Namiętne przeznaczenie
12 stycznia 2020
Szacowany czas lektury: 13 min
Zapyziała polska plaża, tuż za cyplem odgradzającym wielki świat od atrakcji rodzimych małych hotelików. Rozgrzane do granic możliwości słońce, palące wszystkie skostniałe marne marzenia, tlące się wciąż w jego głowie. I ten cholerny zaśpiew porannych ptaków ćwierkających z taką rozkoszą, jakby życie nie niosło, żadnego większego zmartwienia. Spoglądając przez okno taniego, tandetnego pensjonatu tuż przy plaży, starał się poukładać na powrót historię, która go tu przywiodła. Przymknął lekko oczy. Tak, widział dokładnie, postać, która sprawiła, że życie przestało promieniować dobrymi, ciepłymi emocjami. Słyszał trzask korporacyjnych drzwi oznaczający nowe, wolne życie poza barierami skostniałych, tanich kompetencji. Pomimo wciąż urywanych wspomnień miał przeczucie, że ta historia jeszcze nie ma właściwego zakończenia. Pomimo wstrząsów jakie przyniosły ostatnie dni czuł, że wypływa z portu w poszukiwaniu nowych wyzwań, właściwych historii i zaskakujących zwrotów akcji. Takie podskórne pragnienie przyciągającej jak magnes przygody, dającej kopa i niebywały przypływ energii. Parszywe małe, słodkie ptaszyska wciąż kontynuowały zachwycający, cholerny koncert.
Już dawno nie był miłym, sympatycznym facetem. Szybko wydoroślał przyjmując z pokorą tęgie lekcje życia. Z porażającą dokładnością potrafił oddawać ciosy zadawane przez przypadkowych przechodniów jego marnego istnienia, którzy niczego nie świadomi, spiskowali licząc na lichej jakości status społeczny. Nie zawracał sobie nimi głowy już od lat, jednocześnie, każdego koszmarnego dnia pielęgnował z nawiązką razy, które zbiegiem czasu coraz skuteczniej potrafił ripostować, bezbłędnie celując w zarozumiałe otchłanie ludzkiej pychy.
Gęste powietrze zastygło, nadając kształt porannej, bezczelnie słonecznej chwili. Jeszcze moment i cały świat zacznie wirować w chorym rytmie tutejszej kakofonii. Wyszedł z pokoju kierując się do kuchni. Wielu przypadkowych gości, tego zapomnianego przez wszechświat miejsca, codziennie z uporem maniaka przygotowywało posiłki, w zgrabnie urządzonym, jak na niewysokie standardy, kuchennym aneksie. Wszyscy zbiegali się wchodząc sobie na głowę i przygotowując posiłki. Wszyscy na „hura”, wszyscy w jednym, czasie, tupiąc, rzężąc i przestępując z nogi na nogę. Przybysze, zajmujący przestrzeń ośmiu hotelowych, ciasnych pokoików. Tłoczących się w przymałym, agroturystycznym budynku, z marzeniami o lepszym życiu i mirażem tanich wspomnień. Wszyscy stłoczeni na małej przestrzeni cholernego, dusznego, pensjonatu. Przebywający w mieścince bez atrakcji, ze śmierdzącą plażą, w której woda obfitowała w zielone, stęchłe zakwity. Wakacyjne objawienie, z grupką małych krzyczących bachorów. Armia bezczelnych rozwydrzonych niewielkich potworów, od rana bombardujących wszelkie miejsca gdzie tylko dało się wcisnąć. Mały wakacyjny armagedon, stłoczony niebezpiecznie na przestrzeni kilkunastu dumnych, wiejskich metrów kwadratowych. Piekło wakacyjnych radości.
