Sprawa Laury K. (I)
31 maja 2022
Sprawa Laury K.
Szacowany czas lektury: 20 min
Pierwsza część pierwszego mojego opowiadania napisanego w czasie weekendu specjalnie dla pokatne.pl
Nie są to, w odróżnieniu od "Kryptonim Bushido", fragmenty niczego stworzonego wcześniej, a zaraz po części pierwszej będzie druga i ostatnia. Zatem miłej lektury ;)
Aha... niektóre z postaci mają silny związek ze światem realnym. Na wszelki wypadek noszą zmienione nazwiska, co nadmieniam zwłaszcza wobec wysokiego prawdopodobieństwa, że niektórzy olsztyńscy funkcjonariusze i inne lokalne osobistości bywają na tym portalu ;)
Komisarz Burski spojrzał na ekran nawigacji. Pokładowy komputer dawał nadzieję na odpoczynek już za godzinę. Do domu mieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów.
Zerknął na śpiącą w fotelu pasażera żonę. Jej ledwo widoczną spod opadających włosów, opaloną chorwackim słońcem twarz, pokrywała maska zmęczenia kilkunastogodzinną podróżą.
Marek zmrużył oczy, wspominając trzytygodniowy pobyt na dziewiczej, adriatyckiej wyspie. Wyspie, która uratowała ich małżeństwo.
Zgodnie z daną obietnicą, przekraczając granicę słoweńsko-chorwacką, wyłączył komórkę i zerwał wszelki kontakt z mrocznym światem wydziału komendy policji, którym kierował.
Od tamtej granicy było jak kiedyś. Tylko on i Basia. Wynajętą motorówką przemierzali ciepłe wody Jadranu, wyszukując zaciszne, skaliste zatoczki, w których opalali się nago i odkrywali radość z seksu na łonie natury.
Spędzane na tarasie skromnego apartamentu romantyczne wieczory przy świecach, domowej roboty rakija, którą sączyli, patrząc w gwiazdy odbijające się w morzu, a przede wszystkim kompletna izolacja od świata, okazały się najlepszą terapią małżeńską pod słońcem.
– Już nie chcesz rozwodu? – zapytał w przeddzień powrotu do Polski.
Nie odpowiedziała. Przytuliła się mocno, a Marek całował jej słone od morskiej wody ciało.
– Obiecaj mi, że wrócimy tu za rok – szepnęła, gdy nasyceni sobą, leżeli na ciemnym piasku jedynej w swoim rodzaju zatoki, odróżniającej się od typowego dla archipelagu skalistego wybrzeża.
– Patrz. Ktoś nas chyba obserwuje przez lornetkę – Basia uniosła dłoń do czoła, chroniąc oczy przed blaskiem czerwcowego słońca.
– Gdzie?
– Tam. Z tego zakotwiczonego jachtu, którego przed chwilą jeszcze nie było.
– Mam z tym coś zrobić? – zapytał.
– Nie… Wiesz, że mnie to nawet podnieciło?
Spojrzał na żonę z niedowierzaniem.
– Naprawdę… – zamruczała. – Nie wierzysz?
Chwyciła mężowską dłoń i dotknęła się nią w kroku. Była tam mokra. Bardzo mokra.
– Połóż się wygodnie – szepnęła.
Uniosła się lekko i zbliżyła wargi do penisa, który pod wpływem delikatnych ruchów języka stwardniał, jak pół godziny temu. Jednocześnie uniosła biodra wysoko, wypinając opaloną pupę w kierunku podglądacza.
– Widzisz go? – zapytała trochę niewyraźnie, mając w ustach rosnący błyskawicznie organ.
– Widzę.
– Co robi?
– Jest nagi i chyba wali konia, skurwiel.
Markiem targały mieszane uczucia. Samcza zazdrość przeplatała się ze wzrastającym podnieceniem nietypową sytuacją
– Ciebie też to kręci? – Basia wypięła pośladki jeszcze mocniej i popatrzyła w oczy małżonka.
– Mów szczerze! – dodała, przerywając na moment oralne pieszczoty.
Zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. A jeśli to test? – pomyślał.
– Mam być szczery? Całkiem szczery?
– Tak! Chcę żebyś potwierdził to, co i tak widzę tu na dole.
