezmiernie. Zarobić chciał. Ciężkie czasy dla nas maluczkich nastały. Chłopak chciał zapewnić mojej córce jakiś byt.
- Ale w służbie może pozostać długo. Chyba że zostanie zeń zwolniony.
- Tobie, Wasza Ekscelencji, wierność ślubował. Tobie i Bogu, że broni nie złoży, zanim nie wypleni z Brabancji wszelkiej herezji.
- Więc nikt go zwolnić z tej przysięgi nie może.
- Nikt? - starzec spojrzał wymownie w szarlatańsko przebiegłą twarz czcigodnego męża w purpurze.
- Posłuchaj dobry człowieku. Nie jestem w stanie spełnić żądań tłumu. Nie mogę ulżyć w niedoli każdemu. Jednak jednej istocie mogę pomóc. Przyprowadź mi swoją córkę. Jak jej na imię?
- Sophie.
- Ile liczy lat?
- Siedemnaście wiosen.
- Przyprowadź więc to dziewczę, abym mógł z nią porozmawiać, wypytać o ukochanego i ulżyć choć Wam. Dla przykładu. Z chrześcijańskim miłosierdziem.
Starzec zmarszczył brwi. Ukłonił się i podziękował Miłościwemu Panu, lecz w swej mądrości przeczuwał podstęp. Biskup zagiął parol na jego córce. Bez wątpienia. Starosta prawdę rzekł, że uroda Sophie jest dla ojca jej przekleństwem. Gdy wokół tyle wojska, a plac przed domem pilnuje rajtaria trudno się sprzeciwić Jego Ekscelencji i Panu tych ziem. Mógł uciekać z córką i żoną albo oddać władcy co sobie zażyczy.
***
Wrócił do tłumu. Nie reagował na zaczepki i pytania. Podszedł do córki. Jego żona wyczytała mu z oczu cały dialog z kościelnym dostojnikiem. Przeraziła się. Jedynie Sophie stała niewzruszona, czesząc palcami swoje długie włosy.
- Jego Czcigodność Cię wzywa dziecko. Pamiętaj bądź mu miła. Zważ na wszystko, co powie, mając w pamięci, że jedynie on może ukochanego twego zwolnić z przysięgi.
- Przysięgał służbę Chrystusowi... - powiedziała cicho i z przejęciem dziewczyna.
- Którego namiestnik na ziemi, biskup Liege woła Cię przed swoje oblicze.
- Chusta... chusty na głowę potrzebuje... - miotała się wokoło matka dziewczęcia.
- Daj już spokój. - mąż chwycił ją i razem odprowadzili wzrokiem smukła dwudziestoletnią pannę.
Starosta podał jej ramię, patrząc w jej przepełnione niepokojem zielonej oczy. Uśmiechnął się wymownie. "Niewinne dziewczę, wpadłaś w oko biskupowi. Jedynie jemu stary Dreher mógłby Cię oddać. Innemu prędzej połamałby kości, niż pozwolił na choćby pocałunek” - powiedział do siebie starosta. Oboje zniknęli za drzwiami domu.
***
Zaprowadzono ją po schodach, na piętro. Stanęła przed drzwiami, drżąca i zaniepokojona. Gdy je przed nią otwarto, ujrzała ciemną izbę. Z prawej strony wpadały doń promienie słońca przez nieliczne, małe okienka. Po drugiej stronie stała ława okryta skórami. Naprzeciwko wejścia stało puste drewniane krzesło. Przy oknie stał zaś dojrzały mężczyzna w fioletowej sutannie.
Starosta wprowadził nastolatkę do izby. Postawił przed obliczem dostojnika i przedstawił jako córkę kowala.