Wstał i ruszył z miejsca. Jedynie szybko przygotowane śniadanie dawało nadzieję na normalne funkcjonowanie oraz siły na stawienie czoła rzeczywistości. Zszedł pospiesznie, stawiając pewne kroki po schodach prowadzących do piwnicznego aneksu z lodówką i kilkoma zakurzonymi blatami. Zanurzony w myślach nie zauważył krzątającej się postaci, którą lekko potrącił, szybko przechodząc obok. Dźwięczny brzdęk sztućcy wypełnił małe pomieszczenie wybudzając go już do reszty z porannej melancholii. Przed nim stała kobieta o długich rudych włosach, trzymająca jakiś talerz, z którego właśnie spadł fragment dźwięcznej zastawy.
- Przepraszam… - wyrwało mu się bezwiednie, kiedy spojrzenie padło na jej postać.
Widok niewysokiej, kruchej, dojrzałej kobietki, dumnie trzymającej talerz, wzbudził jego zaciekawienie. Równocześnie widział jak zaciska odważnie, delikatne opuszki palców, na pokrytej rysunkami błękitnych muszli, małej bawełnianej ściereczce. Okalające piegowatą twarz jasnorude, gęste, kosmyki włosów, wdzięcznie opadały na kształtne piersi, skryte jedynie pod letnią, zwiewną, jasną sukienką. Figlarne okręgi sterczących sutków nieznośnie prześwitywały przez zwiewną tkaninę, napinając ją lekko na piersiach. Koronkowe dobrze dopasowane majtki nieśmiało rysowały się przez materiał, miło podkreślając kształt zgrabnej pupy. Zaś tanie japonki na kształtnych stópkach ze zgrzytem wieńczyły widok całej postaci.
Dziarski nosek miło komponował się z delikatnymi ustkami, zaś oczy podkreślały zielonkawe promyki, rozświetlające duże kręgi tęczówek. Było w nich coś nietuzinkowego, tajemniczego i przyciągającego za razem. Była w nich jakaś historia, coś co nie pozwalało oderwać od nich wzroku. Coś, co powodowało, że rzucone przypadkiem spojrzenie, było zaproszeniem do odczytania zapisanych na ich dnie treści. Migoczące zalotnie smużki, zatopione w nikłej przestrzeni źrenic i roztrzaskujące się w głębi jasnym, migoczącym światłem fotonów, powodowały, że mógł na nie patrzeć bez ustanku, bez końca, wciąż tonąc w ich blasku.
Pospiesznie schylił się i podniósł wytrąconą, poranną sprawczynię niegroźnego zamieszania w postaci małej, zabłąkanej łyżeczki do kawy. Oddając zgubę, musnął przypadkiem, fragment jej jedwabistej skóry. Poczuł nieznośny dreszcz w momencie gdy zmysły kreśliły kształt filigranowego nadgarstka.
- Dziękuję – odpowiedziała niepewnie – …straszna ze mnie gapa – dodała zmieszana po pewnym namyśle.
- Ależ to mnie proszę wybaczyć – szepnął kurtuazyjnie, znów zatapiając się w jej zjawiskowym spojrzeniu.
Ta nieznośna pieszczota, zaczęła sprawiać mu coraz więcej przyjemności. Ganił się w myślach szukając usprawiedliwienia własnego niesubordynowanego zachowania. Jego rozum niezdarnie proponował zerwanie kontaktu wzrokowego, jednak zmysły były silniejsze. Dryfując w zjawiskowej głębi spojrzenia, powoli dochodził do wniosku, że widział już gdzieś wcześniej te niesamowite oczy, skrywane skrzętnie za kotarą gęstych, zalotnych, czarnych rzęs.
- Nie szkodzi… – szepnęła speszona, omijając go pospiesznie, podczas ucieczki w stronę uchylonych drzwi, przy okazji omiatając kwiatowym zapachem, jasnych, rudych, długich loków.
Przez moment stał jak sparaliżowany dochodząc do siebie i jednocześnie wsłuchując się w odgłos kroków, które stawiała wchodząc po schodach.