– Tak. Kręci mnie to – odparł desperacko, czując dreszcze, jakich jeszcze nigdy nie czuł w trakcie seksu.
– Dziękuję. Pamiętaj, żebyś zawsze był szczery – uśmiechnęła się rozkosznie. – A teraz zrobimy show temu gościowi, dobrze? – dodała, odwracając się przodem do obserwatora z jachtu pod niemiecką banderą. Brodaty facet wykonywał posuwiste ruchy prawą dłonią, lewą trzymając mocne zeissowskie szkła przy oczach.
Basia pogłaskała bujne piersi, patrząc wprost w obiektywy lornetki. Po chwili wypięła pupę w stronę Marka, odwracając się bokiem do Niemca.
Mąż nie zwlekał z reakcją. Uklęknął za nią, chwycił kształtne biodra i wszedł w swoją kobietę gwałtownym pchnięciem. Jęknęła, czując go w środku.
Dawno nie był tak wielki – pomyślała z satysfakcją.
Oboje patrzyli na onanizującego się turystę, dobrze widocznego na pokładzie luksusowej łodzi.
– Patrz szwabie, patrz… – mruczał Marek. – Ale to ja ją pieprzę. I to ja będę ją pieprzył, kiedy chcę, a nie ty!
Ostatnie słowa wykrzyknął, przeżywając najwspanialszy orgazm, jaki miał w życiu. Gardłowy jęk Basi upewnił go, że cała sytuacja nie była testem.
Niemiec stał oparty o reling i oddychał ciężko.
– Daj mi naszą lornetkę – powiedziała pani Burska, oblizując wargi.
Mąż sięgnął do torby.
Patrzyła na sternika jachtu z zaciekawieniem. Jego fiut, wciąż nabrzmiały, ociekał białą substancją.
– Też chcesz obejrzeć? – zapytała, chichocząc.
– Niekoniecznie.
– To dobrze. Zresztą ty jesteś atrakcyjniejszy – odłożyła lornetkę i obdarzyła Marka długim, soczystym pocałunkiem.
Gdy oderwali się od siebie, jachtu już nie było. Pozostał ślad na wodzie, wzburzonej obrotami śruby potężnego silnika.
Burski otrząsnął się z gorących wspomnień. Przed maską samochodu pojawiły się dwa pasy do skrętu z „siódemki”. Olsztynek został po prawej stronie. Niedawno wybudowana dwupasmówka prowadziła prosto do stolicy Warmii i Mazur.
Włączył radio.
Za trzy dni rozpocznie się proces Laury K., nauczycielki zatrudnionej w renomowanym olsztyńskim liceum, oskarżonej o wykorzystanie seksualne nieletniego ucznia. Mimo że zapewne sąd zdecyduje o wyłączenie jawności rozprawy, postaramy się informować naszych słuchaczy na bieżąco o tym bulwersującym skandalu. Przypominamy, że za przestępstwo określone w artykule 200 kodeksu karnego grozi kara pozbawienia wolności do lat dwunastu. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że oskarżona nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że padła ofiarą spisku.
A teraz prognoza pogody na najbliższą noc. Temperatura w naszym województwie nad ranem spadnie do piętnastu stopni Celsjusza. Zachmurzenie będzie umiarkowane, wiatr słaby, zachodni.
Marek wyłączył odbiornik. Coś mnie ominęło, gdy byłem w chorwackim raju… – pomyślał i wcisnął przycisk główny telefonu. Kilkadziesiąt nieodebranych połączeń. Kilkadziesiąt esemesów.
Witaj, Warmio… – pomyślał i docisnął pedał gazu. Po kilkunastu minutach minął skrzyżowanie z obwodnicą miasta. Był w domu.
Budynek Komendy Miejskiej przy ulicy Partyzantów czerwieniał cegłą, opiekuńczo ocieniony rosnącymi przy nim drzewami. Burski zaparkował na służbowym parkingu i wszedł do środka.
– Witamy szefa – Janusz, zastępujący korzystającego z zasłużonego urlopu komisarza, poderwał się z fotela.
– Mordę masz opaloną, minę zadowoloną. Znaczy wszystko wreszcie w porządku, tak? – przyjaciel wiedział o kryzysie małżeńskim.
