Sagi rodów Altory - Młody Król (II)
5 marca 2021
Sagi rodów Altory - Młody Król
Szacowany czas lektury: 49 min
Dalsze losy młodego władcy - już króla.
Warto przeczytać (jeśli ktoś tego nie zrobił) pierwszą część, by obraz był pełniejszy.
Księstwo Sivardii
W tym rozdziale dochodzi do zaślubin Brunhildy i Magnara w stolicy Sivardii, gdzie weselą się liczni przybyli na uroczystość dostojni goście. Reprezentacyjną przyozdobioną gobelinami i kwiatami salę wypełnia muzyka i pieśni sprowadzonych na tę okoliczność bardów, a wytrawne potrawy są wciąż donoszone, by weselnicy poczuli bogactwo domu i jedli i pili za zdrowie połączonej węzłem małżeńskim pary. Wino leje się strumieniami, a żartom i wesołym rozmowom nie ma końca. Jednak z oblicza młodego Króla nie znika frasunek, nie potrafi się odnaleźć w nowej roli męża i samodzielnego władcy. Na pomoc przychodzi mu małżonka.
Następnie zagościmy w komnacie małżonków, którzy dopełniając małżeński sakrament wciąż żywym w tym rejonie obyczajem pokładzin. W noc poślubną małżonkowie mierzą się z różnymi sytuacjami.
Twarz Magnara zdawały się być nachmurzona, jakby kłębiły się na niej ciemne deszczowe chmury, zwiastując nieuniknioną burzę. Nie było mu do śmiechu, nie był to dla niego radosny dzień. Zostanie tu, w tym małym słabym królestwie, w skrawku pola do gry w szachy, w którym wszystkie pionki, jaki i figury, rozstawiał jego ojciec.
Siedział w centralnym miejscu stołu na podwyższeniu, w wypełnionej przeróżnego rodzaju gwarnymi odgłosami. Główny hall był wypełniony dostojnymi gośćmi, bardziej znaczącymi wasalami, pełniącymi ważne funkcję w mieście mieszczanami i urzędnikami. No i oczywiście jeszcze błyskotliwy biskup z całą duchowną świtą, którzy wymądrzali się i śpiewnie wygłaszali mowy w dziwnym języku, co przykuwało uwagę nawet podróżujących po świecie minstreli.
A pomiędzy wszystkimi niezwykle zgrabnie przebiegała służba, która miała pełne ręce roboty. Donoszono przeróżnego rodzaju mięsiwo, bochny chleba, ale najwięcej pracy mieli dolewający wino, którego na dzisiejszą uroczystość, u stałych handlarzy, spory zapas zamówił i kazał dostarczyć do stolicy Sivardii sam król Gottfrid.
Magnar nie miał się czym radować i wychylał kielich za kielichem, co nawet zauważył jego ojciec i nakazał służbie mocno rozcieńczyć przeznaczony dla syna trunek wodą. Wystarczyło tylko chłodne spojrzenie króla, by syn zrozumiał przekaz i nie przeciwstawiał się.
Chłopaka nie pocieszał nawet status, który teraz posiadał, co było warunkiem postawionym przez stronę księżnej w czasie małżeńskich negocjacji. Długa i nudna celebracja uroczystości koronacyjnej w ciasnym kościele wprawiła chłopaka w upiorny nastrój, choć z katedry wyszedł nie tylko mężem, ale też królem. Co prawda małego państewka, ale król. W sumie... to jedno pozwalało mu znaleźć w tej całej komedii przyjemny aspekt. Przecież był teraz kimś bardzo ważnym. Dużo lepiej to brzmiało niż książę czy królewicz.
Dziś, tuż przed samą kościelną uroczystością, pierwszy raz mógł przyjrzeć się narzeczonej. Od ogłoszenia zaręczyn do dnia zaślubin minęło niespełna kilka tygodni, nie było czasu na wizyty i chociażby przedstawienie sobie pary. Nie musieli się sobie przypodobać, ważne, że wyrazili zgodę na małżeństwo.
Posępny Magnar patrzył na siedzącą obok małżonkę i wciąż nie wierzył, że ojciec przeznaczył mu taki los. Zajęta wesołą rozmową pani, może nie była brzydkiej urody, nawet figurę miała niczego sobie, bo sucha nie była, pulchna też nie, choć tu i ówdzie widać było niewielkie krągłości, charakteryzujące dojrzałe kobiety.
Pierwszy uśmiech zagościł na ustach chłopaka, kiedy zauważył mocno uwypukloną okolicę piersi i wyobraził sobie, co kryje się pod atłasową suknią o barwie złota i błękitnym surcotem z wyszytymi na nim znakami królestwa. Wiedział, że przyjdzie pora, kiedy się o tym przekona, co tam jego królowa ma pod sztami. Ale na wspomnienie żarliwości z jaką Brunhilda modliła się w kościele, jak spokojnie, przy każdej nadarzającej się sposobności, kreśliła znaki krzyża i wsłuchiwała się w każdy głos biskupa, zmywało mu te sprośne uśmieszki z twarzy. Brał ją za bigotę, a takie w alkowie są chłodne i nudne.
Starał się nie wpatrywać w małżonkę, ale co chwilę dostrzegał coś, co kazało mu ubolewać nad swoim losem.
Kiedy poprawiała na głowie zawicie z białych jedwabnych chust, na ciemnych gęstych długich włosach dostrzegł kilka jaśniejszych siwych pasm, które tylko podkreślały jej dojrzały wiek. Zresztą liczne zmarszczki, szczególnie na czole, w zewnętrznych kącikach oczu i wokół, co prawda pięknych pełnych i czerwonych jak wiśnie, ust, nie pozwalały pani, nawet tak dostojnej i majętnej, ukryć upływu czasu, który bez wątpienia ją dotknął.
Kiedy sięgała po złoty wysadzany klejnotami kielich, zauważał strukturę skóry dłoni, należącej do kobiety mającej lata świetności już dawno za sobą. W dodatku już w kościele poczuł na swoich palcach silny uścisk wcale nie tak drobnej dłoni, jaka charakteryzowała znane mu damy dworu i księżniczki.
Brunhilda była wytrawną dyplomatką. Białogłowa białogłową, ale wiedziała jak prowadzić rozmowy z dostojnikami i kapłanami, by dopiąć swego. Wiele lat udawało jej się rządzić księstwem. Potrafiła odnaleźć się w towarzystwie, bo lata samotnych rządów nauczyły ją trudnego dla niewiast dworskiego życia.
Kiedy pierwszy raz zobaczyła przeznaczonego jej Magnara, poczuła rozczarowanie. Już nawet nie marudziła, że jej mężem miał zostać młodzik, już dawno się z tym pogodziła, ale inaczej sobie wyobrażała królewicza Rafen, syna postawnego Gottfrida. Obserwowany młodzieniec nie wyróżniał się ani posturą, ani urodą, ani nawet dworskim obyciem. Niewysoki i szczupły, no kojarzący się z patykiem. Daleko mu było do podobnych mu wiekiem młodzianów – rycerskich, czy książęcych synów, których miała okazję dziś poznać, a których ciało pozwalało już o nich mówić, że są młodymi mężczyznami.
Lica miał gładkie, ledwo pokryte meszkiem na brodzie i drażniący ją wąs, który tylko podkreślał niedojrzałość chłopaka i czyniącym go wręcz niemęskim.
Długo musiała sobie tłumaczyć, że już nie ma odwrotu, że dzielnie musi znieść łączący ich sakrament, że robi to wszystko dla swojego królestwa. Zawsze marzyła o tym, by tytułować się królową. To było jej pragnienie. Była gotowa na czekające ją poświęcenie. A tego młokosa to już sobie wychowa – zarzekała się. W sypialni też go wszystkiego nauczy, by wreszcie zastąpić rzeźbioną namiastkę mężczyzny, prawdziwym kutasem. Na tę myśl się zarumienia. Na początku nie spodziewała się po małżonku niczego szczególnego, ale ona już temu zaradzi. Nawet to, że jest taki młody i prawdopodobnie niedoświadczony, zaczęło jej się podobać, i niezwykle podniecać. Będzie mogła godzinami wprowadzać go w tajniki sztuki kochania.
Nawet w czasie przyjemnych dysput z biesiadnymi sąsiadami, rozmyślała o tym, jakim jej mąż będzie partnerem, jakim jest człowiekiem. To w trakcie tyrad na temat małżeństwa wyniosłego Poppona, postanowiła, że będzie dla Magnara dobrą żoną, zadba o niego, jak o własnego syna, którym opatrzność jej nie obdarzyła. A w pewnych dziedzinach zadba nawet bardziej. Na tę myśl znowu poczuła wypieki na policzkach i wyrzuty sumienia, że pozwala sobie na takie sprośne myśli.
- Mężu? - zwróciła się cicho, ale oficjalnie, z należną mu czcią głowy królestwa. - Zaprząta coś twoje myśli? Mogę jakoś ulżyć troskom, by w tym ważnym dla Królestwa Sivardii dniu, jego król - tu z czcią skinęła w jego stronę głową - czuł się jak w swoim królestwie, jak w swoim domu? - spytała dyplomatycznie, bez cienia ironii i przekąsu.
- Nie... pani - nie wiedział co powiedzieć. - Strudzony podróżą jestem. I... ceremonia mnie umęczyła - starał się tłumaczyć swój wisielczy humor. Zauważył też, że Brunhilda ma trochę drażniącą go barwę głosu, choć nie wyczuł w jej słowach fałszu.
- Pozwól, że, choć nie jest to w zwyczaju, oprowadzę cię po komnatach. Może przewietrzenie głowy pomoże? A i pan zamku musi wiedzieć, gdzie co jest - w tym samym momencie wstała, trochę wymuszając na Magnarze i jego ruch. - Król prosił, by pokazać mu zamek. Dopiero co wczoraj przybył - usprawiedliwiała przed gośćmi chwilową nieobecność młodej pary, która miała za chwilę nastąpić. - Nie chciałabym, by mój król gdzieś zabłądził - uśmiechnęła się skromnie, życzliwie i ze szczerą troską, choć niejedni odebrali te słowa inaczej.
