Ilustracja: михаил-шнейдер

Uwagojad (nie)pospolity

7 sierpnia 2023

Szacowany czas lektury: 21 min

Jeszcze w drugiej połowie dziewiętnastego wieku aluminium, ze względu na rzadkość występowania, wartością dorównywało srebru. Budowany wówczas falliczny pomnik George’a Washingtona został zwieńczony trzykilogramowym daszkiem z tego właśnie kruszcu. Miało mu to nadać dodatkowego prestiżu i znaczenia. Pewnie tak by się stało, gdyby trzy lata później nie opracowano metody masowej produkcji tego materiału. Na domiar złego, po kolejnych dwudziestu latach w Europie odkryto aluminiową folię. John i Jason zaczęli więc owijać nią swoje kanapki do roboty, a potem, uwaleni smarem, formowali kulki i celowali do śmietnika. Aluminium u szczytu pomnika pierwszego prezydenta USA znajduje się do dziś, ale chluby bynajmniej nie przynosi.

Jestem fotografem i zawodowo zajmuję się wydobywaniem piękna. Nie jego uwiecznianiem, nie też tworzeniem. Uwiecznić może bowiem każdy, a piękno syntetyczne drastycznie traci na szlachetności. Myślę, że piękno zdewaluowało się nie mniej niż aluminium. Nikt już nie pochwali mnie za zdjęcia zgodnej z dzisiejszymi standardami modelki. Takich jest przecież na pęczki.

Silikon i push-upy już dawno zmniejszyły zachwyty nad starym, dobrym cyckiem. Pod dostępnymi dla każdego grubymi warstwami makijażu, twarzy i tak widać niewiele. Nawet od tyłu coraz trudniej poznać dziewczyny, bo co, jeśli zapomną „założyć dupę” — specjalne majtki formujące pośladki? A brwi, a usta… szkoda gadać. Do tego, co bardziej leniwe damy mogą skorzystać z odsysania tłuszczu lub jednego z tysięcy innych zabiegów, jakie oferuje branża beauty. Paradoksalnie, im bardziej rośnie ona w siłę, tym mniej warte znajdujące się w ofercie piękno.

To wszystko blaknie jednak przy możliwościach graficznej obróbki zdjęć. Pięć minut przy tablecie wystarczy, bym z najbardziej owrzodzonej dupy zrobił okaz zdrowia. Nie, żebym się chwalił, bo takimi zdolnościami dysponuje dziś przecież każda nastolatka.

Piękno, choćby to ulotne, jest dziś na wyciągnięcie ręki. Zdewaluowało się.

— Wyszłyśmy jakoś o dziewiętnastej. Miałyśmy być we cztery, ale Daria źle się poczuła. — Ewa nie przestaje trajkotać.

Starym zwyczajem, co dwa tygodnie wykorzystujemy poniedziałkowe okienko w zajęciach i jemy wspólny obiad w barze mlecznym „U Boba”. Nie jest ani tani, ani smaczny, ani nawet przytulny. Nie ma tam też Boba. Jedyny atut to bliskie sąsiedztwo Wydziału Zarządzania.

Nie mam sił jej słuchać. Jestem potwornie skacowany, a ona chwali się pierwszym od kilku miesięcy wypadem na miasto. Alkohol to ostatnie, o czym chcę teraz myśleć.

W głowie mam zupełnie inne rzeczy. Zimą fotograficzny interes kręci się raczej średnio. Zajmuję się głównie młodymi i w miarę możliwości nieubranymi kobietami, a że w przeszłości nie zawsze kończyło się na zdjęciach, reputacja mi nie pomaga. Kiedy więc Aleksandra Malarz, finalistka konkursu na miss województwa, zgodziła się na sesję, myślałem, że wreszcie złapię Pana Boga za nogi. Kto wie, może nie tylko Jego.

W drzwiach przywitała mnie tym sugestywnym uśmiechem, który ostrzegał, że w każdej chwili może rzucić mi się do rozporka. Popularna? Tak. Piękna? Jeszcze jak! Singielka? Owszem! Kończyłem wyliczankę, sprawdzając, czy mam jeszcze gumki.

Dziewczyna była napalona na długą lufę mojego aparatu, ale nic poza tym. Nie poużywałem sobie. Nawet za wiele nie pooglądałem, bo nie zgodziła się na akt ani nagość zakrytą. Zdjęcia wyszły wspaniale. Nigdy wcześniej nie cieszyłem się takim zainteresowaniem w mediach społecznościowych, ale nie wpłynęło to szczególnie na ilość zleceń. Aleksandra Malarz owszem, ruch w interesie podniosła, ale głównie tym między nogami.

GrzechuFoto w ósmym roku działalności szoruje po dnie. Utrzymuje mnie już tylko umiejętność sprawnego wiązania modelek. Mało kto ma pojęcie, ile osób szuka dzisiaj takich usług. No, ze trzy miesięcznie. Fartem jest, że w całym mieście chyba tylko ja wiążę po to, by zrobić zdjęcie.

Potem nadejdzie lato i łatwy hajs z relacji ślubnych. W przeciwieństwie do większości ludzi nie żyję od dziesiątego do dziesiątego. Żyję aby do lata, a potem jakoś to będzie.

Zapada cisza.

— Tak — odpowiadam z pełnym przekonaniem, bo „tak” jest bezpieczniejsze od „nie”.

— Pytałam, czy wolisz sok jabłkowy, czy pomarańczowy. Nie słuchasz mnie.

Jakaż bije z niej gorycz! Przyglądam się jej uważnie. Wąziutkie usta, nos otoczony nienachalnymi piegami i krzaczaste brwi. Ręka zaciśnięta na granatowym zauszniku leżących na stole okularów. Czekam, aż zmruży oczy i mruknie coś przez zęby w tylko sobie znany sposób, ale ona wcale się nie droczy.

— Przepraszam, nie jestem dzisiaj w formie. — Wzdycham. Ratuje mnie tablica świetlna, która informuje, że nasze posiłki są już gotowe do odbioru. — O, jest już nasz numerek. Przyniosę talerze i się ogarnę, w porządku? — składam obietnicę bez pokrycia.

— No dobra… — mówi pod nosem.

Jest dobrze.

 

Dziewczynka, która siedzi przede mną ma na sobie ciasne spodnie w kolorze zgniłej zieleni i przydługi sweter w biało-turkusowo-brązowe pasy. Z językiem na wierzchu próbuje wykroić w naleśniku jakiś wzorek.

— No nie! — Śmieje się, gdy coś nie idzie po jej myśli. Eksponuje wystający z szeregu równych zębów kieł.

Dziewczynka, która siedzi przede mną, ma dwadzieścia dwa lata i nieciekawy zestaw schorzeń — ABC (Absolutny Brak Cycków) i płaskodupie, co nadaje jej tak niewinny wygląd, że musi pokazywać dowód przed zakupem zapałek.

Przyjaźnimy się od początku studiów. Połączyło nas wspólne zamiłowanie do robienia zdjęć, a później dzielenie notatkami (ona daje, a ja biorę) i wspólna nauka. Lubimy spędzać czas, a nawet się sobie zwierzamy. Przy całym jej sposobie bycia nie odczuwam dzielących nas czterech lat różnicy. Zapracowaliśmy na wzajemne zaufanie.

Fascynuje mnie jej ostry umysł i bezpośredniość. Co prawda nie tonę w nowych znajomościach, ale jest ona jedną z nielicznych przyjaciółek, z którymi nie spałem i jedyną, z którą nie mogę wyobrazić sobie siebie w łóżku. Jest poza moim zasięgiem.

Bo dziewczynka, która siedzi przede mną to Ewa Biała i już za chwilę zostanie jedną z najpotężniejszych osób w Powiązkach.

— ...a Teresa do mnie, że jestem zbyt grzeczna na drinka „seks w wielkim mieście”. Jak ona mogła mi tak powiedzieć? I to w twarz! — gorączkuje się.

Pochyla się do przodu i patrzy na mnie tymi pełnymi energii oczami, jakby każde kolejne wypowiadane przez nią zdanie detronizowało poprzednie w byciu najważniejszym na świecie. Uwielbia skupiać na sobie oczy i uszy innych. Jeśli ja jestem człowiekiem rozumnym, to ona jest podręcznikową przedstawicielką uwagojada pospolitego.

— ...a ty co myślisz? Przecież wiesz jak jest — dodaje.

Wiem. Jest zaręczona z Danielem Engelmannem, synem wspólnika w Biały&Engelmann, największej kancelarii prawniczej w mieście. Związek niewiele ma wspólnego z miłością („to pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwalam komuś za mnie decydować!”). Po otrzymaniu dyplomów wezmą ślub (Ewa zatrzyma nazwisko) i dołączą do rodzinnego interesu, który coraz bardziej przypomina korporację. Daniel zostanie prawnikiem, a ona będzie przygotowywana do przejęcia władzy nad całą firmą.

Do tego czasu będzie całe dnie przesiadywać na uczelni i w bibliotece, trzymając dziewictwo dla nieukochanego, którego na domiar złego uważa za geja.

— Myślę, że nie powinna cię oceniać. — Widzę, że zdawkowa odpowiedź jest niewystarczająca, więc dodaję: — Na pewno nie miała nic złego na myśli. Może chciała cię trochę rozerwać.

Wcale nie uważam, by to pierścionek i ambicje utrudniały jej lższejsze prowadzenie się. Przez pierwsze dwa lata w jej wynajętym mieszkaniu panowała zasada „jeśli masz wacka, to wyprowadzka”. W końcu zostały tam same baby.