– Lepiej, niż się spodziewałem… – odparł Marek w zamyśleniu. – Co to za sprawa z molestowaniem? – uciął tematy prywatne.
– Słyszałeś w radiu, tak?
– Już przed wyjazdem coś mi się obiło o uszy, ale miałem inne problemy. Kto od nas to prowadził?
– Panna sierżant sztabowa Maryla Nosowska – Janusz uśmiechnął się dziwnie.
– Boże! Ta młoda laska? Protegowana komendanta? – Burskiego tknęło dziwne przeczucie.
– Tak.
– A kto z prokuratury nadzorował? W ogóle to skąd takie tempo? Rozprawa w sądzie półtora miesiąca od zdarzenia? Co to za cuda? Pokazówka?
– No… Cuda. Aczkolwiek nie od zdarzenia, tylko od ujawnienia. Ta wycieczka szkolna miała miejsce na początku maja – Janusz lubił dokładność.
Burski stanął przy oknie. Milczał przez chwilę.
– Kontrolowałeś Marylę? – zapytał patrząc na ulicę.
– Nie. Po pierwsze miałem ciekawsze zajęcia, a po drugie nie lubię pchać nosa między drzwi a framugę.
– Masz chyba na myśli nie drzwi i framugę, tylko dupę Maryli i chuja komendanta.
– Marek… Udam, że tego nie słyszałem – skwitował zastępca Burskiego. – A nadzorował twój kolega, prokurator Korycki.
– Gdzie są akta sprawy?
– No jak gdzie? W sądzie i w prokuraturze.
– Ta nasza Barbie ma kopię?
– Powinna.
Burski wypadł na korytarz i pobiegł schodami piętro w dół.
– O, dzień dobry, panie komisarzu – młodziutka policjantka wstała z krzesła.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry – odparł Marek. – Potrzebuję wszystko, co masz w sprawie Laury K. Znaczy Krawczyk. Na już – dodał z błyskiem w oku.
– Co szef taki rozdrażniony? Urlop się nie udał? – odpowiedziała z tupetem.
– Za dziesięć minut masz mi to przynieść do gabinetu – skwitował i wyszedł z pokoju.
Upalne popołudnie przyciągnęło szukających relaksu na Starym Mieście. Kawiarniane ogródki zapełniły się gwarnym tłumem.
Komisarz z trudem znalazł wolny stolik i zamówił colę z lodem. Siedział nieruchomo, patrząc na pobliską bryłę gotyckiego zamku.
Nagle usłyszał krzyk dziecka.
– Dlaczego nie mogę dostać tego, co on? – pucułowaty berbeć wydzierał się rozpaczliwie.
– Zaraz też dostaniesz lody. Uspokój się. Twój brat jest starszy. Kolejność obowiązuje – matka walczyła z roszczeniami siedmiolatka.
Burski odruchowo przyjrzał się braciom.
Jak to starszy? – pomyślał. Przecież to bliźniacy.
Coś go tknęło. Wstał i podszedł do bliskiej obłędu kobiety.
– Przepraszam panią za ciekawość – skłonił się siedzącej przy sąsiednim stoliku.
– Usłyszałem przypadkowo, co pani mówi – ciągnął temat. – To nie są bliźniacy? Mówiła pani, że brat jest starszy. O ile? O godzinę?
– A co to pana obchodzi? – odwarknęła kobieta.
Marek wyjął legitymację.
– Powiedzmy, że pytam służbowo – uśmiechnął się szeroko, zdając sobie sprawę z faktu, że właśnie nadużywa uprawnień.
– Jestem o coś podejrzana? – matka dwóch urwisów nie straciła rezonu.
– Po prostu chciałbym wiedzieć – spojrzał na nią łagodnym wzrokiem. – Potrzebuję pomocy w pewnej sprawie. Innej sprawie – dodał uprzejmie.
– A to zmienia postać rzeczy – młoda mama obrzuciła przystojnego oficera łaskawszym spojrzeniem. – To o co pan pytał?
– Jaka jest różnica wieku pomiędzy pani synami? Wyglądają identycznie.