- No tak! – parsknął ktoś śmiechem. - Nocą musi trafić do właściwej komnaty! Ha ha ha!!! - wrzasnął ktoś mocno rozbawiony wlanym w siebie mocnym winem, a co weselsze towarzystwo odpowiedziało gromkim śmiechem.
- I na to przyjdzie odpowiedni czas - odpowiedziała zarumieniona królowa, dostojnie kładąc dłoń na ramieniu młodziutkiego męża, który dumnie wyprowadził ich z wypełnionego muzyką i głośnymi rozmowami sali.
Kroczyli w milczeniu pustym zamkowym korytarzem, a do ich uszu docierały odgłosy piszczałek, lutni, ale najbardziej wesołych pokrzykiwań i powtarzających się wybuchów śmiechu. Biesiada była wesoła i udana. Niespodziewanie, kiedy minęli zakręt, królowa zatrzymała się i trochę skonsternowana rzekła:
- Panie, widzę, że coś cię trapi. Wiem jak ci pomóc. Tylko się zdaj na mnie, a biesy miną - oznajmiła i poczekała na jakąkolwiek odpowiedź towarzysza. Nie usłyszała ni słowa, więc kontynuowała. - Wiem, że to dla ciebie trudne, mi też nie jest z tym łatwo – wyznała troskliwie. - Ale sakrament się dopełnił i jesteśmy ze sobą związani, co wymusza na mnie dbanie i troszczenie się o swojego męża. O króla - dodała, by poczuł się ważniejszy. Patrzyła na zdezorientowanego jej wyznaniem młodzieńca. - Nie krępuj się. Nie musimy czekać do pokładzin. Chyba nikt nie oczekuje ode mnie poplamionego krwią prześcieradła? - spojrzała pogodnie na Magnara. - Może to oddali twoje troski na bardziej pasujący ku temu czas? Na pewno na to oczekujesz - zaśmiała się. Nie chciała zdradzać młodzikowi, jak bardzo ona na to czekała, jak długo musiała. Obróciła się powoli plecami do męża, oparła dłonie o ceglaną ścianę i zastygając w bezruchu, czekała na krok z jego strony.
- Ale... - wydusił oszołomiony niespodziewaną sytuacją.
- Panie, chyba... wiesz, co robić? - dopytała zaczepnie i prowokacyjnie zarazem, bo po braku jakiejkolwiek reakcji męża zaczęła wątpić. Po chwili uznała, że niepotrzebnie podśmiewała się z osłupiałego i speszonego młodziana. - Odwagi! Mym ślubnym jesteś - dodała motywując partnera, powoli unosząc tył sukni i okrywającej ją bielizny. - Dłuuugo na to czekałam - usprawiedliwiła swoje zachowanie, jednocześnie próbując mu dodać odwagi.
Magnar szybko otrząsnął się z szoku. Musiał przyznać, że małżonka kompletnie go zaskoczyła, w życiu by się nie spodziewał takiego obrotu spraw. Blada skóra całkiem zgrabnego tyłka już świeciła pomiędzy krawędziami szaty i bielizny, a rowek pomiędzy lekko falującymi pośladkami, kierował uwagę już tylko w stronę zacienionego miejsca pomiędzy udami.
- Ooo!!! - prawie krzyknęła z zaskoczenia, zachwytu, a może przerażenia, kiedy po kilku otarciach ciepłej końcówki chłopaka o pełne lepkiej wilgoci fałdki sromu, poczuła w sobie istne monstrum. - Pozory mnie trochę zmyliły - wyszeptała i zacisnęła zęby, bo szorujący ją teraz energicznie kutas, naruszył spokój ścianek pochwy w stopniu nigdy wcześniej niespotykanym. Miała wrażenie, że kryję ją jakiś chutliwy barbarzyńca, nie młodzik. Na jej ustach pojawił się grymas bólu.
Magnar pochwycił zad żony w dłonie i już nie patrzył na nic, tylko na szybkie i rytmiczne pchnięcia bioder. Zamienił się w bezwzględnego kochanka, czułości w tym nie było za grosz. Czuł się nieswojo spółkując jak jakiś rogacz gdzieś w zaułku korytarza, ale i to po chwili przestało zaprzątać mu głowę. Nie patrzył nawet na bardzo głośne plaski, które wpadały w rezonans i pewnie niosły daleko w przestrzeń zamku, może nawet na samą ucztę. Wbijał się zatraceńczo, a stękania, ochy i achy śmiałej małżonki, te grymasy twarzy dojrzałej kobiety, której poruszający się miarowo w tę i z powrotem profil obserwował. Jak wtedy kiedy siedzieli razem na fotelach w katedrze, tej jego zdaniem zdewociałej i bogobojnej owieczki. Doprowadzało go do erotycznej gorączki i... rychłego finału. Wyrzucił z siebie wszystko na ceglaną ścianę i kamienną podłogę, tak by nie poplamić sukni i spodni, cicho mrucząc i stękając, a kolejne drgawki przeszywały jego szczupłe ciało.
Nie skończył tak szybko jak przypuszczała. Sama miała już spore rumieńce na policzkach i trawił ją ogień pożądania w podbrzuszu i niżej.
- Mój królu! - powiedziała niezwykle dumnie i ze szczerym uznaniem. - Pora wracać na ucztę - przejechała ozdobionymi pierścieniami dłońmi wzdłuż ud, by wygładzić zagniecenia, wciąż łapiąc rześkie powietrze głębokimi wdechami.
- Tak, wracajmy już – odbąknął obojętnie, strzepując ostatnie krople nasienia na posadzkę.
A to lisica - dumał młody władca, kiedy przyglądał się rozmowom żony z szerokim gronem dostojników - skarbnikiem, biskupem, jego ojcem i wielu innymi, których nawet nie znał, a tylko bogate stroje i złote ozdoby świadczyły o ich statusie. Teraz Brunhilda wyglądała na wiele lat młodszą i częściej się uśmiechała, czasem badawczo zerkając na siedzącego na obitym rubinowym suknem krześle męża. Teraz, nawet jej twarz zrobiła się jakby szlachetniejsza i przyjemniejsza dla oka obserwatora. Podobało mu się, jak dojrzała małżonka rozmawiała teraz z biskupem i przybrała skromną, pełną skruchy i posłuszeństwa minę, ale zarazem przyciągając i pochwytując wzrok małżonka. Teraz przed oczy wdzierały mu się obrazy z korytarzowego zaułka, kiedy krył ją jak pies sukę, a ona jęcząc, marszczyła twarz z rozkoszy.
Podobał mu się jej spokój i elokwencja w publicznych wystąpieniach. "Król zwiedził komnaty!" - ogłosiła wesoło po powrocie z krótkiego spaceru, dostojnie zasiadając na swoim miejscu, a on nie wiedział, jak się zachować.
Spojrzała wtedy na Magnara i ledwo poruszyła ustami z frywolnym wyrazem oczu, co mógł widzieć tylko małżonek. "Spodobały mu się jego nowe włości!" - ogłosiła zgromadzonym, tym razem neutralnym tonem głosu, by nie czynić dwuznaczności i podejrzeń.
- A podobały się? - wyszeptała po chwili, nachylając się tuż nad ucho młodego króla i nie do końca mając na myśli mury zamku, co było pierwszą publiczną poufałością.
- Tak pani - odpowiedział lakonicznie.
Mruknął nad wyraz chłodno, biorąc sobie do serca rady ojca, który w trakcie podróży do Sivardii wyłożył mu, jak postępować z dojrzałymi i przywykłymi do rządzenia kobietami. Przed wieloma sztuczkami tego typu kobiet go przestrzegł, dał mu też wiele męskich rad, w tym jedną kluczową, by nie dał się omamić kobiecym wdziękom. "Księżna będzie na to liczyć, by narzucić ci swoje zdanie, spłycić twoje znaczenie i przyszyć ci łatkę niedoświadczonego w rządzeniu młodziaka. A ty musisz rządzić twardą ręką! Ty będziesz królem. Ty masz nim być, nie ta baba!" - rysował mu sytuację Król Gottfrid, roztaczając przed synem wizję przyszłości, gdzie Królestwo Rafen przejmie hegemonię w północnej części Cesarstwa Altory, a częścią tego planu była silna pozycja Magnara w tym małym, ale niezwykle ważnym elemencie układanki - nowopowstałym królestwie.
Noc poślubna.
- Moim ślubnym jesteś, możesz – ośmielała stojącego przed sobą speszonego Magnara, kiedy sama stała przy łożu i niecierpliwie czekała na jego ruch. Spojrzała na wiązanie zwiewnej delikatnej spodniej szaty, sprowadzonej gdzieś z dalekowschodnich krain - jakiegoś kraju, którego nazwy nawet nie pamiętała. Wystarczyło lekkim pociągnięciem tasiemki rozpleść prosty węzeł, a mąż pozna wszystkie jej tajemnice. Nie miała już nic innego pod sobą tylko nagość i oddanie. Widziała, jak brązowe otoczki powiększonych sutków próbują przemawiać do młodzieńca, widziała włosy łona prześwitujące przez cienką materię, zdającą się być poranną mgłą, która często osiadała na pastwiskach od strony wschodniego traktu.
- Wiem! – odpowiedział stanowczym, przesadnie pewnym głosem. – Nie musisz mi o tym mówić – dodał nieco łagodniej, jakby sam zauważył, że przed chwilą zabrzmiał zbyt chłodno.
