Sprawa Laury K. (II)
9 czerwca 2022
Sprawa Laury K.
Szacowany czas lektury: 51 min
Obiecana druga część "Sprawy Laury K." Raczej ostatnia. Chociaż furtka pozostaje otwarta...
Lektura części drugiej bez przeczytania pierwszej nie ma żadnego sensu, o czym lojalnie uprzedzam.
Aha... Dla porządku zaznaczam, że w tekście wykorzystałem, stosując oryginalną pisownię, fragmenty utworu "Laura i Filon" autorstwa Franciszka Karpińskiego, niech mu ziemia lekką będzie.
I jeszcze jedno. Nie nadużywam wulgaryzmów. Czynię tak czasem w określonym celu. Otóż używam ich, gdy rośnie napięcie erotyczne i specyficzny klimat. Zaśmiecając nimi fabułę wcześniej i bez potrzeby, tracimy punkt odniesienia, powodujemy dewaluację pikanterii, co polecam uwadze niektórych autorów. To samo tyczy się używania przeze mnie słów typu "anus" zamiast "kakaowe oczko" albo "męskość" zamiast "chuj" na przykład. Kto to czuje - niech będzie błogosławiony pośród erotyków (nie mylić ze sklerotykami) ;)
Laura położyła się na boku. Areszt śledczy tonął w mroku nocy, a panująca w budynku cisza dzwoniła kobiecie w uszach.
Film wspomnień urwał się jak taśma w starym projektorze kinowym, jednak po chwili na ekranie pojawiły się kolejne obrazy.
Antek zdążył wpłacić pieniądze na wycieczkę w ostatniej chwili. O wyznaczonej godzinie zjawił się na dworcu kolejowym i stał na peronie, szepcząc coś ze swoim nieodłącznym kumplem Robertem. Obaj mieli na głowach czapki bejsbolówki. Luźne spodnie dopełniały stereotypu nonszalanckich nastolatków.
Wuefista, pan Jan, zarządził zbiórkę i przeliczył uczestników. Piętnaścioro rozbrykanych zazwyczaj pierwszoklasistów poruszało się ospale. Wyrwani z łóżek o świcie, nie zdążyli jeszcze nabrać energii. Odprowadzający swe pociechy rodzice, jedni po drugich znikali, śpiesząc się do pracy.
Dalekobieżny skład PKP zatrzymał się, zgrzytając hamulcami. Był prawie pusty. Młodzież rozlokowała się w wagonie. Część od razu zasnęła, pozostali prowadzili ciche rozmowy.
Gdy dojeżdżali do oddalonego o trzydzieści kilometrów Olsztynka, Laura przeprowadziła pedagogiczną lustrację podopiecznych. Nie zaskoczyło jej, że Antek i Robert zajęli osobny przedział i rozłożyli się wygodnie na siedzeniach. Na jej widok przerwali rozmowę.
– Wszystko w porządku, chłopcy? – zapytała, spoglądając czujnie na dwa plecaki, umieszczone na półkach bagażowych.
– Wszystko gra i buczy – odparł Robert.
Antek nie odezwał się. Popatrzył na nauczycielkę z lekkim uśmiechem.
– Tylko żadnego piwa – pogroziła palcem.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. To będzie długa droga – pomyślała.
Słońce chowało się za skałami, gdy zmęczona podróżą grupa dotarła do dużej, piętrowej góralskiej chaty. Właściciel starej konstrukcji z typowych dla okolic Zakopanego drewnianych bali, rozbudował odziedziczoną po przodkach nieruchomość.
Przestronne wnętrze, po przeprojektowaniu, mieściło sześć cztero i pięcioosobowych pokoi, cztery łazienki, salon z kominkiem i kuchnię. Pensjonat stał na uboczu, a z jego okien roztaczał się imponujący widok na tatrzańskie szczyty.
– Dobrze, że już jesteście – niewyglądający na górala „gazda” przywitał się z Laurą i Janem.
– Zostawiam was na gospodarstwie. Muszę wracać do Krakowa – dodał. – W razie potrzeby, dzwońcie. I nie spalcie mi chałupy – omiótł wzrokiem licealistów, którzy rozsiedli się na trawie i rozcierali obolałe, nieprzywykłe do długiego marszu, nogi.
– To bardzo grzeczni uczniowie – zapewniła polonistka. – Może pan spać spokojnie.
– Na to właśnie liczę – uśmiechnął się bez przekonania właściciel.
Cały dom… Trzy doby za niezłą cenę… przed sezonem – pocieszył się w duchu i wsiadł do samochodu.
Licealiści dobrali się w grupki i zajęli pachnące drewnem pokoje. Antek i Robert wywalczyli jeden tylko dla siebie.
Laura zbyła karcącym spojrzeniem wuefistę, który miał w oczach dziwną sugestię i pokazała mu drzwi naprzeciwko lokum, które wybrała.
Będąc od dwóch lat samotną rozwódką, przyzwyczaiła się do łakomych spojrzeń, którymi obdarzali ją mężczyźni. Pan Jan również do nich należał, ale nigdy nie pozwolił sobie na żaden niestosowny gest.
Dobrze, że są tak zmęczeni – pomyślała, idąc do łazienki. Szmer w pokojach cichł. Po godzinie zapadła głucha cisza. Wszyscy zasnęli.
Oprócz dwóch chłopaków z sąsiedniego pokoju, którzy szeptem komentowali zawartość kieszeni plecaka Roberta i badawczym wzrokiem przyglądali się drewnianym ścianom.
Poranek przywitał gości słońcem.
– Najedli się? Napili? To rozejść się do pokojów i za pół godziny zbiórka na tarasie.
Pan Jan donośnym głosem usiłował rozbudzić klasę, a właściwie tę jej część, która zdecydowała się posmakować czegoś innego niż spędzanie wolnego czasu przed komputerem albo w galerii handlowej. Wysiłku fizycznego.
– Proszę pana, Robert z Antkiem gdzieś zniknęli – życzliwie doniosła Małgosia, przewodnicząca klasy.
– Jak to? – zaniepokoił się wuefista.
– Nie przyszli na śniadanie. A poza tym Antek jest jakiś dziwny… – zawahała się pucułowata dziewczyna.
– Co znaczy „dziwny”? – zapytał opiekun wycieczki.
– Bo jeszcze ani razu od wczoraj nie klepnął Gośki w dupę – rzucił ktoś z głębi salonu.
Klasa wybuchnęła śmiechem, a Małgosia spłonęła rumieńcem na twarzy.
– To rzeczywiście dziwne… – uśmiechnął się pan Jan, patrząc na opięte dżinsy przewodniczącej. – Dobra. Koniec żartów. Idziemy na Giewont. Zajmie to nam, licząc drogę powrotną, cały dzień. W pokoju ich nie ma? – dociekał.
W tym momencie drzwi od „bacówki” otworzyły się z trzaskiem.
– Antek wykręcił sobie nogę! – krzyknął Robert, wpadając do izby.
– Gdzie? – wuefista podbiegł do chłopaka.
– Tam. Za domem. Pośliznął się na mokrej trawie. Leży i jęczy! – chłopak wskazał ręką za siebie.
– Zostańcie tu! – krzyknął zaniepokojony wychowawca i wybiegł z domu.
Na mokrej od rosy trawie leżał Antek i trzymał się za kolano.
– Pokaż to – Jan nachylił się nad leżącym. Laura stanęła obok.
– Ściągaj spodnie. Muszę to obejrzeć – wuefista zaniepokoił się nie na żarty.
– Przy kobiecie? – w oczach chłopaka pojawił się ślad kpiny.
– Mogłaby być twoją matką, chłopie – skwitował Jan. – Ściągaj!
Antek powoli i z wysiłkiem rozpiął guzik i zsunął jedną nogawkę, odsłaniając slipki.
– Opuchlizny nie ma. Gdzie cię boli?
Mężczyzna sprawnie obmacał nogę. Widział już wiele kontuzji.
– No tu. W kolanie – westchnął chłopak.
– Możesz wstać?
Antek oparł się o ramię nauczyciela i powoli podniósł się z ziemi.
– Możesz iść?
– Do domu tak. Ale na Giewont nie pójdę – wyjęczał poszkodowany.
– Poruszaj nogą. O tak. A teraz spróbuj zrobić krok – instruował pan Jan. – Nie ma złamania – stwierdził. – Mam wezwać pogotowie?
– Nie! To przejdzie – w oczach chłopaka pojawił się niezrozumiały lęk.
Laura przyglądała się nodze ucznia z uwagą. Nie znała się na kontuzjach, ale bała się konsekwencji braku opieki nad młodzieżą.
– Nic mi nie będzie – powiedział Antek. – Umówmy się tak, że jeśli mi się pogorszy, to sam wezwę pogotowie – dodał pewnym głosem.
– Przecież nie możesz iść w góry. Sam też nie możesz zostać – wuefista zamyślił się głęboko.
– Ale Robert może ze mną zostać – Antek spojrzał opiekunowi w oczy.
– Chyba żartujesz! Mielibyśmy zostawić dwóch nieletnich na cały dzień bez opieki? – wtrąciła przytomnie Laura. – Ja z nim zostanę – spojrzała na Jana. – Zresztą nie lubię górskich wspinaczek – dodała, spuszczając wzrok.
– Poświęcisz się?
W głosie absolwenta AWF zabrzmiała ulga. Uwielbiał góry i cieszył się na tę wycieczkę od miesiąca.
– Tak – odparła stanowczo.
– Jak tak, to tak. Zgoda. To teraz zaprowadźmy delikwenta do pokoju. Niech się położy.
Jan chwycił Antka pod ramię. Laura dreptała z drugiej strony. Robert odwrócił wzrok i patrząc na góry, uśmiechnął się triumfująco.
Zostali sami. Chłopak leżał na łóżku w swoim pokoju. Laura usiadła obok na krzesełku i obserwowała podopiecznego.
– Gdyby kózka nie skakała… – zaczęła żartobliwie.
– Lubi pani wierszyki? A poza tym nic sobie nie złamałem. To tylko drobna kontuzja.
– Boli cię wciąż? – zapytała z matczyną troską. Nie miała dzieci, ale często myślała o macierzyństwie. Życie zawiodło oczekiwania.
– Trochę boli – odpowiedział. – Może jakiś kompres by pomógł? Zimny okład albo coś?
