Ilustracja: Pexels

Ghula (II). Warszawa

13 lipca 2023

Opowiadanie z serii:
Ghula

Szacowany czas lektury: 39 min

ghula – arabski przedislamski upiór
PTSD – zespół stresu pourazowego (jednostka chorobowa)
staza – taktyczna opaska uciskowa

Dzień dobry, tu Madeleine. Nagraj, kiedy mogę oddzwonić i na jaki numer, jeśli dzwonisz z zastrzeżonego. Jeśli wolisz próbować sam, złapiesz mnie w dni powszednie około południa.

Hello, I’m Madeleine. Leave a time of recall and a number, if yours is hidden. If you prefer to try yourself, do it on weekdays at noon.

 

Dzwoniąca rozłączyła się bez nagrania i ponownie zastanowiła się nad swoją decyzją. Głos w słuchawce wydawał się miły i uprzejmy. Nie dopatrzyła się w nim wulgarności czy prymitywizmu, których u prostytutek się spodziewała. Ostatecznie wybrała najdroższą i z najlepszymi opiniami, więc zapewne obawy te były niesłuszne.

Spróbuje zatem w południe.


– Dzień dobry, tu Madeleine.

W słuchawce usłyszała czyjś oddech, ale rozmówca nie odezwał się. Była do tego przyzwyczajona. Różni do niej dzwonili, a nieśmiali i niezdecydowani stanowili niemałą grupę.

Policzyła do pięciu i rozłączyła się. Jak klient się namyśli, zadzwoni ponownie. Jeśli nie – jego strata.

Akurat opuszczała Fitness Club, gdy telefon odezwał się ponownie.

– Dzień dobry, tu Madeleine.

Znów usłyszała szum oddechu, ale tym razem nie czekała długo.

– Proszę pani…

Coś takiego! Kobieta, ale nie to było ewenementem; kobiety również ją zamawiały. Dla siebie lub szefa, czasem na trójkąt lub czworokąt. Zawsze jednak były młode, a zmęczony głos tej rozmówczyni plasował ją powyżej pięćdziesiątki. Najważniejsze jednak, że zaledwie kilka razy klient zwrócił się do niej „proszę pani”. Klientka nigdy.

– …Czy możemy się spotkać… gdzieś na mieście? Ja zapłacę. – Po chwilce dzwoniąca uzupełniła w formie usprawiedliwienia: – W cztery oczy będzie mi łatwiej…

– W jakim mieście, proszę pani?

– Och! W Warszawie, oczywiście.

– Chętnie się z panią zobaczę. Jeśli chodzi tylko o rozmowę w miejscu publicznym, to stawka z pięćdziesięcioprocentowym rabatem. Jutro o 13:00 w UKIM. Odpowiada to pani?

– UKIM…? Przepraszam, nie znam tych nowych adresów. Co to i gdzie?

– Restauracyjka przy skwerze Popiełuszki. Można na zewnątrz przy stoliku lub w środku. Jeśli woli pani gdzie indziej…

– Nie, zupełnie mi to odpowiada. Przyjdę na pewno. Jak panią rozpoznam?

– Założę biały kapelusz z rondem. Na pewno nie będę miała konkurencji. – Zaśmiała się perliście.

Kobieta po drugiej stronie łącza westchnęła głęboko i potwierdziła:

– Dziękuję pani. Do jutra.

Jeszcze nikt jej nie dziękował przed.

 

Przyszła do UKIM kilka minut przed czasem, usiadła pod parasolem i śledziła przechodzące osoby, starając się odgadnąć, kto jest tą starszą klientką, która funduje jej tygodniowe lunche. Podszedł kelner; zamówiła sok i gdy go przyniósł, od sąsiedniego stolika wstała i podeszła do niej kobieta, której w ogóle nie brała pod uwagę. Usiadła naprzeciwko. „Stać ją na mnie?” – zdziwiła się. Była niemodnie ubrana i robiła wrażenie starszej, niż Madeleine się spodziewała.

– Dzień dobry… – zagaiła. – Pani Madeleine?

– Tak, dzień dobry.

