Ilustracja: Dieter K

Świąteczna groza

24 grudnia 2022

Szacowany czas lektury: 28 min

Nie byliśmy nigdy typem podróżników. Anna powtarzała jednak niejednokrotnie, że jeśliby miała marzyć o jakiejś dalekiej podróży, byłaby to podróż do Ziemi Świętej. Byliśmy ludźmi religijnymi i myśl o pielgrzymce do Palestyny zawsze tkwiła gdzieś w tyle głowy. Nie była to jednak rzecz, która zaprzątałaby na co dzień nasze myśli. 

Stało się jednak tak, że zmarła matka Anny. Anna bardzo ciężko  to przeżyła. Na pogrzebie pojawiła się jej dawno niewidziana ciotka. Ciotka Maria. Była śpiewaczką operową i od lat poniewierała się po świecie z dala od rodziny. Matka Anny nie bardzo lubiła o niej mówić, nie wiedzieliśmy do końca dlaczego, jednak śmierć siostry musiała ją głęboko dotknąć, skoro przyjechała. Spędziliśmy wspólnie wieczór, podczas którego nie odstępowała na krok cierpiącej Anny. Ciotka z wujkiem mieszkali w Jerozolimie i przy winie od słowa do słowa, zaprosili nas na święta do siebie. Zgodziłem się. Przyznam, że zainteresował mnie wujek Józef, a raczej to, czym się zajmował. Okazało się, że jest archeologiem, prowadzącym od lat  wykopaliska pod Jerozolimą. Pomyślałem, że nie można byłoby sobie wymarzyć lepszego przewodnika po Ziemi Świętej, jak znający je od podszewki archeolog. I tak w przededniu świąt pojawiliśmy się na spalonej słońcem ziemi Abrahama i Mojżesza.

Krewni Anny zamieszkiwali kamieniczkę w starej dzielnicy Jerozolimy, w wąskiej uliczce, którą ciężko byłoby się przecisnąć większym samochodem, pośród wielu podobnych, stuletnich kamieniczek o białych, surowych fasadach. Taksówka wysadziła nas przy alei, skąd na nogach poszukiwaliśmy zapisanego na kartce adresu. Ciotka i wujek Anny oczekiwali nas na szczęście na schodach, prowadzących do sklepionej orientalnym łukiem bramy. Wujek był bardzo wysokim i szczupłym mężczyzną. Nosił proste, sięgające szyi włosy, które mimo wieku były idealnie czarne, podobnie jak starannie przycięta broda. Zakrzywiony długi nos i blisko osadzone oczy nadawały mu nieco ptasi, drapieżny wyraz twarzy. Ciocia w mocnym, scenicznym wręcz makijażu i pstrokatej, sięgającej połowy uda sukience na ramiączkach wyglądała niczym dojrzały bukiet tropikalnych kwiatów.

Wnętrze domu tworzyło dziwny labirynt ukrytych w półmroku pomieszczeń. Z obszernego, sklepionego korytarza, którego wnętrze zdobiły gipsowe posągi, prowadziły w dwie strony klatki schodowe, wiodące do kolejnych korytarzy i kolejnych schodów. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, prowadzony przez czarnoskórą służącą do przygotowanego dla nas pokoju. Co ciekawe, pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami nie było drzwi, ale jedynie wiszące w futrynach sznurkowe zasłony z nanizanymi koralikami. Nie inaczej prezentował się nasz apartament. Na szczęście był jasny i obszerny, a niemal połowę jego kubatury wypełniało wielkie, rzeźbione łoże małżeńskie z baldachimem.

Byliśmy zmęczeni podróżą i szczególnie Anna marzyła, żeby jak najszybciej położyć się do snu. Kiedy wróciłem z łazienki po wieczornej toalecie, już spała. Ja jednak nie mogłem zasnąć. Duszne, nocne powietrze sprawiało, że pociłem się i nie mogłem znaleźć sobie wygodnej pozycji do snu. W dodatku przez otwarte okna labirynt wąskich uliczek niósł różne odgłosy miasta. Wiatr świszczał między winklami kamienic i tłukł niezamkniętą bramą. Gdzieś zamiauczał kot, na co rozległy się wycia psów. Wewnątrz zaś co chwilę dzwoniły wiszące w drzwiach, poruszane przeciągiem koraliki. Otwarte pomieszczenia i korytarze niosły echo niepokojąco skrzypiących sprzętów. 

Nagle usłyszałem coś, jakby kroki i stłumiony krzyk. Zerwałem się z łóżka i podszedłem do drzwi. Coś znowu zastukało, ale tak jakby echo przynosiło odgłos poruszanego przeciągiem, niedomkniętego okna. Wróciłem do łóżka, ale ledwie się położyłem, znów dobiegły mnie jakieś nieludzkie dźwięki. Serce podeszło mi do gardła, aż zapaliłem nocną lampkę. Rzeźbione kolumny baldachimu rzucały poskręcane cienie na gołe ściany. Urywany jęk niósł się echem czy to pustych uliczek, czy otwartych korytarzy. Wyszedłem na taras, ale tam panowała cisza. Wróciłem do pokoju i wystawiłem głowę na korytarz. Z mroku dobiegało wyraźne kobiece zawodzenie, tym razem jednak bardziej przypominające dźwięki rozkoszy. Nadstawiłem uszu, żeby lepiej słyszeć, kiedy z głębi doszedł mnie szmer jakby przelatujących nietoperzy. Cofnąłem się, a wtedy z ciemności wyłoniła się postać, przemknęła obok mnie i zniknęła. Nie zdążyłem nawet krzyknąć! Trwało to sekundę, kiedy pojawiła się w smudze światła, rzucanego przez moją nocną lampkę.

 Cały się trząsłem, próbując sobie wytłumaczyć, że to tylko ciotka Maria przemknęła korytarzem. Przez chwilę zobaczyłem jej postać ledwie przewiązaną białym, koronkowym szlafrokiem, prawie bezszelestnie sunącą w dół schodów. Dziwne było jednak to, że wcale mnie nie spostrzegła, ale zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Wróciłem do łóżka i zgasiłem światło, ale serce długo jeszcze tłukło mi się gdzieś pod gardłem. Strach ustąpił jednak miejsca podnieceniu, gdyż odgłosy, które na szczęście po odejściu ciotki ucichły, nie były  dźwiękami horroru, ale erotyku…

 

Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na poznanie Ziemi Świętej, ale mimo to przyznać muszę, że doznałem pewnego rozczarowania. Miałem wrażenie, że wraz z każdym kolejnym punktem programu podupadałem na wierze. Liczyłem, że dostanę od wujka Józefa archeologiczne dowody potwierdzające prawdziwość słów Ewangelii. Wuj jednak bardziej lubował się w magii starych, hebrajskich legend i mitów. Niewątpliwie bardziej marzył o znalezieniu Arki Przymierza, albo Świętego Graala niż sandałów Jezusa, czy Maryi. To były jednak tylko moje odczucia, gdyż żona była zachwycona każdym miejscem i każde słowo naszego przewodnika chłonęła jak gąbka wodę.