Szybko przygotował śniadanie. Gorące cappuccino osłodzone trzema łyżeczkami cukru dodało wirtuozerii i ochoty na dalszy dzień. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ten zapomniany kawałek świata, w którym czas zastygł od zgoła 40 lat jest jedynie przystanią przed dalszą podróżą przez wzburzony ocean życia. Miał tylko kilka dni na podreperowanie stanu psychicznego. Musiał doprowadzić swój wewnętrzny „żaglowiec” do stanu używalności. Z resztą właśnie tak się czuł - jak kapitan i statek w jednej osobie. Podczas tej eskapady mógł liczyć jedynie na siebie. Wiedział że nikt nie ulituje się nad nim, nikt nie wyciągnie pomocnej ręki, musiał liczyć na własne siły. Kilka dni to stanowczo za mało na doprowadzenie własnej psychiki do stanu używalności. Jednak nie miał wyboru – podróż została rozpoczęta, a azymut wyznaczony. Rozpoczynał nowe życie, zaś ten cholerny zakątek PRL-owskiego cyplu był jego pierwszym przystankiem.
Zgrabnie zapakował kanapki i termos z gorącą herbatą z rumem. Przygotował mały podręczny plecak i stanął przed jedynym oknem na poddaszu, z którego ciągnął się widok na rozpostartą połać morza. Stał tak chwilę zbierając myśli i obserwując migające na horyzoncie śnieżnobiałe punkciki. Bacznie obserwował trasę kutrów rybackich leniwie ciągnących za sobą białą pianę. Mewy krążyły wysoko, nadając całemu obrazowi swojskiego oddźwięku. Patrzył tak chwilę napawając się wonią słonego morskiego powietrza. Zamknął oczy by zaciągnąć się mocniej surowym fragmentem nadmorskiej atmosfery.
Plan był taki: dziś wyruszy na plażę, po drodze przedzierając się przez fragment lasu. Dotrze piechotą do niewielkiego cyplu by posilić się zabranym prowiantem. Po czym ruszy dalej wzdłuż brzegu, aż do niewielkiego miasteczka rybackiego. Zapewne kupi tam świeżą rybę aby przyrządzić wieczorem w zapyziałym pensjonacie, jako posiłek na kolację. W ten sposób uspokoi swoją duszę. Będzie miał na tyle dużo czasu aby uwolnić głowę od chorych wspomnień i na tyle mało aby nie wchodzić w nie zbyt mocno. Szum morza dopełni reszty higieny z namaszczeniem odprawianej na dnie duszy.
Skrzypiące stare okno raźnie stuknęło kiedy zamykał je szybkim ruchem. Pochwycił plecak i dziarskim krokiem wyszedł z pokoju.
Szedł szybko podziwiając miejscową zabudowę by czasami sięgnąć bezczelnie wzrokiem w kierunku horyzontu. Pogoda była niepokojąco dobra. Czyste niebo z palącym słońcem i gdzie niegdzie tylko widocznymi białymi chmurami. Droga wiodła w dół wąskiej, wiejskiej uliczki gdzie przechodnie głuchym skinieniem głów pozdrawiali go niemo, mijając pośpiesznie, zanurzeni w swoich myślach. Wiedział, że jest dla nich nikim ważnym, ot kolejnym, zatopionym w przestrzeni miejscowego pejzażu człowiekiem. Szedł wprost na szerokie, rozłożyste molo z wyraźnie widocznymi prostymi w swej formie lampami. Miał zamiar odbić w lewo, tuż przed pomostem, na plaży pokrytej złotym piaskiem.
Dochodziło południe. Z za drzew rosnących nieopodal plaży powoli zaczął wyłaniać się mały cypel. Wędrówka osiągała wcześniej upatrzone, miejsce na posiłek. Teren zewsząd porośnięty bujnymi krzakami skrywał miły fragment piaszczystej plaży. Dodatkowo, położone z dala od skupisk ludzkich, mógł być doskonałym schronieniem i kryjówką zarazem. Serce mocniej zaczęło bić, kiedy dusza cieszyła się myślą na tak malowniczy przystanek. Równym krokiem szedł dalej z każdą chwilą zbliżając się do upragnionego dziewiczego miejsca.
