Przeszłość nigdy nie znika (I)
1 sierpnia 2014
Szacowany czas lektury: 11 min
Witam wszystkich serdecznie! Pokątnych czytam od dłuższego czasu (rok? dwa? sama już nie wiem), ale dopiero teraz postanowiłam sama coś napisać i wrzucić. Jest to pierwsze opowiadanie, które napisałam od skończenia liceum czyli od... 2 lat :D A zdecydowałam się na to, bo kiedyś po prostu lubiłam pisać :)
Liczę na szczerą opinię i krytykę, żeby wiedzieć co poprawiać :)
Idę tam i sama nie wiem co robię. Ta sama długa, znajoma ulica, te same znajome domy, ten sam błogi spokój. Idę tam i zastanawiam się czy to dobry pomysł. A jednak coś się zmieniło, w końcu tyle czasu minęło. Nie czuję się już częścią tego miejsca, nikt mi nie macha, minęłam dwie osoby – żadnej nie znałam - i jakoś... smutno się robi. Idę tam i jestem równocześnie pełna szczęścia i obaw. Może jednak zawrócę? Nie, już za późno, stoję pod drzwiami. Naciskam dzwonek i czekam...
W końcu otwiera mi uśmiechnięta kobieta ubrana w płócienne szorty i zwykły biały podkoszulek, automatycznie zaczynam się z nią porównywać. Trzeba przyznać, że jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami. Ona jest niska, drobna, ma ciemne oczy i ciemne włosy spięte w niedbałego kucyka, ja jestem bladą, wysoką blondynką, z kręconymi włosami do ramion, o niebieskich oczach. Większość osób uznałaby ją pewnie za piękną - symetryczne rysy twarzy, klasyczna uroda, ciepłe oczy. Ja też jestem atrakcyjna, wiem o tym, podobam się mężczyznom ale moja uroda jest raczej nietypowa, mam duże, lekko asymetryczne oczy, duże, pełne i ładnie wykrojone usta, nos jest zadarty, mały i dosyć szeroki. Wiem, że jest we mnie coś magnetyzującego, coś co przyciąga mężczyzn, nawet jeśli nie jest to nieskazitelna uroda. Tę kobietę można uznać bez wątpienia za atrakcyjniejszą ode mnie. Zastanawiam się ile może mieć lat, wygląda mniej więcej na moją rówieśnicę. Czyli trochę przed trzydziestką? Nieważne w sumie.
Sprawia wrażenie sympatycznej a jednak na jej widok uśmiech spełza mi z twarzy. Dlaczego otwiera mi kobieta? W dodatku nieznajoma. Przecież nie pomyliłam domów, może się wyprowadził? Nie, niemożliwe, po ogrodzie biega jego ukochany pies – Grimer, nie wyprowadziłby się bez niego. Nie oddałby go. Czyli... nadal tu mieszka, a otwiera mi kobieta... czuję jak zaciska mi się żołądek, serca przyspiesza, krew odpływa z twarzy a jednak próbuję stwarzać chociaż pozory że wszystko w porządku. Stoję już od 10 sekund z otwartymi ustami, kiedy stwierdzam, że chyba wypada coś powiedzieć.
- Yy... cześć – jasne, idealne powitanie, jeszcze nic konkretnego nie powiedziałam a już mam ochotę uderzyć głową o ścianę.
- Cześć... my się znamy? Może w czymś pomóc?
- Nie znamy, zastanawiam się... Mieszkasz tu? To znaczy PANI. Czy PANI tu mieszka?
- Tak, mieszkam. – Przerażenie rośnie i rośnie, dlaczego zastaję tutaj kobietę, dlaczego ona tu mieszka, i przede wszystkim dlaczego nie pomyślałam o tym, że może się tak stać? - Możesz mówić na „ty”- ciemnowłosa kontynuuje - jesteśmy przecież w podobnym wieku a tak wygodniej. Martyna jestem, szukasz kogoś?
- Nie... to znaczy... tak! Kiedyś, kilka lat temu, mieszkał tutaj Wojtek. Wojtek Cioch. Mieszka tutaj nadal?
- Mieszka, powinien być za parę minut. A ty jesteś... ?
