Walentynkowy upał
17 lutego 2018
Szacowany czas lektury: 6 min
Pieprzyłem ją namiętnie co chwilę wkładając głęboko fiuta. Czułem jej miękkość i wilgoć. Odchyliłem mocno miednicę by za moment z powrotem zmysłowo docisnąć. Klęcząc na rozgrzanym piasku Copacabany składałem gorące pocałunki na aksamitnych, słodkich ustach. Widziałem jak spragnione pieszczot piersi falowały w zawrotnym tempie. Prężące się boleśnie sutki zataczały równe okręgi kiedy rytmicznie tańczyłem w rozkosznie rozchylonych, gościnnych udach.
- Jest taka cudowna – krzyczałem do siebie w głowie, w momencie gdy mocniej zacisnęła moją męskość.
Wciąż pochylając się nad zjawiskowo doskonałym ciałem, chciwie wpatrywałem się w błękitne tęczówki jej oczu. Dryfowałem w nich, zapominając o całym świecie. Nurkowałem w czerni źrenic by za moment uchwycić wyraźny blask turkusowych fragmentów, tym samym wypływając na powierzchnię jej nieskazitelnie doskonałego spojrzenia. Uchwyciwszy kątem oka część czarnej jak noc rzęsy, dryfowałem poprzez zadziorny, malutki nosek w kierunku krwisto czerwonych ust, by za moment powtórnie namiętnie pocałować. Plądrowałem co chwilę szorstkim jęzorem, muskając delikatny i ruchliwy języczek. Czułem jak mokrą końcówką wciska się, co chwilę, pomiędzy przestrzeń podniebienia.
Chwyciłem dłonią jej głowę wtapiając silne palce w ogniście rude włosy. Jęknęła mocniej dociskając przy pocałunku. Drugą łapę trzymałem wciąż na piasku by asekurować przy ostrzejszych pchnięciach. Czułem, rozgrzane ciepłem nadmorskiej plaży, piersi, które w tym momencie odciskały się intensywnie na mojej klacie. Przylgnęła do mnie szczelnie oplatając mój kark delikatnymi ramionami. Słońce paliło równie mocno jak jej pocałunki. Chodź jeszcze parę dni temu mógłbym nawet o tym nie przypuszczać. Pierwszy raz widząc ją - zjawiskowe objawienie, w podrzędnej knajpie w Sao Paulo, gdzieś w gąszczu wąskich uliczek jednej z parszywych fragmentów faweli. Drżącymi rękoma podawała zamówione wcześniej moquece z krewetkami. Tradycyjne, proste danie jak na złość z podrzędną, aromatyczną jak nigdzie indziej na świecie, cafeziho. Ta, podana jedynie jako substytut bajońsko niedostępnej włoskiej lury. I wtedy już wiedziałem, że będzie mi towarzyszyć w podróży do Rio Grande. Miałem nosa. Nie mogła odmówić. Już chwilę później siedziała ochoczo w moim bugatti radośnie wciskając się w miękkość fotela.
Wszedłem głęboko czując jak wbija pazurki w moje przypieczone słońcem plecy. Ostry ślad jej rdzennego temperamentu niechybnie został na nich na dłużej. Odsunąłem miednicę. Delikatnie ułożyłem jej ciało na ziemi. Wciąż badała mnie wzrokiem czekając na dalszą część sakramencko gorących pieszczot. Rozchyliłem kształtne uda i z niemałą satysfakcją przejechałem łapą po wilgotnej, gorącej muszelce. Poprawiłem leniwie w drugą stronę tym razem rozchylając jej płatki dwoma palcami. Przylgnąłem twarzą drapiąc zadziornie lekkim zarostem. Wzbierające fale przypływu zagłuszyły jęk rozkoszy. Przycisnęła moją czuprynę wsuwając drobne paluszki w kruczki moich blond kosmyków. Za dobrze ją pieprzyłem tym razem. Zamiast wszędobylskich łaskotek miała orgię. Mój jęzor wywijał sambę na szycie nabrzmiałego guziczka. Pląsałem we wszystkie strony co chwilę łapczywie spijając nektar jej soków. Jeździłem od dołu do góry by piruetem uwieńczyć eskapadę w jej kroczu. Sapała niemiłosiernie z każdym ruchem, ściskając zjawiskowymi udami moją biedną głowę. Zupełnie jak sunąca lokomotywa, która między szynami skrywa rozgrzany do czerwoności wulkan, by za moment wybuchnąć salwami gorącej lawy.
***
Kiedy w letni, słoneczny poranek przemierzaliśmy wąską ścieżkę nad wodospadem Igazu chwyciła mnie za ręce i ciągnąc niezdarnie przed siebie, doczłapała na środek kładki.
- Zobacz, tęcza – pokazała palcem, uśmiechając się do mnie z naiwnością graniczącą z radością małego dziecka.
- No widzę i co – zapytałem nie kryjąc zaskoczenia, jednocześnie zerkając na jeden z szerokich połaci rzędu kaskad.
- Bo widzisz tam gdzie wszystko z hukiem roztrzaskuje się na miliony kawałków, jednocześnie powstaje coś pięknego – dopowiedziała z zachwytem.
- Czy to oznacza lepsze życie poza fawelą – zapytałem, przywołując w głowie jej przeszłość.