- Bierz więc, co do ciebie należy, królu – uśmiechnęła się, choć nie miała na to ochoty, bo ton głosu młodzieńca nie nastrajał do dalszego tworzenia przyjemnej atmosfery. Nie wiedziała skąd ta zmiana, bo po przechadzce, całą ucztę miał dobry humor i raczej łaskawie na nią spoglądał. Nie mogła się doczekać nocy. Na samą myśl, jaki chłopak ma w spodniach potencjał, robiło jej się wilgotno w kroczu, nawet kiedy zagadujący ją duszpasterz prawił o powściągliwości i Szatanie jako głównym sprawcy kobiecej słabość i niszczącej świat rozpusty. Alegoriami i wersetami z pism i różnych ksiąg, przestrzegał ją przed, zapewne, wygórowanymi zachciankami młodzika, widząc w królowej nauczycielkę i strażniczkę małżeńskiej moralności. Słuchała, kiwała pokornie głową, a w myślach już widziała siebie w alkowie w roli chutliwego demona. Czekała na te chwile, jak wypuszczona przez opiekunów w świat ze swoim ukochanym dziewuszka, pragnąca cielesnego obcowania tak często, jak tylko się dało i w każdym możliwym miejscu. Wrzało w niej, a kolana pocierały o siebie pod stołem, jak zniecierpliwionej czekaniem na niespodziankę dziewczynki. – Czekają – spojrzała w stronę drzwi, gdzie dało się słyszeć ciche rozmowy przysłuchujących się pokładzinom członków rodziny.
Rozczarował ją. Co prawda organ miał potężny i używał go należycie, nawet powiedziałaby, że wyczuwała w jego ruchach pewnego rodzaju doświadczenie, ale obszedł się z nią jak z byle karczemną dziewką. Ona z prowokacyjnym uśmiechem rozłożyła mu dla zachęty nogi, on wprawnie w nią wszedł. Wtedy, jeszcze, cieszyła się z podjętej decyzji o małżeństwie. Jednak po kilku posuwistych ruchach młodzieńca, gdzie w jego oczach widziała ciepło i satysfakcję z obcowania z nią, nagle wszystko się zmieniło, bo choć zespolenie ich ciał trwało dłużej niż się po takim młokosie spodziewała, nie otrzymała nawet cienia czułości, na którą, doświadczając jej nieco w czasie uczty, trochę liczyła. Pompował ją, wpychał róg mocno, jakby dla uciechy nasłuchujących, celowo powodując głośne plaski, w ogóle nie patrząc na skrzypienie masywnej ramy łóżka. W jej mniemaniu działał, jakby były wyrobnikiem, jakby to były zmagania prostych drwali z drewnianymi belami, gdzie miały wióry lecieć. Zalał jej pochwę swoim sokiem, choć oboje wiedzieli, że nie mają nawet cienia szansy na potomka i następcę tronu, po czym wstał i nakazał jej uczynić tak samo.
Wyszli do gości, którzy głośno wiwatowali, uznając sakrament małżeństwa za dopełniony. Brunhilda udawała kontentą, Magnar stał trochę zawstydzony obecnością publiki, ale widział dumny wzrok ojca, sam też czuł dumę, widząc zadowolenie Gottfrida. Wciąż rozbrzmiewały mu w głowie słowa ojca, kiedy tuż przed wyjściem do alkowy, przypominał mu o pewnej zasadzie. „Nie okazuj czułości, bo ona to wykorzysta. Nie jesteś tu z miłości. Gorących dziewek nie brak żadnemu królowi, a z małżonkę spółkuj rzadko i tylko z racji powinności. Nie okazuj słabości. Wykorzysta to” – pouczał i przestrzegał.
- Mężu, pora się położyć, nie uważasz? – ukłoniła się na znak poddania się jego woli, by to on zdecydował. Do gości uśmiechnęła się, przekonując ich o zmęczeniu ucztą.
- Tak… żono, racja. - Trudno mu się było przyzwyczaić do tytułowania mianem żony wciąż obcej mu kobiety. – Spocznijmy dziś razem w jednym łożu, jak zwyczaj nakazuje – obrócił się i z wymalowanym na twarzy niezadowoleniem wszedł do sypialni. Tam mina uległa zmianie. Świadkowie, a najważniejsze, że ojciec, już odeszli radować się z sojuszu.
Było ciemno jak w lochu. Leżał obok cicho oddychającej małżonki, wiedział, że nie spała. Czuł się zdezorientowany, niepewnie i taki zagubiony. Nie czuł się dobrze w tych murach. Nie wiedział, czy coś powiedzieć, czy po prostu obrócić się plecami i zasnąć. Nie było nikogo, kto podpowiedziałby mu, jak znieść tę bolesną ciszę i wciąż oddalający się sen. Do tej pory sypiał w swojej komnacie sam, miał swobodę, czuł się ze sobą dobrze, a teraz leżał sztywny jak kłoda i spięty, wsłuchując się w rytmiczny oddech partnerki. Nie było też w pobliżu ojca, żadnego przewodnika, żadnego kamrata, a ta nadal obca mu kobieta go onieśmielała. Ten jej splendor, pewność i łatwość w rozmowie, ta mina dostojnej władczyni, która zawsze wie jak postąpić, te wszystkie jej przymioty irytowały go, bo wyglądał przy niej blado, a zarazem intrygowały i chciał czerpać z jej doświadczenia. Ta jej dostojność, bliska dostojności jego matki, którą tyle lat podziwiał za niepospolitą opiekuńczość i wsparcie dawane jego ojcu, paraliżowała go w każdej próbie wypowiedzenia choć słowa do Brunhildy, bo miał wrażenie, że właśnie matka obok niego leży, opiekując się nim, jak w czasie jego dzieciństwa, kiedy majaczył w gorączce.
- Mężu? - szepnęła cicho i niepewnie, jakby tylko sprawdzała, czy śpi, bojąc się, że go obudzi.
- Yhym! - odchrząknął, dając znać, że nie śpi.
- Zamierzasz już spać? Strudzony jesteś? - zapytała ciepłym troskliwym głosem.
Brunhilda przysunęła się do młodzieńca i leżąc na boku szukała w ciemności bieli jego tajemniczych oczu. Słyszała, jak ciężko oddychał, a serce mocniej wybijało szybki rytm.
- Nie... wiem - mruknął speszony nieoczekiwaną rozmową.
- Długo czekałam na... - bała się wyznać, jak bardzo pragnęła zbliżenia - Na obecność przy moim boku męża - próbowała dać mu coś do zrozumienia. Tak, domagała się aktu miłosnego, niebywałej poufałości z dopiero dziś poznanym młodzianem, ale już jej mężem. Głos jej drżał, podobnie jak nogi i dłonie, ale musiała choć podjąć próbę rozmowy.
- I pewnieś rozczarowana pani? - prowokował do rozmowy swoimi obawami. W kontakcie z tak znamienitą damą miał niskie o sobie mniemanie.
- O nie, panie! O nie mój królu! - zaprotestowała szczerze, może wybuchając nazbyt przesadnie. - Co prawda... niecodzienna to sytuacja, wychodzić tak dojrzałej białogłowie za mąż za tak... młodego i... - tu jako wytrawna dyplomatka musiała i chciała połechtać ego Magnara - atrakcyjnego młodzieńca, ale z radością przyjmuję swoje przeznaczenie - przekonywała. - Bóg nas połączył i musiał mieć w tym jakiś cel - zagrała na inną nutę, by argument dotarł do młodego króla.
- Trudno się... odnaleźć w... nowej sytuacji - pożalił się szczerze i z głębi duszy niezwykle łagodnym głosem, jak dziecko z tajemnicy zaufanej piastunce. Po chwili żałował tego wyznania, przecież okazał słabość.
- Pozwól, że ci pomogę odnaleźć właściwą drogę. Będę cię panie wspierać. Słyszałam, że roztropny z ciebie młodzieniec. Wiem, że żona winna mężowi posłuszeństwo, ale także powinna być jego opoką - tłumaczyła i zapewniała.
Nie spodziewała się tego po sobie. Poczuła się jak świętokradca, coś nią owładnęło i ją oślepiło. To... to coś nieznanego kierowało jej dłonią, która wpełzła pod narzutę okrywającą Magnara, którego nadal uważała za podległego jej woli. Poczuła miękką wypukłość oręża, która już teraz zdawała się być imponujących gabarytów. Kilka ruchów wystarczyło, by poczuła pod ręką kamień.
Młody król milczał.
Pieściła go z niezwykła impresją. Trzymała w dłoni organ, którego w pełni nie obejmowała, co ją zachwycało i napełniało lękiem zarazem. Pierwszy raz doświadczała w dłoni takiej maczugi. Kierowana przenikającą ją na wskroś żądzą, wsunęła się pod derkę, przerzuciła nad mężem nogę i wskoczyła na niego jak jeździec na rumaka rozpoczynając pościg - szybko i wprawnie. Ułamek sekundy później marszcząc twarz, nadziewała się na królewskie berło. Zawyła z rozkoszy, kiedy obiekt wypełnił ją całą, a mięśnie pochwy zostały zmuszone do nie lada wysiłku, by gościa przyjąć. Wszystko odbywało się w ciszy, przełamywanej tylko jękami Brunhildy, która syciła się każdym niezwykle powolnym ruchem bioder.
Pochyliła się, by zmienić kąt natarcia kutasa, a młodzian prawie zdarł z niej szatę, by zająć się dyndającymi mu tuż nad głową cycami. Mruknęła z ekstazy, kiedy wcisnął porośniętą meszkiem twarz pomiędzy dwie miękkie banie i przycisnął piersi do swoich policzków.
- Tak panie! Baw się nimi! Są twoje. Cała jestem na twoje zawołanie. Spełnię każdą twoją zachciankę - mruczała pochłonięta chucią, jakiej dawno nie czuła i czerpaniem przyjemności z żywego kutasa, i to jeszcze tak dobrze jej dogadzającego. Natłok słów był wynikiem radości jaką czuła z obecności przy niej mężczyzny, którego to łoże nie widziało już od lat. Miała ochotę wyjawić mu teraz każdą swoją tajemnicę, każdą sprośną zachciankę, byle tylko wnikał w nią tak zamaszyście i energicznie, jak to teraz czynił, by jego usta wciąż żuły ciemnobrązowe brodawki i ściskały głodne dotyku cyce.
