Włoski film (I)
20 kwietnia 2019
Szacowany czas lektury: 11 min
Literatura powinna odtworzyć realne emocje w fikcyjnym, pisanym świecie. Nie zawsze jednak można utrzymać twarde zasady takiego kontraktu, a obie rzeczywistości mogą się przenikać. Jedna może też absolutnie zdominować tę drugą.
Historia, którą pragnę opisać godna jest z pewnością miana trudnej. Trudno patrzeć na nią z perspektywy czasu, trudno zrozumieć jej korzenie i trudno doszukiwać się w niej sensu i morałów. Choć decyzje jakie wówczas podjąłem również nie były łatwe, to siła pragnień i całkowite zapomnienie zasad ludzkiej etyki, którymi zawsze pragnąłem się kierować, doprowadziły mnie do miejsca, w którym stoję teraz. Pozostałe drogi, którymi mogłem ewentualnie pójść, mogłyby być zarówno dużo prostsze jak i znacznie bardziej zawiłe. Ostatecznie chyba nie żałuję, ale chciałbym się ze wszystkiego rozliczyć, wiecie, sam ze sobą. Stąd też ten tekst – to wyznanie. Nie oczekuję klepania w plecy, empatii, ale obiektywnego spojrzenia człowieka, którym również targają przeróżne emocje. Oczekuję człowieczeństwa, które może ja sam chciałbym w sobie ponownie odnaleźć.
Zwycięzcy przegrywają, gdy wygrana zaczyna ich męczyć.
Może później tego żałują, lecz pokusa zaryzykowania drogocennej,
wspaniałej rzeczy jest zbyt silna. Pokusa, aby znów
być lekkomyślnym i znów zostać boso jak kiedyś, zanim
odziedziczyło się te wszystkie buty.
- Jeanette Winterson, Namiętność
Skoro ustaliliśmy już, że historia ta jest trudna, to muszę zdecydowanie zaznaczyć, że mam ogromne problemy z określeniem jej początku. Najbardziej odpowiednim rozwiązaniem będzie chyba jednak cofnięcie się do startu absolutnego – momentu, dzięki któremu w ogóle mam o czym mówić. To moment spotkania, zauroczenia, błogosławieństwa i klątwy.
Wszystko zaczęło się wraz z inauguracją studiów na Uniwersytecie Turyńskim. Choć moje miasteczko było położone naprawdę niedaleko stolicy Piemontu (jakieś 50km na południe), to życie w wielkim mieście było dla mnie czymś naprawdę ekscytującym. Dość tego ciągłego zmagania się z problemami moich rodziców – to był czas, by nauczyli się w końcu żyć sami ze sobą. Oczywiście, przyszłość pokazała, że to po prostu nie było możliwe, bo nie było między nimi rzeczywistego uczucia, jakiejkolwiek formy zainteresowania czy namiętności. Ja sam również musiałem postawić na swego rodzaju nowe rozdanie, bo choć naprawdę nie mogłem narzekać na swoje życie towarzyskie w Tavelle, to moja skrajnie emocjonalna, niemalże artystyczna natura wołała wówczas o przystań, ukojenie, prawdziwe szczęście. Siła uczuć i emocji w moim życiu była już wtedy czynnikiem dominującym przy podejmowaniu decyzji. Później też odczuwałem tego skutki.
Użycie określenia artystyczna przy opisywaniu mojej natury to dość istotny punkt całej historii, bowiem by zaspokoić potrzebę tworzenia sztuki napisałem kilka lat później scenariusz do filmu, którego realizacji również sam się podjąłem. Do tego jednak wrócimy w swoim czasie.
Wspomniane studia połączyły losy trzech postaci, które w tym wszystkim odegrają kluczowe role. Jedną z nich byłem ja, Alex (zdrobnienie od mojego prawdziwego imienia – Alessandro), bezapelacyjnie najprzystojniejszy chłopak tamtego roku Literatury Łacińskiej, choć o dość dziecięcej jeszcze urodzie. Pozostałe dwie ze wspomnianego trojga postaci to kobiety: Gabriella i Laura. Obie poznałem w tej samej chwili, bo czekając po inauguracji roku przy bramie naszego wydziału, jako organizator pierwszego wspólnego wyjścia na piwo. Było nas wtedy około dziesięcioro, ale reszta nie jest i nigdy nie była ważna.