– Poczekaj. Mam w pokoju apteczkę. Przyniosę.
Po chwili wróciła, niosąc ostrożnie namoczoną pod kranem gazę. Kropelki wody ściekały jej po palcach.
– Zdejmij spodnie – powiedziała. Chyba się nie wstydzisz? – zarumieniła się.
Antek powoli spełnił polecenie. Laura przyłapała się na ukradkowym spojrzeniu na jego skąpe slipki. Niemożliwe, żeby czternastolatek był aż tak dojrzały fizycznie. Może to złudzenie – pomyślała zawstydzona.
Przyłożyła kompres do kolana.
– Teraz lepiej? – zapytała.
– Znacznie lepiej – uśmiechnął się.
Nauczycielka odsunęła się i zamyśliła głęboko.
– Antek… Czy w tobie są dwie osobowości?
– Nie bardzo rozumiem…
Przełknęła ślinę i spojrzała w oczy chłopaka.
– Z polskiego byłeś… nie obraź się… kompletną nogą. Wagarujesz. Nie wiem, co robisz poza szkołą, ale u dyrektorki już dwa razy był ktoś z policji i pytał o ciebie. Nie wnikam w przyczyny. Chociaż może powinnam… A potem nagle przychodzisz na sprawdzian i piszesz go jak mistrz. Wyjaśnisz mi to?
– Może doktor Jekyll i mister Hyde to prawdziwa historia? – w oczach nastolatka pojawił się błysk.
– Ty czytasz książki? – zdziwiła się.
– Tak się składa, że tak. Może wagaruję, żeby nikt mi w tym nie przeszkadzał?
Laura drgnęła.
– Ty nie mówisz jak czternastoletni…
– Gówniarz, tak chciała pani powiedzieć? – wszedł jej w słowo.
– Nie chciałam cię urazić – zapewniła, jednocześnie po raz kolejny zdając sobie sprawę, że zerka w stronę wyeksponowanych majtek i ich zawartości. Znów się zaczerwieniła.
– Nie można mnie urazić, pani profesor. Książki dały mi osłonę przed światem – spojrzał w sufit. – A, i poezję też lubię – dodał, patrząc nauczycielce w oczy. – I teatr.
– Naprawdę? A wiesz, że w przyszłym roku szkoła organizuje konkurs na najlepsze przedstawienie? Forma dowolna. Może być nawet monodram. Zainteresowany?
– Zaintrygowała mnie pani.
– Co ostatnio czytałeś?
– O światło moje, wpośród tej nocy! Zagrodo mojego spokoja! Ty jeszcze nie wiesz o twojej mocy, a ja czuję ją… o moja! – zadeklamował.
– Połóż twą rękę, gdzie mi pierś spada, czy słyszysz serca bicie? Za uderzeniem każdym ci gada, że cię tak kocha, jak życie… – odpowiedziała odruchowo. – To przecież „Filon i… Laura” Karpińskiego! – prawie krzyknęła, zdając sobie sprawę, że rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunku.
– Chętnie bym położył… tę rękę… – usłyszała cichy szept.
– Dość! Masz coś zimnego do picia?
– Mam. W szafce jest sok. Nalać? – spojrzał w kierunku sosnowej komódki, stojącej obok łóżka.
– Nalej. I poczekaj. Ja muszę do łazienki. Zaraz wracam – odwróciła twarz, żeby szczeniak nie zobaczył rumieńców. Wybiegła z pokoju.
Spłukała twarz zimną wodą i stała przed lustrem, oszołomiona swoimi reakcjami.
W czasie nieobecności polonistki Antek wyciągnął karton soku pomarańczowego. Nalał, potem sięgnął do kieszeni kurtki, wydobył z niej małą torebkę i wsypał jej zawartość do szklanki.
– Proszę. Nie jest zbyt zimny, ale smaczny – podał Laurze napój, kiedy kobieta wróciła po kwadransie.
Wypiła duszkiem, do dna. Usiadła na krześle. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
– Antek, ty naprawdę czytasz rzeczy, o których lekturę bym cię nigdy nie podejrzewała – wykrztusiła w końcu.
– Zdziwiłem panią?
– Bardzo! Noga już nie boli? – zmieniła temat.
– Trochę boli. Czy zastanawiała się pani, dlaczego Filon i Laura spotykali się potajemnie nocą i tylko rozmawiali? – zaskoczył pytaniem.
– Co masz na myśli? – znowu się zawstydziła. W dodatku poczuła dziwne dreszcze. Pokój lekko wirował, znikał, a zamiast niego zobaczyła ciemny las i parę kochanków. Potrząsnęła głową. Wizja odsunęła się, ale niezbyt daleko.
– No… że oni tylko tak platonicznie wzdychali – powiedział Antek.
Laura nie powstrzymała westchnienia.
– A co mieli robić według ciebie?
Natrętne wizje powróciły. Pokój wirował i znikał. Ciemny las rósł w oczach.
– Pieścić się, pani profesor – chłopak bacznie obserwował twarz polonistki i jej mętniejące oczy.
– Jak pieścić?
– Potem powiem. Noga mniej boli, ale pamiętam, że jak kiedyś w czasie meczu zwichnąłem kostkę, to potem ojciec zafundował mi terapię masażem. I przychodziła terapeutka, żeby to robić. Nie mogłaby pani mi pomasować kolana? – zapytał cichym głosem.
Laura powoli traciła kontrolę nad sobą. Dobrze, że już nie mówi o pieszczotach – pomyślała. A masaż kolana mogę mu przecież zrobić. To nic złego…
Zdjęła wilgotną gazę, odłożyła ją na szafkę. Delikatnie dotknęła nogi leżącego.
– Nie za bardzo się na tym znam. Jak robiła to terapeutka?
– Głaskała. Lekko głaskała. To było bardzo przyjemne i uśmierzało ból – w oczach chłopaka pojawiło się rozmarzenie.
– O tak? – Laura przesuwała palcami po skórze.
– Tak. Ta terapeutka przy okazji masowała mi całe nogi – dodał.
Nauczycielkę ogarniało narastające poczucie utraty kontroli nad sytuacją.
– O czym ty mówisz?
– O nogach, pani Lauro. I o pieszczotach, na które czeka Filon. Byłoby nienormalne, żeby on dawał się kąsać komarom tylko po to, żeby sobie powzdychać z kochanką – Antek chwycił slipki i przesunął je w dół. O kilka centymetrów.
Kobietę oblała fala gorąca.
– Przecież nie ma komarów… – szepnęła. Pokój zniknął do reszty. Była w ciemnym lesie, oświetlonym blaskiem księżyca.
– Popieść mnie Lauro – głos Filona brzmiał kusząco.
– Tak chcesz? – przesunęła dłoń wyżej.
– Tak. Ale…
– Co ale?
– Ale ja też chcę…
– Czego chcesz? – z ust Laury wydobył się gardłowy, zmysłowy dźwięk.
– Popieścić ciebie. Zdejmij spodnie, jak ja. Będzie sprawiedliwie.
Przecież bohaterka osiemnastowiecznego wiersza nie mogła nosić spodni… – pomyślała w ostatnim przebłysku świadomości. Wstała i zdjęła dżinsy. Nie rozumiała, dlaczego białe majtki również znalazły się na podłodze. Musiały się przyczepić do materiału spodni.
Spojrzała na Filona, który opuszczał slipki coraz niżej. Poczuła wilgoć między udami.
Potem zapadła w zupełną nieświadomość.
– Panie komisarzu, komendant pilnie wzywa – w słuchawce rozległ się kobiecy głos.
– Niech poczeka. Jestem zajęty – odpowiedział Burski, patrząc na nakazy zatrzymań, przesłane zgodnie z obietnicą prokuratora.
– Odradzam. Jest wściekły i spięty – padła odpowiedź.
– To niech się rozepnie. Będę za pół godziny – z trzaskiem odłożył słuchawkę.
– Janusz! – krzyknął, mając nadzieję, że jego przyjaciel i zastępca słyszy przez otwarte drzwi.
– Do usług, naczelniku – do pokoju wszedł krępy mężczyzna.
– Kod czerwony. Wszystko pozostałe zostawiamy. Wezwij techników i namierzcie mi te trzy telefony – podał koledze kartkę. – Jak już namierzą, użyj tego. W trybie błyskawicznym. Na już – dołożył nakazy zatrzymań i przeszukań. – I z czuciem. To nieletni. Ustalcie też, skąd wysłano filmowy donos w sprawie Laury K.
Janusz nie okazał zdziwienia.
– Coś jeszcze?
– Za godzinę radiowóz do mojej dyspozycji. Muszą mnie zawieźć do aresztu śledczego w Ostródzie. Bez względu na ruch na drodze, w pół godziny.
– Zrozumiałem. Masz jeszcze jakieś życzenia?
– Jak przywiozą komputery tych małolatów, ekipa informatyków ma natychmiast, powtarzam, natychmiast zrobić analizę. Zresztą będę już z powrotem, to powiem, o co chodzi – rzucił ostro.
Janusz znał Marka nie od dziś. Czuł, że ten dzień mocno zapisze się w historii komendy miejskiej w Olsztynie.
Nie mylił się.
– Pan komendant był łaskaw mnie poprosić o rozmowę? – Marek wszedł do gabinetu Karpiela i bez pozwolenia usiadł naprzeciwko siwiejącego szefa komendy.
– Burski, mam zamiar cię zawiesić w obowiązkach. Od zaraz. Twoje sprawy przejmie Janusz Karwowski – oznajmił, zgrzytając zębami, czerwony na twarzy szef.
– Powody? – zapytał z bezczelnym uśmiechem komisarz.
Obfity brzuch komendanta wyłonił się zza biurka. Karpiel wstał.
– Jeszcze pytasz? Znasz pojęcie mobbingu?
– Pana przyjaciółka się poskarżyła? Mam nadzieję, że przy okazji pochwaliła się swoimi przejawami nieprzydatności do służby?
– Nie bądź bezczelny. Oddaj broń służbową i legitymację. Tu i teraz!
– Nie tak szybko, drogi komendancie… – w oczach Marka pojawił się słynny błysk, po którym ci, którzy go znali, spuszczali z tonu. Komendant, jako pełniący obowiązki od zaledwie pół roku, nie wyczuł niebezpieczeństwa.
– Mam wezwać ludzi z BSW? – komendant popełnił kolejny błąd.
