Spowiedź

28 sierpnia 2024

Szacowany czas lektury: 18 min

Poniższe opowiadanie znajduje się w poczekalni!

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — szepnęła Marta.
— Na wieki wieków. Amen — powiedział Adam, głębokim i zdecydowanie za głośnym głosem, poprawiając stułę opadającą po jego sutannie.
— Ostatni raz byłam u spowiedzi… — zawahała się — trzy, nie, cztery tygodnie temu. I… zgrzeszyłam. Potrzebuję ukojenia ducha.
Adam słuchał spowiedzi w skupieniu, podtrzymując brodę ręką. Nieszczególnie lubił tę zabawę, choć Marta ją uwielbiała. Cztery lata małżeństwa i sześć lat wcześniejszej znajomości sprawiły, że niektóre zabawy stawały się oklepane i powtarzalne. Co dziś się wylosuje, zastanawiał się, będzie grać nienasyconą sucz planującą uwiedzenie niewinnego księdza, silną dominę, która przyszła w bardzo konkretnej sprawie i nie będzie przebierała w środkach, by ją załatwić, czy może niewinną, skruszoną ofiarę, aż proszącą się o wykorzystanie? Nie było to złe, oczywiście, jednak za każdym powtórzeniem utartego schematu miał rosnące każdorazowo wrażenie, że ten czas można było spożytkować inaczej, bardziej wyjątkowo. Ale to był jej czas, nie mieli w zwyczaju odmawiać sobie egzotyki w intymności, a samo sprawianie przyjemności jej żonie było wystarczającą stymulacją.
— Wyznaj swoje grzechy, dziecko — powiedział nieco twardo, choć pocieszająco. Przez myśli przebiegał mu utarty schemat, który przerabiali setki razy, kilka banałów, potem konkrety, seks, prysznic i przytulanko — Bóg cię kocha i akceptuje taką, jaką jesteś.
Opuścił rękę i ostrożnie zmierzył ją wzrokiem, próbując wyczytać jej intencje z ubioru i makijażu. Wysoki, kuchenny stół, który ich rozdzielał nie pozwalał mu zobaczyć całej jej sylwetki, jednak bez trudu dostrzegł białą bluzkę zapiętą pod samą szyję z koronkowymi wstawkami i kontrastującą, czarną kokardą. Pochylona głowa eksponowała krótkie, lekko połyskujące ciemnoczerwone włosy. Była bezwzględnie piękna, nie potrzebowała absolutnie nic, aby podkreślać swoją urodę i kobiecość, ale i tak się starała. Jej twarz zasłaniały splecione dłonie oparte o stół w geście modlitwy. Swojej twarzy również nie musiała poprawiać, by zrobić piorunujące wrażenie, lecz pewnie coś znów wymyśliła. W ich scenkach zawsze się starała oderwać od codziennego, delikatnego i niemal niezauważalnego makijażu. W końcu była wtedy kimś innym niż na co dzień.
Bóg cię kocha i akceptuję taką, jaka jesteś, te słowa lekko przyspieszyły jej tętno. Powstrzymała uśmiech, który powoli, lecz nachalnie pchał się na usta. Nie mówił o bogu, mówił o sobie. Wydech, wdech. Powoli, spokojnie. Dziś go zaskoczy, tylko musi się skupić i wykrzesać co może ze swojego aktorstwa. Wypuściła powoli i głośno powietrze z ust, unosząc lekko głowę i udając zakłopotanie.
— To bardzo skomplikowane, proszę księdza — ukradkowo spojrzała mu w oczy, po czym natychmiast, nieco wstydliwie, spojrzała w dół — wplątałam się w coś, nie wiem gdzie zacząć.
Mam cię diablico, uderzyła go myśl, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały. Agresywny, czarny spotlight na oczach, błyszczące, lekko różowe usta, kontrastujące z jasną skórą twarzy. Adam poczuł lekką falę podniecenia, odganiającą wcześniejsze myśli o sztampie. Ledwo się powstrzymywał, by zaproponować jej, by wstała z kolan i usiadła obok. Chciał ją zobaczyć, całą.
Nie, stop, jeszcze nie. Skup się, Adam, skarcił się w myślach. Skup się na roli, Marta jest  tu przypadkową kobietą, która przyszła się wyspowiadać. Manifestuje wstyd i niepewność, zagraj w jej grę. Coś uspokajającego i pocieszającego, myślał, starając się uspokoić rosnące napięcie i szukając słów w ustach.