Gabriella oczarowała mnie momentalnie, choć wdzięk obu wspomnianych pań byłem w stanie momentalnie docenić. Gabi była jednak znacznie bardziej olśniewająca, bo spełniała wszystkie wymagania, które w tamtym czasie podsuwał mi ten parszywiec, mój gust. Nieco niższa ode mnie, choć wysoka jak na dziewczynę, o długich blond włosach, szerokich biodrach, robiących szczególne wrażenie przy szczupłej sylwetce, naturalnie wydatnych ustach i oczach koloru morskiego. Cóż, krótko mówiąc, jebnęło mnie. Po prostu od razu chciałem się w niej zakochać, a przez to, że rozmawiało mi się z nią jak z nikim innym w moim życiu, faktyczne uczucie przyszło bardzo szybko. Jak się okazało, nie inaczej było z jej strony, bo już po kilku tygodniach znajomości byliśmy razem.
Kiedy trochę przytyła, na jej tyłku zaczął pojawiać się cellulit, a cała dupka urosła dość obficie, co idealnie komponowało się z melodią wspomnianych szerokich bioder. Podniecało mnie to niezmiernie. Łaknąłem mojej ukochanej, w wyniku czego bardzo przeżywałem nasze pierwsze wspólne kontakty natury intymnej. Seks był po prostu świetny, a ja cieszyłem się, że właściwie za każdym razem Gabriella była w stanie szczytować. Byliśmy po prostu dobrze dobrani, nie miałem co do tego wątpliwości.
Wspomniany seks, choć przyjemny, to tylko jedna strona medalu. Drugą było poczucie odnalezienia prawdziwej miłości – zrealizowania potrzeb, które generowała u mnie samotność. Tak, naprawdę byłem bardzo samotny, choć w rodzinnym miasteczku otaczało mnie całkiem sporo ludzi, bo potrafiłem być otwarty i przyjacielski. Ja jednak potrzebowałem drugiej połówki, kogoś faktycznie bliskiego, dzielącego ze mną cały swój świat i potrafiącego przyjąć mój. Gabriella naprawdę była kimś takim. Mówiłem o niej Cud Turynu, bo nieprawdopodobnym wydawało mi się, że od razu po przeprowadzce do tego miasta odnalazłem kogoś tak wspaniałego, uosabiającego wszystkie me marzenia. Kochałem się z nią śmiać, przekomarzać, odpoczywać i ekscytować. Kochałem ją całą i kochałem swoje życie.
W tym samym czasie Laura, wspomniana koleżanka ze studiów, cieszyła się swoim własnym szczęściem. Jej chłopak, Simone, choć w moim odczuciu całkowicie miałki i nieciekawy, zapewniał jej poczucie komfortu oraz radości z każdego kolejnego dnia. Tylko tyle i aż tyle. W tamtym czasie uważałem kult świętego spokoju, zwłaszcza w relacji dwojga tak młodych ludzi, za absolutną profanację uczuć, wypaczenie miłości. Nie ukrywałem tego gdy rozmawiałem z Gabriellą o związku Laury – wyrażałem swoje politowanie bez żadnych skrupułów. Okej, jeśli im to pasowało, świetnie. U nas jednak było bajkowo, więc musiałem się tym szczycić.
Czas ma jednak niezwykłą siłę i właściwie nie ma rzeczy, której nie byłby w stanie zmienić swym dotykiem. Z nami, niestety, nie było inaczej. Choć nadal zdarzały się naprawdę fajne dni, seks pozostawał bardzo dobry, acz chwilami monotonny, to w powietrzu czuć było głównie opary wypalenia. Szczególną weryfikacją naszej młodzieńczej namiętności okazał się roczny wyjazd do Francji pod koniec studiów. Byliśmy wówczas już dość długo razem, ale tam spędzaliśmy ze sobą niemalże każdą sekundę dnia i nocy. Zaczęły się pojawiać problemy życia codziennego, stres związany z różnymi sprawami, nieporozumienia domowe i zwyczajne wygaśnięcie tej początkowej, dzikiej wręcz fascynacji. Tak było przynajmniej ze mną, bo Gabriella chyba nie zmieniła swojego nastawienia jakoś bardzo mocno, o czym zdałem sobie sprawę dużo później. Ona po prostu była we mnie mniej zakochana, niż ja w niej na początku, ale kochała mnie bardziej, niż ja ją po kilku latach. Taki stan rzeczy hamował mnie też przed postawieniem kolejnego, poważnego kroku. Teoretycznie żyliśmy razem, ale formalnie nie byliśmy niczym więcej niż chłopakiem i dziewczyną, którzy poznali się na inauguracji mało przyszłościowych studiów. Rzeczywistość czasem boli, ale trzeba jej stawiać czoła.
