Ilustracja: Armin Rimoldi

Anaïs - gdybyśmy byli po drugiej stronie lustra

8 lutego 2023

Szacowany czas lektury: 21 min

Zapraszam do lektury mojego nowego opowiadania.
Wpadnijcie też na bloga, który zawiera inne historie z dużą dawką erotyzmu. Link w profilu.
Dzięki i pozdrawiam.


 

Gdybyśmy tylko byli po drugiej stronie lustra, to wszystko byłoby zdecydowanie inne. Gdybym tylko znalazł się w alternatywnej rzeczywistości tak bardzo różnej od tej, w której byłem…

Bo po drugiej stronie lustra, gdzieś w jego głębi czai się rzeczywistość alternatywna. Jakaś inna płaszczyzna wszechświata.

Alternatywna rzeczywistość, czyli: krzywe zwierciadło, które odwraca wszystko to, co się teraz dzieje. Nie istnieje przecież tylko jedna wersja zdarzeń, ale istnieją miliony rzeczywistości, w których jesteśmy zupełnie kimś innym Zawsze byłem o tym przekonany. Miałem niemal stuprocentową pewność, że to prawda.

Ta “inna” autentyka była moją jedyną ucieczką.


 

…..


 

Anaïs świetnie prezentowała się w tym stroju bikini. Naprawdę nieźle. Byłem pod wielkim wrażeniem. To był podobnież najmodniejszy kostium kąpielowy tego sezonu. Rzeczywiście bardzo przyjemna szmatka. Góra była typu opaska-bandeau, miała odpinane ramiączka, ozdobne wiązanie z przodu biustonosza i wyjmowane wkładki usztywniające miseczki oraz wiązanie z tyłu. Poza tym majtki typu stringi wiązane po bokach.

Prosiła o niego od ponad miesiąca. Dziś wreszcie wybraliśmy się na zakupy. Kostium był idealnie do niej dopasowany. Można było odnieść wrażenie, że się w nim urodziła. Góra leżała ładnie na jej piersiach, a majteczki podsycały tylko atmosferę. Trójkątny fragment materiału zasłaniał wzgórek łonowy i krocze, a dalej przechodził w wąski paseczek leżący między pośladkami. Drugi, szerokości palca opasywał biodra. Kształtne pośladki Anaïs prezentowały się w nim cudownie. Kostium był w kolorze krwistej czerwieni. Taki kolor wyjątkowo działa na zmysły. Potrafi zaognić i sprowokować. Mnie osobiście zaognił, jak mało co i spowodował, że moja krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.

Mam nadzieję, że nikt tego nie zauważył, a szczególnie Anaïs, gdy zaprezentowała jak wygląda.

- No i jak? – spytała.

- Obłędnie – odpowiedziałem na pozór spokojnie.

- Podobam ci się?

- Wyglądasz naprawdę nieźle. Zakasujesz wszystkich na plaży.

- Ale podobam ci się? – powtórzyła pytanie szczególnie akcentując każdy wyraz.

- Tak – odpowiedziałem przyparty niejako do muru.

Odwróciłem wzrok i uparcie patrzyłem w inną stronę. Starałem się myśleć o wszystkim innym, tylko nie o niej. Nie było to jednak łatwe. Myśli o Anaïs były bardzo natrętne. One falami napływały do mojej głowy. Każde ich uderzenie o mój brzeg, powodowało straty w twardej strukturze, którą byłem otoczony. Pod ich wpływem stawała się ona krucha i delikatna. Te myśli doprowadzą mnie kiedyś na skraj przepaści i spowodują, że koniec końców zrobię ten krok. Jedna była perwersyjniejsza od drugiej. Straszne to były męki. Kto ich nie przechodził, to na pewno nie zrozumie co się działo wewnątrz mnie.

Byłem rozgrzany do czerwoności. Prawie takiej, w jakim odcieniu był jej kostium. Natychmiastowo potrzebowałem ulgi.

Wyszedłem więc do łazienki i zwilżyłem twarz zimną wodą. Na koszu zauważyłem używane majtki Anaïs. Wziąłem je do ręki i przytknąłem do twarzy. Niczym narkoman wdychałem ich aromat. Był świeży i soczysty. Te majtki musiała mieć niedawno na sobie. Zanurzyłem się aż po uszy w tych cudownych doznaniach.

To taka moja nieszkodliwa, mam nadzieję, mania i fobia. To był jedyny bliski kontakt z Anaïs. Wdychałem go niczym narkoman. Chyba powoli robiłem się od tego uzależniony.

Jej zapach jest bardzo delikatny i odlotowy. Najbardziej kobiecy ze wszystkich możliwych zapachów..Naturalny i autentyczny. Zapach ciała , zmieszany z potem i feromony zaplątane w cienki bawełniany materiał. To nie ma sobie równych. Podniecało mnie to niesłychanie, bo w zapachu drzemie wielka siła.

Nie usłyszałem, jak otwierają się drzwi łazienki. Ten fakt dotarł do mnie dopiero po chwili. W przejściu stała Anaïs. Na szczęście byłem odwrócony tyłem i zdążyłem wypuścić dowód zbrodni ze swych rąk.

- Co robisz? – spytała.

- Nic – odparłem spokojnym głosem – Zaraz wychodzę.

Gdy za Anaïs zamknęły się drzwi odetchnąłem głęboko z ulgą. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze…


 

Naprawdę ci się podobam? – spytała Anaïs.

- Tak. Bardzo mi się podobasz – odrzekłem nie poznając własnego głosu.

- Chciałbyś mnie mieć?

- Bardzo – wyznałem – Od długiego czasu. Właściwie odkąd stałaś się kobietą.

- I wciąż trzymasz to w sobie?

- Tak.

- Nie należy dusić w sobie swych pragnień. Należy wyjść im naprzeciw. Zrobić ten jeden krok, który zbliży do nich – odezwała się z iście profesorskim “ zacięciem” w głosie.

Zupełnie jakby to ona dysponowała większym doświadczeniem w tej materii. Jakby miała przed sobą niesfornego ucznia, którego trzeba sprowadzić na właściwą drogę, bo trochę pobłądził i się zagubił.