W dniu wigilii Bożego Narodzenia pojawiliśmy się w Betlejem. Obserwowałem jak mimo konieczności przeciskania się przez tłumy pielgrzymów, miejsce narodzin Jezusa poruszyło Annę dogłębnie. Roniąc krokodyle łzy, rozgadała się o naszych problemach z poczęciem wytęsknionego dziecka.  Byliśmy małżeństwem już dziesięć lat. Przez cały ten czas staraliśmy się o potomstwo. Bezskutecznie. Nie pomagały badania i wizyty u najlepszych lekarzy, a na in vitro nie pozwalała nam nasza wiara. Moja wiara w pomyślny finał gasła coraz bardziej i zapał do czynienia w tym kierunku starań wypalił się zupełnie, tym bardziej nie byłem zachwycony, że wywlekała w tej chwili nasze prywatne problemy. 

– Nie ma lepszego miejsca niż Betlejem i lepszego czasu niż Boże Narodzenie, aby jeszcze raz się o to pomodlić. – pocieszała ją ciotka Maria.

Dla mnie Bazylika Narodzenia Pańskiego jednak zupełnie nie przypominała szopki, brakowało mi pasterzy w baranicach i pokrytych śniegiem choinek. Nie potrafiłem skupić  myśli, a co dopiero się modlić. Myślałem tylko, żeby jak najszybciej wyrwać się z tłumu ludzi. 

Dobrze, że wuj Józef zmienił temat. Zdradził nam, że na pobliskiej górze prowadzi wykopaliska i jak stwierdził, jego najnowsze odkrycia mogą stanowić przełom w poznawaniu historii chrześcijaństwa. To mogło być wreszcie coś interesującego – pomyślałem. Dodał, że wybierzemy się tam nazajutrz, bo chciał zrobić nam niespodziankę.

Na kolację wigilijną zostaliśmy zaproszeni do znajdującego się piętro niżej ogromnego salonu. Jedną ze ścian  w całości od podłogi po sufit zajmowała bogata biblioteka. Obszerna wnęka naprzeciw biblioteki, zaaranżowana niczym muzealna wystawa, wypełniona była starożytnymi eksponatami. Na różnorodnej wielkości cokołach poustawiane były kamienne i gliniane posążki i malowane naczynia. Posążki przedstawiały głównie nagie postacie kobiece, ale nie w typie antycznego kanonu piękna, jaki znaliśmy z Grecji i Rzymu. Były to postacie jakichś pradawnych, pogańskich bóstw z rogami i wężami we włosach. Z pewną nieśmiałością i zakłopotaniem przesuwałem wzrok po emaliowanych amforach i półmiskach z malowidłami przedstawiającymi, nie jak się tego spodziewałem po domu badacza Ziemi Świętej, sceny biblijne, ale jakieś wyuzdane bachanalia. Szczególnie dotknął mnie jeden malunek przedstawiający scenę,  w której podobny do Satyra brodaty bożek nadziewa na swe olbrzymie przyrodzenie pochyloną postać jakiegoś mitycznego Minotaura z ludzkim ciałem i wielkimi rogami na głowie.

Tymczasem służąca serwowała na stół kolejne, na szczęście tradycyjnie polskie, wigilijne potrawy.

– Starożytni Izraelici nie pozostawili nam niestety po sobie dzieł sztuki. – rozpoczął wuj Józef, dostrzegłszy moje zainteresowanie galerią antycznych osobliwości – Sztuka sakralna to dopiero dorobek średniowiecza. Archeologia biblijna jest nader skromna. Próżno szukać śladów rzekomych wspaniałości królestwa Dawida i Salomona. W wykopaliskach z tamtych czasów znajdujemy za to bogactwo sztuki pogan, koegzystujących z narodem wybranym na tych ziemiach. Kulty egipskiej Aset, czy fenickiej Astarte słynące z rytualnej rozwiązłości, cieszyły się wielka popularnością nawet wśród bogobojnych Izraelitów. – tłumaczył tonem wykładowcy – To wszystko są niestety kopie. Oryginalne, odkryte przez nas artefakty zasiliły zbiory tutejszego muzeum starożytności. 

Wieczór wigilijny minął nam w ciepłej, świątecznej atmosferze.

Anna co wieczór zasypiała jak dziecko, skonane pustynnym upałem, a mnie co noc męczyła bezsenność. Kiedy zamykałem oczy, pod powiekami pojawiał się widok twarzy pogańskich bóstw, które tyleż wzbudzały we mnie jakiś pierwotny lęk co równie atawistyczne podniecenie. Oswoiłem już nocne dźwięki starej kamienicy, ale wspomnienie ciotki Marii przebiegającej w negliżu obok naszej sypialni nie dawał mi zmrużyć oczu. 

W dzieciństwie podobno zdarzało mi się lunatykować. Chyba tym mogę jedynie wytłumaczyć fakt, że nagle odnalazłem się w ciemnym korytarzu. Po kilku chwilach wzrok przyzwyczaił się jednak do ciemności i zaczął rozpoznawać kontury ścian, drzwi i schodów. Ruszyłem przed siebie, w stronę, z której wtedy nadeszła. Skręciłem pod kątem prostym i wspiąłem się po schodach. Wyżej były chyba dwa pomieszczenia. Przystanąłem przy jednych z drzwi, przez które prześwitywał kontur, znajdującego się na przeciwległej ścianie okna. Panowała tam jednak cisza. Tylko koraliki w drzwiach zadzwoniły nieśmiało pod wpływem moich kroków. Minąłem korytarz, skręciłem w lewo i doszedłem do opadających w dół schodów. Gdzieś z dołu dobiegły mnie niesione echem niewyraźne szepty. Wtem przenikliwy gong zegara wybił północ. Serce zabiło mi jak szalone. Z mroku docierał aż tutaj drażniący nozdrza zapach kadzidła. Przypomniałem sobie, że ten sam zapach poczułem wtedy, gdy ciotka przeszła obok naszej sypialni. Ciekawość była jednak silniejsza od strachu. Najciszej jak potrafiłem, na bosych stopach zszedłem w dół klatki schodowej. Za załomem na korytarz padało z jednych drzwi słabe, chybotliwe światło. Odurzył mnie intensywny dym kadzideł. Podszedłem i poprzez rzadkie sznury kryształów zajrzałem do środka. 