- Pani, nie... - wahał się, czy powinien tak się uzewnętrzniać - nie spodziewałem się po tobie takich... atrakcji - mamrotał, wessany w sporej średnicy brodawkę - i takiego polotu w łożu - wyznał. - Myślałem, że... - uciął, bo nie chciał wyjść na wrażliwego i zbyt uczuciowego.
- Że biskup mną rządzi, a ja pokornie podążam wyznaczoną przez niego ścieżką? - wydyszała, śmiejąc się ironicznie i z szyderczą nutką. - Każdy z nas ma wiele twarzy i... Ale ty masz berło!!! - wymruczała, musiała mu to powiedzieć. Nie mogła się nadziwić. - I publicznie robi to, co powinien - dokończyła jednym tchem. - A w prywatnej komnacie to już inna sprawa - przymrużyła oczy, jakby chciała zapomnieć o prowadzonej konwersacji, bo pękaty kapelusz pały prześliznął się po ściankach pochwy, doprowadzając ją do erotycznych spazmów. Przez chwilę skupiała się, by właśnie te ruchy stały się powtarzalne.
Kiedy szczytując, pilnowała, by jej głośne jęki nie obudziły wszystkich mieszkańców zamku, leżała na mężu i przyduszała go piersiami, które on wciąż pieścił na najróżniejsze sposoby, jakby fascynowały go niczym nieznane obiekty.
Kiedy tylko emocje partnerki trochę zelżały, a oddech powrócił do spokojniejszego rytmu, objął ją w pasie swoimi szczupłymi ramionami, przetoczył się z tulącą się do niego Brunhildą, by ta po chwili znalazła się na plecach, a on między jej pełnymi i silnymi udami. Nawet nie zwracał uwagi na tłuszczowe fałdki powstałe na brzuchu, nawet mu się podobały te kształty dojrzałej kochanki. Od razu zaczął szarżować, a jego szczupłe ciało z łatwością wnikało pomiędzy ugięte w kolanach uda. Po chwili łomotał biodrami o ciało żony, jak zagrzewający do bitwy wojsko bębniarz. Przy wstecznym ruchu, czubek jego miecza zdawał się już wypadać z ciepłej otuliny, a wtedy on, wbijał się w jamę po same jaja, zastygając na moment, by usłyszeć, jak leżącej pod nim małżonce dogadza. Kobieta wręcz wyła, czasem chowając twarz w poduszkę, by nie obudzić gości, a nawet nawiedzających zamek duchów.
Kilka minut wprawnych ruchów pozwoliło mu zalać picz królowej młodzieńczą esencją, której o dziwo znowu było sporo.
Brunhilda leżała bezwładnie na plecach, a jej rozlane wielkie cyce unosiły się i opadały przy każdym głębszym wdechu, jak bliźniacze statki na pokonywanych falach. Chwilowo była zaspokojona, ale wiedziała, że za chwilę znowu poczuje łaknienie. Musiała przyznać, że los dał jej całkiem niezłego męża. Może siedząc na tronach w reprezentacyjnej sali wyglądali nieco błazeńsko, a dzielące ich lata były powodem do wielu plotek i prześmiewczych komentarzy, za to w sypialni będzie miała z młodzika nie lada pociechę. Wreszcie! Lata postu i korzystania z uwłaczającego godności takiej damy zamiennika, odejdą bezpowrotnie. Jakież to piękne życie jej się teraz gotowało - myślała, wciąż rozmarzona przeżytą niedawno ekstazą.
Siedzący na krawędzi łoża nagi Magnar upił łyk słodkiego wina i od niechcenia potarł kluchowatą pytę, jakby sprawdzając, czy wciąż jest na swoim miejscu. Wciąż był skołowany i czuł rozdźwięk pomiędzy zachowaniem Brunhildy, a tym co mówił mu o kobietach ojciec. Czuł, że prostoduszna małżonka odnosi się do niego serdecznie, a jej intencje są czyste. Ujęła go tą szczerością i tym, że tak szybko mu zaufała i dzieliła się swoimi myślami. Nie spodziewał się tego po niej. Po sobie również, bo rzadko kiedy rozmawiał z kimś w taki sposób, jak z nią dzisiaj. Kilka zdań, kilka gestów, a przede wszystkim jej spojrzenie, utwierdziło go w przekonaniu, że to żadna modliszka i intrygantka, a przyzwoita kobieta, chroniąca się pod pancerzem oczekiwań otaczających ją ludzi postawą manipulantki i silnej władczyni.
- Tylko się nim pobawię - uspokajała. - Mogę? - zapytała niepewnie mocno zawstydzona, ale nie mogła dłużej bronić się przed pokusą. Ściskając w dłoni ciepłe mięsko, które niedawno doprowadziło ją do serii spazmów, powoli poruszała ręką. Przed chwilą znowu coś podszepnęło jej, by zmieniła się w bezpruderyjną żonę. Przez chwilę bała się, że to Szatan przemawia przez jej myśli i czyny, ale odgoniła ten głos. - Tak dawno nie czułam prawdziwej... kuśki - wymówiła sprośne słowo lekko zawstydzona niesmakiem, który w jej ustach wywołało. - Ale ona ogromna - dodała po chwili z podziwem, wręcz czcią, kiedy organ tylko częściowo wypełnił się krwią. Czuła jak rósł, jak twardniał, jak nabierał kształtu, a wdzierający się do nozdrzy zapach męskości, zmieszany z wonią nasienia i potu, i u niej powodowały podniecenie i napływ wilgoci tam, gdzie czuła już mrowienie.
Chędożył ją tym razem chyba z godzinę. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie pomyślałaby, że chłopak potrafił takie rzeczy, o których czasem pokątnie dowiadywała się od podsłuchanej służby. Leżała, a jej ciało szurało po pościeli, młodzian przerzucał jej ciałem z taką wprawą i takim kunsztem, że zdawało się, że to ona nie miała w tych sprawach doświadczenia, a nie ten kilkunastoletni młodzik. Robiła wszystko, na co miał ochotę - po bożemu, na bokach, od tyłu, na górze i jej się to wszystko podobało. Wszystko. A kiedy kolejny raz, a później kolejny, wiła się na łożu prawie łkając i wyjąc z trawiącej ją ekstazy, kiedy błagała, by już przestał, by dał jej odetchnąć choć chwilę, wystarczyło kolejne mocne pchnięcie, by na powrót błagała go, by jednak nie odpuszczał i w tym całym erotycznym i emocjonalnym galimatiasie, nadal siał zepsucie i wytkał w nią kutasa aż po same kosmate kule.
Czuła, jak ciężkie grube krople nasienia uderzają o jej skórę pleców i pośladków. Czuła jak ciepły potwór Magnara ociera się o srom i szparę utworzoną przez złączone uda, a po chwili jego tors przykleił się do jej pleców. Chłopak opadł, jak ona, bez cienia energii, jak niesiony lekkim wiatrem jesienny liść. Dyszał i wzdychał, obejmując pełniejszych kształtów żonę, sam czując się przy niej jak krucha gałąź. Ale wybrał jej gorące ciało, na nim wolał leżeć, nie na chłodnej pościeli.
Dziwnie się czuła w objęciach takiego szczeniaka, który poznał wszystkie tajemnice jej ciała, a teraz tulił się do niej, jak pragnący pocieszenia syn. Pozwoliła mu na tę chwilę czułości, którą jej dawał, ale sam też od niej czerpał. Obróciła się, przyjmując jego głowę na miękkie poduszki piersi, do których jego twarz wręcz się przykleiła. Pogładziła go po czuprynie, objęła jak dziecko i wsłuchiwała się w rytm jego oddechów.
- Jak ja się z tego wyspowiadam? - zażartowała, gładząc delikatnie męża po potylicy i karku. - Biskupowi włosy staną dęba, ale... to byłby cud, bo... on jest łysy jak kolano - mówiła wesoło, bo humor miała iście wyborny. Wciąż czule tuliła Magnara, który zaczął żuć sutek jak niemowlę. - Tak synku, ciumkaj sobie, tak - uspokajała młodzieńca, gładząc go dłonią po głowie i akceptując zachciankę. - Dam ci dużo ciepła. Zadbam o ciebie - przekonywała. - A ty o mnie, tak? - upewniała się, patrząc gdzieś w ciemną otchłań sufitu.
Pokiwał głową, wciąż cyckając gumowatą smaczną brodawkę.
- Moja pani - zaczął, by słuchała - masz doskonałe piersi - szepnął, wstydząc się trochę tego wyznania.
Brunhilda już dawno nie słyszała z męskich ust tak szczerego komplementu. Przemilczała to pochlebstwo, którego nie chciała spłycać swoimi słowami. Po chwili jednak zmieniła zdanie.
- Mężu, są całe twoje - podsunęła mu brodawkę drugiego cycka pod same usta, a on spokojnie zaczął ją ssać.
Kilka minut później powieki Magnara opadły, tylko chwilę walczyły ze znużeniem, a po chwili strudzony chłopak zasnął na ciele małżonki.
Oboje spali do późna, dwakroć przeganiali służbę, która próbowała dobudzić młodą parę. A całe to wyczerpanie to sprawka Magnara, który, nie dość, że nocą zbałamucił małżonkę jak trzeba, to jak tylko zaświtało, zapragnął ją ponownie posiąść.
W świetle wstającego dnia, Brunhilda nie była już taka śmiała, a nawet była powściągliwa, ale ugościła między udami męża, jak na posłuszną żonę przystało. Długo potrząsał jej ciałem, a po kilku zmianach pozycji, kończąc w tej od tyłu, o której tak krytycznie wypowiadał się biskup, poczuła w sobie ciepło nasienia i pulsowanie wypełniającego ją obiektu.