Przybyła milczała przez chwilę, uważnie ją taksując. Wreszcie przełamała się i zaczęła:

– Proszę pani… Sprawa ma się tak. Kuba, mój syn, jest, a raczej powinnam powiedzieć, był, żołnierzem. Młody, ma 32 lata. Zawsze był wesołym, aktywnym, czasem aż za, mężczyzną. Lubił się zabawić, z dziewczynami też. Wszystkie na niego leciały… Zaręczył się z Anką; świata poza sobą nie widzieli. Chcieli się pobrać… jak Kuba wróci z Afganistanu. Na mieszkanie chciał uzbierać. Wrócił po trzech misjach nie ten sam. Podobno ma zespół stresu pourazowego; tak mu powiedzieli. Z wojska urlop dostał; bezterminowy. Jakieś tabletki przepisali, gdzieś chodzić na terapię kazali. Dwa razy poszedł i przestał. Anka już nie mogła z nim wytrzymać, zerwała pół roku temu. Mnie też trudno. Do prywatnego psychologa go wysłać chciałam, ale nie poszedł. Zapłaciłam jednemu, podobno dobremu, żeby do domu przyszedł, ale Kuba go ze schodów zrzucił. To ja pomyślałam…

W tym momencie podszedł kelner. Krystyna, bo takie było prawdziwe imię Madeleine, zamówiła menu dnia, a starsza pani tylko sok.

– Bo widzi pani, ja jego jedynego mam – kontynuowała starsza pani. – Pomyślałam, że spróbuję inaczej. On w jakimś swoim świecie żyje, to się boi, to złości, z nikim nie chce rozmawiać. To może zamiast rozmawiać… Pani rozumie? Nie wiem, jak to wyrazić… No żeby tak jakaś kobieta go potraktowała jak mężczyznę. Dawniej dziewczyny go rajcowały, nadskakiwały, kusiły, że przebierać mógł jak w ulęgałkach. I przebierał, Anka nie była pierwsza. Dziś z domu ruszyć go nie sposób; patrzy dookoła podejrzliwie, ze strachem, ale jakby nikogo nie widział. Mało co je, chudy jak po obozie, a przecież był silny, wysportowany. Przyszło mi do głowy, że gdyby dziewczyna, taka piękna jak pani i wprawna w kuszeniu… to może wróci z tego afgańskiego piekła do siebie. Do dawnego siebie. Czy pani potrafi sprawić, by choć przez chwilę myślał o pani, o ciele kobiety, o – jak to teraz się mówi… – o seksie, a nie o trupach, bombach i krwi? Ja zapłacę! Mam jakieś oszczędności, znam pani stawki. Wiem, to może głupie… Specjaliści nie dali rady, to i ja pewnie… Ale chcę spróbować… Serce mi mówi, że warto. Nie rozum. Wiem, że na jednym razie się nie skończy, ale jeśli pani go z tego strasznego świata, w którym ugrzązł, wyzwoli, to nie ma takiej ceny, jakiej bym nie zapłaciła.

Wyjęła z torebki chusteczkę i osuszyła sobie oczy.

 

Jakieś nieziemskie moce miały Barbarę – bo tak się starsza pani przedstawiła – w opiece, bo przez ślepy traf wybrana przez nią call girl zaliczyła czwarty rok psychologii na UW.

 Przypadek Kuby odświeżył w Krystynie idealistyczne ciągoty, porzucone gdy zdała sobie sprawę, że od byle sponsora dostanie więcej w miesiąc, niż terapeuta z dyplomem zarobi przez rok. Dziś ma markę i zarabia nawet więcej; dziś stać ją na to, by dzień, dwa w tygodniu poświęcić na powrót do dawnych ideałów. Nawet za pół stawki, bo wątpiła, by nowa klientka była w pełni świadoma kosztów. Cóż, policzę jej jak psycholog – zaśmiała się w duchu.

Zgodziła się spróbować. Ale nie zacznie w tym tygodniu; poważne podejście wymaga przygotowań. Była profesjonalistką; do każdego zadania podchodziła odpowiedzialnie.

