Slumsy. Marta i dyrektor [rework]
2 czerwca 2020
Marta i dyrektor
Szacowany czas lektury: 56 min
Przed rokiem napisałam to opowiadanie. Ale było za mało rozbudowane. Ta wersja jest o połowę dłuższa.
Dodaję teraz myśli bohaterów, co moim zdaniem, znacząco ubarwia tekst.
Ciekawa jestem Waszych opinii. Czy podobnie uważacie?
Co za slumsy! – Marta była zdruzgotana, widząc rozpadające się szopy, służące za mieszkania. Powybijane szyby, okna z poutykanymi szmatami. Wciąż miała w uszach szloch cioci Jadzi. Kiedy tylko krewna zadzwoniła, żeby opowiedzieć o nieszczęściu, które ją spotkało, Marta natychmiast zdecydowała o przyjeździe do chrzestnej i podjęciu próby pomocy.
Wszystko to miała być wina dyrektora Ptaka. To on wyrzucił Jadwigę z mieszkania, dając w zamian miejsce w tych slumsach. Ponoć znienawidził ciotkę.
Dlatego pojawił się pomysł, że być może Marta, kobieta atrakcyjna, elegancka i wykształcona – w końcu nauczycielka, wpłynie na nieludzkiego urzędnika.
Droga przez slumsy okazała się niełatwą. Trzeba było omijać, lub przeskakiwać kałuże, czasem wręcz brodzić w błocie. Elegancka kobieta, w lakierowanych szpileczkach na wysokim obcasie, silnie kontrastowała z odrażającym otoczeniem.
Szła w obcisłej spódnicy do kolan, ale czuła się seksownie, zdając sobie sprawę, że mężczyźni nie wiedzą, jakie ta, mocno opinająca ją kiecka, skrywa skarby. A były nimi, po pierwsze, kuszące pończochy. Solidne, włoskie, ze szwem z tyłu i z szerokimi koronkami. Po drugie, skąpe stringi z koronkową wstawką.
Pijani mężczyźni, grający w karty, z rozdziawionymi gębami patrzyli na elegancką paniusię, biedzącą się z pokonywaniem kałuż. Ich zdumienie dowodziło, że takie osoby, to widok tu niebywały.
Starała się nie patrzeć na obwiesi, gdy przechodziła obok, choć ci pogwizdywali i półszeptem komentowali.
– Ale szprycha! Odstawiona! Lalka!
- No, żyleta. Pewno jakaś biurwa! Chrupnąłby taką…
– A jaka zdrowa dupeczka! Palce lizać! Z wyra bym nie wygonił.
Przeszła, nie odwracając głowy, jedynie spoglądając kątem oka. Tymczasem, jakby odezwały się w niej pierwotne instynkty. Nauczycielkę, ku jej sporemu zaskoczeniu, podnieciła sytuacja, w której samotna, bezbronna, w szykownym i dość seksownym stroju, znalazła się pośród kilku wulgarnych lumpów.
Nie widziała, że krok w krok przemykają za nią dwaj wyrostkowie, nieodrodni reprezentanci nędznej dzielnicy. Wpatrywali się w spory, zgrabny tyłek, opięty obcisłą, granatową spódnicą, który kręcił się zamaszyście w rytm kroków eleganckiej damulki. Ich umysły otumanione ziołem, roiły dziwne fantazje. Młodzieńczy wigor nakręcał ich chuć.
– To co?! Jak z tą licealistką?
– Tą co tak piszczała? Pewnie!
Marta nagle usłyszała tupot stóp podczas biegu i znienacka poczuła, jak dwie pary dłoni zadzierają jej spódnicę. Odruchowo zaczęła piszczeć, ale mimo, że upuściła i torebkę, i walizkę, nie zdołała przeciwstawić się napastnikom. Materiał kiecki znalazł się wysoko w górze.
Menele grający w karty gapili się, jakby wylądowało przed nimi UFO. Ujrzeli długie i zgrabne nogi kobiety w seksownych pończochach, skąpe stringi opinające łono, ale nie okrywające pośladków, sporych acz kształtnych, które mogli podziwiać w pełnej krasie. Z początku zaniemówili, rozdziawiając gęby, bez słowa wpatrywali się w damskie skarby. Ale gdy Marta już obciągnęła materiał spódnicy w dół – rechotali na cały głos.
- Masz się kobitko czym pochwalić!
- Co tak szybko kończysz przedstawienie, my byśmy chętnie dłużej popatrzyli na to, co tam jeszcze kryjesz pod tą swoją kiecką!
- A może nie tylko popatrzyli? Co ty dzieweczko na to?
Twarz dziewczyny poczerwieniała. Czuła się potwornie upokorzona. Potraktowana siłą, obnażona. Podejrzana. Zawstydzenie odbierało jej zdolność racjonalnego myślenia. Stała otępiała, wygładzając spódnicę. Zobaczyli jej intymne miejsca, odkryli to, że nosi seksowną bieliznę. Zapewne też podniecili się tą roznegliżowaną sceną – i menele, i wyrostki. Z jednej strony czuła poniżenie, a z drugiej – o dziwo – silne podniecenie. Kucnęła, żeby podnieść torebkę, chwyciła walizkę i – udając, że nie słyszy żartów mężczyzn, w stylu – panienko, nie pożałujesz! – mimo tego, że była w szpilkach, pobiegła. Dobiegały ją jeszcze docinki – Patrzcie, jak to kręci tym zadkiem, jak tak pędzi!
Ciocia Jadzia cały czas szlochała. Opowiedziała ze szczegółami jak Jan Ptak, dyrektor gospodarki lokalowej miasta wyrzucił ją z mieszkania i dał jej kwaterunek w tym baraku. Warunki rzeczywiście nie imponowały komfortem. Jedna izba, pozbawiona wody i łazienki, obdrapane ściany, bardzo cienkie – nie rokowały, że zimą będzie tu ciepło.
Marta płakała razem z Jadwigą.
– Nie martw się… postaram się jakoś pomóc… porozmawiam z tym dyrektorem – dukała, szlochając.
– To okropny tyran! Nawet nie dopuszcza mnie do rozmowy. Ale podobno straszny kobieciarz… Taką ślicznotkę jak ty, przyjmie na pewno. Mnie znienawidził, bo nie płaciłam i buntowałam innych. Boję się, że wpadnie w furię, gdy tylko powiesz, że jesteś ode mnie.
Marta poszła odświeżyć się po podróży. Łazienkę zastępowała część izby oddzielona szafą od reszty pomieszczenia. I miednica na podłodze.
Gdy myła się, do Jadwigi przyszedł jakiś mężczyzna. Mówił niewyraźnie, jakby miał braki w uzębieniu. Marta zaniepokoiła się, czy tu przypadkiem nie zajrzy i nie zobaczy jej bez stanika, więc przerwała mycie i osłoniła się ręcznikiem. Ale gdy rozmowa ucichła, a do tego wyraźnie było słychać zamykanie drzwi, wszystko wskazywało na to, że gość sobie poszedł.
Marta odłożyła ręcznik i zaczęła się opłukiwać. Nagle usłyszała chrząknięcie. Gwałtownie podniosła głowę i zobaczyła w przejściu niskiego, licho ubranego człowieka gapiącego się na nią, a właściwie w jej nagi biust, jak sroka w kość.
– O, Boże! Co pan tu robi?!
Szybko zasłoniła piersi dłońmi. Zdawała sobie sprawę, że drobne dłonie nie zakryją całego biustu, więc mężczyzna doskonale widzi jego kształt.
– Nie chciałem przeszkadzać… Jadźka poszła po cebulę…
Mężczyzna z lubieżnym uśmieszkiem, trzymając papierosa w ustach, gapił się na półnagą dziewczynę, ani myśląc odejść.
– Proszę stąd wyjść…
– No dobrze już dobrze… ale, tylko ci powiem, paniusiu, że masz czym oddychać! Oj, masz…
“Boże! A tom się najadła wstydu! Bezczelny typ zobaczył zupełnie gołe moje cycki! Gotów jeszcze tu stać, gdybym go nie pogoniła...”
Gdy Jadwiga wróciła, przedstawiła gościa.
– To Henio, ale mówią na niego Cudzes. Bo zawsze wysępi cudzesy, czyli czyjeś papierosy.
Pili kawę w tak zwanej części kuchennej – stał tu stół i kuchenka.
Henryk usilnie namawiał, żeby Marta odwiedziła dyrektora.
– Jak tam pomacha tyłkiem… pokaże kolanka… albo coś więcej… ha ha… to jak znam ptaszka… będzie się ślinił!
Cudzesowi śmiały się lisie oczka, omal nie wychodząc z orbit, gdy cały czas gapił się na Martę. Dziewczyna czuła się mocno zmieszana tą rozmową, wszak miała być czymś w rodzaju przynęty.
„Mam pomachać tyłkiem… pokazać kolanka… albo coś więcej… Czyli co? Pokazać cycki?”
- Zawsze oglądał się za spódniczkami. Podobno niejednej brzucha zmajstrował…
– A ty, Heniu, nawet nie wiesz, kim jest ta moja siostrzenica! – ciotka próbowała zmienić temat – Studia historyczne skończyła z wyróżnieniem! Potem doktorat! A jakie ważne prace pisze!
Cudzes łypał spode łba na dziewczynę. Podobała mu się jak cholera. W dodatku taka… dama! Żeby jej zaimponować, popisywał się.
– Ja to potrafię się postawić Ptakowi! On czuje do mnie respekt! Też mu nie płacę za tę norę! A Ptakowi rzadko kto jest mocen się postawić! On ma większą władzę, niż by to wynikało ze stanowiska. To właściwie on wygrywa burmistrzowi wybory! Przecież w jego lokalach mieszka trzecia część miasta, ma ludzi w garści. Robi im remonty, ale tak, żeby była się okazja pochwalić. Dowozi pijaczków na wybory za ćwiartkę bimbru, przecież to dobrych kilkaset głosów, a może i więcej. Ma też w kieszeni największe sklepy i knajpy w mieście, wszystkie lokale przy deptaku podlegają jemu. Czynszu nie płacą za wysokiego, ale dobrze wiedzą komu i jak się za to odwdzięczać.
Nauczycielka zdumiała się, słuchając opowieści Cudzesa. Nie spodziewała się, że zwykły dyrektorzyna może trzymać w garści niemal całe miasto. Zaczęło jej to, na swój sposób, imponować.
Późnym wieczorem, przed pójściem spać, Marta udała się do toalety – choć na tę nazwę marnie zasługiwała rozpadająca się sławojka, usytuowana kilkanaście metrów od mieszkania. Potwornie śmierdziało, kobieta z trudem powstrzymała się, żeby nie zwymiotować, gdy usiadła na brudnej desce. Czym prędzej uciekała stamtąd, ale musiała jeszcze wstąpić do szopy, żeby przynieść drewna do napalenia w kuchence. Weszła tam, świecąc telefonem komórkowym. Gdy szukała opału, usłyszała, że ktoś wtargnął do szopy. Kiedy się odwróciła – ten ktoś wytrącił jej telefon i rzucił się na nią. Zorientowała się, że napastników jest dwóch. Zaczęła krzyczeć, ale odpowiedział jej śmiech, którego barwa zdradzała młody wiek napastników.
– My, paniusiu, lubimy, jak dziewczyna piszczy i krzyczy. Ha ha ha.
– Widzieliśmy już dzisiaj, że masz ładne majtki! Teraz trzeba by je zdjąć!
