Akcja-reakcja (I)

17 kwietnia 2018

Opowiadanie z serii:
Akcja-reakcja

Szacowany czas lektury: 20 min

Słowem wstępu: opowiadanie to zupełna fikcja i wytwór wyobraźni doprawiony fantazjami. Krytyka mile widziana, bo po długiej przerwy od pisania (a raczej pisania jedynie notatek studenckich) pewne kwestie w korekcie mogły mi umknąć.

- Monika, uspokój się. Uwiniemy się w trzy godziny i mamy weekend. – Marta nieco poirytowana zachowaniem koleżanki poklepała ją po ramieniu.

- A jeśli nie? Jeśli znów się czegoś uczepi...? - Odparowała gorączkowo Monika nie odrywając wzroku od notatek.

- I tak pracujemy obok siebie. Jak nie będziesz nadążać, to ci pomogę i nawet nikt nie zauważy. – powiedziała koleżanka i założyła fartuch laboratoryjny.

Jak co tydzień w piątek stały pod Zakładem Chemii Analitycznej, czekając na 8:15, aż zaczną się laboratoria. Zajęcia były dość specyficzne. Rozpoczynały się dla grupy „wejściówką”, czyli sprawdzeniem wiedzy z aktualnego tematu. Jej wynik decydował o tym, czy student może wejść na zajęcia, czy też musi zaliczyć zajęcia w innym terminie. Było to o tyle istotne, że punkty zdobyte przy takim sprawdzianie były na sam koniec dzielone przez pół i doliczane do egzaminu. Z kolei, jeśli student nie dostał się na zajęcia poprzez wejściówkę, to punkty tracił bezpowrotnie. Inną drogą, by nie zaliczyć ćwiczeń, był brak sprawozdania lub napisanie go z błędami.

Monika wyjątkowo nie lubiła tych zajęć. I nie chodziło o wejściówki, bo na te szybkie sprawdziany wiedzy zawsze była przygotowana perfekcyjnie. Chodziło bardziej o przebieg zajęć. Wynikało to z tego, że zwyczajnie nie czuła, aby nadawała się do pracy w laboratorium. A już na pewno nie w grupie, gdzie liczy się tempo - wykonać ćwiczenie jak najszybciej i wyjść. Taka presja strasznie wybijała ją z rytmu i miała często świadomość, że wszyscy czekają na nią, aby skończyła i aby mogli wyjść z zajęć. Była trochę nieporadna, a do tego emocjonalne podejście powodowało, że nie mogła się skupić.

Sprawę pogarszał jednak doktor pełniący funkcję asystenta profesorki prowadzącej. Bo o ile Pani profesor była bardzo miła, to sama nie była w stanie ogarnąć czterech grup dziekańskich na raz. Doktor Adam miał pod opieką grupę Moniki i wraz z pozostałymi asystentami doglądał, aby wszystko szło sprawnie. Mężczyzna początkowo wydawał się bardzo pomocny. Pomagał dziewczynom nabyć wprawy w pracy w laboratorium analitycznym. Jednak z zajęć na zajęcia był coraz bardziej uszczypliwy. Dotyczyło to szczególnie Moniki i Marty. O ile Marta kilka razy szybko odparowała ciętą ripostą na komentarz doktora Adama, to Monika nie miała na tyle pewności siebie ani nie była wystarczająco wygadana, więc stopniowo cała uwaga (szczególnie ta negatywna) skupiała się na niej. Znosiła to cierpliwie i z pokorą. Wiedziała, że popełnia błędy, ale opłacała to nerwami. Nawet po powrocie z zajęć często długo siedziała smutna, jakby odizolowana od otaczającego ją świata. Bo perfekcjonizm to ciężka choroba,

Jej chłopak często pytał, o co chodzi, a ona ze łzami w oczach wylewała z siebie...

...że znów nawaliła

...że tak się starała

...że przecież umie, ale nie wychodzi.

- Monika, olej tego łysego dupka. To tylko etap na tych studiach. Nie znam drugiej takiej osoby, która tyle czasu i serca wkładałaby w każde zajęcia, co Ty. – powtarzał.

„Łysego dupka”, bo Pan Doktor był ogolony na zero. Miał około 35 lat, ale jednym z elementów charakterystycznych jego wizerunku były ogolone włosy i dwa kolczyki w uchu. Jedni twierdzili że chodziło o nadmiar testosteronu i przedwcześnie wypadające włosy. Inni z kolei twierdzili, że dzięki temu jego ogólna aparycja była spójna. Był bardzo wysoki. Mimo że Monika była stosunkowo wysoka, bo miała sto siedemdziedsiąt cztery centymetry wzrostu, to zawsze czuła jak doktor Adam patrzy na nią z góry, co wynikało ze wzrostu i prawdopodobnie też z jego lekceważącego podejścia do studentów. Monika nigdy nie dociekała co w jej przypadku przeważa, ale różnica wzrostu dodatkowo pogłębiało jej obawy.

