Upadek (IV)
27 września 2012
Szacowany czas lektury: 13 min
Z mojej piersi wyrwał się potężny krzyk, rozdzierał duszę, haratał serce i niszczył umysł. Patrzyłem na wijącą się w agonii Natalie i nie wiedziałem, co zrobić, dostała drgawek, a w jej buzi pojawiła się krew. Pluła nią, będąc praktycznie nieprzytomną, miała chyba uszkodzone jakieś narządy wewnątrz ciała, bowiem jej skóra w miejscach uderzeń przybrała dziwny kolor a ona nie mogła złapać oddechu, krztusząc się własną krwią. Stałem i patrzyłem na to tragiczne widowisko, ręce mi się trzęsły i wydawało mi się, że cierpię bardziej od niej. Nagle usłyszałem jakiś hałas na klatce i czyjś głos, chwilę później w piwnicy zapaliło się światło i usłyszałem czyjeś kroki. Rzuciłem się do panicznej ucieczki, pobiegłem w głąb korytarza gdzie znajdowało się niewielkie okienko. Rozbiłem je łokciem i wydostałem się na zewnątrz, parę sekund po mojej ucieczce w piwnicy znaleźli się dwaj mężczyźni, którzy musieli usłyszeć mój krzyk. Nie wiedziałem, co z nią zrobią, nie wiedziałem nawet czy ją znajdą i nie myślałem o tym, biegłem przed siebie niezwykle długą ciemną ulicą. Pędziłem jak wiatr, mijałem domy, bloki, śmietniki, parki, pojedyncze drzewa, samochody jakbym przemieszczał się w czasie. Wszystko zlewało mi się w jedną całość i powoli opadałem z sił, ale nadal biegłem tym samym tempem. Nie wiedziałem, jak ale starałem się uciec jak najdalej, tam gdzie nikt by mnie nie znalazł. Niestety w pewnej chwili moje uszy doszedł dźwięk ludzkich okrzyków oraz tupot ich stóp. Wpadłem w panikę, przerażony jeszcze bardziej przyspieszyłem i uciekałem najszybciej jak mogłem.
- Jesteś! Nie uda Ci się uciec!
- Morderca!
- Dopadniemy Cię! Zapłacisz za to, co zrobiłeś własną krwią!
- Nie! Błagam zostawcie mnie! Aaaaaa! O Boże, co się dzieje?!
Nie wiedząc jak, znalazłem się nagle w jakimś ciemnym tunelu, oczy straciły swoją zdolność widzenia, biegłem na ślepo tracąc resztę sil. Nogi bolały mnie a serce kuło w piersi blokując oddech, ale przecież nie mogłem się zatrzymać, Ci ludzie rozerwaliby mnie na strzępy, uciekałem, więc dalej, szybciej i szybciej. Ciągle jednak czułem za sobą stado rozwścieczonych cieni, nie widziałem ich, ale słyszałem i był to najbardziej złowrogi odgłos znany mojemu sercu. Byli wszędzie, setki tysiące dusz ścigających jedną, bałem się odwrócić głowę, ale w końcu odważyłem się to zrobić, musiałem wiedzieć ilu ich jest i jak są daleko. Gdy moja głowa przekręciła się zobaczyłem w odległości jakichś 20 metrów prawdziwy tłum, tłum, ale nie ludzi, to były potwory. Nie mieli twarzy, tylko paszcze, poharatane i przerażające. Prawdziwe demony, ścigały mnie z drwiącym śmiechem zbliżając się coraz bardziej. Wyłaniali się z ciemności jak duchy i pędzili za mną. Ich twarze wykrzywiały się, co chwilę, oczy zwężały się a z skóra pokrywała się jakby łuskami. Teraz już nie miałem pojęcia, co się dzieje, czy zwariowałem czy też oczy przestały widzieć rzeczywisty świat. Nie był to jednakże czas na przyglądanie się owym postaciom ani na zastanawianie się skąd się ich tyle nabrało. Byli coraz bliżej, a ja nie miałem już siły, ostatkiem sił przyspieszyłem jeszcze i wybiegłem wreszcie z tunelu. Natychmiast skręciłem w lewo, niewielką uliczkę licząc, że uda mi się ich tam zgubić. Opierając się o ściany bloków nadal biegłem przed siebie ową uliczką i przez ułamek minuty sądziłem, że mi się udało, nie słyszałem krzyków, słyszałem tylko własny strach i bicie serca oraz płuca, które łapczywie łapały powietrze.