- Jestem bardzo w tobie utopiony. Za bardzo! Nie powinienem.

- Dlaczego?

- Sam nie wiem, ale tak jest.

- Bzdury. Wymyślasz sobie jakieś bzdurne komplikacje zamiast puścić sprawę “ na żywioł”.

- Bo jestem cholernie skomplikowany.

- Pomogę ci…

- Niby jak?

- Zobaczysz.

Mówiąc to sięgnęła dłonią do mojego krocza i oparła dłoń na wzwiedzionym członku. Erekcja była bardzo silna.

Na swoją potencję nigdy nie narzekałem. Zawsze byłem zdolny do osiągnięcia pełnej satysfakcji seksualnej. Byłem bardzo napięty. Zupełnie, jak nadmuchany balon byłem gotowy do wzniesienia się na wyżyny. Już prawie odlatywałem.

Przy Anaïs zawsze szybko osiągałem zdolność do rozpoczęcia, utrzymania i doprowadzenia do końca, czyli: aż do spełnienia, satysfakcjonującego stosunku płciowego. Byłem gotowy do osiągnięcia satysfakcji oraz dostarczania jej.

Anaïs przylgnęła wargami do moich warg. Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. Nasz pocałunek był bardzo gorący.

Ten bardzo intymny kontakt między nami spowodował wzrost mojego pożądania zmysłowego. Wszystkie moje emocje zaczęły szaleć. To nie był taki zwykły pocałunek, jakim obdarzaliśmy się do tej pory przy różnych okazjach.

To nie było tylko zwykłe zetknięcie warg. Nasze języki języki dotknęły się nawzajem.

W tym momencie moje ciało przeszedł prąd.

To była tak bardzo namiętne i przesycone erotyzmem oraz niezwykle romantyczne. Niczym element gry wstępnej, tego mistycznego preludium pomiędzy dwojgiem ludzi. Bo było to mistyczne, astralne, magiczne i tak bardzo nieziemskie. Nie znajdowaliśmy się już bowiem w salonie, czy nawet po drugiej stronie lustra, ale gdzieś wysoko. Gdzieś w innym czasie i przestrzeni, gdzie nie istniało nic więcej oprócz nas.


 

Anaïs świetnie całowała. W pierwszym momencie byłem tym zaskoczony. Później jednak przestałem się temu dziwić. Była już dorosła. Już z pewnością dużo wiedziała na “te tematy”. Miałem w ramionach w pełni świadomą swej kobiecości młodą dziewczynę. Ona doskonale wiedziała jak używać swej kobiecości tym bardziej, że była ona nadzwyczaj rozwinięta. Nie chodziło tylko o wygląd, ale także o zachowanie. Uroda Anaïs nie odbiegała od powszechnie przyjętego współczesnego kanonu urody kobiecej. Nawet go przewyższała.

Innymi słowy: zachwycała i rzucała na kolana. Mnie rzuciła. W tej pozycji pozostałem do dziś.

Oparłem dłoń o kształtny pośladek Anaïs.

- Wiesz czego teraz najbardziej pragnę? – spytałem odrywając na krótką chwilę swoje usta od jej ust.

- Wiem – odparła – Ja też bardzo tego chcę. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Wbrew całemu światu. Pragnę cię!

- Nigdy nikogo nie pragnąłem tak bardzo, jak ciebie.

Wreszcie wyrzuciłem z siebie to, co gniotło mnie od dawna. Wreszcie to powiedziałem głośno. Wreszcie z mojego serca spadł wielki kamień. W tej właśnie chwili poczułem wielką ulgę. Wreszcie poczułem się całkowicie wolny. Wreszcie…

Po tej drugiej stronie lustra wszystko jest zdecydowanie prostsze. Z lustra patrzyła na mnie moja twarz…


 

…..


 

Anaïs za wszelką cenę starała się mnie zaognić, sprowokować do jakiegoś ruchu. I pewnie, gdybym był po drugiej stronie lustra udałoby jej się to z niezwykłą łatwością. Gdybym był w alternatywnej rzeczywistości, to cała sytuacja rozegrałaby się zupełnie inaczej. A tak musiałem zaciskać zęby i trzymać nerwy na uwięzi.

To było jednak trudne. Bardzo trudne…


 

Siedziałem na stylowej kanapie w salonie mając przed sobą laptopa i postanowiłem trochę poserfować w necie. Po niejakim czasie w salonie zjawiła się także Anaïs trzymając w ręce książkę. Była ubrana bardzo uwodzicielsko. Obcisłe szorty, różowa koszulka z psem Pluto i tenisówki na stopach mimowolnie prowokowały, by na nią spoglądać. Nie sposób więc było nie rzucić spojrzeniem w jej stronę.

Usiadła przy stole z mojej lewej strony. Otworzyła książkę i zaczęła ją czytać. Po chwili jednak jej gałki oczne przestały się poruszać. Czułem, że na mnie spogląda.

Obserwowała czy ja też na nią patrzę. A ja owszem podnosiłem czasem wzrok, by na nią spojrzeć, ale wkrótce znów wlepiałem go w monitor. Ona zaś robiła wszystko abym zwrócił na nią baczniejszą uwagę.

Przystąpiła do drugiej części swojego planu, jakim było kuszenie mnie. Najpierw założyła nogę na nogę, a po dłuższej chwili jej bardzo zgrabne i kształtne kończyny dolne powędrowały na boki. Przez chwilę myślałem, że chce zrobić szpagat. Myślę, że zrobienie prawdziwego szpagatu nie byłoby dla niej problemem, bo była bardzo wygimnastykowana. Udawałem, że tego nie widzę. Patrzyłem uparcie w monitor.