Młoda dziewczyna była onieśmielona obecnością postawnego i dumnego mężczyzny. Jego oblicze było wyjątkowo zagadkowe, wręcz przerażające. Hiszpańska bródka wydawała się ostra jak brzytwa. Czarne włosy zaczesywał lekko za uszy. Jego twarz przykuwała uwagę ostrym, męskim kształtem i dobrze zarysowanym podbródkiem. Błysk w szarych oczach sprawiał, że biskup Liege prezentował się przed młodą dziewuchą uwodzicielsko.
Dziewczyna kurczowo trzymała ręce przy ciele. Jej rude włosy opadały na ramiona. Wstydziła się, stając przed Jego Ekscelencją bez nakrycia głowy. Ferdynand nie zwracał jednak na nią uwagi. Nie spojrzał nawet na nią. Stał przy oknie. Patrzył na jej ojca.
Starosta, skłoniwszy się, dyskretnie wyszedł z izby. Gdy biskup usłyszał trzask zamykanych drzwi, nie odwracając się w stronę dziewczyny, rozkazał:
-Rozbierz się!
Sophie nie poruszyła się. Jakby nie słyszała tego dosadnego rozkazu z ust Ekscelencji. Opuściła wzrok i jeszcze mocniej zacisnęła dłonie. Ferdynand po raz pierwszy od pojawienia się jej w izbie spojrzał na nią. Jego lica były tak spokojne. Z ust szlachetnego dostojnika nie padają takie słowa wobec obcej mu nastoletniej niewiasty.
Onieśmielona Sophie unikała jego spojrzenia. Patrzyła w dół. Ferdynand spokojnym krokiem zbliżył się do dziewczyny i powtórzył swój rozkaz:
- Rozbierz się, dla ukochanego.
Dziewczyna podniosła wzrok. Widziała żar w oczach dojrzałego mężczyzny. Z narastającym przerażeniem sięgnęła za plecy po supeł przy fartuchu. Rozwiązała go. Rozpięła spódnicę i zsunęła ją z bioder. Opadła do kostek. Przez głowę dziewka ściągnęła lnianą koszulę. Po chwili stała jedynie w halce. Była cała czerwona ze wstydu. Stała w niestosownym stroju w obliczu Jego Ekscelencji.
- Jesteś bardzo piękną dziewczyną. - delektował się jej widokiem biskup.
Wrócił na swoje miejsce po kielich reńskiego wina. Patrzył nieprzyzwoicie na drżącą z lęku i z zimna nastolatkę. Stała półnaga, zasłaniając swoje wdzięki drobnymi dłońmi.
- Ojciec Twój wspominał, że Twój ukochany odszedł z wojskiem. Zostawił w domu taki skarb? - Sophie nie była w stanie mu odpowiedzieć. Biskup nie liczył jednak na żadną reakcję z jej strony. Dodał zaś:
- Nie kończ przeurocza nimfo. Ściągnij halkę.
Dziewczyna chciała zaprotestować, coś rzecz, ale gest dostojnika ją uciszył. Biskup Liege, potomek książęcego rodu Wittelsbachów nie znosił sprzeciwu. Sophie sięgnęła po ramiączka halki i zsunęła je. Powoli zaczęła opuszczać delikatny materiał wzdłuż ciała, ukazując mężczyźnie piersi.
Były jak jędrne, twarde owoce o pełnych i kuszących kształtach. Delikatny biust wieńczyły regularne, różowe brodawki, nabrzmiałe wskutek zimna i hipnotyzującego spojrzenia szarlatana w fioletowej sutannie.
Kosmyki rudych włosów opadały na blade ciało dziewczyny. Raz jeszcze śmielej podniosła wzrok. Jej brwi uniosły się, powieki rozwarły, a usta lekko uchyliły. Dygotała z przejęcia, a dojrzały mąż umoczył usta w kielichu pełnym wina. Skinieniem dłoni wskazał, że to przecież nie koniec.
Dziewczyna nie zrywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną, schyliła się i zsunęła halkę z bioder. Czerwona ze wstydu wyprostowała się. Stała przed obliczem kościelnego hierarchy w stroju Ewy.