Wtem, spostrzegł postać nieśmiało wyłaniającą się z wody. Smukła, kobieca i zmysłowa. Przed południowa kąpiel musiała komuś sprawiać niemało przyjemności. Kiedy przyjrzał się dokładniej stwierdził, że to dokładnie ta sama dziewczyna, którą spotkał dziś rano na schodach. Wychodząc obnażała swoje doskonałe ciało, niczym bogini. Była całkiem naga, bezwstydnie ukazując wszelkie zakamarki. Sterczące sutki wieńczyły małe, rubaszne, jędrne piersi. Doskonała talia, świetnie współgrała z opalonymi na brązowo udami. Długie, skręcone, jasno rude włosy, odgarniała szczupłymi dłońmi, zmysłowo zarzucając na bok, wprost na lekkie ramiona i fragment kształtnego biustu.
Przez moment jej piersi podskakiwały radośnie, poruszone muśnięciem zgrabnego nadgarstka. Kurtko przycięte włoski porastające trójkącik łona, połyskiwały kusząco w słońcu. Opuszkami delikatnych dłoni pogładziła płaski brzuch, pozwalając spłynąć słonym, morskim kroplom. Grubsze strugi płynęły dalej po skórze jędrnych ud, zaś nieliczne pozostawały wyżej, w okolicach szparki, delikatnie migocząc.
Szła dostojnie w kierunku brzegu, bawiąc się włosami i co chwilę zakręcając je na koniuszkach zgrabnych palców. Widział kiedy przysiada na rozgrzanym piachu i odchyla głowę w kierunku słońca.
I w tym momencie usłyszał głośny trzask łamanych gałęzi. Z przebrzydłą świadomością stwierdził, że sam jest sprawcą tego banalnego w swojej okazałości nietaktu. Trzasną łapą w czoło uświadamiając sobie koniec pięknego, dziewiczego przedstawienia.
- Kto tam! – rozległo się po chwili.
- Proszę wybaczyć, jedynie przechodziłem! – wyrzucił z siebie, ucinając zbędne domysły, które mogły się pojawić w przypadku bardziej finezyjnych odpowiedzi.
- Proszę się odwrócić! – odkrzyknęła szybko owijając się ręcznikiem.
- Czy już!? – zapytał, lekko zniecierpliwiony tą całą krępującą sytuacją.
- Tak proszę. – odparła bezpretensjonalnie.
Delikatnie wychylił się z za rosnących niedaleko bujnych krzewów. Z odrobiną niepewności, połączoną z ogólnym zdenerwowaniem powoli wszedł na plażę, gdzie powitała go opatulona w biało błękitny ręcznik rudowłosa postać. Patrzyła na przybysza z wyraźnym zaciekawieniem. W szeroko rozwartych oczach można było dostrzec podziw i zdziwienie.
- To przecież, pan... – powiedziała spokojnie, jednocześnie ukazując otchłań bezkresnych źrenic.
On patrzył jak zahipnotyzowany na powtórkę migoczącego przedstawienia głębi jej oczu. Kolejny raz dał porwać się magicznym blaskom jej tęczówek. Patrzyli na siebie badając wzajemnie dusze, przez szczelinę bezkresnych kręgów, ukrytych w głębi spojrzeń. Świat zdawał się wirować jak na karuzeli. Ta chwila trwała sekundę, a może wieczność.
- Ja cię znam... wiesz... – wyszeptała cicho, lekko się przysuwając.
- Ja ciebie również... – odparł szeptem – od rana nie dawała mi spokoju myśl, że już kiedyś cię widziałem – dodał, po czym mówił dalej – teraz już wiem...