Skasowała pięćset złotych za rozmowę i umówiła się z klientką na telefon. Zanim pojawi się w jej willi w Raszynie, ma do zrobienia parę rzeczy. Pierwsze, to odświeżyć wiedzę ze studiów na temat PTSD. Drugie – zrobić wywiad z co najmniej jednym z kolegów Kuby; Barbara obiecała przekazać namiary na któregoś z nich. Trzecie – porozmawiać z Anką. Czwarte – z owym zrzuconym ze schodów doktorem psychologii.

Cóż, teraz moje odpoczynki będą wyglądały jak te na trzecim roku; czyli ich nie będzie. I pewnie na koniec zostanę zrzucona ze schodów!… Ale zawsze mogę wrócić oknem – podsumowała w myślach nowe zlecenie.

Czuła się jakaś radośniejsza; jak wtedy, na początku studiów. Miała nowy cel.

 

Do plutonowego Sławomira Bzdęgi, kolegi Kuby z kompanii, dodzwoniła się przez satelitarne kanały wojskowe, co wymagało kilku rozmów i zezwoleń. Nadal służył w Afganistanie i osiągalny bywał tylko w bazie. Z rozmowy z nim niewiele wynikło. Plutonowy zauważył, że Kuba do końca zachowywał się normalnie. „Wprawdzie, gdy pod Nokurdakiem nasz zespół dostał się w krzyżowy ogień i pod ostrzałem musieliśmy zbierać zabitych i rannych, Kubę wzięło, ale kogo by nie wzięło! No, ale doszedł do siebie i dalej jeździliśmy na patrole. A po zmianie przyleciał do Polski na urlop i już został w kraju. Co u niego?”. Nie uważała za słuszne opowiadać, co z Kubą, więc zbyła plutonowego jakimś frazesem.

Z Anką umówiła się w kawiarni. Początkowo sondowały się obie – Krystyna, która przedstawiła się jako Kryśka, pytała o rzeczy nieistotne i kłamała na swój temat, a Anka patrzyła na nią jak na głupią, ale zbyt ładną konkurentkę do uczuć jej byłego, od którego jej serce najwidoczniej nie oderwało się całkowicie. Wreszcie zdolności psychologiczne Krystyny i jej umiejętności aktorskie przeważyły nad zazdrością dziewczyny, która odtąd wylewała swe żale, opisując zachowanie eksnarzeczonego. Był to bogaty materiał, więc umówiły się na kolejne spotkanie w niedzielę.

Z drugiego spotkania z Anką wysnuła przypuszczenie, że rozmówczyni zwąchała, że Kuba miał kogoś w tym Afganistanie, i o to poszła cała finalna awantura.

Na podstawie obu rozmów Krystyna zbudowała sobie zgrubny model psychologiczny klienta, bo teraz klientem już był Kuba; Barbara spadła do roli płatnika.

Rozmowa z drem E.M. dała tylko tyle, że dowiedziała się od niego, że próbował sesji kognitywnej, ale „ten zwyrodnialec, który powinien być poddany leczeniu zamkniętemu” złapał go za klapy marynarki i wystawił za drzwi przed upływem kwadransa. Uśmiała się z pana doktora – gdyby nie jego uraza wobec pacjenta, nie poznałaby nawet zastosowanej nieudanie terapii. Drugi szczegół – Kuba nie zaszczycił dra E.M. ani słowem.

Z matką od rozstania z Anką też nie rozmawiał.

Czyli ostatni raz odezwał się podczas karczemnej jakoby awantury z narzeczoną. Według Anki ona chciała mu pomagać, podchodziła z sercem na dłoni, a on ją wyzywał, że nic nie rozumie. Był agresywny; gdy zaczęła go głaskać jak dawniej, odepchnął ją i gonił po pokoju. Uciekła tylko dlatego, że weszła matka i synalka (jak powiedziała Anka) odciągnęła.

Od Barbary dowiedziała się, jakie leki Kuba miał zażywać i że w zasadzie ich nie bierze – przerwał po tygodniu razem z drugą wizytą w ośrodku leczenia nerwic, do którego skierowano go z jednostki.

Nakreśliła szkic postępowania. Był to plan bardzo nietypowy, ale skoro doktorzy zawiedli i podręcznikowe metody nic nie dały, pomysł Barbary miał sens.