Marta czuła się kompletnie bezradna. Wiedziała, że nie może powstrzymać chłopców. Ich dłonie wędrowały po całym jej ciele, chwytały za pośladki, uda. Czuła się tym bardziej bezsilna, że ich nie widziała… Odważniejszy z chuliganów chwycił za piersi. Marta pisnęła i starała się odpychać ich ręce, ale zawsze była krok za nimi – gdy odepchnęła rękę z lewej piersi, już inna chwytała ją za prawą. Chłopcy z każdą chwilą stawali się coraz śmielsi i coraz bardziej natarczywi. Ich dłonie mocno ściskały ciało Marty, a niecierpliwe usta błądziły po szyi. Czuła od nich woń alkoholu. Spirytusu a może nawet denaturatu!
– Laluniu, nie opieraj się. Nic to nie da.
Jednocześnie podłożył dłoń pod pierś kobiety, jakby ją ważył.
- Ależ ona ma cyce! Jakie soczyste!
– Puśćcie mnie – cicho szeptała zrezygnowana Marta.
W najśmielszych snach nie przypuszczała, że taka sytuacja, podnieci ją i to tak mocno. Czuła, że chce tego. Że chce być napastowana… macana…
Chłopcy jakby odczytywali jej pragnienia – zaczęli brutalniej miętosić biust. Jeden z nich próbował wziąć w rękę całą pierś, ale nie dawał rady – była za duża. Wtedy zaczął ugniatać ją dwiema dłońmi.
- Prawdziwe balony ma nasza damulka! Jakie jędrne!
Marta opierała się już tylko symbolicznie, ale cały czas cicho protestowała.
– Nie… nie… proszę…
Jednemu z agresorów przestało wystarczać obmacywanie przez materiał. Rozerwał guzik i wepchnął rękę pod bluzkę. Przez chwilę bawił się delikatną koronką biustonosza, ale zaraz potem wsunął dłoń w stanik.
– Ach! Nie… – prosiła Marta. Ale takie jej reakcje tylko wzmagały pożądliwość młodzików. Palce ciemiężyciela mocno zacisnęły się na dorodnej piersi.
– Auua!
- Co za melon! Ale wyrośnięty! I jak się pręży!
- Pewnie niejeden im nie przepuścił!
Chłopcom nie przeszkadzało to, że kobietę może boleć. Przeciwnie. Jęki pobudzały do działania. Drugi z chuliganów nagle włożył rękę pod spódnicę.
– Nie… nie… – szeptała.
Dłoń sunęła po nodze, gdy dotarła do miejsca powyżej koronki pończoch – zatrzymała się i ścisnęła udo, delektując się jędrnością ciała.
- Sprawdźmy paniusiu, co tam masz pod spódniczką!
Przez chwilę jakby droczył się, jakby dawał nadzieję, że ręka nie będzie zmierzała wyżej. Ale nic z tego. Powoli zaczęła sunąć w kierunku najintymniejszego z miejsc.
– Nie… proszę… tam nie… – Wiedziała, że jedyne co może, to tylko ich prosić.
Ale też wiedziała, jaki skutek spowodują prośby.
Rozpalony młodzik delektował się tym, że wjeżdża ręką na jej krocze. Chwycił je przez cieniutki materiał koronki. Wydało mu się, że dotarł do skarbu…
– Ach… ach… – wzdychała Marta, zaskoczona tym, że sytuacja tak wzmaga jej namiętność.
Pożądanie młokosa wzrastało tym silniej. Zdawało mu się, że trzyma w ręku najcenniejszy klejnot. Masował kobietę powoli, rozkoszując się jej reakcjami. Każde jej westchnienie, każdy jęk potęgował jego żarliwość. Masował zrazu delikatnie, potem mocniej. Ściskał ją. Cały czas przez materiał majtek.
Wreszcie odważył się. Wsunął dłoń pod koronkę i namacał wilgotną szczelinkę.
- Nie… nie… proszę… błagam… – głos nauczycielki zdradzał zrezygnowanie. Szeptała z przejęciem, lecz bez determinacji.
Marta sama sobie się dziwiła. Od zawsze podniecały ją fantazje o przemocy, ale sądziła, że tak działa jedynie wyobraźnia. W najśmielszych snach nie spodziewała się, że w rzeczywistości, przemoc wywoła aż taką ekscytację.
Łobuziak trzymał dłoń na jej kobiecości, jakby oswajająs się z faktem, że udał mu się taki wyczyn. Delektował się tym. Czuł, że kobieta drży.
A Marta rzeczywiście była cała rozdygotana.
Szeptała tylko jak mantrę:
- Nie… nie…
Chuligan natomiast był rozanielony.
- Nasza damulka jest mokra! Ma mokrą fretkę!
- Widno tego chce! Chce, żeby ją tam pomiziać!
Łobuz nabrał odwagi, dotykał jej cipki coraz mocnej. Pocierał ją, odnosząc wrażenie, że kobieta jeszcze bardziej wilgotnieje.
Postanowił wsunąć tam palec.
- Pewno łasiczka chce, żeby jej zapuścić mrówkojada?!
Szykował się do wepchnięcia tam palca.
- Nie… nie… – nieustannie, choć ciszej, szeptała Marta.
Nagle otworzyły się drzwi, skrzypiąc niemiłosiernie.
Stał w nich Cudzes. Świecił latarką po twarzach.
– Wypad, gnoje!
Stary nawet nie spojrzał na czmyhających łobuziaków, sycił się widokiem Marty chowającej piersi w staniku i zapinającej bluzkę. Z zadowoleniem skonstatował, że to już drugi raz udało mu się zobaczyć nagie, ogromne cycki tej fantastycznej nauczycielki.
– Mocno paniusię wymęczyli?
Widziała twarz Cudzesa, ozdobioną uśmiechem od ucha, do ucha. Zawstydzona, w pośpiechu poprawiała spódnicę. Wygładzała ją, jakby chciała przed światem ukryć to, co zaszło w szopie.
– Bo jak co, to ja też mógłbym cię, moja słodka Martusiu pomęczyć…
Oburzona, spojrzała z wyrzutem na uśmiechającego się lubieżnie mężczyźnę.
– Niech się paniusia nie obraża… ale jak wytarmosili cycuszki, to może by je trza teraz rozmasować…?
- Co też pan sobie wyobraża?! – srożyła się Marta.
W duchu jednak natychmiast zwizualizowała sobie obraz Cudzesa chwytającego ją wpół i trzymającego za piersi, tym bardziej, że mężczyzna rzeczywiście rozcapierzył ramiona, jakby chciał ją pochwycić.
- A jak cię dzieweczko mocniej zmacali, to mogę i pomasować kuciapkę!
Marta próbowała go minąć bokiem, ale mężczyzna miał przewagę, gdyż latarką ją oślepiał. Tym sposobem nauczycielka wpadła w jego objęcia.
- Panie Henryku! Proszę mnie puścić! Bo będę krzyczała!
- A ja lubię, jak kobitka krzyczy abo i piszczy! A tu to nie dziwota. Co raz się pijaki poawanturują, a jak jaką babę tu kto przyciśnie, to i nie dziwota.
Marta poczuła się ponownie bezbronna, ale o dziwo, jeszcze bardziej podniecona.
- Ach… puść… – szeptała tylko, gdy Cudzes ją obłapiał.
- Martusiu… ale dajże posmakować twoich słodkości… Jutro i tak dasz ich pokosztować samemu naszemu panu dyrektorowi… To co? Ja, zwykły nierobożłób nie mogę?!
Jedną ręką międlił biust nauczycielki, drugą pakował jej pod spódnicę.
- Jak śmiesz…? Zabieraj łapy! Kto ci powiedział, że ja na coś pozwolę temu draniowi…?!
Marta opierała się, ale zupełnie nieskutecznie. Heńkowa łapa z latwością znalazła właściwą drogę i trafiła w jej majtki.
- Prawdę mówiły gówniarze, żeś mokra! Oj, zaraz ja ci dogodzę!
Marta, doświadczając w majtkach cudzesowego łapska, czuła się kompletnie bezbronna i upokorzona. Mimo, że jej natura delektowała się sytuacją, wręcz chciała, pragnęła ulec mężczyźnie, to rozsądek dyktował coś przeciwnego.
Uznała, że tylko podstęp może ją uratować.
- Panie Heniu… a może to ja panu dogodzę? – zaszczebiotała nerwowo.
Cudzes nie mógł uwierzyć swemu szczęściu.
“A to żeś nie taka niedostępna pani uczycielko, jaką udajesz! Jednak rada jesteś chłopom!” – Pomyślał żulik, wyobrażając sobie klęczącą przed nim damulę, której śliczną twarz oświetla latarką. Wyobrażał sobie, że jak król wjeżdża sobie wygodnie w jej słodkie, krwosto pomalowane usta.
Jak na zawołanie, w tym samym momencie, Marta uklękła przed nim na brudnej podłodze szopy.
“Ja pierdzielę! Czy ja aby nie śnię? Pani nauczycielka będzie tyrać mi lachę! Pewnieś laluniu zaprawiona w bojach! Nie raz pewnie śliniłaś druta! I niejednemu...”
- O taaak… Martusiu… poczochraj mi Dżordża! Wymasuj pędraka…
Marta klęcząc, rozpinała spodnie Cudzesa. W dłoniach wyczuwała lepkość i pomyślała, że mogły nigdy nie być prane.
“Już ja ci poczochram Dżordża...” – pomyślała kobieta, zaś rzekła:
- Heniu… odpręż się… zaraz zajmę się twoim... pędrakiem… zapamietasz tę chwilę…
Po czym zsunęła jego brudne i śmierdzące majtki.
- Heniu! Ależ to istny pyton!
Po czym zsunęła spodnie i majtki aż do kostek mężczyzny.
Cudzes, rozanielony, przymknął oczy.
Jakżesz się zaskoczył, gdy w tej chwili, nauczycielka zerwała się na równe nogi i… wybiegła. Ze spodniami krępującymi nogi, nie był w stanie dać nawet kroka, omal się nie przewrócił, gdy próbował to zrobić.
- Kurwaaaaaa! – zakrzyknął – o żesz ty! “Popamietasz ty, dziwko Cudzesa! Zobaczysz, że jeszcze popamiętasz!”
***
Z samego rana, Marta z nosem na kwintę pomaszerowała do siedziby gospodarki lokalowej. Czuła się wybitnie niekomfortowo. Jeszcze nigdy dotąd, nie ubrała się aż tak wyzywająco. Minispódnica, którą Jadzia jej skądś wytrzasnęła, była nader skąpa, jednocześnie zbyt krótka i niemożebnie obcisła. Kobieta miała wrażenie, że lada moment puści jej jakiś szew. Bluzka, stanowczo zbyt mocno wydekoltowana, ukazywała z łatwością koronkę stanika.
Nauczycielka odnosiła przedziwne wrażenie, że wszyscy, których mija, doskonale wiedzą, gdzie i po co idzie. Starszy, ułożony mężczyzna w kapeluszu wpatrywał się w nią bacznie, mrużąc oczy, jakby zdawał się mówić: „Ależ z ciebie lafirynda! Wiadomo, że idziesz komuś nadstawiać tyłka. Tak tak… Zwyczajnie dać dupy!”.
Gabinet dyrektora urządzony w typowo PRL–owskim charakterze – wysuszona paprotka, łuszcząca się boazeria z cieniutkich listewek, wysłużony i wyliniały dywan – jakby przenosił w czasie do lat minionych.
Na starych regałach, w nieporządku, walały się tekturowe segregatory w „marmurek”.
Za biurkiem siedział nadąsany, niski, acz korpulentny człowieczek z chytrymi oczkami i łysiną, niezdarnie maskowaną tupecikiem. Jasnoszary garnitur, nie pierwszej świeżości, zdradzał swą leciwość. Współgrał z nim nijaki, szeroki, ale nad wyraz króciutki krawat, kończący się jeszcze przed brzuchem.
