Rzeźbiarz
27 października 2014
Szacowany czas lektury: 6 min
To moje pierwsze opowiadanie od bardzo dawna i jeśli wyda wam się trochę dziwne, to dobrze, tak ma być.
Krytykujcie i wytykajcie błędy, będę wiedział co poprawiać.
Życzę przyjemnej lektury.
Kropla wosku nie zdążyła dotrzeć do stołu. Zastygła gdzieś w połowie drogi i żadna siła już jej stamtąd nie ruszy. Czy jest jej żal? Czy rozpacza, że nie dotarła do celu swojej podróży? A może pisane jej było zatrzymać się tu właśnie, w tym miejscu, nie wyżej, nie niżej, dokładnie tu. Jakież to ma znaczenie? Dlaczego w ogóle postanowiła wyruszyć w tą podróż, która nie mogła się skończyć szczęśliwie? Czy pchana jakąś niewidoczną siłą wyruszyła ku swemu przeznaczeniu, świadoma swej życiowej porażki? Skazana na żywot z brzemieniem tylu błędów, tak strasznych, że nawet Stwórca nie chce przykładać ręki do ich odpuszczenia. Wyruszyła i zamarła w połowie drogi, zastygła. Czy wciąż żyje? Czy tylko trwa w pozbawionej sensu stagnacji? Ach gdyby tylko nie zachciała zapłonąć, żyłaby sobie spokojnie przy samym knocie, w miejscu pełnym szczęścia, zrozumienia, szczęśliwości. Ale nie. Narodziła się gdzieś głęboko w niej ta iskra, ta świadomość, że wszystko może wyglądać inaczej, że stać ją na coś więcej. Ta ambicja przerodziła iskrę w płomień, a płomień... Płomień okazał się być zbyt silny, kropla była zbyt blisko by tylko cieszyć się światłem i ciepłem. Skazana na samotną podróż do miejsca skąd już nie ma odwrotu. Widzisz Jane, to tylko niewielka kropla wosku, ale z jakże ludzkim cierpieniem, skrytym gdzieś głęboko... Moja Droga kolacja Ci stygnie, czemu nic nie jesz? Zanudziłem Cię moim wywodem? Wybacz mi Najdroższa. Jak zwykle uciekam w świat fantazji, a przecież powinienem zająć się Tobą. Dopij chociaż wino, niewiele nam go już zostało więc delektuj się nim póki możesz. Nawet nie tknęłaś sałatki, przecież uwielbiasz zieleninę. Nie rób mi tej przykrości. Wiesz, że gotuję dla Ciebie zawsze z wielką przyjemnością. No dobrze, skoro nie jesteś głodna nie będę Cię zmuszał. Zostaw wszystko na stole potem posprzątam, ja idę pod prysznic.
Ach nie ma to jak gorąca woda spływająca po zmęczonych barkach, plecach, dłoniach. Człowiek cały dzień marzy o tej jednej błogiej chwili, kiedy na skórze pojawia się przyjemny dreszczyk, a wszechobecna para zasłania wszystko wokół. Ten mistyczny klimat potrafią docenić tylko niektórzy. Świat jest pełen niesamowitości, to tylko ludzie są ślepi na te małe dary od losu, nie potrafią się nimi cieszyć. Ileż to radości daje takie przeżycie? Dla jednych to zwykła kąpiel, rutynowe zajęcie, element kulturowego tworu jakim jest codzienna ablucja. Dla tych nielicznych to przeżycie graniczące z najwyższą rozkoszą, kiedy każda komórka ich ciał wznosi ekstatyczne dzięki ku niebu, a myśli biegną wciąż wyżej i wyżej. My na szczęście należymy do tej garstki, która dostrzega to co niedostrzegalne. Zaglądamy w przyszłość, w niematerialność, razem, ku gwiazdom. Jedno z niewielu miejsc gdzie nie wstydzimy się siebie, gdzie możemy być całkiem nadzy i swobodni, gdzie nic nie jest krępujące czy dziwne, a wręcz przeciwnie, naturalne, szczere, otwarte na nowe doznania... Poczekaj Kochana umyję Ci plecy, wiem jak to lubisz, uwielbiam jak mruczysz gdy rękoma zataczam kręgi na Twoich plecach, barkach, ramionach. Gdy delikatnie masuję Twoje pośladki, gdy przywieram do Ciebie całym ciałem, a moje dłonie, pieszczą Twój płaski brzuszek. Tak, wiem jak bardzo jesteś tego spragniona, jak niewyobrażalnie bardzo pragniesz bym objął dłońmi Twoje piękne, pełne, piersi. Wiem że kochasz gdy je ugniatam, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Twój cichy jęk, Twój urywany oddech jest dla mnie największą satysfakcją. Wyginasz ciało w łuk i lekko przygryzasz wargę gdy bawię się Twoimi sutkami. Odchylasz głowę do tyłu i opierasz ją na moim ramieniu, a ja całuję Twoją szyję, kocham ten aksamit, Twą skórę muskać ustami, językiem. Bogowie musieli nas naprawdę bardzo kochać skoro stworzyli nas tak pięknymi, tak tęsknymi, tak bardzo pragnącymi miłości, tej otrzymywanej jak i tej która dajemy. Ten przepiękny akt najwyższego szczęścia. Ta symfonia dźwięków. Ten szalony błysk w oczach. Już wiem czego pragniesz, widzę