Za nimi znajdował się znajomy salon z biblioteką i wystawą antycznych posążków. Oświetlała go jedynie siedmioramienna menora z dopalonymi do połowy świecami. Wielki stół jadalny, przy którym wieczerzaliśmy, nakryty  był szkarłatnym aksamitem, niczym ołtarz, na którym rozrzucone były ozdobne poduchy. Pośród poduch wiły się niczym w gnieździe węży dwa nagie, splecione ciała. Pośród plątaniny członków i głów, która wyglądała niczym cielsko mitycznego potwora z antycznych amfor, w pierwszej chwili nie mogłem dostrzec ludzkich postaci. Musiałem się skupić, żeby walcząc z zawrotami głowy, rozpoznać twarze. Twarz wuja oplecioną kobiecymi udami i pośladkami, i twarz ciotki, pomiędzy kudłatymi kolanami obejmującą ustami męskiego członka. Na skraju tego zadziwiającego legowiska stała na cokole menora z siedmioma świecami, oraz ceramiczne naczynia. Chybotliwe światło świec dotykało skamieniałych twarzy pogańskich bożków, ślizgając się po ich pustych oczodołach i wypukłych biustach, nadając im pozór upiornego ożywienia.

Kobieta wyprostowała się i sięgnęła po czarny kielich, a światło menory oświetliło jej dorodne piersi, które zawisły nad wyprężonym, imponującym męskim przyrodzeniem. Druga jej dłoń poruszała nim nieustannie. Zbliżyła kielich i po chwili zbulwersowany zauważyłem, jak gęste nasienie spłynęło do naczynia. Ujęła następnie stojący pod menorą gliniany flakon i nalała do kielicha nieco mieniącej się czerwienią cieczy. Do mych nozdrzy dotarł kwaśny zapach wytrawnego wina.

Mężczyzna ułożył kochankę na aksamitnych poduszkach i sięgnął ramieniem między jej uda. Wnętrze salonu wypełniło przeciągłe westchnienie. Niczym zahipnotyzowany patrzyłem, jak jego dłoń porusza się coraz szybciej w zagłębieniu jej łona, z którego do mych uszu dotarło mlaskanie wilgotnych warg. Ciało kobiety wiło się z rozkoszy, a jej usta rezonowały coraz głośniejszymi jękami. Ruchy mężczyzny były precyzyjne i pewne siebie niczym u chirurga, albo lepiej, jak u muzyka, którego każde dotknięcie generuje zamierzony dźwięk. Jej brzuch i nogi zaczęły drżeć, a kiedy biodra uniosły się w górę, wziął kielich. Z ust kobiety wyrwał się przeciągły krzyk, a struga płynu trysnęła z jej łona wprost do podstawionego wnętrza naczynia. Z niedowierzaniem śledziłem scenę, w której najpierw wuj kolistymi ruchami dłoni wymieszał zawartość kielicha, a następnie oboje na zmianę zamoczyli w nim swe usta … 

 

Nie pamiętam, jak wróciłem do łóżka. Obudziłem się bardzo późno z bólem głowy i wszystko, co widziałem w nocy, zdawało się być tylko koszmarnym snem. Zeszliśmy dopiero na obiad. Zastawiony w salonie stół nie nosił żadnych śladów nocnych wydarzeń. Ukradkiem zerknąłem w  stronę  siedzącej naprzeciw mnie ciotki Marysi. Oczami wyobraźni spróbowałem wyłonić spod jej sukni kształty nagiego ciała, na które do bólu się wczoraj napatrzyłem. Nie musiałem szczególnie wytężać wyobraźni, gdyż ciotka chodziła po domu w lekkich sukienkach niewystarczająco okrywających jej bujny biust. Jaki cel miały ich nocne, bluźniercze rytuały? Głupia myśl przemknęła mi przez głowę. Czy w dniu Narodzenia Pańskiego zamierzali spłodzić boskie dziecko? Powinienem poczuć raczej niesmak, ale zamiast tego rozpaliło się we mnie niezdrowe podniecenie.

Dopiero po obiedzie nasi gospodarze zabrali nas na wycieczkę, za którą kryć się miała obiecana nam wcześniej niespodzianka. Wąska szosa zaprowadziła nas serpentynami na wzgórza nad Jerozolimą. Nie było to jednak daleko i po kilku minutach dotarliśmy na plac przed starym kościołem, wznoszącym się nad skalnymi urwiskami z widokiem na centrum miasta. 

– To miejsce nazywa się Jebel Ain Karim –  wyjaśnił wujek – To tutaj według Ewangelii Maria z Nazaretu, przybyła w odwiedziny do swej krewnej Elżbiety, która mimo podeszłego wieku poczęła pierworodnego syna.

Nie udaliśmy się jednak do świątyni, w kierunku której przesuwał się kolorowy tłum pielgrzymów. Prowadzeni przez wuja Józefa ruszyliśmy na wiodące stromo w dół schody, gdzie przyklejona do skalnych urwisk stała niewielka kaplica. Wujek otworzył zabezpieczone szyfrem masywne wrota i wpuścił nas do środka. Pełne skrzynek i narzędzi pomieszczenie okazało się tylko gospodarczym składzikiem. Oświetlały je słabe lampy, ale kiedy po otwarciu kolejnych drzwi ukazał się nam wylot ciemnego korytarza, trzeba było włączyć latarki. Wykuta w litej skale sztolnia prowadziła w głąb góry. Po chwili stanęliśmy na krawędzi podziemnej komory, do której zeszliśmy po krętych, drewnianych schodach. Dno komory zasłane było gruzowiskiem głazów. Panował tu zaduch starych krypt.

– Wykopaliska w Jebel Ain Karim prowadzę już od kilku lat. – tłumaczył wuj – Te groty pochodzą z przełomu I i II wieku naszej ery, czyli z pierwszych lat rodzącego się dopiero chrześcijaństwa. 

Przez niski portal przeszliśmy do kolejnych pomieszczeń o sklepionych stropach. W świetle latarek ukazało się nam kilkanaście wysokich glinianych naczyń. Przebiegł mnie dreszcz, na myśl, że to urny ze starożytnymi prochami.