Szeroka postawa ciała świadczyła o tym, że kiedyś być może miał naturę sportowca, ale praca naukowa okazała się znacznie bardziej absorbująca. Dziewczyny po pierwszych zajęciach wzdychały do wyniosłego mężczyzny stojącego za plecami profesorki, bo był przystojny ale nie w oczywisty sposób. Miał szereg męskich cech, które jednak w obliczu silnej, wyrazistej osobowości bledły. Pociągła twarz o ostrych rysach, wiecznie lekko ściągnięte brwi i lekko zaciśnięte usta. To wszystko sprawiało, że wydawał się wiecznie skupiony. Szybko okazało się, że jest też szowinistą i nie szczędzi dziewczynom komentarzy na temat ich kierunku i tego, że po prostu nie nadają się do ścisłych zajęć.

Monika bezwładnie opadła na krzesło przy swoim stanowisku na sali. Asystenci podeszli do stołów z przydzielonymi im studentami. Realizowali tematy niezależnie od pozostałych stołów, aby ilość sprzętu była wystarczająca dla każdego studenta. Pani profesor jedynie doglądała, a w połowie zajęć ulatniała się do swojego gabinetu, oddając się zapewne pracy naukowej. Lub po prostu ucinała sobie drzemkę dając do zrozumienia, że zajęcia z kosmetologią zupełnie nic nie wnoszą do jej pasjonującego życia.

Doktor Adam podszedł do ich stołu i niedbale rzucił notatnikiem na blat.

- Witam drogie Panie. Wyciągamy karteczki. Pytanie pierwsze: Wymień czynniki wpływające na użyteczność surowca w czasie destylacji. Drugie: Porównaj metody destylacji z parą wodną – klasyczną i w aparacie Derynga. Mam tu na myśli wady i zalety. Liczę na to, że przeczytałyście temat ze zrozumieniem i teraz sprawnie zaczniemy ćwiczenia. Start. – Oparł się o parapet pracowni. Dziewczyny niespiesznie zabrały się do pisania. Odpowiedzi nie były oczywiste. Nie było mowy o tym[,] by znaleź[ć] odpowiedź podaną na tacy w skrypcie, dlatego każda z nich długo zastanawiała się, co napisać. Tym bardziej[ ] że miały na to raptem dziesięć minut.

Tik-tok.

Czas mijał nieubłaganie. Doktor Adam bezszelestnie krążył nad nimi jak sęp, zaglądając co jakiś czas przez ramię by upewnić się, czy któraś naiwna idiotka nie próbuje czegoś znaleźć w telefonie. W pewnym momencie zatrzymał się nad Agnieszką i chrząknął wymownie zwracając na siebie uwagę całej grupy.

- Proszę nie silić się na pisanie farmazonów z doświadczeń „małego ogrodnika”. Owszem, czas kwitnienia i pora dnia zbioru rośliny mają wpływ na ilość olejków w surowcu, ale jesteśmy na zajęciach z chemii analitycznej, a nie na botanice. Powinienem pani zabrać kartkę za pisanie nie na temat. – Autorka kartkówki spłoniła się i skreśliła zdanie kilkukrotnie.

Po zakończeniu kartkówki zajęcia przebiegały spokojnie, ale do czasu.

- Blondi, blondi... – Monika zamieniła się w słup soli. – Nie wiem co Ty tu tworzysz, ale nie równaj poziomu rozpuszczalnika w biurecie. W środku masz lejek, a już z tej odległości widzę, że masz powietrze przy wylocie. Nalej ponad skalę i zlej nadmiar. – powiedział cicho i wymownie stuknął palcem w końcówkę biurety. Monika przyjrzała się uważnie. Rzeczywiście mały bąbelek widoczny był tuż przy uchwycie. Drżącymi dłońmi przekręciła kranik.

- Którą ręką... Eh... Jest Pani mańkutem? No właśnie. Proszę prawą ręką trzymać zlewkę i mieszać, a lewą odkręcać zawór. To przedostatnie zajęcia, a widzę, że nadal nie udało mi się niczego Pani nauczyć.

- Czy to ma znaczenie, skoro teraz tylko... – zaczęła półgłosem. Próbowała się bronić na oślep. Wiedziała przecież, że zrobiła źle i w duchu zbeształa się za to.

- Tak. Ma. To dobry nawyk z miareczkowania. Jeśli będzie Pani miała przyjemność kiedyś być jeszcze w laboratorium to zaręczam, że ułatwi to pani pracę.

Przez resztę zajęć udało się Monice nie rzucać nadmiernie w oczy asystenta. Nie da się ukryć, że nie bez pomocy Marty. Dziewczyna posłała koleżance wdzięczne spojrzenie.

- Sprzątamy stanowiska. – wszystkie czekały na te słowa od trzech godzin.

- Naczynia umyte? – zapytał dziewczyny, która nie zaliczyła kartkówki.

- Za wszystkie naczynia odpowiada Monika. Dzisiaj jej dyżur. - Pan Adam utkwił wzrok w dziewczynie stojącej w kitlu przy zlewie. Na jego twarzy pojawił się dziwny, nieodgadniony uśmiech. Monika nie podnosiła wzroku, ale czuła, że doktor Adam zbliża się do niej.