Po wszystkim tylko opadła, niedbale zarzuciła na siebie okrycie i zasnęła. Magnar uczynił podobnie.
- Witaj mężu - przywitała się nieco skonsternowana, już ubrana w szaty i z zagadkowym, ale ciepłym, uśmiechem. Piękne rumieńce zdobiły jej lica, a włosy spięte miała w zgrabny kok. Zdawała się być w kwiecie wieku, ale cała promieniowała witalnością.
- Witaj... żono - odpowiedział, wciąż czując się obco z nazywaniem jej swoją żoną, wpatrując się w uśmiechniętą twarz dojrzałej kobiety. Stała przy łożu i czekała.
Przeczesał potarganą czuprynę, usiadł na posłaniu i rozejrzał się po komnacie. Dopiero teraz mógł przyjrzeć się wiszącym na ścianach arrasom i gobelinom. Podobał mu się ten ze sceną stających w szranki rycerzy, zapewne o rękę damy, machającej chustą na zamkowej wieży.
Na drugim gobelinie zatrzymał się dłużej, jakby szukając ukrytego przekazu.
- To święty Brendan. Navigatio Sancti Bredani - irlandzki mnich - wyjaśniła. - Legenda mówi, że wyprawiał się w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej. Jedna z opowieści głosi, że ponoć odprawiał mszę świętą na wyspie, która okazała się być wielorybem - dodała krótko, okraszając opowiastkę uśmieszkiem. - To patron żeglarzy i podróżników. Od ponad stu lat jest też patronem naszego miasta. To - spojrzała na omawianą ozdobę - prezent od samego pierwszego Cesarza Altory.
Chłopak tylko pokiwał głową i przeciągle ziewnął.
- Spełniłam choć trochę twoje... oczekiwania? Dobrze ci mężu ze mną było? - zmieniła temat. Zarumieniła się, uciekając oczami gdzieś w stronę komody, na której stały dzban z wodą i miednica. - Dawno... taka nie byłam - usprawiedliwiła się, rumieniąc się jak dojrzewające w słońcu jabłko.
- Tak pani - odpowiedział sam mocno zawstydzony, szukając miejsca, w które mógłby wlepić wzrok, by nie dostrzeżono w nim skrępowania tą rozmową. - Przypomina mi się... - dodał już weselej i uśmiechnął się pospolicie, bo iście było co wspominać.
- Zmilcz panie! - weszła mu w słowo napominająco. - Zmilcz to proszę - dodała łagodniej, by nie poczuł urazy. - Nie uchodzi wspominać głośno takich... szaleństw. Nie godzi się - posłała mu wstydliwy zalotny uśmieszek.
Po chwili przywołała służbę, by ta pomogła przyodziać królowi szaty.
Przed odjazdem władcy Rafen, Magnar odbył długą naradę z ojcem. Pytany o noc z małżonką, młodzian kłamał jak z nut, zapewniając Gottfrida, że swoim obowiązkom podołał, nie folgując zbytnio zachciankom. Fałszywie świadczył, nazywając Brunhildę starą kwoką, zimną, beznamiętną i przekwitłą, a ojciec słuchał i chwalił syna za kroczenie właściwą drogą, oczywiście tą którą on torował. Przed samym odjazdem, zanim wskoczył na karego wierzchowca, zawołał syna na stronę i wzmacniał w nim sposób myślenia króla.
"Ona nie ma cię lubić, a kochać to już zapomnij - prawił. Ma natomiast czuć respekt i widzieć w tobie pana i władcę tych ziem. Nie przyjdzie jej to łatwo, bo do tej pory ona była tu najważniejsza, a tyś młokos jeszcze. Musisz dać sygnał, że wiele się teraz zmieni, żeś silny. A ciepło... to da ci nałożnica, którą sobie będziesz sekretnie utrzymywać, która za garść srebra będzie cię kochać jak dziewica z rycerskich romansów. A kiedy już się nasycisz, a ona ugasi twoje pragnienia, oddalisz ją jak niepotrzebną służkę, która nie będzie ci zrzędzić i biadolić. Wierzę w ciebie synu!" - dodał na sam koniec, klepiąc go po chłopięcych plecach.
Orszak odjechał ciągnąc długą kolumnę zbrojnych i wszelakich wozów. Młody król ostał się sam. Ojciec zostawił synowi kilkudziesięcioosobowy poczet wiernych rycerzy, którzy mieli dbać o bezpieczeństwo króla Sivardii, dopóki ten nie stworzy własnej gwardii. Zaufani wojacy mieli też stanowić łączność pomiędzy królestwami i kiedy trzeba, słać spiesznych do Królestwa Rafen, by przekazywać wieści na temat politycznych poczynań nowego królestwa.
Księstwo Sivardii
Przygoda Króla Magnara w czasie objazdu nowych ziem, gdzie zatrzymuje się na nocleg w skromnej wiejskiej chacie, którą na nocleg zajmuje wraz z przybocznym niezwykle silnym Svenem Turem. Podczas wieczerzy władca poczuł nudę, którą przełamał lubianą rozrywką i towarzystwem pospolitych poddanych, które z mocy prawa mu się należą. W tym zdarzeniu Król odkrywa różne swoje oblicza, jawi się jednak jako dobroduszny, łaskawy i hojny dla swoich nowych poddanych opiekun.
Cała chłopska rodzina krzątała się po izbie, spełniając nie tyle swoje obowiązki względem władcy, co będąc szczerze życzliwymi ludźmi. Kobiety podawały strawę i napitek. Już zaczęły gotować polewkę i piec nad ogniem na prędce ubitą kozę, by wieczorem cała świta króla mogła nasycić głód pieczystym. Gospodarz pomagał w rozsiodłaniu koni i rozmieszczaniu na nocleg drużynę wojów po gospodarczych zabudowaniach.
Gospodarstwo składało się z kilku drewnianych zabudowań z dachami pokrytymi strzechą i było proste i skromne, jak jego mieszkańcy. Zatłoczyło się na całym podwórzu i pobliskiej łące.
- Czyżby uda królowej były nocami zamknięte, jak bramy obronnego grodu? - zagadnął żartobliwie Sven alias Tur - przyboczny Magnara, patrząc jak drobne pośladki młodego króla Sivardii, intensywnie pracują, a wystające z boku szczupłe uda młodej wieśniaczki, kołyszą się niczym szarpane wiatrem gałęzie drzew.
Izba była skromna i pachniało w niej surowym, dopiero co ciosanym drewnem, stęchlizną i warzoną na ogniu strawą. Magnar uznał, że lepiej będzie spędzić noc pod nawet tak skromnym dachem, niż w podróżnym namiocie, w którym ostatnio zmarzł. Poddani mieli obowiązek ugościć władcę, więc korzystał z tej prerogatywy. Kiedy po przywitaniu gospodarzy, młodziutka białogłowa podawała mu marnej jakości piwo, już wiedział, że noc będzie raczej nieprzespana. A czy rozrywkowa? To się miało okazać - myślał gołowąs, pożądliwie spoglądając na niewinną Astrid, a tylko czasem ciesząc oczy kołyszącymi się pod koszulą sporymi cycami jej usłużnej matki.
Młody król stał właśnie przed topornym drewnianym stołem, na którym na plecach leżała młodziutka dziewczyna. Wciąż jęczała, czasem piszczała i wiła się, niczym węgorz w wiklinowej pułapce, na nierównych dechach blatu, na którym codziennie spożywa prostą strawę. Na szczęście przestała już płakać i prosić, by przestał, przywykła do przeszywającego ciało bólu, zdawanego przez rozsadzające ją przyrodzeniem Maganara, który cały nagi (no tylko w skórzanych butach, by nie brudzić sobie od klepiska stóp) kołysał majestatycznie biodrami, odzierając ofiarę z niewinności i wstydu.
Młodzian nawet nie próbował dochodzić, ile ta wieśniaczka mogła mieć wiosen. Ważne, że między udami miała już lekko porośnięte jasnymi włoskami to, co dawało mu satysfakcję i pozwalało zabić czas nudy, po całodziennym objeździe swojej nowej królewskiej domeny.
- Nie - zaprzeczył. - W tym względzie nie mogę narzekać - odpowiedział obojętnie towarzyszowi król. - Królowa chętnie gości mnie w swojej "komnacie." O ile biskup Adebald zezwoli - dopowiedział sarkastycznie, wyprowadzając towarzysza z błędnego osądu. Parsknął drwiąco na wzmiankę o kościelnym dostojniku i jego nakazach, by w dni postne pościć od wszystkiego, nie tylko strawy. - Tyle że... czasem czuję się, jakbym posiadał swoją matkę. To mi – zaznaczył - raczej niespieszno - zaśmiał się rubasznie, wytykając tym samym poważny wiek małżonki. - Zresztą, nie ma to jak nowe ciasne zakamarki – sięgnął do malutkich cycuszków dziewki, pomasował je i roześmiał się, nawet nie patrząc na przybocznego, który dzięki łaskawości pana, na posłaniu w kącie izby, też oddawał się uciechom, tyle że z matką dziewczyny.
Magnar patrzył na pełną mieszanych emocji twarzyczkę drobnej blondynki, która już sam nie wiedział, czy za to co jej robił, chciała go rozszarpać, czy może mocniej objąć udami, by jej to robił całą noc. Wzrok miała tak zacięty, tak drapieżny, jak broniąca miotu wilczyca, kiedy w pobliżu młodych pojawiał się jakiś intruz, emocje się w niej kotłowały. Zupełne przeciwieństwo matki, która teraz bez zahamowań jęczała z rozkoszy, serwowanej przez rycerza o iście byczym karku, kutasie również.
