Seks, fajki i kasety wideo
5 marca 2023
Szacowany czas lektury: 39 min
Opowiadanie zatytułowane „Antypody” dało wgląd w świat Adama, choć pokazało tylko skromny wycinek owego uniwersum. Bohater został przyłapany w momencie, gdy wykaraskał się z małżeńskich tarapatów i ładuje akumulatory w nieco tajemniczym „uzdrowisku”. Wszystko jest tam w zasadzie normalne, choć duch miejsca pozwala na odbieranie rozmaitych bodźców ze zwielokrotnioną siłą. Było słodko, trochę bajkowo, a jak się domyślacie, jest to tylko jedna strona medalu. Na końcu opowiadania pojawiła się tajemnicza kobieta, która ujawniła dwubiegunową naturę pałacu, składając Adamowi propozycję wizyty w podziemnych jego piętrach. Jeśli macie ochotę na nieco ostrzejszą jazdę w towarzystwie doktor Ewy – zapraszam do środka.
Wstępna lektura „Antypodów” nie jest konieczna, choć gorąco ją polecam. Pierwszy tekst można potraktować jako wycieraczkę, pozwalającą usunąć kurz z butów, przed wejściem w niniejszą historię.
Noc była krótka i jasna. Wenera z Kupidynem sprawili, że czas biegł jak szalony. Choć bóstwa te, jak wiadomo, patronują miłości wolnej i grzesznej, to brak zaciemnienia mógłby sugerować coś zgoła innego. Czyż obecność członków rodziny, kłębiących się wokół tonącego w blasku świec łoża, nie przypomina zwyczaju pradawnego? Rytuału potwierdzającego wzorową wstrzemięźliwość poślubionej kobiety? Według mojej rachuby, siedmiu krasnali regularnie nachodziło sypialnię Adama i Śnieżki. Pod pretekstem zaopatrzenia kochanków w krzepiące posiłki oraz napitek, odwiedzali ją raz po raz, kierując wzrok na skotłowaną pościel. Soki miłosne plamiły ją pospołu ze specjałami lokalnej kuchni. Pozycję szczególną menu stanowił krem z grzybów, których jad dostarczał sił na kolejne igraszki. Ja też skosztowałem przecieru, co dało mi napęd i fantazję, by zabawić Was opisaną tu historią.
Zapewne domyślacie się prawdziwej przyczyny ruchliwości sympatycznych malców. Królewna cnoty czystości szacunkiem nie darzyła, krasnale wiedziały o tym doskonale. Faktycznym powodem ich wizyt w alkowie była chęć wyręczenia Adama. Zapewne nie raz dane im było zaznać szczęścia ze Śnieżką, szczególnie zimą, gdy ich domek pozostawał odcięty od świata. Adam ani myślał dzielić z kimkolwiek dostęp do świątyni rozkoszy.
Leżał za plecami Królewny, chłonąc zapach jej skóry i włosów. Do wschodu słońca została ledwie godzina. Liczył na jeszcze jedno uniesienie, nim nastąpi rozłąka na długie dni. Głaskał kark kochanki, od czasu do czasu składając na nim czuły pocałunek. Czyjaś ręka pozostawiła tu świadectwo dobrego smaku i znajomości rzemiosła. Podobny wzór u kobiet spotkasz często, jednak to konkretne przedstawienie odznaczało się wyjątkową urodą. Co do alegorii – dla starożytnych był to symbol przemiany duszy, dla współczesnych raczej upamiętnienie trudnych chwil, zmieniających zasadniczo bieg życia.
Przylgnął mocno do ciała Śnieżki. Grzybowa toksyna wypełniła cały krwiobieg, usuwając resztki zmęczenia. Powróciła ostrość widzenia i słyszenia, którą tak cenił, odkąd przekroczył próg pałacu. I właśnie w tamtej chwili bystre oko Adama zauważyło coś intrygującego. Pośród istot licznie odwiedzających okolice świecy, zjawił się motyl. Owad do złudzenia przypominał osobnika, który gościł na plecach Śnieżki, i o którego walorach estetycznych wspomniałem. W takiej chwili łatwo ulec pokusie, by perspektywę patrzenia zmienić i fenomen poddać weryfikacji. Czy wy również unikacie tak bezbarwnych gestów?
Przywarł jeszcze mocniej do Królewny, ciesząc się jak dziecko ze wszystkich niezwykłości, które dane było mu doświadczyć w trakcie fantastycznych wakacji, spędzonych w pałacu.
– Śnieżko moja droga, wyjaśnij mi, czemu niektóre z krasnali mówią po niemiecku?
– Wszak są to niemieckie krasnale, Adamie.
Położył dłonie na pośladkach dziewczyny. Zaznał nagłego przypływu energii. Żadna to niespodzianka – przymioty umysłu kochanki oraz poczucie humoru pobudzały go w równym stopniu, co apetyczne krągłości i znajomość sztuki miłosnej.
– A czy ty rozumiesz ich mowę?
– Skoro znasz moje pochodzenie, nie powinno zdziwić cię, że odpowiem twierdząco. Poza tym Siostra Wilka jest dyplomowaną germanistką i udziela mi od czasu do czasu korepetycji.
Sięgnął pamięcią do czasów szkolnych. Już wtedy odkrył prawidłowość, związaną z nauką języków obcych. Spostrzeżenie odnosiło się zarówno do dydaktyków, jak i do szczególnie pilnych studentów. Otóż osoby te, już to przez słabość do takich czy innych błyskotek, już to przez upodobanie do określonej fryzury lub stroju, zdawały się zapisywać do nacji, władającej danym językiem.
Zaskrzypiały zawiasy. Z otchłani korytarza wkroczyła do wnętrza sypialni postać odziana w czerń. Podkute buty stukały miarowo, a magiczna symbolika kłuła w oczy nachalnie – przepiękny mundur, zaprojektowany przez najlepszego z najlepszych krawca, przyozdabiały insygnia runiczne. Spod czapki, której szczególnego poloru przydawała trupia główka, wypływał potok kasztanowych włosów, sięgający aż do pasa. Siostra Wilka podeszła do łoża. Pogładziła delikatnie twarz Królewny. Domyślał się, jak mogły wyglądać lekcje z udziałem owej pary.
Wilczyca uderzyła szpicrutą w blat stolika, wprasowując motyla w jego powierzchnię.
– Der Schmetterling!
Odkąd pamiętał, perwersyjność tego języka przyprawiała go o słodkie dreszcze.
Kopnęła w miseczkę z resztką kremu. Już w następnej sekundzie u jej stóp klęczała dwójka pucybutów, starannie polerujących wilcze oficerki. Adam, zajęty tą przyziemną czynnością, a jednocześnie uwiedziony aurą roztaczaną przez Siostrę Wilka, stracił czujność. Zerknął na plecy Królewny. W miejscu, które zajmował dotąd motyl, widniał wizerunek wadery, uzupełniony napisami w trudnym do rozpoznania dialekcie.
– A więc to tak! – krzyknęła Wilczyca, unosząc palcatem twarz Adama. – Złamałeś zasady!
– Nie wiem, o czym mowa, liebes Fräulein! Czy zapomniałem o jakimś regulaminie?
– Dobrze wiesz, o jakie prawidła chodzi. Zwątpiłeś w moc bajek. A sam mieniłeś się admiratorem ich czaru. Nie pozwolę, byś mógł nadal korzystać z tego dobrodziejstwa, Adam.
Z głębi sypialni dobiegały odgłosy, przywodzące na myśl pracę archaicznego ustroju, napędzanego elektrycznością.
– Iwona, truchleję ze strachu! – Wyszeptał, patrząc głęboko w oczy Wilczycy.
Wymierzyła mu policzek. Rozmasowując twarz, zerknął w kierunku, z którego dochodziły szmery. W spowitej ciemnością części pokoju pulsował zegar. Ciąg zielonych cyfr oznajmiał godzinę 00:00. Przez głowę Adama przemykał strumień obrazów. Wśród wspominanych osób mignął dziadek, który wprawdzie był inżynierem, jednak nie zdołał zgłębić tajników nastawiania zegara w magnetowidzie.
– Taśma mojego życia biegnie jak szalona. Czy ja odchodzę?
– Tak.
Dygotał. Próbował wymyślić jakiś fortel, by ratować skórę, ale w głowie miał jedynie szum kręcących się rolek wideomagnetofonu.