to w Tobie, Twoje ciało domaga się mojej uwagi w pewnym miejscu już od jakiegoś czasu. Czuję Twój zapach, przepiękne perfumy Twoich feromonów, kuszą, szepczą, przyciągają. Zjeżdżam więc niżej, tam gdzie wołają mnie nasze zmysły. Ale nie spieszę się, chcę dać Ci jak najwięcej rozkoszy, jak najwięcej z siebie. Mój język tak gorący, tak zwinny, tak spragniony Twojej skóry, Twoich warg, wije się po ciele, zatacza pętle i kółeczka, robi salta, skacze to tu, to tam, chce być wszędzie jednocześnie. To szaleństwo. Jesteś moją Boginią, moją Muzą, instrumentem, na którym gram najwspanialsze symfonie, płótnem, na którym maluję rajskie krajobrazy. Jesteś ogrodem z najwspanialszym, lecz wcale nie zakazanym kwiatem. Ta przepiękna, wonna, delikatna, róża. Jej płatki są tak delikatne, tak piękne, są tworem idealnym, sztuką samą w sobie. Twój kwiat roztacza najwspanialszą woń tego świata. Garną się do niej wszystkie stworzenia, inne kwiaty zazdroszczą Tobie tej najczystszej, rajskiej woni. Tego idealnego obrazu dopełnia nektar, który skrywasz w swym wnętrzu i tylko czasami dasz mi go zasmakować. Jestem prawdziwym szczęściarzem, wiesz Jane? Bo ten najsłodszy miód jest tylko mój, tylko ja mogę go spijać i nikt inny. Uwielbiam gdy czuję jego smak, zapach, lepkość. Gdy smakuję go najpierw powoli, delektuję się tym najwspanialszym skarbem, a potem z dziką zawziętością zlizuję go z Twoich płatków, z Twojego wnętrza. A wszystko to po to by odkryć diament prawdziwie ukryty, jedną niewielką perłę, ukrytą wśród płatków. Tak niepozorna, a jakże cenna, jak bardzo upragniona, tak przeze mnie jak i przez Ciebie. Wysuwasz biodra w moją stronę, plecy odchylasz do tyłu, przytrzymujesz się mokrych ścian i starasz nie przewrócić gdy mój język odnajdzie ten klejnot koronny, gdy zaczyna z nim taniec rozkoszy, taniec, z którego nie ma już odwrotu. Ta pierwotna dzika siła, która drzemie gdzieś głęboko w Tobie prze ku górze, ku światłu, ku niebu. Aż wreszcie wybucha wulkan pragnień, emocji, żądzy, pożądania. Jeden, długi, potężny rozbłysk jakby na niebie świeciły tysiące słońc. Jeden długi, dziki krzyk. I zapada cisza, przerywana tylko szmerem płynącej wody.
Uwielbiam to świeże, rześkie, górskie powietrze, zwłaszcza o poranku. Czasami sobie myślę, że spieprzyliśmy czas dany nam na Ziemi. Mózg wygrał nad instynktem, nad zębami, pazurami i grubym futrem. Zbudowaliśmy wielką cywilizację, przy okazji mordując siebie nawzajem i właściwie wyszło na to, że i tak najlepiej czujemy się gdzieś głęboko w górach, w głuszy, wśród szumu drzew. Nienawidzę ludzi. Nienawidzę ich do tego stopnia, że żałuję, że sam urodziłem się człowiekiem. Ale z drugiej strony cieszę się, że nim jestem. Sam zbudowałem ten dom, od fundamentów po dach, zadbałem o wszystko byle tylko żyć tutaj samotnie, żeby nie brakowało mi niczego. Gdy jestem głodny – poluję, gdy jestem spragniony – piję wodę z pobliskiego strumienia, gdy marznę – palę drwami w kominku. Żyję w zgodzie z naturą i w zgodzie z sobą, ale nie stworzyłbym tego wszystkiego bez ludzkich osiągnięć. Nie mielibyśmy ciepłej wody pod prysznicem gdyby nie źródła geotermalne. Nie polowałbym tak dobrze gdyby nie strzelba, kule, proch. Jestem skazany na bycie człowiekiem, więc dlaczego nie miałbym korzystać z tego co stworzył mój gatunek? Co nie oznacza, że muszę żyć wśród ludzi. Wybrałem samotność, tylko ja, góry, las, strumień. Ale do jasnej cholery człowiek jest zwierzęciem stadnym! Dlatego pojawiłaś się Ty Jane. Żebym nie zapomniał jak brzmi ludzki głos, żebym nie zatracił gdzieś w sobie ludzkich odruchów i uczuć. Żebym pamiętał czym jest szczęście, miłość, seks. Cieszę się, że mogę wieczorami położyć się obok Ciebie przy kominku i patrzeć w ogień, jak kiedyś nasi przodkowie. Widzisz Kochana, gdyby nie Ty, gadałbym chyba do drzew. Chociaż to wcale nie byłoby takie najgorsze. Bo z kim, jak nie z Tobą zasypiałbym i budził się co rano? Z kim? Chyba tylko z górskim wiatrem, szmerem strumienia i wspomnieniami przeszłości... Wiesz co, Jane? Uwielbiam to świeże, rześkie, górskie powietrze, zwłaszcza o poranku. Powiem Ci, że nachodzą mnie czasem dziwne myśli. Zastanawiam się ostatnio, czy Ty w ogóle mnie kochasz? Czy masz po prostu serce z kamienia...