- Proszę pamiętać o tym, że ten osad nie zejdzie łatwo. Po wszystkim przepłukać wodą destylowaną i oddać do...

-...chromiankowania. – weszła mu w zdanie. – Na zapleczu. – dodała. Doktor Adam skrzyżował ramiona na piersi i powoli pokiwał głową.

- Dobrze, że tu się zgadzamy. Kto wie. Może to właśnie rola dla Pani w tym laboratorium. – rzekł od niechcenia oglądając erlenmeyerkę w której jeszcze przed chwilą znajdował ciemnobrunatny osad. – Jak większości kobiet – przy garach.

- Gdzie Pani zeszyt? – zapytał gdy tylko odłożył naczynie. Monika bezradnie spojrzała na niego. W mokrych od detergentu dłoniach miała naręcze probówek, a jej zeszyt zwinięty w rulon leżał w kieszeni fartucha. Zapadła niezręczna cisza. Na szczęście Marta w porę zareagowała i po wyciągnięciu notatnika z jej kieszeni otworzyła go na odpowiedniej stronie. Zaliczone. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą chociaż dopiero wychodząc z zakładu poczuła jak mięśnie powoli się rozluźniają,a ciało zaczyna ogarniać słodki błogostan. Po plecach popłynęła jej strużka potu. Pozostałość stresu trzymającego przez pełne trzy godziny.

Na kolejnych zajęciach wcale nie było jej lżej. Monika nerwowo podchodziła od stanowiska do stanowiska obserwując przebieg procesu u koleżanek. COŚ u niej nie grało. Minęło półtorej godziny od rozpoczęcia ekstrakcji, a w jej aparacie trwał dopiero piąty cykl ekstrakcyjny, podczas gdy u jej koleżanek zachodził ósmy lub nawet dziewiąty. Dziewczyna usiadła z notatkami na krześle i zaczęła nerwowo przerzucać notatki. To były ostatnie zajęcia. Do tej pory udawało jej się wyjść obronną ręką z tego typu opresji. Czyżby tym razem nie miała tyle szczęścia?

Na salę laboratoryjną wszedł doktor Adam. To znaczy, że czas powoli dobiegał końca. Monika zdała sobie sprawę, że nie uniknie tego, co nieuchronnie się zbliża. Musiała zgłosić problem. Przez kilka lat studiów nauczyła się aż za dobrze, że udawanie, że nic się nie stało nie rozwiązuje problemu. Trzeba było zebrać się na odwagę i przyznać się do błędu. Znowu.

Skrzyżowała spojrzenie z asystentem, który jakby od razu poznał po jej spojrzeniu, że coś poszło nie tak. W chwili, gdy podniosła się z krzesła już był przy jej stanowisku.

- Panie doktorze, chyba mam jakiś problem z układem.

- Właśnie widzę. – obejrzał konkret znajdujący się nad płaszczem grzejnym.

- Wszystko jest jak w instrukcji. Dziewięćdziesiąt mililitrów rozpuszczalnika i kamienie wrzenne. Chłodnica pracuje jak należy, zwiększyłam przepływ wody, bo widziałam, że gilza z konkretem zaczyna wrzeć. Kilka razy odsuwałam płaszcz, ale to nie pomaga na długo. Gwinty przesmarowałam, więc wszystko powinno być szczelne.

- Konkret w gilzie cały czas się burzył?

- Tak, ale nie tak jak teraz.

- Ale nie wyrzucało go w górę kolumny?

- Nie. Wiedziałabym o tym. Cały czas siedziałam przy aparacie. – odrzekła bezradnie. Wyczuła narastające napięcie w głosie prowadzącego.

- Który to cykl? – zapytał oglądając dokładnie złożony układ do ekstrakcji.

- Piąty. – wyraz jego twarzy się wyostrzył. Przez chwilę milczał przyglądając się aparaturze.

– I dopiero teraz mi to Pani zgłasza? – dotknął chłodnicy i gwałtownie odsunął rękę – Jest gorąca. Jeśli nie wyłączała Pani przepływu wody to musi mieć Pani uszkodzony element gdzieś... tu. – wskazał na górną część pionowej instalacji. Przeniósł wzrok na kolbę okragłodenną z surowcem.

- Dlatego większość rozpuszczalnika odparowała i przebieg procesu zwolnił. Płyn nie może wyrównać ciśnienia. – wskazał na syfon boczny aparatu, w którym od dłuższego czasu poziom cieczy utrzymywał się na tym samym poziomie.

- Ale... przed złożeniem aparatu oglądałam elementy. Nie było ubytków, ani nawet rys.

- To nie musiał być ubytek widoczny gołym okiem. – posłał dziewczynie wymowne spojrzenie. – Rozmontowujemy układ. – zakomenderował. Kazał jej przytrzymać przez szmatkę rozgrzana chłodnicę, a sam rozkręcił urządzenie i wyciągnął z po spodu kolbę spiętą z nasadką. - Wie Pani co to oznacza? – zapytał przenosząc naczynia pod wyciąg. – Proszę przytrzymać erlenmayerkę. – Monika zgodnie z poleceniem przytrzymała naczynia, ale utkwiła w nim pytające spojrzenie.