– Nie jesteś pierwszy. Ewa też została wygnana do podziemi pałacu, za czym stała jej wrodzona ciekawość.
– Ewa?
– Może warto, byś ją odwiedził. Ona lubi kalać dłonie paskudną materią. Potrafi też zaserwować starannie odmierzoną dawkę iluzji czy innych znieczulaczy, ale z tym, co oferuje świat bajek, jej metoda nie licuje.
– To znaczy, że jeszcze nie umieram?
Taśma kończyła bieg. Usłyszał odgłos tłukącego się szkła i miażdżonych blach.
Wilczyca wygięła szpicrutę w pałąk. Obok siedziała kobieta o zniszczonej twarzy i siwych włosach. Ciało miała przyozdobione wulgarnymi tatuażami. Niewysoki, zgarbiony mężczyzna podszedł do staruszki i otworzył zębami butelkę. Wylewał piwo na jej biust, zlizując płyn lubieżnie. Babinka mówiła coś do Adama, ale ten przebywał już w świecie ciszy.
Ze snu wyrwał go odgłos wypluwanej kasety z logo „Walt Disney Home Video”. Czuł zarówno strach, jak i podniecenie. Co do ostatniego, skłonny był załatwić sprawę ekspresowo, jednak stanął mu przed oczami tekst z książeczki przeznaczonej dla dorastających chłopców: „można zjeść śniadanie przy pięknie przystrojonym stoliku, można zjeść na gazecie”.
Podszedł do regału z VHS–ami. Wzwód był dotkliwy jak po przedawkowaniu legendarnej muszki. Brakowało tu kobiecej ręki. Przeciągnął palcem po powierzchni półki. Kurz zbierał się latami. Kilka tysięcy tytułów – nigdy nie zdołał ich policzyć, nie mówiąc o skatalogowaniu. Istna kopia zapasowa jego umysłu. Filmy ustawione były według pewnych reguł, jasnych tylko dla niego. Poczesne miejsce na najwyższych półkach znalazły produkcje ze skrajnie prymitywnego nurtu exploitation. Obrazy osadzano w takich czy innych realiach historycznych, a wszystko tylko po to, by przemycić na ekran wyuzdane sceny seksu i przemocy.
– Tu jesteś podła suko. Pozdrowienia dla twojej potępionej duszy! – wykrzyknął Adam, sięgając po kasetę w wypłowiałej, zmacanej okładce z wybitym czarną czcionką tytułem: „Elza, wilczyca z SS”.
Dyane Thorne w czasie kręcenia cyklu „Ilsa” wyglądała jak milion dolarów. Była śmiertelnie podniecająca w mundurze SS czy ruskim wdzianku z czerwoną gwiazdą na czapie. Siostra Wilka też wyglądała niczego sobie w czarnym uniformie, ale nie ma co się oszukiwać, królowa jest jedna. Zapakował Śnieżkę i siedmiu krasnoludków do pudełka. Mając na uwadze ostrzeżenia Iwony, przed odstawieniem kasety na regał sprawdził, czy wyłamany jest języczek zezwalający na nagrywanie. Zdarzyło się bowiem, że pewien złośliwy aniołek skasował kilka filmów z kolekcji. Wprawdzie teraz mieszka sam, ale licho nie śpi.
Magnetowid połknął Ilzę ochoczo, aż zazgrzytało coś w jego trzewiach.
– Nie na gazecie, chłopaczyno! – skarcił się Adam i wyciągnął rękę po telefon.
– Sprzedam swoją cnotę na sianie, mój zbawco.
– Że co? Chyba pomylił pan numery – odpowiedział głos w słuchawce.
– Ależ nic podobnego. Justyna – tak na imię ma panienka z burzą blond włosów na głowie.
Dostawca bełkotał w sobie tylko zrozumiałym języku, ale zamówienie zostało przyjęte.
Wskoczył pod prysznic i puścił mocny strumień wody. Szorował skórę gąbką, jednak dopiero pumeks wydał mu się właściwym narzędziem higieny. Nie przepadał za nadmiarem naturalnych aromatów w miłości. Wymagał czystości od dziewczyn, w zamian sam ją oferując. Pomyślał o tekście, który ostatnio przeczytał pokątnie. Zadziwiające, jak meandruje ludzka seksualność. Facet, zrządzeniem losu, ląduje z obcą kobietą w przedziale sypialnym pociągu. Odsunięta na bok przez męża, pod prawie każdym względem zaniedbana, mimo drażniącej woni potu i innych wydzielin, budzi w nim pożądanie. A może właśnie za sprawą tej aury, mężczyzna dość szybko przekracza próg, zza którego nie ma już powrotu i zdradza żonę z kimś, na kogo w mniej klaustrofobicznej sytuacji nie zwróciłby uwagi. Or-ga-no-lep-ty-ka. Bawiło go to słowo, a jednocześnie zachwycało swoją adekwatnością. Zadygotał. Dzięki wynalazkowi taśmy wizyjnej jego kontakty z kobietami miały coraz częściej charakter absolutnie sterylny.
Zmniejszył nieco siłę strumienia. Stał z zamkniętymi oczami i otwartymi porami, znajdując ukojenie w delikatnym masażu wodnym. Jak wielkie pokłady błota mógłby wzruszyć, przedłużając tę praktykę? I dokąd to wszystko spływa?
Włączył radio.
„Witamy w deszczową środę. Ostatni dzień maja zapowiada się zimno i pochmurno. Na przeważającym obszarze kraju będzie padało. Jedynie w dzielnicach zachodnich możliwe chwilowe przejaśnienia. A teraz posłuchajmy piosenki Rogera Whittakera, zatytułowanej »Nasty Spider«”.
Świat tonął w strugach wody. Miał wrażenie, że słyszy odgłos kropel, bębniących o dach Cytryny. Zapomniał odprowadzić poczciwinę do garażu. Wahał się, czy nie zejść do niej, ale ostatecznie uznał, że jeśli nawet antyczne systemy nawigacyjne auta zamokną, obydwoje zyskają na tym. W końcu jego metoda polegała na gubieniu tropu. Ileż to mrocznych i fascynujących zaułków odwiedzili, stosując ową loteryjność. Starczy wspomnieć jesienny pobyt na Helu, który zaowocował kilkoma ciekawymi pomysłami literackimi. Niestety, nie obyło się bez kosztów – na jakiś czas stracił słuch, a samochód musiał przejść kapitalny remont.
Psuły mu humor słowa Siostry Wilka. Czy jednorazowy akt, którego dopuścił się w jej obecności, może mieć aż tak doniosłe konsekwencje? Nie jest to aby zapowiedź kryzysu twórczego? Przerzucał strony notesu. Mógł wyrwać kilka ostatnich i uciąć temat, szybko jednak stanął do pionu. Nie należy wszystkiego brać serio, a przede wszystkim trzeba przywrócić granicę między snem, fikcją i rzeczywistością. Tylko czy nie przypominałoby to stosowania map Google podczas prowadzenia Cytryny? Wilczyca wspomniała coś o Ewie. Jaki miałby być cel jego wizyty u tajemniczej kobiety, którą przegnano z raju za nadmiar ciekawości?
Z zamyślenia wyrwał go hałas dochodzący z przedpokoju. Mężczyzna w skórzanej kurtce ze ściągaczem wpadł efektownie do mieszkania. Biegał między pokojami, zostawiając wilgotne ślady butów.
– Pan powie, czego szuka, może pomogę – powiedział Adam, nie kryjąc rozbawienia.
– Sprawdzam, czy w mieszkaniu jest ktoś jeszcze.
– Wiodę samotniczy żywot w tej platońskiej jaskini – powiedział Adam, wskazując na regał z kasetami.
– Jaskini? – zapytał dostawca, sięgając po pierwszy z brzegu tytuł. – Co to za pudełeczka?
– W środku każdego z nich jest taśma, uważasz pan, starczająca na dwie, trzy, a nawet cztery godziny materiału wideo. W trybie longplay masz pan dwa razy dłuższy czas rozrywki. A mieści się tego tak dużo dzięki heliakalnemu systemowi zapisu sygnału. Magia.
– Heli… co?
– Zapis skośny – głowica wiruje pod kątem.
– Kurwa, panie, co wy wszyscy z tymi wirami, jak pragnę matkę przytulać.