– O tak – Burski sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął pendrive. – Może to ich zainteresować.
Karpiel, który już sięgał po telefon, znieruchomiał.
Ten bezczelny komisarz grał mu na nerwach.
– Co to jest? – rzucił krótkie pytanie.
– Widzi pan komendant… Pan ma przyjaciół w stolicy… A my tu na Warmii żyjemy od dawna. Też mamy różnych przyjaciół. Często anonimowych… – Marek uśmiechnął się jadowicie.
– O czym mówisz, człowieku?
– A o tym, że kiedy się wynajmuje pokój gdzieś nad jeziorem i zaprasza tam podwładną i jej koleżankę, to trzeba najpierw sprawdzić, czy w pokoju ktoś nie umieścił kamer. Swoją drogą… Zazdroszczę temperamentu, komendancie. Chyba że to była viagra?
Karpiel zrobił się siny na twarzy. Łapał oddech, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
– No to teraz ja coś zaproponuję, skoro sobie tak przyjacielsko gawędzimy, stary satyrze… – Burski przeszedł do kontrataku ciężką artylerią.
– Jeszcze dziś pan komendant złoży rezygnację. No chyba że… – spojrzał znacząco na pendrive – to ma wyjść na światło dzienne. Zrozumieliśmy się dobrze?
Wstał i pogwizdując fragmenty marsza żałobnego, wyszedł z gabinetu.
– Pani poda szefowi coś na uspokojenie. Mam wrażenie, że się źle poczuł… – rzucił wesoło w kierunku sekretarki.
– Jak pogawędka z Karpielem? – zapytał Janusz na widok uśmiechniętego przyjaciela, wchodzącego do pokoju.
– To bardzo inteligentny człowiek. Szybko doszliśmy do porozumienia… – komisarz sięgnął po niedopitą wcześniej kawę.
– Wolę nie znać szczegółów… – zastępca spojrzał na kartkę, którą trzymał w dłoni. – Mam dobrą wiadomość – dodał. – Wszyscy trzej są teraz w jednym miejscu. W domku letniskowym nad jeziorem Pluszne.
– Świetnie – ucieszył się Burski. – Mamy bardzo mało czasu. Janusz, z czego słynie polska policja? – zadał nieoczekiwane pytanie.
– Z profesjonalizmu, dbałości o bezpieczeństwo obywateli, ich mienie i z uczciwości.
– Nie pierdol. Nie jesteś rzecznikiem komendy. Z opieszałości, niskiego IQ, braku motywacji i z kombinowania na boku. Może dziś trochę zmienimy tę opinię. Jest mój radiowóz?
– Stoi na parkingu. Kierowcą jest Bartek.
– Znakomicie. To na razie. Wysłać ci pocztówkę z Ostródy?
Burski tryskał dobrym humorem. Zbiegł na dół, powstrzymując chęć zjechania po poręczy jak nastolatek.
Zaskoczona niespodziewaną wizytą oficera policji Laura usiadła skromnie na krzesełku w udostępnionej przez dyrektora placówki małej salce.
Burski patrzył na drobną postać ubranej w szarą spódnicę i zieloną bluzę kobiety. Oboje milczeli. Każde z innego powodu.
– Czy to kolejne przesłuchanie? Przecież jutro jest rozprawa. Czego jeszcze chcecie? – Laura pierwsza nie wytrzymała napięcia.
– To nie jest formalne przesłuchanie – odparł Burski. – Chciałem porozmawiać.
– O czym? – prawie krzyknęła. – Zrobiliście ze mnie zboczoną sukę! Mało wam?
– Pani Lauro… A jeśli powiem, że chcę pani pomóc?
– Zaoferować lepsze warunki w więzieniu? Co mam za to zrobić? Pokazać panu cycki? – przestała panować nad sobą.
Szybkim ruchem uniosła bluzę, pod którą nie miała biustonosza.
– Masz! Popatrz sobie! Jeszcze czegoś oczekujesz? Mam zdjąć majtki? Nie mam ich! – sięgnęła dłonią w dół i podniosła spódnicę, obnażając obrośnięte w trójkąt łono.
– Pani Lauro… – zaczął mówić kojącym głosem. – Film z panią w roli głównej już widziałem. Znam każdy fragment pani ciała, proszę mi uwierzyć i zasłonić te skarby.
– Nie podobam się panu? – zapytała, spełniając jego polecenie.
– Tego nie powiedziałem – uśmiechnął się. – Wręcz przeciwnie. Ale nie o to chodzi. Patrząc na stan pani psychiki, uważam, że więzienie to nie miejsce dla pani.
– Pana koleżanka była innego zdania – rzuciła oschle.
– To nie jest moja koleżanka. Poza tym mnie w tym czasie nie było. Miałem urlop. Długi urlop.
– Widzę. Jest pan opalony. Karaiby? – zapytała.
– Ja nie pracuję w FBI, proszę pani. Stać mnie najwyżej na Chorwację.
– Byłam tam raz… – na policzkach Laury pojawiły się łzy.
– I jeszcze pani pojedzie. Obiecuję.
– Kpi pan sobie? Za dwanaście lat? Bez pracy, z opinią… – zachłysnęła się.
– Nie. Nie za dwanaście lat. Może jeszcze w tym roku. A teraz proszę mi powiedzieć, czy zauważyła pani coś dziwnego w wyglądzie Antoniego Grodka? – zatopił wzrok w zielonych oczach nauczycielki.
– Bartek, dałeś z siebie i z silnika wszystko, kiedy tu jechaliśmy. Teraz pomnóż to przez dwa – komisarz wsiadł i zapiął pasy.
Posępny funkcjonariusz wcisnął pedał gazu do oporu. Niebieskie światła zabłysły na dachu i rozległ się głośny sygnał dźwiękowy. Nadlatujące znad jeziora stado ptaków gwałtownie zmieniło kierunek lotu.
Burski myślał intensywnie.
Po niecałych dwudziestu minutach wbiegł do budynku z czerwonej cegły.
– Mamy ich? – zapytał Janusza.
– Mamy. Mamy też ich sprzęt. I problem mamy.
– Jaki problem?
– Ojca Grodka. Właśnie biega po firmie i szuka komendanta.
– Jak go spotkasz, życz mu w tym powodzenia. Sądzę, że komendant jest już na zwolnieniu lekarskim – komisarz zmrużył oczy. – Gdzie są informatycy?
– Tam, gdzie ich miejsce. W laboratorium.
– Dzięki, Janusz… – Marek uśmiechnął się do przyjaciela.
Wyszedł i skierował kroki do ciasnej, zastawionej komputerami salki.
– Cześć – powiedział po prostu. – Pierwsze pytanie: wiemy skąd wysłano zakopiański film?
– Wiemy.
– Na co czekasz, kolego? Na pismo z pieczątką?
– To siedziba biura pana Mariana Grodka – odparł niezrażony sarkazmem brodaty technik.
– Na sto procent?
– Na dwieście.
– To teraz szukajcie tego filmu na zabezpieczonych komputerach i telefonach.
– Panie Marku… My się znamy nie od dziś, prawda? – brodacz uśmiechnął się lekko. – Informatycy też mają intuicję. Poza tym, nam w tym wszystkim też coś nie pasowało. Ale pan był na urlopie. Nie było z kim pogadać.
– Co ja, kurwa, jestem jakiś jedyny sprawiedliwy, czy co? – warknął Burski, ale poczuł satysfakcję.
– Chodzi mi o to, że domyślamy się, czego pan szuka – brodacz spojrzał skromnie na paznokcie.
– No to do roboty!
Marek wypadł na korytarz. Sięgnął po komórkę.
– Piotr, dziękuję za nakazy. Potrzebuję jeszcze jeden. I to na już.
Wytłumaczenie prokuratorowi, o co chodzi zajęło niecałą minutę. Rozłączył się i wrócił do gabinetu.
– Nasz problem już tu jest – oznajmił konspiracyjnym szeptem Janusz, zaglądając przez drzwi.
– Świetnie. Proś jaśnie pana na pokoje – zaśmiał się komisarz. – I przyślij mi dwóch chłopaków z dołu. Niech czekają w korytarzu – mrugnął okiem.
– Kurwa, na co wy sobie pozwalacie? – wchodzący, łysiejący mężczyzna w drogim garniturze zaatakował od progu, wpadając z impetem do gabinetu Burskiego.
– Grzeczniej proszę – wycedził zimnym tonem komisarz.
– Bo co?
– Bo jajco – odparł Marek.
Faceta najpierw zatkało. Potem podszedł do biurka i trzasnął pięścią w blat.
– Ty chyba nie wiesz, z kim zadzierasz – wysyczał i zbliżył się do fotela, na którym siedział oficer.
Naczelnik wydziału dochodzeniowego otarł z dłoni kropelki śliny, która bryznęła z ust rozwścieczonego prezesa znanej firmy budowlanej. Podniósł się błyskawicznym ruchem, chwycił Grodka za ramię i wykręcił mu boleśnie rękę. Potem podciął intruzowi nogi i przydusił go do podłogi.
– Jesteś zatrzymany do dyspozycji prokuratury – powiedział, siląc się na spokój.
– Na jakiej podstawie, gnoju? – wycharczał obezwładniony.
– Artykułu 244 kodeksu postępowania karnego, kutasie. Uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. I do tego dojdzie jeszcze napaść na policjanta.
Do pokoju wpadli dwaj rośli funkcjonariusze w mundurach.
– Na dołek z nim – Burski puścił Grodka.
– Jeszcze się policzymy, skurwysynu. Nie pożyjesz w tym mieście – pienił się ojciec Antka.
– Dojdzie jeszcze zarzut z artykułu 190 kodeksu karnego. Groźby karalne. Mam dwóch świadków – uśmiechnął się komisarz. – Chłopaki, uważajcie, żeby nie spadł ze schodów. Ale nie za bardzo – zmrużył oczy, patrząc na skutego kajdankami i wyprowadzanego z pokoju.
– Idę na obiad – oznajmił zaskoczonemu Januszowi, który stał w korytarzu z rozdziawionymi ustami.
Lubił tę restaurację. Szczególnie latem, gdy można było delektować się smacznymi potrawami na wolnym powietrzu. Zacieniony ogródek i widok na Targ Rybny dodawały uroku prozaicznej czynności zaspokajania głodu.