Skrzyżowała nogi. Dłonią zasłoniła delikatnie okraszone rudymi włoskami łono. Drugą zaś ręką przysłaniała piersi. Biskup płonął z podniecenia, kręcąc swój hiszpański wąsik. Na jego bladym licu pojawiły się rumieńce. Odłożył kielich i rzekł:
- Istna nimfa.
Ferdynand się nie mylił. Sophie miała przyjemną dla oka sylwetkę. Doskonałe wcięcie w talii, wąskie biodra, gładki brzuch. Delikatne, drobne piersi dodawały jej dziewczęcego uroku. Długie, szczupłe nogi budziły nieskromne skojarzenia. Stojąc, lekko zgarbiona, zawstydzona i zasłaniając intymne miejsca, wyglądała jak przerażony blady gołąbek, niewinna istota, której niewinność rozpalała Ekscelencję.
Mężczyzna podszedł do dziewczyny. Przesunął dłoń po jej lśniących, ognistych włosach. Spojrzał w przerażone, rubinowe oczy. Był spokojny, szepcząc do niej:
- Nimfą tyś, albo wszetecznicą?! Wiesz, że mam władzę ocalić i stracić Twego Ukochanego?
Sophie drżała. Nerwowo kiwnęła głową. Patrzyła na rozpalonego mężczyznę, który wiekiem dorównywał jej staremu ojcu.
- Rozepnij moją szatę. - rzekł.
Nie odrywając od niego oczu, dziewczyna nieśmiało sięgnęła po zapięcia fioletowej sukni. Długo i dokładnie rozpinała guzik po guziku. Zsunęła ją z chudych ramion dostojnika. Rozsupłała koszulę. Ciało mężczyzny było wyschnięte. Pierś zapadła. Jeno brzuszysko wydatnie wystawało, wskazując na upodobania biskupa godne samego św. Tomasza. Sophie dotykała jego pomarszczonej skóry, starając się w swej wyobraźni przenieść do chwil, gdy pieściła pierś swojego Ukochanego.
Ferdynand przesunął jej dłoń niżej. Kucnęła, aby sięgnąć pod długą jedwabną koszulę postawnego mężczyzny. Z przerażeniem w oczach poczęła muskać palcami unoszącą się męskość.
Młoda dziewka nie mogła wiedzieć, że mało życzliwi biskupowi pamfleciści nazywali Ferdynanda von Bayern - „Tolle Ferdinand“. Jedni rzekną, że to zasługa jego wielkości i brawury jako kaznodziei w Niderlandach skażonych grzechem herezji, ale inni zgoła inne atuty biskupa Liege mieli na uwadze. Tenże z odwagą, zapalczywością bożego apostoła miał wiele wspólnego.
Sophie objęła ów atut w dłonie i zaczęła rozcierać.
Już miała ująć żołądź w usta, już zbliżała doń swoje wargi, gdy nagle Ferdynand pociągnął ją za rękę i postawił na równe nogi.
- Nie na takie karesy liczyłem. - rzekł i objął mocno dziewkę, zabierając się do całowania jej różowych ust.
Sophie wyrywała się mu. Zaciskała wargi, aby jego język nie dostał się do środka. Jednak im mocniej się szarpała, tym silniejszy był uścisk biskupa. W końcu jak szamoczący się gołąbek w garści, uspokoiła się. Odwzajemniła pocałunek.
Wtem Ferdynand szarpnął dziewczę za ramiona. Obrócił i pchnął w stronę obłożonej futrami ławy. Sophie padła na nią. Leżała na plecach. Rozchyliła zgrabne uda. Nie czyniła tego od zeszłego lata. Żaden mężczyzna nie mógł wejść między rozpalone uda rudowłosej córki kowala. Nie mógł docisnąć jej biodrami. O cnotę przeznaczonej Ukochanemu nastolatki dbał wzbudzający respekt ojciec. Wobec biskupa nie miał jednak wyboru. Wpuścił swoją gołębice w łapy szarlatana.