Teraz sięgnęła po kolejną sztuczkę. Wciąż udając, że czyta książkę położyła rękę pomiędzy swymi nogami i zaczęła się delikatnie głaskać po wzgórku łonowym . Powoli przesuwała palcem po materiale szortów. Zupełnie tak, jakby gładziła swoją szparkę. Jej palec wskazujący przesuwał się wzdłuż całego mistycznego wąwozu , jaki posiada każda kobieta. Widziałem to dobrze i przełknąłem nerwowo ślinę. Taki widok poruszył by każdego. Nic więc dziwnego, że i ja zacząłem reagować. Wciąż starałem się nie dawać niczego po sobie poznać. Na zewnątrz byłem spokojny i zimny, jak skała. Wewnątrz mnie odbywała się prawdziwa burza z piorunami. Byłem podniecony, jak jasna cholera. Znów przełknąłem nerwowo ślinę, ale nadal twardo starałem się nie zwracać na Anaïs uwagi. To było cholernie trudne. Sam się sobie dziwiłem że udawało mi się to.

Gdybym był po tej drugiej stronie lustra, to przekroczyć granicę i znaleźć się w alternatywnej rzeczywistości. I tylko, gdy Anaïs rozpoczęła kuszenie mnie, nie pozostałem obojętny. Zamknąłem laptopa. Wstałem z fotela i usiadłem obok Anaïs na kanapie. Objąłem ją ramieniem, ona zarzuciła ręce na moją szyję i zaczęliśmy się namiętnie całować. Po chwili położyłem dłoń na piersi Anaïs tuż obok mordki Psa Pluto.

Anaïs nie założyła pod różowy t-shirt biustonosza. Kształt jej piersi był wyraźnie zaakcentowany. A piersi miała bardzo zgrabne. Z prawdziwą przyjemnością “miętoliłem” je w dłoni. Czułem, jak prąd przeszywa moją rękę i ramię. To było niesamowite uczucie.

Anaïs nie odsunęła mojej ręki ani nie próbowała się wyrwać z moich objęć. Wręcz przeciwnie. Zacisnęła mocniej ramiona na mojej szyi a nasze pocałunki stały się jeszcze gorętsze. Skoro tak, to przesunąłem dłoń niżej i znalazła się ona pomiędzy udami Anaïs. Położyłem dłoń na jej wzgórku łonowym. Chwilę trzymałem tak bez ruchu. Wreszcie zacisnąłem delikatnie palce. Nawet przez materiał szortów Zuzy czułem, jak to miejsce jest gorące. Ja też cały byłem gorący, jak świeże bułeczki wyciągnięte prosto z pieca. Było mi coraz goręcej i z coraz większym trudem oddychałem. Przez moje ciało przechodziły ciarki, a penis sterczał poniżej brzucha. Raptem poczułem na nim dłoń Anaïs. Zrobiło mi się wspaniale. Rozkoszna fala przelewała się przez moje ciało od stóp aż do głowy i z powrotem. Tego uczucia nie da się porównać z żadnym innym.

Wykonałem nieznaczny ruch palcami zaciskając je na kroczu Anaïs. Po chwili ona zrewanżowała mi się tym samym. Postanowiłem pójść dalej. Odpiąłem metalowy guzik dżinsowych szortów i rozpiąłem błyskawiczny zamek rozporka. Dostałem się tym samym bliżej skarbu Anaïs. Śnieżnobiałe majtki były już mokre w kroku. Z krocza emanowało intymne ciepło. Wsunąłem rękę pod majtki Anaïs.

Przesuwałem palcem po jej wilgotnej szparce. A była nie tyle wilgotna, co mokra. Palec miałem oblepiony jej ejakulatem. Cudowne uczucie. Długo chyba nie umyję ręki, aby jak najdłużej zatrzymać ten mistyczny aromat. Ja “ bawiłem się” cipką Anaïs, a ona moim kutasem. Ta niewinna igraszka, ta delikatna macanka dawała nam wiele cudownych odczuć. Anaïs zaczęła rozpocznie sapać, a z jej ust wyrywały się coraz głośniejsze westchnienia. Ja także coraz szybciej oddychałem i wydawałem jęki spowodowane całą tą sytuacją. Nasze oddechy przyspieszyły…


 

Nie ograniczyliśmy się tylko do manualnych pieszczot swych części intymnych. W pewnym momencie, jakby trafił w nas piorun. Zaczęliśmy się rozbierać. Odrzucaliśmy nasze ciuchy na podłogę. Wkrótce byliśmy tacy, jakimi stworzył nas Pan Bóg. Całkowicie nadzy. Nasze ciała były absolutnie piękne. Przyoblekając się w nagość stanowiliśmy dwie najcudowniejsze figury na świecie. Spleceni w miłosnym uścisku staliśmy się najpiękniejszym zjawiskiem.

Pieściłem każdy centymetr kwadratowy ciała Anaïs. Byłem nienasycony i nieposkromiony. Wiliśmy się na podłodze, jak dwa węże. Każdy nasz ruch był inny i niepowtarzalny. Brama rozkoszy otworzyła się przed nami, a jej fala zalała nasze ciała.

Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Znajdowaliśmy się w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Nawet czas zatrzymał się na godzinie dwudziestej pierwszej, czterdziestej siódmej minucie i pięćdziesiątej drugiej sekundzie. I tak trwał. Sekundnik nie ruszył się nawet o milimetr. Magiczny moment wyrwany wieczności. Magiczna godzina…

Wszedłem w Anaïs. Nasz stosunek nie był tylko aktem mechanicznego zbliżenia dwóch osób przeciwnej płci. Miał w sobie duże pokłady metafizyki. Po prostu: wielki. Nie można go było ogarnąć rozumem., był niezgłębiony, nieodgadniony i ponadludzki. Od początku wiedziałem, że tak będzie. Długo czekaliśmy na tę chwilę i pielęgnowaliśmy ją w sobie. Nie było więc innych opcji.

Akt zbliżenia dwojga ludzi. Zbliżenia głębszego i bliższego niż kiedykolwiek.


 

Po wszystkim, gdy już oboje osiągnęliśmy szczyt leżeliśmy wtuleni mocno w siebie. Uspokajaliśmy się. Ten moment także jest magiczny. Moment odprężenia. Ostatnia faza stosunku równie ważna, jak i sam akt połączenia.