Marta podniosła głowę i spojrzała Adamowi prosto w oczy kamiennym spojrzeniem.
— Jestem mężatką i się puściłam — powiedziała chłodno — I bardzo mi się to podobało.
Nie odrywała od niego wzroku. Bacznie obserwowała, jak wreszcie przykuła jego uwagę. Zdawała sobie sprawę z tego, że zabawa w spowiedź już mu spowszedniała, ale po tylu latach związku ciężko było nie podążać utartymi ścieżkami. Sama też była nieco znużona zabawami w prostytutkę czy uczennicę, mieli wiele stałych fragmentów gry, doskonale przećwiczonych. Teraz łamała schemat i mentalnie trzymała go za jaja. Adam nerwowo poprawił koloratkę, pochylił głowę w ten swój przesłodki sposób, po czym wziął głęboki oddech i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Marta natychmiast to wyprzedziła.
— Byliśmy dwa tygodnie temu nad morzem — zaczęła skromnym, niepewnym głosem — Popiliśmy trochę, hmm, trochę za bardzo, ja bardzo chciałam… — głos Marty przeszedł w stanowczość — bardzo chciałam zobaczyć wschód Słońca nad morzem. Umówiliśmy się, że wstaniemy o trzeciej, weźmiemy koc, pójdziemy na plażę i zobaczymy ten wschód Słońca. Ja wstałam, ale nie mogłam go dobudzić. Spał jak kamień.
Serce Adama wyraźnie przyspieszyło. Wszystko się zgadzało, czas, miejsce, plany… Tak, to się zdarzyło. Z pominięciem faktu, że mówiła, że tej nocy również się nie obudziła! To był pierwszy dzień urlopu nad morzem, pofolgowali sobie i upili się jak świnie, odreagowując miesiące codzienności, pracy i kredytu. Ledwo co doszli z plażowej knajpy do hotelu i padli nieprzytomni w łóżko, nawet nie biorąc kąpieli. A przede wszystkim, następnego poranka poszli obejrzeć wschód Słońca. I kochali się przy nim.
Marta rozplotła palce i złapała krawędź stołu. Potrząsnęła głową, odtrącając grzywkę sprzed oczu. To twój moment, mała, powiedziała sobie Marta głosem Adama. Nie daj mu dojść do głosu, Marta, kontroluj, krzyczał głos w jej głowie.
— Ojcze — zaczęła nieco zaczepnym tonem, opierając się o blat, który udawał dziś konfesjonał — Obudziłam się o trzeciej, nie mogłam go dobudzić. Wiał dość chłodny wiatr, ubrałam się i poszłam sama, hotel był praktycznie przy samej plaży — zawiesiła głos, szukając reakcji. Reakcji, której i tak mu nie da. Cierpliwie poczekała, aż Adam przygotuje się do motywacyjnej pogadanki, a słysząc ciche przełknięcie śliny, kontynuowała.
— Plaża jest piękna o świcie — kontynuowała —  Nikogo wokół, gdzieś tylko jakieś ognisko koło wydm i krzyk mew. Cisza, przede wszystkim cisza. Po to tam pojechaliśmy, odpocząć od zgiełku, hałasu miasta. Położyłam się na kocu, zamknęłam oczy i… — zawiesiła głos, niemal teatralnie. Miała kontrolę, wiedziała to. Pochyliła głowę i powiedziała niepewnie — Ojcze, czy… czy to źle, że poszłam tam bez męża?
Adam wsłuchiwał się w jej słowa. Analizował, szukał punktów niezgodnych z rzeczywistością, ale takich nie było. Poczuł, że daje się złapać w pułapkę, postanowił więc wycofać się i wrócić do roli. Kochał Martę, to nie ulegało wątpliwości. Marta go kochała, był tego pewien. Do roli, Adam, do roli!
— Bóg dał nam mądrość i wolną wolę — rozpoczął mentorskim tonem — Jesteś wolnym człowiekiem i możesz chodzić, gdzie tylko chcesz. Jedyne ograniczenia… — zawahał się trochę i wybrzmiało to dużo bardziej niż by chciał — … to te, które sobie sami narzucamy. Na przykład w przysiędze małżeńskiej — ostatnie, zdanie zaakcentował wręcz groteskowo — Co się stało dalej?