- Julia, jego... - zawahałam się. Jego kto? Narzeczona? Była narzeczona? W sumie nigdy nie zerwaliśmy. – Jego stara znajoma – w końcu decyduję się powiedzieć. Po moich słowach zauważam zmianę w jej twarzy. Przestaje się uśmiechać, cała się spina, mam wrażenie, że w ostatniej chwili się powstrzymuje przed zatrzaśnięciem drzwi. No tak, podejrzewam, że moje imię nie jest jej obce. I ma prawo być przerażona widząc mnie na swoim progu. Sądzę, że o mnie słyszała, ale nigdy nie spodziewała się ujrzeć, szczególnie w takich okolicznościach - po prostu stojącą na progu. Martyna nic nie mówi tylko milczy i patrzy na mnie pytającym wzrokiem, jakby jednocześnie oceniając. Postanawiam pociągnąć dalej rozmowę.
- Wynajmujesz któryś z pokoi? – powiedz, że tak. Powiedz, że tak. Nadzieja umiera ostatnia.
- Nie, wprowadziłam się pół roku temu. Jestem narzeczoną Wojtka – mówi stanowczo i jakby z satysfakcją. No i nadzieja matką głupich. Narzeczoną. Wojtek, mój Wojtek ma narzeczoną. Zapomniał o mnie już całkiem? Nie potrafię w to uwierzyć, myślałam że... że nie tak łatwo o mnie zapomnieć, szczególnie jemu. Słysząc to tak wprost, już ostatecznie, bez miejsca na wątpliwości i nadzieję opieram się o ścianę obok drzwi, osuwam po niej i siedząc na ziemi zaczynam po prostu płakać jak głupia. Czemu? Czemu tego nie przewidziałam?
Muszę stąd iść, muszę uciekać zanim... usłyszałam podjeżdżający samochód. Czyli już za późno. Świetnie. Podnoszę głowę i widzę go – te same ciemne włosy w kompletnym nieładzie, te same ciemne oczy pełne pewności siebie, to samo dobrze wyrzeźbione ciało i nonszalancki a jednocześnie przyjazny uśmiech, i coś jeszcze – to samo uczucie ciepła w moim sercu na jego widok. Coś, czego nie czułam od prawie 4 lat. Stoi tam w garniturze, pewnie wraca z pracy, i szuka kluczy po kieszeniach. Och, jak ja znam to jego roztrzepanie! Ciągłe szukanie kluczy, portfela i telefonu. Czyli to też się nie zmieniło, czuję się w pewien sposób wzruszona a w moich oczach pojawia się jeszcze więcej łez. Tymczasem Wojtek znajduje klucze i zamyka samochód po czym podnosi głowę, macha Martynie, spogląda na mnie i zamiera. Klucze mu wypadają z ręki i stoi przez kilkanaście sekund bez słowa, tylko się patrzy. Stoimy tak w trójkę, w ciszy, a każde z nas ma w głowie niemy krzyk. W końcu Wojtek otwiera usta i mówi tylko:
- Julka – a po jego policzku spływa łza. Drugi raz w życiu widzę łzy w jego oczach, pierwszy raz był 10 lat temu, kiedy płakał nad trumną swojego ojca, a ja trzymałam go za rękę.
- Tak. – Nie mam sił powiedzieć nic więcej.
- Co ty tu robisz?
- Ja... pomyślałam, że cię odwiedzę. I że się przywitam. Ale jeśli nie masz ochoty to po prostu wrócę. Tylko... dawno się nie widzieliśmy i... chciałam wiedzieć co u ciebie.
- Chciałaś... wiedzieć... co... u mnie... ? Czyś ty do reszty zwariowała?! Uważasz, że możesz przychodzić tutaj jak gdyby nigdy nic „przywitać się”, po tym jak zniknęłaś bez słowa 4 lata temu? Po tym jak jednego dnia namiętnie się kochaliśmy i planowaliśmy wspólne życie, a następnego dnia wyjechałaś i nikt nie wiedział dokąd i po co? Zostawiłaś tylko cholerną, nic nie wyjaśniającą karteczkę! Nie wiedziałem nawet czy żyjesz! Przez 2,5 roku nie wychodziłem z domu, tysiące razy oglądałem nasze zdjęcia, tysiące razy szukałem w smsach wskazówek, wspominałem rozmowy i zastanawiałem się, co mi umknęło! Zmarnowałem prawie 3 lata swojego życia na szukanie ciebie, albo chociaż informacje gdzie jesteś, czy jesteś bezpieczna, CZY ŻYJESZ, żebyś kiedy wreszcie ułożyłem sobie życie pojawiła się na progu mojego domu SIĘ PRZYWITAĆ! Na co liczyłaś? Że nagle będzie jakby nic się nie zmieniło? Że siedzę sam i tylko czekam na twój powrót? Te czasy już minęły. – W jego słowach było tyle goryczy, że w czasie, kiedy to mówił po moich policzkach płynęło coraz więcej łez, coraz bardziej bolało mnie serce. Miał rację. A jednak... liczyłam, że się na mój widok ucieszy. Idiotka, idiotka, idiotka. Nie powinnam tu przychodzić.
