Wiem, co trzeba zrobić
31 sierpnia 2019
Szacowany czas lektury: 5 min
I
Nega zarzynał jedną dziwkę swoim przeciętnej długości, ale solidnym obwodzie, przyrodzeniem. Brał ją od tyłu, w dupę, na łóżku, kiedy druga, jej siostra bliźniaczka, obgryzała jego wargi. Szybko zrobiło mu się mało. Rżniętą złapał za gruby warkocz rudych włosów, pierdoląc tak, że echo mlaskania i gardłowy jęk kobiety niósł się po pokoju, a drugą, złapał za tył głowy i brutalnie wciskał jej głowę do swojej, w bolesnych pocałunkach.
Walkera otaczał dym papierosów Sal–Mal, którym się zaciągał, kiedy mocno pachnąca wiśnią ciemnoskóra Sara wdzięczyła przed nim swoje skąpo odziane atuty. Walker patrzał nieprzerwanie, skupił na dziewczynie całą swoją uwagę, że nie zostało nic na reakcje ciała, niewerbalny znak, że pokaz mu się podoba. Sara odwróciła się do niego, uśmiechnęła z fałszywą nieśmiałością i doskonale odegranym pożądaniem. Nawet to nie ruszyło mężczyzny, ale zdała się na swoją intuicję. Siadła bokiem na jego kolanach, zarzucając ramię za jego kark. Zabrała mu papierosa, pociągnęła i dmuchnęła mu w jego kamienną twarz. Zaczęła składać pocałunki nad kołnierzem spoconej koszulki, przechodząc w kąsanie wargami.
Wziął papierosa z jej dłoni. Pociągnął, wstrzymując oddech.
– Pachniesz papierosem, szkocką i nugatem. Lubisz nugaty?
Walker w końcu się uśmiechnął, wypuszczając dym z fajki na dekolt murzynki uwięziony w czarnej siatce na dorodne cytrusy.
– Lubię słodkie czekoladki.
– Jestem słodka?
Pocałowali się, krótko, Walker westchnął tęsknie. Sara chwyciła jego rękę, położyła na swoje jędrne pośladki, od których dotykania elektryzowały się dłonie. Przymknęła oczy i całowała z namiętnością i oddaniem, jakby łączyło ich więcej niż obecna chwila. Udawała za pieniądze, Walker też udawał, bo płacił. Spektakl jednak się podobał.
Przechodzili z namiętnych pocałunków do rozbierania się. Nagle! Strzały! Walker się zrywa, bierze pistolet i zakłada gacie. Dokładnie w tej kolejności. Strzały – serie z karabinków Colt. Nie może się mylić. Milicja.
II
– Błagam, mam rodzinę i dzieci!
Ranny milicjant w pancerzu Riot wierzga nogami, odsuwając się oprawcy. Lewę rękę wyciąga przed siebie, prawą trzyma się rany w boku.
– Już nie.
Desert Eagle przyłożony do hełmu robi w nim dziurę z przodu, a z tyłu pocisk oderwał tył czaszki i rozbryzgał go na ścianę i zgrabne nogi jednej z pracownic, która uciekając, przebiegła przez zakrwawiony korytarz.
– Nega, co ty odpierdalasz? – W korytarzu leży pięć ciał milicjantów.
– Suki zdechły. Nie zdążyły zastygnąć, a zjawiły się pały?
Nega wymienia magazynek w swojej spluwie. Walker zagląda do pokoju:
– Musiałeś je zadymać na śmierć?
– Ktoś mnie wrabia, jęczały w agonii od mojego kutasa, ale ich nie udusiłem. Chociaż dusiłem.
– Jesteś pojebem.
– Nuu. – Zabrzmiał wyjątkowo tępo, jak wyglądał.
– Idę po Sarę, spotkamy się w „Dekocie”.
III
Sam Walker zaczynał jako złodziej w Nowym Yorku. Niestety, idealista. Taki Robin Chudł, bo mało jadł, przez swój honor i sumienie. Utrzymywał się z dużych zleceń lub ze szkatułek swoich kochanek, których miał kilka. Oddawał, jak miał wystarczająco pieniędzy. Nigdy nie obrabiał swoich przyjaciół, więc któryś z nich chętnie gościł go u siebie, kiedy raz za razem lądował na bruku. Często dostawał w ryj, ale rzadko chciano go wieszać, a przez swoje rycerstwo ograniczyły się dostępne dla niego fuchy. Coraz częściej robił za łowcę głów, a znajomości ze złodziejskiego półświatka nie przestały być atutem. Nigdy jednak nie powodziło mu się tak, jakby tego chciał.