 

Pierwsze, co zrobiła, to częściowo wprowadziła się do willi przy Nauczycielskiej. Nie była to całkowita przeprowadzka; niemal wszystko, co wiązało się z prywatnością, pozostało w apartamencie przy Alei Wojska Polskiego. Plan jednak zakładał, że w małym pokoiku, który udostępniła jej Barbara, rozpocznie domówki. W tym celu utworzyła drugą tożsamość jako Krysia. Klientów dla swojego tańszego alter ego też dobierała inaczej; szansę dawała takim, którzy robili wrażenie bardzo napalonych i wyluzowanych. Odtąd dwa razy w tygodniu w jej pokoiku znajdującym się ściana w ścianę z tym, w którym otorbił się Kuba, rozlegały się dźwięki płatnej i gorącej miłości, przesadnie głośno przez nią akcentowanej. Nieraz przyjmowała kolejno kilku mężczyzn, aby uzyskać większą liczbę efektów akustycznych. Liczyła, że ściana jest wystarczająco cienka, by cierpiący sąsiad nie spał, ale nie śpiąc – nie wracał do obrazów krwi i wojennej traumy, lecz bezsenność swą kojarzył z seksem. Miała nadzieję, że albo zacznie się utożsamiać z jej klientami, albo przeciwnie – zdenerwuje się za którymś razem i wystąpi przeciw któremuś czynnie, jak postąpił z denerwującym go psychologiem.

Po takich wokalno-seksualnych ekscesach chadzała nago do łazienki. Bo trzecią możliwością, z którą się liczyła, było, że wtedy się spotkają, co nigdy dotąd nie miało miejsca. Widziała na to dwie szanse. Pierwsza, że podniecony głosami zza ściany Kuba zechce sobie zwalić. Na tę najmniej liczyła, bo świadczyłaby o sukcesie już w początkach terapii, a stan pacjenta wydawał się zbyt ciężki jak na taki progres. Druga – że będzie po prostu czuł parcie na pęcherz. W tym celu poleciła, by Barbara w te dni dawała synowi więcej płynów, a szczególnie piwa. Przed Afganistanem Kuba lubił piwo, więc liczyła, że się mu nie oprze.

Po czterech głośnych wieczorach zaczęła się niecierpliwić. Kuba nie wyszedł ze swej samotni ani razu. W ogóle nie dał znaku życia. Już przemyśliwała nad modyfikacją terapeutycznego pomysłu, gdy piątego dnia nastąpił przełom.

Gościła żylastego dwudziestolatka. Najpierw wszystko przebiegało zgodnie z umową. Obłapiali się i głaskali przez parę minut, on zapuścił ręce w jej dekolt, poklepał po pupie. Potem usiadł, a ona odstawiła striptiz. Była w tym dobra; próbowała kiedyś swych sił w nocnym klubie i zarówno szefowi jak i koleżankom się podobała. Gdy tanecznym ruchem odrzuciła ostatnią pończochę i odwróciła się, by zaprezentować nagie ciało ze wszystkich stron, klient niespodziewanie doskoczył, szarpnął i rzucił ją na łóżko. Nie było to przewidziane, ale też nie było niczym nadzwyczajnym – wielu mężczyzn podnieca okazywanie brutalności – ale tym razem czuła, że trafiła na zboczeńca. Leżała na brzuchu, brutalna dłoń wbijała jej twarz w materac, a kolano unieruchamiało kibić. O tym, że sytuacja jest groźna, świadczyło to, że klient był całkowicie ubrany. Podczas striptizu jego ręce też nie błądziły przy rozporku, co było znamienne i powinna była na to zwrócić uwagę.

– Widzisz to, kurwo? – syknął, przechyliwszy jej głowę na tyle, by zobaczyła przed okiem ostrze noża.

– Yhmm – mruknęła. Nie odważyła się krzyknąć. Nie teraz, gdy kosa pobłyskiwała pięć centymetrów od jej twarzy.

Za chwilę znikła, ale poczuła ją na szyi.

– Teraz powolutku wstaniesz, weźmiesz majtki i pończochy i wsadzisz je sobie do buźki.