Ta prosta gospodyni wypinała pulchny tyłek Svenowi, między połami koszuli dyndały spore jak bukłaki z winem cyce, a jej stęknięcia i szarpane głośne wydechy odzwierciedlały rytm pracy wielkich umięśnionych pośladków, klęczącego za wieśniaczką zaprawionego w bojach rycerza.
Król przyglądał się chwilę widowisku i wysłuchał krótkiej sprośnej opowieści Svena z ostatniej wojennej kampanii, jak to Tur poczynał sobie z dwiema brankami, a moment później chwycił łydki swojej sikorki, oparł je o barki i chwytając wąską jak u osy talię dziewczyny, wsuwał się z powtarzalnością uderzającego o wrota dobywanego grodu tarana - powoli, ale mocno, aż docierał do dna ciasnego tunelu. Czuł niezwykle mocny ucisk mięśni pochwy, nieprzywykłych do goszczenia tak długiego i grubego obiektu, co wzmacniało w nim poczucie satysfakcji. Dziewka zmieniała grymasy twarzy, wciąż zaciskała zęby, a nieartykułowane dźwięki przeciskały się przez usta, odarte z początkowej siły ekspresji wywołanej niemocą, jakby ostrożnie, wręcz skrupulatnie kontrolowane, by czasem czymś nie urazić wielkiego pana. Ogromna maczuga króla rozpychała szczelinkę, a cały powstały w ciele młodziutkiej wieśniaczki ból, gdzieś musiał znaleźć ujście. Znajdował - w zaciskanych do czerwoności na krawędzi stołu drobnych dłoniach.
I nagle po izbie rozszedł się gromki ryk. To Tur dzikim zawołaniem, jak na dowodzoną kompanię rozjuszonych wojowników - głośnym: "Taaak! Właśnie taaak! Yahhh!", tryskał nasieniem na zad swojej towarzyszki zabaw, która schowała głowę w opartych na posłaniu ramionach. Wciąż pocierając ogromny członek, który nawet w jego, wielkiej jak patelnia dłoni, wyglądał niezwykle okazale. Ślizgał się czerwoną jak wiśnia główką po połyskującej spermą skórze, a drugą łapą poklepywał, jakby w podziękowaniu za dostarczenie ulgi, miękki pośladek zadowolonej ze spędzenia przyjemnych chwil kobieciny.
Tylko przy mężu grała oburzoną, nawet się stawiała, szarpała i lamentowała, ale kiedy obie z córką zostały juz same z gośćmi, dość łatwo pozwoliła sobie zarzucić kiecę na plecy i już na stojaka, przy palenisku, przyjąć rycerski miecz w pospolitą pochwę.
Po zaspokojeniu olbrzyma, roztrzęsiona przyjemnymi przeżyciami kobiecina, jakby nic, opuściła spódnicę i poprawiła biały czepiec, jakby to miało dodać jej dostojności i spowodować wcześniejszą sytuację za niebyłą. A później Tur zaczepił ją znowu.
Teraz to współczuła córce. Widziała początkową scenę, kiedy zdradzający niezdrowe zainteresowanie młódką władca, stanął przy przestraszonej Astrid i nakazał wydobyć ze spodni jego oręż i służyć należną mu z mocy prawa pomocą. Dziewczyna musiała pieścić dłonią młodego króla, a dzida rosła i rosła, aż sama Eva robiła wielkie oczy, choć wbijający się w nią, już od kilku chwil, kutas stojącego za nią Tura, był podobnych rozmiarów, a jej, przecież doświadczona i już wyrobiona, brocha odczuwała potęgę już niejednego męskiego organu. Widząc wtedy potężny korzeń władcy i przerażenie w oczach Astrid, bała się o córkę.
- Panie, może zastąpię córkę? - zaoferowała się. - Ona jeszcze taka sztywna i... nieruchawa. Nie ma za grosz polotu do cielesnych uciech – zachichotała, próbując odwrócić od niej uwagę, a nawet ją zdyskredytować. - Ona za młoda na królewskie berło - uśmiechała się życzliwie, próbując zwrócić na siebie uwagę zerknięciem na uwolnione spod koszuliny chyboczące się wciąż jędrne cyce. – Ale ja… - Tu nagle przerwał jej król słowami, których się nie spodziewała usłyszeć:
- Chłodno tu trochę - stwierdził, wciąż rytmicznie wciskając się w cichutko dyszącą Astrid, której szeroko rozwarte chude nogi bezwładnie zwisały ze stołu. - Najpierw dorzuć polano do ognia - zażyczył sobie, jakby to był warunek spełnienia prośby, dając tym samym gospodyni nadzieję na powodzenie jej planów.
Pani domu ochoczo wykonała polecenie i szybko na powrót stanęła obok króla. Spojrzała jeszcze na kawałek drewna, który został opleciony płomieniem, rozświetlającym teraz izbę.
- Wskakuj tutaj - poklepał blat po swojej prawej stronie rozbawiony młokos. - Sprawdzimy i twoją komorę - zaśmiał się, obracając głowę w stronę leżącego na posłaniu Svena, który wyczerpany figlami, tylko kiwnął głową na znak uznania dla pomysłu swojego pana.
- Dobry król powinien dobrze poznać swoich nowych poddanych - rzucił w przestrzeń i zaśmiał się wesołkowato zmęczony rycerz, sięgając przy tym po gliniany kubek z wodą.
- Biorąc ją po tobie, chyba mnie nawet nie poczuje - zaśmiał się ironicznie Magnar, patrząc na przeoraną już kuciapkę dorosłej kobiety, której srom był jakby sporo większy, a wargi tworzyły wyraźne fałdy i bardziej wystawały poza linię szczeliny.
- Takiej maczugi jak mój pan nie ma nikt w królestwie! - rzucił jak na wiwat Tur, odwdzięczając się miłym słowom młodego króla. - Albo nawet w Cesarstwie! - dodał.
Jeśli Eva myślała, że uchroni Astrid swoim zastępstwem, to bardzo się pomyliła. Król szybko sprowadził ją na ziemię. Tak. Dał odpocząć drobnej dziewczynie i korzystał z przykładnej gościnności matki, ale wciąż wracał do ciasnej cipki, by zwiększyć doznania. Teraz używał sobie na zmianę, raz luźniejszej, raz ciaśniejszej piczy, a wszystko to z miną rozkapryszonego i znudzonego tak pospolitą rozrywką króla.
Raz stał za pokaźną kafaryną stojącej w rozkroku i leżącej na brzuchu na stole Evy i gniótł jej tyłek niczym piekarz zaczyn, znikając maczugą w ukrytej pod pierzynką otłuszczonego ciała jamie, i to z zadziwiającą łatwością. Po chwili obejmował prawie całe szczuplutkie pośladki Astrid, a jego kutas zdawał się nadziewać na siebie młodą, jak w czasie tortur nadziewa się znienawidzonego wroga na zaostrzony pal. Sam był zdziwiony, że taki kutas się tam mieści. To musiały być jakieś czary, to było niewiarygodne. W przekonaniu władcy, dziewczyna nie stękała już z bólu, a tak samo jak przed chwilą jej matka - z rozkoszy.
- Panie! - zwróciła się błagalnie. - Ona jeszcze młoda. Oszczędź ją. Na dzieciaka za młoda i za wątła - przekonywała matka. - Z tak wąską miednicą nie podoła. Albo połóg ją nam zabierze. Tylko jedną ją mamy - dodała troskliwie, patrząc z należnym szacunkiem w twarz młodziana. - Jak coś, to jaśnie pan raczy... Znaczy się... ja przyjmę w siebie... - podsunęła pomysł, a zarazem ponowiła zawoalowaną prośbę, bo na twarzy władcy widziała już skupienie i zaciętość w dążeniu do ostatecznego spełnienia.
- Nie chcecie mieć potomka królewskiej krwi? - zapytał rozbawiony determinacją matki, jednocześnie zerkając na leżącego w kącie Tura, szukając u niego potwierdzenia udanego żartu, najlepiej głośnym śmiechem kompana.
- Panie, kto ją później zechce? - zapytał poważnie. - Z dzieciakiem? A przecież młoda i kwitnąca - wskazała oczami poruszającą się rytmicznie córę. - Już się za nią sąsiedzi rozglądają. Nawet młynarz pytał - zaznaczyła, podnosząc rangę swojej latorośli. - Już kilku wiano ze starym dogaduje - tłumaczyła dumna i przejęta zarazem.
Rankiem król ze świtą wyruszyli na dalszy objazd ziem.
Mina gospodarza, który cały dzień musiał usługiwać orszakowi, a noc przespać w stodole z kilkoma wojami, mówiła wiele - złość. Złość za psucie żony i córki, co nieszczęsny na dodatek słyszał, a wstyd potęgowały jeszcze sprośne komentarze całej przysłuchującej się figlom królewskiej drużyny. To przenikające do szpiku kości oburzenie, mieszało się z ulgą pozbycia się intruzów i wymuszaną niepamięcią ich obecności.
Eva stała w progu domu z zagadkową miną, obejmując troskliwie ramieniem, nie ukrywającej smutku i żalu do całego świata córkę. Matka wciąż czuła złość, ale zarazem radość.
Złość, ponieważ młody władca wielokrotnie wlewał swój nektar do pucharu Astrid, i nic nie pomagały prośby i błagania matki i córki o litość.
Odkąd Eva się obudziła obok zwalistego głośno chrapiącego rycerza, na wspomnienie bałamutnej nocy, gdzie jęki córki prawie nie ustawały i przeplatały się z jej pomrukami i wrzaskami, gardziła takim władcą i źle mu życzyła. Tak figlować? Bałamucić matkę i córkę pod jednym dachem? Miała nawet ochotę dosypać młodzianowi do porannej polewki suszone liście naparstnicy, by chociaż tak się odegrać, ale bała się zemsty świty młodzieńca.
Całe szczęście nie uczyniła żadnej głupoty, bo już po śniadaniu wiele się zmieniło.