- Tak, to było podczas podróży pociągiem – ciągnął dalej – siedziałaś tuż przy oknie wypatrując czegoś nieuchwytnego. Tak dokładnie pamiętam. Byłaś taka zamyślona, nieobecna, wciąż badająca przemijający obraz za oknem.
- Tak to byłam ja – dokończyła wcześniej rozpoczętą przez niego myśl – i ty tam byłeś. Stałeś oparty o poręcz. Również zamyślony i nieobecny. Wstałam i w tedy pociąg szarpnął. Wpadłam bezwiednie w twoje ramiona. Tak pamiętam to. Przez moment poczułam silne dłonie i oparcie bezpiecznych, szerokich barków... i twoje spojrzenie, miło badające moje spragnione pieszczot serce - dokończyła drżącym głosem.
- Wpadłaś wprost na mnie oplatając zapachem włosów i ciepłem ciała... – przez chwilę się zamyślił i mocniej wciągnął rześkie powietrze – ... i w tedy pociąg zatrzymał się, a ty pospiesznym krokiem wysiadłaś, zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać. Po jakimś czasie znalazłem w kieszeni bursztyn o niezwykłym zabarwieniu. W jego wnętrzu była zatopiona malutka rozgwiazda, która nocą zdawała się pulsować dziwnym, ciepłym blaskiem. To zaskakujące, długo myślałem na ten temat...
- Ja również wciąż myślałam o tym zdarzeniu, aż do dzisiaj rano. Bo widzisz, bursztyn nie jest przypadkowy. On ma ciekawą właściwość, że zawsze do mnie wraca. To taki intymny kawałek fragmentu mojej duszy. Sekret pielęgnowany od pokoleń w mojej rodzinie. Wieść niesie, że bardzo dawno temu moja pra pra babka uratowała wyrzuconą na brzeg rozgwiazdę, z powrotem ofiarowując ją morzu. Okazało się, że ta rozgwiazda to była przemieniona córka samego władcy mórz. Za jej dobroć serca, król podmorskich głębin z wdzięczności podarował jej ten niezwykły artefakt. Jednocześnie zapewnił, że dzięki temu bursztynowi każda ukochana osoba zawsze będzie wracać do niej bezpiecznie. Teraz ja go posiadam. Gdziekolwiek bym go nie zostawiła, to zawsze mnie odnajduje. I w tamtej chwili, w pociągu, zdecydowałam się ukryć go w twoim ubraniu. W głębi duszy wierzyłam, że znowu się zobaczymy...
Pochwycił jej kruchą dłoń i przytulił do serca. Wtuliła się w niego łapczywie. Objął ją silnym ramieniem, tym samym obnażając ją całą i powodując że biało-błękitny ręcznik ciepło zsunął się na złocisty piasek. Przylgnął wygłodniałymi pieszczot ustami do jej warg, by plądrować wnętrze twardym językiem. Mocnymi palcami pieścił jej kark, czochrając rude do granic możliwości włosy, okrężnymi, rytmicznymi ruchami. Czuł kiedy siada na nim okrakiem i rozpina rozporek w szalonym uniesieniu. Gdy zsuwała mu spodnie eksponując grubego, nabrzmiałego z podniecenia fiuta, on zwinnym ruchem zdjął koszulę, tym samym uwalniając się z przyciasnego fragmentu garderoby.
Wtem poczuł jak z namaszczeniem oplata jego męskość jędrnymi, gorącymi ustami i rytmicznie porusza głową. Najpierw powoli, lekko masując małym zwinnym języczkiem po powierzchni bordowego olbrzyma, by z każdą sekundą intensywniej zasysać i uciskać trzon, delikatną dłonią. Oddychał mocno, z uwielbieniem poddając się pieszczocie. Jej włosy miło muskały mocne uda zaś jej głowa podrygiwała miarowo dając fale tak upragnionego podniecenia.