Kończąc deser, sięgnął po telefon.
– Burski z tej strony. Macie coś? – zapytał.
– Mamy. Musi pan szybko to zobaczyć. I posłuchać – padła odpowiedź.
Rozłączył się.
– Rachunek, proszę – skinął na kelnera.
– Tak, jak się domyślałem. Ten film, który nam przysłano, został pozbawiony ścieżki dźwiękowej, to raz. A dwa, że został ucięty. Nie było początku i zakończenia. Oryginał jest tu. Ma pan mocne nerwy, panie Marku? – wyrecytował jednym tchem brodaty informatyk. – Od razu mówię, że całego nie zdążyłem obejrzeć.
– Niech ktoś przyniesie mi kawy – Burski spojrzał przez okno, za którym tysiące szarych obywateli wracały do domów po dniu pracy.
– Będziemy jeszcze potrzebni? – zapytał informatyk.
– Niech jeden zostanie. Reszta do żon, kochanek, czy czego tam, co lubią. A, bym zapomniał. Macie premie. Wniosek złożę pojutrze.
– Dlaczego nie jutro? – zaśmiał się technik.
– Bo jutro jest rozprawa Laury K. – odpowiedział bez uśmiechu komisarz.
Brodacz wyszedł. Zanim Burski podłączył pendrive do komputera, wszedł Karwowski.
– Ty jeszcze tutaj? – zdziwił się Marek.
– Przyjaciół nie zostawia się w potrzebie… – mruknął zastępca. Poza tym dzwonił adwokat Laury Krawczyk. Zostawił numer i prosił o kontakt – dodał po chwili, kładąc na biurku świstek papieru.
– Idź coś zjeść. Dziękuję – komisarz popatrzył z wdzięcznością na kolegę i wpatrywał się przez chwilę w drzwi, za którymi zniknął Janusz.
– Komisarz Burski. Prosił pan o telefon – powiedział, po wybraniu numeru.
– Adam Kielar. Adwokat. Ale to pan wie – usłyszał w odpowiedzi. – Byłem dziś w Ostródzie. I przyznam, że w pierwszym odruchu chciałem złożyć na pana skargę. Przesłuchanie bez obecności obrońcy w przeddzień rozprawy, to nie brzmi zbyt dobrze, prawda? – kontynuował prawnik.
– W Polsce tylko chrząszcz brzmi dobrze. W dodatku w Szczebrzeszynie – Marek prowokował w swoim stylu.
Kielar zignorował ironię.
– Jednak po namyśle i po rozmowie z panią Laurą uznałem pana za sojusznika. Mam rację?
– Proszę sobie samemu odpowiedzieć na to pytanie. Obu nam chodzi o prawdę, mylę się?
– Obrońcy nie interesuje prawda. Liczy się interes klienta – odparł adwokat.
– I honorarium? – komisarz nie oparł się złośliwości.
– Jesteśmy obaj dorośli, komisarzu – rzucił enigmatycznie rozmówca.
– Ja na pewno. Zaręczam. Dlaczego nie złożył pan wniosku o uzupełnienie materiału dowodowego, mecenasie? – zaatakował Marek.
– O czym pan mówi, komisarzu?
– Całą obronę chciał pan oprzeć o artykuł 31 kodeksu karnego, czyżby?
– Nie wiedziałem, że policjanci są aż tak biegli w tych sprawach. Owszem. Tu zachodzi przypadek ograniczenia czynności umysłowych, co jest przesłanką wyłączenia odpowiedzialności. W ogóle nie powinniśmy na ten temat rozmawiać. To zostanie poruszone w czasie jutrzejszej rozprawy.
– Prywatnie zapytam. Jak pan chciał udowodnić odurzenie oskarżonej bez badań lekarskich?
W słuchawce zapadła cisza. Burski kontynuował wątek.
– Pan od dawna w palestrze, mecenasie? – zaśmiał się cicho.
– A co to ma do rzeczy?
– Bardzo wiele. Przepraszam, ale jestem zajęty. Między innymi wyciąganiem pańskiej klientki z bagna, skoro panu to nie wychodzi.
– Ma pan nowe dowody w sprawie? Mam prawo i obowiązek się z nimi zapoznać.
– Powiedzmy, że mam. I co z tego? Zapozna się pan z nimi jutro. Dziś interesantów już nie przyjmujemy. Tym bardziej, że pan od dawna miał dostęp do akt i niczego nie zauważył. Tak czy inaczej obiecuję, że będzie pan zadowolony.
– Dziwny z pana człowiek – Kielar westchnął.
– Nie pan pierwszy mi to mówi. Do zobaczenia jutro, mecenasie – komisarz wcisnął czerwony symbol zakończenia połączenia.
Młody funkcjonariusz przyniósł kubek kawy z automatu i dyskretnie wyszedł.
Marek włączył odtwarzanie filmu. Ukryta pomiędzy drewnianymi elementami ściany kamera wyposażona była w bardzo czuły mikrofon. Komisarzowi nie umknęło ani jedno słowo z dialogów.
Widok chłopaka wsypującego tajemniczą substancję do szklanki spowodował wzrost adrenaliny. Ale najciekawsze dopiero się zaczynało… Wersja z dźwiękiem burzyła do reszty linię oskarżenia. Nie mówiąc o głównym elemencie, przeoczonym w trakcie postępowania przygotowawczego.
Laura stała nieruchomo. Od pasa w dół była naga. Patrzyła na chłopaka jak zahipnotyzowana.
– Zdjęłaś majtki, Lauro? To świetnie. Teraz zdejmij moje – poprosił Filon i podniósł biodra.
Chwyciła cienki materiał i pociągnęła go wzdłuż nóg.
– Rzuć je na podłogę, proszę – wyszeptał.
Spełniła prośbę.
– Usiądź przy mnie… I zdejmij bluzkę. Chcę zobaczyć twoje piersi w blasku księżyca – zabrzmiało jak rozkaz.
Kobieta nie wahała się ani sekundy. Bluzka pofrunęła na sąsiednie łóżko.
– Ładny biustonosz… Pozbądź się go jednak – powiedział stanowczo.
Po chwili zobaczył jej kształtne piersi ze sterczącymi brodawkami sutkowymi. Jak na czterdziestolatkę nieźle się trzyma – pomyślał.
Uniósł się na łóżku i zdjął koszulkę. Filon i Laura byli całkiem nadzy, jak Adam i Ewa w rajskim ogrodzie.
Oddech nauczycielki przyspieszył.
– Mam nadal masować twoje nogi, Filonie? – zapytała cicho.
– A chcesz tego?
– Chcę. Bardzo chcę – odpowiedziała.
– Więc masuj…
Polonistka dotknęła uda Filona i przesunęła dłonią po młodym ciele. Musnęła jego męskość, która osiągnęła zaskakujące rozmiary.
Laura zadrżała z podniecenia.
– Ty też mnie popieść, błagam…
– Musisz się więc położyć obok mnie, prawda?
– Prawda, Filonie. Posuń się trochę. Ta leśna polanka jest jakaś wąska.
Chłopak przesunął się w bok i zaczął recytować z pamięci.
– Daj mi ust, z których i niepokoje i razem słodycz wypływa… Tą drogą poślę zapały moje aż, gdzie twa dusza przebywa…
Laura przytuliła się całym ciałem do jego boku.
– Miłość...Czy w każdym roku taka z kochania, jak w osiemnastym, mozoła? Jeśli w tym nie masz pofolgowania, jak człek miłości wydoła? – wymruczała.
– Ściśnij twojego, Lauro, Filona. Ja cię przycisnę wzajemnie. Serca zbliżone łonem do łona rozmawiać będą tajemnie…
Młody znał tekst całego wiersza na pamięć.
– Ty mię daleko ściskasz goręcej. A jam cię tylko dotknęła…
Nauczycielka również znała tekst. Nawet pozbawiona kontroli świadomości, nie zapomniała jednego z ulubionych utworów, który z wypiekami na twarzy czytała, będąc podlotkiem.
Objęła chłopaka i poszukała wargami jego ust. Rozchyliła swoje i wysunęła język. On zrobił to samo. Muskali się nimi przez dłuższą chwilę.
Leżeli na bokach. Nagle poczuła gorącą dłoń na piersi. Szczupłe palce ugniatały ją z niezwykłą delikatnością, chwytając wyprężony sutek.
Jęknęła. Lewą dłonią sięgnęła między uda nastolatka. Wyczuła twardość. Ścisnęła penisa, a potem gładziła go od czubka do nasady. Chłopak zadrżał.
– Filonie, zadbaj o swoją Laurę. Dotknij moją kobiecość, tam między nogami, proszę…
Odwróciła się na plecy i rozchyliła uda, nie przestając dotykać ogromnego ptaka, który prężył się jak paw szukający samicy.
Chłopiec zareagował natychmiast. Jego dłoń pogładziła łono nauczycielki, sunąc coraz niżej.
– Nie depilujesz się tam… To takie romantyczne… I w stylu retro – powiedział zachwycony.
Wysunął środkowy palec i pogładził wargi sromowe Laury.
– Boże, jaka jesteś mokra… Podniecam cię aż tak bardzo? – zapytał i włożył palec do pochwy.
– Tak… Bardzo mnie podniecasz. Pieść mnie tam… Pieść… O tak… dobrze. Teraz włóż drugi palec…
Czuła, że jeszcze chwila i będzie miała orgazm. Nie chciała tego tak szybko. Podniosła się, wstała i położyła odwrotnie. Teraz miała członek chłopaka przy ustach. Polizała go.
– Zrobisz mi to samo, Filonie, co ja tobie robię?
– Zrobię, co zechcesz… chłopak nie posiadał się ze szczęścia. Drżał na całym ciele. Miał już za sobą pierwszy seks z chętną koleżanką, ale to, co działo się w tym pokoju było nieporównywalne.
Laura uniosła prawą nogę i przełożyła przez klatkę piersiową chłopca. Teraz jej mokre krocze znalazło się w zasięgu jego ust.
– Całuj mnie tam. Liż gorącym językiem, Filonie… Zaklinam cię, rób to!
Twarz chłopaka była mokra od śluzu wyciekającego spomiędzy rozwartych warg. Czuł pikantny smak i delektował się zapachem sromu. Jego język wsunął się do środka, Kręcił nim kółka, a potem poszukał łechtaczki. Znalazł bez trudu. Była nabrzmiała i dobrze wyczuwalna.