Zelżało napięcie moich mięśni, członek skurczył się a można i sutki także szybko powróciły do stanu pierwotnego. Czułem się genialnie i nic to, że wszedłem w okres refrakcyjny, w okres nieposłuszeństwa, kiedy nie będę zdolny do ponownego podniecenia. U Anaïs wszystkie procesy “tuż po” także przebiegały w normie. Oboje schodziliśmy z tej wielkiej góry, na którą z radością się wdrapywaliśmy jeszcze kilka minut temu. Leżeliśmy bez ruchu chłonąc swą bliskość.

Poczułem przemożną chęć zapalenia papierosa, ale powstrzymałem się. Nie chciałem wypuścić Anaïs ze swych objęć. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Zbyt długo na to pracowałem.

Cała fizjologia kobiety polega na tym, że ona wolniej się podnieca, ale jeszcze wolniej wychodzi ze stanu podniecenia. Anaïs wciąż mnie potrzebowała. Mojej bliskości, czułości. Byłem więc przy niej. Z własnej i nieprzymuszonej woli. Tak chciałem. Tego bardzo pragnąłem…


 

…..


 

Otworzyłem oczy. Prawie natychmiast usiadłem na łóżku. Przepiękny obraz zniknął. Zamiast niego pojawił się widok mojej sypialni zatopionej w nocnym mroku. Byłem spocony i ciężko oddychałem. Byłem napięty, jak struna gitary, a szczególnie czułem to poniżej brzucha. Moje podniecenie było bardzo silne. Krew zabójczo szalała w żyłach.

Przez chwilę w ogóle nie kontaktowałem. Nie wiedziałem gdzie jestem i co ja tu właściwie robię. Rzeczywistość powoli krystalizowała się Rozglądałem się dookoła próbując się w niej osadzić. Spojrzałem na zegarek. Była dokładnie trzecia nad ranem. “Cholera” – pomyślałem. Przeciągnąłem palcami po włosach. Wstałem i podszedłem do okna. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na balkon. Tam stanąłem przy barierce i zapaliłem papierosa. Musiałem się uspokoić, a nikotyna mogła mi w tym pomóc.

- O czym tak myślisz? – usłyszałem głos Anaïs.

Przestraszyłem się. Myślałem, że Anaïs stoi tuż za mną, ale nie… nie było jej tutaj. Ten głos dobiegał z mojej głowy. Był wyraźny i krystaliczny, jakby rzeczywiście była tuż obok.

- Nie mogę sobie poradzić z tym, jak bardzo jestem w tobie utopiony.

- To dobrze czy źle?

- Nie wiem – odpowiedziałem – naprawdę nie wiem. Nie wiem co o tym myśleć. Raz wydaje mi się, że to bardzo źle, a innym razem wręcz odwrotnie… I to mnie przerasta.

- Widzę co się z tobą dzieje. Mam nadzieję, że nie winisz mnie za swój stan.

- Nie. Mogę za to winić tylko siebie. Dopóki jednak pozostajesz tylko w moich marzeniach, to nic złego się nie dzieje. Chyba…

- Jestem więc twoim marzeniem.

- Największym… i jedynym jakie mam. Największym niezrealizowanym marzeniem

- I co z tym zrobimy? – spytała.

- Nie mam bladego pojęcia.

- Ja wiem. Musimy wreszcie zrzucić z siebie ten ciężar, który nas przyciska do ziemi.

Przez dłuższą chwilę panowało między nami milczenie. Oboje przetrawialiśmy w sobie to rozwiązanie. To było jakieś wyjście, ale bardzo niebezpieczne. Konsekwencje mogły być bardzo brzemienne w skutkach i niszczące nas całkowicie. Nie pozostałby kamień na kamieniu. To była ta gorsza opcja. 

- Oboje wiemy, że nie powinniśmy tego robić – powiedziałem cicho, prawie szeptem. Powinnaś na zawsze pozostać marzeniem, za którym mogę tylko gnać jak szalony i próbować złapać. Tylko tyle i aż tyle.

Gdybyśmy byli po drugiej stronie lustra pewnie nie przeżywalibyśmy takich rozterek. Nie męczyłbym się z tego powodu. Nie byłbym zawieszony w próżni, gdzieś pomiędzy dwoma światami, pomiędzy jawą a snem. Pomiędzy jedną a drugą stroną lustra.

Kuźwa… a po której stronie lustra jestem w tej chwili? Całkiem się zgubiłem. Nic już nie wiedziałem. Jak ja uwielbiam takie sytuacje?! Niech trafi to szlag!

- Pójdę już – usłyszałem głos Anaïs – a ty Jeśli zechcesz, to przyjdź do mnie…

Po tych słowach zapadła już tylko cisza.

Wypaliłem do końca papierosa, zgasiłem niedopałek w popielniczce i cicho wróciłem do swojej sypialni. Po drodze mijałem pokój Anaïs.


 

Zza zamkniętych drzwi jej pokoju dochodziły mnie jej rozkoszne jęki i westchnienia. Stanąłem przed nimi i zastanawiałem się czy uczynić ten jeden ruch. Czy nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi, które prowadziły do całkiem innego świata? Czy wejść do niego? Czy mam prawo tam się pojawić nagle i nieoczekiwanie? Może powinienem pozostać tu, gdzie stoję?

Nie wiedziałem co zrobić. Z jednej strony opanowała mnie przemożna chęć, aby wkroczyć do środka, z drugiej obawa przed tym krokiem. Dobrze wiedziałem czego mogę się tam spodziewać. Nie jestem niedzisiejszy. Te jęki i westchnienia były aż nadto wyraźne. Nie można było pomylić ich z niczym innym, jak tylko…

Nie wiem skąd nagle pojawił się u mnie wstyd. Bardzo mnie to zdziwiło. Nigdy przecież nie byłem stereotypowy, konserwatywny czy pruderyjny. Raczej wręcz przeciwnie. Byłem zawsze śmiały, odważny, nieco nieobyczajny i frywolny, trochę lubieżny, pikantny i obsceniczny, otwarty i wyzywający. Nie uznawałem żadnego tabu oraz nie miałem zahamowań. A teraz nagle zacząłem się łamać…

Pojawiły się u mnie wszystkie emocje i fizjologiczne reakcje cechujące zawstydzenie. Czułem je nadzwyczaj wyraźnie. Szczególnie ten niesamowity rumieniec na twarzy. Czerwieniłem się koncertowo, miałem ochotę stąd uciec i ukryć się w jakimś bezpiecznym dla mnie miejscu. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć w lustrze odbicia swoich oczu i tej paniki, która wyraźnie się w nich malowała.