– Ponad rok. Nie jest pan pierwszy, którego to interesuje. Pewien lekarz mi wyjaśnił, że takie przypadki są częstsze, niż nam się wydaje – uśmiechnęła się. – Tym bardziej w tej samej rodzinie. Geny, panie komisarzu, geny…
Burski znieruchomiał.
– Bardzo pani dziękuję – spojrzał na całą trójkę.
– To ja dziękuję. Proszę zobaczyć. Oni patrzą na pana z rozdziawionymi buziami i wreszcie przestali się kłócić.
Komisarz rzucił banknot na stolik i prawie biegiem ruszył w stronę parkingu. Po kilkunastu minutach był znowu na komendzie i zatopił się po raz drugi w lekturze akt. Potem włączył komputer i wszedł do systemu ewidencji ludności. Patrzył w ekran, nie wierząc oczom. Odtworzył również dowód rzeczowy, czyli film nagrany ukrytą kamerą.
Ładna kobietka – pomyślał, odganiając kosmate, nieprofesjonalne myśli, poskramiając erekcję.
Dopił zimną kawę i chwycił słuchawkę telefonu.
– Nosowska jeszcze jest w firmie? – rzucił ostro.
– Właśnie wyszła do domu.
– Jak dawno temu?
– Może minutę.
– Daj znać dyżurnemu, żeby ją zatrzymał na bramce i baba ma w podskokach biec do mnie – Marek ledwo hamował wściekłość.
– Przyjąłem. Wykonuję.
Młoda blondynka intuicyjnie wyczuła problemy. Zawrócona spod wyjścia z budynku, wspinała się po schodach w kierunku gabinetu szefa wydziału dochodzeniowego, próbując zrobić rachunek sumienia. Nie miała pojęcia, o co chodzi. W szczycieńskiej szkole policji nie uczyli, jak reagować na humory przełożonych.
– Siadaj – warknął na widok wchodzącej.
– Nieuprzejmy pan jest, komisarzu. Czy to nie znamiona mobbingu?
Burski nie odpowiedział. Rzucił otwartą teczkę przed nos pani sierżant.
– Co to jest? – zapytał jadowicie.
Nosowska rzuciła okiem na kartę przesłuchania świadka.
– Protokół przesłuchania. Nie widać? – pomna wsparcia komendanta, próbowała się stawiać.
– Kto go przesłuchiwał?
– Ja. Przecież pisze na formularzu.
– Nie mówi się „pisze”, tylko „jest napisane” – syknął.
– Co to za świadek? – padło kolejne pytanie, a wzrok komisarza nie wróżył niczego dobrego.
– Przecież pan komisarz umie czytać. Kolega poszkodowanego, Robert Świerczyński.
– A jak ma na imię poszkodowany?
– To jakieś żarty, panie komisarzu?
– Nie. Powtarzam jeszcze raz. Jak ma na imię poszkodowany?
– Antoni. Antoni Grodek – odpowiedziała, już ciesząc się w myślach na rozmowę ze swoim protektorem.
– Naprawdę? Jesteś pewna, panno sierżant? – zimne oczy Burskiego wpiły się w twarz Maryli.
– Nie rozumiem…
Burski wskazał palcem na fragment zeznań. Potem na drugi.
– Nadal nie rozumiesz?
Nosowska pobladła, widząc fragmenty wydrukowanego komputerowo protokołu.
– Czy ty umiesz czytać, słuchać, myśleć w ogóle? – komisarz podniósł głos.
– To musi być jakiś błąd, szefie… – straciła do reszty pewność siebie.
– Czyj błąd mianowicie?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, trzasnął pięścią w stół.
– Czy zbadałaś sytuację rodzinną tego niby-poszkodowanego?
– A po co? Co to ma do rzeczy? Przesłuchałam jego ojca. Zresztą prawo wymaga, żeby był przy przesłuchaniu małoletniego poniżej piętnastego roku życia. Co jeszcze miałam zrobić? – w niebieskich oczach pojawiła się panika.
– Czy ty wiesz, głupia babo, że przez twoje niechlujstwo niewinna kobieta może spędzić najlepsze lata w pudle?! – usłyszała syczenie węża, w którego przeistoczył się Marek.
– Zrobiłam wszystko, czego wymaga procedura.