Ciepłe, lipcowe powietrze pachniało napięciem. To twój moment, mała, ryczało w głowie Marty.
Sięgnęła po telefon leżący koło jej kolan. Nie musiała za bardzo grać zakłopotania, sama była zakłopotana. Jesteśmy w roli, prawda? Zadawała sobie pytanie. Oboje jesteśmy w roli? Znalazła zdjęcie, którego przygotowanie zajęło jej istotną chwilę, po czym rzuciła komórkę na stół, pochylając głowę i splatając znów dłonie.
Sama scena była bardzo łatwa do odtworzenia. Żadnego piasku, żadnego morza, tylko ona i koc. Marta, z niedbale podwiniętym swetrem i biustonoszem, z rozczochranymi włosami, kadr, który kończył się na jej wyrazistych biodrach. Zdecydowanie za bardzo odsłoniętych, by wierzyć, że poniżej pasa miała na sobie cokolwiek więcej niż skarpetki. Zastraszona twarz, szeroko otwarte oczy, lekko rozchylone usta. Leniwy wschód Słońca odbijał się na obrączce na palcu dłoni niepewnie zakrywającej drobne piersi. I na strumieniu białej materii, rozciągającej się od pępka do biustu.
Marta włożyła w to zdjęcie naprawdę bardzo dużo pracy. Kocyk — mam. Seksowne ciało — mam. Sperma — mam, mydło w płynie, na pewno nie zauważy różnicy. Światło? Tu był haczyk, trochę zabaw z halogenowymi żarówkami powinno wystarczyć. I tak Adam będzie już wystarczająco rozproszony. Oby był, moja w tym rola.
Adam kalkulował, chociaż nie miał za bardzo czym kalkulować, krew już dawno już zmieniła dominujący organ. To mogło się zdarzyć. Siad w roli, siad, Adam! To tylko przecież zabawa może to żart, może tylko cię zaczepia. Graj w tę grę.
Pochylił się nad zdjęciem. Dotknął ekranu, powiększył zdjęcie, udawał doedukowanego i niewzruszonego analizatora fotografii, po czym wrócił do swojej spokojnej pozy na krześle.
— Pokazujesz mi epilog. Mówiłaś, że jesteś mężatką, mówiłaś, że się puściłaś i mówiłaś, że ci się to kurewsko podobało — ocenił chłodno.
— Nie powiedziałam, że kurewsko! — zaprzeczyła intuicyjnie, po czym stonowała i zaszorowała kolanami po podłodze — Ojcze, bolą mnie kolana. Mogę usiąść?
Adam położył swoją dłoń na splecionych rękach Marty. Przez chwilę chciał poczuć pod swoją ręką jej puls, lecz niczego nie znalazł.
— Zostań. Teraz powiesz, jak do tego doszło — bardziej oznajmił, niż pytał.
Adam starał się powstrzymać swoje myśli. Pozwoliłby jej na coś takiego, jeśli by się najpierw dogadali. Myśl o tym, że obcy typ bzyknął jego żonę, na plaży, zrobił jej fotkę, jej pierdolonym telefonem, a on wtedy spał pijany, to było dużo za dużo. To tylko rola, Adam. To tylko gra.
— Przysiadł do mnie jakiś koleś — powiedziała, uśmiechając się — Zapytał banalnie, co taka piękna dziewczyna robi o tej porze sama na plaży… I… i… — zawahała się wyraźnie — jeszcze za bardzo nie przetrzeźwiałam, nie myślałam za dużo. No, przysiadł się, no, znajda. Żaden grzech siedzieć przy kimś, prawda ojcze?
Adam uspokoił się. Nie byłoby to podobne do Marty, by nie myślała za dużo. Nawet nietrzeźwa, zawsze była tą, która rozważa wszystkie możliwe opcje i wybiera najbardziej bezpieczną możliwość. Gdyby to, co dotychczas powiedziała byłoby prawdą, to od razu by się zawinęła, gdyby ktoś się do niej przysiadł. No ale  to zdjęcie…. do roli, Adam!
— Co ci zrobił? — zapytał chłodno, wpatrując się przed siebie.