Myślała, że ma szansę. Nawet jak jej nie puści na moment nachylania się po porozrzucaną bieliznę, to nóż odsunie. Jednak jej nadzieje nie spełniły się. Trzymał ją jedną ręką za włosy, a drugą przyciskał majcher do gardła.

Autentycznie bała się krzyknąć. Podniosła stringi i posłusznie wsadziła je sobie do buzi. Potem pończochę; ta już ledwo się mieściła i upychając ją prawą ręką, bo na lewej opierała się o podłogę, wiedziała, że druga na pewno nie wejdzie. Czas biegł; pończocha była sprężysta i elastyczna, wysmykiwała się, przez co wielokrotnie wpychała w siebie wypadłe fragmenty. Minęły minuty, nim włożyła całą.

Na szczęście świr też zauważył, że następna się nie zmieści. Puścił ją i odsunął nóż. Niestety – drugą pończochą związał z tyłu jej ręce.

Podniósł ją, pociągnąwszy za włosy. Napierana czubkiem majchra cofała się, aż oparła się plecami o szafę.

– Zaraz, dziwko, zobaczysz, jak cię przyozdobię. – Usta wygiął mu straszliwy grymas. – Od czego by tu zacząć…?

Przysuwał ostrze to do jej twarzy, to do sutków, to objeżdżał nim piersi, to błądził wokół pępka. Krystyna cały czas myślała o swojej szansie. Psychologia zdawała się nic jej nie podpowiadać… Czym dysponuje…? Kopnięcie bosą stopą nie gwarantuje kilkusekundowego obezwładnienia, a tyle czasu potrzebuje, by doskoczyć do drzwi i wypaść na zewnątrz. Jak może wezwać pomocy?

Piętą zaczęła uderzać w szafę, wybijając rytm: bam, bam, bam… bam… bam… bam…

– Uspokój się – powiedział. Nadal cicho, ale nieco głośniej niż dotąd. Tym razem w jego głosie wyczuła zdenerwowanie. Nóż przysunął do jej krocza. – Rozszerz nogi.

Koniec szansy. Stanęła w rozkroku.

– Szerzej…

Jej wiedza podpowiadała dwa możliwe warianty takich psychopatii: Pierwszy skłania do delektowania się uprzedmiotowieniem ofiary i wtedy sprawcę podnieca uległość, objawiająca się między innymi zmuszaniem do unikania kontaktu wzrokowego. To łagodniejsza wersja, bo jest szansa, że dręczyciel zadowoli się mniejszą krzywdą, czasem sprowadzającą się do upodlenia psychicznego. W takich przypadkach można próbować wytrącić napastnika ze stanu agresji, okazując partnerstwo osobowości przez umiejętne operowanie spojrzeniem. W drugim, groźniejszym, psychopata szuka kontaktu wzrokowego, by w oczach ofiary znaleźć odbicie emocji, takich jak strach, ból czy nienawiść. Podglądane, stanowią cel działań agresora, żywią go i podsycają jego psychozę. Tacy w większości przypadków nakazują patrzenie sobie w oczy.

Dwudziestolatek nie wydał takiego polecenia. To szansa, że nie ma do czynienia z najgorszym przypadkiem. W przeciwnym razie nie ujdzie z życiem, bo zna jego twarz.

Zobaczyła, jak ręka mężczyzny znika pod jej brzuchem, i równocześnie poczuła nóż naciskający na wargi sromowe. Nie trafił w pochwę; godził między mniejsze a większe.

– A może mała operacja? – Uśmiechnął się szkaradnie. – Rodzić będziesz łatwiutko. Dzieciaki same będą wypadały; będziesz musiała chodzić na rękach… – Zaniósł się ohydnym, bezgłośnym rechotem. – …ale czy jeszcze, szmato, będzie ci się chciało pierdolić?

Nagłym ruchem ciachnął jej krocze i przystawił nóż pod brodę. Przez ułamek sekundy widziała ostrze. Nie było zakrwawione, ale o niczym to nie świadczyło.

– Wiesz, co to jest „kolumbijski krawat”?

Wiedziała, ale mimo grozy, którą ta wiedza miała wywołać, poczuła ulgę. Jego rajcuje gadanie, a nie działanie. Przysłowie „krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje” jest na gruncie psychologii prawdziwe. Dotąd chyba jej nie zranił, więc bajdurzenie nie przekłada się u niego na czyny. To niosło jakąś nadzieję.