Na swój sposób było to jednak bardzo urocze. Do tego wszystkiego dołączył jeszcze jeden element: podniecenie. Byłem niesamowicie podniecony. Mój członek powiększył się do niesamowitych rozmiarów. Znacząco wzrosło także ciśnienie krwi, pojawiła się suchość w gardle i gęsia skórka na ciele. Cały byłem napięty i drżałem.

Cholera, gdyby była chociaż jakaś mała szpara w drzwiach lub przynajmniej dziurka od klucza…

Stałem więc w bezruchu przed drzwiami i przeżywałem wewnętrzne katusze. Nie miałem bladego pojęcia, jak długo one trwały. Straciłem całkowicie poczucie czasu. Miałem wrażenie, że on się zatrzymał, że ktoś wcisnął guzik z napisem pauza, a w tym momencie wszystko wokół mnie i ja także zastygło.

Wiedziałem dobrze, że nie mogę tak bezczynnie tutaj stać i toczyć boję ze swoimi myślami. Musiałem wreszcie się ruszyć. Musiałem wreszcie zacząć działać. Musiałem zebrać się w sobie i nacisnąć klamkę…

Gdy to zrobiłem, to zamarłem z wrażenia. Tak. To było pewne, jak dwa razy dwa.

Anaïs leżała na łóżku ze spuszczonymi do kostek białymi majteczkami i podwiniętą aż do szyi nocną koszulką. Jej kolana były szeroko rozchylone na boki a palec wskazujący prawej ręki zanurzony pomiędzy wargami sromowymi. Pocierała mocno swoją szparkę. Drugą ręką pieściła swoje piersi.

Cóż za piękny, mistyczny widok?!

Masturbująca się kobieta. Masturbująca się Anaïs. Nie ma, nie było i nie będzie piękniejszego obrazu. Patrzyłem na niego pełen zachwytu. To była prawdziwa maestria.

Moja prawa ręka automatycznie wsunęła się za materiał spodenek i zacisnęła na sztywnym już od dawna członku. Trzymałem go mocno w dłoni. Czułem, jak pulsuje. Był silny, był zwarty i gotowy do działania. Czekał tylko na odpowiedni moment albo sygnał,aby wyrwać się z mojego uścisku, zerwać się ze smyczy i zacząć szaleć, jak tylko on potrafi.

Na razie jednak starałem się wszystko kontrolować chociaż muszę przyznać, że było to coraz trudniejsze. Coraz bardziej dałem się porywać nastrojowi chwili. Podszedłem bliżej.

Anaïs była tak zatopiona w dawaniu sobie rozkoszy, że jeszcze mnie nie zauważyła. Chyba, że… teraz przyszła mi do głowy inna możliwość. Nie widziałam mnie, a więc mogłem nie być obecny w jej pokoju ciałem tylko duchem. Czyżby więc była to kolejna moja fantazja? Wszystko było możliwe. Już zgubiłem się w tych wszystkich swoich wizjach i stronach lustra. To robiło się coraz bardziej skomplikowane. Było jednak tak wspaniałym doznaniem, że bardzo chętnie poniosę to ryzyko zagubienia się w czasie i przestrzeni, w realnym albo alternatywnym świecie. Było warto! Naprawdę jest warto! Niech więc się dzieje, co chce.

Stałem tuż przed Anaïs i niczym zahipnotyzowany wpatrywałem się w jej młode, gładkie ciało, które wbiło się pod wpływem manualnych pieszczot. Widziałem ją w pełnej krasie. To było niezwykłe!

Anaïs nagle sięgnęła ręką po sztucznego dildo. Bez żadnego trudu wsunęła go do swej cipki. Drugą ręką drażniła łechtaczkę. Była już w stanie dalekim od realności. Jej ciało ekstatycznie falowało, a ona wydawała z siebie ciche odgłosy rozkoszy.

Patrzyłem zafascynowany i nieco zawstydzony. Ten widok na pewno nie był dla moich oczu. Widziałem jednak wszystko bardzo dokładnie. Przed moimi oczami rozgrywał się niezwykle realistyczny seans. Kobieca masturbacja jest naprawdę zmysłowa i silnie wpływa na każdego faceta. Na mnie też zrobiła ogromne wrażenie. To jeden z najcudowniejszych widoków, jakie można sobie wyobrazić.

Mój fiut niemiłosiernie rozpychał majtki. Miałem wrażenie, że zaraz pękną ich szwy. Moje oczy płonęły od tego widoku. Nie wstydziłem się tego, że patrzę na Anaïs w tak bardzo intymnej sytuacji. Nie było czego się wstydzić. To przecież takie ludzkie. Potrzeba rozładowania napięcia jest bardzo silna w każdym człowieku, a co dopiero w tak młodej dziewczynie, której hormony pracują w nadgodzinach, która jest ciekawa świata i odkrywa swoją seksualność.

Pełna frenezja.


 

Nie odrywałem oczu od Anaïs. Taki widok nie zdarza się często. Nawet jeżeli jest tylko wytworem rozbujałej erotycznie fantazji . Nie każdy widzi, jak piękna, młoda i zmysłowa dziewczyna oddaje się miłosnym rozkoszom na własną rękę. Taki widok wart jest wszystkich pieniędzy i gotów byłem dużo za niego zapłacić.


 

…..


 

Rano obudziłem się dość wcześnie. Poszedłem do kuchni zaparzyć kawę. Usiadłem przy stole i znów zanurzyłem się w myślach i marzeniach o Anaïs.

- Dzień dobry – usłyszałem jej głos .

Tym razem nie dobiegał on z wnętrza mojej głowy, Z samego rana brzmiał on niezwykle przyjemnie i aksamitnie.