A skąd radość? Radość czuła z racji ściskania w dłoni mieszka z kilkoma srebrnymi monetami zadośćuczynienia, które po posiłku, a tuż przed odjazdem, w imieniu Magnara, dyskretnie wcisnął jej jurny Tur, który w nocy też jej samej nie oszczędzał. Szybko sprawdziła zawartość skórzanej sakiewki i jej serce prawie wyskoczyło z piersi. Takiego majątku nie zgromadziliby przez kilka lat uprawiania całej ziemi i hodując zwierzęta, nawet po intratnej sprzedaży wszelkich nadwyżek.
W tych okolicznościach młody Magnar, nawet jeśli męczył Astrid pół nocy, jawił się gospodyni jako dobry i dbający o poddanych pan, w mniemaniu Evy nawet szlachetny, i co ważniejsze hojny. Nie zajmowała sobie już głowy ewentualną ciążą córki, która po przyjęciu w młode naczynie takiej ilości królewskiego nektaru, była raczej pewna. Młynarz nawet z nie swoim dzieciakiem chętnie przyjmie jej śliczną Astrid do siebie jako żonę. Gospodyni była piekielnie zmęczona, ale kiedy tylko pozwalała sobie na chwilę zadumy, uśmiechała się z tęsknotą do wspomnień. No w końcu ktoś przeorał jej żyzne pole jak trzeba, bo jej chłop nie dość, że robił to tylko po bożemu, to w tym względzie nie był pracowity, a i pług miał mizerny, nie to co ten byczy rycerz - oracz nad oracze.
Młodziutka Astrid stała jak słup i odprowadzała obojętnym wzrokiem, teraz dostojnie już prezentującego się na wspaniałym rumaku, młodego króla.
Pochwa ją piekła i swędziała, małe piersi zasiane były sińcami, pośladki również. Sama, kiedy tylko po pojawieniu się jutrzenki pobiegła do strumyka w lesie, by się obmyć, aż się tymi wszystkim śladami przeraziła.
Chciała zapomnieć tę noc, której prawie nie zmrużyła oka. Albo młodzian ją na przeróżne sposoby bałamucił, albo z nienawiści do tego potwora nie mogła zamknąć oczu, szukając sposobów na zemstę. Nawet miała ochotę wrazić w serce bezwzględnego władcy nóż do patroszenia ryb, albo wbić w lekko unoszącą się klatkę piersiową topór, którym ojciec rozbijał kloce na szczapy na rozpałkę. Ale co ona mogła? Gdyby cokolwiek stało się królowi, cała wioska poszłaby z dymem, a ludzi by powieszano, lub wyrżnięto.
Postanowiła jedno. Że nikomu nie zdradzi - matuli, nawet duchownemu, który w pobliskim kościele odprawiał co pewien czas mszę, że królewskie palce bawiły się nocą jej nieczystą dziurką. Szeptał jej wtedy do ucha różne sprośności, ona patrzyła jak rycerz rżnął jej zachwyconą tym matkę, samej czując w pochwie niezaspokojonego zwierza, a w drugim otworku palca, później dwa. Jej protesty, jak zwykle, nic nie przyniosły. Zdawało jej się, że jest niemową, albo że mówi w obcym niezrozumiałym przez nikogo języku, bo pan nie reagował.
Ukrywała jeszcze jedno, ale już przed samą sobą. Jurny pan wielokrotnie doprowadził ją do dziwnego, nigdy wcześniej nie doświadczanego, stanu, kiedy rzucane w stronę władcy obelgi i przekleństwa ustawały i zamieniały się w niewypowiedziane błagania, by jeszcze chwilę czynił swoje i broń Boże nie kończył. Wtedy po chwili rozsadzała ją boska energia, ona dla niepoznaki zapominając o bólu i wstydzie, milkła, a jej oczy spowijała mgiełka szczęścia. Właśnie wtedy miała pragnienie wydzierać się wniebogłosy, jak czyniła to często w drugim kącie sieni jej rozbawiona matka.
Księstwo Sivardii
Króla pochłonęły sprawy Królestwa, co powoduje zsyłanie nań nocnych mar, a bezsenność daje się we znaki. Niespodziewanie pojawia się też potrzeba, którą nie sposób zaspokoić o tak późnej porze. Królowa już twardo śpi w swojej komnacie, a Magnar szuka sposobu na odetchnięcie i upragniony sen. Śmiała wizja dającej ukojenie rozbudzonym zmysłom ulgi, popycha go do niecodziennego spaceru po zamkowych korytarzach. W ciemnej komnacie dochodzi do pewnego sekretnego, co by nie było, ryzykownego spotkania.
Magnar miał ostatnimi dniami wiele spraw na głowie. Wprowadzał zmiany w organizacyjne w porcie, musiał uporządkować sprawy celne i dopilnować rozbudowy floty handlowej i wojennej. Wszystko za namową ojca, który podsuwał mu kolejne pomysły i sposoby ich realizacji, co syn czynił, ale niektóre na swój autorski sposób lub korzystając z mądrych rad czerpiących z handlu zyski kupców. Dzięki temu dochody do królewskiego skarbca miały wzrosnąć, ale też zarobki żeglugowych potentatów, co pozwalało wprowadzić reformy bez większych niepokojów.
Młody król wiedział, że w Górach Strzelistych w południowej części Sivardii już ruszyło wydobycie cennego kruszcu, niestety na tych złotonośnych terenach oddanych w posagu Brunhildy Królestwu Rafen, położył łapę jego ojciec. Dlatego Magnar poczynił pewne kroki, zasięgnął języka sprowadzonych z sąsiednich księstw gwarków i bardzo mu się to opłaciło. Przypadkiem na terenach Sivardii wykryto niezwykle bogate pokłady rud żelaza i miedzi, złota również, choć to produkcja stali miała uczynić Sivardię bogatym i ważnym partnerem handlowym znacznej części Cesarstwa Altory. Jednak zanim poczyni kroki ku temu, by rozpocząć wydobycie, młody król musiał militarnie zabezpieczyć Królestwo, zwiększając zaciąg wojska, by sąsiedzi nie myśleli o przejęciu bogactw jego ziemi. Była to skomplikowana operacja, bo Magnar nie chciał ryzykować żadną wojną ze wschodnimi sąsiadami, którzy mogli opatrznie zrozumieć zbrojenie się sąsiada, jako chęć ekspansji na ich terytoria. Ruszyły więc poselstwa do Związku Plemion, cisi ludzie przekonywali, gromady plemienne, że to groźba morskiej inwazji Normanów z północy wymusza na Sivardii wzmocnienie garnizonów.
Młody król miał już dość państwowych spraw. Od wielu dni miał problemy ze snem. Dziś wciąż nie mógł zasnąć, choć była późna noc, a wcześniej wypił cały gąsior słodkiego wina, a i podjadł dobrze. Przez chwilę tylko poczuł ciężar powiek, które chciały już opaść niczym kratownica zamykanej na noc głównej bramy miasta. Ale wtedy znowu wyrwały go z ospałego stanu kolejne plany i wizje, które miały pomóc wzmocnić kraj i swoją, niedocenianą przez ojca, pozycję.
I naszła go ochota na cielesne uciechy. Już wiedział, że bez uzyskania satysfakcji, na pewno nie zaśnie. Nie teraz, kiedy pod pościelą prężył się wielki kutas, twardy jak skała.
Z małżonką tego nie uzgadniał, więc już pewnie spokojnie spała w swojej komnacie. Zresztą dzisiaj był piątek, a to dzień nieprzystający tak żarliwej owieczce na harce w alkowie. Magnar czasem miał dość tych nakazów i zakazów, które biskup Adebald kładł do głowy królowej, a ta pokornie wsłuchiwała się w nawet najdziwniejsze kazania. Nie chciał się narazić na marudzenie żony, która zbudzona z głębokiego snu niezapowiedzianymi zachciankami męża, potrafiła zrzędzić i zrzędzić, a wtedy z cielesnych uciech pozostawała tylko chwilowa, czasem wręcz wątpliwa satysfakcja. Tym bardziej, że w nocy, w dniach, w których "nie odwiedzał" małżonki, towarzyszyła swojej pani Mari, w chłodne noce pilnująca ognia, czasem posługując w przypadku pojawienia się nagłej potrzeby, lub podając wodę.
Służki na zamku były mało atrakcyjne, co było chyba celowy zabiegiem Brunhildy, by te nie kusiły chłopaka. Tylko Mari mu się co nieco uśmiechała, bo twarz miała miłą oku, figurę zgrabną, a cycka sporego, tyle że była zaufaną królowej, co utrudniało podchody. Co prawda posiadł ją kilka razy i zakazał pisnąć choć słowo, grożąc chłostą, a nawet darciem z niej pasów, ale starał się w tym względzie nie przesadzać, by nie uczynić sobie w niej wroga.
No ale jak? - bolał nad losem, gładząc przyrodzenie. Królewskie berło prężyło się jak te prawdziwe - zdobione amestytami o barwie szumiącego w pogodny dzień morza, które dzierżył w czasie ważnych audiencji. Zaczęło mu to mocno doskwierać i wręcz irytować.
Wyskoczył z łoża, by przejść i przewietrzyć głowę, może i wzwód uda się pokonać krótkim spacerem po zamku.
- Ciii! - nakrył usta śpiącej przy palenisku w królewskiej sypialni na prowizorycznym posłaniu służki.
Wsunął się pod derkę i od razu szukał dłonią właściwego miejsca.
- Panie! Co jest..? - nie dokończyła wybudzona, bo znowu wcisnął jej utworzony z palców knebel w usta.
- Mówiłem ciii! - szeptał poirytowany. - Rozchyl uda - nakazał zdeterminowanym nieznoszącym sprzeciwu głosem, a jego szept zabrzmiał jak groźba przychodzącego po jej duszę demona.