— A ja uważam, że ma rację. Ten gamoń sobie tam piwkuje, zamiast się uczyć, a ja muszę być ta porządna. Trzeba coś z tym zrobić. — Zakłada ręce na wysokości piersi niby obrażona, jakby właśnie odkryła, że świat jest niesprawiedliwy.

Chyba oczekuje, że coś powiem, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Pochylam się nad resztkami gumowego kotleta. „U Boba” trzeba samemu przynieść sobie jedzenie, a po posiłku samemu odnieść naczynia w wyznaczone miejsce. Czasami najbardziej żałuję, że trzeba samemu zjeść.

— Słuchaj, bo mam pewien pomysł. — Ewa kręci się na krześle podejrzanie niespokojna.

Kiedy mówi „słuchaj”, oznacza to, że chce bym słuchał, patrzył na nią i w ogóle zostawił wszystko, co robię. Przypomina mi o tym brudny wzorek podeszwy na moim bucie, efekt tego, że godzinę temu słuchałem tylko uszami. Musi jednak uzbroić się w cierpliwość, bo ja zbyt długo odkrajałem kąsek schabowego, by teraz go nie zjeść.

— Zwż mn. — Ewa wypowiada to zdanie z taką prędkością, jakby na jego końcu rozdawali darmowe T-shirty.

Natychmiast odwraca wzrok w stronę okna, a mnie przestaje interesować jedzenie.

Choć jej kwestię pewnikiem pisał jakiś nastolatek, rozumiem ją bez problemu. Mój widelec spada na talerz. Hałas częściowo tłumi nabita na widelec mięsopodobna guma, ale tylko częściowo. Odchylam się na krześle.

— No co, nie patrz się tak. — mówi Ewa.

Pierwszy raz widzę na jej twarzy cień zawstydzenia. Może nawet zażenowania.

Zaczyna tłumaczyć, że Teresa z Marcinem używają jakichś gadżetów i jest fajnie nawet bez seksu, ale ona nie chce kajdanek, tylko sznur, bo to takie artystyczne. Więc chce spróbować, a że zna moje zdjęcia („nie pokazuj mi tego!”) i jesteśmy przyjaciółmi, uznała to za dobry pomysł.

Substytut stosunku, na który nie może sobie pozwolić.

Ustalamy pierwsze szczegóły.

— Tylko nikomu nie mów, no i żadnych zdjęć — dodaje.

— Jeszcze się nie zgodziłem, a już stawiasz warunki?

— Masz jakiś warunek?

— Jeden. Co do ubioru…

— W jakim mam być stroju? – Nie daje mi dokończyć.

— W stroju Ewy.

Przygląda mi się badawczo, sondując, czy aby nie żartuję.

— Teraz naprawdę przegiąłeś.

Rozpoczynają się twarde negocjacje. Przez pierwsze dziesięć minut linia frontu przesuwa się nieznacznie w moją stronę. Zgadzam się na sobotni termin. Jedyny, w którym mam pewnych klientów.

— Pójdźmy na kompromis. Majtki zostają, ale stanik nie – proponuję.

— Nie ma mowy!

— Przecież tak często się żalisz, że i tak nie masz cycków.

— Jednak mam.

Brakuje mi przyjaznych pomruków i zmrużonych oczu. Jej stalowy głos jasno daje mi do zrozumienia, że jesteśmy na wojnie. Jest to cholernie nieprzyjemne uczucie. Ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego Łukasz Biały chce powierzyć losy prowadzonego od pokoleń interesu temu dzieciaczkowi. Ja go rozumiem.

Rozumiem też, że jeszcze dwadzieścia minut negocjacji i to ja będę prosił, bym mógł zostawić na sobie chociaż bokserki.

Mój zblokowany alkoholem umysł nie znajduje rozsądku. Idę w zaparte i ostatecznie nie dochodzimy do porozumienia.

— Musimy już iść — stwierdza.

Zbieramy się i po chwili trafiamy na mroźne powietrze. Na rozdrożu dróg zwykliśmy żegnać się długim objęciem.

Zostawia mnie samego bez słowa.

 

Po zajęciach już się nie widzieliśmy. Jest wieczór, a ja leżę w łóżku i oglądam film. Nie mogę pogodzić się ze straconą szansą i analizuję każdy fragment naszej rozmowy.

Jaki ja byłem głupi! Dlaczego naciskałem, dlaczego tak mi się śpieszyło? Trzeba było ustąpić, sprawić, by poczuła się ze mną pewniej. Moja wyobraźnia jakby się odblokowała. Widzę teraz bardzo wyraźnie, co moglibyśmy razem zrobić.

Sygnał SMS-a.

„Niech będzie ta osiemnasta w sobotę. Kompromis.”

Ręce zsuwają mi się pod kołdrę.

 

Nazajutrz mam same wykłady, więc postanawiam zrobić sobie wolne. Choć co kwadrans powtarzam jak mantrę, że nie mogę obiecywać sobie zbyt wiele, sobotni wieczór traktuję bardzo poważnie.

Czeka mnie nie lada misja wydobywcza.

Przywołuję losowe fakty i wydarzenia z jej życia. Przed rozpoczęciem studiow wyprowadziła się z rodzinnej willi, by żyć bardziej po studencku. Kiedyś poszliśmy całą paczką do teatru i pierwszy raz zobaczyłem ją w makijażu, a jej groteskowo czerwone usta przywodziły na myśl Jokera, tego od Batmana. Przypominam sobie, jak zapytana przez kogoś o to, gdzie kupiła bluzkę, zupełnie nie przejmując się swoim statusem odpowiedziała, że w lumpeksie (nawet nie w second handzie!). Z jaką dumą powiedziała mi kiedyś, że „ona to ma”, mówiąc o modzie na „thigh gap”, czyli przerwie między udami.

W jakim świecie żyjemy, skoro nawet taka wspaniała dziewczyna musi sobie udowadniać, że nie jest szkaradą?

Sięgam po telefon i przeglądam w Internecie jej zdjęcia. Kiedyś poznałem dziewczynę, która twierdziła, że jest fotografem, ale jej portfolio ograniczało się do kiblowych samojebek, zawsze w tej samej pozie. Ewa jest inna, wrażliwa. By dokopać się do zdjęć z nią samą, muszę przewinąć masę piesków, ptaszków i drzewek. Gdzieniegdzie jest i ona.

Żadnych dziubków, stania na palcach.

Wyszczerzona od ucha do ucha Ewa w zimowej czapce, pokazująca ten swój kieł. Ewa uchachana z półlitrową szklanką soku. Bose stopy na śniegu, oczywiście bez lakieru na paznokciach. Wreszcie Ewa z gęstymi i długimi po same biodra brunatnymi włosami, będącymi najwspanialszą manifestacją kobiecości, na jaką ją stać.

Nie mogłem uwierzyć, gdy miesiąc temu ścięła je na perukę dla jakiejś pani po nowotworze. Dotknęło mnie to osobiście, zupełnie jakby nie miała prawa tego zrobić bez mojej zgody.

Jedyna w swoim rodzaju. Autentyczna. Nieświadoma swojej urody.

Marzenie każdego fotografa.

 

— Mam nadzieję, że chociaż posprzątałeś — mówi, gdy o osiemnastej pięć otwieram jej drzwi.

Nie czeka na zaproszenie i przeciska się obok mnie do środka. Zdejmuje płaszczyk i sama trafia do salonu. Przechodzi przez duży dywan, mija niewielki stolik i opada na sofę.

— Cześć. — Zwracam uwagę, że nawet się nie przywitała.

— No cześć — mówi pod nosem. — Chcesz mnie poczęstować? — Wskazuje na butelkę wina, która stoi dumnie na komodzie i aż prosi, by ją otworzyć.

Nic dziwnego, w końcu kosztowała trzydzieści złotych.

Jestem nieco zaskoczony, ale przystaję na to. Przynoszę dwa kieliszki i nalewam do połowy. Ewa jakby traci zainteresowanie trunkiem, bo odstawia kieliszek po siorbnięciu może ćwierć łyczka. Nie spotkaliśmy się, żeby pić, ale nie ponaglam jej.

— Słuchaj, Grzesiek. Nie przyszłam tu, żeby pogadać.

Jak zwykle krok przede mną.

— Zacznij, kiedy tylko będziesz gotowa.

Długo myśli, wpatrzona w martwy punkt za oknem. Wreszcie podnosi się ciężko i podchodzi do nagiej ściany. Bierze głęboki wdech, niczym lekkoatletka przed swoją próbą, a następnie zdejmuje skarpetki.

Zawsze coś.

— Tutaj może być? — pyta.

— Tak.

— Gdzie odkładać rzeczy?

— Możesz je kłaść przy komodzie.

Doskonale wiem, co robi. Próbuje zagadać stres. Przyglądam się jej z coraz większym zaciekawieniem. Od jej w pełni ubranego, skulonego ciała nie oderwałaby mnie teraz żadna tancerka na rurze.

Drepcze w miejscu, nie wiedząc co począć. Mija sporo czasu, zanim zbiera w sobie dostatecznie dużo odwagi, by zdjąć sweter. Gdy ten spada na ziemię, Ewa natychmiast zakrywa ręką stanik.

Widok jej białego biustonosza jest niezwykle kojący. Dobrze wiedzieć, że jest ktoś bardziej bezrobotny ode mnie.

Poza tym Ewa ma płaski brzuch (nie mylić z wysportowanym) i bladą, gładką skórę. Nic, czego musiałaby się wstydzić.

Uśmiecha się do mnie kwaśno. Mam wrażenie, że szuka pomocy.

— Dobrze ci idzie — rzucam z braku laku.