Niemal go gubiła. Znała go lepiej niż jego własna rodzona matka, widziała jak ucieka, odpuszcza, buduje dystans. Nie chciała tego dystansu, chciała go rozgrzać, rozpalić, rozkręcić, to był ten moment, gdy powinna się do niewinnego księdza zacząć dobierać. Zachciało się nowości, pomyślała, to musisz tę nowość przeżuć jak dorosła kobieta. Oparła swoje dłonie na stole i powoli zaczęła wstawać.
— Nie, uklęknij — warknął stanowczo Adam — rozmawiasz z Bogiem, nie ze mną — w gardle zacisnął słowo “maleńka” — jestem tylko pośrednikiem.
Posłusznie spełniła jego żądanie. Poczuła jak jej rajstopy puszczają oczko na lewym kolanie. Spodoba mu się to, pomyślała, lubi to. Oby tym razem zauważył. Ale… ale nie mam nic dalej, powinniśmy byli na tym zdjęciu skończyć, powinien był się rzucić na mnie, ukarać, utemperować lub przynajmniej wydać pokutę, czemu drąży, czemu pyta? Może… może łyknął przynętę za bardzo? Ufam mu, prawda?
— Nic mi nie zrobił, ojcze. Ja mu zrobiłam. Położyłam go, pocałowałam, rozebrałam — przyspieszała swoją mowę —  Nawet chwilę się nie zastanawiał. Ojciec też by się nie zastanawiał, prawda? — wstała, seksownie prezentując swoją figurę. Zatrzepotała biodrami skrywanymi pod czarną, plisowaną spódniczką i oparła się na stole, po czym pocałowała policzek Adama — ojciec pozwoli, że zademonstruję… — przeskoczyła przez stół i uklękła przed Adamem, szybko rozpinając guziki sutanny.
Miał umowę. Żadnych ubrań pod kostiumem. Ciężko byłoby mu ukryć wzwód, a rozpinane guziki niebezpiecznie zbliżały się do jego krocza. To była jej fantazja, to była fantazja Marty, nie przeszkadzaj jej, półprzytomnie pomyślał. Za siódmym guzikiem sutanny zdołała wyciągnąć jego penisa, wbijając nań swoje gardło z głośnym kaszlnięciem.
— I wie ojciec — powiedziała, odsuwając się i dając sobie chwilę oddechu — facet był…. grrh… kompletnie zaskoczony, nie dałam mu… — oblizała jego żołądź — … ani chwili do zastanowienia się. I gdy… — sięgnęła ustami i gardłem głębiej, na progu jej bólu, intensywnie pracując językiem, mrucząc i lekko się krztusząc. Odsunęła się odrobinę, łapiąc głęboki łyk powietrza, po czym udała lekkie zirytowanie — ...te spodenki były dużo łatwiejsze niż ojca sutanna — kaszlnęła, z jej ust wypłynęła strużka śliny — proszę ojca.
Marta klęczała przed nim, powoli masując jego nabrzmiałą męskość. Uśmiechała się,  pozwalając, by nadmiar jej śliny spływał z kącika ust, brudząc jej nienagannie wyprasowaną białą bluzkę. Wiedziała, jak skutecznie to na niego działa, widziała, jak świdruje ją swoimi jasnoniebieskimi oczami i mogła tylko zgadywać, co dzieje się w jego głowie. Odpalał się. Nie odrywając wzroku od twarzy Adama, przesunęła dłoń dalej, gładząc jądra i lekko je ściskając.
— Ojcze — wycedziła przez zęby — byłam jeszcze trochę pijana, a on… on tak ładnie pachniał — przymknęła oczy i przygryzła wargę. Pod dłonią poczuła lekki skurcz — Przecież mój mąż też ma małżeńskie obowiązki wobec mnie, prawda? — otworzyła oczy i zalotnie zatrzepotała rzęsami — To chyba nic dziwnego, że zaniedbana kobieta skorzystała z okazji, gdy jej mąż wolał dłużej pospać?
Adam zauważył, że słyszy łomot własnego serca. Klęczała przed nim piękna kobieta, ubrana jak przykładna, skromna i pobożna matka, lecz w absolutnie wulgarnej pozie. Skupił się na swoim oddechu. Wystarczyłoby kilka precyzyjnych ruchów jego ukochanej by eksplodował, a tego nie chciał. Mieli już wystarczająco dużo lat za sobą, w tym niemal jedną trzecią życia spędzonego razem by wiedzieć, że w każdej podróży nie jest ważny wyłącznie cel, a cała podróż, każdy jej najmniejszy aspekt.