– Kiedyś wyjaśnię panu, teraz mi śpieszno do tego coś przytargał ze sobą, tragarzu puchu.
– Co?
– Dupa gdzie?
W tej samej chwili stanęła w drzwiach półnaga blondynka.
– Gadacie tak długo, że zdążyłam się przygotować – rzekła, rzucając okiem po salonie. – W pytę masz winyli, nie mówiąc o VHS–ach. Nie myślałeś zgrać tego wszystkiego na dysk twardy?
– Co za mądrala! A wiesz, cyfra mi nie leży. Taki niebinarny typ jestem.
– To może zerżniesz Rysia?
Adam chwycił dziewczynę za twarz, przekrzywiając jej głowę.
– Za chwilę inaczej będziesz ćwierkać, moja panno.
– Postaraj się, lubię brutali.
– Panie Ryszardzie, pan pomoże zapiąć skrzydła dziewczynie.
Nie miał ochoty na wielkie ceregiele. Szybki seks „na leniucha” – to wszystko, czego oczekiwał. Do podwieszonych pod sufitem kamer włożone były kasety z taśmą, starczającą na ledwie godzinną rejestrację. Uruchamiał kolejne cuda techniki, nie ruszając tyłka z kanapy. Piloty na podczerwień – co za wygoda! Na końcu włączył telewizor i nacisnął PLAY.
Klęczała przed nim we wdzianku zrobionym ze skórzanych pasków, połączonych metalowymi kółkami i łańcuszkami. Nad wszystkim górowały ogromne, białe skrzydła anielskie. Adam trzymał dziewczynę na krótkiej smyczy, stanowiącej jeszcze jeden element kontroli nad tym, co działo się w jego otoczeniu. Otworzył słoik z masłem orzechowym.
– Staraj się, dziewczynko!
Justyna zlizywała ciemną maź z palców Adama, mrucząc głośno.
– Bo ci uwierzę, gówniaro, że tak cię to podnieca.
– Ależ tak, mój panie!
– Co cię tak jara?
– Pan mnie podnieca.
– Nie gadaj, trociny sypią mi się z tyłka.
– Jesteś… Jest pan bardzo męski. Wiek też mi pasuje. Często fantazjuję o starszych.
– No to rób mi dobrze. Ssij, aniele pieprzony, uzupełnij płyny pod kopułą. Wiem, że tylko sieczkę tam masz.
– A ty masz gówno pod czaszką.
– Gdybyś wiedziała, co kiedyś zrobiłem z takim skrzydlatym ścierwem – powiedział, policzkując dziewczynę.
– Rozmowy z katem – odpowiedziała, ocierając z twarzy syntetyczne łzy.
Złapał ją za włosy i szarpnął mocno. Ponownie uderzył w policzek.
– Prawo i pięść – no dawaj, mój mistrzu.
Nakręcał się coraz bardziej. Splunął, ale chybił.
– Amator.
– Czekaj no, dziwko, pokażę ci, jak traktuję takie szmaty.
– Barwy ochronne – rzekł anioł, kierując prawicę ku kroczu Adamowemu i żelaznym uściskiem impet do gry wprowadzając.
Złapał flow. Oddychał głęboko i pojękiwał.
– Będzie dobrze! Będzie dobrze! O tak, tak, tak! Jeszcze chwila i będzie dobrze!
– Dreszcze – wycedziła, masując członka szybkimi ruchami dłoni.
– Ale gdzie je… gdzie je… – pojękiwał, zerkając w stronę kamery wiszącej w rogu pokoju. – Tylko gdzie je-ba-na prze-mia-na…
– Piona w hetmana.
Tarzała się po podłodze, nie bacząc na to, że łamie skrzydła. Wstał i dokończył w sposób, którego tak bardzo chciał uniknąć. Tym razem trafił. Solidna dawka spermy spływała po biuście anioła.
– Bohatera, moja panno!
Dziewczyna zmrużyła oczy. Zanurzyła palce w Adamowej spuściźnie i rozsmarowała ją po piersiach. Posmakowała. Siadła na nogach swojego oprawcy i wsunęła język w jego usta. Nie przepadał za takimi akcentami, ale najwyraźniej owocowa dieta zrobiła swoje, więc przełknął to jakoś. Głaskała głowę mężczyzny, ciągnąc delikatnie za włosy. Aromat nieznanych perfum mieszał się z zapachem tytoniu i masą innych składników nęcącego melanżu. Dotarło do niego, jak wiele stracił, unikając pocałunków w kontaktach z kobietami.
– Dopłacam coś za to?
– Od debiutantów nic nie biorę. I w ogóle to zamknij twarz. Było już tak miło – powiedziała, poklepując Adama rytmicznie po głowie.
Podszedł do aparatury stereo. Na talerzu gramofonu wylądowała płyta grupy „Cigarettes After Sex”. Od razu przeskoczył do kompozycji „Nothing’s Gonna Hurt You Baby”. Zwykle serwował ją dziewczynom w „przytulaśnej” fazie spotkania.
– Często puszczasz to swoim laleczkom?
Adam prawie udławił się dymem.
– Nigdy, moja droga. To specjalnie dla ciebie – odpowiedział, kaszląc złowrogo.
– Chciałabym w to uwierzyć. Ten song jest jak ciepły koc na moją wyczerpaną duszę – powiedziała, kończąc kręcić papierosa.
Pstryknął zapałką i podał ogień dziewczynie. Po chwili aromat wiśni zdominował inne zapachy. On też od czasu do czasu fajczył shag, ale preferował go w formie czystego tytoniu, pozbawionego owocowego wsadu. Zerknęła na okładkę „Ilzy”.
– Czy wiesz, że pierwsze badania nad szkodliwością palenia prowadzono w III Rzeszy?
– Interesujące. No dobra, nie zagaduj. Powiesz mi, co tak cię gniecie? – zapytał, oplatając ręką tułów dziewczyny.
– To zamknięty rozdział. A w ogóle myślę, że nie chcesz tego słuchać.
Adam pocałował twarz anioła. Poczuł słony smak.
– O faceta chodzi, nie mylę się?
– Tak, Adam. O faceta. To był jego ulubiony utwór.
– I co dalej? Niech zgadnę – wrócił do żony i dzieci?
– Nie. Odszedł. Od wszystkich. Na zawsze.
Wypuścił z ust serię kółek. Zawisły w powietrzu nieruchomo – atmosfera była gęsta, że nożem kroić.
Chwyciła Adama za dłoń. Bawiła się jego palcami.
– Cipa jesteś, nie master. Rozgryzłam cię w pięć sekund.
– Wyjątkowo bystry z ciebie anioł.
– Sieczka pod kopułą, co?
– Nie myślę tak o tobie. To tylko…
– Srutututu, majtki z drutu. Tymczasem spójrz na siebie – ty jesteś pojebany!
– Ale że co?
– Że Wilczyca i anioł na raz. Jakieś rozdwojenie jaźni, hę?
Chwycił mocno dziewczynę i zaczął łaskotać. Ugryzła go w rękę, a gdy odzyskała wolność, podbiegła do gramofonu. Przestawiła igłę na początek „Nothing’s Gonna Hurt You Baby”. Stała przy regale, tyłem do Adama. Podszedł i objął ją mocno. Wytarł łzy z jej twarzy i sprawdził, czy są słone.
– On ciągle żyje. Jest z żoną. Tyle że po wypadku zamienił się w warzywo. Pieprzony ogórek.
Zanurzył nos we włosach dziewczyny.
– Wiśnia.
– Czy musisz udawać twardziela, pojebie?
– Ale…
– Zamknij się!
Chwyciła go za szyję, tak że z trudem mógł złapać oddech.
– Miał kurewsko seksowny umysł. Mogłam gadać z nim bez końca. Był inteligentny, mądry i do tego wrażliwy. I zostało gówno. Kupa gówna. Rozumiesz, głąbie?
– Rozumiem.
– I jak patrzę w twoje oczy albo kiedy szoruję cyckami podłogę i zerkam na filmy, które trzymasz na samym dole regału, to myślę, palancie, że powinnam zwijać skrzydła i wiać od ciebie w tej sekundzie. Wiesz, co mam na myśli?
– Właściwie to miłe, co mówisz.
– Więc nie pierdol i nie zgrywaj się na kogoś, kim nie jesteś.