Chyba działa, bo dziewczyna szybko radzi sobie ze spodniami. Natychmiast po ich ściągnięciu łączy patykowate nogi. Żałuję, że jej majtki tak dobrze wywiązują się z obowiązku zakrywania pośladków, bo widać tyle, co nic.

Przyszedł czas na pozbycie się stanika i tu sprawy się komplikują. Nerwowo pociera nadgarstki, drapie się piętą po kostce. Na jej zarumienionej twarzy mieszają się sprzeczne emocje. Na sesjach potrafię rozładować napięcie i modelki czują się komfortowo, ale ich nie muszę przekonywać do zdejmowania ubrań.

Kilka razy sięga dłońmi do zapięcia stanika, ale ten cały czas trzyma się na swoim miejscu.

— Nie dam rady! — Tupie nogą z bezsilności.

Nagle podchodzi do stołu i sięga po kieliszek. Zawartość wypija duszkiem. Wraca na swoje miejsce i sprawnym ruchem zrzuca górną część bielizny. Siłą woli powstrzymuje ręce, by nie zakryć piersi i opiera je na biodrach. Odwraca wzrok i przymyka oczy, jakbym dzięki temu i ja nie mógł obejrzeć jej malutkich sutków.

Pokraczny striptiz wgniata mnie w kanapę. Guziczki ze złota zawsze będą cenniejsze od kilogramów aluminium. Albo silikonu.

— Jestem pod wrażeniem — mówię, po czym dodaję: — Połóż się wygodnie na brzuchu, na dywanie, a ja zaraz wrócę.

Znikam w łuku łączącym salon z miniaturowym korytarzem i kieruję się do pokoju, gdzie trzymam swój sprzęt. Odkładam na szafkę telefon. Naprędce przypominam sobie wcześniejsze ustalenia. Wiążę liną pochodzenia roślinnego, nie mogę zakneblować jej ust (jaka szkoda!) i łapy przy sobie.

Kiedy wracam do salonu, Ewa leży we wskazanej pozycji. Jest na brzuchu i trzyma ręce wzdłuż ciała. Nogi ma skrzyżowane w kostkach, co jasno informuje mnie o jej niepokoju. Rzucam na ziemię zwinięte fragmenty sznura, tak by mogła im się przyjrzeć.

— Słowo bezpieczeństwa, które wybrałaś to „papuga”. Możesz go użyć w dowolnym momencie, a ja natychmiast przestanę lub ruszę ci na pomoc. Wszystko jasne?

Pokiwała głową.

— Odpowiadaj pełnym zdaniem – pouczam ją.

— Tak, rozumiem.

— Najpierw zwiążę ci ręce.

Tłumaczę jej swoje ruchy, aby oswoiła się z nową sytuacją. Delikatnie chwytam ją za nadgarstki i łączę ze sobą. Oplatam pierwszą warstwą liny, potem kolejną i kolejną. Dokładam dodatkowych starań, by lina nie wpijała się zbyt mocno w jej delikatną skórę. Gdy kończę, unoszę lekko jej ręce, by sprawdzić, czy węzły spełniają swoją rolę. Ewa na własną rękę testuje sznury. Niewiele może zrobić.

— Przejdę do nóg. — Przesuwam się i łapię ją za kostkę. Z trudem powstrzymuję się, by nie pogładzić po łydce. — Wyprostuję je, a następnie zwiążę w kostkach.

Powtarzam to samo, co zrobiłem z rękami. Kończyny wiążę tylko w jednym punkcie, choć aż prosi się o dodatkowe więzy w kolanach i łokciach. Z tyłu głowy słyszę jednak trzask jej kości, gdy na zajęciach integracyjnych musiała dotknąć stóp, stojąc na wyprostowanych nogach. Muszę się dostosować do jej możliwości.

— Nie jesteś w stanie uwolnić rąk ani nóg. Gdybym jednak cię tu zostawił, bez problemu zdołałabyś się podnieść i znaleźć coś ostrego do przecięcia sznurów. Dlatego teraz używam dodatkowej liny, by połączyć ręce z nogami. — Mówiąc to, jestem już w połowie roboty.

O ile wcześniej dawałem jej fory, tak tutaj wiążę ciasno. Jej nadgarstki znajdują się bardzo blisko kostek, wymuszając niewielkie uniesienie nóg lub tułowia. Nie jest to szczególny dyskomfort, a pozycja staje się bardziej ruchoma, ciekawsza.

Podnoszę się z klęczków i siadam na kanapie, skąd mam najlepszy widok na półnagą dziewczynę. Nie jakąś tam dziewczynę, a moją Ewę. Ewę Białą! Aż prosi się, by przetrzeć oczy, tak nierealny jest to 0brazek.

— W przeszłości w podobny sposób wiązano świnie — prowokuję.

— Ekstra… A poza tym jesteś głupi, że tłumaczyłeś mi wiązania. — Próbuje rękami wymacać słaby punkt w skupisku sznurów. — Teraz rozplączę to w dziesięć minut.

— „Rozplątać” to sobie możesz kabel od słuchawek. — Prycham. — I radzę ci uważać na słowa, bo za dalsze pyskówki przewiduję dodatkowe atrakcje.

— Uu… jaki groźny — mówi obniżonym głosem, przeznaczonym do tych swoich głupich zaczepek.

Puszczam to mimo uszu.

Ewa walczy ze sznurami. Gdy szarpie nogami, unosi ręce i tułów, a gdy szarpie rękoma — unosi nogi. Tego pierwszego unika jak ognia, by nie odsłaniać sutków. Tak samo, jak przeturlania się na bok. Mocno ogranicza to pole manewru, ale i tak nie mogę jej odmówić hartu ducha.

Z pokoju obok roznosi się sygnał mojego telefonu.

— Nie mów, że nie wyciszyłeś… — Ewa jest wyraźnie zawiedziona.

— Przepraszam, ale to pilne.

Pędzę do pokoju i wyłączam dzwonek.

— Tak. Nie, nie powiem jak się nazywa. Jest wyjątkowa. Nietuzinkowa, piękna. Krucha jak chlebek o szóstej rano i autentyczna jak własne odbicie w lustrze. Jeszcze nie miałem u siebie kogoś takiego, jak ona. Nie pokażę, bo nie robię dziś zdjęć. Nie, nie zrobię jej z ukrycia. Pozostaje ci zazdrość, ciulu. — Odkładam telefon.

Nigdy nie powiedziałbym „ciulu”, ale Ewa nie musi wiedzieć, że nie pobiegłem odebrać połączenia, a jedynie wyłączyć budzik ze zmienionym dzwonkiem.

Kiedy ponownie ją widzę, nie walczy ze sznurami. Piegi wokół nosa chowają się w delikatnej czerwieni skóry. Nie wie czy się wstydzić, czy triumfalnie uśmiechać, więc jej twarz wyraża wszystko po trochu.

— Ważny telefon… — Teraz już tylko triumfuje.

Prawdziwym zwycięzcą jestem jednak ja. Ten, kto rozumie, że żaden sznur nie spęta kobiety bardziej, niż celnie wymierzony komplement. Ten, kto widzi, jak Ewa podejmuje ważną decyzję.

— Amatorszczyzna, tak samo jak te supełki! — dodaje wyzywająco.

— Jeszcze jedno słowo… — ostrzegam. Właściwie, to zachęcam.

— Zamknij się — mruczy pod nosem.

Do tego się uśmiecha. Już nawet nie kryje się ze swoimi intencjami. To alkohol, czy efekt mojej porozumiewawczej zachęty?

Nawet nie wie, że wpada w moje sidła.

— Sama się o to prosiłaś.

Zostawiam ją na raptem kilka sekund, bo mój kolejny ruch był już wcześniej zaplanowany. Wracam z cienkim sznureczkiem. Siadam przy jej stopach i obwiązuję paluchy. Nie czuję się fetyszystą, ale gdy patrzę na jej bezbronne stópki myślę, że mógłbym być.

— O nie, o nie! — mówi zniżonym głosem. Dalej mnie przedrzeźnia. — Co ja teraz zrobię?

— Będziesz liczyć na głos do pięciu. — Wyciągam z ukrycia kolejne narzędzie.

— Co to za kijek…

— Ten „kijek” to trzcinka rattanowa. Jest elastyczna — demonstracyjnie wyginam przed jej oczami — i cienka, dzięki czemu cała siła uderzenia kumuluje się w jednym miejscu. W skrócie: ciągnie. Licz.

— Sam sobie licz.

Pierwsze uderzenie wykonałem jak cipa i ledwo je poczuła. Wybrałem naprawdę bolesne narzędzie i muszę wyczuć jej próg bólu. Uderzenia wymierzam regularnie i z każdym kolejnym poprawiam siłę. Piąty raz jest na tyle mocny, że Ewa wyraźnie go odczuwa.

— Miało być pięć! — protestuje po szóstym uderzeniu.

— A ty miałaś liczyć. Teraz musisz zacząć od początku.

— Wcale nie! Auu!

Przy dziewiątym razie nie szczędziłem siły.

— Jeden — zaczyna liczyć.

Gdy dolicza do pięciu, z ulgą przykłada głowę do dywanu. Wzdycha. Czas na odpoczynek planuję jednak dopiero zaraz. Kucam przed jej głową i przykładam trzcinkę do ust.

— Złap.

— Dotykałeś tym stóp!

— Nie myjesz się?

— Myję… — Mruży oczy w fałszywym gniewie.

— Weź w zęby, inaczej czeka cię dziesięć razów.

— A co ja, pies? Suka?