Naburmuszony urzędnik, ujrzawszy piękną kobietę, w mig zmienił minę. Uśmiechnął się szeroko i wskazał miejsce na kanapie. Zazwyczaj nie pozwalał interesantom siadać, żeby, jak mówił – “nie przyzwyczajali się”. Rzadko zapraszał, by usiąść na krześle. Gdy jednak zobaczył uroczą, zadbaną kobietę w mini, bluzce z dekoltem, decyzję podjął błyskawicznie. Łakomie obserwował jak sadowi pupę, jak krzyżuje długie nogi w błyszczących nylonach i szpilkach na wysokim obcasie, jak wreszcie poprawia skąpą spódnicę.
„Ech! Ale żyleta! Idealnie taka, jaką opisywał Cudzes. Cycata, elegancka ze śliczną buziulką! Ech, laluniu jak dobrze, że masz tak kłopotliwy problem! Oj, chętnie bym ci sikoreczko pomógł! Ale musisz wiedzieć, jakich to wymaga ode mnie, nie lada, poświęceń! Może i ty musisz coś poświęcić! Oj, musisz! Ależ zgrabne masz te nóżęta! Ileż ja bym dał, żebyś musiała je przede mną rozłożyć!”
Marta postanowiła od początku wdrażać swój plan kuszenia dyrektora. Domyślała się, że jeśli tylko z jej ust padnie słowo “Jadwiga”, może z hukiem wylecieć za drzwi.
Dlatego najpierw przedstawiła się, poinformowała, że jest nauczycielką historii. Uśmiechała się do urzędnika, łopocząc rzęsami, jednak nieustannie zachowywała zmartwioną minę.
Wyginając usta w dziubek, niemal płaczliwym tonem komplementowała dyrektora, wychwalając go pod niebiosa.
– Wiem, że jest pan bardzo wpływowym decydentem… Że wiele pan znaczy w lokalnej polityce. I że każde rozdanie władzy… to pańskie rozdanie… – wypowiadała te słowa z autentycznym podziwem. Lekcja Cudzesa nie poszła na marne.
Ptak puszył się jak nigdy. Wprost kochał pochwały. A tu ponadto tak konkretne i tak trafione w punkt, do tego wypływające z ust tak wytwornej w stylu bycia i elokwentnej kobiety.
„Kształcona, to widać. Tak jak gadał Cudzes! I taka damula. Ale ma ta babka gadane! Gęba jej się nie zamyka… I to, bardzo do rzeczy gęba… A jakie soczyste te usteczka! Duże! Pełne! Jak pięknie pomalowane na krwistą czerwień. Ech! Laluniu! Rozmazałbym ci tę szminkę! Oj, rozmazał!”
Wymienienie nazwiska Jadwigi, rzeczywiście podziałało na Ptaka, jakby ktoś mu strzelił w mordę. Zaklął szpetnie pod nosem, lecz szybko się opamiętał. Ta ponętna nauczycielka była dla niego wyzwaniem wielokroć bardziej absorbującym niż cokolwiek innego. Znów myślał tylko o jednym – zrobić wszystko, żeby ją zdobyć!
– Niech pani spojrzy w te dokumenty. Ma pani czarno na białym, jak płaciła pani ciotka. Eksmisja należała się, jak psu buda!
Celowo położył papierzyska nie na biurku, a na małym stoliczku przy kanapie. Chciał, żeby kobieta pochyliła się nad nimi. Nie mógł się doczekać, kiedy zapuści żurawia w jej dekolt! I nie pomylił się! Marta zaczęła drobiazgowo analizować poszczególne kolumny cyfr, dając doskonałą okazję do obserwacji rozochoconemu dyrektorowi. Wprost napawał się kształtami dorodnych półkul, które w wymuszonej pozycji, omal nie wysunęły się z biustonosza. A ten także był doskonale widoczny. Czerwony, z misternej koronki, niezwykle seksowny, wprost idealny na romantyczną randkę. Marta celowo założyła kuszącą bieliznę. Nie dlatego, żeby sądziła, iż dojdzie do okoliczności, w której dyrektor mógłby ją podziwiać. Wprost przeciwnie, wykluczała taką sytuację. Ale chciała czuć się kusząco, wszak takie miała dziś zadanie… na tyle pokusić dyrektora, żeby zmiękł. Co prawda, odczuwała obawę, że urzędas może się do niej dobierać, lecz była przekonana, że takie zapędy udusi w zarodku.
Jednak fakt, że lubieżny mężczyzna gapi się w jej cycki, zaczął ją podniecać. Celowo wierciła się na kanapie, żeby staremu podsuwać pod nos, coraz to ciekawsze widoki.
A to pochylała się z lewej, a to z prawej strony. Za każdym razem urzędnik miał inny widok na jej półkule. Gdy patrzył z lewej, pomyślał: “O to, to! Najlepszy wgląd na twoje zderzaki, dzieweczko!” Gdy popatrzył z prawej, zdumiał się: “O nie! To teraz najdogodniej widzę twoje cyce! Przecież one aż się rwą, żeby ci wyskoczyć z tego koronkowego staniczka!”
Marta kątem oka obserwowała Ptaka. Ten aż zaciskał wargi. Myślał tylko o jednym. „Maleńka! I z tym prawdę gadał Cudzes! Lubisz prowokować facetów! Lubisz podsuwac im cycki pod nos! Ależ ja bym ci wyciągnął te balony z cyckonosza! Ależ bym je ucapił! Masz idealne! Takie okrutnie rozrośnięte, jak lubię! Ależ bym ci je wymiętolił! Zapamiętałabyś do końca życia!”
W tej pozycji dało się zaobserwować sporo białego, nieopalonego ciała, ładnie kontrastującego z intensywną czerwienią materiału stanika. Urzędnik aż wychodził z siebie. Nie miał jednak tyle odwagi, żeby zrobić to, o czym niepohamowanie myślał, czyli chwycić ją za biust. Jedyne, na co się zdobył to położenie ręki na plecy kobiety. Gdy wyczuł, przez bluzkę, zapięcie biustonosza, pomyślał o tym, jak bardzo chciałby go rozpiąć. „Rozpiąć? Ja bym ci ten cyckonosz rozerwał! Żeby tylko mieć przed sobą twoje melony w pełnej krasie! Ach! Przyssałbym się do nich! Ciekawe, jakie masz sutki? Jakie brodawki?”
– Widzisz paniusiu… nie jest dobrze… Przejdźmy się jeszcze do mojego zastępcy, pana Stasia Zwierza.
Celowo przegonił Martę przed sobą po stromych schodach na górę. Chciał sobie popatrzeć na jej “kuperek”, obejrzeć kształt, zachowanie w ruchu. Marta w mig odczytała intencje dyrektora i natychmiast się do nich dostosowała. Poczęła wywijać pupą nienaturalnie zamaszyście, jakby pamiętała słowa Cudzesa – „pomacha tyłkiem”. Dyrektora wielce kręcił taki widok. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie uszczypnąć dziewczynę w pośladek. „Ależ prowokujesz! Majtasz zadkiem jak nakręcona! Ależ bym ci, suniu, przylał w tę dupeczkę! Zasługujesz na porządnego klapsa! Soczystego! Prawdę gadał ten Cudzes, że lubisz kręcić tyłeczkiem przed chłopami i go przed nimi wypinać!”
Na stromych schodach dyrektor liczył na okazję zajrzenia Marcie pod spódniczkę. I nie przeliczył się. Miniówka była na tyle krótka, że dawała dogodną perspektywę, dostrzegł koronkowe zakończenia pończoch.
Ależ to na niego podziałało! Nie spodziewał się, że taki mały detal może sprawić tak wiele. Poczuł, że ma ciasno w spodniach.
Nauczycielka przekonana, że nakręcony urzędas próbuje ją podejrzeć, a już na pewno ocenia jej siedzenie, czuła się tym mocno zawstydzona.
“Kurcze… stanowczo zbyt krótka jest ta kiecka… ciekawe co udało mu się dostrzec? No i co sobie o mnie pomyślał, gdy zobaczył, jak kręcę kuperkiem? Pewnie, że mam w zwyczaju tak frywolnie się przechadzać, ściągając wzrok mężczyzn...”
No i utrafiła w myśli Ptaka. Dokładnie takie myśli przebiegały jego głowę: “Ech, ty sikoreczko! Solidnie wyćwiczone masz to majtanie zadkiem! Pewnie lubisz na ulicy prowokować chłopów! Coś mi się zdaje, że bardzo lubisz! Pewnie niejeden podryw cię po czymś takim spotkał! Tylko ciekawe, jak takie podrywy się kończą? Coś mi mówi, że nierzadko w twoim łóżeczku...”
W biurze zastępcy ponownie analizowano jakieś papierzyska. Teraz jednak celowo zostały tak położone na biurku, żeby Marta musiała się wypiąć… Ptak uśmiechał się sprośnie, mrugając porozumiewawczo do zastępcy.
– Widzisz, jaką sztukę ci przyprowadziłem!? Czerstwa dupa, co nie??? Suczka! – szepnął mu do ucha.
Marta nie dosłyszała dobrze, lecz domyśliwszy się sensu, speszyła się. Tym niemniej, nie przeszkodziło jej to wdzięczyć się do mężczyzn, pochylając nad biurkiem i sprężyście wypinając tyłek. Celowo przenosiła ciężar ciała to na jedną nogę, to na drugą. W ten sposób eksponowała raz prawy pośladek, raz lewy. Obaj urzędnicy mało zerkali w dokumenty. Ich wzrok szukał zupełnie innego obiektu. Obaj zgodnie uznali, że obiekt ów jest dostatecznie okazały i bardzo dobrze zbudowany…
“Czuję jak wbijacie oczy w mój tyłek! Pewnie myślicie tylko o jednym, o tym, żeby mi zadrzeć spódnicę!? I mieć przed sobą mój zadek w pełnej krasie. Dość słabo osłaniałyby go te skąpe stringi, które mam na sobie… Czyż nie prowokowałby do przylania mi klapsa? Ale dlaczego ja też wyobrażam sobie to samo? Dlaczego to mnie tak bardzo podnieca?!”
Marta grała swoją rolę. Trzymając usta w „dziubek” pozowała na biedną, bezradną kobietkę, zafrasowaną losem swojej matki chrzestnej. Starała się mizdrzyć zarówno do Ptaka, jak i jego zastępcy.
– Panowie tak wiele mogą… na pewno znajdą jakieś rozwiązanie… Wiem, że to wy trzesięcie tym miastem. Wiele możecie zrobić… – Łopotała długimi rzęsami.
“Oj na pewno nicponie wiele możecie… Skoro, podobno, niejedna dziewczyna skończyła z brzuchem, to znaczy że potrafcie coś zrobić… Pewnie niejedno zrobiliście właśnie na tym biurku… Niejedna kobitka pewnie przez nie przeszła...”
Marta sama zganiła się za swoje myśli, w których wyobraziła siebie samą, rozłożoną na blacie i ulegającą dwom urzędasom na raz.
Mężczyźni, jakby przejrzeli jej myśli. Wpatrywali się, jak sroka w kość, na jej nogi, na pupę, na biust.
Pryncypał znów szepnął na ucho swemu zastępcy.
– Zobaczysz. Będzie dobrze. Co za szprycha! Nie ma mowy, żebym takiemu dziewuszysku przepuścił!
- Ale, czy ona z takich przystępnych?
- Podobno strasznie zgrywa damulkę. Taką porządną i nieprzystępną… Ale jak się za nią solidnie weźmie, to i uklęknie i sama się wypnie…
Marta trochę usłyszała początek rozmowy, trochę się domyśliła.
“Czyżby namawiali się na mnie? Szprycha? To miło, że mnie tak oceniają… ale – nie przepuścić? Albo – wypnie się…? – ciekawe co też takiego knują???”