- Panie, nie – westchnęła, broniąc się przed nazbyt śmiałym zachowaniem władcy. - Ostatnio mnie tak bolało - zaprotestowała, choć aż tak źle, jak mówiła, nie było. Po prostu nie chciała ryzykować kary, która bezwzględnie by na nią spadła, gdyby królowa się przebudziła. Już ostatnim razem, kiedy pani nie mogła jej znaleźć, patrzyła na nią podejrzliwie. A ona wtedy, chwilę wcześniej, stojąc w pachnącej świeżym wypiekiem komorze na chleb za ścianą hallu, przyjmowała królewską maczugę, wprawiając drewniane regały w chybotanie i ciche stukanie. Ale jej wtedy dogodził!
- Przestań! - warknął. - Rozkładaj! – szepnął zbulwersowany jej opieszałością.
Panikująca Mari nerwowo zerkała na zakryte kotarami łoże, w którym spała Brunhilda, a serce zaczęło jej wręcz słyszalnie łomotać. Z obawami rozsunęła nogi i podciągnęła sukmanę. Dziękowała sobie, że nie dołożyła drewna do kominka, bo dzięki temu pomieszczenie spowijał półmrok, choć niewyraźne cienie tańczyły na przeciwległej ścianie. Szybko jeszcze nałożyła sporą ilość śliny na swoją piczkę, bo już kiedyś doświadczyła efektów zaniechania tego zabiegu.
Jęknęła głośno, nawet pomimo zablokowania ust silną dłonią gościa, a echo odbijało odgłos jak w głębokiej studni na dziedzińcu, do której czasem krzyczała zabawne rymowanki. Jej ciało wyprężyło się w lekki łuk, a nogi spięły się z powodu przeszywającego ciało bólem impulsu. Król właśnie wprowadził w nią swój korzeń.
Magnar powoli, ale rytmicznie suwał się po ciele leżącej pod nim młodej służki, zastygając na moment, kiedy tylko wbił się po samo dno ciasnego tunelu. Nie spieszył się, bo dziewka przyjemnie pachniała kuchennymi przyprawami i ziołami, co mu się podobało.
Kiedy leżał za nią na boku i wypychał biodra ku jej zgrabniutkiej dupci, wpełznął dłonią pod koszulę i miętosił na zmianę, raz jedną, raz drugą, słusznego rozmiaru piersi - jędrne, sprężyste, o twardych jak kamyczki sutkach. Mari w tym czasie wydobywające się z gardła - dyszenia i stęknięcia, tłumiła, zagryzając kostki swoich palców, przeżywając istną emocjonalne pustoszące jej zmysły nawałnicę. Od strachu, obaw, po błogą obojętność i wyswobadzającą z pęt doczesnego świata rozkosz. Królewski kutas nadziewał ją tak dobrze, tak rytmicznie, że nawet jak patrzyła w stronę łoża, gdzie spała jej pani, było, jakby nie widziała zagrożenia. Wszystko przysłaniała jej wszechogarniająca chuć. Teraz jej pani mogłaby nawet patrzeć, a ona nie pozwoliłaby królowi przestać. Dziewczynie było już wszystko jedno, nawet już chłostę by zniosła.
- Yhmmm! Ach! - W pogrążonej w ciszy i półmroku izbie, nagle z gardła dziewczyny wydobyły się głośne dźwięki, przypominające skowyt, zbliżającej się do niczego nieświadomej ofiary strzygi, która już bawiła się ludzkim strachem. Mari aż sama zakryła usta drobną dłonią, jakby chciała te odgłosy z powrotem wcisnąć w usta, lub przynajmniej zablokować kolejne. Sama dostrzegła ich moc.
- Cicho mówiłem! - napomniał dziewczynę skupiony na pchnięciach Magnar i z ukosa spojrzał podejrzliwie w stronę kurtyn łoża.
- Nie da się, panie - dysząc, tym razem bardzo cicho, wyszeptała usprawiedliwienie. - On taki duży, a moja aaah! –musiała przerwać, bo przeszył ją niebywale mocny impuls – a moja taka biedna teraz - wytłumaczyła, zagryzając zębami dolną wargę, marszcząc czoło w grymasie zmieszanej z bólem rozkoszy i płomiennie wpatrując się w oczy młokosa, bo kutas znowu wypełnił ją całą.
Kiedy siedząc na kochanku, cicho klepała pośladkami o uda króla, kiedy skakała na kochanku, zatracając się czasem w wykonywaniu okrężnych ruchów bioder, już nawet nie rozglądała się dookoła, tylko pilnowała, by być cicho. Z jej ust już sporadycznie wyrywały się niekontrolowane dźwięki, westchnięcia i pomruki.
Młody Magnar leżał na plecach i patrzył na determinację zaufanej służki, która chciała uszczęśliwić już nie tylko króla, ale też kolejny już raz siebie. Już dwakroć czuł skurcze pochwy na swoim buzdyganie i widział mętny wzrok Marii, co zbywał cwaniackim uśmiechem.
- Panie - zwróciła mu uwagę - tam nie! - szepnęła onieśmielona, oburzona jego impertynencją, w dodatku przestraszona zakazaną przez księży fanaberią. Wiedziała, że nie może podnieść alarmu, ani głośniej protestować, ale musiała jakoś zareagować.
- Rób swoje - przywołał ją do porządku obojętnym na jej skargę głosem i jak planował, wcisnął jej środkowy palec w pomarszczony otworek, nie przejmując się wzburzeniem dziewczyny.
Kilka chwil bawił się ciasną dziurką, pulsacyjnie wkładał kłykieć, ale zrezygnował, przestało go to bawić, bo Mari wciąż szarpała biodrami. W dodatku pozycja nie była wygodna do wprowadzania tego typu atrakcji, a i ogólne warunki nie pozwalały na zbytnie uleganie fantazji. Znowu zerknął w stronę łoża, skąd dochodziło ciche pochrapywanie małżonki.
Służka leżała pod nim na brzuchu z rozchylonymi szeroko nogami, a on opierając się o posłanie wyprostowanymi ramionami, wciąż spinał pośladki, celując w szczyt rozwidlenia szczupłych ud. Wdzierał się w pochwę wręcz szaleńczo, bo już czuł zbliżające się spełnienie. Kiedy na jego rozkaz klęknęła i posłusznie wypięła mu dupcię, już był pewny, że kilka wsadów po same jądra przeniesie go do krainy szczęścia, a później pozwoli rychło zasnąć. Jednak najpierw rozchylił półdupki i przyjrzał się powstałemu po długiej penetracji jaskini kraterowi. W półmroku wyglądał jak ocembrowana czarna dziura studni. Zatopił miecz w śliskiej otulinie, a dziewucha aż pisnęła, kiedy tylko jądra uderzyły o wzgórek łonowy i zwieńczenie warg sromowych, niczym burzące mury elementy wojskowej machiny.
Magnar patrzył w palenisko jak dogasa ogień, jak popiół już tylko się żarzył, przeskakującego jeszcze chwilę temu po niedopalonych resztkach polana płomienia, już nie było wcale. Trzymał zgrabne pośladki Marii i teraz nasuwał ją na swoją dzidę, sam nie wykonując już ruchów bioder. Podziwiał cienie zespalających ich ze sobą organów i zachodził w głowę, jak to możliwe, by taki miecz mieścił w kobiecie. Szczytował bezgłośnie, zalewając porośnięte włosami krocze i gładkie wnętrza ud Marii, po czym strudzony wstał i bez słowa opuścił komnatę.
Mari leżała półnago pod skromną derką, pełniącą rolę pościeli. Wciąż była rozgrzana, nie czuła chłodu, tym bardziej, że dorzuciła do ognia, którego poświata powodowała mienienie się spermy na jej ciele, jak refleksy powodowane promieniami słońca na lekko wzburzonej tafli morza. Lubiła zaglądać pod okrycie i podziwiać swój trochę teraz obolały klejnocik. Nasienie spływało po udach, lepiło się do pośladków i włosów łonowych, które przyjmując wilgoć, przykleiły się do okolicy wzgórka niczym wyrzucone w czasie sztormu na plażę splątane wodorosty sałaty morskiej lub morszczynu. Dziewczyna, jakby odruchowo, wmasowała królewską esencję w swoje futerko, posmakowała też słonawego nektaru, który smakował podobnie jak każdy do tej pory jej znany. Po chwil, w tajemnicy przed całym światem i niezwykłą ekscytacją, zbierała każdą napotkaną kroplę i wręcz zlizywała ją z palców, jak czasem czyniła to w kuchni z resztkami szykowanych na desery mas. Wierzyła, że sperma pomazańca bożego przyniesie jej to szczęście i powodzenie w życiu. Przecież niewiele niewiast mogło szczycić się figlowaniem z królem. Nie ze stajennymi pachołkami, nie z czeladnikami, nie z podobnymi jej stanowi mężczyznami. Nawet nie z dworskimi dostojnikami, co było już dla takich dziewek nobilitacją, a z samym królem.
Leżała rozanielona, trącała czasem swoje gniazdko, nie przejmując się czekającą ją wkrótce spowiedzią. Kiedy klecha usłyszy, że znowu posiadł ją sam król, jak zawsze srogim głosem nakaże jej milczenie i zada surową pokutę. No chyba że… pozwoli księżulkowi na poczynienie pewnych dyskretnych oczyszczających ją z grzechu cudzołóstwa obrzędów w prywatnej izbie plebanii, by jej żal za grzechy był milszy Panu, a i Jego łaska większa. Mari już od pewnego czasu korzystała z tej formy pokuty i zadośćuczynienia Najwyższemu. Powodowany męskimi słabościami katabas nie był w tym względzie zbyt wymagający, a i obrzędowy sprzęt miał skromny. Wolała już te kilka chwil trwające spotkanie na osobności, niż godzinami klepać zdrowaśki i umartwiać kolana chłodem kościelnej posadzki.
Cdn.