- Przepraszam, rozumiem cię, wrócę już.
- Masz za co. I dobry pomysł – idź już.
- Jasne. To... pa
Odwraca się i wchodzi do domu. A ja zaczynam biec, nie myśląc nawet o tym czy w dobrą stronę, chcąc tylko znaleźć auto i jak najszybciej dotrzeć do domu. Postanawiam, że dzisiaj się upiję, zjem kilka tabliczek czekolady i będę całą noc ryczała w poduszkę. Wiem, że jestem sama sobie winna. Faktycznie, było tak jak powiedział, wyjechałam bez słowa, teraz wracam i... w sumie ja sama nie wiem czego oczekuję. Był po prostu pierwszą osobą, którą chciałam zobaczyć. Ale teraz zrozumiałam, że w jego życiu nie ma dla mnie miejsca i muszę się z tym pogodzić. W końcu dobiegam do zaparkowanego obok sklepu samochodu, wsiadam i jadę do swojego mieszkania.
***
O jacież pierdolę. Julia. Julka. Moja Julcia. Wróciła, nie wiem skąd ani kiedy ale wróciła, stała jeszcze kilkanaście minut temu przed moimi drzwiami. Byłem przekonany, że jej nigdy więcej nie zobaczę, a jednak! Po raz pierwszy odkąd ostatni raz się z nią widziałem poczułem coś takiego na widok drugiej osoby, coś co w moim rozumieniu jest po prostu bezgraniczną miłością. Nie minęło mi, nadal ją kocham, w sumie tyle za nią tęskniłem, codziennie o niej myślę – do tej pory.
Teraz również zaczynam wspominać – myślę, o tym, jak się poznaliśmy na placu zabaw nad jeziorem mając 9 lat i od razu zaprzyjaźnili. Myślę o tym jak w wieku 13 lat ćwiczyliśmy na sobie całowanie - uczyliśmy tego siebie wzajemnie, żeby nie narobić sobie później przy nikim wstydu – i o tym jak opowiadaliśmy sobie o pierwszy zawodach sercowych. Wspominam jak w wieku 17 lat dalej byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, spędzającymi ze sobą większość wolnego czasu i rozmawiając o wszystkim, ale zamiast uczyć się całowania uczyliśmy się razem seksu. Taaak, moja pierwsza partnerka nie była nawet moją dziewczyną, chociaż była ważniejsza od którejkolwiek z nich, a kilka się ich przewinęło. Myślę o tym jak w wieku 20 lat uświadomiłem sobie, że ją kocham, ale boję się związać, bo to może zepsuć tak piękną przyjaźń. Myślę o tym, jak rok później postanowiliśmy zostać parą bo uświadomiliśmy sobie, że z nikim innym nie potrafimy wytrzymać dłużej niż 3 miesiące, no i że się po prostu kochamy. Planowaliśmy wspólne życie, wyobrażaliśmy sobie nasz dom, dzieci biegające po ogródku, i wspaniałe dni do końca naszego wspólnego życia, czyli właściwie póki oboje będziemy żyć. I faktycznie... kilka następnych lat upłynęło nam w miarę szczęśliwie i beztrosko a plany były coraz bliższe realizacji. Z wyjątkową czułością wspominam nasz ostatni wspólny wieczór – byliśmy w operze, zjedliśmy przy świecach zrobioną przeze mnie kolację a później kochaliśmy się długo i namiętnie. Pamiętam każdy szczegół, jak szeptałem jej do ucha, że ją kocham a ona się perliście śmiała, że mam tyle nie gadać, bo przecież o tym wie. Pod tym względem również zawsze była wyjątkowa, nigdy nie oczekiwała ode mnie regularnego okazywania miłości, ona ją widziała w moich oczach i wystarczało, że byłem obok. Zresztą... u mnie to działało tak samo. Pamiętam, że później tego samego wieczoru rżnąłem ją tak, że nie potrafiła złapać oddechu. A i to robiłem z miłością. Jasna cholera, nawet każdą małą fałdkę tłuszczyku wspominam z rozczuleniem!