Dyrektor z powrotem zabrał nauczycielkę do swojego gabinetu. Miał na nią tak wielką chrapkę, że układał sobie w głowie słowa. “Jakby tu jej zasugerować, że załatwię mieszkanie ciotce, jeżeli ona mi da dupy. Przecież nie powiem jej – lokal, jeśli dasz się wyryćkać… Z prostymi babami było dużo prościej. Gruba, cycata Hanka w lot wiedziała o co chodzi… sama mi się wypięła...”
– Pani Martusiu… – objął ją familiarnie – może i coś dałoby się zrobić…
– Ojej! Panie dyrektorze! Wiedziałam, że jest pan zacnym i wpływowym mężczyzną! – egzaltowała się kobieta.
Ptaka podniecała ekscytacja nauczycielki. Gładził ją dłonią po plecach. „Jak tu by jej powiedzieć, że musi nadstawić zadka?”
– Tylko wie pani, że to nie jest takie proste… – Dłoń na plecach wykonywała silne ruchy, niczym przy masażu.
– Ależ doskonale zdaję sobie sprawę, że trudno… Ale, myślę, że tak operatywny i energiczny menadżer jak pan, poradzi sobie z tym wyzwaniem… – nieustannie łopotała rzęsami, patrząc mu prosto w oczy.
– Hmmm… pani Marto… to będzie wymagało ode mnie jednak pewnego poświęcenia… – Dłoń Ptaka masowała już nie tylko plecy, ale delikatnie zapuszczała się też na pupę – nie wiem, czy mnie pani rozumie…?
Dziewczynę zelektryzowało, gdy poczuła rękę dyrektora na tyłku. Nie wiedziała, co robić. Nie odpychała ręki, ale postanowiła zmienić pozycję, aby uniemożliwić zaloty urzędasa.
– Może usiądźmy? – zaproponowała i szybko usadowiła się na kanapie.
Ptak już był przy niej. Usiadł i natychmiast znów ją objął. Drugą rękę położył na kolanie nauczycielki. „Pokazać kolanka… a może coś więcej” – jak drzazga tkwiły jej w głowie słowa Cudzesa. Dyrektor delikatnie gładził kolana i uśmiechał się, patrząc w oczy. Jakby chciał bez słów zasugerować – “ja dam mieszkanie, a ty daj… już ty dobrze wiesz, co masz dać!”
– Pani Marto… jest pani piękną kobietą… do tego, prawdziwą damą! Ależ pani mi się podoba! – mówił, czule mrużąc małe oczka – bardzo mi się pani podoba! – Jego dłoń masowała kolana, wdzierając się na uda dziewczyny.
– Dziękuję za komplement, jest pan bardzo miły… – Uśmiechała się, wyraźnie speszona.
– Ma pani nóżki zgrabne, jak z obrazka! I jakie dłuuugie. – Jakby dowodząc tego, ręka urzędnika przejechała po całej długości uda, od kolan, aż do spódniczki, podsuwając ją nieco do góry. Tym samym, odsłoniły się brzegi koronkowych zakończeń pończoch.
Miała na sobie porządne, drogie nylony włoskiej produkcji. Zawsze czuła się w nich wyjątkowo, kobieco. I zawsze podniecało ją wtedy to, że mężczyźni patrzą na jej nogi, oczywiście nie wiedząc, że są one w pończochach. Wszak ten sekret skrywała spódnica. Tym razem, spódniczka nie zdołała ukryć ponętnej tajemnicy.
“O kurcze… czy nie zobaczył za dużo? Czy jednak nie za krótką kieckę założyłam i czy to na pewno dobrze, że mam na sobie pończochy…?”
– Oooo! Mówiłem, że dama! Strojnie się paniusia nosi! – Koronki znowu podziałały na pożądliwość dyrektora, znów poczuł ciasnotę w spodniach. „Wystroiłaś się jak na randkę, która wiadomo jak się kończy. Nie ma mowy nawet! Musisz mi dać! I to jeszcze dzisiaj. Zwłaszcza, że Cudzes mówił, że dasz łatwo. Tylko musisz się trochę poopierać...”
Skrępowana Marta natychmiast obciągnęła spódnicę, żeby zasłonić koronki. Wiedziała, że dopięła swego, że dyrektor jest na nią napalony jak diabli. Aż, kto wie, czy nie za bardzo. “Oj, żeby nie rozwinęło się to w niebezpieczną stronę!”
– Dziękuję za tak liczne komplementy, panie dyrektorze… jest pan prawdziwym dżentelmenem.
„Oj suczko! Już ja ci pokażę, jakim jestem dżentelmenem! Srodze się zawiedziesz! Srodze. I to wkrótce.”
– Więc jakie są perspektywy co do mieszkania? – szczebiotała Marta, patrząc prosto w oczy dyrektorowi.
– No, może byłoby takie jedno, nawet przytulne mieszkanko… – przeciągle mówił Ptak, jednocześnie suwając bez przerwy dłonią po udach dziewczyny, znowu wjeżdżając wysoko, zagłębiając palce pod spódniczkę.
Kobieta zdębiała. Nie była przygotowana i nie wiedziała jak zareagować. Tymczasem ręka dyrektora bawiła się koronką manszety, jakby chciała ją gruntownie zbadać.
„O matko! Wsadził mi łapę pod kieckę! Co robić?! I dlaczego to mnie aż tak podnieca?!”
Na razie nie robiła nic, nie chcąc psuć widoków na lokal.
– Od kiedy byłaby szansa na to mieszkanko, panie dyrektorze?
– Hmmm, to nie tak łatwo, bo ono jest już komuś przyobiecane. Ale…
Dyrektor położył rękę na plecach nauczycielki. Masował je, zsuwając coraz niżej. Gdy palcem wjechał od góry pod spódnicę na wysokości suwaka, ten będąc mocno naprężonym z powodu obcisłości materiału, delikatnie się rozsunął. Ptak, który teraz zapuścił tam żurawia, zobaczył fragment stringów Marty. Dostrzegł, że są seksowne jak cholera – specjalnie założyła bardzo skąpe, z cieniutkiej koronki. Czuł, że ma w spodniach coraz ciaśniej.
– Panie dyrektorze… ale ja tak bardzo proszę… wiem dobrze, jak wiele pan może… – szczebiotała Marta, łopocząc rzęsami, uśmiechając się przymilnie.
– Ha, więc mogę to zrobić, ale wyłącznie ze względu na panią! – Dyrektor uznał, że zrobiła się wystarczająco spolegliwa, dlatego, patrząc jej w oczy, zabrał rękę spod spódnicy, położył ją na brzuchu i począł sunąć palcami w kierunku biustu.
Marta zupełnie nie wiedziała, co robić. Czy odepchnąć jego rękę? Jakaś siła kazała jej być bierną… Nie powstrzymała natarcia i wkrótce dyrektorska dłoń wylądowała tuż pod jej piersiami. Przez bluzkę dotykała dołu stanika. Gdy i wtedy nauczycielka zachowywała się pasywnie, ręka nabrała śmiałości i wylądowała na biuście.
– Panie dyrektorze… ależ co też pan… – skrępowana protestowała, lecz bardzo cicho.
– Ano paniusiu… mówiłem, że taki gest wymaga ode mnie poświęceń. I że pani mi się cholernie podoba.
“Ależ ona ma cyce! Wielkie. Jędrne. Jak arbuzy! A ten łachudra – Cudzes – widział je nagie! Przede mną! Zaraz, lafiryndo, będziesz musiała pokazać mi cycki!”
Dłoń urzędnika masowała piersi dziewczyny przez materiał bluzki i stanika. Marta pozwalała na to, świadoma, że przyzwolenie to obietnica czegoś więcej. Niby nie chciała dopuścić do “czegoś więcej”, ale z drugiej strony, najważniejsze było załatwienie mieszkania ciotce. Oceniła, że jeśli nie da obietnicy, że mu ulegnie, z lokalu nici. Postanowiła go przechytrzyć. Rozpalić faceta, potem twardo dopiąć sprawę mieszkania, a na koniec wystawić drania do wiatru.
Ponadto odczuwała duże podniecenie, spowodowane wędrówką dłoni Ptaka po jej piersiach.
– Panie dyrektorze… jest pan taki męski… aż mnie ciarki przechodzą, aż mi serduszko bije szybciej, gdy czuję te mocarne ręce… one są w stanie załatwić wszystko. Wszystko w pana rękach…
Dyrektorowi aż krew uderzyła do głowy, gdy to słyszał. Tym silniej pieścił piersi Marty.
“Może jeszcze nie wszystko w moich rękach… ale przynajmniej te obłędne cyce! Oj sikorko, zaraz nie tylko one wpadną w moje łapy!”
Próbował ją pocałować w usta, ale wywinęła się. Zatem dopadł jej szyi. Skubał ją wargami, całował. I powoli zsuwał się w kierunku dekoltu.
– Panie dyrektorze… jest pan taki odważny… taki ekspansywny… – szczebiotała dzierlatka, drżąc pod wpływem stanowczych działań urzędnika.
“Zaraz się sikoreczko przekonasz, jaki jestem zaborczy. Najpierw przekonają się o tym twoje bimbały!”
– Co za cudowne piersi! Ależ została pani hojnie wyposażona przez naturę! Uczniowie, w ogóle chłopaki, pewnie nie odrywają od pani oczu!
Usta Ptaka zanurzyły się w dekolt i zaczęły w nim buszować. Wręcz się pławić.
– Panie dyrektorze… czy nie jest pan nadto zuchwały??? – Marta delikatnie próbowała powstrzymywać zapędy urzędnika. Ten całował piersi, ale nie miał jeszcze śmiałości, żeby obnażyć sutki. Smakował mu taki symboliczny opór. Mógł się poczuć zdobywcą.
“Niby protestujesz dzierlatko, ale cóś nie za mocno… tak, jak mówił Cudzes… tak to ja lubię! Zaraz się przekonasz, co to jest zuchwałość!”
– Proszę się nie posuwać zbyt daleko… – Hamowała jego zapędy. – Ufam, że nie należy pan do mężczyzn, którzy chcą zwieść kobietę, wykorzystać ją, a nie pomóc…
“Chyba takie wykazywanie kobiecej bezradności, potrzeby pomocy, działa na niego jak cholera...”
– Nie ma takiej opcji! – deklarował Ptak – to mieszkanie jest zagwarantowane!
Po tej deklaracji poczuł, że może sobie pozwolić na więcej. Wsunął dłoń w stanik i chwycił mocno za nagie piersi.
– O Boże! – krzyknęła.
“Boże… jeśli on posunął się do tego...to do czego jeszcze się posunie???”
Tymczasem dyrektor szedł jak po swoje. Coraz mocniej ucapiał piersi nauczycielki.
– Nie… nie… proszę, niech pan przestanie.
Marta udawała słaby opór. Próbowała się uwolnić, ale Ptak jedną ręką trzymał ją wpół, żeby mu się nie wywinęła, a drugą buszował w staniku.
– Cudne masz te cycunie… pani nauczycielko… – sapał jej nad uchem, jednocześnie wodząc ręką po piersiach, badając ich kształty.
– Panie dyrektorze… tak nie można…
“Nie wypada go spoliczkować… wtedy mieszkanie zapewne by przepadło… opierać mu się, ale słabo… Boże! Jakie to jest… jakie to jest, kuźwa, podniecające!”
Ptak korzystał z wahania nauczycielki. Coraz śmielej chwytał jej piersi.
– Dorodne… wspaniałe… – cedził, coraz głębiej zapuszczając dłoń pod stanik.
“Dorodne, to kurwa za mało powiedziane! Cycory jak marzenie! Do wygniecenia, jak wyrabiane ciasto!”
– Panie dyrektorze… niech pan przestanie… proszę… – błagalnym tonem, cicho prosiła dziewczyna. W duchu delektując się sytuacją.