– Won! Precz mi z oczu, kretynko!
– Tak zrobię – odparła. – Ale jutro zamelduję o tym incydencie komendantowi Karpielowi.
Wstała i wyszła, trzaskając drzwiami.
Oficer zacisnął pięści. Chwycił telefon.
– Z prokuratorem Koryckim. Komisarz Burski z tej strony. Jak to już wyszedł? Rozumiem, przepraszam.
Komisarz spojrzał na zegarek. O osiemnastej szanse na zastanie prokuratora w biurze są znikome.
Komórka zawibrowała.
– Kochanie, pamiętasz o naszej kolacji? – usłyszał głos Basi.
– Mogę się trochę spóźnić. Przez trzy tygodnie tu się zrobił burdel.
– A ty musisz go posprzątać, tak? Pamiętasz naszą umowę?
– Pamiętam. I kocham cię.
– Uważaj, Marek. Uważaj… Nie chcemy, żeby demony wróciły, prawda?
– Nie chcemy – odpowiedział stanowczo.
– Czekam przy stole. Rakija w lodówce, koronkowe majtki mam na dupci. Pospiesz się…
– Niedługo będę.
Zawahał się. Poczuł mrowienie w kroczu. Jednocześnie pomyślał o kobiecie oglądającej początek lipca zza krat aresztu śledczego.
Znalazł prywatny numer Koryckiego. Dotknął ekranu.
– Cześć, Marek. Wróciłeś z Chorwacji?
– Tak. Wczoraj. Słuchaj… Jest pilna sprawa. Laura Krawczyk.
– Sprawa jest dopięta. Pojutrze rozprawa. O co ci chodzi?
– Pamiętasz, jak kiedyś uratowałem ci dupę, kiedy cię złapali z ziołem?
W głośniku rozległo się chrząknięcie.
– Chorwackie słońce cię poraziło? O czym ty mówisz? Przez telefon, w dodatku.
– Bądź za pół godziny na moście Jana.
– Zwariowałeś? Jem kolację z dziećmi.
– Nie zwariowałem. Prawdopodobnie znowu cię uratuję. Przed kompromitacją. Czekam nad Łyną.
Rozłączył się. Wstał, schował teczkę z aktami do sejfu i starannie zamknął pokój, nie zapominając o zaplombowaniu drzwi. Wyszedł z budynku, machając dłonią dyżurnemu.
Pierdolona sprawiedliwość – pomyślał, jadąc w kierunku gmachu Teatru Jaracza.
Słońce przebijało się przez gęste liście drzew porastających zakola Łyny meandrującej wokół zamku. Prokurator Korycki palił trzeciego papierosa, a w żołądku czuł skurcz.
– Przekonałem cię? – zapytał Burski, odganiając chmurę dymu sprzed twarzy.
– Kurwa… – odpowiedział prawnik.
– Piotrze, ja rozumiem, że u nas w komendzie pracuje debilka. Ale po tobie się nie spodziewałem takiej indolencji – Marek nie powstrzymał się od złośliwości.
– Marek, zrozum… Ta Krawczyk, owszem zgłaszała, że coś jej dosypano do soku. Ale w sensie procedur prawnych to było bez znaczenia. Zrobiła to dopiero, gdy ją zatrzymaliśmy. A zatrzymaliśmy ponad tydzień po wycieczce w góry, bo dopiero wtedy przyszedł ten filmik. Nie było jak zweryfikować jej zeznań, bo żadna substancja tego typu nie utrzyma się w organizmie tak długo. Sama sobie winna. A w sądzie liczą się dowody, sam wiesz.
– Tak. Wiem. A ty zawsze tak niedokładnie czytasz akta spraw? Nie zwróciłeś uwagi na te imiona?
– Mea culpa. Masz rację. Ale tak naprawdę, póki co, to też żaden dowód.
– Dowód nie. Ale trop, którym nie poszła ani panna Maryla, ani ty, który nadzorowałeś sprawę. I dlaczego nie dopilnowałeś, żeby sprawdzono, kto wysłał ten film? Bądź ze mną szczery. O co tu chodzi? Pukasz tę sierżantkę, czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?
Korycki zamyślił się.