Ona jest singielką – pomyślał. Na pewno robi sobie sama dobrze, gdy zasypia – przemknęło mu przez głowę.
Laura obejmowała ustami penisa, dbając, aby nie zabrakło śliny. Jej były mąż kiedyś dobrze wyszkolił niedoświadczoną studentkę filologii. Drażniła językiem wędzidełko, aby po chwili ssać całą męskość Filona. Języki obojga przyspieszyły. Laura zaczęła ruszać biodrami, ocierając się kroczem o jego twarz. Biodra chłopaka również wpadły w szybszy rytm.
– Zrób to! Dojdź w moich ustach – jęknęła na kilka sekund przed orgazmem. Penis eksplodował nasieniem, tłumiąc krzyk rozkoszy kobiety.
Leżeli na skotłowanej pościeli. Zapach drewna stał się jakby intensywniejszy. Laura wtuliła głowę pomiędzy uda chłopaka i przełknęła resztę tego, czym wytrysnął.
Antek dyszał ciężko jak po długim biegu.
– Skąd wiesz, jak tak dobrze zaspokoić kobietę, Filonie? Masz inną poza mną? – padło pytanie.
– Teraz wszystkiego można nauczyć się w necie… – powiedział odruchowo.
– Co to jest „net”? – polonistka wciąż tkwiła w innej rzeczywistości.
Cholera… podobno te prochy działają przez wiele godzin – pomyślał zaniepokojony. Oby przestały do powrotu grupy…
– Net to takie magiczne miejsce, w którym można znaleźć, co się chce – wyjaśnił. – Pani profesor powinna to wiedzieć – dodał, aby przetestować stan nauczycielki.
– Jak ty powiedziałeś? Pani profesor? Kto to jest? Daj mi pić, Filonie.
– Zejdź ze mnie, to ci dam.
– Posłusznie wstała i usiadła na krześle.
– Wygodny ten pień drzewa… – uśmiechnęła się.
Antek nalał trochę soku do szklanki. Tym razem bez dodatków. Podał kobiecie i patrzył, jak łapczywie wypija do dna.
Oblizała się.
– Dawno nie piłam tak smacznej wody źródlanej, Filonie. To miłość dodaje smaku, zapewne.
– Zapewne – potwierdził. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dopiero jedenasta. Klasa powinna wrócić najwcześniej o osiemnastej. Uśmiechnął się. Można się jeszcze pobawić w Filona i Laurę. Tylko może trochę inaczej…
– Lauro… Kochasz Filona?
– Przecież wiesz. Dałam ci dowód uczucia.
– A zrobisz dla mnie wszystko?
– Co tylko zechcesz, ukochany.
– To zatańcz dla mnie.
– Jak mam zatańczyć?
– Wstań i stań na środku polany.
Polonistka podniosła się ulegle i stanęła we wskazanym miejscu.
– Co mam robić? – zapytała.
– Zakołysz piersiami.
– O tak? – potrząsnęła biustem.
– Świetnie. A teraz odwróć się do mnie tyłem i kręć pupą.
– O tak?
Dość obfite jak na drobną kobietę pośladki zatrzęsły się. Poruszała zmysłowo biodrami. Chłopak podniecił się ponownie.
Teraz stań nieruchomo i pochyl się do przodu – polecił.
– Tak?
– Tak. I teraz złap się za pośladki i rozchyl je szeroko.
– O tak?
– Bardzo dobrze. I stój tak.
– Jak sobie życzysz, Filonie.
Pomiędzy pośladkami ukazał się ciemny anus, otoczony siateczką promienistych zmarszczek.
Licealista odruchowo dotknął penisa.
– A teraz chodź tu na posłanie z mchu.
– Dobrze. I co mam zrobić?
– Stań na czworakach. Świetnie. A teraz przylgnij piersiami do trawy.
Celowo nie użył słowa „prześcieradło”.
– I wyciągnij ręce do tyłu, złap pośladki i rozchyl je tak jak przedtem.
– Tak dobrze? – zapytała.
– Biodra bardziej w górę. O tak… Grzeczna Laura…
Miał teraz przed sobą widok, który zawsze go podniecał, gdy oglądał pornosy. Uniesioną wysoko pupę i każdy szczegół widoczny pomiędzy pośladkami i udami.
– Podoba ci się, Filonie?
– Bardzo.
Zbliżył się i pogłaskał jej biodra. Potem zbliżył twarz do głębokiego rowka. Wysunął język i przesunął nim od dołu do góry.
– Nie cofaj dłoni. Nie ruszaj się. Podoba ci się, kiedy tak robię?
– Tak. To bardzo… podniecające – wyszeptała.
– Więc chcesz tego? Żebym lizał twoją pupę?
– Tak!
Chłopak nakręcał się coraz bardziej.
– To poproś mnie, żebym to robił.
– Proszę. Rób to!
– Powiedz wyraźnie, co mam robić.
– Liż mi pupę, błagam!
Licealista dostrzegł krople śluzu cieknące z pochwy. Aha… to cię kręci, pani profesor – pomyślał i zaczął lizać anus. Widział to na ekranie komputera już wielokrotnie, ale przeżyć na żywo nie miał okazji.
Laura ruszała lekko biodrami, ułatwiając chłopakowi akcję. W pewnym momencie jego język naparł na ciasny otworek, a kobieta wypięła się jeszcze bardziej. Jej mięśnie rozluźniły się i dziurka poszerzyła się, pozwalając na penetrację. Czuł dziwny smak. Jakby gorzki. Podniecił się w dwójnasób. Laura oddychała coraz szybciej.
Niezła z ciebie suka – pomyślał. Przecież musiałaś to już robić… Ciekawe, czy tylko z mężem? A po rozwodzie? Nigdy nie widział Laury z żadnym facetem, a o rozwodzie słyszał od znajomych.
– Filonie, nie przestawaj mnie pieścić językiem – poprosiła.
– A może chcesz poczuć mnie w środku? Tam, gdzie jesteś tak mokra?
– Chcę! – prawie krzyknęła.
Chłopak stanął przy krawędzi łóżka.
– Klęknij szerzej. Obniż pupę.
Posłusznie wykonała polecenie.
– Mogę zabrać ręce? – zapytała.
– Możesz.
Przysunął się biodrami do pośladków. Chwycił penisa i nakierował go na pochwę. Gdy podniecona kobieta poczuła go w przedsionku, płynnym ruchem nabiła się sama.
– Rób to, Filonie! Wejdź we mnie głębiej!
– Proś mnie o to bardziej – młody powstrzymywał się wbrew instynktowi. To niesamowite uczucie zagrać w pornosie według własnego scenariusza. I to z taką kobietą.
– Błagam! Zaklinam! Chcę tego!
– Czyli czego? Powiedz to.
– Chcę się z tobą kochać!
– Mocniej to nazwij.
– Chcę, żebyś mnie… pieprzył!
– Jeszcze mocniej powiedz.
Komisarz nie mógł oderwać wzroku od ekranu. To, co widział nie mieściło mu się w głowie. Dalszy ciąg nagrania wyglądał jak kopia najostrzejszych pornosów, które od czasu do czasu zdarzało mu się oglądać.
Chłopaku, co z ciebie wyrośnie? – pomyślał, obserwując perwersyjny, niekończący się spektakl.
W pewnym momencie w akcji nastąpił zwrot. Bohater filmu zdał sobie sprawę z upływającego czasu.
Spojrzał na zegarek i zerwał się na równe nogi. Robiło się niebezpiecznie późno.
– Laura, musimy kończyć zabawę. Idziemy do łazienki.
– Dlaczego?
– Zaufaj mi. Tak będzie lepiej.
– Skoro tak mówisz…
– Chodź. Umyję cię.
Prowadził nagą nauczycielkę korytarzem.
– Mam nadzieję, że jest ciepła woda – mruknął, odkręcając kurek pod prysznicem. Na szczęście była.
Laura stała bezwolnie i poddawała się dłoniom chłopaka, który namydlił ją dokładnie, szczególnie w kroku. Gdy poczuła tam jego palce, drgnęła, ale milczała. Euforia i pobudzenie seksualne wyciekały z niej jak powietrze z uszkodzonej opony. Dodana do soku substancja przestawała działać. Kobieta robiła się senna. Niebawem zaśnie i po obudzeniu się nie będzie nic pamiętać.
Licealista szybko namydlił również siebie. Spłukał najpierw kobietę, potem swoje ciało. Przyniesiony ręcznik okazał się na szczęście wystarczająco chłonny, aby osuszyć dwie osoby. Laura zamknęła oczy i zachwiała się. Niewiele wyższy od niej chłopak miał problem z utrzymaniem równowagi. Szybko pociągnął polonistkę do jej pokoju i ułożył na łóżku.
Pobiegł po damskie ciuchy. Kiedy skończył ubierać nieprzytomną i bezwładną, z jego lokum rozległ się dźwięk esemesa.
Robert sygnalizował, że grupa wróci za godzinę.
Posprzątał, co się dało, zastanawiając się, co począć z mokrymi plamami na pościeli, ale zostawił ten problem na później. Musiał jeszcze zdemontować kamerę i dobrze schować kartę pamięci. Zmienił bowiem zdanie w kwestii pewnej umowy.
Przekręcił klucz w drzwiach frontowych i położył się pod kocem. Przez otwarte okno wpadały podmuchy rześkiego powietrza, wypierając unoszący się zapach, pozostałość po gorącym seksie. Czekał z mocno bijącym sercem na powrót klasy.
Komisarz spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła północ. Wyjrzał przez uchylone okno. Ulica opustoszała i tylko bury kot przechadzał się leniwie po trawniku.
Burski sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej wewnętrzny biuletyn poświęcony zagadnieniom zakazanych środków psychoaktywnych. Poczesne miejsce w opracowaniu zajmowała tak zwana „pigułka gwałtu”, czyli substancja zawierająca kwas gamma-hydroksymasłowy, potocznie nazywany GHB.
Działa halucynogennie do ośmiu godzin już kilkanaście minut od podania. U kobiet zwiększa pobudzenie seksualne, a potem powoduje amnezję. Ofiara nie pamięta nic z tego, co zaszło.
Marek po raz pierwszy w życiu miał okazję zobaczyć na własne oczy zapis wideo, który jakże dobitnie potwierdzał to, o czym tylko słyszał.