Nigdy nie słyszałem w jej głosie takiego podniecenia. U mnie nie ma panów i suk. Jesteśmy równi, szanujemy się. Cała reszta to tylko droga do wspólnej satysfakcji. W jej głosie wyczuwam jednak coś, co nie pozwala mi kategorycznie zaprzeczyć.

— Skoro tak mówisz. — Uśmiecham się.

Przysuwam jej trzcinkę bliżej ust. Przygryza.

Wstaję zadowolony i wyciągam dwa papierosy z paczki. Bez słowa wyjaśnienia zostawiam ją samą.

 

Ewa od lat jest w związku z chłopakiem, który nie musiał jej zdobyć. Chłopakiem, który nie patrzy na nią męskim wzrokiem. Nie docenia. Myśli, że jedna róża w dzień kobiet wystarczy, by narzeczona czuła się kochaną kobietą. Ewa nie jest suką. Ma klasę i niepowtarzalny styl, ale chętnie suką zostaje.

Bo lepiej być suką, niż bezpłciowym człowieczkiem.

Delektuję się dymkiem, chwaląc w myślach sprawną realizację planu. Zerkam przez szczelinkę w rolecie do środka mieszkania i widzę, że Ewa leży nieruchomo w wyznaczonej przez sznury pozycji i posłusznie trzyma w ustach narzędzie do wymierzania kar. Uśmiecha się, a ja wiem dlaczego.

Bo znajduje się w świecie ograniczonym do jej związanego, półnagiego ciała, w którym jest piękna, komplementowana i w centrum uwagi, na którą zasługuje. Tu nie musi być perfekcyjna, nikt nie ocenia jej niedoskonałości. Nie musi być też nieustępliwa ani zawsze wygrywać. Ba! Chętnie podejmuje z góry skazane na porażkę bitwy, bo tak przyjemnie jest ugiąć się pod cudzą siłą. Pełnymi garściami czerpie z naszej spolaryzowanej relacji.

Aż trudno uwierzyć, że tak szybko zrozumiała zasady gry.

Na balkonie jest cholernie zimno, ale daję jej jeszcze trochę czasu. Inhaluję się drugą fajką.

 

W środku bez zmian. Ewa leży tak, jak leżała i wciąż nie upuściła swojego kijka. Czas jej trochę pomóc. Podchodzę od tyłu i znienacka próbuję łaskotnąć ją w boczki. Bez rezultatu, nawet nie drgnęła.

— Ha-ha-ha. — Przeciska przez zaciśnięte zęby bezczelną drwinę.

Nie mogę pozwolić się tak ośmieszać.

Przejeżdżam palcem po jej stopie. Szarpnęła się tak gwałtownie, że o mały włos nie dostałem w zęby. Uśmiecham się, bo to dobry znak. Przytrzymuję ją drugą ręką, a moje palce zaczynają tańcować na parkiecie jej stóp. Szarpie się ponownie, rzuca całą sobą to w lewo, to w prawo, ale wszystko w ramach granic wyznaczonych przez sznury. Z jej ust wydostaje się dźwięk świadczący o tym, że nie wytrzyma tak długo.

Nie przerywam zabawy, a ona nie przestaje walczyć. Nie przejmuje się już tym, że znowu widzę jej ciało w pełnej krasie. Gotowa jest zrobić wszystko, by przerwać torturę. Wreszcie trzcinka spada na dywan, a jej krzyki, śmiechy i błagania roznoszą się po całym pokoju.

— Dobra! Wystarczy! Puściłam! — krzyczy.

Nie przekonuje mnie i męczę ją jeszcze ze dwie minuty, aż zauważam, że opada z sił. Doceniam, że wytrzymała tak długo, a i nie chcę zmuszać jej do użycia słowa bezpieczeństwa. Kiedy przestaję, krzyki milkną. Ewa kładzie główkę na dywan, a jej ciało unosi się i upada w rytm głośnych wdechów i wydechów.

— Co za cham. Co za cham! — Zdaje się być wściekła, ale jej uśmieszek mówi co innego.

— Ehh… a miałaś tylko potrzymać kilka minut — mówię z dezaprobatą.

Podnoszę oślinioną trzcinkę, ale nie śpieszę się z wymierzeniem kary. Wpierw staję nad Ewą i zakładam jej opaskę na oczy. Kiedy przykładam narzędzie do jej stóp, cały świat sprowadza się do niewielkiej powierzchni jej podeszew.

Pewnie myśli, że pójdzie szybko. Jak bardzo się myli.

Tym razem nie uderzam w równym tempie. Leniwie wodzę trzcinką po jej stopach, jakbym grał na skrzypcach spokojną melodię. Od czasu do czasu podnoszę smyczek, by z powrotem położyć go na delikatnych strunach. Zdarza mi się zamarkować uderzenie, a ciszę wypełnia wtedy świst przecinanego powietrza. Po jednym z takich manewrów krzyczy, jak po mocnym uderzeniu.

— Nie śmiej się… — mruczy.

Nie śmieję się. Każde uderzenie jest silne i stanowi dla niej wyzwanie. Zanim rzuca w eter kolejną liczbę, z jej ust wydostaje się pisk, jęk lub głośne stęknięcie, w zależności od bólu.

Przyglądam się tanecznym ruchom drobnego ciała. Jej mięśnie to napinają się, to rozluźniają, w nieustannym stresie przed kolejnym uderzeniem. Boi się trzcinki, a jednocześnie każde zbliżające ją do końca kary uderzenie przyjmuje z wdzięcznością. Karą właściwą jest nie samo uderzenie, a zdające się trwać wieczność wyczekiwanie.

Przez kwadrans od pierwszego uderzenia jedyne co robi, to leży i odlicza razy. Mimo to jest wyczerpana, jakby właśnie biła rekord w biegu na pięć tysięcy metrów.

Dziesiąty raz odwlekam w nieskończoność.

— No uderz wreszcie! — rozkazuje.

Nie spodziewa się, że okażę litość. Właśnie dlatego natychmiast spełniam prośbę.

— Dziesięć! — Kończy liczenie.

Posykuje na długo po ostatnim uderzeniu. Obraca się na bok. Zbyt długo tkwiła w jednej pozycji. Zdejmuję opaskę z oczu. Zaraz ją rozwiążę, ale wpierw korzystam z okazji i dotykam jej krótkich włosów. Nie są tak wspaniałe, jak kiedyś, ale sama Ewa jeszcze nigdy nie była tak rozanielona. Cykam fotkę mrugnięciem oka, licząc, że jej piękno na długo pozostanie w mojej pamięci.

— Co się gapisz? — pyta.

— Jesteś tak podniecona, że sutki sterczą ci jak stąd do Waszyngtonu.

— Wcale nie — protestuje.

Patrzę prosto w jej roześmiane, zmrużone oczy.

A właśnie, że tak.

 

Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Ten tekst odnotował 12,134 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.49/10 (29 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (46)

0
0
Zazwyczaj unikam przedmów, bo chcę, by każdy odebrał tekst po swojemu. Drogą wyjątku napiszę tylko, że mile widziane sugestie co do tagów.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
No więc zaczynamy:

Kiedy więc Aleksandra Malarz, finalistka konkursu na miss województwa zgodziła się na sesję,


Dałbym przecinek po "województwa", jako po końcu uściślenia.

nie tylko jego


Teoretycznie zaimki odnoszące się do Jedynego Boga (każdej religii 😉 ) pisze się dużą literą.

Owszem — kończyłem


Ja (podkreślam: ja) dałbym po "Owszem" wykrzyknik. Byłoby: "Owszem! Wyliczankę kończylem, sprawdzając [...]".

Zdjęcia wyszły wspaniale, a ja nigdy nie dostawałem tak wielu komentarzy, ale nie wpłynęło to szczególnie na ilość zleceń.


Coś tu nie pasuje. Chyba nie tylko interpunkcja.

ruch w interesie podniosła, ale głównie tym między nogami.


O! To lubię! 🙂

GrzechuFoto


Zaskakujące. Na razie nie wiem, o co chodzi...

Z językiem na wierzchu, próbuje wykroić w naleśniku jakiś wzorek.


Bez przecinka.

przedstawicielką uwagojada pospolitego


Agnessa???

więc dodaję: – Na pewno


Pierwsza półpauza w powodzi pauz.

„U Boba” trzeba samemu przynieść sobie jedzenie, a po posiłku samemu odnieść naczynia w wyznaczone miejsce. Czasami najbardziej żałuję, że trzeba samemu zjeść.


To lubię!

leżę w łózku


Literówka.

uwierzyć, jak miesiąc temu


Raczej "gdy".

Doskonale wiem, co robi. Próbuje zagadać stres. Przyglądam się jej z coraz większym zaciekawieniem. Od jej w pełni ubranego, skulonego ciała nie oderwałaby mnie teraz żadna tancerka na rurze.


Dojrzałość (studenta) nieoczekiwana. Autorki - godna podziwu!

— Dobrze ci idzie. — rzucam


Bez kropki.

Teraz rozplączę to w dziesięć minut.

— „Rozplątać” to sobie możesz kabel od słuchawek.


Tak właśnie!!! "Rozplątać" w cudzysłowie! Mało kto to wie!

— Ten „kijek” to trzcinka rattanowa. Jest elastyczna — demonstracyjnie wyginam przed jej oczami


"demonstracyjnie" dużą literą. Tę wypowiedź najlepiej edytować w okrążeniu wielokropkami.

że Ewa nie potrafi przejść obok niego obojętnie.


W aspekcie, że leży związana, użyłbym innego frazeologizmu.

— Jeden. — zaczyna liczyć.


Albo bez kropki (3/4 redaktorów), albo duże "Zaczyna" (Wolański).

moje palce zaczynają tańcować na parkiecie jej stóp


Hmmm...