– Dlaczego z całą pewnością mówimy o początkach chrześcijaństwa? – kontynuował – W tych stągwiach znajdowały się doskonale zachowane papirusy. W jaskiniach pracowali skrybowie tłumaczący święte pisma chrześcijaństwa. Spisano na nich teksty Ewangelii Mateusza i Łukasza. Czemu Mateusza i Łukasza? Bo tylko w tych dwóch Ewangeliach opisane są narodziny Jezusa. Znaleźliśmy ponadto papirusy z apokryficzną protoewangelią Jakuba, mówiąca o młodości Marii z Nazaretu. Co to oznacza? Oznacza to, że trafiliśmy na pierwszy znany ośrodek kultu maryjnego!

Korytarz  doprowadził nas do kolejnych, zamkniętych na klucz, stalowych drzwi. Za nimi znajdowało się niewielkie pomieszczenie:  trzy na cztery metry, w którym stała pionowo, niczym trumna, wysoka na półtora metra skrzynia. Wujek podszedł do niej i odchylił jej wieko. W świetle mocnego reflektora naszym oczom ukazał się alabastrowy posąg Matki Boskiej z Dzieciątkiem, pół metra wysoki, stojący na metrowej kolumnie. Matka Boska nie przypominała jednak gotyckich posągów ze średniowiecznych katedr. Była naga, miała obfite kształty niczym pogańskie posążki z salonu wuja Józefa, a dziecko na jej kolanach ssało lewą pierś. Na jej głowie, wśród splotów podobnych do wijących się węży tkwił wielki dysk, niczym u egipskich bóstw. Na dysku wyrzeźbione zostało wielkie oko otoczone promieniami słońca. A więc nie była to figura Maryi?

– Widzicie ten napis? – spytał wuj, wyczuwając moją wątpliwość – To po aramejsku. MIRIAM MATKA CHRYSTUSA. – zapadła grobowa cisza – Widzę wasze zaskoczenie. Też kiedy znalazłem ten posąg, myślałem, że to egipska Izyda. Chociaż kobiecy kształt z pewnością wzorowany był na kananejskiej Aszerze. To nie przypadek. I nie przypadek, że znaleziony został w miejscu, gdzie według tradycji Maria z Nazaretu nawiedziła bezpłodną Elżbietę. Jaskinie w Jebel Ain Karim były chrześcijańską świątynią kultu płodności! Odkryte tu teksty wskazują, że znane z pogańskich świątyń praktyki seksualne, w tym prostytucję sakralną próbowano prawdopodobnie zaszczepić w nowo rodzącym się kościele. Złowrogą Astarte zamieniono tylko na ciepłą Miriam. Widzę zdziwienie na waszych twarzach, ale w tamtych wiekach nierząd świątynny uprawiano od Babilonu, poprzez Fenicję, Grecję po Rzym, od ołtarzy Innany, Astarte, Izydy po świątynie Afrodyty i Kybele. Stosunek seksualny z kapłanką bądź kapłanem symbolizował zjednoczenie z bóstwem i miał zapewnić łaskę. A oko na słonecznym dysku symbolizuje tu bożą opatrzność. I coś w tym chyba było, bo młody chrześcijanizm cieszył się bardzo dynamicznym przyrostem naturalnym.

Byłem zszokowany, niemniej jednak to, co usłyszałem, zaczęło łączyć się w mej głowie w logiczną całość z tym, co zobaczyłem zeszłej nocy. Trudne do pojęcia bluźniercze misteria miały najwyraźniej głębszą, religijną inspirację. Zacząłem żałować przyjazdu do Jerozolimy. Na twarzy Anny dostrzegłem jednak ślepą fascynację. Kiedy wracaliśmy, o niczym innym nie potrafiła rozmawiać ze swoimi krewnymi. Byłem tym już bardzo zmęczony, dlatego postanowiłem zostawić ją w ich rękach, a sam udałem się na dłuższy spacer. Nazajutrz mieliśmy wracać, a mnie kotłowało się w głowie. Dziwny lęk przed powrotem do domu wujostwa trzymał mnie na mieście aż do zmierzchu.

Wróciłem cichaczem do pokoju, ale w naszej sypialni nie zastałem Anny. Obok łóżka na cynowych miseczkach tliło się za to kadzidło. Zdziwiło mnie to, ponieważ Anna nie używała nigdy takich rzeczy. Ich znajoma woń była tak intensywna, że aż zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się po korytarzu, aż zauważyłem światło, przenikające przez girlandy koralików zasłaniających wejście do łaźni. Odsunąłem kilka sznurów i zajrzałem do środka. W wielkiej, okrągłej wannie, siedziała Anna w towarzystwie swojej ciotki. Zbliżyłem się zaskoczony, że nie siedzą w wodzie, ale w jakiejś białej, niezbyt przyjemnie woniącej cieczy. Drobna i niewysoka Anna zanurzona była w niej po szyję, ciotce Marii sięgała zaś jedynie do biustu. Jej wielkie piersi unosiły się na powierzchni płynu niczym dwie boje. Nie mogłem oderwać od nich wzroku, mając ciągle w głowie wczorajszą, rozpustną orgię.

– To kąpiel w kozim mleku – przerwała mi słodkim głosem – praktykowana już w Egipcie przez Kleopatrę. Zobaczysz, nie poznasz ciała swojej małżonki!

Wziąłem się w garść i przepraszając za najście, opuściłem łaźnię. Popędziłem przez sypialnię do toalety, aby jak najszybciej dać ujście trawiącemu mnie pożądaniu, z którym nie mogłem sobie poradzić. Po wszystkim poczułem się, jakby z nasieniem wypłynęła ze mnie cała krew i otumaniony kadzidłami  zaległem w łóżku.

Nie wiem, jak długo czekałem na żonę. Nie wiem, czy zasnąłem, ale kiedy weszła do sypialni, nie spałem na pewno. Miała na sobie jedynie prześwitującą, koronkową tunikę, przez którą w świetle niesionej przez nią świecy widać było jej drobne piersi. Usiadła obok i zaczęła mnie rozbierać. Zażenowany spojrzałem na moje podbrzusze. Byłem wypompowany i wiedziałem, że nic już z tego nie będzie. Nie wstydziłbym się może tego przed swoją żoną, ale ku skrajnej konsternacji zauważyłem dopiero teraz, że za Anną do sypialni wszedł wujek Józef i ciotka Maria, i w świetle wniesionych świec przystanęli po bokach naszego małżeńskiego łoża.