– Były… naciski z Ratusza, żeby szybko i skutecznie…
– Co?!
– Ojciec tego zgwałconego ma… no… pewne wpływy…
– I dlatego zrobiłeś z siebie chuja? – krzyknął rozsierdzony komisarz.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął dyktafon.
– Tak. Nagrałem naszą rozmowę. Na wszelki wypadek. Od ciebie zależy, co z tym zrobię.
– Jesteś świnią, Marek. Nie spodziewałem się tego po tobie – prokurator zapalił kolejnego papierosa. – Balansujesz na cienkiej linii granicy prawa – dodał.
– Może i balansuję. Ale po właściwej stronie tej granicy – uśmiechnął się Burski, cytując kwestię z jakiegoś amerykańskiego kryminału. – To jak będzie ze sprawą Laury K.? Zrobisz coś, czy ja mam zrobić? – I nie jaraj w tym parku. Tu są kamery monitoringu, a niedawno radni uchwalili zakaz palenia. Chcesz dostać mandat od Straży Miejskiej? – subtelnie dał do zrozumienia, że ich spotkanie jest rejestrowane nie tylko dźwiękowo.
– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał pojednawczo Korycki. – I w ogóle co cię napadło? Nie poznaję cię. Ta Laura to jakaś twoja znajoma? – spojrzał badawczym wzrokiem, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
– Kojarzysz tę sprawę, w wyniku której niewinny facet przesiedział w kiciu kilkanaście lat?
– Ten skazany za gwałt i morderstwo? Takich spraw było więcej w historii naszego sądownictwa.
– No właśnie. Więcej. A komu ofiary systemu zawdzięczają życiowe tragedie? – Marek zacisnął pięści. – Nieudolności funkcjonariuszy państwowych. Błędom, arogancji, czasem układom. Piotrze, wierzysz w sprawiedliwość?
– Jako prawnik czy jako człowiek? – Korycki spojrzał na przechadzające się nad wodą kaczki. Bezbronne ptaki, skazane na ludzką życzliwość, padające niekiedy ofiarą okrucieństwa młodocianych chuliganów.
– Jako, kurwa, prokurator!
Komisarz kopnął ze złością mały kamyk leżący na żwirowej ścieżce.
– Pytasz, co masz zrobić? – ciągnął dalej. – Jutro z samego rana wystawisz nakaz zatrzymania Roberta Świerczyńskiego, Antoniego Grodka i Marcina Zawady. I nakaz przeszukania ich domów, o zabezpieczeniu telefonów, komputerów i tak dalej, nie wspomnę. Chcę mieć kwity najpóźniej o ósmej rano. Poza tym umożliwisz mi przesłuchanie Laury Krawczyk. Też jutro.
– A jeśli tego nie zrobię?
– To staniemy się wrogami, Piotrze – Burski spojrzał wzrokiem, pod wpływem którego prokurator poczuł ciarki na plecach.
– Żartowałem. Oczywiście, że zrobię – uśmiechnął się krzywo. – Zarzutem ma być składanie fałszywych zeznań, tak? Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że ci trzej są nieletni i obowiązują specjalne procedury?
– Nie, nie wiem. Urodziłem się wczoraj. Krawczyk jest osadzona w Ostródzie?
– Tak. Jest jedną z ostatnich pensjonariuszek. Słyszałeś, że likwidują ten przybytek?
– Słyszałem. Cięcie kosztów. I jeszcze jedno – dodał po namyśle. – O której jest rozprawa?
– O trzynastej. Pojutrze, ale to wiesz.
– Wolisz, żebym był twoim świadkiem, czy mam to zaproponować obrońcy Laury Krawczyk?
– O czym ty mówisz?
– Mam zamiar wystąpić jako świadek. Od ciebie zależy, po czyjej stronie.
– Chyba po stronie sprawiedliwości? Mylę się?
– Gdyby to było takie proste, to w sądach nie byłoby obrońców i prokuratorów – komisarz spojrzał drwiąco w oczy kolegi.
– Dobra. Zgłoszę cię. Mam nadzieję, że twoje przeczucia mają sens. W przeciwnym wypadku obaj jesteśmy w czarnej dupie.