Ehh…


Niespotykana onomatopeja. Zwykle spółgłoski są pojedyncze, a zwielokrotnione samogłoski.

Od czasu do czasu podnoszę skrzypek, by z powrotem położyć go na delikatnych strunach.


Skrzypek? A nie smyczek?

— Nie śmiej się… — mruczy.

Nie śmieję.


"Nie śmieję się".

Karą właściwą jest nie samo uderzenie, a zdające się trwać wieczność wyczekiwanie.


Bardzo dojrzałe, Autorko!

— No uderz wreszcie! — Rozkazuje.


Małe "rozkazuje".

Nie spodziewa się, że okażę litość. Właśnie dlatego natychmiast spełniam prośbę.


Nie bardzo rozumiem?

Syczy na długo po ostatnim ciosie.


"Cios" nie podoba mi się (w tym kontekście).

dotykam jej krótkie włosy.


Dotykamy kogo?, czego? - krótkich włosów.

Cykam fotkę mrugnięciem oka, licząc, że jej piękno na długo pozostanie w mojej pamięci.


Dobre!
Niesamowicie dojrzały opis shibari! Najlepszy, jaki przeczytałem (i napisałem - tak!). Mistrzowskie oddanie nastroju. Nie wiem, czy wielu jest w stanie docenić precyzję opisu aktu i uczuć, dokonaną tak niewielkimi środkami artystycznymi! Autorko! - szkoda, że rynek literacki mamy taki, jaki mamy, bo gdybym ja miał wydawnictwo, zatrudniłbym Cię i rozreklamował! Nie umiem znaleźć odpowiednich słów podziwu!!!
Zapytam niedyskretnie: skąd tak dobrze znasz shibari? W Europie w zasadzie nikt tej sztuki nie rozumie.
Tytuł mi się nie podoba. Shibari jest poważną sztuką i autopodśmiechujki do niego nie pasują. To wg mnie jedyny zgrzyt i to poważny.
Co do tagów, zamieniłbym "wiązanie" na "shibari". Niech czytelnicy uczą się nowego słowa... 🙂 Potem "wrażliwość", "łaskotki" i "ból" bym skreślił.
Pozdrawiam, pozostając w podziwie.
PS Ciekaw jestem not od innych. Ode mnie 11 ( 😉 ).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1

przedstawicielką uwagojada pospolitego

Agnessa???



IT WASN'T ME! XD

W Europie w zasadzie nikt tej sztuki nie rozumie.
Tytuł mi się nie podoba. Shibari jest poważną sztuką i autopodśmiechujki do niego nie pasują



Przepraszam, ale nie. I to w obu tych kwestiach nie. Skoro ja wiem, że w tym kraju odbywają się jak najbardziej profesjonalne pokazy, przy udziale zaawansowanych i wiążących, i wiązanych, to nie chcę nawet wiedzieć o tych wszystkich rzeczach, o których nie wiem.

A traktowanie czegoś śmiertelnie poważnie powoduje tylko i wyłącznie większy ból pewnej części ciała i wyznawców tego czegoś, gdy ktoś z zewnątrz zaczyna traktować to z dystansem. Znam znacznie poważniejsze sprawy niż wiązanie cycków sznurkiem (tak, to też wiem, że nie taka jest istota shibari, ale celowo używam takiego przejaskrawionego porównania), z których drze się łacha, nie mówiąc już o lekkiej autoironii. Więc owszem, doceniajmy choćby warsztat autorsko czy właśnie owo zrozumienie tematu, ale bez jakże zbędnej czołobintności.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Agnessa Zanim @Indragor i @Marc zareagują przeniosłem (jak umiałem...) wątek o shibari do "forum" - "Miłość, uczucia, problemy" - "shibari".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

IT WASN'T ME! XD


A mogłabyś być Ty? 😀

Tompie, trudno mi się będzie odnieść do tego komentarza, bo jest bardzo miły i równie zaskakujący.
Najpierw błędy. Choć nie są kardynalne, jest ich trochę więcej, niż zwykle. Generalnie w procesie twórczym widzę, że dzięki radom pod poprzednimi opowiadami udaje mi się uniknąć kilku gaf, więc pozwolę sobie założyć, że to efekt większych trudności z samą treścią, o czym później. Najpierw skomentuję wątpliwości. Błędy zero-jedynkowe poprawię tak samo, jak zwykle.

Zaskakujące. Na razie nie wiem, o co chodzi...


Idea była taka, by tylko w ten sposób przemycić imię narratora, choć finalnie dla ułatwienia pojawia się ono jeszcze raz. Wyjaśnię za jednym zamachem dojrzałość tej postaci. Ma firmę od ośmiu lat, więc ma minimum dwadzieścia sześć (i dokładnie tyle ma mieć), co oznacza, że buli już pełną stawkę za kartę miejską 😉

W aspekcie, że leży związana, użyłbym innego frazeologizmu.


Zabawne, ale rzeczywiście. To wręcz uwaga premium.

Hmmm...


To dobrze, czy źle? Te mniej pasujące rzeczy też zanotowuję, choć nie zawsze podzielam zdanie.

"Nie śmieję się".


Tak kategorycznie? Może to bardziej mowa potoczna, ale to "się" zostało przeze mnie wręcz usunięte.

Nie bardzo rozumiem?


Narrator zamierzał wykonać ostatnie uderzenie (nie nielubiany przez Ciebie cios, który i mnie się nie podoba, ale był efektem chwilowej slabości) natychmiastowo, kiedy Ewa się tego najmniej spodziewa. Napiszę to jakoś inaczej. To ostatnie zdanie, jakie zostało dodane do tekstu.

Przez mój brak śmiałości rynek wydawniczy nigdy mnie nie zweryfikował, ale od dziś czekam, aż ruszysz z biznesem! Wiem, że też masz teksty w podobnym klimacie (na ten moment znam tylko jedno i to wyrwane ze środka...) i szczerze wątpię, że moje jest od nich lepsze, ale cieszę się, że doceniasz moje starania w ujmowaniu wielu rzeczy niewielką ilością literek.

Shibari... Niestety mój tekst nie jest upustem miłości do tej sztuki. Nie to, że jej nie cenię, ale najzwyczajniej znam słabo. Pod jednym z poprzednich opowiadań padła ode mnie deklaracja o eksperymentowaniu. Zależało mi na sprawdzeniu się w opowiadaniu bez seksu, może nieco bardziej statycznym. Zawsze przykładam się do researchu (nieścisłości elektroniczno-chemiczne, które nie były jednoznacznie błędami to raczej efekt odwagi twórczej...), tym razem badania zaprowadziły mnie także do źródeł, którymi chwalić się nie wypada, ale wychodzi na to, że efekt jest dobry!
Wiele opowiadań erotycznych wykorzystujących motyw krępowania to napaści i handel ludźmi (nie krytykuję tego jakoś bardzo, może też spróbuję). Mnie zależało na czymś bardziej "dokumentalnym" i na przedstawieniu wiązania jako czegoś przystępnego.
Koniec końców najbardziej się cieszę, że przeczytałeś z radochą, a przynajmniej tak wnioskuję!

Sprawa tytułu: ja lubię zarówno powagę, jak i humor. Lubię też mieszać jedno z drugim, bo kontrasty są fajne! Dlatego trudno mi poprzeć jednoznacznie któreś stanowisko. Tytuł odnosi się do bohaterki (określenie jest niezgrabne, dzięki temu pasuje), nie samego shibari. Czasami pisanie tekstu zaczyna się od tytułu, a innym razem się tytułem kończy. To ten drugi przypadek, bo nic mnie nie satysfakcjonowało. Uwagojad (nie)Pospolity jest jaskrawy i nieidealny, ale lepszy od "Ewa i Grzesiu (I)" lub czegoś napuszonego. W tym jednak przypadku jeśli wpadnę na coś lepszego, to zmienię 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
"Nie śmieję się". Tak, "się" jest konieczne. Język polski nie zna samodzielnego leksemu "śmieję".
"Hmmm" oznacza wątpliwość co do stylu. "Parkiet stóp" jest pretensjonalny.
"Nie spodziewa się, że okażę litość. Właśnie dlatego natychmiast spełniam prośbę". - Ona chce czegoś. Nie spodziewa się odmowy. On spełnia żądanie. Niby OK, ale "Właśnie dlatego" sugeruje działanie przeciwne żądaniu. Między nimi przecież toczy się gra "w przeciwprądach".
Co do wieku bohatera: on i ona jeszcze studiują, więc wiek 26 lat jest niespodziewany i nieoczywisty. Dlaczego "GrzechuFoto" ma mówić o wieku? Skąd wiemy, że nie ma wspólnika, bądź poprzednika? Po co ta nazwa firmy w ogóle się pojawia? W pierwszym czytaniu skojarzyłem ją z grzechem, a nie Grzechem=Grześkiem=Grzegorzem.
I na koniec uwaga "techniczna": Shibari jest jak najbardziej seksem. Immisji w zasadzie nie ma (w żaden z otworów), ale nie dlatego, że jest zabroniona, a dlatego, że jest zbyt - jak na Sztukę Shibari - prymitywna. Dla Japończyków byłaby profanacją sztuki. A orgazmy w trakcie shibari są, jak najbardziej. Wg Japończyków bardziej intensywne pod każdym względem. I tego właśnie Europejczycy nie rozumieją, bo dla nas bez spazmów pochwy i wytrysku nasienia nie ma orgazmu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1

Utrzymuje mnie już tylko umiejętności sprawnego


umiejętność

— Przepraszam, nie jestem dzisiaj w formie. — Wzdycham.