Wyglądali przedziwnie. Wuj Józef odziany był jedynie w osłaniającą biodra złotą przepaskę, jakie nosili faraonowie, a na głowie miał rodzaj korony ze sterczącym na samym czubku wysokim, nabitym rubinami, złotym szpikulcem. Ciotka Maria miała na szyi wielką, złotą kryzę, pod którą sterczały na boki jej masywne piersi. Przepasana była jedynie zasłaniającymi srom koralami, na głowie zaś miała wielki złoty dysk, z wygrawerowanym okiem, niczym figura Miriam z Jebel Ain Karim. W dłoni trzymała flakon, który pochyliła nade mną. Na mój tors i podbrzusze wylała się strużka oliwy. Moje nozdrza napełnił intensywny zapach piżma. Dłonie ciotki rozsmarowały wonne olejki na moich ramionach i klatce piersiowej. Potem wzięła się za uśpione podbrzusze, które jak za dotykiem magii zaczęło dźwigać się do życia. Poszukałem wzrokiem żony, chcąc się pochwalić odzyskaną pełnią męskiego kształtu, ale natknąłem się na jej beznamiętne spojrzenie. W dłoniach trzymała kielich, który podała swej ciotce, a ta z kolei zbliżyła go do mych ust. Nie zaprotestowałem, chociaż wzdrygnąłem się na myśl, że w środku znajduje się mikstura, którą obserwowałem zeszłej nocy…

Napiłem się, ale w jej smaku nie znalazłem nic oprócz mocnego wina. Ciotka Maria odebrała pusty kielich i nachyliła się nade mną. Poczułem na biodrach jej ciężar i zrozumiałem, że jestem już w jej gorącym i wilgotnym wnętrzu. Wyprostowała się i położyła sobie na piersiach moje dłonie. Jej kształty były obfite i dojrzałe, pełne przesadnych aż miejscami krągłości niczym u pogańskich posążków. W dotyku jednak zapewne dzięki mlecznym kąpielom jej skóra była delikatna i aksamitna, oprócz twardych jak kamień sutków, które aż kłuły w dłonie. Ruchy jej bioder płynne i organiczne sprawiły, że odpłynąłem w niewysłowionej rozkoszy, zapatrzony w odblaski świec, pełzające po złotym dysku na głowie sakralnej kochanki.

W końcu zostawiła mnie spełnionego. Uspokajając oddech, przez wpół zamknięte powieki patrzyłem, jak pełznie przez draperie pościeli w stronę oczekującego jej Faraona. Odpięła z jego bioder przepaskę i bezwstydnie rozchylając nogi, oddała mu swą niezaspokojona wciąż chuć. 

Chwyciłem za dłoń Annę, chcąc żeby się przy mnie położyła, ale ona bez słów wskazała tylko moją zużytą już na dobre męskość, jakby chciała powiedzieć, że moje nasienie musi przebyć teraz drogę przez naczynie grzechu i włócznię Arcykapłana, zanim trafi do jej łona. Poczułem się nagi i zawstydzony naciągnęłam na biodra prześcieradło.

Z zazdrością spojrzałem na Arcykapłana, który ściskając w dłoniach szeroko rozchylone nogi grzesznicy, gwałtownymi pchnięciami wydobywał z niej ostatnie spazmy i krzyki spełnienia… A następnie gestem dłoni przywołał moją żonę. Anna przekroczyła  mnie bez wahania, zrzuciła  z siebie tunikę i wypięła przed nim pośladki.

 Nic mnie już nie mogło zaskoczyć.  Patrzyłem więc beznamiętnie, jak bierze ja od tyłu. Łudziłem się, że ten szalony rytuał wkrótce się skończy, ale myliłem się. Ich nagie, splecione ciała wiły się przed moimi oczami bez końca, niczym oślizgłe płazy mlaskające śluzem i bulgoczące rozwartymi lubieżnie ustami  wyrzuconych na brzeg ryb. Nie wiem już nawet, ile to trwało, bo padłem w końcu zemdlony.

 

Kilka tygodni po powrocie z Izraela spłynęła na nas pełnia szczęścia. Dowiedzieliśmy się, że Anna jest w ciąży. Po dziesięciu latach bezskutecznych starań, po wielu chwilach zwątpienia i rezygnacji łono mojej żony wypełniło się nadzieją nowego życia. Anna była najszczęśliwszą osobą na świecie. Ja również…

Muszę w tym miejscu do czegoś się przyznać. Prawdopodobnie był to skutek narkotycznych kadzideł, które nieustannie tliły się w domu wujostwa, niemniej jednak wracałem do kraju dotknięty swoistą amnezją. Wszystkie bluźniercze rytuały, których byłem świadkiem i uczestnikiem, coś jakby wykasowało z mojej pamięci. Wracałem z przekonaniem, że Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy na modlitwie do Matki Bożej patronki domowego ogniska, do której to specjalne nabożeństwa miały nam wyprosić dar potomstwa. Wracaliśmy wypełnieni taką wiarą, że przez następny miesiąc kochaliśmy się dzień w dzień, aby nie zaprzepaścić danej nam szansy. I w końcu nasze nadzieje się ziściły.

Wszystko wydawało się zmierzać ku pełni szczęścia, aż do dnia lekarskiej wizyty. Tego dnia doktor wykonujący usg brzucha Anny zawołał mnie przed monitor, żebym na własne oczy zobaczył cud poczęcia. Uśmiechając się do mnie serdecznie, wskazał długopisem zarodek wielkości ziarna fasoli, pulsujący ukrytym w nim życiem. Kiedy jednak na niego spojrzałem, oblały mnie zimne poty, a nogi zaczęły drżeć. Przyjrzałem się raz jeszcze, nie wierząc własnym oczom. Zakręciło mi się w głowie i nagle jakby ktoś odkręcił śluzy pamięci, z mojej głowy wylały się straszne obrazy… Ten zarodek patrzył na mnie okiem z dysku Madonny z Jebel Ain Karim! To nie było moje dziecko! Doktor próbował mnie uspokoić. Zapewniał, że to się zdarza. Ojcowie czasem reagują szokiem. Ale ja w jednej chwili wszystko sobie przypomniałem. Nie przekonał mnie. Nie zwariowałem. Ciąża Anny to był owoc strasznych, pogańskich obrzędów ku czci bluźnierczej Madonny, do udziału w których zostałem zmuszony przez mroczne siły zła!

Ten tekst odnotował 18,220 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.34/10 (30 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (25)

+2
-1
Gdyby jeszcze jacyś kosmici...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

a kiedy biodra uniosły się w górę, wziął kielich. Z ust kobiety wyrwał się przeciągły krzyk, a struga płynu trysnęła z jej łona wprost do podstawionego wnętrza naczynia. Z niedowierzaniem patrzyłem, jak kolistymi ruchami dłoni miesza zawartość kielicha


uniosły w górę, podstawionego wnętrza naczynia, kolistymi rucjami miesza - wiem, że chodzi o wuja, ale gramatycznie to wcale nie jest jasne. Ostatnim podmiotem pasującym gramatycznie do orzeczenia (a więc podmiotem domyślnym) jest struga.
Ten fragment, swoją drogą fantastyczny, radziłbym poprawić. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

To tutaj według Ewangelii


Wydaje mi się, że zawodowiec zagłębiony po uszy w temacie, mówiąc do katolickiego religialsa, też chyba znającego Biblię, sprecyzowałby o którą ewangelię chodzi. Jest ich co najmniej kilka.