- Przez to, że Pani przegrzała konkret część izolowanej trimirystyny mogło ulec rozkładowi. Surowiec częściowo się zwęglił, a nawet jeśli Pani otrzymała trochę substancji, to mogła się ulotnić z rozpuszczalnikiem.

- Rozumiem. Spadnie wydajność. Opiszę błędy w sprawozdaniu i... – zaczęła mieszać zawartością naczynia oglądając otrzymaną ciecz pod światłem.

- Wydajność jaką Pani otrzyma nie będzie wystarczająca, aby zaliczyć te ćwiczenia u pani profesor. – przerwał jej doktor Adam odstawiając poszczególne elementy na stół do umycia.

- Ale to przecież nie była moja wina. – głos jej się załamał.

- Mogła Pani podejść do mnie wcześniej. Wystarczyło mierzyć czas każdego z cykli, aby monitorować przebieg. I już. – Monika zamarła. O mały włos zapomniała zamknąć korkiem resztki konkretu, który udało jej się otrzymać.

- I co ja mam teraz zrobić? – zapytała wprost. Poczuła, że robi jej się gorąco. Doktor Adam przyglądał się chłodnicy. Przeniósł wzrok z naczynia na Monikę i zmrużył nieco oczy.

- Nie mam bladego pojęcia. Wszystkie grupy u pani na roku zdążyły już zrealizować ten temat. Zresztą... to ostatnie zajęcia. Nie bardzo widzę możliwość odrobienia zajęć z innym kierunkiem. Jedynie na kosmetologii izoluje się olejek muszkatułowy, a z niego trimirystynę. Obawiam się, że nie wiem, jak Pani pomóc. – Monika zadrżała. Bez ostatniego zaliczenia nie miała szans na podejście do egzaminu.

- Może zapytam profeso...? – zaczęła, ale asystent na jej oczach podszedł do zlewu i wylał resztkę otrzymanego przez nią konkretu do zlewu. Poczuła napływające do oczu łzy. – Co pan robi...?

- I tak nie otrzyma Pani z tego absolutu. – powiedział jakby nigdy nic nawet na nią nie patrząc. – A co do zajęć. Pani profesor od jutra ma konferencje. Wątpię, żeby zechciała poświęcać dla Pani swoją prelekcję w Berlinie. - chwilę świdrował ją chłodnym spojrzeniem. Widział, że dziewczyna zaczyna panikować. Nerwowo skubała kartkę swojego zeszytu. Dostrzegł pod jej rzęsami błyszczące od łez oczy. Pierwszy raz zdarzyło mu się widzieć studenta, który tak bardzo przeżywałby niepowodzenie na zajęciach. Przerost ambicji nad umiejętnościami musiał skończyć się źle. Prędzej czy później.

- Jeśli Pani zechce to jakoś nadrobić, to jutro będę w laboratorium pracować nad badaniami. Z racji tego, że pani profesor nie będzie to zajęcia dla analityki zostały przełożone, więc laboratorium jest wolne. Mógłbym przymknąć oko na dzisiejsze niepowodzenie i dać Pani szansę jutro. Przy czym zostanie Pani z aparatem sama.

- Oczywiście. Dziękuję bardzo. – odparła od razu. Jej oczy pojaśniały, uśmiechnęła się.

Miała śliczny uśmiech. Delikatny, szczery, taki niewinny.

- Oczekuję Pani o 16:00. – nie czekając na jej odpowiedz odszedł do kolejnego stanowiska.

Kolejnego dnia Monika stawiła się już przed czasem. Weszła na zakład i tam w szatni przebrała się w fartuch. W tak upalną pogodę zdejmowały nadmiar ciuchów i zakładały na bieliznę dłuższe, bawełniane fartuchy. Na laboratorium nie było opcji, aby otwierać okna, a klimatyzacja jedynie utrzymywała odpowiednie warunki potrzebne do pracy. Długi rękaw fartuchów był tu męczarnią, ale na samą myśl o tym, że pod spodem można by mieć jeszcze jedną warstwę ubrań czuło się ulgę, że zagospodarowano jedno z pomieszczeń na zakładzie na szatnię dla studentów.

Powtórzyła jeszcze raz teorię procesu, który miała prowadzić i z notatkami w dłoni wyszła z szatni. Idąc korytarzem minęła się z panią technik. Pożegnała ją, życzyła miłego dnia i wymieniła kurtuazyjny uśmiech.

- No tak – oficjalnie zakład pracuje do 16:00. – wzięła głęboki wdech i weszła na salę. Nikogo nie było więc zgodnie z ustaleniami z doktorem Adamem zaczęła przygotowywać aparat. Miała przeprowadzić cały proces i dopiero wtedy zawołać asystenta, który w tym czasie prowadził swoje badania w saliobok. Ponownie bardzo dokładnie przejrzała sprzęt i zmontowała go. Później sam proces był nudny i czasochłonny więc w międzyczasie pisała sprawozdanie, co jakiś czas unosząc wzrok by skontrolować, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie miała zamiaru nawalić po raz kolejny. W przerwie między piątym, a szóstym cyklem nudziła się już na tyle, że postanowiła sprzątnąć zostawione przez technika naczynia. Były suche, gotowe do schowania w szafkach.