Naga pochodził ze zdrowych okolic Teksasu, a przy swojej posturze, wyglądał jak z Meksyku. Gladiator na arenie i nie tylko, potrafił zrobić masakrę, nie była mu potrzebna do tego piła spalinowa ani łyżeczka czy znikający w oczodole ołówek. Kiedy ma się łapy, jak schabowy księżyc, to kiedy zaciśnie je w pięść, zastępują młoty. Zresztą, swoje pięści nazwał. Lewą Mordor, a prawą Inferno, co samo w sobie osobliwe i śmiesznie, gdy zestawi się je z Wacławem między jego nogami.
Przy jego charakterystycznej, grubo ciosanej i kwadratowej gębie, przy której krzywy nochal to najmniejsze zmartwienie, nikt nie miał prawa brać go za więcej niż tępego osiłka. Bóg jeden wiedział ile czasu Naga musiał spędzić z igłą w ręku by nauczyć się zszywać nie tylko dziurawe spodnie, ale i ludzi swoimi grubymi paluchami. Posiadał tak wielkie jaja, że sam się operował bez znieczulenia, potrzebował do tego asystenta, który przytrzyma lusterko i nie zwymiotuje do wywleczonych bebechów. Jeszcze mniej osób wiedziało, że był chemikiem–amatorem i to nie najgorszym, w tworzeniu narkotyków i lekarstw.
Sara natomiast była kurwą, którą Walker uratował przed brutalnym gwałtem. Nikim więcej, jak koleżanką Walkera.
IV
„Dakota” była małym barem, ulokowanym między smutnymi ulicami Pogranicza – jeszcze nie dzielnica totalnej biedoty i zepsucia, ale prawie. Bywalcy niewyjątkowi, mężczyźni w kryzysie wieku średniego, którzy albo piją obok siebie w milczeniu lub gwiżdżą na wygibasy blond MILF na rurze.
– Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? Twoja laleczka cała?
– Sara cała, ale niczego się nie dowiedziałem.
– To idę na komisariat. – Naga odbezpieczył swoją spluwę i już chciał wyjść mordować.
– Czekaj, skąd wiesz, że to policja?
– A kto ma pancerze RIOT?
– Służby.
– To idę ich rozpierdolić.
– Poczekaj, załatwię lepszy sprzęt?
– Ty złodziejaszku?
– Tak, ja.
Tyle się miało ich spotkanie w dakocie. Naga został oczywiście obmacując kobietki i kilkukrotnie dostając w od nich, ale uprawiał tak zwaną agresję z przeniesieniem, więc kilku największym draniom się dostało. Bo lubił wyzwania, bo mógł.
V
Naga stwierdził, że załatwiona przez Walkera wyrzutnia pocisków rakietowych mu się nie przyda. Co innego granatnik i granaty. Nawet mu nie podziękował. Wolał podejście zwane przez siebie klasycznym.
Z buta wszedł na komisariat, rozbryzgując głowę recepcjonistki na ścianie i kilku policjantom, którzy siedzieli przy swoich biurkach i nie zdążyli wyciągnąć broni lub położyć się wystarczająco blisko. Rzucając granat błyskowy, a za nim zapalający, przez chwilę zastanawiał się czy ludzie, którzy topiącymi się dłońmi chwytają za odchodzącą twarz od czaszki mają swoje żony, dzieci, marzenia i raty do spłacenia. Jednak większą przyjemność czerpał naciskając na cyngiel granatnika.
Już zaczynał się nudzić, gdy pod komisariat podjechały wozy opancerzone antyterrorystów. Całe szczęście, bo już zaczynał się nudzić.
Pierwsza grupa uderzeniowa, która wchodziła od frontu musiała się wycofać, kiedy przez eksplodujące radiowozy pod komisariatem liczebność ograniczyła się do jednego z tylko jedną kończyną przy korpusie, która i tak trzymała się ciała dzięki małemu kawałku nieoderwanego mięsa.
Oddział beta Naga podpalił podręcznym miotaczem ognia.
Gdy już komisariat został wyczyszczony, a ci, którzy przed czystką rozchlapali się na ulicy wyskakując przez okno, pod budynek podjechał czołg. Kilka pocisków burzących obróciło budynek w ruinę, która stała się grobem dla mściciela.
A Walker, wrócił do Sary.