Adam poczuł, że jego serce nieco się uspokoiło, a zachłanne przyrodzenie oddało nieco krwi pozostałym organom. Jego myśli na chwilę wróciły do zdjęcia z przygody. To musiał być kit, dobrze zrobiony kit, pomyślał, przecież by mnie tak bezczelnie nie zdradziła, nie bez wcześniejszych ustaleń, nie bez wytyczenia mapy dostępnych dróg i twardych granic. Cholernie dobrze zrobiony kit. Uśmiechnął się do swoich myśli, Marta rozegrała go idealnie. Niesamowicie go podniecało, gdy opowiadała mu o swoich wcześniejszych intymnych przygodach. Nie szczędziła mu detali, zarówno tych anatomicznych, jak i emocjonalnych. Kobieca perspektywa i zwracanie uwagi na rzeczy, na których skupiała się szczególnie zbliżała ich do siebie, cementowała ich bliskość i uczyła go, jak być lepszym kochankiem. Z przemyśleń przebudziły go paznokcie wbijające się lekko w mosznę.
Oparł rękę o stół i gwałtownie wstał. Spojrzał w dół na Martę, która siliła się na najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać. Drugą ręką chwycił jej nadgarstek. Jej dłoń natychmiast się zatrzymała, a spojrzenie z niewinności przeszło w kiepsko udawane zaskoczenie. Adam zacieśnił uścisk, odsuwając dłoń Marty od swojego ciała. Zrobił niewielki krok do przodu, lekko muskając penisem jej policzek. Drugą ręką złapał jej włosy. Marta poczuła żar w podbrzuszu. Wreszcie przejmuje inicjatywę, musiało się mu spodobać, iskra pewności siebie przeszyła jej ciało. Ostrożnie rozchyliła usta, a jej ciało podświadomie otworzyło ślinianki. Dreszcz przeszedł przez jej ciało, upewniając ją, że nie tylko jej usta zalewa wilgoć. Prowokowała, była niegrzeczna i bardzo chciała zostać ukarana.
— Drogie dziecko — zaczął Adam, puszczając jej nadgarstek. Na skórze pozostał wyraźny, czerwony ślad po jego dłoni — Małżeństwo to przysięga, przysięga przed Bogiem i twoim mężem. A ty tę przysięgę złamałaś jak napalona nastolatka!
Podniesiony głos Adama przebiegł po jej kręgosłupie. Trzymał jej włosy mocno, powyżej granicy bólu, ale adrenalina skutecznie ten ból ukrywała. Próbowała przekręcić głowę, ustami szukając jego przyrodzenia, jednak miała zbyt mały zakres ruchu, a jakiekolwiek gwałtowne szarpnięcia mogłyby się fatalnie skończyć dla jej fryzury. Widziała go tuż koło własnej twarzy, pachnącego seksem, podnieceniem i testosteronem. Pachnącego mężczyzną, jej mężczyzną. Pragnęła go. Czemu tak robi, czemu wstrzymuje? Ma ją jak na talerzu, gotowe danie do skonsumowania. Przegięła z prowokacjami? Nie, chyba na pewno nie, niemal widziała tętno na jego żyłach. To nie czas na wykłady, pomyślała, to czas na akcję!
Ostrożnie wyciągnęła rękę do przodu, gładząc jego łydkę. Zrób cokolwiek, Adam, proszę cię, kotłowało się w jej głowie. Masz mnie przecież, proszę, niewypowiedziana myśl przebiegła przez jej ciało. A potem kilka rzeczy wydarzyły się niemal jednocześnie. Nawet pod przymusem miałaby ogromny problem, by ustalić ich kolejność.