— No dobra… — powiedziała pod nosem.


zmiana czasu

z którą nie mogę wyobrazić się w łóżku.


Hałas częściowo tłumi wbita w widelec mięsopodobna guma, ale tylko częściowo.


w sumie nie dziwię się, że tylko częściowo, a właściwie dziwię, bo powinno całkiem - nie da rady wbić w widelec żadnej gumy, a mięsopodobnej, to już wcale.

Dużo spraw zdarza mi się nie rozumieć, ale w tym konkretnym przypadku jednej.
Tomp wypisał całą listę rzeczy do poprawy i tego, co się spodobało. Do tej pory jest jasne.
Tu jednak moje pytanie - to są wszystkie błędy, czy przypadkowe (bo i to bym zrozumiała)? Wprawdzie autorka nie wspomniała, że zrobiła poprawę, ale w przeczytanym przeze mnie fragmencie jest ich jeszcze trochę i nie pokrywają się z wymienionymi przez przedmówcę. Nie wiem, co w dalszej części. Też są błędy? Doczytałam do końca i są.

Jeszcze słowo do autorki. Pytałaś o tagi, czy odpowiednie. Uważam, że najodpowiedniejsze z możliwych. Tag ,,shibary" byłby przekłamaniem i wprowadzeniem czytelnika w błąd. Tekst jest o wiązaniu, karze i bólu, żeby nie zdradzać więcej czytelnikowi.

Krystyna
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
"— Nie śmiej się… — mruczy.
Nie śmieję."
Nie śmiem 😉
Szczerze mówiąc, gdyby nie reputacja Autora i entuzjastyczny komentarz Tompa, to bym nie doczytał do końca. Ba, nawet bym nie zaczął zrażony sznurowadłowym obrazkiem i tytułem — w moim skromnym odczuciu — błędnym. Dlaczego "Uwagojad (nie)Pospolity" a nie "Uwagojad (nie)pospolity"? Po co te śmierdziele w środku opowiadania? Kaszel palacza jest mega seksi, czy co?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@MrHyde Uwagojad (nie)Pospolity w stosunku do Uwagojada (nie)pospolitego jest tym samym, co JoAnna do Joanny. 😉 A wszystko to są Agnesizmy Pospolite (poza końcowym elementem powyższej proporcji).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
"z którą nie mogę wyobrazić się w łóżku".
***
To temat na zapytanie do Poradni SJP PWN, gdyby nie odpowiadał Wolański.
Na pozór zdanie nieładne.
Ale:
SJP PWN "wyobrażać w zn. 3.: «przedstawiać coś na obrazie, w rzeźbie itp.»
Nie mogę przedstawić się na obrazie.
Nie mogę się przedstawić w łóżku.
Nie mogę przedstawić się w łóżku.
Nie mogę się wyobrazić w łóżku.
Nie mogę wyobrazić się w łóżku.
A teraz ten, kto widzi istotną różnicę gramatyczną między pierwszym a ostatnim z ww. zdań, niech ją wykaże.
W NKJP są dwa przywołania "wyobrazić się", w tym jedno absolutnie niepoprawne.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp, chcę zauważyć, że pod wskazanym zdaniem nie wykazałam w nim błędu, a jedynie zaznaczyłam (fakt, nie pisząc tego), że coś mi nim nie leży. Nie wiem jak, i na szczęście nie muszę sobie odpowiadać, ale ja bym tak tego nie napisała. W dodatku ,,się" zastąpiłabym ,,siebie", to na pewno. Co do reszty nie mam na tę chwilę pomysłu 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

to ona jest podręcznikową przedstawicielką uwagojada pospolitego


Tompie, w środku tekstu uwagojad jest napisany ortograficznie poprawnie.
Agnesizmy? Czyżby autorką była Agnessa? Hm.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp U mnie NKJP wypluwa nawet 13 przykładów http://nkjp.pl/poliqarp/nkjp1800/query/12/ Z nich chyba tylko jeden dobry. Cóż, NKJP znajduje nawet "protokóły", i to w ilościach hurtowych. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Tomp / @MrHyde - odpowiem obu, bo w sumie na ten sam temat. Z jednej strony fajnie, że ktoś zauważa moją radosną neologizmową twórczość, ale może bez przesadyzmu i dorabiania teorii. Co do JoAnny, to w taki sposób chce być zapisywana sama bohaterka (czy raczej jej pierwowzór z prawdziwego świata) i nic mi do tego. Tak samo jak mnie się umyśliło pisanie mnie przez SS i VV, a nie S i W.

A co do teorii, to widzę, @Tompie, że założyłeś temat na forum, ale i tak wszyscy dyskutują o tym tutaj, więc nie widzę powodu, by odpowiadać akurat tam. Owszem, Japończykom łatwiej jest zrozumieć (jakkolwiek tego nie rozumiemy samego pojęcia "rozumieć") shibari, bo to oni je wymyślili i jest to praktyka oparta o ich tradycje i kulturę. Co nie znaczy, że to jakaś wiedza tajemna i trzeba mieć dyplom od profesora Tumiwisi Huiosake z uniwersytetu w Piczibaczi, żeby w ogóle dostać pozwolenie na kupno sznurka do snopowiązałki.

Powtórzę się: nawet ja wiem o pokazach shibari na poziomie i jakby mi się bardzo chciało, to wystarczy mi jeden pośrednik, żeby dostać kontakt do osób wiążących, a do co najmniej jednej wiązanej nie potrzebuję żadnego. I nie są to osoby, które uskuteczniają jakieś januszowo-grażynkowe bedesemy we własnej sypialni, a mocno zaangażowane w cały ten klimat i można nawet powiedzieć, że zajmujące się tym profesjonalnie. I teraz po kolei: czy jest to robione zgodnie z prawidłami sztuki? Wg mojej wiedzy tak, bo uczą się oni tego od samych Japończyków, np. jeżdżąc na ich pokazy. Czy walory artystyczne są zachowane? Jak najbardziej i potwierdzają to i uczestnicy, i obserwatorzy, którzy się na tym znają. Czy wszystkie strony czerpią z tego satysfakcję? Nie mnie oceniać, natomiast jedna z wiązanych modelek przyznała kiedyś otwartym tekstem, że jest to dla niej niesamowite przeżycie, nieporównywalne z niczym innym, a do tego pozwala zwalczyć kompleksy. Oczywiście nie pytam, czy dochodzi tam do jakichś seksualnych ekstaz, ale nawet jeśli tak, to co w tym złego?

I przede wszystkim czy naprawdę musimy przez to udawać purystów z kijem wiadomo gdzie, zakładając z góry, że skoro w Japonii to wymyślili, to tylko oni to rozumieją? Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że jak nie jesteś z Brazylii, to nie ogarniesz capoeiry, a jeśli nie masz udowodnionego pochodzenia szlacheckiego co najmniej do XVII wieku, to nawet nie dotykaj szabli, bo duch Onufrego Zagłoby pokara cię we śnie. Przepraszam, ale to kompletna bzdura. A i tak nie chce mi się po raz kolejny poruszać kwestii braku dystansu do pewnych rzeczy, jakże powszechnego w środowisku szeroko rozumianego BDSM (chociaż w sumie czy shibari się do tego zalicza?), gdzie każde spojrzenie musi być zaraz obłożone dziesięcioma regułami, ich spełnienie pozwala adeptom na osiągnięcie 666 stopnia wtajemniczenia, a jakiekolwiek naruszenie to zaraz "profanacja". No bez jaj. Serio.

Ale wracając do samego opowiadania: skoro znawcy twierdzą, że opisana w nim scena jest bardzo wierna faktom, to zapewne tak jest. Nie mnie oceniać. Natomiast zdecydowanie nie trzeba być praktykującym seryjnym mordercą i detektywem z dwudziestoletnią praktyką jednocześnie, by napisać solidny kryminał. I to samo dotyczy erotyków - owszem, można tutaj bardzo łatwo wpaść w pewne schematy czy wręcz rażące uproszczenia, ale czy naprawdę istnieje jedna jedyna słuszna wersja seksu? Przykład: ja osobiście mam słabość do opisywania kobiet z pewnym doświadczeniem życiowym i określonej cielesności, które dla innych byłyby starymi, grubymi babami 😛 I czyja prawda będzie prawdziwsza? No właśnie 😉

I tym miłym akcentem zakończmy, za to życzmy sobie kolejnych co najmniej tak samo dobrych opowiadań na Pokątnych!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tomp, przemycę gdzieś dwa zdania, które wyjaśnią wiek narratora. Nazwę firmy zostawię, bo jej dwuznaczność mi się dosyć podoba, a poznanie imienia głównej postaci w końcowej fazie opowiadania to też jakiś zabieg (w końcu nie jest on... Uwagojadem). Właściwie nie przepadam, gdy autor zaczyna tekst od "Jestem Magda, mam 22 lata, 170 cm wzrostu i duże cycki, a moja koleżanka to Wiola, ma 22 lata i cycki trochę mniejsze", więc takie coś będzie, przynajmniej dla mnie, satysfakcjonujące 😀

Krystyno, miło, że doczytałaś do końca 🙂 Poprawię literówkę, poprawię czas, a w miarę możliwości przejrzę też pod kątem dalszych tego typu błędów, gdy będę nanosić wszystkie korekty. Mam cichą nadzieję, że to głównie takie "widelcowe zdania". Przyznam, że akurat tej jednej uwagi nie rozumiem. Wydaje mi się, że oczekiwanie takiej dosłowności mogłoby zrujnować wielu autorom niejedną metaforę 😉
Oczywiście dziękuję za sugestie do tagów i mam nadzieję, że przeczytałaś bez bólu 😀