Nie mógł oczekiwać, że odpowie. Sam zaczął:

– Tu wycina się otwór… – Przesunął ostrze noża z podbródka w dół, nad grdykę. – Potem wyciąga się przezeń język… – Delektował się każdym zdaniem. – Sam tego jeszcze nie robiłem, więc może to trochę potrwać… Na przykład nie wiem, czy język mam wyciągać z dołu, czy wpychać od góry…

Słuchając tych mrożących krew w żyłach wyjaśnień, Krystyna znienacka złowiła uchem dźwięk, którego tu jeszcze nie słyszała. Była niemal pewna, że oznaczał otwarcie sąsiednich drzwi. Zaskoczona, nasłuchując, nie zwracała uwagi na dalsze słowa psychopaty. Dotarło do niej dopiero ostatnie:

– …Sprawdzimy?

W tym momencie drzwi jej pokoju otwarły się na całą szerokość, a oprawca obrócił głowę i nóż ku nim. Od kilku sekund obmyśliwała, co zrobi w tej sytuacji, więc w ogóle nie spojrzawszy na wchodzącą osobę, bez zastanowienia kopnęła świra piętą w wewnętrzną część lewego kolana. Nie wymyśliła nic skuteczniejszego; raz, że była boso, dwa, że z powodu rozkroku inny wykop skutkowałby jej upadkiem.

Facet z nożem wykonał niemal pełny półobrót i łapiąc równowagę, wsparł się na łóżku. Ją impet odrzucił na ścianę przy drzwiach. Dopiero lecąc tam, spojrzała, kto wchodzi. Jak przewidywała, był to Kuba. W koszuli na wojskowych spodniach, chudy jak szczapa. Gdy twardo wylądowała wklinowana między szafę a ścianę, bo związane ręce uniemożliwiły jakąkolwiek amortyzację, postąpił krok do przodu i zagarnął ją lewą ręką za siebie. Wsparła się na niej z wdzięcznością i zatrąbiła przez nos, dając do zrozumienia, że jest zakneblowana, ale nie zwrócił na to uwagi. Wsunął się jeszcze pół kroku, przez co znalazła się za nim, i przybrał postawę jak jej trener samoobrony z kursu, który sobie zafundowała dwa lata temu. Wiadomo było, że nijak Kubie nie pomoże, więc ruszyła ku schodom, licząc, że Barbara uwolni ją od więzów i zadzwoni na policję. Zbiegła na dół, ale zanim kobieta otworzyła zamknięte na klucz drzwi od swojego pokoju, usłyszała odgłosy walki na górze. Rumor trwał, wzmagając jej niepokój, a gdy zamek kliknął i matka Kuby wyjrzała przez szparę, przestraszył i Barbarę. Po początkowej dezorientacji starsza pani wyciągnęła pończochę, a potem stringi z jej ust.

– Ręce. – Obróciła się, a nie będąc pewna, czy Barbara widzi w mroku korytarza o co chodzi, dodała: – Związane pończochą. Potrzeba ostrego noża lub nożyczek. Szybko!

– Do kuchni. – Barbara popchnęła ją przed sobą.

Krystyna była młoda i sprawna, adrenalina w niej buzowała. Wpadła tam trzy sekundy przed matką Kuby. Łokciem uderzyła w wyłącznik, zapalając światło.

Gdy nóż w niepewnej, starczej ręce ciął pończochę, rumor na piętrze ucichł na dobre. Żadna z kobiet nie wiedziała, co ten spokój znamionuje – koniec, czy wzrost zagrożenia. Dziesięć sekund później ręce miała wolne i… nie wiedziała, co robić. Była w cudzym domu, naga, w zasadzie nielegalnie, a na górze był ktoś poszkodowany. Może syn właścicielki, może napastnik. Może obaj. Może leżał tam trup. Usłyszała kroki. Który to z nich?

Telefony bezużytecznie pozostały w sypialniach.

Uzbroiła się w nóż i rozmasowywała ścierpnięte dłonie.