- Nie! Nie! Niee! Boże nie!
Uliczka się skończyła... Teraz pozostało mi już tylko czekać na śmierć albo na wybawienie. Oparłem się rękoma o ścianę, która stanowiła koniec feralnej ślepej uliczki i czekałem....
Pojawili się nagle, wyłonili się z mroku i zbliżali się ku mnie by wykonać wyrok. Nie mogłem patrzeć na ich oblicza, bałem się, że nie zobaczę ludzi a potwory, zamknąłem oczy i padłszy na kolana zasłoniłem głowę rękoma. Trząsłem się panicznie, lecz mimo wszystko patrzyłem na pełną kałuż ziemię dostrzegając liczne buty moich katów, Byli już zaledwie metry ode mnie, stawiali pewne i spokojne kroki przybliżając się pewnie. Księżyc, którego odbicie dostrzegałem w kałużach świecił teraz mocno, jakby przyglądał się temu, co zaraz miało nastąpić, chwilę później nie widziałem go już, stali wokół mnie, ze wszystkich stron mnie okrążając i napierając na mnie swoimi ciałami. Nie wiem ilu ich było, jak wyglądali ani na co czekali, w pewnym momencie czując już ich oddechy uniosłem głowę, rozłożyłem ręce krzycząc przeraźliwie. Blask księżyca padł na mnie przez ten ułamek sekundy i oświetlił moje oblicze. Koniec! Dziesiątki wyciągniętych rąk przysłoniły się światło księżyca i zmierzały już prosto na mnie...
- Wtedy właśnie następuje u mnie przebudzenie, co noc śni mi się to samo. Nie mogę nic na to poradzić panie doktorze. Naprawdę nie wiem, co robić.
- To rzeczywiście okropny sen. Od jak dawna miewa pan ten koszmar?
- Już kilka tygodni, wszystko zaczęło się po naszej ostatniej kłótni, tzn mojej kłótni z żoną. Nie możemy czasem dojść do porozumienia, jesteśmy cholerykami, a w dodatku jesteśmy bardzo o siebie zazdrośni. Rozumie pan prawda?
- Tak, nie bardzo jednak wiem, co panu poradzić. Czy teraz jest już pan z żoną w dobrych układach, że się tak wyrażę?
- Tak, już od dwóch tygodni wszystko jest dobrze. Oprócz tego koszmaru, nie mogę przez to normalnie funkcjonować, ciągle mam przed oczami te... te okropne sceny. A najgorsze, że wszystko zaczyna się tak pięknie. Wie pan jestem poetą, umiłowanie piękna to moja największa pasja. Opowiadałem panu zresztą wszystko, pamięta pan początek, gdy mówiłem jak to "Przemierzała cicho i delikatnie bezdroża mojej przygasłej wyobraźni, drażniła obumarłe zmysły i krzątała się po umyśle jak po dobrze znanym miejscu. Znikała bez pożegnania, rozpływała się w tajemniczej matni umysłu, tylko po to, by pojawić się nagle pośród mroku codzienności i zburzyć poznany już chaos zwykłego dnia. Tańczyła wtedy na marzeniach i snach, a przeskakując z jednego na drugie tworzyła kolejne. Nieśmiało podążałem drogą nierzeczywistych fantazji, żeby dogonić i tym samym dosięgnąć tego nierealnego pragnienia, którym po prostu była ona..."? Najstraszniejsze dla mnie jest to, że sen ten nawiedza mnie a ja widzę wszystkie te wydarzenia jakby z góry, słyszę sam siebie, ale nie mogę się przeciwstawić ani zmienić swojego postępowania. Zawsze, za każdym razem słyszę te same piękne słowa, które kiedyś sam napisałem. Zawarte były w mojej pierwszej książce, Boże, czemu muszę przechodzić przez ten koszmar, co noc. Niech pan coś zrobi! Błagam pana!
- Dobrze, musimy się zastanowić, co wywołało to wszystko. Wydaje mi się, że jest żyje pan w toksycznym związku, co sprawia, że podświadomie po każdej kłótni staje się pan coraz bardziej nieszczęśliwy i zagubiony. Sen ten, może ukazywać panu, czego pan potrzebuje.