Wrócili na łóżko, by kontynuować tytoniową ucztę. Adam wypuszczał dymne kółka, a dziewczyna cierpliwie łowiła je i nakładała na wskazujący palec.
– Co z tymi kasetami, Adam? Nie szkoda ci miejsca?
– Mniejsza o miejsce. Chodzi o zaczepienie formatu w rzeczywistości.
– Kontynuuj kitusiu-bajdusiu, zamieniam się w słuch.
– O analogowość tu idzie. Przejedź gwoździem po płycie CD i włóż ją do odtwarzacza – nie usłyszysz różnicy – podstępne algorytmy sprawiają, że taki kompakt to martwy odcisk rzeczywistości. Tak samo rzecz się ma z plikami multimedialnymi.
Podciągnęła mu marlborasa z miękkiej paczki. Wyglądała na zainteresowaną rozmową.
– No dalej, dalej.
– Przystaw magnes do taśmy z analogowym zapisem, a zobaczysz różnicę od razu. To jest taki sam zapis, jak ten, który robię w notesie, bazgrząc w nim długopisem. I z tego samego świata, kapujesz? Nie dość, że wszystko w kosmosie jest płynne, to jeszcze pozostaje we wzajemnych zależnościach. Po takiej krótkiej ingerencji magnesem może okazać się, że na ekranie zobaczę coś zupełnie innego, niż przy poprzedniej projekcji.
– Z grubsza rozumiem, ale w zmianę treści filmów za pomocą magnesu jakoś nie mogę uwierzyć – powiedziała, sięgając po zapalniczkę przyozdobioną wizerunkiem motyla.
Adam wyjął gadżet z dłoni Justyny. Obrazek, mimo skali, zachował kunsztowne detale. Nie było siły, która skłoniłaby go do spojrzenia na rewers przedmiotu.
Coś zgrzytnęło pod sufitem. Zmiął pustą paczkę po papierosach. Trafił w środek kosza.
– Justyna, nie chcesz, to nie odpowiadaj, ale…
– Czemu się kurwię?
– To jakaś terapia? Czyściec może?
– Lubię, kiedy pytanie zawiera odpowiedź.
Dziewczyna leżała wtulona w Adama. Ocierała stopą o jego nogę. Czas biegł w rytmie wybijanym przez stukot kropel, skaczących po parapecie.
– Kulawy ze mnie master?
– Uhm!
– Wyobrażasz sobie zamianę ról? Potrafiłabyś poznęcać się nade mną?
– Być może. Powiedz, co konkretnie lubisz. Jeśli tylko o łomot chodzi, to byłoby to trywialne zadanie. Czuję, że stać mnie na więcej. Cierpiałbyś okrutnie.
– Co masz na myśli?
– Potrafiłabym rozkochać cię w sobie w krótszym czasie, niż to nasze bzykanko. A potem rzuciłabym. Finito.
– To interesujące. Spróbuj!
– Masz pewność?
– Rozkochaj mnie w sobie – powiedział, wstając z łóżka.
– Chcesz?
Sporych rozmiarów popielnica była pełna, a powietrze siwe od dymu. Otworzył okno. Lało jak z cebra.
– Justyna, czy można ukraść deszcz?
– Hydrozagadka.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi.
– Czy to aby nie Ryszard?
– Nie, na pewno nie.
– Zerknij na płyty i wybierz coś. Ja sprawdzę, kto u wrót kołacze.
Na progu stanął pan Włodek, gospodarz domu.
– Powódź u Kłębuckiej, wściekła się baba. Pan jej nie zalewa?
– Kłębuckiej zalewać nie mam zamiaru.
– Panie Adamie, pan skoczy do kibelka i sprawdzi, może uszczelka panu nie trzyma – odpowiedział gospodarz, z trudem powstrzymując śmiech.
– Może pan wejść ze mną. Nic się nie ulewa. Poza tym to nie to skrzydło, więc o co Kłębuckiej chodzi?
– A no właśnie, panie Adasiu. W tych budynkach to nigdy nie wiadomo, którędy woda pójdzie. Tajne przeloty, korytarze. U pana posucha, a kobita tonie. No nic, miłego dnia życzę. Zapomniałbym – tu jest książka, którą mi pan ostatnio pożyczył. Do widzenia!
Wrócił na palcach do pokoju, jakby chciał przyłapać dziewczynę na czymś niegodziwym.
– A ten Rysiek, to gdzie on teraz bawi?
– Pewnie siedzi u mamy. Tęsknisz za nim?
– Nie przeszkodzi nam?
– Bądź spokojny, panuję nad czasem.
– W takim razie jestem zdecydowany przyjąć zakład.
Przygasły światła.
– Jeszcze masz chwilę, by zrezygnować.
– Nie zrezygnuję.
Bawiła się jego dłonią, ocierała nią policzek.
– A ty jakie miałaś stosunki z ojcem?
– Elektronowe, głupolu. Nie skrob więcej, po przerwę zabawę.
Całował jej oczy, usta, włosy. Wyszeptała mu prosto do ucha strofę wiersza. Nie potrafił zidentyfikować autora.
– To moje, Adam. Teraz twoja kolej. Ale coś od siebie, tak na gorąco, dobrze?
Sądził, że nie ma talentu do podobnych zabaw i czuł lekkie skrępowanie. Spróbował. Posklejanie słów w większą całość przyszło mu z zadziwiającą łatwością. Dziewczyna nagrodziła ten popis delikatną pieszczotą uszu. Najpierw użyła do tego palców, a zaraz potem kolejnej strofy skleconego na poczekaniu wiersza. Przeciągali tę zabawę długo, nie zważając na panów Rysiów, Włodków, Kłębucką i pękające wały przeciwpowodziowe.
Siadła na nim, oplatając nogami w pasie. Całowali się i głaskali wzajemnie, patrząc głęboko w oczy. Wsunął dłoń we włosy kochanki – nabrał garść powietrza. Spod warstewki tytoniowego aromatu przebijały historie mniej i bardziej odległe, przesycone wonią obcych mężczyzn, alkoholu i nakrochmalonej pościeli z pokoi na godziny. A za tym wszystkim schował się wiatr – ten sam, który wysmagał go ostatniej jesieni.
Poruszała się powoli, ocierając łechtaczką o członka. Gdy stwardniał, wprowadziła go do środka i stymulowała pracą mięśni. Zegar nadający rytm tej grze posiadał ludzki pierwiastek, więc żadna sekunda nie równała się sekundom ją poprzedzającym. Bose stopy grzęzły w skrzypiącym piachu, a oddech był miarowy. Bryła pałacu malała, choć zmierzał w jej kierunku. Duch miejsca był taki jak go zapamiętał – brakowało jedynie silnego wiatru, który przesuwałby sterty liści i wzbijał tumany kurzu, przesłaniającego ostre słońce. Panowała absolutna cisza. Słyszał jedynie chrzęst jałowej gleby pod nogami. Nie widział morza, a przecież w miejscu, w którym stał pałac, półwysep był naprawdę wąski. Budynek wciąż malał, ale o tym, że jest już blisko, świadczyły porozrzucane po plaży elementy jego umeblowania. W piasku tkwiły niezliczone szuflady – małe, średnie i całkiem duże, zwykle najeżone gwoździami i kawałkami pordzewiałego drutu. Musiał uważać, by nie nastąpić na coś ostrego. Pomyślał, że zabrakło w tym bałaganie kawałków szkła. W pewnym momencie zauważył mężczyznę odpoczywającego na ławce. U jego stóp siedział pies, bokser, wpatrujący się w oczy faceta i słuchający go uważnie. Od czasu do czasu czworonóg wygłaszał swoje kwestie, jednak wspomniana flauta powodowała, że Adam nie był w stanie usłyszeć choćby jednego słowa. Kompan psa wyciągnął rękę w kierunku nieba i wskazał na ołowianą chmurę, zwiastującą ulewę.
Biegł, co sił w nogach, nie bacząc na coraz liczniejsze rany na stopach. Dotarł do celu w ostatniej chwili. Pierwsze krople deszczu spadły, gdy stał u drzwi pałacu. Wszystko, co pozostało z budynku, to przeszklona budka. Wezwał windę.
Przyciski służące do wyboru pięter oznaczone były: „0” oraz „E”. Na blaszce pod sufitem kabiny widniał zatarty napis: „Made in Austria”. Gdy zdecydował, że zjedzie na niższy poziom, ekran wyświetlił tekst: „Wprowadź kod PIN”.