“To niemożliwe… podniecam się tym, że ten lowelas maca mi cycki, jak jakiejś folwarcznej dziewce...”
– Miałbym przestać? – w tonie głosu urzędnika coraz silniej pobrzmiewało podniecenie – To chyba tylko po to, żeby je sobie lepiej obejrzeć!
W tym momencie dyrektor szybko wyciągnął najpierw jedną, potem drugą pierś Marty z biustonosza. Przy okazji urywając jeden z guzików bluzki.
Kobieta była zszokowana tym co się stało. Jej nagi biust wylewał się ze stanika, sycąc wzrok urzędasa. Ptak wpatrywał się oniemiały. Wielkość piersi i ich kształt zrobiły nie lada wrażenie.
Przerażona kobieta zaczęła piszczeć, krzyczeć.
– Nie! Nie! Tak nie można!
Tuż po jej krzyku otworzyły się drzwi i do gabinetu wparował… Cudzes!
– Ppppanie dyyyrektorze… – Stanął znieruchomiały, gapiąc się na damulkę z obnażonymi cyckami.
Widział je już trzeci raz, w niewielkim odstępie czasu.
– Jak leziesz?! Bez pukania?! – Ptak rozsierdził się, że przerwano mu w momencie, gdy już witał się z gąską… – Paszoł won!
Marta w pośpiechu poprawiała się, co bacznie obserwował Cudzes. Niby już wychodził, ale jeszcze w drzwiach świdrował wzrokiem zawstydzoną kobietę, wkładającą piersi do stanika. Chwilę jeszcze przystanął i rzucił nieśmiało:
- No i co, panie dyrektorze, nie mówiłem, że ma ładne cycki?
Po czym czmyhnął szybko, jakby w obawie, że urzędnik ciśnie za nim krzesłem.
Nauczycielkę zaskoczyło tak grubiańskie zachowanie dyrektora. Już wcześniej coś jej mówiło, że pod tym wygniecionym i nieświeżym garniturem kryje się ordynus i impertynent. Gdy Henio wyszedł, postanowiła postawić sprawę jasno.
– Panie dyrektorze, niestety muszę już iść.
Ptak poczuł, że zwierzyna wymyka mu się z potrzasku. Ale przecież on, pan dyrektor, który z niejednego pieca chleb jadł, przechytrzy jakąś tam belferkę.
– Dobrze. – Skierował surowy, niemal dziki wzrok prosto w jej oczy. – Powiedziałem, że to mieszkanie pani dam. Możemy już teraz zwizytować lokal.
“A więc chyba draniu zależy ci na tym, żeby mnie mieć...”
– Hmm… skoro tak pan stawia sprawę…
“No laluniu, mogłabyś mi przynajmniej obiecać, że mi dasz...”
– A czy na pani podziękowanie na pewno mogę liczyć?
„A więc tak stawiasz sprawę?! Jak możesz draniu tak traktować kobietę?! Ale… on rzeczywiście obiecał to mieszkanie… Jedyna taka szansa… Przecież nie mogę dopuścić, żeby ciotka zimą zamarzła…”
– Dobrze… może pan liczyć… – Sama nie wierzyła, że to powiedziała.
“Jak to zabrzmiało? Chyba jednoznacznie… przecież wiadomo, jak on chce, żebym się odwdzięczyła… dając mu dupy...”
Niedługo potem wchodzili oboje po schodach starej kamienicy. Puścił ja przodem. Gdy mijali mieszkańców, ci patrzyli pytająco, ale jakby domyślali się, że dyrektor Ptak przyprowadził sobie cichodajkę na godziny… Krótka kiecka i wydekoltowana bluzka Marty tylko umacniały ich w tym przekonaniu.
Na klatce minęli też dwóch nastolatków, których już wcześniej dwukrotnie miała okazję spotkać Marta. Patrzyli na nią jakby z drwiącymi uśmieszkami. Nauczycielce zdało się, że usłyszała, coś w tym stylu:
- Jak tylko ją dyro wykopie za drzwi, będzie nasza!
Po przekroczeniu progu, Ptak tryumfował. Machając reką, prezentowal mieszkanie.
– Proszę. I jak się podoba?
Kobieta była zaskoczona. Mieszkanko okazało się całkiem schludne. Utrzymane w stylu babcinym, ale zadbane i nie wymagające najmniejszego remontu. Wręcz wydawało się, że aktualny mieszkaniec na chwilę z niego wyszedł i zaraz wróci. Na ścianie wisiał portret starszej damy, ubranej na ciemno, z niezwykle surowym wyrazem twarzy.
– Kto to jest?
– A to… Barbara. Nawet moja daleka kuzynka. Zmarło się bidulce… No to co? Ja dotrzymałem obietnicy…
Ptak kierował się w stronę dziewczyny. Jego usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmiechu, nie pozostawiając złudzeń, na co liczy stary urzędnik.
– Panie dyrektorze… a może my umówimy się później… – zaczęła panikować, kurczowo trzymając torebkę i zerkając w stronę drzwi.
– Później?! O nie, paniusiu! Nawet mowy nie ma! Nie zdajesz sobie sprawy, jaką mam na ciebie chrapkę! Narobiłaś mi dzisiaj tym machaniem dupeczki, tymi cyckami, które podstawiałaś mi pod nos, niezłego smaka!
Takie słowa, wydyszane tonem zdradzającym tęgie podniecenie, działały na Martę. Z jednej strony była przerażona, z drugiej – czuła, że wręcz chce trafić w jego łapska.
“Jeśli mu się nie wyrwę, posiądzie mnie tu bez dwóch zdań...”
– Ach… panie dyrektorze… no, obiecałam, że się panu odwdzięczę… ale przecież nie tak…
Kobieta cofała się, a Ptak, jak w nagonce, nakierowywał ją w stronę łóżka.
– A jak?! – “Myślałaś głupia psito, że obejdzie się bez rozkładania nóżek?!” – Może bombonierka byłaby adekwatnym dowodem wdzięczności??? – kpił stary – Wiem to od Cudzesa, że ty lubisz się opierać.
“No tak… stary drań ma mnie w garści… Prowokowałam go, dawałam się obmacywać. Więc moja obietnica, że się odwdzięczę, była jasna. Pójdę z nim do łóżka… A może spróbować to odwlec? Ale… co mu nagadał Cudzes?!”
– Panie dyrektorze… ma pan rację… może za dużych narobiłam nadziei, to moja wina, przyszłam tak wypindrzona, w takiej mini, nie potrafiłam przerwać pańskich zalotów… Ale może umówimy się później?
Dyrektor nie kwapił się z dialogiem. Pętla nagonki nieubłaganie się zaciskała. Nauczycielka znalazła się daleko od drzwi, zaś niepokojąco blisko łóżka.
“No suczko! Już mam cię w garści, zaraz pode mną inaczej będziesz śpiewała!”
Oczy Ptaka iskrzyły.
– Później?! A później też się umówimy! A teraz chodź do mnie panienko!
Szeroko rozcapirzył ramiona. Marta próbowała się wyśliznąć, ale nabuzowany lowelas pochwycił ją mocno.
– Nie… nie… niech mnie pan puści – prosiła roztrzęsiona nauczycielka.
Odpowiedzią był stalowy uścisk, dowodzący, że nie powinna robić sobie jakichkolwiek złudzeń.
– Trochę się poprzytulamy, moja ty turkaweczko. Czujesz, jaką krzepę ma stary Ptaszysko?! Cudzes mówił, że lubisz udawać cnotkę, ale jak co przyjdzie do czego…
Niemal rzucił się na dziewczynę. Upadli na wiekowe, mocno skrzypiące łóżko. W Marcie wezbrało przerażenie, ale z drugiej strony, również niezwykle podniecenie niecodzienną sytuacją. Podniecała ją własna bezradność a także to, że się opiera, ale jej opór może być jedynie czysto symboliczny. Podniecała ją bezwzględność urzędasa, to jak bezpardonowo się do niej dobiera, jak zaborczo chwyta ją za piersi. Powoli godziła się ze swoim losem. Z tym, że nie ma innego wyjścia, jak tylko mu ulec.
“Weźmie mnie… weźmie...” – powtarzała w myślach – “Jest tak napalony, że przeleci mnie tu i teraz… i to ostro… Ale… co ten Cudzes nagadał? Że co? Że się opieram, ale jak przyjdzie co, do czego, to co? To jestem łatwa?!”
Jan mógł teraz do woli rozkoszować się jej ciałem.
Zachłannie macał tyłek, wepchnąwszy dłoń pod krótką spódnicę. Skąpe stringi nie utrudniły mu starannego wymiętoszenia pośladków.
– Niczego sobie ta dupeczka! Pewnie prężysz ją zgrabnie pani nauczycielko pod tablicą?! Uczniowie mogą sobie tylko pomarzyć, żeby ją klepnąć. O, tak, jak ja!
Siarczyste klaśnięcie rozległo się po pokoju.
– Auua! Ach… Co też pan robi! – żachnęła się Marta, lecz w tonie jej głosu próżno by szukać wymawiania. Kobieta znalazła się w siódmym niebie.
“Boże! To niedorzeczne… Absurdalna sytuacja… Dlaczego to mnie tak rajcuje?! To, że jestem taka bezradna… że pod cielskiem tego wszetecznika czuję się bezwolna, nie mogąc nawet próbować bronić się przed macaniem… przed klapsami. Dlaczego ten klaps tak mnie podniecił?”
Tymczasem Jan dopiero się rozkręcał. Jego palce suwały się po pośladkach, by zgłębić rowek, między nimi.
– Już wy, baby, wiecie dobrze, po co nosicie stringi! Wiesz paniusiu, czym się różnią stringi od krajzegi? Niczym! Wsadzasz rękę. I tu, i tu, paszła w pizdu!!! Ha ha ha!
Marta odruchowo ścisnęła uda, jakby chcąc uchronić się przed zapowiedzianym scenariuszem.
- Nie udawaj cnotki! Wiem od Cudzesa, że taką zgrywasz, a tak na prawdę szybko potem rozkładasz nogi!
Marta, zawstydzona bezmiernie, zaniemówiła.
Stary tymczasem zabrał rękę spod spódniczki i skierował na biust.
Szarpnął i rozerwał bluzkę.
– Ach… proszę delikatniej… – szeptała zawstydzona dziewczyna.
Dyrektor nie zważał na te protesty. Z lubością wpakował dłoń w stanik i powrócił do czynności, tak nagle przerwanej w biurze przez Cudzesa. Delektował się badaniem i oglądaniem piersi Marty.
– Ależ z ciebie cycatka! Te balony same się proszą o wymiętolenie! Aż mnie krew zalewa, gdy pomyślę, że ten ciamdziak – Cudzes – widział je gołe, przede mną!
Celowo chciał zawstydzać nauczycielkę.
– Ach… ach… – Wzdychała kobieta, drżącym ciałem demonstrując jak wrażliwa jest na dotyk biustu.
“Boże! Jak to na mnie działa! Cała drżę. Czuję się, jak na randce z tym studentem, któremu jako pierwszemu pozwoliłam dotykać moich piersi. Do tego te ploty Cudzesa! Co on nawygadywał o mnie? To, że widział moje gołe cycki, to na pewno… tylko co tam jeszcze dołożył?!”
Kobiece westchnienia pobudzały urzędnika. Palcami badał brodawki i sutki.
“No nie… ona ma cyce wręcz idealne! O niebo śliczniejsze niż modelka na kalendarzu nad moim biurkiem. Gdyby była moją sekretarką, czekałoby ją codzienne poranne macanko! Zaczynałaby dzień od nadstawiania zderzaków, jeszcze przed poranną kawką!”