Adam puścił jej włosy i wymierzył lekki, choć stanowczy policzek. Wysunął dotykaną nogę do przodu i obrócił nią, wytrącając całą pewność siebie z jej ramienia. Poczuła siłę chwytającą za przedramię i wykręcającą rękę, mimowolnie poddała się jej i pozwoliła się obrócić, próbując zluzować nacisk na stawy. Nie zdążyła nawet westchnąć, nim została ciężko przygnieciona kolanem do podłogi. Uderzyła o nią szczęką, syknęła z bólu. Trochę za daleko, przeszło jej przez myśl, czemu jest nieostrożny… Z głośnym szelestem przestała cokolwiek widzieć, gdy Adam, używając rozpiętej części sutanny przykrył ją gęstą tkaniną. Leżała całkowicie bezbronnie, z twarzą do ziemi, z boleśnie wykręconą ręką, czując ciepły, sztywny pręt męża ocierający się o pośladki. Wyraźnie poruszał biodrami, nakręcał się, jakby zbierał z każdym potarciem energię. Zarumieniła się, była niemal pewna, że jej białe majteczki są zalane jej sokami. No weź mnie wreszcie… Nieświadomie jęknęła z bólu. Siła napierająca na rękę natychmiast ustąpiła, by po chwili pojawić się na jej pośladku — równie stanowczo, równie mocno, ale biodra miały zupełnie inny próg bólu niż drobna ręka.
Zaparła się na kolanach i spróbowała unieść pośladki. Ucisk się zmniejszył, a zaraz potem ustał, jedynie luźna dłoń na jej pośladku. Dopasowywała tempo swoich ruchów do Adama, czuła jak z niemal każdym jej ruchem twardnieje. Jej oddech przyspieszył i poczuła ciepło, za duże ciepło. Ciężki materiał sutanny skutecznie blokował dostęp świeżego powietrza, a każdy oddech podgrzewał atmosferę i kradł z niej trochę tlenu. Przez Martę przeszło delikatne drżenie niepewności, co jeżeli tego nie zauważył? Intuicyjnie przekalkulowała, skoro mnie trzyma za lewy półdupek to… sięgnęła lewą ręką do przodu, odrzucając połę sutanny.
Głęboki wdech Marty przez mikrosekundę otrzeźwił Adama. Uniósł dłoń i wymierzył stanowczego klapsa. Jej głośna reakcja była szczera i przyjemna, choć przez chwilę przeszło mu przez głowę, że mógł ją nieświadomie trochę przydusić, jednak zabrakło krwi w mózgu na jakiekolwiek dalsze racjonalne wnioski. Przycisnął ją ciężarem ciała do podłogi, przygryzł kark i ucho, po czym wyszeptał:
— Skoro ty łamiesz swoje przysięgi, to sprawiedliwą pokutą byłoby złamanie przysiąg wobec ciebie? — wydyszał do jej ucha. Spróbowała się podnieść, odwrócić, spojrzeć na jego twarz, rozczytać jego intencje, ale nie miała najmniejszych szans na to. Jakie przysięgi? Może jednak za bardzo łyknął ten haczyk? Kołysząc cały czas pośladkami, jej myśli przebiegły przez wielkie połacie wspomnień i poczuła ciepło w sercu, niczym Muminki drzemiące na chmurce.
To jak pierwszy raz jechali do jej rodziców i puknęli się w lesie, raptem kilkanaście minut przed celem drogi. To jak spacerowali po Krakowie i w biały dzień wciągnął ją w bramę walącej się kamienicy, po czym opuścił jej szorty i dał jej najszybszy, ale i najbardziej emocjonujący seks w życiu. Chyba najbardziej, nie była teraz pewna. To gdy po cichu pracowała nad swoim odruchem wymiotnym, po czym panując już nad swoim gardłem zrobiła mu loda, którego na pewno nigdy nie zapomni. A może się tym nawet chwalił kolegom… uśmiechnęła się do tej myśli. Jakie przysięgi? Jesteśmy przecież w roli. Przysięgi kapłańskie, jasna cholera. To było tak oczywiste, że poczuła wstyd, że na to nie wpadła. Ciemna chmura niepewności rozproszyła się do pomijalnej mgiełki.
Sięgnęła do rozporka spódniczki i ostrożnie go rozpięła. Nie zdejmie jej, pomyślała, na pewno jej nie zdejmie ze mnie.
— Ojcze, jestem gotowa przyjąć pokutę — powiedziała, patrząc na bladozieloną ścianę przed sobą. Cholera, ale mnie będą bolały kolana.
Kolejny klaps, auć. Silne ręce zszarpujące majteczki. Kolejny, silny ruch, rozrywający spódnicę. Przegrałam zakład z samą sobą, cholera… Wystawiła tyłek nieco wyżej, kładąc swoje piersi na podłodze. Chodź tu wreszcie — chciała to powiedzieć, ale nie odważyła się. Może nie chciała? Może się bała? Może chciała dać mu jeszcze trochę przestrzeni, czekając co stanie się dalej.