Gdy usłyszałem trzask tłuczonego szkła wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powietrze ze świstem. Poirytowany odłożyłem pipetę, odsunąłem od siebie tabele z wynikami miareczkowania i podniosłem się z krzesła.

Co tym razem?

Kiedy wszedłem do laboratorium zobaczyłem jak moja studentka, na ziemi, na czworakach, zbiera szczątki szkła. Nie słyszała, że pojawiłem się na pracowni, bo zajęta była gorączkowym zbieraniem odłamków. Na moment zamarłem. Wypinała w moim kierunku swoją pupę. Miałem świadomość, że w związku z letnią pogodą pod tym fartuchem są już tylko jakieś majteczki. Poczułem jak w moich bokserkach gwałtownie robi się ciasno.

- Co tu się stało? – warknąłem tak groźnie jak tylko potrafiłem. Dziewczyna odskoczyła z piskiem.

- Co się stało? – ponowiłem pytanie patrząc na nią z góry. Widziałem jak się roztrzęsła. Nie patrzyła mi nawet w oczy. Oto jak działa odpowiedni wizerunek. W duchu pogratulowałem sobie osiągnięcia zamierzonego celu. Swoją drogą to był dodatkowy bodziec. Stałem nad przerażoną dziewczyną, klęczącą na zimnych płytkach. Czułem wręcz namacalnie władzę, którą nad nią miałem.

Podpierając się o blat dygestorium wstała ostrożnie, by nie wdepnąć w odłamki szkła.

- Ja... chciałam odstawić nasadkę na suszarnię... przełożyć chłodnice Dimrotha...wyślizgnęła mi się z dłoni... gwinty były śliskie od smaru... – wydukała nieskładnie kilka haseł. Podniosła oczy w moim kierunku.

Kurwa. Jakbym okładał szczeniaka. – pomyślałem, ale nie dałem niczego po sobie poznać. Postanowiłem wykorzystać do cna zaistniałą sytuację. Zbliżyłem się do niej. Skruszona opuściła wzrok. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że mogła zauważyć u mnie wybrzuszenie w spodniach, ale odtrąciłem tę myśl. Była tak przerażona tym co zrobiła, że widziałem jak wolne kosmyki włosów przy jej twarzy dygoczą łaskocząc ją po policzkach.

- Proszę na mnie spojrzeć. – zażądałem. Mój głos poniósł się echem po pustej pracowni.

Pękła. Tak jak ta chłodnica. Roztrzaskała się w drobny mak. Teraz już tylko pozostało dobrze to rozegrać. Chwyciłem ją za skierowany w dół podbródek i zmusiłem, by spojrzała mi w oczy. Celowo naruszyłem jej granicę osobistą.

- Wie pani, że ten aparat sporo kosztuje? – warknąłem. Jej broda zadrżała. Puściłem ją i trzymając ramiona na biodrach zacząłem krążyć po laboratorium. Oczywiście, wiedziałem, że to kwota maksymalnie 90 złotych, ale ona o tym nie wiedziała. Na uczelni często mówi się studentom, że te rzeczy są potwornie drogie, żeby obchodzili się z szacunkiem.

Cisza.

Budowałem napięcie. Patrzyłem na szczątki chłodnicy na kafelkach.

- Proszę powiedzieć, ile kosztuje ten element. Posprzątam to zaraz i odkupię najszybciej jak się da. – powiedziała to na jednym wdechu idąc za mną. Na to czekałem. Oparłem się o stół, a ona stanęła naprzeciwko. Mierzyliśmy się spojrzeniem dostatecznie długo.

Czekałam na odpowiedz. Chłodne, stalowoszare oczy, które jeszcze przed chwilą były złowrogo ciemne jakby nieco się przejaśniły. Marsowa zmarszczka na czole się rozluźniła. Doktor Adam podszedł do mnie na odległość 30 cm. I znów to samo. Zaczęłam się trząść jakby w jakiś niewyjaśniony sposób oddziaływał na moje komórki.

Zanim zorientowałam się, co się dzieje asystent jednym silnym szarpnięciem rozerwał poły mojego fartucha trzymane jedynie przez rząd nap. Krzyknęłam, ale byłam tak potwornie zdezorientowana, że głos uwięzł mi w gardle.

- Jak Pan śmie...! – słysząc swój głos sama strofowałam się w duchu. Brzmiałam nie jakbym wyrażała oburzenie, a jakbym błagała o litość.

- Odwróć się tyłem do mnie. – myślałam, że jestem w jakimś potwornym śnie. Stałam jak wryta. Jego oczy przez chwile patrzyły na mnie wyczekująco. Później nimi przewrócił i odwrócił mnie tyłem do siebie. Zanim zdążyłam zaprotestować chwycił jedną dłonią w pasie, a drugą trzymając za kark pochylił do przodu tak, że położyłam się brzuchem i biustem, na chłodnym blacie.