Basia nie darowałaby mi dziś spóźnienia… Dobrze, że rano pojechała na drugi koniec Polski do chorego ojca… – pomyślał, opuszczając budynek uśpionej komendy.
Dochodziło południe. Do rozprawy pozostawała godzina.
Marek pił trzecią kawę i przeglądając akta, ocierał pot z czoła. Od rana wydarzyło się bardzo wiele.
Zadziwiająco chętny do współpracy prokurator Korycki dwoił się i troił. Dzięki temu jeszcze wczoraj zabezpieczono sprzęt komputerowy w biurze firmy prezesa Grodka i przesłuchano go w charakterze podejrzanego o złożenie fałszywego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, ukrywanie dowodów i utrudnianie śledztwa.
Trzej młodociani zostali poprzedniego dnia umieszczeni w policyjnej izbie dziecka, a dziś z samego rana przesłuchani, zgodnie z procedurą, w obecności psychologa.
Pierwszy „pękł” Robert Świerczyński.
Gdy zobaczył fragmenty swoich wcześniejszych zeznań, w których dwukrotnie przejęzyczył się i użył imienia Marcin zamiast imienia Antoni, początkowo usiłował kręcić. Przygwożdżony informacją o ujawnieniu pełnej wersji filmu z ukrytej kamery, załamał się i przyznał do wszystkiego.
Potem poszło jak z płatka. Pozostali dwaj chłopcy pogrążyli się wzajemnie.
Jedynie prezes Grodek, po konsultacji ze swoim prawnikiem, odmówił składania wyjaśnień, do czego miał zresztą prawo.
Mecenas Kielar, który zjawił się w komendzie już o dziewiątej rano, nie krył radości. Zdawał się wypierać ze świadomości fakt, że całą robotę wykonał za niego komisarz Burski. Istniało duże prawdopodobieństwo, że mecenas szykuje się już na wystąpienia w blasku fleszy i przypisze sobie wszelkie zasługi.
Oficer miał adwokacką megalomanię w dupie. Myślał o zaszczutej Laurze Krawczyk, nie znającej jeszcze zakończenia swojej sprawy.
– Janusz, niech ktoś mnie podwiezie do sądu. Zaparkowanie tam graniczy z cudem… – mruknął, podnosząc wzrok na wchodzącego zastępcę.
– Może być znowu Bartek?
– Aż tak się nie spieszę – uśmiechnął się komisarz, szykując się do wyjścia.
Przed budynkiem sądu kłębił się tłum dziennikarzy i ekip telewizyjnych.
Burski pokazał ochroniarzowi swoją legitymację i przeszedł przez bramkę wykrywacza metalu.
Wszedł na pierwsze piętro i przywitał się z dwoma panami w togach, którzy w tej jedynej sprawie mieli wystąpić nie przeciwko sobie, a w sojuszu. Wprowadzona bocznym wejściem Laura Krawczyk, ubrana na tę okazję w skromną, lecz elegancką sukienkę do kolan, stała pod ścianą, eskortowana przez umundurowaną funkcjonariuszkę.
Burski uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. Odwzajemniła uśmiech. Adwokat zdążył poinformować oskarżoną o zaskakującym przełomie.
Równo o trzynastej drzwi sali sądowej otworzyły się i donośny głos protokolanta ogłosił rozpoczęcie rozprawy.
Oskarżona zajęła miejsce w ławie po prawej stronie. Towarzyszył jej adwokat.
Prokurator Korycki poprawił opadające na czoło włosy i stanął po stronie lewej. Sędzia, pięćdziesięcioletnia kobieta ze złotym łańcuchem i srebrnym orłem na todze wpatrywała się w oskarżoną pozornie obojętnym wzrokiem.
– Sąd postanowił o wyłączeniu jawności rozprawy, zatem proszę państwa dziennikarzy i osoby postronne o opuszczenie sali rozpraw – zwróciła się do tych szczęśliwców, którym udało się znaleźć miejsce w niewielkiej salce.
Rozległ się szum zawiedzionych, żądnych sensacji ludzi.
– A pan? – zwróciła się do Burskiego.
– To naczelnik wydziału dochodzeniowego, komisarz Burski. Mój świadek, wysoki sądzie – Korycki uśmiechnął się.
– Znam pana komisarza, panie prokuratorze. Ale powinien poczekać na zewnątrz, aż zostanie wezwany.
– To wyjątkowa sytuacja, wysoki sądzie. Zaraz ją przedstawię.
– Trzymajmy się procedur. Dobrze, wyrażam zgodę na pozostanie komisarza na sali i liczę na sensowne wyjaśnienia – spojrzała karcąco na obu mężczyzn.
Wygłosiła standardową formułę o rozpoczęciu przewodu i poprosiła Koryckiego o przedstawienie aktu oskarżenia.
Korycki nabrał powietrze w płuca.
– Zgodnie z artykułem 14 kodeksu postępowania karnego prokuratura wycofuje oskarżenie wobec pani Laury Krawczyk z uwagi na nieistnienie przesłanki popełnienia przestępstwa wymienionego w artykule 200 w paragrafie pierwszym. W trakcie dodatkowych czynności przygotowawczych stwierdzono bowiem, że osoba, co do której miałby zastosowanie wyżej wymieniony artykuł, w rzeczywistości miała w momencie popełnienia czynu ukończone lat szesnaście, zaś artykuł 200 dotyczy obcowania płciowego z małoletnim poniżej lat piętnastu.
Dodatkowo stwierdzono szereg okoliczności wskazujących na popełnienie przestępstwa, ale to oskarżona padła jego ofiarą. Prokuratura podjęła już w tej kwestii odpowiednie czynności.
Prokurator skłonił się głęboko i zerknął w stronę Laury, która ukryła twarz w dłoniach.
Sędzia Majcherczyk wbiła wzrok w twarz Koryckiego.
– Zarządzam półgodzinną przerwę – rzuciła twardo. A panów – wskazała prokuratora, adwokata oraz komisarza – zapraszam na rozmowę do mojego gabinetu. – Oskarżona wraz z eskortą niech pozostanie na sali. Tak samo protokolant.
Sędzia otworzyła boczne drzwi i gestem wskazała swoje prywatne królestwo.
– Co to ma znaczyć? – zapytała syczącym głosem, gdy cała czwórka siedziała w gabinecie.
– Czy pan prokurator zdaje sobie sprawę z presji opinii publicznej w tak bulwersującej sprawie? Czy społeczeństwo ma uznać, że w olsztyńskich liceach dzieci są narażone na przemoc seksualną ze strony grona pedagogicznego, które pozostaje bezkarne? Czy pan wie, co będzie się działo w mediach? – syczała jak żmija.
Burski zareagował pierwszy.
– Jesteśmy poza salą sądową, zatem nie muszę do pani zwracać się z użyciem tytularnych przymiotników. Otóż, droga pani, wiem o naciskach ze strony pewnych… nazwijmy to czynników… aby sprawę zakończyć jedynym możliwym wyrokiem. Ale po pierwsze – jeden z tych czynników już od wczoraj siedzi w areszcie, po drugie – pani zdaje się wydała wyrok już teraz, zanim został przeprowadzony proces, co osobiście uważam za naruszenie pewnych zasad, po trzecie – o ile mnie pamięć prawnicza nie myli, wycofanie aktu oskarżenia na tym etapie nie podlega ocenie sądu. Nawet bardzo wysokiego – zaznaczył złośliwie. A po czwarte – ponad wszelką wątpliwość ustalono, że na wycieczce szkolnej nie było czternastoletniego Antoniego Grodka, tylko jego starszy, prawie siedemnastoletni, łudząco do niego podobny brat Marcin Zawada, który co prawda nosi inne nazwisko, ale nie zmienia to postaci rzeczy.
Sędzia spurpurowiała na twarzy.
– Jest pan bezczelny, komisarzu!
– Wiem. I dobrze mi z tym. Aha… komendant Karpiel już nie jest komendantem. Dziś złożył rezygnację ze stanowiska. Może to panią zainteresować.
– Niby dlaczego miałoby mnie to interesować? – zapytała znacznie mniej pewnym tonem.
– A to już pani wie sama najlepiej. Ja też się… powiedzmy nieoficjalnie… interesowałem pewnymi układami towarzyskimi. A teraz, pani sędzio, proponuję wrócić na salę i ogłosić to, co ma pani ogłosić. Zgodnie z kodeksem, oczywiście – uśmiechnął się szeroko.
– Pan się kiedyś doigra, komisarzu – założyła okulary.
– Każdy się kiedyś doigra, pani sędzio – odparował ukrytą groźbę.
Korycki i Kielar nie odezwali się ani jednym słowem. Patrzyli i słuchali zdumieni. Jeszcze nie widzieli takiego spektaklu i upokorzenia sędziego.
Burski wstał, otworzył drzwi sali i wszedł tam pierwszy. Prokurator i adwokat przydreptali za nim. Na końcu weszła sędzia Majcherczyk. Na jej twarzy malowała się bezsilna złość.
– Proszę wstać. Sąd postanawia, że w związku ze stanowiskiem prokuratury i wycofaniem oskarżenia, umarza sprawę z artykułu 200 paragraf pierwszy kodeksu karnego przeciwko Laurze Krawczyk.
Jest pani wolna.
– Marek, ktoś do ciebie dzwonił – Janusz podniósł wzrok na wracającego z łazienki komisarza.
– Kto?
– Kobieta. Miły głos. Przedstawiła się nawet. Laura. To rzadkie imię… – parsknął śmiechem.
– Zostawiła wiadomość?
– Tak. Numer telefonu. Prosiła o kontakt. Czytałeś przez ostatnie dni prasę, słuchałeś radia?
– Coś mi się obiło o uszy…
– Ty, bracie, mógłbyś startować w wyborach z takim „imejdżem”. Zostałeś warmińskim bohaterem. Szacuneczek.
– Nie chcę nigdzie startować. Daj mi ten numer.
– A proszę – podał koledze karteczkę. – Na marginesie… Nosowska na urlopie?
– Tak. Miała do wyboru postępowanie dyscyplinarne w związku z niedopełnieniem obowiązków albo zaległy urlop i przeniesienie do drogówki.
– Współczuję kierowcom – zaśmiał się Janusz.