— Leż i nie waż się odwracać — powiedział, wstając znad Marty. Wyobraziła sobie samą siebie i nie podobała jej się ta myśl. Powinni byli już dawno leżeć wtuleni w siebie, choćby na tej podłodze, całować, przytulać i prawić sobie miłostki. Zamiast tego, leżała z wypiętą dupą i stygła. Sięgnęła dłonią do pulsującej żywą krwią kobiecości. Żadnych limitów, żadnego podrywu, żadnych zabaw dalej, potrzebowała tego, teraz, już, natychmiast, potrzebowała rozwiązania, potrzebowała pieprzonego orgazmu tu i teraz, w tym momencie. Poddała się tej myśli, rozluźniła nieco ciało i pozwoliła sobie na szczere westchnięcie.
— Tak mała, przygotuj się — zimny głos Adama uderzył Martę niczym niespodziewana burza na szlaku w górach. Spięła się. Dawno, bardzo dawno się nie spinała. Miała wszelkie prawo by czuć się pewnie, czuć się seksownie, przekuć kompleksy w walory. Bała się, zaciskała się jak nastolatka przed pierwszym razem.
— Mmmhm — poczuła boleśnie dwa palce w cipce — hm, mhm — pojedynczy palec w jej tyłku, nawilżony, niemal przyjemnie śliski. Jeszcze chwilę temu była otwarta na każdy możliwy seks, teraz się bała. Tsunami endorfin wykoleiło jej myśli z odczuwania przyjemności do kłębka stresu. Zamknęła oczy, czuła się niepewnie. Usłyszała, jak Adam kładzie się obok niej.
— Wiesz, co w tobie lubię najbardziej? — uniósł brew, tak ciepło, tak pewnie, tak spokojnie, jednocześnie gładząc Martę po udzie. Nie da jej spokoju, wiedziała to. Każda odpowiedź na to pytanie była dobra. Wyszedł z roli, był już przy krawędzi.
Obróciła się na plecy i złapała stułę kostiumu księdza, ciasno owijając wokół jego szyi. Nie zdążył zareagować albo nie chciał — to nie było istotne w tej chwili. Wbiła się na jego penisa, lekko pomagając mu znaleźć drogę. Zacisnęła pętlę stuły, pytając:
— Nie wiem, siebie? — szepnęła i zaśmiała się głośno, obracając stułę wokół swoich ramion i przyduszając bardziej. Nie interesował jej dalszy dialog, chciała dojść i nie zawaha się, by to osiągnąć. Czuła jak Adam w niej rośnie, twardnieje, jej własny, prywatny Adam. Czując drżenie jego ud i bioder podziękowała samej sobie, że po tym wszystkim skończyła go w ten sposób. Gdyby zdarzyło się inaczej, pewnie przez parę dni by jeszcze kaszlała.

— Szykowałem coś dla ciebie — półprzytomnie mruknął Adam.
— Co takiego, ojcze? — zachichotała. Adam położył się na plecach.
— Pokuta jeszcze przyjdzie, należy ci się — stwierdził ciepło i pocałował ją w czoło — chociaż fajnie, że przeżyliśmy.
Zaśmiała się, trochę jak niedopieszczona nastolatka. Chyba faktycznie zasłużyła na pokutę. Coś w tym było.

Ten tekst odnotował 5,611 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 6.45/10 (11 głosy oddane)

Komentarze (1)

+1
0
Brak zalecanych wcięć akapitowych.
Fatalna edycja dialogów i zupełnie niezrozumiała edycja myśli czynią tekst niejednokrotnie niezrozumiałym, a zawsze trudnym w odbiorze.
Stylistyka i frazeologia w kilkudziesięciu przypadkach błędne.
Brzydkie powtórzenia. Mimo że "rola" jest istotnym elementem narracji, powtarzanie tego słowa w takim zagęszczeniu jest dla czytelnika bolesne. Innych powtórzeń też nie brakuje.
Nieumiejętność językowa autora spowodowała, że narracja, która byłaby do opanowania w przypadku zastosowania dojrzałej poetyki, nie zadziałała.
W sumie słabo.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.