Ptaszyna o płomiennych włosach drżała, czekając aż chwyci ją w pół i przebodzie swoim mieczem.
Dojrzały dostojnik chwycił jej kolana. Rozsunął szerzej nogi, tak aby wygodniej wejść między nie biodrami. Cały w narastającym podnieceniu, patrzył na krągłe piersi dziewczyny, na jej blade ciało, piękną, dziewczęcą twarz i rude włosy, rozrzucone na szorstkim futrze.
Zatrzymał się. Spojrzał głęboko w jej zielone oczy i natarł. Silnym ruchem bioder wbił swojego fallusa w jej młodą pochwę. Wzdrygnęła się. Zakwiliła. Christian rozgościł się w niej, rozpychając na boki. Ocierał o delikatne i czułe ścianki jej wnętrza.
Uśmiechnął się diabelsko, doświadczając, że siedemnastolatka, czekająca na swego Ukochanego od roku nie jest już czystą niewiastą. Nie jest ową wyśnioną nimfą o delikatnym ciele, lecz wszetecznicą! Biskup Liege zmarkotniał, przekonując się, że nie będzie mu dane figlować z niewinną istotką.
Sophie momentalnie przypomniała sobie pożegnalne karesy z Ukochanym. To był ostatni raz, gdy oddawała się amorom, tak intensywnym, że doprowadziły obu kochanków do lubieżnego szału. Przez rok jedynie w ukryciu pieściła swoje młode ciało, marząc o Ukochanym. Leżąc na ławie, na kującym w plecy futrze zamykała oczy.
We frywolnych imaginacjach przywoływała obraz swego młodzieńca. To on chwytał jej sutki wargami, szarpał i całował. To on pochylał się, aby całować szyję i usta. To on trzymał ją mocno w talii i wbijał się swoim mieczem do samego końca. To jemu przedwcześnie oddała swe dziewictwo!
Ból przeszył siedemnastolatkę. Twardy fallus wypełniał ją całą. Momentalnie nabrała powietrza i otworzyła z przerażeniem oczy. Wtedy obraz Ukochanego się rozmazał, a przed Sophie stanął “tolle Ferdinand” o wysuszonej piersi i obfitym brzuszysku, czerwony na twarzy, spięty.
Ciało dziewki przeszywały dreszcze. Kurczowo trzymała się ławy. Kolejne silne pchnięcie zsunęło ją z siedziska. Ogniste włosy opadały na ziemię. Delikatna głowa dziewczyny zwisała. Sophie jęczała z bólu.
- Twój ukochany będzie miał wspaniałą żonę. Dogodzisz mu we wszystkim. - mamrotał biskup. - Udzielę Wam błogosławieństwa. Będziecie przysięgać przede mną!
Słowa Ekscelencji umknęły rozpalonej rudowłosej piękności. Dziewczę wiło się targane konwulsjami, prężyło swoje nagie ciało ku lubieżnemu dostojnikowi. Biskup objął jej delikatny biust i drażnił sztywne z podniecenia sutki. Pierwotnie blade ciało nastolatki stało się czerwone. Mężczyzna mógł wyliczyć każdy pieg na jej ramieniu, dekolcie i szyi.
Ekstatyczne wydzieliny sączyły się z różowej szparki. Biskup położył dłoń na okraszonym rudawymi włoskami łonie. Przeczesał to poletko i zaczął rozmasowywać łechtaczkę. Sophie czuła jak jej ciało pulsuje. Skurcze trzymały ją nadal, a zmysłowy masaż kościelnego dostojnika nie pozwalał na to, by ją opuściły.
Pozostawała w ekstatycznym odrętwieniu. To Hedone jak strzała przeszywa jej ciało wzdłuż kręgosłupa. Nimfa odpływa w półśnie, czując upragnioną błogość.