– To nie przeczucia. To uważna analiza materiału dowodowego. Coś, do czego ta kretynka z mojego wydziału nie jest stworzona. A ty… – przerwał i machnął pogardliwie ręką, patrząc na wieżę zamkową, górującą nad Starym Miastem.
Zachodzące słońce rzucało ostatnie blaski na jezioro, gdy Burski podjeżdżał pod dom. Wysiadł, ściskając w dłoni opakowaną w cienki papier czerwoną różę. Spojrzał na zegarek i z rosnącym niepokojem sięgnął do kieszeni po klucze.
W środku panowała cisza. Basi nie było. Na stole stały dwa puste talerze, dwa kieliszki i butelka rakii.
Komisarz westchnął. Znalazł wazon, w którym umieścił kwiat i usiadł ciężko na krześle. Sięgnął po kieliszek, nalał do pełna i wypił. Chorwackie wspomnienia wróciły.
Scena z zatoczki zburzyła dotychczasowe standardy pożycia małżeńskiego.
Dlaczego Basia była tak podniecona faktem, że obcy facet mógł zajrzeć, co prawda tylko przez lornetkę, pomiędzy jej nagie pośladki?
I dlaczego Markowi również sprawiało to przyjemność?
Sięgnął po butelkę i nalał ponownie, domowej roboty, mocnego alkoholu, sprezentowanego na pożegnanie przez sympatycznych Chorwatów.
Podświadomie pragnął, aby zatokowy incydent się powtórzył. Poczuł twardnienie penisa.
Drzwi wejściowe zatrzeszczały i do przytulnego domku weszła Basia.
– Wyszłam tylko po colę – uśmiechnęła się filuternie. – Czy mój Sherlock Holmes pomyślał może, że się obraziłam za spóźnienie? Ta róża jest dla mnie, mam nadzieję?
Wstał i przytulił żonę. Poczuł ogromną ulgę.
I wzrastające podniecenie.
Laura nie mogła zasnąć. Jako osadzona w związku ze specyficznym zarzutem, korzystała z wątpliwej jakości przywileju jednoosobowej celi. Nie chroniło jej to przed wyzwiskami rzucanymi przez rozwścieczone współwięźniarki, gdy pod eskortą strażniczki przechodziła korytarzem. Przestępcy seksualni nie mają łatwego życia za kratami.
A może mi te baby zazdroszczą? – myślała czasem.
Leżała na wznak i przypominała sobie po raz kolejny, od czego się wszystko zaczęło. Gdzie popełniła błąd?
– Antek, jesteś zagrożony. Moim zdaniem nie dostaniesz promocji do drugiej klasy. Popatrz – wskazała rubryki obecności w dzienniku. – Ty w szkole bywasz okazjonalnie, kiedy brakuje ci innych rozrywek, chyba. A poza tym, masz same jedynki ze sprawdzianów.
Szczupły nastolatek milczał, gapiąc się w podłogę.
– Jeszcze coś. Przekaż swojemu ojcu, że nie dam się zastraszyć. Nie interesuje mnie kim on jest i kogo zna. Przecież ja mam obowiązek was czegoś nauczyć! – podniosła głos.
– Szanuję te zaświadczenia o dyslekcji, dysortografii i inne, które wyglądają mi na mocno naciągane i nie wnikam, ile kosztowały twojego tatusia. Ale ty po prostu masz w dupie program nauczania! – wybuchnęła.
– Przepraszam za wulgaryzmy. Uniosłam się, widząc, że jestem ostatnią nauczycielką, która nie uległa presji twojego ojca – dodała po chwili zastanowienia.
– Nie lubi pani słowa „dupa”? – zapytał Antek. – Przecież ma pani bardzo apetyczną – dodał bezczelnie.
Laurę zamurowało. Uczono ją, że uczeń jest pod ochroną. Nie można mu dać w pysk, bo nie i już. Cokolwiek by nie zrobił.
– Zdajesz sobie sprawę, że używasz niestosownych wyrażeń? – zapytała, hamując bezsilną złość.
– Kiedyś powiedziała pani, że liczy się szczerość. To chyba było przy okazji lekcji o swobodzie wypowiedzi… – uśmiechnął się, zdając sobie sprawę ze swojej nietykalności.