- Ale jak to, skoro mnie to przeraża, odrzuca, nie potrzebuje chyba zostać gwałcicielem?!
- Proszę pana to robi pan nawiasem, całą dzisiejszą sesję z panem wysłuchiwałem opisów przeróżnych stosunków. Pana mózg obsesyjnie już, szuka tego, co pragnie podziwiać, czego pragnie zaznać, skosztować. Pan cały sen podziwia piękno kobiecego ciała, pan w każdym jego momencie dostrzega ideał kształtów płci pięknej. Nie rozumiesz, to wszystko, co mi opowiedziałeś robisz we śnie, aby móc rozkoszować się dotykiem i widokiem tego, czego już Ci najbardziej brakuje, dziewczyny.
- Ale...
- Proste pytanie, kiedy ostatni raz uprawiał pan zadowalający seks z własną żoną?
- Około dwa miesiące temu.
- Niech pan powie szczerze, kocha pan swoją żonę? Podoba się panu, podnieca pana?
- Oczywiście, że tak, jesteśmy półtora roku po ślubie. Nie znudziła mi się, jeśli o to pan pyta.
- Obawiam się, że to pan obawia się, że się jej znudził.
- Może... Nie wiem, co robić, naprawdę nie wiem. Jeszcze pół roku temu wszystko było jak w bajce a teraz. Praca, ciągły brak czasu, brak rozmów, no i te kłótnie ciągłe.
- Niech pan, na ten weekend zaplanuje prawdziwie magiczny scenariusz. Jak w pana książce, niech pan wznieci przygasły żar na nowo. Proszę przygotować kolację na piątkowy wieczór, świece, płatki róż, nastrojowa muzyka, może jakieś afrodyzjaki, olejki. Bądźcie znowu parą kochanków, taka jest moja rada.
- Myśli pan, że to pomoże?
- Myślę, że to jest to, czego wam obojgu potrzeba bardziej niż kiedykolwiek. Pan ma wspaniałą poetycką duszę, niech pan to wykorzysta w realnym świecie a nie sennych fantazjach. Do widzenia panu i powodzenia.
- Dziękuję i żegnam.
Piątek.
Niesamowite, czuję się wspaniale, cały drżę z podniecenia jak jakiś uczniak zabawny. Wszystko mi się udało, ach jak pięknie pachnie ta pieczeń wołowa, a stół, z jakim kunsztem nakryty. Srebrna zastawa, porcelanowe talerze, obrus wykrochmalony i bajeczny wręcz pozłacany świecznik oraz pąki róż niedbale rozrzucone. Kotary w oknach przysłonięte, światło przygaszone, a w kominku ogień roztańczony sprawia, że dom jest prawdziwym ciepłem wypełniony. Dobra muzyka już czeka w odwodzie, a pieczeń dochodzi. Ale, ale cóż za marzyciel ze mnie niepoprawny, pędem po krawat i perfum flaszkę. Jestem gotowy, czarniutkie buty ze skóry włoskiej błyszczą się dumnie, białe spodnie w kant szyte, koszula czarna, krawat bieluśki i biała marynarka. Czy wszystko gotowe zachodzę w głowę bo żona zaraz tu będzie? O już słyszę jak klucz w zamku przekręca, już teraz ujrzy moje starania oby nie była tylko rozczarowana. Wyłaniam się nagle, kłaniam jej nisko i bukiet kwiatów, róż czerwonych wręczam z uśmiechem.
- Witaj kochanie, pomyślałem sobie, że zrobię Ci małą niespodziankę, mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Ale jak to?! – śmieje się i dziwi niezmiernie.
- Aniele mój, chcę byś spędziła ten wieczór tylko ze mną, jako moja królewna otoczona należną czcią i miłością. Proszę przygotuj się chwilkę do kolacji bo pieczeń wystygnie.
- Zrobiłeś pieczeń?! O mój Boże, chyba śnię. Dobrze już pędzę się przebrać, bo aż mi głupio stać koło Ciebie gdy jesteś tak wystrojony. – Znowu obdarowuję mnie dźwiękiem swojego śmiechu i na palcach biegnie do swojego pokoju, a ja w tym czasie włączam Tonego Benneta i podaję gotową już pieczeń.