- Dzień dobry – odpowiedziałem.

- Nie śpisz już?

- Nie.

- Acha… Mam nadzieję że nie przeszkadzam?

- Nie. Skądże znowu. Ty nigdy nie przeszkadzasz.

Spojrzałem na Anaïs. Jej długa nocna koszulka zasłaniała wszystkie atrybuty, które tak bardzo mnie zachwycały.

A ja byłem głodny i spragniony jej widoku. Nic i nikt nie potrafiło mnie w tym zatrzymać.

Anaïs zaparzyła swoją kawę a następnie usiadła naprzeciwko mnie. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Nic nie mówiliśmy. Wszystko było jasne. Wszystko było widoczne, jak na dłoni. Nie trzeba było używać słów. Milczenie czasem więcej mówi niż najwspanialszy elaborat.


 

…..


 

Byłem zawieszony pomiędzy dwoma światami: tym realnym i wyobrażonym. Pomiędzy nimi była tylko cienka granica płaszczyzny lustra. To była naprawdę cienka granica. Prawie niezauważalna. Te dwa całkiem różne światy mieszały się ze sobą i przenikały. Doszedłem do takiego punktu, że nie wiedziałem, który jest który. W obu było mi po prostu wspaniale.

Przypomniałem sobie pierwsze lekcje matematyki w szkole podstawowej i naukę o zbiorach. Mógłbym przyrównać nas do dwóch zbiorów, które miały coraz większą część wspólną. Nachodziły na siebie. Coraz bardziej stawaliśmy się zbiorem wspólnym. I to było najwspanialsze…


 

- Wiesz, gdzie byłoby najodpowiedniejsze miejsce dla nas? – spytałem.

Anaïs pokręciła przecząco głową.

- Najlepiej dawno. dawno temu i gdzieś bardzo daleko stąd. Na przykład: za siedmioma górami, lasami, morzami, na samym końcu świata. Na absolutnym końcu świata, gdzie nawet asfaltowa autostrada kończy się nagle i niespodziewanie znikając w nicości. Mielibyśmy tam swój własny niewielki domek z ogródkiem. Wokół panowałaby cisza i spokój. Nie byłoby nikogo znajomego ani nieznajomego. Prawdziwa bezludna wyspa.

- Myślisz, że tam bylibyśmy najszczęśliwsi?

- Myślę, że tak…

- I co będziemy tam robić?

- Będziemy uprawiać dziki i namiętny seks.

- Przecież już to robimy.

- Ale tam będziemy naprawdę wolni.

- To bardzo kusząca propozycja.

- Mnie też się ona podoba.

- Więc pojedźmy tam. Nawet teraz..

- Dobrze – mówiąc to podniosłem się z krzesła.

Anaïs podniosła się także.


 

Och, jakie to wspaniałe doznanie wsunąć swego nabrzmiałego i pulsującego pożądaniem kutasa w wilgotną cipkę Anaïs. Robiłem to pierwszy raz,. Właśnie dziś to się stało. To był magiczny dzień. Ze wszech miar wspaniała chwila. Nasz pierwszy raz… Czułem się prawie jak młody Bóg, niezwyciężony Heros, prawdziwa Alfa i Omega. To było, jak zdobycie Mount Everestu albo jak pierwszy krok człowieka na Księżycu. Niesamowite, nieopisane, obłędne i wielkie.

Miałem wrażenie, że jestem kimś w rodzaju Nadczłowieka. Czułem, że mogę absolutnie wszystko. Mogę dokonać rzeczy nawet niemożliwej. Cały świat stał przede mną otworem. Tym otworem była jej cipka. Zwłaszcza, że była to cipka, o której zdobyciu marzyłem od dawna.

Wsadzałem więc swojego fiuta w Anaïs opierając się na kolanach i łokciach. Ona leżała pode mną z nogami zarzuconymi na moje biodra. Owinięty nimi mogłem się czuć, jak w niewoli, ale była to bardzo przyjemna niewola. Byliśmy bardzo blisko siebie, z twarzą przy twarzy. Na naszych twarzach malowały się wszelkie najwspanialsze emocje i odciskała się wielka przyjemność. Mogliśmy patrzeć sobie głęboko w oczy. Nie zapominaliśmy o pocałunkach i pieszczotach. Byliśmy maksymalnie przytuleni do siebie. Bardziej już chyba nie można być. To była bliskość absolutna.

Anaïs będąc pode mną miała wolne ręce i wykorzystywała ten fakt. Miała więc prawie niczym nieograniczony dostęp do moich pleców, szyi pośladków. Czułem wyraźnie delikatne zadrapania paznokciami które we mnie wbijała. To było takie rozkoszne i słodkie. Uwielbiam tę pozycję. Najbardziej klasyczna i najbardziej wygodna. Genialna w swej prostocie. Niektórzy mówią, że jest nudna i zbyt łatwa. Ja tak nie uważam.

Wsuwałem więc i wysuwałem penisa z mokrej i ciasnej cipki Anaïs. Moja penetracja była bardzo głęboka i dostarczała Anaïs wspaniałych doznań. Mnie oczywiście także. Naprawdę czułem się jak wielki i niezwyciężony Heros.

Magiczny moment. Trzynasty dzień miesiąca, piątek. Nigdy nie byłem przesądny. Ten dzień zawsze wydawał mi się być szczęśliwy i tak było tym razem. Najbardziej szczęśliwy dzień ze wszystkich, które uważałem za szczęśliwe. Cud właśnie się stał.