Próbował wszelkich znanych mu kombinacji cyfr, a gdy ich lista się wyczerpała, postanowił podejść do tematu bardziej kreatywnie. Niestety, całą gimnastykę numerologiczną, uwzględniającą datę urodzenia, kod do domofonu i hasło zabezpieczające chmurę z ostatnio pisanymi tekstami, kwitował komunikat: „Nieprawidłowy kod PIN. Spróbuj jeszcze raz”. Spojrzał na świat, który pozostał za szklanymi drzwiami windy. Z nieba leciały potoki wody, zaś półwysep był bardzo wąski. Na jego szerokości mieściły się ledwie cztery legowiska, a mimo że ustawiono je ciasno, to korzystając z dwu skrajnych, należało uważać, by nie spaść do morza. Plażę zapełniały po linię horyzontu puste łóżka. Na jednym z nich, tuż obok pałacu, siedział mężczyzna z patykiem w dłoni. Mówił coś do psa, a ten odpowiadał, kręcąc od czasu do czasu głową. Dziwna para za nic miała ulewę – najwyraźniej nić porozumienia, którą nawiązali, była dla nich na tyle cenna, że nie mieli zamiaru chronić się w podziemiach budynku. Przypomniał sobie ostatnie ujęcia z filmu o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Wystukał ciąg zer. Winda ruszyła.
Podróż na dolne piętro zajęła mu dłuższy czas. W jej trakcie zapanowała na chwilę całkowita ciemność. Gdy był już na poziomie „E”, odzyskał słuch, a blade światło wpadające z korytarza pozwoliło mu spojrzeć na własne odbicie w lustrze. Miał wygląd nastolatka. Drzwi zazgrzytały, a do środka wtargnął szum wody. Na progu kabiny stała dama o krótko obciętych, pomarańczowych włosach i niebieskich oczach, ubrana w ciemnoszary garnitur.
Kobieta ścisnęła przyrodzenie Adama przez spodnie piżamy.
– Jaki mamy dzisiaj dzień? – zapytała.
– Czternasty października.
– Czyli?
– Dzień nauczyciela.
– Doniosła data w twoim życiu, przyznasz Adasiu.
Odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń wykonywała intensywne ruchy, zmieniając raz po raz siłę ucisku. Chłopak pojękiwał cienkim głosem, a w pewnym momencie opadł na dno kabiny.
– Co cię sprowadza do mnie, Adamie?
Oddychał szybko i głęboko, na odpowiedź trzeba było chwilę poczekać. Pogłaskała go po bujnej czuprynie.
– Zakochałem się!
Doktor Ewa spoglądała na niego z góry, klepiąc dłoń laseczką.
– Tak. A co mój zimny, analityczny umysł może w tej materii zdziałać? Czy aby dobry adres wybrałeś, paniczu?
– Mój też był zimny. I wystarczyła chwila, by klimat się ocieplił, a w moim ogrodzie kwiat południa zagościł. I to bez jednego strzału! Amor wszedł mi do łóżka, teraz łamię pióro w imieniu podmiotu lirycznego.
– No słyszę właśnie – gadasz waść jak potłuczony. Masz tu szklankę wody mineralnej na otrzeźwienie. Bez gazu, mój klimatologu domorosły!
– Tą interpretacją poniżasz mnie pani do samego parteru.
– Lubisz!
– Właściwie… tak.
– W końcu, czyje pióro połamałeś? Swoją drogą, od angelologii miałeś specjalistkę podręczną. Tę, którą z nurtem Wisły raczyłeś spławić, dobrze pamiętam?
– Przeżyła. Rozwiedliśmy się.
Ewa czochrała włosy Adama laseczką.
– Odtajałeś nieco?
– Mam sztywne nogi. To był mój pierwszy orgazm.
– Skoro tak dobrze pamiętasz datę, duża to musiała być rzecz dla ciebie.
– Podręczna śmiała się, że sprawa rozdmuchana – niby sprężyna dziejów, a w istocie zaledwie skurcz paru mięśni.
– Wszak na angelologii głupot nauczają, mój pupilu. Zapewnię ci ekstazę, koncentrując się tylko na sutkach. Albo licząc szeptem po turecku, doprowadzę do orgazmu głowy. Słusznie postąpiłeś, wrzucając ją w nurt rzeki.
– Miód lejesz na me serce, lady.
– Może lepiej: moje serce. Unikaj tej, pokracznej w swojej archaiczności, formy.
Szli wąskim korytarzem, nie rzucając cieni, a to za sprawą równomiernie podświetlonych ścian i sufitu. Dotarli do gabinetu oznaczonego wizytówką „Recepcja”. Ewa uchyliła drzwi. Oczom Adama ukazała się kobieta, ubrana w granatowy żakiet, ciemną spódnicę i czarne szpilki. Siedziała rozparta na fotelu, a przed nią klęczało dwu nagich mężczyzn. Jeden z nich robił minetę, drugi zajęty był własnymi genitaliami. Ewa szepnęła coś do recepcjonistki i przymknęła drzwi.
W tunelu zamajaczył ubrany na czarno mężczyzna z białą muszką, co to muszką nie była. Zapukała laseczką w ścianę. Z drzwi znajdujących się naprzeciw recepcji wybiegł ogromny, włochaty pająk. Mógł mieć około metra wysokości.
– Porzućcie wszelką nadzieję! – wykrzyknął facet, machając prawicą. Widok stawonoga musiał zrobić na nim wrażenie. Z niemałym trudem, związanym z panującą tam ciasnotą, ominął Adama, po czym pobiegł co tchu, rozpryskując strumienie wody płynącej po dnie korytarza. Stworzenie zatrzymało się tuż obok nich.
– Pogłaszcz. Dziewczyna jest bardzo przyjemna w dotyku.
– Czuję wstręt do pająków, nie musnę jej nawet.
– Zrobisz to raz, a już nigdy nie będziesz miał problemu z fobią.
– Ja w innej sprawie, pani Ewo.
Ponownie uderzyła w ścianę laseczką. Pajęczyca posłusznie odeszła do swojej komnaty.
– Adamie, co złego w tym, żeś zakochany?
– Mokro tu.
– Zważ na lokalizację pałacu, a także na intensywność opadów. Nie ma jednak powodu do zmartwień – podłogi są lekko pochylone. Woda spływa do szczelnego szamba.
– Widziałem, że w recepcji ściany podświetlono, podobnie jak w korytarzu. Czy taka jasność panuje w całym podziemiu?
– Owszem. Naszym zadaniem jest wyciągnąć najgłębiej skrywane tajemnice na światło dzienne. À propos, zadałam ci pytanie.
– Pani Ewo, poszedłem z dziewczyną o zakład, że jestem odporny na jej czar. Otóż nie jestem. Widzę też, że przy okazji tej niebezpiecznej zabawy, ona oberwała rykoszetem. Obydwoje wyjdziemy z niej pokaleczeni. Znam siebie za dobrze, by zachować spokój.
– Rzucę okiem na twoją historię, rzecz się wyświetli.
Zabuczał głośniczek. Otworzyła drzwi i puściła Adama przodem.
– Przyjdę tu po ciebie później, teraz musisz wziąć udział w ankiecie i krótkim badaniu.
– Tu nie ma nikogo! – zauważył Adam.
– A ja to co? – zapytała recepcjonistka, zakładając rękawiczkę. Robiła to w sposób godny arystokratycznej damy.
– Ale nie ma tych dwu pasywnych jegomości. Rozpłynęli się? – zapytał, próbując zaimponować znajomością terminologii z zakresu propedeutyki wiedzy o seksie.
– Czy jest wśród nas dół – sprawdzimy to lada moment. Wyskakuj z ciuchów.
Stał nagi przed piękną arystokratką. Był dumny ze swojego młodego, znakomicie wyrzeźbionego ciała, a także z tego, co miał między nogami. Dłoń kobiety wędrowała po plecach chłopaka, docierając w końcu do pośladków. Kilka klapsów i uszczypnięć służyć miało sprawdzeniu ich jędrności. Był zachwycony. Przypuszczał, że robi piorunujące wrażenie na dojrzałej kobiecie. On – doskonale naoliwiona maszyna do uprawiania seksu. Dłoń kontynuowała podróż. Zabawiła niedługi czas na udzie, by za chwilę znaleźć się w okolicy krocza. Pomasowała delikatnie jądra.