Biskup zdradził swoje zdolności amoryczne, zdobyte wśród zakonnic i prostytutek. Wiedział co znaczyły te piski i umiał przedłużyć rozkosz u niewiasty. Czerwona ze wstydu Sophie zakryła usta, starając się jakoś powstrzymać mimowolne, dzikie piski. Te karesy trwały jednak króciutko.
Ferdynand Wittelsbach wyprostował się, ujął smukłą nóżkę Sophie i podniósł ją wysoko. Polizał jej delikatną skórę. Oparł łydkę o swoje ramię. To samo uczynił z drugą nogą. Sophie trzymała więc je wysoko, nałożone na wysłużone ramiona dojrzałego mężczyzny.
Pociągnął dziewkę za biodra do siebie. Wbił się w nią. Jęki dziewczyny, która pragnęła już odpocząć, były przeraźliwie głośne. Bez wątpienia słyszał je stojący za ścianą starosta, a być może nawet tłuszcza, oblegająca dom pośrodku miasteczka. Niewykluczone, że słyszał to także stary kowal. Spokojnie, z kamienną twarzą znosił kaprys Jego Ekscelencji i coraz mocniejszy uścisk własnej żony. Łzy ciekły jej po policzku.
Tak jak i jej nastoletniej córce. Fallus biskupa wypełniał ją, penetrował. Nacierał bez ustanku. Ferdynand rozkochał się w smukłej nimfie i jej obłędnie zgrabnych nóżkach. Zdjął je ze ramion i rozpostarł szeroko, niczym sztandar. Trzymał je, napierając biodrami w różową, ociekającą sokami cipkę. Czuła jak jego męskość pulsuje, jak ją wypełnia. Nagle dostojnik wyszarpał swojego kutasa z pochwy dziewki i w okamgnieniu wytrysnął nasieniem na rozgrzane, gładkie podbrzusze rudowłosej.
Zawył, rozmasowując swoją męskość. Chciał wyrzucić z siebie całe emocje, całą zawartość buzującej w nim chuci. Sophie patrzyła w sufit. Dyszała. Końcówki jej długich włosów muskały podłogę. Nie wypowiedzieli do siebie ani słowa. Tkwili na swych pozycjach, wyczerpani miłosnymi igraszkami.
***
Starosta wsłuchiwał się w każdy jęk i pisk. Cały chodził, naładowany lubieżną ciekawością. Nie mógł dostrzec przepięknej Sophie nago. Nie mógł zobaczyć, jak dziewczę dogadza Czcigodnemu Biskupowi Liege. Krzątał się jeno i sięgał co chwile po butelkę wina. Im dłużej trwała ta nietypowa audiencja, tym bardziej niepokoił się o nastroje na zewnątrz. Tłuszcza siedziała cicho, mając nadzieję, na dobre słowo Jego Ekscelencji. Pewnie opowiadali sobie rubaszne żarty, które rozpalały kowala, żądnego bić w mordę każdego chama, który obrazi jego śliczną córkę.
***
Tymczasem w zamkniętej izbie, naga Sophie pomagała założyć sutannę biskupowi. Jej gorące ciało lepiło się do pleców mężczyzny. Czuł jej naprężone sutki. Czuł ciężki oddech niewiasty, która przed momentem nurzała się w ekstazie.
- Twój narzeczony wyruszył z Regimentem z Helmstedt?
- Tak Mój Panie. Zeszłego lata zaciągnął się na listę. Podjął żołd z góry, aby mi go przekazać. Pomóc nam w niedoli. Wymaszerował w kierunku Bredy Miłościwy Panie, spraw by powrócił....
- Jak go zwą?
- Arnulf... - Sophie szepnęła biskupowi do ucha ostatnie słowa.
Smukła niewiasta łechtała jego szyję delikatnymi zgłoskami. Ferdynand czuł znów narastającą w nim chuć. Jednak za oknem już hejnał grano. Czas naglił.