Anaïs była moja. Była cała moja…

 

 

Ten tekst odnotował 11,982 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.03/10 (13 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (22)

+5
-3
Ech, głupio mi i wstyd, że muszę zwracać uwagę członkowi Loży Autorskiej, bądź co bądź stojącemu wyżej ode mnie w hierarchii pokątnych pisarzy, w tak oczywistych kwestiach:
– Dialogi zaczyna półpauzą lub pauzą, a nie łącznikiem.
– “Cholera” – to jest błędny cudzysłów. Prawidłowy, to tylko taki, „cholera”.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-1
@Indragor
Mam nadzieję, że te drobne szczegóły nie przeszkodziły ci w odbiorze opowiadania. Tak właśnie funkcjonuje moja klawiatura:
- i "...".
Stoję wyżej od ciebie w hierarchii pokątnych pisarzy??? Nie jestem do końca przekonany, że to prawda.
Dziękuję bardzo serdecznie za komentarz. Zawsze ceniłem twoje opinie. Pozdrawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor Masz klawiaturę numeryczną?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@SENSEIH Nie, ale mam taką z blokiem numerycznym.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Indragor Ach, te moje skróty myślowe 😉
W każdym razie bez problemu wszędzie, gdzie dusza zapragnie, wklepujesz kody ASCII, używając ALT, nieprawdaż?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@SENSEIH , staram się jak najwięcej czarnej roboty zwalić na edytor tekstu. Czyli to on dba o to, by kreski w dialogach były właściwej długości, a cudzysłów otwierał się na dole i zamykał na górze z ogonkami w dół, no i inne takie tam...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
@Indragor Nie o to mi chodziło... Chodziło mi o to „cholera” z polskim, ładnym cudzysłowem. Drukarskim.
W Wordzie lub w innym edytorze można sobie to i owo ustawić, ale żeby napisać („ ”) w polu tekstowym komentarzy, czatu itd., trzeba albo skopiować znak (co właśnie uczyniłem), albo używać trików z klawiaturą, ale tylko "numeryczną".
Moja bezprzewodowa (a chyba i darjima) klawiatura nie ma takiej opcji, stąd wzięło się pytanie - którą metodą uzyskałeś TU, w polu komentarza, tę „cholerę”...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Komentarze (poza krótkimi, jak ten) piszę w Libre Office i kopiuję tutaj w pole komentarza. Tak jest bezpieczniej, bo bywa, że w wyniku jakiejś katastrofy na cyfrowych łączach, komentarz rozwiewa się bezpowrotnie... A tak mogę go powtórzyć 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor Dzięki, zaspokoiłeś mnie. Znaczy... moją ciekawość 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+6
-3
Kwestia długości kresek, prawdę mówiąc, mnie śmieszy. Wiem, że niektórzy dostają wysypki na widok półpauzy, pauzy zamiast łącznika i inne takie, i to śmieszy mnie tak samo.
Dla mnie to już przesada. Kreska to kreska. (Jeśli komuś wydaje się za krótka, to niech sobie powiększy tekst na monitorze ;p )
Nie widzę w tym sensu, potrzeby, ani różnicy. Myślniki mają ułatwiać odczytywanie tekstu i gdy są, robią to doskonale.
Stosowanie różnych ich wariantów, jak ktoś chce, proszę bardzo, akceptuję, ale ja ich nie rozróżniam, czytając i nawet nie potrzebuję ich rozróżniać, co za tym, zakładać religii pópauzołącznikowej.
Nie przypominam sobie różnej długości myślników w maszynie do pisania. Były takie? Zaprawdę nie pamiętam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-2
Również nie wyznaję się na dywidach i tym podobnych i nawet nie chcę się wyznawać 🙂

Postawiłam za dziesięć, choćby za sam opis końcówki 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-3
@Historyczka
Dziękuję bardzo.
Ja też nie wiem o co chodzi z tymi cudzysłowami, półpauzami itp.
😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-2
A ja was nie rozumiem (zgadzam się z Indragorem). Mieć ustrojstwo do edycji tekstu, móc praktycznie bez żadnego wysiłku sprawić, żeby własny tekst nie wyglądał jak z zapyziałej maszyny do stukania i nie korzystać? Owszem, dla pojedynczego sms-a nie warto się uczyć myślników i łączników - wystarczy umiejętność wstawiania gifów - ale kiedy się wali teksty regularnie i hurtowo, teksty z dialogami, teksty mające coś przekazać, przekonać, podniecić... Dziwne z was pokątniaki 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Gify w esemesach? Nie widzę związku. Coś przekombinowałeś ;p
Naprawdę wystarczają mi w zupełności kreski jednej długości, żeby się podniecić lub odebrać przekaz.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-1
Wypowiem się jako okazjonalny czytelnik Pokątnych, bo czemu by nie. Kwestia półpauz i myślników na ogół pozwala rozróżnić autorów, którzy przykładają jakąkolwiek uwagę do korekty tekstów i nie chcą wywoływać ciągłej kąpieli oczu u czytelników. Jeśli leżą myśliniki, kolejne w oczy rzucają się fikołki w didaskaliach (rzut oka na pierwszy tekst @starski pozwala stwierdzić, że te zasady traktuje równie luźno), a te do masy innych błędów wszelkiej maści. Szkoda, że nawet czołowi autorzy nie traktują poważnie jasnych wytycznych dotyczących publikowania opowiadań.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
-3
Ech, znowu to samo, czyli dysputy "a coto za rurznica jaka kreska abo inny pszecinek". Ano duża.

I żeby było jasne: nie, nie lubię podejścia zero-jedynkowego, które kategoryzuje, że albo coś jest idealne, albo tragiczne. A coś o nim wiem, bo na przykład moja była redaktorka z NE taka była i potrafiła się dowalać do pojedynczych słów, które jej zdaniem (czy zgodnie z regułami językowymi, to już inny temat) były niewłaściwie użyte, i drążyć ten temat do usranej. I to dosłownie, bo naprawdę w pewnym momencie należało spuścić te myślnikowo-przecinkowe spory do kibla, a nie rozdmuchiwać, jakby od tego zależał pokój na świecie.

Ale do rzeczy: moje zdanie jest takie, że nawet jeśli nie jesteśmy obdarzeni nie wiadomo jakim pisarskim talentem, nie potrafimy z głowy wymienić wszystkich zasad rządzących stawianiem (lub nie) przecinków i nie zarabiamy na naszej pisaninie milionów, to mimo wszystko powinniśmy utrzymywać pewien standard. Najlepiej znacznie powyżej zwyczajnej przyzwoitości. I tak, wiem doskonale, że to jest naprawdę ciężka i nieraz zwyczajnie nudna i odpychająca praca, za którą mało kto nam podziękuje. Niemniej uważam, że zdecydowanie warto nauczyć się zarówno redakcji, jak i korekty we własnym zakresie. Owszem, zapewne nigdy nawet nie zbliżymy się do poziomu zawodowców, ale nie musimy właśnie dlatego, że oni są zawodowcami, a my nie. Na tej samej zasadzie, nawet jeśli nie będziemy biegali tak szybko jak Usain Bolt, to dlaczego mielibyśmy w ogóle tego nie robić?