– Ja też. W razie czego jestem u siebie – komisarz wyszedł i znalazłszy się w swoim pokoju, usiadł w fotelu. Długo patrzył na zapisane starannym pismem Janusza cyferki. Chwycił komórkę i wybrał numer.
– Burski z tej strony. Chciała pani ze mną porozmawiać?
– Panie Marku, pan mi uratował życie. Nie mogłam tak po prostu… No, nie podziękować.
– Wypełniam tylko moje obowiązki, pani Lauro.
– Tak, ale takich jak pan nie ma wielu. Czy moglibyśmy się spotkać?
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Zaczną się plotki, sama pani wie, gdzie my żyjemy.
– Bardzo pana proszę… Mecenas Kielar nie znał wszystkich szczegółów, a ja chciałabym poznać całą historię. Zwłaszcza tych sobowtórowych braci. No i spotkalibyśmy się w jakimś ustronnym miejscu…
– Myślę, że w sumie ma pani rację. Pełne rozwiązanie zagadki się pani należy. A propos… mecenas poinformował panią, że należy się również odszkodowanie za niesłuszne zatrzymanie, areszt i tak dalej?
– Tak. Już się tym zajął. Może jednak miał pan rację z moim wyjazdem do Chorwacji.
– Dobrze. Gdzie pani proponuje to spotkanie?
– Zna pan ośrodek na wschodnim krańcu jeziora Gim?
– Tam jest pomost, kąpielisko i plaża. Pełno ludzi. To ma być ustronne miejsce?
– Nie – zaśmiała się cichutko. Wcześniej jest rozwidlenie dróg. Tam, gdzie kończy się asfalt. Tam się spotkajmy.
– Wiem, gdzie to jest. Obok stadniny koni. O której?
– A jak panu pasuje?
– O osiemnastej?
– Dobrze. Będę na rozstaju dróg w toyocie yaris. Czerwonej.
– Zgoda. Tylko proszę mi znowu nie pokazywać cycków – zaśmiał się.
– Przecież są podobno ładne. Żartowałam. Do zobaczenia.
Burski zjechał z lokalnej szosy prowadzącej do Zgniłochy i dalej do Nidzicy. Po pokonaniu kilometra dziurawej, asfaltowej nawierzchni, dostrzegł mały czerwony samochód, stojący na poboczu. Zatrzymał się obok. Laura wysiadła i podeszła do mazdy komisarza. Ledwo ją poznał. W areszcie widział zastraszoną, załamaną istotę. Teraz zobaczył kwitnącą kobietę.
– Pojedzie pan za mną? Pokażę drogę.
– Dokąd mnie pani chce porwać? – uśmiechnął się.
– To niespodzianka. Jedzie pan?
– Zaryzykuję. Ale niech pani jedzie powoli i nie kurzy. Suszę mamy – dodał.
Ruszyli. Żwirowa droga wiodła przez stary, iglasty las, dający wytchnienie w czasie upałów. Dwa kilometry dalej toyota skręciła w stronę małego jeziora, nad którym stało kilka domków letniskowych. Zatrzymała się przed jednym z nich. Laura otworzyła bramę i wjechała na teren działki. Zaintrygowany komisarz zrobił to samo.
– To mój azyl, panie Marku – oznajmiła, gdy oboje wysiedli z samochodów.
Słońce oświetlało pomarańczowym blaskiem jej ciemne, długie włosy i jasną sukienkę, która kończyła się wysoko nad kolanami.
– Zapraszam do środka. Przygotowałam skromny poczęstunek. Lubi pan risotto?
– Pani Lauro… Ja naprawdę tylko wypełniałem swoje obowiązki. Nie zasłużyłem na moje ulubione danie.
Klasnęła w dłonie z radości.
– Więc wejdźmy do środka. Jest jeszcze ciepłe.
Domek był niewielki, ale przytulny i urządzony ze smakiem. Uwagę Burskiego zwrócił ogromny kominek i proste, sosnowe meble.
– Proszę usiąść – wskazała rustykalny stół. – Zaraz przyniosę półmisek.
Dwa przygotowane wcześniej talerze stały na jasnym blacie.
– Smakuje panu? – zapytała pięć minut później.
– Niebo w gębie – potwierdził Marek. – Pani Lauro, jakie ma pani plany zawodowe? Przypuszczam, że nie wróci pani do liceum, prawda?
– Nie. I chcę zniknąć z miasta. Za dużo ludzi mnie rozpoznaje. Dobrze, że chociaż ten film nie wyciekł do internetu – wzdrygnęła się.
– Zniknąć z miasta? Dokąd?
– A chociażby tu. Ten domek wymaga tylko kilku drobnych przeróbek i można w nim mieszkać nawet zimą.
– A praca?
– Postanowiłam pisać. Książki – dodała wyjaśniająco. W końcu jestem polonistką – zaśmiała się. – Wie pan, że już zgłosiło się do mnie pewne wydawnictwo z propozycją wydania moich wspomnień? Albo czegoś na nich bazującego.
– Gratuluję. Rozumiem, że mam pani podać więcej szczegółów tej sprawy, żeby książka była ciekawsza?
– Nie. To nie tak. Chociaż przy okazji, owszem. Chce pan wina? Mam czerwone.
– Ale tylko łyk. Jestem dziś kierowcą.
Kobieta otworzyła barek.
– Proszę otworzyć – podała ciemną butelkę i korkociąg.
– Może wypijemy bruderszaft? – zaproponowała nieoczekiwanie.
– W zasadzie sprawa Laury K. jest zakończona i jesteśmy tu prywatnie – Burski spojrzał w zielone oczy. – Z przyjemnością.
Podniosła kieliszek w górę i skrzyżowała ramię z ramieniem komisarza. Wypili. Laura przysunęła się bliżej i pocałowała gościa w policzek. Odwzajemnił się tym samym.
– Jeszcze raz ci dziękuję, Marek. Dla ciebie to tylko wypełnianie obowiązków, a dla mnie całe życie, rozumiesz?
Pokiwał głową.
– To jak? Chcesz poznać kulisy?
– Opowiadaj.
– Cała historia zaczęła się prawie osiemnaście lat temu. Początkujący w branży budowlanej Marian Grodek poznał piękną dziewczynę o imieniu Anna. Owoc ich uczucia przyszedł na świat rok później i dostał imię Marcin. Ponieważ pan Marian był w owym czasie jeszcze żonaty z poprzednią panią Grodek, Marcin nosił panieńskie nazwisko matki: Zawada. Zresztą nosi je do dziś, jak wiemy.
– A dlaczego Antoni nosi nazwisko ojca? – zapytała, podnosząc kieliszek z krwistoczerwoną zawartością do ust.
– Poczekaj. Po kolei. Pan Grodek w końcu rozwiódł się z panią Grodek, a związek z panią Anną rozkwitał. Kolejnym owocem okazał się Antoni. Ponieważ w międzyczasie pan Marian poślubił panią Annę, Antoni dostał z automatu nazwisko ojca. Jest młodszy o dwa lata od braciszka. Ich zadziwiające podobieństwo szokowało wiele osób. Ponieważ starszemu bozia dała więcej rozumu, a młodszemu warunków fizycznych, trudno ich rozróżnić po wyglądzie. Są prawie takiego samego wzrostu. Jest tylko jeden szczegół. Antoni został kiedyś pogryziony przez psa, którego – oddajmy sprawiedliwość psu – sam zaczepiał i drażnił. Poczciwy pies zostawił pamiątkę w postaci blizny na łydce. Dlatego pytałem cię w Ostródzie o to, czy czegoś nie zauważyłaś.
– Antek za rzadko bywał w szkole, żebym miała wiele okazji go oglądać.
– Wiem. Zresztą na wszelki wypadek skontaktowałem się z tym waszym wuefistą. Chłopak lubił te lekcje i ich nie opuszczał, a Jan zapamiętał charakterystyczną bliznę. Był w szoku, gdy uświadomił sobie, że oglądając niby skręcone kolano Marcina, nie zorientował się, że blizna zniknęła. Bardzo mnie przepraszał za brak spostrzegawczości.
– A dlaczego w szkole bywała policja i pytali o Antka? W co się wplątał?
– On się kręcił w środowisku dilerów. Nigdy go z niczym nie złapano, ale kontakty miał. Myślisz, że jak oni zdobyli te prochy, którymi… – urwał w pół zdania.
– No, ale dlaczego Antoni mieszka w Olsztynie, a Marcin pod Ostródą?
– Bo uczucie pana Mariana i pani Anny nie wytrzymało próby czasu. Rozwiedli się. Pani Ania wyrwała od byłego męża sporą kasę, wróciła do panieńskiego nazwiska i urządziła się w bezpiecznej odległości od Grodka. Zaś dziećmi się podzielili. Zauważyłaś chyba, że starszy jest typem intelektualisty. Uwielbia książki i filmy. Na swoje nieszczęście również pornograficzne. On jest przedwcześnie dojrzały pod każdym względem. W przeciwieństwie do brata, który świetnie się dogaduje z burakowatym ojcem.
– Miałam wątpliwą przyjemność poznać tego typa.
– Wiem. Postawiłaś mu się. I właśnie to sprowadziło na ciebie nieszczęście. To mściwy człowiek.
– To w końcu jak to było z kamerą? Zaplanowali to wspólnie?
– Niezupełnie – Marek spojrzał w okno.
– Marcin, na prośbę brata, zastąpił go na sprawdzianie. A Marcin… hmm… się w tobie zakochał. Zażądał od Antka, żeby w zamian za sprawdzian mógł zamiast niego pojechać na wycieczkę. Gdyby on się w tobie zakochał tylko platonicznie, co się zdarza w szkołach… Nie byłoby afery. Ale oglądanie pornosów rzuciło mu się na mózg. Postanowił cię zdobyć fizycznie.
Laura przechyliła szkło. Na dnie kieliszka pozostał czerwony osad.
– Mów dalej – poprosiła. Chcesz jeszcze wina?
– Nie mogę pić, przecież wiesz…
– Szkoda. Ale ja mogę, prawda?
– Ty jesteś u siebie. Możesz.
Nalała sobie do pełna.
– Mów dalej, proszę – spojrzała komisarzowi w oczy.
– Kumpel Antka, Robert, został wtajemniczony. Zresztą znał ich obu. Miał pomóc Marcinowi w czasie wycieczki, żeby nikt z klasy nie kapnął się, że to nie Antek. Ten cwaniak zażądał jednak, żeby w zamian za pomoc i milczenie nagrać film. Dostarczył sprzęt i tak to urządzili, żeby mieć osobny pokój.