- Zwolnij go Panie ze służby. Jest mi przyrzeczony? Mnie, nie Bogu! - odwaga młodej rudowłosej zaskoczyła biskupa. Nie omieszkał on jednak skwitować, że jako przyrzeczona niejakiemu Arnulfowi, z wielką łatwością rozłożyła nogi przed obcym mężem.
- Bez Arnulfa pomrzemy z głodu. Ojciec mój już jest za stary. Podupadł na zdrowiu. Ziemie dane Ci Panie leżą wymrożone. Nie rodzą. Bez Arnulfa nie mam nadziei. - Sophie zaczęła łkać, licząc, że za tak wysoką cenę skruszy serce biskupa. On zaś na lamenty siedemnastoletniej nimfy miał tylko jedną odpowiedź.
- Z głodu mogę wyswobodzić Cię sam. Zamiast Lubemu, złóż śluby Bogu i przystąp na służbę Biskupowie Liege.
Dojrzały mężczyzna skłonił się nad stojącą w stroju Ewy dziewczyną i szepnął jej do ucha parę słów, tak niestosownych, iż niewiasta wzdrygnęła się, zalała czerwienią i nerwowo odskoczyła od tyłu.
Skryła się w cieniu, szybko naciągając suknię. W pośpiechu, gdyż kościelny dostojnik już wołał starostę: "Audiencja skończona".
***
Mijały dni, a nadal Ukochany nie wracał. Sophie wychodziła na gościniec i patrzyła z utęsknieniem w stronę zachodu. Siedziała na ziemi, wśród słabo wyrośniętych zbóż, wpatrując się co wieczór w zachodzące słońce. Czerwień jego tarczy była złym zwiastunem. Dziewczyna odganiała od siebie te myśli.
Tliła się w niej nadzieja. Wpatrywała się w horyzont. Gdy nikt nie patrzył. Gdy była sama, wśród wysokich traw, ściągała szarą, lnianą suknię. Zdejmowała biały czepek. Rozpuszczała rude włosy. Biegała półnaga po polu, wznosząc ręce ku zachodzącemu słońcu.
W napadzie młodzieńczej wolności, pozbywała się także halki, aby wiatr porwał ją do tańca nagą. Wiła się z wieczornym wiatrem w erotycznych pląsach. Biegła przed siebie ku krańcom horyzontu.
Gdyby ktoś ją zobaczył podczas tych pląsów, niechybnie uznałby córkę kowala za szaloną. Oszalałą z tęsknoty. Inny mógłby, mniej przychylnie, uznać Sophię za wiedźmę, tańcującą swój diabelski taniec przy zachodzie słońca.
Zazdrosne dziewki chętnie podłapałyby tę nowinę i rozdmuchały płomień podejrzliwości. Sophie mogła nie tyle się sparzyć, co spłonąć w tym płomieniu, jak to uczyniono już z jedną niewiastą na ryneczku. Pożoga wojenna, nieurodzaj, bieda łatwo znajdowały wytłumaczenie w osobach wiedźm i czarownic. Płonęły więc stosy po miastach i miasteczkach. Sophie musiała uważać.
***
Gdy dni stawały się już coraz krótsze, dziewczyna rzadziej wystawała na gościńcach i traktach. Pogrążona w domowych sprawunkach, zapominała o Ukochanym. Zdarzały się jednak chwile, gdy w młodej duszy rozpalał się żar wzniecany przez Erosa.
Sophie marzyła o tej chwili, gdy Ukochany powróci. Czuła wówczas za swoimi plecami jego oddech.
Nie odwracała się. Nie chciała pozbyć się złudzeń. Dalej przygotowała posiłek dla ojca. Nie przestawała nawet, gdy objął ją w biodrach, a dłoń wsunął nachalnie pod jej spódnicę. Gdy dosięgnął jej łona, zacisnął dłoń. Sophie drżała w potrzasku, przyciskana przez Ukochanego do stołu. Masował jej łono, pieścił i ocierał się o nie.