Wiem, że to zabrzmi pretensjonalnie, ale skoro mnie się to udało, to wam wszystkim obecnym też powinno. A ja nie mam talentu pisarskiego i właściwie jedyne moje zalety w momencie rozpoczęcia przygody z Pokątnymi były takie, że robię to dość sprawnie (w sensie piszę na klawiaturze całkiem szybko), no i praktycznie nie robię błędów ortograficznych. Bo nie. Ale cała reszta w postaci przecinków, didaskaliów i w ogóle zapisu dialogów, formatowanie tekstu i inne takie rzeczy to była dla mnie czarna magia, a zasady wyniesione z lekcji języka polskiego ze szkoły niejednokrotnie bardziej przeszkadzały, niż pomagały. Zresztą każdy może sobie znaleźć moje początkowe teksty (te z czarno-białymi ilustracjami) i porównać je do wersji po późniejszej redakcji i korekcie (te z kolorowymi). Oczywiście wciąż nie są one pozbawione błędów, niemniej już nie tak rażących, że widać je z drugiego końca kartki. I powtarzam: jak mnie się to udało, to każdy przy pewnej dozie czasu, wysiłku i przede wszystkim chęci to osiągnie.

Poza tym... wybaczcie, ale tłumaczenie, że "mój Word coś tam robi / czegoś nie robi", to wymówka gorsza niż "główka mnie bolała". W każdym edytorze, także tym darmowym (u mnie to był najpierw Open, potem Libre, a i oryginał MS Office też mam i to w dwóch wersjach), można ustawić i właściwą długość myślników, i cudzysłowy, i wcięcia akapitowe, i kursywę, i wszystko, co się chce, włącznie z systemową likwidacją bękartów/wdów (choć ja akurat tego nie używam, po potrafi nieźle wykrzaczyć tekst przy wgrywaniu na takie portale jak Pokątne). O poprawie błędów ortograficznych / gramatycznych niż nawet nie mówię, bo mamy i słowniki w rzeczonym Wordzie, i te wszystkie sentencecheckery, i przede wszystkim google, gdzie możemy zadać pytanie "jak się pisze to czy tamto". I dowiemy się tego w pięć sekund.

I pewnie zaraz znów mnie ktoś opierdzieli, ale i tak swojego zdania nie zmienię. Dlatego, że na pewnym poziomie (nawet jeśli jest to internetowe pisanie o gołych cyckach) powinno się rzeczony poziom trzymać. Nie głupio tłumaczyć, że "to niewarzne", albo "nieumiem". To ważne i to umiesz, drogi autorze i szanowna autorko, ale wolisz wypuścić tekst bez jakichkolwiek poprawek, wyglądający, jakby był pisany w notatniku na telefonie. Bo tak szybciej, bo łatwiej, bo nikt nie zauważy, bo inni też tak robią. Sratatata. Możesz, owszem, ale tym samym sprowadzasz się do poziomu ałtoreczek z Wattpada czy grup fejsowych, czyli najgorszego pseudopatoliterackiego dziadostwa, jaki istnieje. I to już twój wybór, więc potem nie miej pretensji, że ktoś cię za to opierdzieli.

Amen 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Trzy orty w pierwszym zdaniu komentarza masz Agnesso.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Amen @Agnesso.
@Darjim @Historyczka @Starski Jak się czegoś nie wie, to można się dowiedzieć. Nie trzeba z ignorancji czynić cnoty.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
A czego się nie wie MrHydzie?
Przypominam, że określiłem jako przesadną panikę związaną z różnicowaniem długości kresek, używanych jako znaki interpunkcyjne — patrz myślnik. Nigdzie nie napisałem, bo daleko mi od takiego myślenia, że nie należy pisać poprawnie, czy według obowiązujących norm — zwłaszcza tych pożytecznych.
Czytając, nie zastanawiam się, czy kreska pełniąca funkcję myślnika, jest długości M czy N. Fizycznie tego nie widzę i kompletnie to ignoruję — doceniając tym samym obecność takowego znaku interpunkcyjnego.

Pozdrawiam i poproszę bez @, tylko w wołaczu. Tego też jeszcze nie ma w zasadach polskiej pisowni. Całe szczęście.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
"Pozdrawiam i poproszę bez @, tylko w wołaczu. Tego też jeszcze nie ma w zasadach polskiej pisowni. Całe szczęście."
To prawda, Starsku. 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
Argument o maszynie do pisania, w której kreska śródczcionkowa była jedna, w dobie edytorów tekstu, fontów i skrócenia łańcucha wydawniczego do jednej osoby - autora - mnie nie przekonuje. Autor dziś musi być i własnym korektorem (są do tego narzędzia) i edytorem (niestety musi się doszkolić). Przed erą maszyn do pisania była era piór (wiecznych, przedtem gęsich), a w tej erze nie było nawet niektórych liter (mówię o języku polskim): j, u - a były za to inne: á, é. Czy jest to powodem, by dziś pierwszych z nich nie stosować lub stosować ostatnie? Panta rei, język się zmienia, technika się zmienia, wymagania wobec autorów się zmieniają... Wstyd stać w miejscu, a robienie z tego religii świadczy o starzeniu się.
Skądinąd tekst prezentowany publicznie powinien (z szacunku do czytelnika) być piękny. Nie tylko w warstwie treściowej, ale i edycyjnej, i graficznej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję za wyróżnienie i polecanie moich tekstów w tym miesiącu. Zapraszam do lektury oraz na mój autorski blog,gdzie znajdziecie jeszcze więcej opowiadań.
Link znajduje się w profilu.
Dzięki i pozdrawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.