Choć trudności piętrzyły się przez wiele miesięcy, nigdy nie zrobiłem niczego niesprawiedliwego wobec Gabrielli. Nie zdradziłem jej, nie oszukałem, traktowałem ją z ogromnym szacunkiem, który obiektywnie należał jej się za cały ten ogrom szczęścia, który zapewniła mi przed laty. Frustracja narastała jednak samoistnie, domagając się ujścia. Moje ciało, umysł, a przede wszystkim dusza wołały o intensywne zmiany. Brakowało mi jednak odwagi. Dlatego też, któryś już raz w swoim życiu, uciekłem w sztukę.
Mój film, którego tytułu celowo nie zamierzam wspominać, był raczej z gatunku alternatywnych, które ze względu na swoją ówczesną popularność nie miały jednak zbyt wiele wspólnego z rzeczywistą alternatywnością. Nie miało to jednak znaczenia, bowiem właśnie w takiej formie odnalazłem dla siebie szansę wykrzyczenia czegoś, czego w prawdziwym życiu nawet bym nie wyszeptał. Potrzebowałem jednak aktorów, chociażby kilku. Sam zagrałem pomniejszą rolę we własnej produkcji, ale ponownie brakowało mi jaj, by odtworzyć na ekranie całość swoich uczuć i przemyśleń. Posłużyłem się do tego moim starym kumplem, Lorenzo, ale o nim również nie będę wiele mówił. Co istotne, jak grom z jasnego nieba spadł na mnie pomysł zaangażowania Laury w rolę głównej bohaterki. Miała w sobie coś z prawdziwej artystki, a ja potrzebowałem właśnie takich ludzi, by w tym wszystkim mogła zaistnieć choć odrobina autentyczności.
Owy artyzm, co do którego w osobie Laury miałem pewność, pochodził z jej zdolności do wzruszeń. Pomijam fakt, że w czasach studiów sporo rysowała i malowała, co również wychodziło jej fantastycznie. Najistotniejsza dla mnie była jednak po prostu wrażliwość, umiejętność potraktowania ludzkiego istnienia nieco ambitniej, nie sprowadzając go do żmudnej codzienności. Doceniałem za to Laurę, choć nigdy nie wzbudziło to we mnie jakiegokolwiek pragnienia uświadomienia jej o moim uznaniu. Sytuacja miała się jednak zmienić.
Pewnego wieczora uprawiałem seks z Gabriellą. Wyglądała pięknie, była wydepilowana i gładka jak kaszmir. Doszedłem chyba trzy razy, bo byłem wtedy wyjątkowo spięty seksualnie. Gabriella wiedziała jak mnie zaspokoić. Kiedy ją brałem, wytykała język, jak zwierzę, które łaknie każdego bodźca i zaspokojenia wszystkich zmysłów, również smaku. Po ostatnim razie, kiedy skończyliśmy na jeźdźca, spomiędzy jej nóg skapnęła kropla mojego nasienia. Była moja, wypełniona po brzegi wrzącymi sokami mojego ciała. Lubiłem ją ociekającą perwersją, jakkolwiek miałbym to sobie obrazować. Było mi dobrze. Wiedziałem jednak, że tego rodzaju wieczory mają swe źródło raczej w mojej podświadomości. Poza sferą fizyczną umarło dla mnie już praktycznie wszystko w tym związku, więc musiałem się do niej ograniczyć. Gabriella była mi potrzebna tylko do seksu, nie interesowała mnie już poza tym niemalże w ogóle. Trapiło mnie to, bo chciałem się nią opiekować. To było naprawdę trudne. Trudne.
Kiedy tamtej nocy poszliśmy się w końcu położyć, ja ukradkiem wyskoczyłem do toalety, by raz jeszcze zrobić sobie dobrze. W trakcie całego procesu napisałem do Laury, czy nie chciałaby zagrać w amatorskim filmie mojego autorstwa, stricte w ramach kultywowania starej znajomości. Opisałem mniej więcej swój pomysł, swoją wizję. Odpowiedź przyszła prędzej niż się spodziewałem.
Zgodziła się, tak po prostu. To było dla niej miłe, rozumiecie?
Ona się zgodziła, ja doszedłem, a pozostała część tamtej nocy była dla mnie wyjątkowo niespokojna. Zrozumiałem wówczas, że to właśnie jej teraz pragnę, choć nie widzieliśmy się od ponad dwóch lat (z wyjątkiem jednej małej kolacji w czworo, ale to ledwie epizod). Co ważne, owe pragnienie nie miało jedynie podłoża seksualnego – przeciwnie, ono było najmniej istotne. Chciałem uprawiać z nią seks, ale też rozmawiać, zachwycać się, pomagać jej, a przede wszystkim pokazać w końcu, że Simone nigdy nie miał niczego, czego ja bym nie posiadał, podczas gdy ja sam byłem pełen wyjątkowych cech. Naprawdę wówczas w to wierzyłem.