- Zostań tak. – syknął mi wprost do ucha. Poczułam, jak unosi fartuch i układa go na plecach. Poderwałam się w akcie protestu, ale docisnął moje plecy do stołu mocniej., prawie wypychając powietrze z płuc. - Nie protestuj. I tak nikogo poza nami nie ma już na całym zakładzie. – poczułam, że robi mi się zimno ze strachu i słabo na myśl o beznadziei mojej sytuacji.

Miałem do czynienia z kilkoma studentkami. To zabawna refleksja, ale Monika jako jedyna miała na sobie stanik i majtki z jednego kompletu. Prosty stanik, bez dodatkowego wypełnienia i idealnie przylegające do ciała, laserowo cięte majtki, które ładnie podkreślały pełniejsze kształty dziewczyny. Pomiędzy piersiami, na łączeniu miseczek znajdowała się malutka kokardka. Może i dziewczyna była trochę przysadzista, ale przy tym jej ciałko było bardzo apetyczne. Taka typowa klepsydra o szerokich biodrach i zarysowanych ramionach połączonych wcięciem talii. Gdy leżała tak na stole, wypięta w moim kierunku, widziałem część pośladków. Efekt psuła jedynie zaokrąglona linia kręgosłupa. Jakby ze strachu chciała się zwinąć w kłębek, a koci grzbiet mógł pomóc uciec jej przed tym, co dla niej szykowałem. Uda miała masywne, ale sprężyste. Gdy była w ten sposób ułożona na tyłach ud widziałem zarys mięśni co zaimponowało mi diabelnie. Nie zmienia to jednak faktu, że te uda, które miałem ochotę rozchylić dygotały.

Biedactwo.

Dłonią dotknąłem dolnej części odcinka piersiowego. Monika zareagowała jakby została porażona prądem i mocno wygięła się w tym miejscu chcąc uniknąć mojego dotyku. Tym samym wypięła mocno swoją pupę w moim kierunku.

Gdy nieco się uspokoiła zwolniłem uścisk. Monika pozostała dokładnie w takiej pozycji w jakiej ją ułożyłem. Oceniłem ją nieco z profilu. Była teraz prześlicznie wyeksponowana. Odwróciła do mnie swoją buzię. Była przerażona całym zajściem i patrzyła na mnie bardzo niepewnie. W tym czasie podwinąłem rękawy swojego fartucha odsłaniając jej oczom fragmenty tatuażu na przedramionach, który rozpoczynał się kilka centymetrów powyżej nadgarstka, a kończył się na plecach. Spodziewałem się każdej reakcji. A ona po prostu otworzyła szerzej oczy.

- Bardzo zaskoczona...? – zapytałem patrząc na nią badawczo. Zbladła.

- Myślałam, że uczelnia nie toleruje tatuaży. – powiedziała niemal szepcząc.

- W laboratorium fartuch jest moim uniformem, więc nikomu nie rzuca się to w oczy. Od pewnego progu kariery naukowej wolno więcej niż szaremu studentowi. – mruknąłem od niechcenia i zniknąłem z jej pola widzenia stając za jej biodrami. Westchnąłem znacząco patrząc na jędrny, okrągły, pełny tyłek. Przypomniała mi się moja żona jeszcze sprzed czasów ciąży. I to co razem wtedy robiliśmy też mi się przypomniało. Nie to żeby moja żona się jakoś zapuściła po ciąży. Wręcz przeciwnie. Po tym jak urodził się Antoś twardo wzięła się za siebie. Chodakowskie, Lewandowskie... To wszystko poszło w ruch. Sęk w tym, że pół kobiety zniknęło mi w oczach. Z rozmiaru 38 do rozmiaru... 0. Po piersiach został w zasadzie nadmiar skóry i wspomnienia, a rżnąc od tyłu muszę uważać, żeby sobie o kości chuja nie utrącić. Głodzenie się nie jest fajne, ale nie mam co tłumaczyć, bo już raz mało nie wylądowałem na bruku. Do tego, gdy próbowałem zainicjować spontaniczny seks matka mojego dziecka wiecznie mnie odpychała stawiając moją latorośl na pierwszym miejscu. Jak to mówił dziekan: „Żona się starzeje, a studentki czwartego roku – nigdy”. Uśmiechnąłem się pod nosem rozbawiony trafnością tej refleksji.

W tej chwili miałem przed sobą kawałek tyłka, z którym chętnie bym pogrzeszył. Poczułem przyjemne ciepło kumulujące się między udami.

- Proszę mi odpuścić...

Zignorowałem ją.

Nie opuszczałem majtek. Stwierdziłem, że lepiej nie zostawiać śladów na jej tyłku. Z powrotem przeniosłem rękę na kark. Pisnęła cicho i poruszyła się niespokojnie. Chociaż stałem za nią, starałem się nie dotykać jej biodrami. Nie miałem zamiaru uświadamiać jej jak bardzo napalony jestem.