– Hę?
– Nie jestem pewny daty, ale to chyba był maj. Komisja wojskowa.
– Onanizujesz się?
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem u spowiedzi. Proszę o nadanie mi pokuty, madame.
– Dzisiejszą spowiedź zapamiętasz dobrze, kochasiu. Pokutę też.
Usłyszał serię lateksowych mlaśnięć, a po chwili poczuł chłód lubrykanta. Anus Adama w okamgnieniu się rozluźnił. Arystokratyczny palec szybko odnalazł prostatę. Już pierwsze naciśnięcie magicznego punktu zadziałało rewelacyjnie – nastąpiła potężna erekcja, a niewiele później przyszedł orgazm. Poczuł okropny wstyd.
– Komisja wojskowa? – zapytała arystokratka.
– Tak, to był maj.
– Wpadałam wtedy na bajaderki na Saską Kępę, aż mi w tyłek poszło. Kontynuuj młody człowieku.
– Czułem się bardzo skrępowany.
– Wiesz, że zażartowałam sobie? Nie było takiego incydentu podczas komisji. Zanadto ufasz wspomnieniom.
– Ależ właśnie tak to wyglądało.
– Uwierz mi, potrafimy powtykać ludziom to i owo do głów. Umiejętność ta bywa przydatna w rozwiązywaniu problemów, z którymi do nas przychodzą.
– Przyznam się, że teraz też odczuwam wstyd.
– Niepotrzebnie. Polecam ci podobne praktyki. O orgazmach wielokrotnych słyszałeś?
Arystokratka siadła za stołem. Wyjęła z segregatora plik kartek i zaczęła skrobać ołówkiem, szepcząc coś pod nosem. Adam czuł mrowienie na czubku głowy. Nie dawała mu spokoju jedna myśl: skąd znał arystokratkę?
– Ależ tak, wiem! Widziałem panią na filmach wydanych przez Other World Kingdom!
– Całkiem możliwe. Wstyd, gdy pomyśleć, jak dawno to było.
– Mam serię kaset VHS, wydanych na samym początku istnienia monarchii.
– Zagrałam w kilku produkcjach, choć pojechałam do OWK głównie po to, by podszkolić się w czeskim. Poza tym miałam słabość do królowej Patrycji I.
– Opowiadałem znajomym, że jest taka monarchia w Europie, ale mało kto mi wierzył. A ja jeździłem do Holandii zbierać róże, by odłożyć pieniądze na tygodniowy pobyt w raju.
– Przez ciernie do gwiazd.
– Te filmy ukształtowały mnie.
Przez ćwierć wieku arystokratka zmieniła się trochę, choć po prawdzie to wyglądała jeszcze lepiej niż we wspomnianych obrazach. Blond włosy, nieduże, za to wściekle czerwone usta, oraz oszczędny makijaż oczu – to było coś, za co Adam dałby się wrzucić do sieczkarni.
– Czy istnieje szansa, by w pani obecności zostać męską szmatą? Takim zerem, jakim byli aktorzy grający w pani filmach?
– Cóż, łamałam sobie właśnie głowę nad tym punktem ankiety, ale chyba zafunduję ci mały sprawdzian. Tylko czy nie potraktujesz takiej zabawy jako zdrady? Pamiętasz jeszcze, po co przyszedłeś do nas?
Adam poczuł się jak dzieciak, przyłapany w sraczyku na paleniu szlugów.
Arystokratka uchyliła drzwi szafy z akcesoriami do chłosty.
– Jeden warunek postawię. To będzie profesjonalna taśma. Ja też chcę coś z tego mieć.
– A co to znaczy?
– Bez słowa bezpieczeństwa. Hm?
Przełknął ślinę.
– No kotku, raz się żyje!
W ustach kobiety tkwił papieros. Słabo widziała bez okularów albo dym gryzł ją w oczy, bo mrużyła je w trakcie nakręcania stopera.
– Tak, jestem zdecydowany.
– Jeśli śledzisz tematyczne zbiory filmów w sieci, to zapewne znasz moją asystentkę.
– Oglądam tylko kasety…
Język ugrzązł mu w szczęce na widok osoby, która właśnie wkroczyła do gabinetu. Blondynka z długimi, rozwianymi włosami ubrana była w śnieżnobiały kitel, spod którego wyzierał czarny gorset ze skóry. Ten sam kolor miały buty z cholewami, sięgającymi nad kolano i rękawiczki bez palców. Paznokcie oraz usta tej dojrzałej damy kusiły czerwienią. Grozę potęgował jej wzrost – była o głowę wyższa od Adama, a kolejnych dziesięciu centymetrów dodawały obcasy. Bez słowa przywitania podeszła do szafy, z której wyciągnęła długi bicz.
Kulił się, zasłaniając genitalia.
– Nie, nie tak, mój drogi. Stań tam, pod ścianą. Zostaniesz unieruchomiony. Nie mamy już tyle siły, by biegać za tobą po korytarzach – zadysponowała arystokratka.
Posłusznie stanął na wyznaczonym miejscu. Kobieta w kitlu złapała go za twarz.
– Brzydzę się zdradą – powiedziała niskim głosem, patrząc na niego z góry.
W następnej chwili do ust chłopaka trafiła starannie odmierzona doza śliny owej krzewicielki wierności. Spoliczkowała go parę razy i splunęła w oczy. Arystokratka w tym czasie zajęta była zakuwaniem nóg badanego w kajdany. Asystentka nałożyła na głowę Adama kaptur z suwakiem. Uzupełnieniem kusej garderoby miał być skórzany ochraniacz na genitalia. Zapowiadała się ostra zabawa.
Kilka pierwszych uderzeń wyszło od arystokratki. Mniej więcej do siódmego smagnięcia Adam zachowywał się godnie, choć siła doznań rosła w postępie geometrycznym. Przy jedenastym czy dwunastym pojękiwał już głośno i mocował z łańcuchami, za pomocą których rozpięto go między sufitem a podłogą.
– Czyżbyś miał łaskotki, kochasiu? Wierzgasz niemożebnie!
– Nie madame, to nie łaskotki.
Arystokratka uderzyła zdecydowanie mocniej. Zaciskał zęby i drżał, a ból narastał przez kolejne sekundy, jakby podsycało go jakieś sprzężenie zwrotne. W pewnej chwili nie wytrzymał i zawył.
– Zapomniałeś podziękować, psie!
– Dziękuję, madame!
– No. To teraz uruchomię stoper i zaczniemy bawić się na serio.
Asystentka podeszła do nieszczęśnika i przystawiła bicz do jego szyi. Powoli przesuwała go wzdłuż kręgosłupa. Wędrówka zimnego węża po plecach i pośladkach wzbudziła w chłopaku potężny strach. Miał przeczucie, że kobieta jest znacznie silniejsza od arystokratki i bardziej okrutna. Usłyszał stukot obcasów, z czego wniósł, że zajęła pozycję wyjściową do katowskiej praktyki. Powietrze przeciął świst bata. Gdy jego końcówka przekroczyła prędkość dźwięku, zabrzmiał efektowny trzask. Choć na razie była to tylko demonstracja, mężczyzna ciągnął z całych sił łańcuchy i oddychał bardzo szybko. Dantejskie sceny, na które czekał krążący po korytarzu facet w czerni, zaczęły się w następnej chwili. Potężne razy, spadające na plecy Adama, zdawały się rozszarpywać jego ciało na kawałki. Krzyczał wniebogłosy, a myśl o ucieczce przed bólem wypełniała jego umysł szczelnie. Z pewnością nie był to moment, w którym miałby siłę dyskutować o kanonach BDSM czy idei słowa bezpieczeństwa. Słabł i tracił kontakt z rzeczywistością.
Asystentka chwyciła wiadro z wodą i jednym chluśnięciem przywróciła Adamowi świadomość.
– Czas minął. To, co dostałeś od nas, to prezent, który miał zaspokoić twoją ciekawość i twoje popędy – powiedziała arystokratka, sięgając do kosza wypełnionego bambusowymi witkami. – Teraz odetchnij chwilę, zanim posłuchasz mojej propozycji.