Liczyłem, że dostanę od wujka Józefa archeologiczne dowody potwierdzające prawdziwość słów Ewangelii. Wuj jednak bardziej lubował się w magii starych, hebrajskich legend i mitów. Niewątpliwie bardziej marzył o znalezieniu Arki Przymierza, albo Świętego Graala niż sandałów Jezusa, czy Maryi.


Tu też się czepnę: Graal, z tego co wiem o mitologii, należy do uniwersum jezusowego. Byłby więc jak najbardziej artefaktem użytecznym dla poszukiwaczy potwierdzenia historii nowotestamentowych. Tak mi się przynajmniej wydaje. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przedni tekst. Teraz już wiem, jak wyjaśnić fenomen skokowego wzrostu liczby chrześcijan w Antyku. To wcale nie zasługa altruizmu (opieka nad chorymi itp.) w obrębie sekty i nie eksterminacja konkurencyjnych kultów (pogan), i nie państwowy sponsoring (vide św. Flavia Julia Helena Augusta), tylko włócznia Arcykapłana! 😉 Niech się chowa Bart Ehrmann z jego numerologią funkcji wykładniczej.

Ale tu i ówdzie zgrzyta.

stała pionowo niczym trumna półtora metry wysoka skrzynia


pół metra wysoki

- Nie brakuje "na"? Wysoki na pół metra? Ale może dałoby się to zapisać ładniejszą polszczyzną?

– To kąpiel w kozim mleku. – przerwała mi słodkim głosem – Praktykowana

To kąpiel w kozim mleku - przerwała mi - praktykowana...

Poczułem się nagi i zawstydzony naciągnęłam na biodra prześcieradło.

Płeć okazuje się płynną jak w ideologii gender według K. Wojtyły i M. Jędraszewskiego. 😉

Wszystkie bluźniercze rytuały, których byłem świadkiem i uczestnikiem, coś jakby wykazywało z mojej pamięci.

wykazywało z pamięci?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki @MrHyde za korektę. Co do Graala nie zgodzę się. Święty Graal jest wytworem średniowiecznych legend związanych z rycerzami Króla Artura i później z Templariuszami, w których to, podobnie jak Arka Przymierza, jest przedmiotem o właściwościach magicznych.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Co do Graala nie zgodzę się. Święty Graal jest wytworem średniowiecznych legend związanych z rycerzami Króla Artura i później z Templariuszami, w których to, podobnie jak Arka Przymierza, jest przedmiotem o właściwościach magicznych."

Ja tam bym sie zgodził. 😉
Arka Przymierza jest elementem starotestamentowym - nie wnikam kiedy de facto wymyślonym. Może też przez Templariuszy. 😉 Graal jest na wskroś chrześcijański. Wg Wikipedii: "W niektórych ich wersjach jest to kielich, którym posłużył się Jezus Chrystus w czasie Ostatniej Wieczerzy, a później użyty przez Józefa z Arymatei do zebrania krwi Jezusa po ukrzyżowaniu"

Jeśli więc przeciwstawiasz imaginarium przedchrześcijańskie (hebrajskie legendy, Arka) imaginarium chrześcijańskiemu (sandał Jezusa, Graal), ale Graala wymieniasz jednym tchem z Arką, to coś zgrzyta.

Wuj jednak bardziej lubował się w magii starych, hebrajskich legend i mitów. Niewątpliwie bardziej marzył o znalezieniu Arki Przymierza, albo Świętego Graala niż sandałów Jezusa

Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
No cóż, tag "boże narodzenie" sugerował nieco inne treści, ale nie narzekam 😉

Lektura trafiła mi się w dobrym momencie, bo nie dość, że święta, to jeszcze Palestyna. Niezbyt kręcą mnie zaproponowane przez Ciebie erotyczne motywy, ale naprawdę fajny wątek. Podobało mi się, że opowiadanie pomimo raczej mało prawdopodobnych scen było dla mnie całkiem wiarygodne. Może przez potencjalne "wariactwo" narratora, a może przez elementy mistyczne, ale było. No i oczywiście duży plus za konsekwencję. Czasami autorzy kończąc tekst nie pamiętają już, jak go zaczęli, a tu wątek ciąży bardzo fajnie się przewija.

Myślę, że masz nosa do prowadzenia narracji. Do pewnego momentu towarzyszyło mi przeświadczenie, że świetnie czujesz jakie elementy opisać, a jakie pominąć. Na plus też język. Jak na to, że tekst jest nieźle zredagowany, jakoś dziwnie dużo podwójnych spacji i braku ogonków. Momentami irytowały mnie powtórzenia i w kilku miejscach aż prosiło się, by przestawić szyk, żeby tekst bardziej śpiewał, ale nie zmienia to faktu, że opowiadanie mi się podobało. I to pomimo tego, że wątek erotyczny nie trafia w mój gust. Wystawiam zasłużoną, bardzo dobrą ocenę 🙂

Aha, jeszcze jedno. Bardzo drażniło mnie, że dorosły chłop nazywa rodzinę małżonki ciocią i wujkiem, zamiast po imieniu. Przecież on nie ma 5 lat! 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Odnośnie ciotki i wujka to powiem, że co kraj to obyczaj. W moim kręgu tak się mówi. Ja przyznam, że do wujków mojej żony też tak mówię. Może to faux-pas 😐
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Jeśli chodzi o zwroty adresatywne w rodzinie, to jest to oczywiście sprawa grupy wiekowej i regionu Polski. W moim regionie małżonkowie zwracają się do osób z rodziny współmałżonka tak jak współmałżonek i to niezależnie od wieku. Różnice kulturowe są z reguły niedoceniane. Ja do dzisiaj nie mogę się przyzwyczaić do tego, że przeróżni nie znani mi ludzie (np. z infolinii, akwizytorzy) zwracają się do mnie per "panie+imię". Odbieram to jako nieuprawnione spoufalanie się, bo norma regionalna to "panie+nazwisko", a najlepiej "proszę pana".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0


Ja do dzisiaj nie mogę się przyzwyczaić do tego, że przeróżni nie znani mi ludzie (np. z infolinii, akwizytorzy) zwracają się do mnie per "panie+imię". Odbieram to jako nieuprawnione spoufalanie się, bo norma regionalna to "panie+nazwisko", a najlepiej "proszę pana".