MrHyde, jak ja mam to skomentować?! Wiem, że nie lubisz takich klimatów, a sama grafika, choć pasuje do opowiadania, chyba też by mnie odstraszyła. Także dzięki! Choć z reputacją nie ma co przesadzać. Mają ją tutaj ci, których fani czekają na każdy kolejny odcinek sagi. Niekonsekwencja w zapisie Uwagojada wynika chyba z tego, że tytuł wpisuję na samym końcu, a po przeskanowaniu płynności tekstu i zrobieniu wcięć już średnio chce mi się żyć. Poprawiam od ręki.
Prywatnie powiem, że nie palę i nie lubię, gdy inni palą. Zależało mi jednak, by zrobić chwilę przerwy na te kilka istotnych myśli. W ostateczności można było wszystko rozegrać w salonie, ale podczas pisania nie przyszło mi to do głowy. Tu akcja nie jest dynamiczna, więc i wartość tej przerwy trochę mniejsza. Nie wiem jak byłoby najlepiej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jednak nie zmienię tytułu, bo ta opcja jest zablokowana. Niech więc będzie 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Vi - takie zmiany zgłaszasz do administracji. Albo w wiadomości prywatnej do @Marca, albo mailem na redakcję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
OK, dzięki. Odezwę się więc, jak wszystko sobie poukładam 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
Może:
"nie mogę wyobrazić sobie siebie w łóżku..."?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Jeśli mogę coś wytknąć konstruktywnie, to to, że temat zasygnalizowany w tytule jest za mało wyeksplowatowany w treści. Przydałyby się jeszcze ze dwa nawiązania do tytułowej cechy bohaterki-obiektu opowiadania, ze dwa przypomnienia, że ona naprawdę ale to naprawdę lubi robić uwagi (albo je zjadać?). Teraz to zawisa w powietrzu na początku tekstu i gubi się w natłoku dziwnych zabaw i gadżetów.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-2

Na balkonie jest cholernie zimno, ale daję jej jeszcze trochę czasu. Inhaluję się drugą fajką.


Do tej pory czytało mi się dobrze i ciekawie. Jednak w tym momencie się rozkaszlałem i dalej nie dałem już rady. My koty mamy wrażliwe płuca i raczej dalej nie zaryzykuję czytania, aby nie natknąć się na kolejny taki cuchnący kwiatek.
W polskich filmach scenarzyści często każą bohaterowi zapalić papierosa, bo ich nierzadko mocno nasączone alkoholem mózgi nie są w stanie podpowiedzieć, jak połączyć ze sobą dwie sceny lub zrobić pauzę w oczekiwaniu na następny epizod albo zwrot akcji. Apeluję: Vi., nie idź tą drogą! To ślepa uliczka.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Co do tego, że ów uwagojad jest mało wyeksponowany, to zgoda z @MrHydem. Moim zdaniem powinien w ogóle nie być eksponowany, bo nie wnosi niczego do tematu. Opowiadanie bez tego uwagojada by zyskało, bo takie udziwnione słowo odciąga uwagę czytelnika i kieruje ją w próżnię. A umieszczenie go w tytule uważam za co najmniej nieuzasadnione.
Wątek na forum "co lubicie" jest niepotrzebny, bo wystarczy czytać komentarze, by dowiedzieć się, czego kto nie lubi. Palenia tytoniu (MrHyde, Indragor), BDSM i sznurków (MrHyde), neologizmy (Tomp), zbrodnie, szantaż i chamstwo (Tomp), zasady edycji (? - nie wymienię, bo połowa się obrazi)... Podobnie z lubieniem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tomp, zastosuję tę opcję.
MrHyde, konstruktywnie? Takich tu nie chcemy... 😉 Odniosę się zbiorczo wraz z tym, co napisał Tomp. Uwagojad nie robi uwag, a pochłania uwagę. Gdzie to widać? W formie, w jakiej odbywa się pierwsza scena (narrator opowiada, a bohaterka, w domyśle: gada), w dwóch czy trzech wstawkach (wzorek na bucie, istotność jej słów). Czy to mało? Tak, macie rację. Zwłaszcza, że bohaterka ma też wyeksponowane inne cechy. Uwagojadowe cechy wyjaśniają jednak późniejsze zachowanie Ewy, więc nie do końca zgadzam się, że jest to zupełnie zbędne. No, może samo to słowo nie jest kluczowe, ani nawet ładne, ale jakoś mi pasuje. Tak więc w tej kwestii uczucia mam mieszane, natomiast zgadzam się, że wrzucenie tego w tytuł było niefortunne. Nie chcę męczyć Marca kilka razy, więc dam sobie nieco więcej czasu na ułożenie tego.

Indragor,

Do tej pory czytało mi się dobrze i ciekawie


Ta scena znajduje się na samym końcu, więc uznam to za pochwałę! Co do samych papierosów, to zwrócił już na to uwagę MrHyde. Czy to kolejny zakon? 😉 Przyznam, że tak alergiczna reakcja mnie dziwi, ale argumentacja jest trafna. Ze wszystkich moich opowiadań to chyba najtańszy zabieg na zrobienie przejścia. Wnioski postaram się wyciągnąć.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jedną z większych porażek autora jest, gdy musi tłumaczyć czytelnikom, co chciał wyrazić takim czy innym elementem (lub całością) swego dzieła. Znam to z własnych doświadczeń 🙁 .
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Z tą "gumą wbitą w widelec" Krystynie chodzi o to, że albo widelec wbity w gumę, albo guma NAbita na widelec.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

Pochyla się do przodu i patrzy na mnie tymi pełnymi energii oczami, jakby każde kolejne WYPOWIADANE przez nią zdanie detronizowało poprzednie w byciu najważniejszym na świecie. Uwielbia skupiać na sobie oczy i uszy innych. Jeśli ja jestem człowiekiem rozumnym, to ona jest podręcznikową przedstawicielką uwagojada pospolitego.


I jak tu nie wpaść w pułapkę i nie uznać, że "uwaga" w uwagojadzie znaczy uwagę mówioną, komentarz, wtrącenie, dopowiedzenie...? Że "uwagojad" znacza gadułę, mądralę...?
"Uwagojad nie robi uwag, a pochłania uwagę": na to nie wpadłem, ale faktycznie uwagojad="zjadacz uwagi". Mea culpa.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp, dokładnie o to.
Szkoda tylko, że to autorka, chociaż chodzą słuchy, że to autor, nie zareagowała. Wytłumaczyła, że tej mojej uwagi nie zrozumiała i dodała: ,,Wydaje mi się, że oczekiwanie takiej dosłowności mogłoby zrujnować wielu autorom niejedną metaforę".

Co do bólu... Obyło się bez, ale euforii też nie było. Ogólnie nie dotarło do mnie; kompletnie nie moje klimaty.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Jednak przeczytałem do końca. Lekka, świeża opowieść na… 8 gwiazdek 😉
Vi., nie przejmuj się jedynkami. Dają je tylko „nieumacze czytania”.
A tytuł jest dobry. Zaciekawia, a przecież po to jest. Ja znając słowo „książkojad”, od razu skojarzyłem „o co chodzi”. Prawda, ktoś, kto posiada mniejsze lub większe braki w znajomości słów (a każdy je posiada 😉 ) może mieć problem ze zrozumieniem tego tytułu, ale czy to wina autora? Zresztą treść opowiadania, można powiedzieć ostrożnie, ale odkrywa tajemnicę tytułu.
Czepiając się jeszcze tytułu, słowo „pospolity”, jednak bym napisał małą literą. Ale to ja.

moje palce zaczynają tańcować na parkiecie jej stóp


Tego akurat bym się nie czepiał. W innym opowiadaniu, w innej scenie, być może byłby to zgrzyt, ale tu doskonale pasuje.

Tomp rzekł:
Jedną z większych porażek autora jest, gdy musi tłumaczyć czytelnikom, co chciał wyrazić takim czy innym elementem (lub całością) swego dzieła.


Niekoniecznie. Niektórzy autorzy celowo wprowadzają element niepewności, by pozostawić wyobraźni czytelnika pole do interpretacji, która może być całkowicie różna, zależna tylko od doświadczenia i właśnie od wyobraźni osoby interpretującej. Jest wiele dzieł sztuki, które budzą kontrowersje interpretacyjne, a przecież nie umniejsza to ich wartości artystycznej.

Krystyna rzekła:
Szkoda tylko, że to autorka, chociaż chodzą słuchy, że to autor...


Tylko że ta autorka na swoim profilu podaje, że jest autorem.

No i się stało. Komentarze dłuższe od opowiadania.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
"Czepiając się jeszcze tytułu, słowo „pospolity”, jednak bym napisał małą literą. Ale to ja."
Nie tylko Ty, Indragorze. 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Indragor rzekł:
"Zresztą treść opowiadania, można powiedzieć ostrożnie, ale odkrywa tajemnicę tytułu".
No tak, tylko po co? Czy istotą opowiadania @Vi. jest ta właśnie cecha bohaterki? Przeczytawszy tekst, odniosłem wrażenie, że chodzi o opis seksualnego wyzwolenia Ewy, przekroczenia pewnej bariery, która ją krępuje i do której pokonania potrzebuje mądrego przewodnika. Trafnie go dobiera i idzie za nim, osiągając w końcu kobiecość. Przeradza się z "dziewczynki" (wielokrotnie używany przez Autorkę "tytuł"; zresztą intensywnie wspomagany opisem fizyczności) w kobietę.
Za ten opis dałem maksymalną ocenę. Uwagojad mi całość nieco zakłócił, ale tylko nieco, bo (jak przyznałem się Krystynie) małą uwagę zwracam na tytuły opowiadań (a na tagi żadną).
Natomiast co do porażki, jaką jest konieczność "ręcznego" tłumaczenia, co autor miał na myśli, to chyba mnie nie rozumiesz. Nie chodzi o zamierzoną wieloznaczność, rodzącą mnogość interpretacji. W takim przypadku każdy autor zaciera ręce i otwiera kolejne butelki szampana. Chodzi o konieczność wyjaśniania przesłania, które wskutek niedostatku warsztatu nie dotarło do odbiorcy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

Tomp rzekł:
No tak, tylko po co? Czy istotą opowiadania @Vi. jest ta właśnie cecha bohaterki?