Pobudzanie sutków spowodowało, że Marta zaczęła pojękiwać.
– Aaaa… aaaa…
“Matko! Dlaczego nie mogę się powstrzymać przed jęczeniem?! To go tym bardziej pobudzi. Teraz wymaca mi cycki, jak jakiś dzikus!”
Nauczycielka nie pomyliła się ni na jotę. Stary dyrektor silniej ucapił jej biust, ściskał zupełnie niedelikatnie, chwytając go raz z boku, raz od dołu. Wręcz miętosił brutalnie, jakby gniótł ciasto. Najpierw jedną pierś, potem drugą. Napawał się tym, że są tak duże, że nie może ich łatwo ogarnąć.
– Zrobiłabyś karierę jako modelka. W kategorii “big tits! Ha, ha, ha!
“Drań chyba obrał sobie za punkt honoru – dworowanie sobie ze mnie. Pastwienie się. Zarówno słowne jak i fizyczne. Jak można tak ściskać kobiecie piersi?! Z drugiej strony… czyż to nieprzyjemne być w taki sposób celebrowaną, właśnie z powodu moich cycków…?”
Wreszcie dyrektor dopadł sutków ustami. Najpierw polizał czubkiem języka, jakby chciał je posmakować. Podrażniona kobieta jęknęła. Potem całą szerokością jęzora przejechał po sutkach i brodawkach, jakby chciał je zlizać zupełnie.
Rozdygotana nauczycielka jęczała.
– Aaaa… aaaaa… – “Chcesz mnie zjeść, stary lubieżniku?! Cóż… jedz mnie… czuję, jak odlatuję pod sufit.”
Ptak, jakby słyszał myśli Marty. Lizał i ssał zachłannie jej piersi, jak spragniony na pustyni ciągnie wodę z bukłaka. Westchnienia i jęki kobiety podniecały go i dopingowały.
Potem znów wepchnął rękę pod spódnicę. Krótko pobawił się udami, znowu wyczuwając koronkę pończoch i chwytając za nagie ciało. Dłoń nieuchronnie sunęła w stronę jej kobiecości. Wreszcie dotarła do majtek. Ptak ucapił przez materiał krocze nauczycielki.
– Nie… nie… proszę… – Marta próbowała odepchnąć rękę napastnika, lecz chyba wyłącznie po to, żeby ten, dzierżąc je mocno, mógł zademonstrować swą zaborczość. Zdawał się mówić – “to moja własność, biorę ten teren w posiadanie”.
Wreszcie, zdecydowanym ruchem, odsunął materiał i wsadził dłoń w majtki.
– Cały czas zastanawiałem się, jaką masz kuciapkę?! – Zaczął palcami badać łono Marty. – A masz dokładnie taką jak lubię! Ogoloną! Bez włosków, jak u uczennicy, a nie nauczycielki!
Kobieta czuła skrajną konsternację. “Zupełnie obcy facet zaznajamia się właśnie z moją cipką… co za wstyd.”
Ptak najpierw masował szparkę Marty, suwając palcami po wargach sromowych. Zrazu chaotycznie, potem czynił to regularnie – z góry, na dół. Wreszcie nakierował środkowy palec na wejście do pochwy, zrazu, jakby drocząc się z dziewczyną, kręcił nim kółeczka. Wreszcie, sapiąc przy tym z podniecenia, wsunął go wgłąb.
– Ooooch! – Dziewczynie wyrwało się dość głośne stęknięcie. “Stary bada mi piczkę? Czy zamierza mi zrobić palcówkę…?”
– Pani nauczycielko! Nie tylko masz gładką pipkę jak nastolatka, ale i ciasną! – Stary delektował się zawstydzaniem kobiety. Chciał, żeby czuła się skrępowana.
“A widzisz, stary capie… a co, może myślałeś, że jestem, jak przechodzona cichodajka? Nawet byś nie zgadł, z jak małą ilością facetów poszłam do łóżka...”
– No takie dzierlatki lubię najbardziej! Niewyeksploatowane! I ich psioszki, niezdezelowane… W sam raz do używania!
Martę zaskakiwało to, że te trywialne odzywki podniecają ją. Wręcz oczekiwała jeszcze wulgarniejszych uwag dyrektora. Przez moment zawahała się, czy nie powinna zgrywać cnotki, ale uznała, że nie nabierze na plewy starego wróbla. “Ale, czy to nie byłoby urocze błagać go, żeby nie odbierał mi mojego wianka…?”
Tymczasem “stary wróbel” bawił się najintymniejszym miejscem Marty. Zrazu penetrował je płytko, potem coraz to głębiej, wreszcie najgłębiej, jak potrafił. Do tego mocno. Aż kobieta krzyknęła:
- Aaaa! Aaaaa!
Rozpaliło go to na tyle, że dłużej nie zamierzał już czekać. Zdecydowanym ruchem zadarł wysoko spódnicę i szybko zdarł z nauczycielki majtki. Nerwowym ruchem odrzucił koronkowe stringi za siebie, na podłogę.
“A więc teraz się to stanie… teraz mnie, po prostu, zaliczy...” – myślała dziewczyna, patrząc z przerażeniem, jak Ptak rozpina rozporek i wyciąga swojego „ptaka”. Jego męskość była niespotykanie dużych rozmiarów. Aż przebiegły ją dreszcze.
Nie ceregielił się. Jedną ręką trzymał Martę, żeby mu się przypadkiem nie wyrywała, drugą nieubłaganie nakierowywał swój taran na cel.
“Wreszcie! Kurwa wreszcie! Nic mnie nie odwiedzie teraz laluniu, od tego, żeby cię wyryćkać!”
Marta próbowała się wyswobodzić.
– Nie… nie! Dlaczego mi pan to robi…? – protestowała żałośliwie.
- Co tak jeszcze się opierasz? Dałaś Cudzesowi, a przede mną takie szopki robisz?!
- Jak pan śmie sugerować, coś takiego… Ja miałabym przespać się z tym obszczymurkiem?!
- A co? Nie prawda, że on widział twoje gołe cycki?!
- To prawda… ale… – Nauczycielka poczuła się zażenowana, wręcz upokorzona wyznaniem, że taki fakt miał miejsce.
- A to nie prawda, żeś klęczała przed Cudzesem?
- No tak… ale…
Zawstydzała się coraz bardziej.
- I żeś, klęcząc, gadała, że chcesz mu zrobić dobrze ustami???
- Nnnno… tak… ale…
Kobieta była zdruzgotana.
- A może to nie prawda, żeś najpierw rozpięła mu rozporek, a potem zsunęła spodnie w dół?!
Marta nic nie odpowiedziała, tylko westchnęła, jakby na potwierdzenie, że to wszystko prawda i nie ma nic do dodania.
“A więc pomyślał o mnie, że jestem łatwa… I to jeszcze jak łatwa! Że daję… że daję takiemu lumpowi… takiemu szumowinie, jak… Cudzes…!”
To potwornie nakręcało starego. Nieporuszony, przymierzył swą męskość do cipki. Nauczycielka czując ciepłą główkę, szarpnęła się jeszcze. Ale nadaremno. Nieubłagany człon natychmiast zaczął w nią wchodzić.
– Jesteś cudnie ciasna! – entuzjastycznie przyjmował dyrektor warunki, w jakich operował jego oręż.
– Aaaa… aaa… – Marta odpowiadała jękami, jakby głosząc światu wieść o tym, że została pokonana.
W tym momencie stało się jasne, że jakiekolwiek opieranie się jest pozbawione najmniejszego sensu. Teraz sens mogła mieć tylko uległość. Wiedziała, że teraz będzie bardzo uległa i niezwykle tej uległości chciała. Tak, jak wcześniej podniecał ją jej, symboliczny, to symboliczny, ale jednak opór, tak teraz podniecała ją jak cholera, jej uległość. “Będę uległa… panie dyrektorze… będę bardzo uległa… już jestem twoja” – w duchu napawała się tym nauczycielka.
Wkrótce mogła swą spolegliwość udokumentować. Usłyszała:
– Szerzej nogi! – władczym tonem polecił Ptak, gdy wbił się do połowy pochwy.
Dziewczyna skapitulowała. Rozłożyła nogi najszerzej jak potrafiła, byle tylko jej dotychczasowy prześladowca, miał jak najwygodniej.
Oddanie kobiety wzmocniło witalność dyrektora. Wycofał się i kolejne pchnięcie było bardziej energiczne. Dotarło do dna cipki. Nauczycielka jęknęła głośniej, czując się ostatecznie zdobyta. “Teraz będę w pełni uległa!” Postanowiła tak, raz, że liczyła, że im lepiej będzie miał dyrektor, tym pewniejsza jest gwarancja mieszkania dla ciotki. Dwa, że jej uległość wobec tego nieokrzesanego prymitywa, o dziwo, podniecała ją niepomiernie.
Toteż pokornie przyjmowała brutalne pchnięcia dyrektora. Raz za razem. Jęcząc coraz głośniej, dokładnie w ich rytm.
Obok łóżka stało wielkie, oprawne w szlachetne drzewo, przedwojenne lustro. Gdy Marta odchyliła głowę w jego kierunku, zdumiała się wielce, że tak dogodnie jest usytuowane”.
“O matko! Ależ to wygląda z boku! Ja, z zadartą spódnicą, z szeroko rozłożonymi nogami w tych seksownych pończochach i szpilkach, jestem ujeżdżana jak klacz przez okrutnego jeźdźca! Ależ tu ekspresyjnie widać jego gwałtowne ruchy! Łomocze mnie, jak oszalały! Boże! Gdyby to ktoś zobaczył!”
Ptak rzeczywiście bezpardonowo traktował dziewczynę. Celowo chciał być bezwzględny, pamiętając o znienawidzonej Jadwidze. Teraz, mając pod sobą jej pupilkę, postanowił na niej wyładować swe rozsierdzenie. Wręcz wyżyć się. Pastwić. Posuwał nobliwą nauczycielkę jak prymitywny grubianin, bezpardonowymi sztosami, kompletnie nie zastanawiając się, czy aby nie poczyna sobie zbyt mocno. Wręcz starając się, żeby doświadczyła go jak najdotkliwiej.
“Paniusia! Jadziuniowa siostrzenica. Niech poczuje ptaka! Niech popamięta go do końca życia! Nie wyjdziesz stąd damulko tym swoim dystyngowanym krokiem! Oj, może i parę dni nie będziesz mogła chodzić!”
Łóżko skrzypiało niemiłosiernie. Nieustannie. Model przedwojenny, wykonany z żelaza, najwyraźniej z poluzowanymi mocowaniami i mocno wysłużonymi sprężynami. Dlatego skrzypiało w nim wszystko. Nawet małe ruchy wywoływały hałas, a co dopiero zamaszyste dźgnięcia dyrektora. Nie dość, że to wszystko wręcz dzwoniło, to jeszcze, przy każdym energicznym ruchu, oparcie łóżka z łoskotem uderzało w ścianę.
Marta była przekonana, że sąsiedzi wszystko słyszą, wyobrażała sobie z ich kubkami przyłożonymi do ściany… Choć przy takiej intensywności hałasu użycie naczyń zdawało się zbędne.
Chyba te same myśli zakołatały się w głowie urzędnika. Podnieciła go wizja sąsiadów rejestrujących oczywiste dźwięki i domyślających się niespożytych sił dyrektora.
– Jęcz paniusiu! Jęcz głośniej… lubię jak kobita mocno stęka, jak ją dmucham!
Martę polecenie Ptaka zawstydziło, ale też ekscytowało. Podobnie jak wulgarność języka.
“Chcesz urzędasie słyszeć jak kobieta stęka…? dobrze… Może to przechyli sprawę mieszkania? Poczuj się jak władca, pod którego srogim władaniem biedna kobietka słodko i żałośnie pojękuje… Zaraz będziesz miał mój koncert!”