- I jak wyglądam? – Spogląda na mnie figlarnie i zasiada na krześle przy stole.
- Jesteś piękna...
Założyła na siebie czerwoną suknie, na dole wycięta specjalnie na skos przez co lewa noga jest nią owiana aż do kolana natomiast prawa ledwo za udo. Piękna falbanka zdobi jej wykończenie, a ku górze jej jedwabisty połysk kończy się tuż na piersiach bowiem w tym miejscu rozchodzi się dwoma niewielkimi paskami zasłaniając jedynie piersi, ale odsłaniając przestrzeń pomiędzy nimi oraz plecy i szyję.
- Nie patrz się tak tylko nalej wina, mój romantyku.
- Przepraszam, już nadrabiam mój błąd.
Leję nam po kieliszku czerwonego wina i zasiadam naprzeciw mojej damy, wpatrując się w jej łagodną i śliczną buzię i czuję się wyśmienicie. Jej też humor dopisuje, a i apetyt ma nie mały. Świecznik pali się blado-złocistym płomieniem, ogień w kominku czerwono-żółtym ogniem oświetla nasze postaci. Wino czerwieni się w kryształowych kieliszkach a pąki róż na stole zdają się poruszać w rytm dźwięków muzyki. Wszystko idealnie współgra ze sobą, czas nie istnieje w tym pokoju, zabrakło dla niego miejsca, pewnie krąży po przymałej kuchni, obijając się o meble, piekarnik i lodówkę wpadając do sypialni gdzie, drzemie na bladoróżowej pościeli. Nie przekracza jednak progu komnaty, z której dochodzi odgłos, a właściwie trzask palonego drewna. Kolacja dobiega końca, wszystkie smakołyki już zjedzone lampki wina wypite, a świece niemalże wypalone. Moja żona sięga delikatną dłonią po serwetkę, unosi ją, przykłada zmysłowo do ust i zamiera z zachwytu bowiem w miejscu serweteczki znajduje się niewielkie granatowe pudełeczko. Justyna otwiera je i widzę jak na jej dziewczęcej buzi pojawia się wzruszenie, wkłada na palec niewielki wykonany z białego złota pierścionek i oddycha ciężko.
- Mam nadzieję że Ci się podoba.
- Bardzo, dziękuję Ci.
W tym momencie podnosi się z krzesła i zmysłowym krokiem podchodzi do mnie całując leciutko w usta i obejmując rączkami. Jej dotyk jest w tym momencie najprzyjemniejszym uczuciem jakiego doświadczyłem w życiu. Chłonę jej zapach, pełen nieprzeniknionej zmysłowości i tajemniczości, unoszę się i przytulam już całym ciałem do niej. Smakuję na nowo każdy, skrawek jej duszy, odkrywam w niej niepojętą magię i erotyzm doprowadzający mnie do uwielbienia jej dotyku i smaku. Obejmuję ją i przyciskam do siebie aby czuć ją mocniej, dokładniej, wyraźniej, aby nie rozstawać się już z nią nawet na sekundę. Ustami szukam jej warg i zatapiam się w nich, ocieramy się policzkami i napawamy tą chwilą. Podczas niezliczonych pocałunków nasze języki pieszczą się wzajemnie rozpalając przygasły przez rutynę dnia codziennego żar naszych serc na nowo. Teraz już płoniemy, pożądamy, pragniemy siebie jak nigdy dotąd. Skrywane namiętności, uwolnione wybuchają potężnie i przejmują kontrolę nad ruchami. Schodzę do jej aksamitnej szyi, całuję ją centymetr po centymetrze dochodząc do ramion, na których zawieszone są ramiączka od sukni. Odgarniam jej włosy do tyły i muskam ustami nieosłoniętą część jej ramion. Ona natomiast rozwiązuje mój krawat i zdejmuje ze mnie marynarkę. Rozpina koszulę i sunie dłońmi po nagim torsie całując mnie namiętnie w usta. Sięgam dłonią do ramiączek jej sukni i zsuwam je powoli. Sam stoję już tylko w rozpiętych spodniach i czekam na moją miłość. Ramiączka zsuwają się i sukienka opada na ziemię odsłaniając mi najpiękniejsze z boskich dzieł, ciało ukochanej, umiłowanej czystą i prawdziwą miłością kobiety. Nagie, piersi obwieszczają ciemnymi obwódkami i nabrzmiałymi sutkami podniecenie mojej żony, która stoi przede okryta jedynie cieniutkim materiałem tak zwanych coco stringów. Patrzę na nią i czuję przypływ miłości tak wielkiej, że aż niemożliwej do opisania.