A następnego dnia po prostu zniknęła. Wyłączony telefon, puste mieszkanie, znajomi ani rodzina nic nie wiedzą. Przepadła. I tak jej nie było 4 lata, aż do dzisiaj, kiedy zobaczyłem ją i wszystko wróciło. Nie wiem, czy przyjechała tutaj, bo chce do mnie wrócić, czy faktycznie z ciekawości co u mnie, ale wiem, że nie mogę być dłużej z Martyną skoro teraz już jestem przekonany, że kocham inną kobietę, nie mogę jej tak ranić. Nie zasługuje na to. Wstaję powoli z kanapy i kieruję się do sypialni, ponieważ tam spodziewam się ją zobaczyć. I faktycznie siedzi na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. Czyżby sama wiedziała?
- Martyna... muszę ci coś powiedzieć. Jesteś cudowną kobietą. Przepiękną, zabawną, inteligentną. Naprawdę byłem przekonany, że cię kocham. Ale... no właśnie – byłem. Dzisiaj, kiedy zobaczyłem Julię... zrozumiałem, że nie mogę cię kochać skoro na jej widok mój umysł i ciało wariują.
- Nic nie mów. Widziałam jak na nią patrzysz, widziałam w jakim stanie emocjonalnym wszedłeś do domu i jak spędziłeś ostatnie 1,5 godziny. Spojrzenie wbite w ścianę, i łzy w oczach. Zrozumiałam bez twoich słów, że bez niej szczęśliwy nie będziesz. A zasługujesz na szczęście. Jedź, jedź i spróbuj ją odzyskać. Bądź, bądźcie szczęśliwi.
- O boże, naprawdę? Ja... przepraszam, tak to głupio wyszło. Nie chcę cię krzywdzić, nie wyganiam cię stąd, ale nie możemy być dłużej razem. Zresztą sama byś chyba nie chciała być z kimś, kto cię tak naprawdę nie kocha. Życzę ci, żeby ktoś cię pokochał tak jak ja Julię. I dziękuję za zrozumienie. Skoczę do rodziców po nasze zdjęcia, pamiątki wspólne, kupię coś słodkiego, bo Julka uwielbia słodycze i do niej pojadę. Pa!
Po tych słowach wybiegam z domu zrealizować dokładnie to co zapowiedziałem.
***
Uh, który to już kieliszek? Siódmy? Ósmy? Sama nie wiem, ale trzeźwością nie grzeszę. Zresztą ciężko żeby tak było skoro od dobrych 2 godzin siedzę i piję, zagryzając wszystko czekoladą. Kompletnie nie wiem co zrobić ze swoim życiem. Nie tak to miało wyjść! Cały plan wziął w łeb. Dam sobie 2 dni na ułożenie nowego, więcej czasu na to raczej nie mam.
Nagle słyszę pukanie do drzwi. Co jest, kto może mnie odwiedzić? Przecież nikomu jeszcze nie powiedziałam, że wróciłam. Zresztą komu, wszyscy dawni znajomi już pewnie nie pamiętają o moim istnieniu. Pewnie listonosz, albo wymiana liczników gazu czy coś. Tak rozmyślając idę otworzyć drzwi i widzę... Martynę?!
- Zdążyłam? – pyta szybko
- Zalezszy na co. Jessssli na wód
- Wojtek tu jest?
- Nie. Hihi. Przecies to tłój naze
- Czyli zdążyłam. Musimy pogadać. I dobrze ci radzę, doprowadź się w miarę szybko do względnego porządku. Podejrzewam, że mamy jeszcze jakieś 30 minut – nie wiem o co chodzi, ale brzmi w miarę poważnie więc w momencie trzeźwieję.
- Wejdź, sia
Cdn.