Gdy zaczął jako tako kontaktować, zauważył Ewę, stojącą w kącie recepcji. Spostrzegł też czyjeś ciekawskie oko, zaglądające do gabinetu przez szparę pozostawioną w drzwiach.
– Poszalejesz za młodu, wyszumisz, później będzie ci łatwiej, Adasiu – rzekła pani doktor.
Asystentka położyła dłoń na twarzy arystokratki i wsunęła język w jej usta. Pieściły się przez dłuższą chwilę, by następnie przejść do czynności związanych z zaspokojeniem głodu nikotynowego.
– Ufasz mi? Nie unikam błędów i omyłek, przyznać muszę, ale jedynie naukowe podejście daje dobre rezultaty – dorzuciła Ewa, obracając twarz chłopaka końcówką laseczki.
Zauważył, że po nodze arystokratki wspina się facet w czerni, łapczywie całując udo.
Asystentka potraktowała usta Adama jak popielniczkę. Strzepnęła końcówkę papierosa, pociągnęła jeszcze jednego bucha, a następnie zgasiła peta na sutku ofiary. Krzyknął odruchowo, zanim zdążył poczuć ogień na skórze. Chwilę później melodia tańczących łańcuchów oznajmiła walkę z bólem wijącym się po ciele chłopaka.
– Ten brak słowa bezpieczeństwa to mój pomysł – powiedziała Ewa.
Podeszła do faceta w czerni i uderzyła go w głowę metalowym zakończeniem laski. Mężczyzna wybiegł z gabinetu. Asystentka nie wyglądała na zbyt zadowoloną z takiego obrotu spraw, ale nie chcąc podpaść szefowej, powróciła do pracy.
– Słodki nasz chłopcze, to co odebrałeś dotąd, miało sprawić ci przyjemność. Jak rozumiem, przyszedłeś do nas w celach korekcyjno-terapeutycznych. Śpieszę zatem ogłosić drugą fazę naszej sesji, którą bez ogródek nazwę torturami. Spójrz na tę oto witkę. Rzecz niepozorna, dalece mniej efektowna niż bykowiec, ale zadaje iście szatański ból – powiedziała arystokratka, wręczając narzędzie asystentce. – Czy zatem wyrażasz zgodę i chęć uczestniczenia w tej procedurze?
– Zrób to, Adamie! Pomyśl o Justynie – powiedziała Ewa z lekko ironicznym uśmiechem na ustach.
– Dziękuję madame, jestem zdecydowany! – rzekł chłopak po chwili zastanowienia.
Wobec powyższego kobiety przystąpiły do garbowania skóry nieszczęśnika. Jego krzyk niósł się po korytarzach podziemi, budząc trwogę wśród wszelkich istot tam przebywających. Kitel asystentki pokryły czerwone plamy.
Ewa prowadziła Adama przez plątaninę korytarzy. Szedł zgarbiony, brodząc po kostki w wodzie. Strumień zabierał ze sobą krople krwi, nieustannie spływające z udręczonego ciała. Tortury wyczerpały go niemal zupełnie. Jakby tego było mało, brzuch mężczyzny zaokrąglił się, a dłonie nie były już tak smukłe.
– Popatrz na to.
Zerknął przez lipko. Dostrzegł nagą kobietę, wstydliwie zasłaniającą piersi i krocze. Mężczyzna próbował wsadzić palce w jej usta, ale dziewczyna odwracała twarz z obrzydzeniem. Spoliczkował ją.
– To początek naszej znajomości. Była zahamowana. Nie miałem cierpliwości.
Ewa pogłaskała Adama po lekko siwiejącej głowie. Spojrzał raz jeszcze w otwór w drzwiach. Na środku pomieszczenia stała wanna. Kobieta z białymi skrzydłami próbowała złapać powietrze. Mężczyzna wciskał jej głowę pod wodę.
– Nie miałem cierpliwości, Ewo. Umysł miała wypełniony stekiem bzdur.
Adam zapłakał, a stojący w ich pobliżu mężczyzna w czarnym stroju, zakrył dłonią twarz.
– Poszedł mi stąd, bo poszczuję pająkiem!
– Co to za jeden? Łazi za nami, odkąd tu jestem.
– Coach cholerny. Węszy, podgląda, a potem spuszcza parę w stacji pomp.
Przeszli kilkadziesiąt metrów. Ewa podtrzymywała Adama, który coraz bardziej chwiał się na nogach. Stanęli przy kolejnych drzwiach z wizjerem. Zajrzał do środka. Kobieta biła mężczyznę różą po twarzy. Facet chwycił ją za szyję i próbował wlać trunek do jej gardła.
– To była całkiem fajna dziewczyna. Ale chciała jedynie po dnie szorować, a to mi nie wystarczało.
– Nie mogłeś znaleźć dominy, więc postanowiłeś przekabacić kogokolwiek, kto choćby chwilę koło nahajki poleżał?
– Co zrobić, niewiast takich jak ta wasza recepcjonistka ze świecą szukać.
– Chodźmy dalej.
Następna stacja i następny otwór w drzwiach. Dwie kobiety walczą ze sobą, ciągnąc za włosy i policzkując.
– Pierwsza dobrze gotowała, druga była oczytana. Nocowałem u nich na zmianę.
Podpierał się na ramieniu Ewy. Tracił resztki sił.
– Ewa, ja upadam! – powiedział, a z kieszeni jego koszuli wysunął się jakiś przedmiot, tonąc w brudnej wodzie.
– Jeśli nawet upadniesz, to wstaniesz, obiecuję ci to! – powiedziała Ewa, sięgając po długopis błyszczący pod strugą.
Gdy spojrzał w kolejny wizjer, przeszył go dreszcz.
– Ja go prawie zabiłem.
– Na jezdni była plama oleju. Przypadek.
– To będzie ciągnęło się za mną do końca życia.
– Zrób tak, by wynikło z tej historii coś pozytywnego, Adam.
Skręcili w boczny korytarz.
– Ewa, nie widzę końca.
– A ja widzę! Jesteś już o krok – powiedziała, wsuwając długopis w kieszeń koszuli Adama.
Stanęli przy bardzo masywnych, stalowych wrotach. Napisy na nich widniejące informowały, że zostały wykonane ponad sto lat temu przez pewną firmę z Wiednia. Do otwierania owych drzwi służyło ogromne koło. Nad włazem świeciła się czerwona lampa z napisem „TRWA BADANIE”.
– Czy wejdziemy do środka? – zapytał.
– Jestem przekonana, że nie ma takiej konieczności. Zresztą pomieszczenie jest teraz zajęte. Za śluzą panuje ogromne ciśnienie.
– Tajemniczo to wszystko brzmi.
– Komora ma bezpośrednie połączenie z szambem. Nie wyjaśnię ci wszystkich szczegółów, tym bardziej, że czuję na plecach wzrok faceta w czerni.
– Interesujące. Wpuścisz mnie tam na chwilę?
– Bez potrzeby nie ma co babrać się w tym bagienku. Można coś przy okazji popsuć. Tymczasem jesteś dość standardowym przypadkiem i nie widzę konieczności wchodzenia aż tak głęboko w twoją głowę. A to, co mogliśmy skorygować zwykłą rozmową i odrobiną kar cielesnych, powinno wystarczyć, mój Adasiu drogi. Jeśli idzie o Justynę, nie gaś uczucia. O ile podejdziesz do niej umiejętnie, zdołacie razem osiągnąć wiele. Takie jest moje zdanie, chociaż od strzał Amora nie jestem specjalistką, o czym już raz wspomniałam.
– Znasz Justynę?
– Owszem. Wiem o niej całkiem sporo, chętnie zwierzała mi się ze swoich tajemnic.
Zaczął nerwowo macać po kieszeniach.
– Fajeczek szukasz? Swoją drogą, niezła z niej manipulatorka.
– Badania nad szkodliwością palenia?
– O tym mówię.
– No, owszem. Pomogła mi w ten sposób przydusić nieco gniew nawróconych czytelników.
– Nie poczęstuję cię. Obiecaj, że rzucisz papierosy, chłoptasiu – powiedziała pani doktor, masując laseczką srebrzystą czuprynę Adama.
– Widzisz dobry koniec tej historii, Ewo?
– Tak. Ty też powinieneś już go widzieć.
Sięgnęła do torby i wyjęła z niej kasetę wideo. Wręczyła ją Adamowi.
– Czy to znowu jakaś bajka?