Wkrótce jęki nauczycielki dorównywały skrzypieniu łóżka.
– Aaaaa… aaaa… aaaaa!
Jan Ptak był wniebowzięty.
– O taaak! Tak! Niech sąsiedzi słyszą! Niech wiedzą, jak ja, pan dyrektor, daję kobicie do pieca!
Dziewczyna poczuła się tymi słowami upokorzona… wszak ci sąsiedzi widzieli ją, zatem doskonale orientują się, komu „daje do pieca” dyrektor. Z drugiej strony, zupełnie nie wiedzieć czemu, niesłychanie ją to kręciło. Aż jeszcze bardziej wytężyła głos. Zrozumiała na czym zależy urzędnikowi. Dlatego postanowiła wyrazić podziw dla Ptaka, jakby po to, żeby to także usłyszeli sąsiedzi.
“A niech ci zazdroszczą! Ogierze! Niech aż się skręcają! Wiedzą, że dyrektor przyprowadził sobie niezłą dżagę. I już ją obraca w łóżku. Bardzo ostro obraca!”
– Och… panie dyrektorze… aaaa… aaa… ależ jest pan męski, i taki… wielki!
Ptaka wypełniła nieprzebrana duma.
“Poczuj suko, jak mój potwór rozsadza ci psitę!”
– Co laluniu!? Jeszcze nikt ci nie zapakował takiego dużego!?
“A poczuj się dyrektorku królem...”
– Nie… nigdy. Nigdy nie miałam w sobie takiego olbrzyma…
Jasia aż rozsadzała duma.
“O tak pani belferko! Chwal mnie! Chwal moją maczugę!”
– Czujesz jaki jest długi!?
“Ależ nasz dyrektorek jest łasy na komplementy! W takim razie, bardzo proszę! Wzbij się pod obłoki po moich deklamacjach uwielbienia!”
– Czuję go… bardzo czuję… bardzo… aaa… aaaa… długi! Czuję się jak nabita na pal! Mam wrażenie, że zostanę przebita na przestrzał!
Jasio niemal fruwał pod chmurami.
“O to, to! Czuj to suko! Czuj, że wbiję ci się w macicę! Że przerżnę cię na wylot!”
– A czujesz pani profesorko, jaki jest gruby!?
“Jeszcze ci mało pochwał dyrektorku?! Nie ma sprawy...”
– Czuję… Aż niemożliwe, że się zmieścił… jestem taka ciasna…
“Chyba byłaś! Wrócisz suczko do domu z dobrze rozepchaną pizdeczką!”
Przystąpił do jeszcze energiczniejszego działania.
– To zobaczysz teraz damulko, jak to bydle cię teraz poturbuje!
“Nie tylko suko nie będziesz mogła chodzić, ale i siedzieć! Ale będziesz miała obolałe piździsko po takim potworze!”
– Ach! I do tego jest pan taki… aaa…. aaa… energiczny… ależ pan daje mi wycisk…
“O tak! Niech słyszą sąsiedzi moje słowa wymieszane z jękami!”
I nie przesadzała. Trudno byłoby oczekiwać tyle witalności od mężczyzny w jego wieku, tymczasem ten miał niespożyte wręcz siły.
– Co, dziwi cię, że stary ale jary?! Oj dam ci do wiwatu, maleńka! Oj dam!
“Długo popamiętasz pana dyrektora suko!”
Marta wciąż czuła na sobie niemały ciężar otyłego urzędnika, do tego jego ruchy w swej norce.
„O Boże… mam wrażenie, że on przerżnie mnie na wylot…”
– Aaa…. panie dyrektorze… nie…. aaa… aaa… nie tak mocno…
Takie prośby wbijały Ptaka w większą dumę.
– Widzisz paniusiu… to dlatego że „ptak” jest całkiem spory… a dziupla przyciasna! Ha ha!
Metafory, słowa kobiety, jej jęki, wzmagały jurność dyrektora. Przyspieszył.
Był jeszcze jeden powód tego, że Jasio chciał dać pannie do wiwatu, wręcz jej dopiec. Było nim przekonanie, że przed Ptakiem, Marta uległa Cudzesowi. To go irytowało, można rzec, doprowadzało do białej gorączki – jak to? taka oferma, konus – miał tę damulę przed nim! Tak wpływowym dyrektorem, co to niejedną kobietę zdobył, niejedną złamał.
Wbijając się z całej siły w kobietę, wysyczał.
- Ale tego, że ten niedorajda Cudzes, miał cię przede mną… nie daruję!
Nauczycielka znów poczuła się skrajnie zażenowana. “Jak on może tak mysleć?! Jak może w ogóle wyobrażać sobie, że przespałam się z tym łachmytą?! No tak… przyznałam się, że widział moje cycki… przyznałam, że uklekłam, rozpięłam mu rozporek i zsunęłam spodnie… co jeszcze trzeba, żeby uwiarygodnić jego kłamstwo?”
Rozjuszony Jaś Ptak podkręcił tempo. Zasuwał jak młot pneumatyczny, mocno dźgając nauczycielkę.
Ta jęczała w niebogłosy. Pamiętała, że urzędnik nie założył prezerwatywy. Przerażała ją myśl, że może w niej wytrysnąć.
– Panie dyrektorze… proszę… tylko niech pan uważa… żeby nie skończyć w środku…
Upokarzało ją, że musi o to prosić, ale z drugiej strony, odczuwała właśnie z tego powodu dziwny rodzaj podniecenia. Niezrozumiały rodzaj podniecenia.
Jeszcze bardziej podniecało to Jana. „O tak! Spuścić się tej damulce do pizdy! To byłoby coś! Taka wytworna paniusia… a teraz leży pod nim, rozkłada nogi! I jeszcze do tego mogłaby przyjąć w cipie jego nasienie! O tak!”
– Nie martw się, gąsko! Nie wiedziałaś, że Ptak może tak całą noc bez wytrysku?!
W tym momencie, Marta przypomniała sobie słowa Cudzesa o tym, że dyrektor: „niejednej zmajstrował brzucha!” i aż ją zmroziło.
Wyobraziła sobie, ile to kobiet mogło przewinąć się przez łóżko dyrektora. Ile z nich potem odkupiło to… stanem błogosławionym. Już widziała siebie samą, jak z naprężonym „bębnem” przedziera się przez slumsy.
Urzędas nie kłamał, rzeczywiście, był niezmordowany. Kobiecie wydawało się, że już nie ma siły jęczeć… że to trwa już całą wieczność… Patrzyła na mosiężny, bogaty żyrandol na suficie, który kiwał się miarowo, jakby w rytm sztosów Ptaka. Miała złudzenie, że z wyrzutem patrzy na nią starsza kobieta z wielkiego portretu. Marta wręcz słyszała jej szept: – Ladacznica! Rozkładasz nogi jak nierządnica!
„Jak pani tak może o mnie mówić, o mnie, porządnej pani pedagog.”
W odpowiedzi, jakby słyszała śmiech. Oraz słowa: „Porządnej? Chyba porządnie rozkładającej nogi?! Lafirynda! Kokota!”
Marta miała również wrażenie, że podobne głosy słyszy zza ściany: – Patrzcie jaka dziwka! Ewidentnie przyszła mu tu dać dupy! Ciekawe za co mu daje? Za długi? Za obietnice mieszkania?!
Być może to samo usłyszał dyrektor, bo jakby wszedł w podobny tok myślenia.
– Widzisz mała… nie ty pierwsza… nie jedna mi dała, bo jej pomoglem…
Marta poczuła się upodlona – daje za coś. Za jakąś korzyść. Jak dziwka… Zupełnie jak dziwka! Poczucie poniżenia było tym silniesze, że dodatkowo wzacniało je ryzyko „zrobienia brzucha”…
– Podobno nie jednej zostawił pan nie tylko mieszkanie, ale i inną pamiątkę…
– Głupoty ludzie gadają! Puszczały się panny, to się wystarały o znajduków… Ja tam żadnej alimentów nie płaciłem…
Ostatnie zdanie wcale nie uspokoiło Marty.
– Panie dyrektorze… a może wzięłabym do buzi?
„Co?! Boisz się suczko, że ci zmajstruję bachora?! Jak tej głupiej Kaśce w zeszłym roku. Ale się dziewczynina przeze mnie najadła wstydu. Zrobiłem jej opinię, że niewielu może powiedzieć o sobie – że jej nie miało. Nie ma co! Teraz każdy uważa ją za puszczalską. Już ja bym zadbał, żeby o tobie też tak gadali… A teraz się chcesz wykpić? Chcesz mi pociągnąć druta?! O nie, tak łatwo ci nie pójdzie!””
– Ja takich tam… nie uznaję… nie po to baba ma dziurę miedzy nogami…
I rozochocił się pod wpływem tego co mówi, jakby chcąc udowodnić, do czego służy ta dziura, że… przyspieszył. Nawet postanowił pogłębić penetrację.
– Nogi na pagony!
Uwielbiał tę pozycję. Podobało mu się, gdy opierał na ramionach zgrabne nogi nauczycielki, w seksownych pończoszkach i szpilkach.
Marta podziwiała witalność, niemłodego przecież dyrektora. Poczuła go w sobie jeszcze głębiej. A ten począł dźgać z takim impetem, że kobieta aż krzyczała.
Jeszcze przyspieszył.
„Boże! Zaraz dojdzie! We mnie dojdzie! Nie!”
Lecz… nie zdążyła go powstrzymać. Począł pompować nasienie, zalewając kobietę dokumentnie… Przepełniała go duma.
„I co pani profesor? Nie dość, że cię miałem, jak chciałem, to jeszcze zlałem ci się do cipy!”
Przez moment, jeszcze nie wychodził z niej, jakby chcąc się upewnić, że wszystko z niego wyciekło. Wykonał jeszcze kilka wolnych pchnięć, po czym, jakby od niechcenia, klepnął Martę w tyłek i wstał.
Kobieta, widząc kątem oka, jak Ptak zapina spodnie, pochlipując, sięgała po majtki.
– Co? Już majtki chcesz zakładać?! Poczekaj, a mój zastępca to co?! Kijek od kaszanki?
Marta poczuła się, jakby ktoś ją świsnął batem. Urzędnik właśnie dzwonił po swego kolegę.
– Stasiek, już chodź na górę. Pani nauczycielka czeka na ciebie z gołą pipką.
Marta otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale szybko zrozumiała, że to nie ma sensu. „No i co ja teraz bym mu miała powiedzieć…? Przecież dyrektorowi… dałam…”
Zwierz miał zupełnie inne oczekiwania. Sprawdziło się to co mówił Cudzes, czyli że zastępca szefa ma szczególne upodobania, lubi upokarzać kobiety i chce, by brały mu do ust. Teraz właśnie zażądał, żeby Marta kornie przed nim uklękła, rozpięła mu rozporek, wydobyła na świat jego “zwierza”, a następnie zrobiła mu „najlepszego loda, jakiego potrafi”. Dodał z kwaśnym uśmiechem:
- Chyba już nie raz tak ssałaś?
Kobieta ostatnią uwagę puściła mimo uszu, rozumiejąc, że to mieszkanie cały czas leży na szali, faktycznie dołożyła starań. Uklękła z gracją, jak do modlitwy w kościele. Członek zastępcy nie był takpokaźnych rozmiarów, jak pryncypała, wręcz możnaby uznać, że był krótszy, niż przeciętna, jednak nadrabiał to grubością. I to jak nadrabiał! Dziewczyna musiała maksymalnie rozewrzeć usta, by go pomieścić. Obejmowała go niemal z namaszczeniem. Najpierw pracowała ustami i językiem powoli, ale z dużym zaangażowaniem. Potem przyspieszyła ruchy warg, suwała nimi w tę i z powrotem systematycznie. Cały czas przy tym patrzyła Stanisławowi prosto w oczy, nieco tylko łopocząc rzęsami, utwierdzając go w jej zaangażowaniu i oddaniu.