– Niech pani ucieka na dwór. Jakby co proszę wrzeszczeć – szepnęła w ucho Barbary. Wiedziała, że w ewentualnym starciu starsza pani nie pomoże.

Kroki brzmiały coraz niżej. Ich dźwięk nie pasował do adidasów jej klienta. Taki wydają ciężkie buty, wojskowe. Wyjrzała do holu.

W istocie był to Kuba. Krwawił. Lewe przedramię miał rozorane i krew z niego kapała, zmoczyła też koszulę na piersi. Zobaczyła, że sam sobie założył stazę.

Wciąż naga przypadła do swego wybawcy w nagłym uczuciu wdzięczności. Obejrzała rozcięcie na ręce.

– Ruszaj palcami – wydała polecenie.

Poruszył. Wszystkie pięć zgięło się i potem rozprostowało. Odetchnęła z ulgą. Rozpięła koszulę. Rana obok prawego sutka. Wąska, ale nie wiadomo jak głęboka. Krwawi mało.

– Pani Barbaro! Bandaż i plaster. Ma pani?

Starsza pani, dotąd z przerażeniem wpatrująca się w syna, ocknęła się ze stuporu i ruszyła na poszukiwania.

– Mam opatrunek osobisty – odezwał się Kuba znienacka.

– Gdzie? – Zrobiła ruch ku schodom, ale złapał ją za ramię i wstrzymał.

– Krwawisz – stwierdził, patrząc na jej nogi z takim przerażeniem na twarzy, jakby upiora tam ujrzał..

Poszła spojrzeniem za jego oczami. Po udzie ciekła czerwona strużka. Więc jednak mnie zaciął? – pomyślała. Nie to było najważniejsze. Kuba odzywa się do niej! Sam, z własnej woli! Nawiązała kontakt z pacjentem! Pierwsza jaskółka…

Przypomniała sobie, że ofiary PTSD odżywają w nagłej akcji; w zagrożeniu działają odruchowo, by potem znów popaść w odrętwienie. Szukała w pamięci, jakie możliwości daje to terapeucie, ale nic na ten temat nie mogła sobie przypomnieć. Czy to możliwe, by nikt o tym nie pisał? Nie! – oceniła. Na pewno Amerykanie coś opublikowali, tylko trzeba do tego dotrzeć. Potem.

– Skaleczył mnie. Drobiazg – odparła bez przekonania. Drobiazg nie drobiazg, ale na parę tygodni jest poważnie ograniczona w pracy. – Co z tamtym na górze?

Nie odpowiedział, ale ruszył schodami przed nią. Dobrze, że idzie pierwszy; sama by się bała. Pomoże mu się opatrzyć i weźmie telefon.

 

Jej prześladowca leżał nieruchomo na podłodze twarzą do dywanika. Ręce i nogi miał skrępowane paskami oraz jej bluzką, a głowę zakrwawioną. Obeszła go szerokim łukiem, wciąż ściskając wzięty z kuchni nóż. Wypatrywała majchra, ale nigdzie go nie widziała. Okryła się wyjętym z szafy szlafrokiem i złapała za łańcuszek torebki. Adrenalina musiała przestać buzować, bo poczuła szczypanie w kroczu.

Usłyszała głos Barbary, tkliwy i frasobliwy. Wołała do syna, że ma bandaż, i pytała, gdzie jest, ale on nie odpowiadał.

Znamienne.

Wyjęła z torebki telefon i odblokowała. Podała Kubie.

– Zadzwoń na policję. Ja wolę nie… Wiesz, kim jestem i jak takie traktują.

I tym razem zmilczał, ale iPhona wziął, wybrał jakiś numer i przyłożył komórkę do ucha. Po chwili zaobserwowała, jak pręży się we wpojonym odruchu, i usłyszała, jak mówi:

– Panie pułkowniku, melduje się sierżant Jakub Lipiński. Potrzebne wsparcie.