Drugą ręką sięgnąłem do paska. Metaliczny szczęk sprzączki sprawił, że podjęła kolejną próbę wyszarpnięcia się. Przycisnąłem jej kark mocniej. Stęknęła. Rozpiąłem pasek i kilkoma pociągnięciami, jednorącz, wydobyłem kawałek skóry ze szlufek spodni. Następnie na jej plecach złożyłem go w pół.

- Proszę, nie... –głos jej się złamał.

Gdy usłyszałam, że rozpina pasek poczułam, jak krew odpływa mi nie tylko z twarzy, ale z całej reszty ciała. Nogi mało się pode mną nie ugięły. Co on ma zamiar zrobić? Przeleci mnie? Przecież nie może. Jeśli zacznę krzyczeć... Ale zakład jest i tak w bocznym skrzydle więc sprzątające nie usłyszą, a technik wyszedł godzinę temu...

- Proszę, nie... –wyciągnął go kilkoma sprawnymi ruchami. Łzy napłynęły mi do oczu, ale w panikę wpadłam dopiero gdy dostrzegłam, że cały pasek złożył na pół i teraz stał z nim w dłoni. Co on wyprawia no diabła?!

- Błagam, nie wiem co Pan chce zrobić, ale przecież powiedziałam, że zapłacę za wszystko i posprzątam. – zaszlochałam łudząc się, że jeszcze go powstrzymam. – Ja mogę ... – przerwałam, bo rozproszył mnie zupełnie. Poczułam jak skórzanym pasem pociera o moje pośladki. Nie tego się spodziewałam i nie bardzo wiedziałam czy to możliwe...? Ostatnie lanie pasem dostałam od ojczyma w podstawówce za to, że nie wróciłam po szkole prosto do domu.

- Oj Blondi – mruknął - Grzecznie się wypnij i pomyśl o tym, że to dla Ciebie ostatnie ćwiczenia na tym zakładzie. – jeszcze kilka razy potarł paskiem o moją skórę po czym gwałtownie oderwał pas. Usłyszałam nagle świst przecinanego powietrza i poczułam jak na mój tyłek z głośnym trzaskiem spada mocny raz. Krzyknęłam z zaskoczenia, ale dopiero po chwili czując ból i rozlewające się po skórze pieczenie rozpłakałam się na dobre. Podskoczyłam, gdy pas ponownie dotknął mojej skóry. Skóra w miejscu, w którym padło kolejne uderzenie paliła do żywego. Błagam, niech to się skończy...

Ten tekst odnotował 35,057 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.13/10 (34 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (4)

0
0
No dobrze, czas zakasać rękawy i do roboty!

- A jeśli nie? Jeśli znów się czegoś uczepi..? - Odparowała gorączkowo Monika nie odrywając wzroku od notatek.


A co to? Poziomy dwukropek? 😉
– A jeśli nie? Jeśli znów się czegoś uczepi...? - odparowała gorączkowo Monika[,] nie odrywając wzroku od notatek.

Niepokojąco dużo gubisz przecinków, np.:

Jak nie będziesz nadążać[,] to ci pomogę
„wejściówką”[,] czyli
Inną drogą, by nie zaliczyć ćwiczeń[,] był brak sprawozdania


...i tak dalej… Nawet przed „że”, tu i tam brakuje przecinka:

Jedni twierdzili[,] że chodziło



A tu akurat niepotrzebny:

Mimo, że Monika



doktor pełniący rolę


Raczej „pełniący funkcję”.

punkty zdobyta


Chyba „zdobyte”.

co Ty. – powtarzał.


Zaimki osobowe piesze się w j. Polskim małą literą. Poza tym, jeśli kończysz dialog kropką, to po myślniku zawsze zaczynasz dużą literą (w tym przypadku zbędna wydaje się kropka).

„Łysego dupka”. Bo Pan Doktor był ogolony na zero.


Chyba lepiej, aby był przed „bo” przecinek.

miała 174 cm wzrostu


Liczby, przynajmniej te mniejsze, pisze się w opowiadaniu słownie i NIGDY nie używa się skrótów (cm – centymetrów).

zajęcia z kosmetologią


Czy „z kosmetologii”?

Start. – oparł się o parapet pracowni.


Gdy narracja nie odnosi się do wypowiedzi, dialog zamyka się kropką. Czyli dobrze umieściłaś kropkę. Tylko kropka to kropka! Kończy zdanie i kropka! 🙂 Dlatego „oparł” musi być napisane dużą literą!

Odpowiedzi nie był oczywiste. Nie było mowy o tym by znaleź odpowiedz podaną na tacy w sktypnie, dlatego każda z nich długo zastanawiała się, co napisać. Tym bardziej, że miały na to taptem 10 minut.


O kurczę… to chyba tak...
Odpowiedzi nie były oczywiste. Nie było mowy o tym[,] by znaleź[ć] odpowiedź podaną na tacy w skrypcie, dlatego każda z nich długo zastanawiała się, co napisać. Tym bardziej[ ] że miały na to raptem dziesięć minut.

a widze że


Ogonki ci się urywają (widzę).

posłała kolezance


I kropki nad, również...

- Sprzątamy stanowiska. – wszystkie czekały na te słowa od trzech godzin.