Nie jest istotą opowiadania, ale czy musi być? A po co? Jest jak przyprawa do zupy – dodaje smaku opowiadaniu, więc czemu nie, skoro wychodzi to na plus. Po co zubożać opowiadanie?

Tomp rzekł:
Chodzi o konieczność wyjaśniania przesłania, które wskutek niedostatku warsztatu nie dotarło do odbiorcy.


I tu oczywiście zgoda.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Indragor napisał:
"Nie jest istotą opowiadania, ale czy musi być? A po co? Jest jak przyprawa do zupy – dodaje smaku opowiadaniu, więc czemu nie, skoro wychodzi to na plus. Po co zubożać opowiadanie?"
Czy nazwy zup pochodzą od przypraw? Nie znam zupy solnej, pieprzowej, cayenne (cayejnnowej), kucharkowej, vegetowej itp. Podobnie jeśli do zupy przykładowo kalafiorowej kucharz doda za dużo przypraw, to zupa będzie niejadalna albo zatraci smak kalafiora. Raczej nie o to chodzi.
Gdy kucharz przepieprzy (lub przesoli) zupę i Ty zwrócisz mu uwagę na błąd warsztatu, on Ci odpowie "Dalem więcej przyprawy, a co! Po co zubażać zupę?"
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@Vi. 99% tu publikujących chciałoby tylu komentarzy pod swoim opowiadaniem. 🙂 🙂 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Tompie, komentarze, nawet te mniej miłe, to najlepsza motywacja do tworzenia kolejnych tekstów. Choć nigdy nie wiadomo, czy ich ilość bierze się z zachwytów nad opowiadaniem, czy może ilości błędów lub niemocy twórczej! Dobrze, gdyby głowa bolała mnie dziś tylko z powodu komentarzy :/

Odpiszę zbiorczo nt. tytułu i samego Uwagojada:
O ile zgadzam się ze stwierdzeniem, że porażką autora jest, gdy czytelnik nie rozumie jakiegoś zdania, to tutaj chyba tak nie jest. Zdanie poprzedzające Uwagojada brzmi: "Uwielbia skupiać na sobie oczy i uszy innych". Myślę, że to dostateczna wskazówka. Czasem czytelnik się zamyśli albo akurat jest jego przystanek. Nie zawsze trzeba szukać winnych 😀

Cechy Ewy jako Uwagojada w tekście wypuklone są 2-3 razy. Niewiele, ale samo określenie dobrze opisuje całą postać jako nieco dziecinną, w pewnych sprawach niedojrzałą. I rzeczywiście, w tekście częściej nazywana jest dziewczynką, ale co by to był za tytuł?! Zainteresowanie Uwagojadem sugeruje, że z funkcji tytułu wywiązuje się nieźle, a w tekście pojawia się on tylko raz, więc nawet Tompowi nie wyjdzie od tego wysypka na twarzy.

Tym samym Indragorze, tak jak często popieram Twoje opinie, tak chyba pierwszy raz pokieruję się nią przy wprowadzeniu istotnej zmiany. Za cały komentarz dziękuję. Oceny mnie nie zrażają, po prostu rzuciło mi się w oczy, że akurat ten tekst jest zasypywany nimi falowo. Dla mnie wszystko co powyżej piątki jest na plus, więc Twoja ósemka także dla mnie ważna, albo raczej sama ocena.
Aha, Krystyno! Mimo wszystko, liczę że zajrzysz kiedyś do czegoś lżejszego 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

Tomp rzekł:
Gdy kucharz przepieprzy (lub przesoli) zupę i Ty zwrócisz mu uwagę na błąd warsztatu, on Ci odpowie "Dalem więcej przyprawy, a co! Po co zubażać zupę?"


No widzisz, tylko że Ty możesz uważać, że zupa jest przesolona, a ja mogę uważać, że jest w sam raz 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Opowiadanie doczekało się korekty. Uwag było wcale niemało, a część z nich wymagała przemyślenia. Pewnie nie każdego zadowolą moje wybory, ale jakieś trzeba było podjąć. Moim zdaniem tekst zyskał na zmianach. Jeśli Marc przychyli się do mojej PW, zmianie ulegnie jeszcze zapis tytułu, choć sam tytuł zostanie z grubsza ten sam. Niedziela to dobry dzień, by zacząć myśleć nad nową historią 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0

Pewnie nie każdego zadowolą moje wybory, ale jakieś trzeba było podjąć.


Ważne, aby Tobie i czytelnikom się podobało.

Uwag było wcale niemało, a część z nich wymagała przemyślenia.


Było trochę magla, ale chyba było warto?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Indragorze, na szczęście moje usterki raczej nie wymagają gruntownych zmian w samej treści, a korekta wskazanych przez kogoś miejsc to pikuś z bataliami, jakie się toczy przy pisaniu kolejnych akapitów czegoś nowego. Tak więc trudno, by nie było warto! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-4
Fajne, fajne, ale przeczytałam już wszystko, i co teraz? 🙁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-6
@Agnes, przede wszystkim to dla mnie niesamowite, że przyszłaś za mną na ten portal i tak szybko pochłonęłaś wszystko, co mam! Zła wiadomość jest taka, że nie istnieje trzecie miejsce w Internecie, na którym posiadam więcej treści. Gorsza — moce przerobowe nie pozwalają mi zaspokoić Twojego obżarstwa 🙁 Niech więc pocieszeniem będzie, że kolejny tekst jest już w połowie drogi na Pokątne 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Opowiadanie bardzo mi się podoba. Wspaniale nieidealny, depresyjny świat - jak często w Twoich opowiadaniach. Dużo błyskotliwego języka. Szorujący po dnie fotograf i jego urocza fascynacja Ewą. Urzekł mnie akapit, gdzie przegląda jej zdjęcia.
BSDM nie jest moim klimatem, ale napisałaś/łeś tak, że wyraźnie poczułem, że to się może podobać.
Mam wielką nadzieję przeczytać więcej o Ewie ze wspaniałym, płaskim biustem 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@unstableimagination Shibari ma się tak do BDSM jak akupunktura do injekcji. Nadal, mimo upływu miesięcy, pozostaję w podziwie wobec uchwycenia istoty i klimatu tej japońskiej sztuki przez @Vee. Depresyjność? Ja jej nie widzę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ten tekst od samego początku zdobywa zaskakująco (dla mnie) dobre opinie na tle innych tekstów. Uczciwie przyznam, że nie wiem dlaczego 🙂 Pamiętam, że moim głównym założeniem było zachowanie sznurkowego realizmu i nie traktowanie jednej z postaci jak pluszową lalkę. Może stąd po lekturze Twoje zrozumienie do takich upodobań.

Na Ewę mam kilka pomysłów, ale przewidziane dla niej fantazje są na tyle niszowe, że jakoś nie mogę się przemóc. Nie mam wątpliwości, że jeszcze do niej wrócę, ale na ten moment nie wiem kiedy. Nie oznacza to jednak, że nie można zgłębić jej świata już teraz. Uwagojadka pojawia się na początku Księżniczki, opowiadaniu poświęconym młodszej siostrze.

Co do motywu zdjęć, to przedstawienie postaci poprzez kilka ujęć (albo w ogóle social mediów) wydaje mi się atrakcyjny. Gdybyś czytał w kolejności powstawania prac pewnie zauważyłbyś, że zdjęcia Grzegorza przegląda na przystanku Oliwia z Tytułu 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tomp, nieustannie zadziwia mnie Twoja ocena tego tekstu, bo i ja nie odróżniam w pełni tych dwóch rzeczy. Albo inaczej – na moje oko do pewnego stopnia na siebie nachodzą. Ostatnie komentarze to swego rodzaju motywacja do dokończenia zupełnie innego, ale także sznurkowego tekstu z postacią fotografa.

Co do depresyjności, to @rmeowmxlasnsamsltion chyba dał się ponieść trudnej sytuacji finansowej Grzegorza. Wydaje mi się, że koniec końców jest to historia podobnie kolorowa jak inne. Żeby nie powiedzieć – bajkowa 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Dlaczego depresyjność? Możliwe, że za dużo czasu spędzam myślami w przekolorowanych i wyidealizowanych bajkach. Stąd każda normalność wydaje się depresyjna przez kontrast 😀
Konkretnie to chodziło mi o:
“piękno zdewaluowało się nie mniej niż aluminium”
“GrzechuFoto w ósmym roku działalności szoruje po dnie.”,
“ani tani, ani smaczny, ani nawet przytulny” bar mleczny.
Po wstępie, rzeczywiście robi się bajkowo 🙂
Rzeczywiście, nie skojarzyłem nawiązania w opowiadaniu "Tytuł", a "Księżniczka" czeka w kolejce.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@unstableimagination Drugi i trzeci powód Twojej depresyjności rozumiem, natomiast pierwszy powinien jej zaprzeczać. Jeśli bowiem piękno jak aluminium stało się tanie i przez to powszechne, to jest powód do dziękczynnego "Hosanna!".
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.