„A niech ma… niech poczuje się, jak w siódmym niebie. A chyba tak jest, bo zrobiłeś się Stasiu czerwony na twarzy, jak burak! Niech widzi, jaka jestem zaangażowana… tylko przez to się czuję, trochę, jak dyskotekowa obciągara… A jeśli? Trudno… Mam nadzieję, że nie patrzą na mnie, jak na pospolitą tirówkę, która gdzieś w krzakach obrabia pałę kierowcy ciężarówki…”
Postanowiła wprowadzać urozmaicenia, byle tylko Staś był zadowolony. A to lizała go całym językiem, od góry do dołu, a to lizała sam czubek. Zastępca był wniebowzięty.
Potem, nauczycielka zaczęła pieścić jądra mężczyzny, na co ten zareagował żywo:
- Widzę, że znasz się paniusiu na rzeczy! Nie to co te nasze głupie dziewuchy w tym kurwidołku!
Marta miała mieszana uczucia, słysząc takie pochwały.
“Czy to dobrze być komplementowaną? Czy nie wyrabiam sobie tak opinni dziwki??”
Uznała, że jesli powiedziało się “A”, to trzeba też powiedzieć i “b”. Ujmując czlonek Stanisława ustami w połowie, zaczęła językiem drażnić wędzidełko. Nadal patrzyła mu w oczy. Zastępca poczerwieniał na twarzy. Sapał.
Ponownie zajęła się jądrami – najpierw lizała je miarowo, po czym zaczęła ssać.
Nagle kątem oka dostrzegła, że Jan bacznie obserwuje to, co ona robi jego zastępcy i najwyraźniej się tym podnieca.
Marta cały czas doładała starań, by być delikatna, by nie zahaczać mężczyzny zębami. Spróbowała czegoś, co nie jest łatwe – jednocześnie ssała i lizała męskość Zwierza. Powodowało to, że urzędnik wariował z rozkoszy.
- Ależ dobra jesteś! Zaprawiona w bojach, to widać, musiałaś niejedną pałę obrabiać!
Wkrótce dojrzała, że Jan, obserwujący widowisko, jest tak podniecony, że rozpina rozporek i sam się pobudza…
– No dobra, Stasiu, koniec tego dobrego… Teraz weźmiemy ją tak, jak tamtą fryzjerkę, Wioletkę! Pamiętasz, jak skamlała, jak żeśmy ją obracali?!
Marta struchlała. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Pierwszy raz w życiu brało się do niej dwóch mężczyzn równocześnie.
– Panowie, co wy chcecie zrobić?!
Odpowiedziały jej jedynie solidarnie dwa, sprośne uśmieszki na twarzach urzędników.
Nim się zorientowała, ponownie leżała na łóżku, wzięta jak w kleszcze przez dwa pokaźne cielska.
„Boże! Czyżbym miała zostać wzięta, tak jak mężczyźni szczególnie lubią? Na dwa baty?!”
Ledwie to nauczycielka pomyślała, a w tym samym momencie poczuła, jak dwa twarde węże wedrzeć podjęły próbę wdarcia się się do jednej ciasnej norki…
– Nie… nie… Co wy robicie… Tak nie można… Jestem na to za ciasna!
„A to dranie! Co oni chcą mi zrobić?! Przecież to im się nie uda!”
Ale nawet jej nie słuchali. Rzeczywiście okazała się zbyt ciasna. Najpierw poczuła Staszka, był wyraźnie krótszy od swego zwierzchnika, ale bardziej ruchliwy. Ptak próbował wepchnąć się „na drugiego”, ale nie dał rady. Wtedy zaczęli dźgać ją na przemian, jak kowale kujący żelazo – raz jeden, raz drugi. Kobieta poczuła się wzięta „w dwa ognie”. Jęczała, jak nigdy.
– Nie… nie… panowie… zajedziecie mnie…
Oczywiście, jej błagania przyniosły skutek dokładnie przeciwny. Dyrektor natychmiast zakomenderował.
– Dobra Stasiu! Próbujemy jeszcze raz! Co to miałoby być! Przecież jak dziecko przez cipę przejdzie, to nasze dwie kuśki miałyby się nie zmieścić?!
Jan wszedł i tym razem nie wychodził. Czekał na kolegę. Marta zaniepokojona próbowała się wyswobodzić, ale były to próżne wysiłki. Czuła się zaciśnięta, jak w matni. Uświadamiała sobie, że nic nie może zrobić. Mogła tylko cierpliwie czekać. Czekać, aż Zwierz, pchając z potężną siłą, dołączy do zwierzchnika. Wydawało jej się, że jest rozrywana! Wreszcie skapitulowała. Musiała skapitulować. Obaj byli w niej jednocześnie. Usłyszała, że puściły szwy spódnicy. Aż zastanawiała się, czy to na pewno tylko szwy kiecki puściły…
Natomiast panowie triumfowali. Zrobili to! Wepchnęli się do tej ciasnej jamki! Obaj mieli z tego powodu wiele rozkoszy. Teraz zaczęli baaardzo powoli suwać się w niej, chcąc uchwycić wspólny rytm. Marta miała wrażenie, że porusza się w niej jakiś dwugłowy smok.
Wreszcie złapali oczekiwany rytm. Od razu zaczęli przyspieszać. Jakby chcieli za wszelką cenę rozepchać Marcie jej jamkę… jakby koniecznie chcieli ubijać jej dno…
Kobieta odchodziła od zmysłów. Nigdy dotychczas, w swoim życiu nie zaznała większych emocji…
Mężczyźni działali, jak w amoku. Sapiąc, z furią atakowali cipkę nauczycielki, maltretując ją niemiłosiernie. Łóżko wytrzymywało ostatkiem sił. Przy zdwojonym natarciu, zdawało się, że oparciem wybije ścianę do sąsiadów. Aż słychać było drżenie szyb w starym kredensie.
Sąsiedzi chyba właśnie się zniecierpliwili, bo dawało się słyszeć jakby pukanie w ścianę. Ale mężczyźni pozostający w ekstazie, albo nie słyszeli stukania, albo nic sobie z tego nie robili.
W swej dzikości Zwierz, chcący mieć dogodny widok na biust Marty, porwał bluzkę w strzępy. Spódnica także rozerwała się całkowicie i obnażyła biodra kobiety. Marta czuła się wykorzystywana, wręcz eksploatowana. Brutalna penetracja sprawiała ból.
Barbara, nieżyjąca, starsza pani z portretu, wręcz ze wzgardą szydziła: – Cichodajka, to mało powiedziane! Ruchawica!
– Panowie… kiedy wy wreszcie skończycie…? Zamęczycie mnie…
Mężczyźni działali na najwyższych obrotach. Solidarnie. Solidarnie też finiszowali.
– Gdzie się spuszczamy?! Ja chcę w cipę! – wysapał Stach.
– To ty w cipę, ja na twarz! I na cycki!
Ptak wycofał się, a jego zastępca nadal ostro pracował nad dziewczyną.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
Zawstydzona Marta z przerażeniem popatrzyła w kierunku wejścia. Świadoma swej nagości i sytuacji, w której była, brana przez Stanisława, czuła skrajne upokorzenie. Niby wydawało jej się, że w takiej sytuacji mężczyźni nikomu nie otworzą, ale przecież nie miała pewności.
Tymczasem, ten ktoś nie czekał, aż mu ktoś otworzy. Poradził sobie sam i wktótce z przedpokoju dało się słyszeć kroki.
Marta zamarła. “A więc zaraz ktoś mnie zobaczy w tak upokarzającym momencie! Kto?!”
W futrynie stanął… Cudzes! Który to już raz zobaczył ją w krępującej sytuacji!?
– I co?! Fajną suczkę wam naraiłem? To ja ją namówiłem, żeby dała…
„Ty szubrawcze! Ty łotrze!” – Marta nie znajdowała wyrazów, które dostatecznie obelżywie określałyby Henia. Jednak była zbyt zdenerwowana by wykrzesać z siebie choć słowo.
– Co Heniu, też chciałbyś sobie znowu zamoczyć?! – huczał Ptak – spodobała ci się pani nauczycielka?
– A czego by nie… mogę… – Twarz Cudzesa rozpromieniła się jak wiosenne słońce. – Mogę troszki pociupciać…
Marta czuła się wykorzystana i oszukana. „Jak oni mogą?! Co sobie wyobrażają?!”
– Chłopaki, nas jest trzech, a ona ma trzy dziurki! Mówi wam to coś?! – Henryk pokraśniał z dumy, że udało mu się wymyśleć coś równie wyrafinowanego.
– Nie! Nie! Nie… Nie można tak traktować kobiety… – łkała Marta, próbując się uwolnić, jednak krzepki uchwyt Zwierza, który ucapił ją za biodra, uczynił jej próby bezowocnymi. Dyrektor, który dzierżył już swą męskość nad twarzą nauczycielki, wskazał Cudzesowi cel.
– No dobra… to ja jej do gęby… a tobie Heniu pozostaje… dupa! Ha ha ha!
Marta poczuła specyficzny odór, który wydobywał się z dawno niepranego odzienia Cudzesa. Czuła chropawe dłonie, które łapczywie przylgnęły do jej piersi. Henryk jedną ręką delektował się biustem, a drugą grzebał w portkach. Wkrótce naprowadzał kutasa na „kakaowe oczko” Marty.
– Ja pierdolę! Ja, chłopak, który nie skończył podstawówki, ma przed sobą taką… damę! I do tego mogę wsadzić jej w pupę! A może w tym miejscu to ty, paniusiu, jesteś dziewica?
I nie czekając na odpowiedź, której, nawet gdyby nauczycielka chciała, nie mogłaby udzielić, mając usta zatkane okazałym przyrodzeniem Ptaka, wpakował jej swą cudzesową męskość.
– Wygląda tu na cnotkę! Ale ciasna!
Marta była w szoku. Pierwszy raz w swoim życiu, poczuła jednocześnie trzech mężczyzn w trzech otworach. Nie mogła już nawet jęczeć, bo pałka dyrektora wypełniała jej usta dogłębnie.
Trzy tłoki pracowały w niej miarowo, choć każdy w innym tempie. Czuła się jak maszyna. Trzycylindrowa maszyna… Eksploatowana. Eksploatowana nadmiernie. „Dadzą mi do wiwatu! Wycisną ze mnie siódme poty!”
Mężczyźni, jakby rywalizowali ze sobą – kto może dłużej… kto może w szybszym tempie. Wszak chcieli się swą męskością wykazać przed kobietą… Wszyscy też jednocześnie trzymali ją jak w stalowych kleszczach. Jan za głowę, Stanisław za biodra, a Henryk… gniótł brutalnie jej cycki.
„Kiedy to się wreszcie skończy? Wyżyją się na mnie, wycisną jak cytrynę…”
Wtem, zdało się Marcie, że śni. Do mieszkania wparowała kobieta z obrazu. Barbara jak żywa. Ale… ona była żywa!
– Jasiu! Ty huncwocie! Celowo wcześniej wróciłam z sanatorium! Tak podejrzewałam. Że kiedy mnie nie będzie, to ty naspraszasz sobie jakichś kurwów!
Mężczyźni, radzi nie radzi, nie mieli wyjścia, zwlekli się z Marty z ociąganiem.
Barbara, działająca w amoku, chwyciła ubrania Marty – porwaną spódnicę i bluzkę i… cisnęła je przez okno.
– Co za ladacznica! Łajdaczyć to się możesz na ulicy, a nie w porządnym domu! Tam są drzwi!