– Nie, kolego. Obydwoje stąpamy teraz po twardym, choć jeszcze trochę wilgotnym gruncie.
Zewsząd dobiegał szum wody i odgłosy kapiących kropel. Panowała atmosfera jak w staroświeckim klozecie. Spojrzał w twarz Ewy. Po raz pierwszy zobaczył na niej uśmiech, za którym nie była ukryta ironia. Miał ogromną ochotę pocałować swoją przewodniczkę. I był przekonany, że ona też tego chce.
– Potrafisz się powstrzymać, prawda? – zapytała.
– Potrafię, ale na jak długo wystarczy mi tej wytrzymałości?
– Upadniesz, z pewnością. I to nie raz. A wtedy obejrzyj ten pamiątkowy film. A może po prostu przypomnij sobie, jak walczyłeś o nią w czeluściach tego lochu.
– I to wszystko?
– To bardzo dużo, Adam. Trzymam za was kciuki.
Chwyciła go pod ramię. Ruszyli w głąb korytarza. Na jego końcu błyskały kolorowe światła. Gdy dotarli do drzwi, okazało się, że są wyposażone w okrągłe okno.
– Wygląda na to, że dziewczyna jest w całkiem dobrej formie, zerknij tylko.
Podszedł do szyby i oparł o nią czoło. Justyna stała na parkiecie. Miała na sobie jedynie żółte gumowce, a w ręku parasol, w tym samym kolorze, co obuwie. Podrygiwała w rytm starego hitu, patrząc nieobecnym wzrokiem. Był to zapewne efekt uboczny rozmowy, którą odbyła w komorze ciśnień. Muzyczna dekompresja musiała dawać szybkie efekty, bo dziewczę poruszało się coraz żywiej, robiąc fikuśne wygibasy i obroty. W świetle stroboskopu jej kształtne piersi i pośladki prezentowały się zachwycająco.
Ewa uchyliła drzwi.
Słońce to my, ciemne chmury to my
Nagłe sztormy, ranne mgły
Czasem mżawka, czasem grad
Zamknij drzwi, światło zgaś
W środku słońce chce spać
Objął czule Justynę, ściskając kasetę z zapisem historii, która ani trochę nie była bajką. Zapomniał o bólu i zmęczeniu. Pulsowali w rytm piosenki. Utworek miał zaledwie trzy i pół minuty, ale zdołali ten czas rozciągnąć do godziny, albo i dwu. Gdy nadszedł tak długo odkładany orgazm, dał się odczuć nie tylko w dolnych partiach brzucha i pleców, ale w całym ciele.
Deszcz ustał, słychać było tylko pojedyncze uderzenia kropel o parapet. Głaskał włosy dziewczyny, ale nie miał odwagi spojrzeć w jej oczy. Zadźwięczał dzwonek telefonu.
– To Rysiek. Muszę zmykać.
Ubrała się pośpiesznie. Zebrała połamane skrzydła i rzuciła je w kąt.
– I co teraz? – zapytał cicho.
Podeszła do niego i pocałowała w czoło.
– Nie dzwoń więcej do Rysia, okej?
Wybiegła z mieszkania, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Pozostał w łóżku, widząc wszystkie nitki łączące węzłowe punkty tej historii. Miał wrażenie, że najmniejszy ruch mógłby teraz spowodować zamieszanie o nieobliczalnych skutkach. Pomyślał o włochatym pająku, przyczajonym w sieci. Tracił rozeznanie, kto za co w tym uniwersum odpowiada i kto jest kim. Pewne jest, że pająk swoją rolę już odegrał, tworząc zaczyn pułapki, zwany mostem. Czy konstrukcja przetrwałaby po usunięciu z niej tej jednej nici? Gdyby przywołać raz jeszcze jesienny wiatr, mógłby ponieść ją na bezpieczny dystans. Bo czyż nie jest ta opowieść dostatecznie mroczna, mimo żółtego parasola i żółtych kaloszy?
Z bezruchu wyzwoliło Adama piekielne pragnienie. Podszedł do blatu kuchennego. Napełnił szklankę wodą, zabrał z szafki paczkę papierosów. Szukając zapalniczki, sięgnął po przedmiot o mylącym kształcie. Otworzył pudełeczko. W środku znalazł kępkę jasnych włosów oraz kartę wizytową. I chociaż na jej froncie widniał wizerunek motyla, ani chwili nie wahał się, by sprawdzić, co umieszczono na odwrocie.
Ostatni rozdział opowieści zostanie ogłoszony jazgotem budzika. Ktoś napisał o tym dźwięku mniej więcej tak: „przeklęte wibracje dopadają mnie każdego ranka nieuchronnie jak łowcy zbiegłych z plantacji niewolników”. Po trosze i on był takim uciekinierem, z ochotą kryjącym się w sen czy w fikcję literacką. Ale bywają przecież dni, w których odgłos budzika jest miły dla ucha, a umysł wsparty filiżanką dobrej kawy, z przyjemnością chłonie wszystko, co niesie rzeczywistość.
Włączył radio.
„Witamy w słoneczną sobotę. Pierwszy dzień lipca zapowiada się ciepło. W całym kraju nie spadnie ani jedna kropla deszczu. Rozległy wyż obejmuje swoim zasięgiem Europę Środkową i Wschodnią. A teraz posłuchajmy przeboju Anny Jurksztowicz – »Stan pogody«”.
Weszli schodami na ostatnie piętro. Adam poszedł przodem. Zapukał do drzwi gospodarza domu.
– Panie Włodku, niech mnie pan wypuści na dach. Niczego nie zepsuję.
– Oj, panie Adasiu drogi, mamy jeszcze gwarancję na poszycie. Zresztą Krysia zgubiła klucz.
– Siądę koło włazu, obiecuję nie chodzić nigdzie dalej – powiedział Adam, wkładając banknot w dłoń gospodarza.
Mężczyzna zniknął na chwilę w swoim mieszkaniu, a gdy wrócił, zorientował się, że Adam jest z dziewczyną.
– A nie, takie rzeczy to ja, panie Adasiu kochany, popieram z całego serca. Tu jest kluczyk, a tu pańskie pieniądze.
– Ależ niech się pan nie krępuje!
– Nie ma mowy, panie Adasiu.
– No to pożyczę panu coś do poczytania. Kryminał. Powinien się panu spodobać.
– Dobra nasza. A teraz już lećcie w górę. Sio!
Adam puszczał kółka z dymu, a Justyna próbowała je łapać.
– Z czego się śmiejesz?
– Ta chmura za twoimi plecami. Wyglądała przez chwilę tak, jakbyś miał skrzydła.
Pocałowała go w policzek.
– Z rogami bardziej ci do twarzy – powiedziała, głaszcząc Adama po głowie.
Wyjął smartfon z kieszeni bluzy. Świeży nabytek, miał go raptem tydzień.
– Zerknij, jakie cudo. Pamięci starczy na wszystkie płyty i sporą część filmów z mojej kolekcji. Kiedy naciśniesz na tę ikonę, wyświetlą się wszystkie utwory w kolejności alfabetycznej. O, a kiedy naciśniesz tu, utwory zostaną posortowane według wykonawców i albumów. Magia.
– No, teraz to mi zaimponowałeś. I to jest dopiero przemiana bohatera!
Adam wsunął w ucho Justyny jedną słuchawkę, drugą pozostawił w swoim.
„Nothing’s Gonna Hurt You Baby”.
– Ale się zrobiło romantycznie – powiedziała, ściskając jego dłoń.
– Aż zemdliło mnie – dorzucił Adam, uśmiechając się.
– A co zrobimy z tą kasetą? – zapytała Justyna, wyjmując pudełko zza pazuchy.
– Możesz wywinąć taśmę i puścić ją na wietrze. Ładnie teraz zawiewa.
– Ale badziewny pomysł, Adam. To takie oklepane!
Sięgnął po kasetę i cisnął ją z całej siły.
– Niech sobie oglądają. I niech gadają, że oklepane.
PO OBEJRZENIU FILMU PRZEWIŃ TAŚMĘ DO POCZĄTKU. DZIĘKUJEMY!
W opowiadaniu zacytowano fragment tekstu piosenki „Stan pogody”. Autor: Jacek Cygan. Kompozytor: Krzesimir Dębski. Wykonanie oryginalne: Anna Jurksztowicz.