- Dotykaj mnie...
Dotykam drżącymi dłońmi jej nagiego już ciała, sunę dłońmi w kierunki piersi zataczając wokół nich koła i lekko ściskając je, na twarzy Justyny widzę grymas rozkoszy i gotowości na dalsze pieszczoty. Ustami drażnię jej sutki, ssąc je i całując najczulej jak tylko potrafię, lewą rękom zjeżdżam niżej w kierunku jej mistycznego wzgórka łonowego, by wsunąć niepotrafiące dłużej czekać palce pod czerwoną koronkę jej majteczek. Żar i wilgoć, który tam zastaję powoduję że dostaję maksymalnej erekcji. Czuję jak penis rozrywa mi spodnie lecz nie zaprzestaję pieszczenia mojej kochanki tylko czekam cierpliwie aż sama uwolni mojego członka. Justyna oddychając i poruszając nieznacznie biodrami sięga rączką do spodni i zdejmuje je razem z bokserkami wystawiając na widok moje prącie. Dotyka go paluszkiem i rozciera na nim wyciekające z niego soki. Ona też jest potwornie wilgotna, nie chce dłużej czekać, nie mogę już. Wypuszczam z ust jej piersi i schodząc niżej zębami ściągam z niej majteczki ocierając się prawie o jej nagą norkę. Ten zapach kobiecego potu i soków podnieca mnie jeszcze bardziej, chce go poczuć najpełniej więc wracam, językiem naznaczając jej wewnętrzną stronę ud i zatapiam się twarzą w jej rozpalonej muszelce, pieszcząc ją, liżąc i całując najlepiej jak potrafię. Nogi jej się uginają ale ja chwytam ją za pośladki i nie pozwalam upaść samemu pozostając między jej udami. Czuję jak wypływa z niej coraz więcej wilgoci, smakuję ją i wdycham tę woń rozpalonej kobiety. Moja pani jest bliska końca, przestaję więc aby nie doszła przede mną i chwytając ją pewnie, biorę ją na ręce i zanoszę na dywan przy kominku. Ciepło bijące od ognia powoduje, że z naszych ciał wydobywa się jeszcze więcej potu i prawdziwie seksownego zapachu. Układam Justynę delikatnie i zatapiając się w jej ustach napieram delikatnie członkiem na jej rozgrzaną do czerwoności grotę rozkoszy. Wchodzę w nią bez większego trudu i nie poruszam się przez chwilę całując jedynie ją w usta i pieszcząc piersi. W końcu ona sama zaczyna poruszać intensywnie biodrami chcąc poczuć wreszcie spełnienie. Rozpoczynam więc powolne, rytmiczne i posuwiste ruchy, teraz już opieram się rękoma o podłogę i patrząc na moją ukochaną wbijam się w jej ciało powodując u niej coraz większą rozkosz. Patrzymy sobie głęboko w oczy i współgramy naszymi oddechami i ciałami potęgując rozkosz. Wijemy się przedłużając stosunek i dyszymy głośno. Justyna dociska mnie do siebie nogami starając się już przeżyć orgazm i zatrzymać mnie w sobie, jesteśmy już na granicy wytrzymałości, większej dawki podniecenia ludzki organizm nie może już wytrzymać. Będąc blokowanym przez jej nogi, zaczynam jeszcze mocniej ją posuwać tak że poruszamy się do przodu na mokrym od soków dywanie. Nagle wszystko się kończy, opadam na Justynę, tuląc się do jej nagiego ciała i razem przeżywmy najdoskonalszy orgazm w naszym życiu. Krzyczymy obydwoje drżąc w spazmach niewyobrażalnej rozkoszy. Trwa to wszystko zaledwie kilkanaście sekund, ale dla nas to jest wieczność. Zmęczeni i zaspokojeni leżymy jeszcze chwilę pieszcząc się delikatnie i spoglądając na przygasający już ogień.
Koszmar, który prześladował mnie od tygodni już nigdy więcej mi się nie przyśnił, a moje stosunki z żoną są wspaniałe.