*Zapiszcie ten dzień w kajecikach moi mili, Tomp zapisał nieznani ze spacją! Świat się kończy!*

A to nie jest bardziej suma dwóch zjawisk niż naleciałość?
Pierwsze to fakt, że przedstawianie się należy zaczynać od imienia (Pisał to Pan Literka w Anagorce); stąd będziemy o sobie mówić "Bożena Markowska" a nie "Markowska Bożena" i wydaje się to przynosić skutek traktowania imienia nadrzędnie, niż nazwiska.
Druga to sprawa ochrony danych po wprowadzeniu rodo. Wcześniej do gabinetu lekarskiego wywoływali po nazwisku, teraz po imieniu. Na infolinii też nie mogą ujawniać twojego nazwiska, stąd wybiera się bardziej powszechne imię (albo być w mojej sytuacji, że po nim łatwiej mnie znaleźć).

Pewnie, jak ktoś obcy zwróciłby się do ciebie per "panie Areczku" lub "panie Krzysiu" a nie "panie Arkadiuszu" lub "panie Krzysztofie" można dostać pierdolca, ale w innej sytuacji nie traktowałabym tego aż tak.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0

Pewnie, jak ktoś obcy zwróciłby się do ciebie per "panie Areczku"



Panie Areczku, strona główna na Pokątnych jest dla zarządu, dla pana są głębokie rezerwy poczekalni 😄
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Znany" to imiesłów przymiotnikowy bierny. Przeczenie z imiesłowem przymiotnikowym biernym mocą orzeczenia RJP z grudnia 1997 roku zaleca się pisać łącznie (nieznany), acz orzeczenie to głosi dosłownie: "Rada Języka Polskiego podejmuje decyzję pozytywną co do łącznej pisowni nie z imiesłowami odmiennymi z dopuszczalnością świadomej pisowni rozdzielnej".
Sytuuję się w gronie świadomych użytkowników języka i w połączeniu z "mi" rozdzielna pisownia pasuje mi bardziej jako akcentująca przeczenie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Rascal Z pomysłem z łączeniem "panie+imię" z kolejnością wymieniania (w mowie i piśmie) "imię+nazwisko" spotykam się po raz pierwszy. Dotąd łączyło się to z regionami i zaborami oraz z amerykanizacją życia, która faworyzuje przechodzenie na ty. RODO chyba zaistniało później, niż tykanie, więc jego wpływ wydaje się nieistotny.
Taka anegdota o RODO:
Recepcjonistka do pacjentki w przychodni lekarskiej:
– Imię i nazwisko proszę.
– Alina Białacka.
– OK. Jak lekarz ma panią wywołać?
– Białacka.
– Ale mamy RODO i po nazwisku nam nie wolno. Proszę podać pseudonim.
– To niech będzie... Białacka.
– W porządku. Gabinet 5.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
@Tomp - no a na przykład studia? W zasadzie prowadzacy to też obcy ludzie, z którymi widujesz się 1 raz w tygodniu po 2 godziny przez 4 miesiące (bo tyle faktycznie trwa semestr) i potem o nich zapominasz. I tam także jest "pani Agnyzo pani coś tam zrobi". A teraz jak mam cokolwiek do załatwienia np. w administracji wspólnoty, to też "pani Marto, jest sprawa". I tak dalej. Widać taka konwencja, którą swoją drogą popieram jak najbardziej, bo to zdecydowanie bardziej naturalne niż łamanie sobie języka na odmianie nazwisk, zwłaszcza tych dziwnych albo pochodzenia obcego. I (zazwyczaj nieuzasadniony niczym) szacunek nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą ja w ogóle nie lubię (z każdym rokiem coraz bardziej) tej nadętej nazwiskowej tytułomanii w rodzaju "pan doktor inżynier senior executive manager fafarafa Malinowski". Że nie wspomnę o idiotycznym licealnym "pani profesor". No nie. "Pani magister" i nic więcej, podrzędna nauczycielko z bożej łaski.

A wszelkie recepcjonistki, sekretarki, portierzy itp. to są ludzie z absolutnie wyłączonym myśleniem. Jakby im kierownik kazał jutro przyjść do pracy w stroju klauna, to by się nie zapytali "ale po co", a "w jakim kolorze kupić perukę" 😄 Więc nie radze sugerować się ich zdaniem w jakiejkolwiek sprawie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Ja do dzisiaj nie mogę się przyzwyczaić do tego, że przeróżni nie znani mi ludzie (np. z infolinii, akwizytorzy) zwracają się do mnie per "panie+imię"."

Przecież to jest norma kulturowa w Polsce. Zwraca się: 1. "Pani Marto", "panie Patryku", 2. "pani prokurator", "panie docencie", 3. "Wasza ekscelencjo", 4. "Proszę pani", "proszę pana", ale nigdy-przenigdy po nazwisku. Per "pani Merkel"/"panie Kowal" to z kolei norma niemiecka (za to nigdy-przenigdy Herr+imię. "Herr Klaus" to pan o nazwisku Klaus, jak np. były premier Czech, a nie o imieniu Klaus).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde Tak to norma niemiecka. Zabory. Pisalem. @Agnessa No przecież napisałem, że to kwestia regionu i pokolenia. Jakby do mojego ojca (po II WŚ uczył w technikum zaocznym w mieście byłego zaboru pruskiego) uczeń zwrócił się per panie+imię, toby miał duuuuuuuży minus, a na pewno ojciec by mu zwrócił uwagę. Tak, pisałem, że to zmieniło się w ostatnich dwóch pokoleniach w CAŁEJ Polsce, bo kiedyś zróżnicowanie regionalne było większe (TV wyrównuje język, a wiadomo gdzie są studia TV i skąd są osoby tam pracujące). Kiedyś czytałem, że panie+imię w czasach zaborów i w międzywojniu to głównie w Krakowie. Na przedwojennych filmach pani/panie+imię to mówiono do stróża i pomocy domowej, nigdy w drugą stronę.
Per pani magister/panie magistrze to w aptece, bo tylko tam magister jest tytułem zawodowym, a stopniami wykształcenia w zwrotach adresatywnych nie było (i nie ma) zwyczaju się posługiwać; chyba, że ktoś jest ze wsi i mu dyplom magistra zastąpił wychowanie (znałem osoby, które tak kazały się tytułować w urzędach).
Profesor to tytuł zawodowy w szkołach średnich i zwracanie się do nauczyciela licealnego per pani magister/panie magistrze to objaw niewychowania i nierozumienia polszczyzny.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1

Profesor to tytuł zawodowy w szkołach średnich i zwracanie się do nauczyciela licealnego per pani magister/panie magistrze to objaw niewychowania i nierozumienia polszczyzny.