– A widzisz, jednak coś zapamiętałeś z rzadkich wizyt na moich lekcjach.
– Gdyby pani udzielała lekcji prywatnych, nie chodziłbym na wagary – oblizał się prowokacyjnie
– Wiesz, że ja mam prawie czterdzieści lat, a ty kończysz piętnaście dopiero w sierpniu? Nie sądzisz chyba, że te wasze szczeniackie metody podrywu działają na dorosłych?
– Ja nie jestem już dzieckiem. Pokazać pani, co mam w spodniach?
– Dość tego! – krzyknęła, czerwieniejąc na twarzy. – Kończymy tę rozmowę. Moje warunki są proste: masz dwa tygodnie na przygotowanie się do testu obejmującego program od początku roku szkolnego. Jeśli go zdasz, to możesz nawet nie przychodzić do czerwca na lekcje. A teraz wyjdź!
– Umowa stoi – powiedział Antek i skierował się do drzwi pustej o tej porze sali lekcyjnej.
– Ale jeszcze jedna rzecz… – dodał, przekraczając próg. Odwrócił się, spojrzał na Laurę.
– Sutki pani urosły pod bluzką – zaśmiał się i zamknął za sobą drzwi.
Nauczycielka długo nie mogła dojść do siebie. Napiła się wody mineralnej i mimowolnie potarła piersi. Bezczelny gówniarz miał rację.
Dwa tygodnie później pojawił się na indywidualnym sprawdzianie. Był jakiś inny. Znacznie grzeczniejszy. O ile wcześniej zachowywał się jak podróbka maczo, tym razem przypominał bohatera powieści romantycznych. Poza tym bezbłędnie wypełnił test obejmujący zarówno gramatykę, jak i literaturę.
Laura bacznie obserwowała zatopionego w pisaniu chłopaka. Po dwóch godzinach oddał jej osiem stron cieszących oko podejrzanie starannym charakterem pisma.
Siedział cierpliwie w ławce, gdy włożywszy okulary w drucianych oprawkach, z uwagą sprawdzała jego pracę.
Uśmiechnęła się.
– Dlaczego wydajesz mi się dziś jakiś dojrzalszy? – zapytała.
Chłopak zmieszał się lekko.
– To złudzenie, proszę pani. Zaskoczyłem panią wiedzą, więc urosłem w pani oczach – odpowiedział, patrząc na polonistkę.
– Faktycznie. Mam wrażenie, jakbyś trochę urósł. Fizycznie.
– Nasza umowa jest aktualna? – zapytał. – Przepuści mnie pani do następnej klasy?
– Słowo to słowo. Tak. Masz zaliczenie. Za trzy dni klasa jedzie na wycieczkę. Pojedziesz z nami, czy wolisz wagary?
– Jaka wycieczka? – na twarzy chłopca pojawił się wyraz zdumienia.
– Za rzadko bywasz w szkole. Jedziemy w góry z wuefistą. W planie jest wspinaczka na Giewont. Chociaż nie jestem pewna, czy pan Jan odważy się was puścić na sam szczyt. Tam jest niebezpiecznie, a wy… sam wiesz – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
Licealista popatrzył w okno, za którym wiatr targał gałęziami kasztanowców. Myślał o czymś intensywnie.
– Pani jedzie, tak? – szukał potwierdzenia.
– Oczywiście.
– Zrobię wszystko, żeby też pojechać – powiedział zagadkowo brzmiącym tonem.
– Dobrze. W gruncie rzeczy jesteś porządnym chłopcem. Przynajmniej dziś mam takie nietypowe wrażenie – zmrużyła oczy, zdejmując okulary. – Zmykaj do domu. Na dziś to wszystko.
– Nie wszystko. Chciałbym pani podziękować.
Wstał i podszedł do Laury. Chwycił zaskoczoną za rękę i uniósł jej dłoń do ust. Z szacunkiem ucałował palce, odwrócił się i wyszedł.
Polonistka patrzyła z niedowierzaniem na gładką, wypielęgnowaną skórę. Albo jest zmęczona i ma zwidy, albo czternastolatek polizał ją koniuszkiem języka.
Ciąg dalszy jest tu: https://www.pokatne.pl/opowiadanie/sprawa-laury-k-ii