- Tak, zawsze można szukać pozornie nieistniejących rzeczy. Bo widzisz, gdybyś tam stał, pośród głazów, o które codziennie roztrzaskują się miliony ton wody, nigdy ale to nigdy, nie wiedziałbyś o przepięknej, mieniącej się wszystkimi kolorami tęczy, nad twoją głową. Jednak wystarczy tylko jedna kochająca osoba, abyś umiał dostrzec ten lepszy fragment życia – wyjaśniła z nieskrywanym zachwytem, jednocześnie zdejmując energicznym ruchem wzorzystą apaszkę i puszczając wraz z wiatrem. Lekki podmuch podchwycił jedwabisty materiał. Tkanina długo szybowała pod rozsianymi wysoko na niebie cumulusami, aby po jakimś czasie łagodnie musnąć skrawek tęczy.
***
Wstałem prężąc podrygującego z podniecenia fiuta. Uklęknęła na piasku chwytając ręką gorący fragment rozkoszy. Obserwując bacznie moją reakcję oblizała zachłannie usta. Zamknęła powieki i pocałowała na czubeczku. Drgnąłem czując jej chłodny języczek. Powoli, miarowo oplotła miękkimi ustami, rytmicznie powtarzając nieznośnie miłą czynność. Po kolejnym razie lśnił od śliny, której nadmiar leniwie spływał po gładkich jądrach. Każde głębokie wepchnięcie w niesamowicie pojemną przestrzeń ust, powodowało cholerne uczucie błogości. Pochwyciłem jej głowę i delikatnie masowałem w takt ofiarowanej przyjemności. Wręcz pieprzyłem jej cudowne usta w rytm fal oceanu.
Poddawała mi się ochoczo. Co chwilę zerkając tymi swoimi proszącymi zjawiskowo oczami w moim kierunku. Uśmiechnąłem się łagodnie, przelewając w palcach kosmyki jej cudownie rudych, skręconych jak sprężynki, pasemek.
Pochwyciłem jej filigranowy podbródek i uniosłem wyżej. Przyłożyłem usta do moich warg i pocałowałem leniwie. Gładziłem językiem miękkość poduszek, obracając szorstkim ozorem w środku. Oddychała miarowo, odchylając zmysłowo głowę. Czułem jak jedną dłonią porusza po mojej męskości, badając wewnętrzną stroną dłoni, pokrytą żyłkami powierzchnię. Złapałem mocno jej zjawiskowy pośladek i zacząłem namiętnie ugniatać, rozkoszując się jego jędrnością. Kołysała zalotnie pupka pozwalając rozcierać wilgoć po całym udzie.
Obróciłem ją delikatnie tym samym powodując że uklękła przede mną, eksponując zjawiskowo doskonałą pupę. Potrząsnęła głową. Długie, kręcone włosy opadały na rozgrzany piasek, odsłaniając zmysłowy delikatny kark. Wilgotna muszelka kusiła niemiłosiernie. Przejechałem szorstkim palcem drażniąc wewnętrzną stronę płatków. Chwyciłem mocno pośladki i wszedłem. Była ciasna i niesamowicie mokra. Ochoczo penetrowałem jej cipkę, rozpychając się rubasznie. Stękała równomiernie. Przyciskała jędrne cycki do jaskrawego piachu. Chwyciłem mocno miednicę i dociskałem przy każdym głębokim pchnięciu. Palące słońce potęgowało doznania. Wirowaliśmy pośrodku plaży. Delikatnymi nadgarstkami dotknęła chciwie moich dłoni. Wierciła się intensywnie, tyłkiem szorując po moim podbrzuszu. Cholernie zjawiskowa, niezwykle podniecająca i niesłychanie wilgotna. Do tego najcudowniejsza kompanka podróży pod słońcem.
- Wypełnij mnie – szepnęła w hipnotycznym transie.
- Oczywiście księżniczko – zgodziłem się lubieżnie.
Namiętnie rozpychałem się fiutem, spoglądając jak jej cipka szczelnie obejmuje moje grube berło. Jej płatki falowały w zawrotnym tempie. Pracowałem energicznie, namaszczając każdy najdrobniejszy ruch. Ocierałem się o jej rozgrzany, dorodny tyłek. Najlepszy zadek jaki widziałem. Jędrny, opalony i nieziemsko miły w dotyku. W głowie wyobrażałem sobie jak fantastycznie musi wyglądać podczas karnawału w Rio, kiedy trzęsie nim na wszystkie strony. Piękny widok jeszcze bardziej mnie podniecił.
- Tak, teraz... – z niecierpliwością nalegała, jeszcze mocniej wypinając nieziemski kuper.
Zamknąłem oczy. Fala rozkoszy targnęła moimi trzewiami. Wszedłem po samą nasadę pompując hektolitry nasienia.
- Oooo taaaaaaaaak! – piszczała gdy dochodziłem, jednocześnie miarowo ściskając cipką.
Objąłem mocnym ramieniem w pasie i przylgnąłem do jej pleców. Nasze oddechy były głębokie. Chciwie łapaliśmy powietrze jednocześnie czując bliskość ciał i zapach nieziemsko dobrego seksu.
Obróciła się przytulając mój łeb do piersi. Fiut wyszedł, ciągnąc za sobą strużkę lepkiej spermy, która leniwie osiadła na piasku.
- Kochasz mnie troszkę? – zapytała nieśmiało, a jej głos zadrżał wstydliwie.
- Za troszkę – odpowiedziałem, wtulając się mocniej i obejmując jej brzuszek ramieniem.
Leżeliśmy, rozkoszując się ciepłem słońca i szumem fal. Kolejny przystanek Itacoatiara z lazurowo-turkusowym fragmentem oceanu.