By uczyć w liceum, wystarczy magister, stopień doktora jest konieczny na poziom akademicki – stąd większość nauczycieli (przynajmniej za moich czasów, czyli dekadę w tył) takowego nie posiadało i dlatego nikt do nich nie walił nawet na "panie magistrze". Zresztą to tak jak mgr inż. (Mało Gówno Robię I Nieźle Żyję), raczej pisze się to przed imieniem i nazwiskiem dla poczucia większego ego.
No, a na biełki rozum, by mówili do ciebie per "profesorze" musiałbyś obronić pracę doktora habilitowanego, ale do magistra na kierunku medycznym już mówimy per "doktorze". Język polski najtrudniejsza na świecie nawet w regułach nazywania ludzi.

Bo ktoś jeszcze mówi per "stryjku" i "stryjenko" czy wali właśnie "ciociu" i "wuju" bez względu na to, czy to rodzina po kądzieli, czy mieczu? Albo jak ja mówię, że mimo bycia jedynaczką ma 3 siostrzeńców ("dwóch ciotecznych i jednego stryjecznego, bo moja siostra stryjeczna i cioteczna mają synków")?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Na wsiach to jeszcze się mówi "panie!"/"pani!" bez imienia, i bez nazwiska, i nawet bez tytułu. I to jest uprzejme. Ot, jeszcze jedna norma. A do nauczyciela licealnego należy się zwracać per profesor i basta. Choćby delikwent nie miał przed nazwiskiem nawet B.A. To tytulatura starsza nawet niż obecny uniwersytet w Warszawie. 😉 Tradycja, spuścizna pradziejów... a tradycję trzeba cenić 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp / @Rascal / @MrHyde - ja piszę o tym samym, ale z innego punktu widzenia. Rozumiem tradycje, utarte zwyczaje i tak dalej. Ale spójrzcie na to z boku: magister (czy tam zgidnie z dzisiejszymi modami "magistra") w podstawówce to "proszę pani", w liceum "pani profesor", a na studiach "pani magister". "Doktor" to tytuł naukowy i zwyczajowa nazwa lekarza, a wielu mówi też tak na aptekarza, choć ten może być tylko technikiem farmacji. "Inżynier" też ma przecież wiele znaczeń (w pracy mam cały dział "inżynieringu"), a z kolei "licencjata" samodzielnie się własciwie nie używa, nie wiedzieć czemu. Do tego dochodzą docenci (na czele z Furmanem - kto zna, ten wie), doktorzy habilitowani, pisiont rodzajów profesorów i wszelkie możliwe i niemożliwe połączenia między nimi. Wybaczcie, ale nikt mi nie wmówi, że nie da się tego jakoś sensownie ogarnąć, choćby nawet po to, żeby sytuacja była jasna: mgr to mgr, dr to dr, prof. to prof., więc zamknąć wasze wyształciuchowate dupy 😄

(Jak coś, to też sie zaliczam do wyksztalciuchów, stąd tym bardziej drę z nich łacha)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde Na wsiach już się nie mówi per "panie ładny"? Ja się z tym jeszcze 25 lat temu spotkałem w Małopolsce.
@Agnessa Doktor to nie tyle "zwyczajowa nazwa" lekarza, ile tytuł zawodowy, tak jak "mecenas" jest tytułem zawodowym prawnika (w Polsce) a "officer" to tytuł zawodowy szeregowego policjanta (w USA i GB).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

A do nauczyciela licealnego należy się zwracać per profesor i basta. Choćby delikwent nie miał przed nazwiskiem nawet B.A. To tytulatura starsza nawet niż obecny uniwersytet w Warszawie.



Ale spójrzcie na to z boku: magister (czy tam zgidnie z dzisiejszymi modami "magistra") w podstawówce to "proszę pani", w liceum "pani profesor", a na studiach "pani magister".



Nie wiem, może serio jakaś przepaść wiekowa, ale jak kończyłam liceum dekadę temu (w 2012), to nikt już do nauczycieli nie zwracał się per "profesorze" (częściej to wdziałam w książkach) – tylko standardowym "proszę pana". Raz, bardziej dla beki, klasowa blachara do fizyka rzuciła, to się w uj zdziwił. Może taka maniera przetrwała w jakiś prestiżowcach pokroju warszawskiego Batorego, ale w moim LO "ostatniej szansy przed zawodówką" tego nie było; podobnie, kiedy pytałam o to kuzynka (ten sam rocznik), to też stwierdził, że nikt tak się nie zwracał u niego (Września).
Kuzynka, która teraz jest w klasie maturalnej techbazy (ta sama szkoła, tylko zrezygnowali z LO) też stwierdza, że jedynie mówią standardowe per "pan/pani"

Natomiast, właśnie na studiach (UJ) częściej o wykładowcach i prowadzących ćwiczenia się mówiło jako profesorach; a z tego, co pamiętam, jak chodziłam na fakultet nauczycielski (2013), to właśnie system wygląda tak:
– licencjat pozwalał na naukę w klasach 4-6, gimbaza
- magister liceum
- doktorat nauczyciel akademicki
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp ja w Małopolsce spotykam się jeszcze z tytulaturą : "kierowniku" np. "kierowniku pożycz dychę" 😁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Agnesso, dodaj jeszcze włoskiego dottore (odpowiednik pol. licencjata) i "Brennerdoktor" — dottore z Tyrolu południowego z dyplomem przetłumaczonym na włoski niemiecki. 😉

"Wybaczcie, ale nikt mi nie wmówi, że nie da się tego jakoś sensownie ogarnąć"
Na pewno nie wmówi 😉 A co do sensownego ogarniania, jest takie magiczne słówko: kontekst. No i niestety, nie każdy magister to mgr, nie każdy doktor — dr, nie każdy profesor — prof, i nawet nie każdy prof — dr hab. Do tego wcale nie każdy dr musi być magistrem...
Czy komuś to naprawdę przeszkadza? 😉

Raskalko, a nie jest przypadkiem tak, że "nauczyciel akademicki" to dopiero z "habil." przed imieniem i nazwiskiem? A goły doktorek to tylko do tv (Ogórek) albo do polityki (Mentzen). 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Sajmon Szefie, jednego? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Sajmon "Kierownik", jak się ma kaca lub tylko 1 promil i potrzeba na ćwiartkę, jest obowiązkowy w całej Polsce. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.