– Faktycznie. Przewodnicząca klasy nawet zaczęła coś podejrzewać, bo zazwyczaj Antek ją po chamsku traktował, co zresztą się dziewczynie podobało.
– Kobiety trudno zrozumieć… – mruknął pod nosem Burski
– Mówiłeś coś?
– Nie… Tak sobie głośno myślę. Słuchaj, co było dalej, bo tu się zaczyna robić ciekawie.
– Dobrze. Zamieniam się w słuch.
– Marcin początkowo przystał na ten warunek. Nie miał wyjścia. Ale po powrocie z wycieczki zaczął się wymigiwać. Do dziś się zastanawiam, dlaczego. Może poczuł wyrzuty sumienia. Może chciał mieć cię na wyłączność. W gruncie rzeczy to dobry chłopak. Tylko nieco skrzywiony.
– To jak ten film trafił do prezesa Grodka?
– Rodzony brat ukradł kartę pamięci Marcinowi. Zrobił kilka kopii na wszelki wypadek. Wszystkie przejęliśmy, nie obawiaj się – komisarz uśmiechnął się lekko.
– Czy one nigdy nie wypłyną? – spojrzała z niepokojem na rozmówcę.
– Nie wypłyną. Już o to zadbałem – mrugnął okiem.
– Ale ty… ty go masz? Ten film?
– Mam służbowo. Ale jest bezpieczny, zaręczam. Słuchaj dalej. Antek ukradł kartę pamięci, zgrał na laptop i pewnego wieczoru został przyłapany przez ojca, kiedy się onanizował, oglądając akcję w pensjonacie. Stary Grodek wyczuł okazję, żeby się na tobie zemścić za to, że mu odmówiłaś. On nie znosi sprzeciwu. W żadnej formie.
– Słyszałam plotki, że rzuciłeś nim o glebę. To prawda? – zapytała z uśmiechem.
– Gdzie tak mówią? – odpłacił szelmowskim zmrużeniem oczu. – No więc…
– Nie zaczyna się zdania od „no więc” – zaśmiała się.
– Wierzę, że twoja książka nie będzie potrzebowała korekty – znowu mrugnął okiem. – No więc… Grodek przerobił film. Wyciął z niego istotne fragmenty i ścieżkę dźwiękową. On jest tak pewny siebie i swojej bezkarności, że wysłał film organom ścigania z własnego, biurowego komputera. Resztę historii znasz. Wszyscy trzej gówniarze musieli brnąć w bagno po pas. W bagno, w które sami weszli tylko do kolan. Prezes Grodek miał ich w garści.
Marek spojrzał na lekko zaróżowione policzki Laury.
– Mam jeszcze pytanie. Marcinowi grozi sprawa karna za wprowadzenie cię w stan odurzenia i wykorzystanie seksualne. Ale musiałabyś złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. To nie odbywa się z urzędu. Zrobisz to?
Laura zamyśliła się. Uzupełniła zawartość wina w kieliszku.
– Nie wiem. Po prostu nie wiem. Zastanowię się. Może trzeba dać mu szansę? Czy on też składał fałszywe zeznania?
– Rzecz w tym, że niezupełnie. Przecież on nie był przesłuchiwany w sprawie, bo ta idiotka z mojego wydziału nawet nie wiedziała, że ten chłopak istnieje. Co innego Świerczyński. Ten to naprodukował bzdur. Tak się przejął rolą, że opowiadając o wycieczce, mówił do protokołu: „Marcin zwichnął nogę”, „Marcin nie poszedł na Giewont”. A zaraz potem: „Antek leżał na łóżku, bo go bolało kolano”.
Boże, jakim trzeba być idiotą, żeby czytać taki protokół i nie zauważyć, że coś nie gra. Pani sierżant to kretynka, ale prokurator… No i ten twój adwokat… Przecież on by cię nie wybronił artykułem trzydzieści jeden… Przy okazji, ile wziął za wzięcie sprawy?
– Nieważne. Mam jakieś tam oszczędności – spojrzała w kominek.
– Myślę, że potrafię go przekonać, żeby ci oddał te pieniądze.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Jemu zależy teraz na rozgłosie. Pozytywnym oczywiście. Co by się stało, gdyby do prasy trafiły te szczegóły o pomylonych przez świadka imionach i o tym, że pan mecenas nie czytał uważnie akt, a linię obrony chciał oprzeć o coś nie do udowodnienia przed sądem?
– Marek, dlaczego nie poszedłeś na prawo?
– A kto powiedział, że nie poszedłem? – zaśmiał się komisarz. – Tyle że ja się potem wyspecjalizowałem w prawie… stosowanym.
– Zadziwiasz mnie, komisarzu…
– Taka moja natura. Wielu ludzi zadziwiam.
– Masz żonę, prawda?
– Tak.
– Zazdroszczę jej. Zadam ci jeszcze jedno pytanie. Mogę?
– Śmiało.
– Obejrzałeś cały film? Zapis z tylu godzin?
– Tak. Wybacz, ale musiałem w ramach czynności służbowych.
– A… powiedz… Nie podnieciłeś się przy tym? – zatopiła wzrok w twarzy oficera.
Marek speszył się leciutko.
– Służbowo nie.
– A prywatnie?
– Odpowiedz sobie sama. A ty przecież nic nie pamiętasz. Skąd wiesz, co jest na nagraniu?
– Też mam ten film…
– Skąd?
– Kielar miał prawo wglądu do akt. Poprosiłam go po rozprawie, żeby mi zgrał – zaczerwieniła się.
– Powinien o tym poinformować. Niby prawo mówi, że pełnomocnikowi wolno robić kopie dowodów, ale… – zamyślił się nad ciekawym casusem. – Jesteś pewna, że to od niego nie wycieknie?
– On może jest nieco nieudolny, ale to uczciwy człowiek. I obowiązuje go tajemnica zawodowa. Poza tym dał słowo honoru, że zrobił tylko jedną kopię i mi ją od razu oddał. To raczej pewne, bo czekałam na niego na ulicy.
– Miejmy nadzieję, miejmy nadzieję… – mruknął Marek.
– Czyli podnieciło cię to? – drążyła temat.
– A ciebie by nie podnieciło?
– Powiesz, że jestem zboczona, ale gdy oglądałam, to się podnieciłam. Widzisz, jestem szczera.
– Teraz ty mnie zadziwiasz, Lauro.
– Taka moja natura. Wielu ludzi zadziwiam – zrewanżowała mu się żartobliwie. – Ale pozytywnie cię zadziwiłam?
– Szczerze? Tak.
– Wiesz… Ja myślę, że na tym filmie dostrzegłam moją ukrytą naturę. Wiem… te prochy pobudzają seksualnie… ale ja chyba chciałabym takiego seksu naprawdę i bez prochów. No… może jednak z kimś starszym. Znowu cię zadziwiam?
– Długo byłaś mężatką?
– O kilkanaście lat za długo – zaśmiała się.
– A po rozwodzie? Miałaś kogoś?
– Jeden przelotny romans wakacyjny. Nic fascynującego. Ot, zauroczenie. W dodatku seks był do dupy.
– Analny? O przepraszam… – ugryzł się w język nieco za późno.
Laura zaśmiała się.
– Jestem polonistką. Lubię grę słów. No właśnie nie analny. Tradycyjny. Na dłuższą metę nudny i powtarzalny. A twoje pożycie z żoną jest w porządku?
– Mieliśmy kryzys. Ale on nie wynikał z nudnego seksu. To była kwestia moich nieobecności w domu. Policja to specyficzna firma.
– Zwłaszcza, gdy trzeba walczyć o sprawiedliwość po godzinach pracy – spojrzała na Marka z szacunkiem. – I co? Ten wyjazd do Chorwacji pomógł?
– Jesteś niezłym psychologiem, polonistko. Bardzo pomógł. Zresztą… Coś odkryliśmy… nieznanego nam wcześniej.
– Co to było?
– Seks, gdy obcy to podgląda – machinalnie odpowiedział, dziwiąc się własnej otwartości.
– Kiedyś o tym myślałam. Ale nie zdążyłam zrealizować. W ogóle z moim byłym straciliśmy coś… coś, co gwarantuje udany seks. Otwartość.
Marek drgnął na dźwięk słowa „otwartość” Przed kilkoma sekundami pojawiło się w jego głowie. Telepatia?
– Wiesz, coś ci powiem. Ale nie śmiej się, nie obrażaj. Chciałabym, żebyśmy kiedyś ten… no wiesz… film… obejrzeli razem – spuściła wzrok.
Burski poczuł, że jego spodnie są bardzo ciasne. Co gorsza, Laura skierowała wzrok na jego krocze i też to zauważyła.
– Nie musisz odpowiadać werbalnie. Widzę odpowiedź. Podoba mi się twoja… otwartość.
Komisarz chrząknął. Nie umiał odnaleźć się w tej kłopotliwej sytuacji.
Jak na zamówienie, jego komórka rozbrzmiała dźwiękiem syreny policyjnej.
– Przepraszam. Muszę odebrać. To mój zastępca.
– Cześć Janusz. Co się dzieje?
– Gdzie jesteś?
– W lesie.
– To wracaj do firmy. Szybko.
– Co się stało?
– Znaleziono zwłoki sędzi Majcherczyk. Masz pojęcie, co się wyrabia? Wszyscy mają być za godzinę u zastępcy komendanta. Zdążysz?
– Przyjąłem. Cześć.
– Laura… Sama widzisz, jak wygląda życie ze mną. Muszę zaraz być w firmie.
– Mnie by to nie przeszkadzało… Ja nie mam dużych wymagań…
– Odprowadzisz mnie do bramy? – zapytał, wstając.
– Odprowadzę.
Gdy otwierał drzwi mazdy, wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta. Nie odsunął się.
– Laura… ja kocham żonę… – spojrzał w zielone oczy. – A ty możesz mieć każdego, którego zechcesz…
– Poczekam. Nie chcę każdego. Wolę być sama. Jedź już, proszę.
Komisarz wsiadł, uruchomił silnik i przejeżdżając przez bramę, spojrzał w lusterko. Zobaczył w nim odprowadzającą go wzrokiem, stojącą na ganku, Laurę K.