Delikatne pyknięcie zwieńczyło cholernie dobrą pieszczotę. Uniósł jej podbródek wciąż patrząc bezczelnie w piękne, zjawiskowe, nieprzeniknione oczy. Wiedział, że oboje uwielbiali tę magnetyczną grę spragnionych, przelotnych spojrzeń. To było lepsze niż dobry seks, niż każde wilgotne doznanie, głębsze niż każde pchnięcie w przestrzeni rozchylonych, cudownych ud. Pieszczota, która swoją intymnością niebezpiecznie dotykała serca i wygłodniałych, palących pragnień w nieprzyzwoitym świecie intymnych doznań.
Delikatnie obrócił ją, tym samym sadzając pośladkami na rozgrzanym, złotym piasku. Silnymi dłońmi rozsuną sakramencko jędrne uda. Poddała się mu ochoczo, mrużąc zmysłowo oczy. Przyglądał się przez chwilę różowym fałdkom muszelki. Pulsowały zachęcająco, przyciągając jak magnes. Przylgnął spierzchniętymi ustami, leniwie całując mokrą gorącą szparkę. Zapach zjawiskowej kobiecości, podniecał rozszalałe pożądaniem zmysły. Zlizywał nektar jej kobiecości, co rusz niby przypadkiem, zataczając kręgi na nabrzmiałym z podniecenia guziczku. Poczuł kiedy dociska jego blond czuprynę mocniej jednocześnie głośniej oddychając.
- Taaak, nie przestawaj, idealnie..... – mruczała pogrążona w miłosnym uniesieniu.
Wiercił się intensywnie głową, delikatnie przygryzając nabrzmiałe z podniecenia płatki jej rozkosznego łona, po czym sunął wzdłuż szparki by na koniec zwinąć język w trąbkę i bezpretensjonalnie pieprzyć twardym ozorem. Po chwili tańczył czubkiem zwinnego języka na szczycie nabrzmiałej łechtaczki, równocześnie plądrując palcem czeluście pulsującej, wilgotnej i chętnej cipki. Czuł kiedy pogrążona w ekstazie mocniej zaciska kruche dłonie na jego głowie.
Ostatnim pociągnięciem szorstkiego języka dokończył przebrzydle miłą pieszczotę. Zwinnym ruchem obrócił się na plecy, by dłonią asekurować kiedy dosiadała jego połyskującej w słońcu męskości. Widział kiedy przymyka powieki wpuszczając skąpanego w jej sokach olbrzyma.
- Pieprz, nie przestawaj – szepnęła czując wdzierającą się, gorącą rozkosz – pieprz do końca... – wymruczała, opierając dłonie na szerokich ramionach kochanka.
Kręcił biodrami intensywnie, co chwilę mocno zanurzając się w cholernie wilgotną, ciasną cipkę. Jego fiut plądrował z uwielbieniem rozkoszny zakamarek jej doskonałego ciała. Dokazywał czule w rozchylonych, zmysłowych, gorących udach. Czuł jak napięte do granic możliwości sutki, miło muskają jego klatę, zaś pasemka rudych loków przyjemnie pieszczą, kiedy pochylała się by zachłannie całować.
Czuł gdy obejmuje mu głowę ramionami, jednocześnie ciepło przyciskając piersi do jego pokrytych dwudniowym zarostem polików. Wytrysnął głęboko, wypełniając obficie ciepłą, lepką, pachnącą spermą. Wspólny rytm oddechów miło kołysał gdy zasypiali.
Otworzył oczy. Słońce chyliło się ku zachodowi, pokrywając skrawek plaży wieczorną, czerwonawą łuną. Był nagi jednak nikogo w pobliżu nie było. Nieśmiało sięgnął ręką do leżących nieopodal spodni, nerwowo przeszukując ich zawartość. Na dnie kieszeni odnalazł migoczący bursztyn z malutką rozgwiazdą w środku…