Refleksja tamtego wieczora każe mi dumać, czy aby na pewno zupełnie nagła fascynacja Laurą wynikała z jej wyjątkowości, czy też z tęsknoty za niesamowitymi początkami studenckiego życia. Wtedy właśnie wszystko było najwspanialsze, a moje serce rozrywały emocje jak nigdy wcześniej i nigdy potem. Laura była po prostu tą trzecią częścią obrazka, dobrą przyjaciółką, którą naturalnie utożsamiałem z tamtymi dniami. Może o to właśnie chodziło.
No, ale miałem to w dupie. Naprawdę nie obchodziło mnie, czy podłoże mojego nagłego, zupełnie spontanicznego uniesienia i chęć ponownego przeżycia czegoś wspaniałego z piękną kobietą miało swe źródło w jakichś psychologicznych bzdetach. Nie chciałem cofnąć się w czasie, bo to już przeżyłem. Chciałem jej, konkretnie – jako osoby. Najpierw jednak musieliśmy się ponownie zobaczyć.
Nie ukrywam, że social media Laury śledziłem na bieżąco, więc miałem pewien bezpieczny pogląd na swoje osobiste wyobrażenia odnośnie jej aktualnego wyglądu. Nie mogła się dużo zmienić, a jeśli już, to na lepsze. Poszliśmy razem na kolację, co ze względu na pewną intymną atmosferę już przyprawiało mnie o lekką ekscytację. Byłem podniecony. Nie mogłem oczywiście postawić żadnego kroku na tamtym spotkaniu, bo miało ono charakter czysto profesjonalny. Miała być moją aktorką – moją własną, osobistą Audrey Hepburn, choć wyglądem przypominała raczej Margot Robbie, z nieco bardziej podłużną buzią i ogólną aparycją podobną do elfa. Uwierzcie mi, zawsze uważałem ją za śliczną dziewczynę, ale teraz była kobietą, która w moim odczuciu przewyższyła Gabriellę w swym dojrzewaniu na niemalże każdej płaszczyźnie. Nie miała co prawda moich wymarzonych bioder, lekkiego cellulitu na tyłku i innych prywatnych zboczeń, ale była po prostu nadludzko atrakcyjną kobietą. Nie kojarzyła mi się też z marudzeniem, zrzędzeniem i monotonią codzienności. Kojarzyła mi się ze sztuką, z prawdziwymi emocjami. To było najważniejsze.
- Bardzo dobrze ci z czerwoną szminką, tak zmysłowo.
- A dziękuję, Alex. Miło to słyszeć.
Simone nie był typem prawiącego komplementy, co wśród Włochów jest dość rzadkim zjawiskiem. Laura nie była jednak nadczłowiekiem, kobietą innego gatunku. Ona również potrzebowała komplementów, a ja wiedziałem, że muszę jej je zapewnić.
- Wiesz co, z tego co pamiętam, to Gabi i ja mamy ze sobą mnóstwo wspólnego, tak samo jak ty i Simone. My często wpadamy w histerię, bywamy smutne bez powodu, a wy zawsze tacy optymistyczni, pełni entuzjazmu. To zabawne, że jesteśmy tak podobni.
- Tak, tak myślisz? - spytałem z lekkim grymasem. - cóż, może i tak.
W rzeczywistości nie widziałem podobieństw. Siedzieliśmy w tej restauracji i byłem przekonany, że rozmowa ta wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby przy stole siedzieli Gabriella z Simone. Oni byli inni, a Laura musiała się o tym po prostu przekonać.
- To co, umówieni na pierwsze wspólne kroki w kierunku Hollywood? Piątek, tak?
- Tak jest, piątek, panno Hepburn. - odparłem, nie kryjąc entuzjazmu.
Po domu poruszałem się niczym duch. Niby wszystko było normalnie, ale nie mogłem skoncentrować się na moim trwającym związku. Głowę miałem w innym wymiarze, dużo przyjemniejszym dla mnie i bardziej seksownym. Oczywiście, rozbicie cudzej relacji i jednoczesne porzucenie swojej w imię chwilowych pragnień nie ma zbyt wiele wspólnego z logiką. Ja jednak nie mogłem się wówczas tym kierować. Potrzebowałem spełnienia, w każdym tego słowa znaczeniu. Potrzebowałem go jak najszybciej.
Uwierzcie, naprawdę dobrze było jej z czerwoną szminką.