Drugą dłonią objął jej twarz i obrócił głowę lekko w bok, aby wbić swoje spragnione usta w jej słodkie wargi. Poczuła szorstkość jego zarostu. Zmężniał.
Zsunął się wzdłuż jej ciała. Podciągnął spódnicę i halkę. Chwycił zdecydowanie jej biodra i pociągnął w swoją stronę. Przywarł do smukłych, bladych pośladków Sophie. Całował je.
Rozwarł lekko, aby dojrzeć różową jamkę. Dziewczyna drgnęła. Poderwała się, czując śliski język chłopaka przesuwających się po jej cipce. Pieścił i sycił się jej młodym ciałem. Rudowłosa chwyciła blat stołu. Wbijała weń paznokcie, wyginając swoje ciało.
Ukochany po miesiącach spędzonych wśród wulgarnych mężczyzn stracił swoją chłopięcą delikatność. Szarpał dziewką. Objął ją i od spodu złapał silnie za drobne, jędrne piersi. Zacisnął na nich swoje umęczone łapska.
Sophie zorientowała się, że to jest sen, to nie mara. Zmysłowy obraz rozpłynął się, gdy uderzyła boleśnie o drewnianą podłogę rodzinnej chaty. Wraz z nią na ziemię spadły resztki przygotowanego przez dziewczynę ojcowskiego dania.
Przerażona siedemnastolatka zaczęła się czołgać, uciekając przed napastującym ją nieznajomym. Oparta o ścianę izby, odwróciła się.
- To ty? - spytała cichutko.
Arnulf podszedł bliżej. Rozpoznała jego młodzieńcze oczy. Wstała, by rzucić się ukochanemu na szyję. Otuliła go rudymi włosami. Ucałowała tak wyczekiwane usta, teraz skryte pomiędzy szorstkim zarostem.
***
- Chodź, zostaw ich Salomonie.
Szwedzki rajtar pociągnął swojego kompana za żupan.
- Młody odnalazł swoją pannicę. Dajmy im chwilę prywatności.
- Jak tak na nich patrzę, to raczej nie będzie to chwila. Tarzają się jak króliki.
Kamraci wybuchli śmiechem, odchodząc powoli od chaty kowala Drehera. Klepnęli w kark Wittmana, który był zaabsorbowany podziwianiem pierścieni nasuniętych na wszystkie palce dłoni.
- Wittman poczuł powołanie. - mruknął Salomon.
- Sine dubio, mihi ovium. - parsknął gruby kirasjer, poddając biskupie pierścienie do pocałowania.
- Ty psie! - Berg skarcił przyjaciela potężnym kuksańcem.
Kamraci wskoczyli na konie.
- Jednego nam ubyło.
- Kolejny zaś przybył. - odparł Wittman, szarpiąc za uzdę.
Ciągnął za sobą konia, na którego grzbiecie leżał związany i zakneblowany dostojnik kościelny.
- A mówili, Wasza Ekscelencjo, że trakty w południowej Brabancji niebezpieczne.
Biskup Liege wył na pomoc, starając się utrzymać na grzbiecie wierzchowca.
- Hajda! Na Bawarczyków, kurwa jego mać! - wrzasnął Szwed, popędzając swoją plugawą kompaniję ku zachodzącemu słońcu.
Sylwetki jeźdźców ginęły za horyzontem, tym samym, w który wpatrywali się wtuleni kochankowie. Sophie opierała głowę na piersi Arnulfa, podziwiając złoty pierścień tkwiący na jego palcu. Już go widziała, ten symbol, ten herb. Tylko gdzie? Domyśliła się. Zadrżała. Spojrzała z przerażeniem w młode oczy Flamandczyka.
- Spokojnie. Teraz już będzie dobrze. - zapewniał, przeczesując jej rude włosy.