Znowu po kropce małą literą? Coś więcej na temat zapisu dialogów znajdziesz tu: http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/

To były statnie zajęcia


Gdzieś tu brakuje mi literki „o” 😉

90 ml


„dziewięćdziesiąt mililitrów” (w ostateczności „90 mililitrów”).

wyciągnął z po spodu kolbę spięta


wyciągnął spod spodu kolbę spiętą

Z resztą..


Zresztą

nie miałą


O! Znalazłem zgubiony wcześniej ogonek 😉 (miała).

- Wydajność jaką Pani otrzyma nie będzie wystarczająca, aby zaliczyć te ćwiczenia u pani profesor?


Na pewno powinien być na końcu pytajnik?

Pani profesor od jutra ma konferencją.


Że co?

Gdy usłyszałem trzask tłuczonego szkła


Zmieniasz narratora w trakcie opowiadania??? W opowiadaniu wiele można, ale tego akurat nie!

- Proszę na mnie spojrzeć. – zarządałem.


Obawiam się, że mógł co najwyżej „zażądać”...

na przeciwko


naprzeciwko

rząd napów


Raczej „nap”.



sama zestrofowałam


sama strofowałam

- Odwróć się tyłem do mnie. – myślałam, że jestem w jakimś potwornym śnie.


To zdanie jest niezrozumiałe dla czytelnika. Kto, co mówi i myśli? Pomieszanie z poplątaniem. Musisz bardziej jasno to sformułować.

Do tego momentu opowiadanie napisane lekkim piórem, przyjemnie się czytało. Wciągnęło mnie. Od teraz, jakbym czytał zupełnie inne. Wszystko idzie jak npo grudzie, a Twoje pióro niemiłosiernie skrzypi, jakby nagle zardzewiało.


z przed czasów ciąży


sprzed

reflekcji


refleksji

pasekpoczułam


Cóż to za neologizm 😉
Plus taki, że od tego momentu, Twoje pióro znowu przestało skrzypieć 🙂

W sumie opowiadanie ciekawe, ale wymaga licznych poprawek, aby dało się to czytać z przyjemnością, bez nieprzyjemnych zacięć. Po poprawkach mogłoby trafić do głównego zbioru opowiadań. Na razie jednak nie widzę dlań tam miejsca.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Wielokrotne zmiany narratora wyglądają na zabieg celowy. Mnie też nie podoba się ten eksperyment. Jedziesz, jedziesz, aż tu nagle droga się kończy. Opadasz rozpędzonym autem na asfalt pięć metrów niżej. Brr.
Na plus zaliczam miejsce akcji.
Czy III zasada dynamiki zawarta w tytule zapowiada ripostę studentki w następnym opowiadaniu?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jeśli chodzi o "pewne kwestie w korekcie", musisz sobie przypomnieć podstawowe zasady przecinkologii języka polskiego.
Kilka uwag do początku opowiadania:
Jak nie będziesz nadążać(,) to ci pomogę
powiedziała już nieco poirytowana (powtórzenie) koleżanka
stały pod Zakładem Chemii Analitycznej(,) czekając
aż zaczną się laboratoria. Zajęcia były dość specyficzne. Rozpoczynały się (powtórzenie) dla grupy
że punkty zdobytE
by nie zaliczyć ćwiczeń(,) był brak
Sprawę pogarszał jednak (jednak czy jeszcze/dodatkowo? Już wiemy, że studentka nie lubiła zajęć) doktor
garnąć czterech grup dziekańskich na raz. Doktor Adam miał pod opieką grupę (powtórzenie) Moniki
nie miała na tyle pewności siebie (,) ani nie była
chłopak często pytał(,) o co chodzi

I co nieco na deser:
Weszła na zakład... nie było opcji - kolokwializmy
prowadził swoje badania salę obok -> w sali obok
Powtórzyła jeszcze raz teorię na temat procesu -> teorię procesu / przejrzała jeszcze raz skrypt z opisem procesu
z przed -> sprzed
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Strasznie długo mi zajęło, żebym tu zajrzała, ale w końcu jestem 🙂 Bardzo, bardzo dziękuję za korektę. Orłem nigdy nie byłam jeśli chodzi o interpunkcję. Tym bardziej doceniam uwagi 😉

Indragor --> Ta "wyrwa" w trakcie pisania wynika prawdopodobnie z tego, że ten fragment był dopisany po kilku miesiącach, albo i lepiej. Możliwe, że nie wczułam się w klimat . Skrobanie opowiadania prawdopodobnie zajęło mi zbyt długo ( z braku czasu...) i przez to ciężko mi było ocenić płynność przejścia między fragmentami. Bardzo, bardzo dziękuję za uwagi. Biorę do serduszka.

MrHyde --> Doskonale wiem, że po prostu MUSZĘ to sobie przypomnieć. W życiu codziennym operuje angielskim i to jedyna opcja żeby nie zapomnieć. Tytuł jest celowy i zmiana narracji również. Chciałam, aby narrator stopniowo się zmieniał w miarę rozwoju akcji. Ewidentnie przekombinowałam.
Za grzechy żałuję. Pokutę przyjmuję i obiecuję poprawę 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.