 

Wsparcie nieznanego jej pułkownika okazało się skuteczne. Policja przeszła do porządku nad powodem jej bytności w willi w Raszynie i nie wgłębiała się w jej profesję. Przewieziono ją do szpitala, zrobiono obdukcję, opatrzono i potem została zabrana do komendy. W południe była po wszystkim – trochę niesprawna, ale cała. Nawet szwu nie potrzebowała; skaleczenie było naprawdę małe i była nadzieja, że za dwa – trzy tygodnie będzie w pełni zdolna do pracy. Z komendy dzielnicowej udała się do prywatnej kliniki specjalizującej się w waginoplastyce – nie mogła sobie pozwolić na bliznę w tym miejscu. Po zabiegu półtorej doby spędziła w lecznicy w pozycji wskazanej przez dra Dębskiego. Na Kubę przyjdzie czas, gdy zapozna się z amerykańską literaturą tematu. I tak przez trzy tygodnie będzie on jej chyba jedynym klientem.

 

Trzeciego wieczoru od tych wydarzeń zjawiła się w raszyńskiej willi. Taksówkarz wniósł za nią do holu dwa prezentowe kartony piw rzemieślniczych i ośmiopak warki. Przywitała się z Barbarą.

– Muszę Kubie podziękować. Tylko to na razie wymyśliłam – wyjaśniła, wnosząc na górę pierwszą partię.

Ustawiwszy ostatnie opakowanie piwa pod drzwiami Kuby, zapukała.

– Dobry wieczór! Sierżancie, podziękować chciałam!

Nie odezwał się.

Zapukała powtórnie.

– Życie mi pan uratował! Bardzo dziękuję!

Nic.

– Nie wiem, jak się odwdzięczyć! Dziś tylko piwo przyniosłam! Zostawiam pod drzwiami! Jeszcze raz dziękuję!

Porażka.

Zeszła na dół. Z Barbarą wymieniły się wiadomościami na temat działań policji i stanu Kuby, który, zszyty i zabandażowany, na powrót zamknął się w swoim pokoju.

– Czy mam kontynuować? – spytała zleceniodawczynię. – Bo może pani uznać, że jestem tylko źródłem kłopotów.

Starsza pani długo milczała.

– A czy pani zdaniem warto? – odezwała się po półminucie. – Nie wiem, czy mnie stać. Wyliczyłam sobie, że jestem pani winna dwadzieścia pięć tysięcy plus odszkodowanie…

Krystyna była zszokowana. Liczyła ją, jakby te wieczory na piętrze z klientami były w całości poświęcone tylko jej synowi, choć mogła sądzić, że skoro dziewczyna zarabiała kosztem udostępnionego locum, to nie musi jej nic płacić! Ba, w zaistniałych okolicznościach mogła sama żądać czynszu, zapłaty za dywan i mieć pretensje o rannego syna! A tu jeszcze odszkodowanie?…

– Pani Barbaro! – zaczęła ostrożnie. – Nie chwaliłam się tym pani, ale zaliczyłam cztery lata psychologii na UW. Kilka dni poświęciłam na przypomnienie sobie wszystkiego na temat PTSD. To jednostka chorobowa zdiagnozowana u Kuby. Dzisiaj w internecie szukałam, co piszą o niej Amerykanie. Oni mają tysiące takich przypadków jak pani syn. Zauważyła pani, że po walce z tym psychopatą nie odezwał się do pani, a do mnie tak? Trzy razy! Nawiązał ze mną kontakt. Fakt, że w stresie akcji, ale zrobił to! Spróbowałabym coś na tym zbudować. To moja nadzieja. A pieniądze źle pani policzyła. Za te pięć wieczorów płaci mi pani tylko różnicę między moimi zwykłymi zarobkami, a tymi tu. Będzie to dużo mniej, niż pani myśli. I chcę powiedzieć, że podoba mi się możliwość pomocy pani synowi; przypomniałam sobie ideały, które miałam na początku studiów. To dla mnie dużo znaczy i stąd… No, po prostu rachunek wystawię tylko wtedy, gdy mi się uda, gdy uznam, że zasłużyłam.

Zamilkła, ale po trzech sekundach dodała:

– Chciałabym prosić, by pani pozwoliła mi dalej działać. Bo… bo nie lubię przerywać pracy w połowie. Poza tym jestem ambitna i nie lubię porażek.

Barbara milczała dziesięć sekund, przemyśliwując widocznie nad odpowiedzią, nim ją wyartykułowała:

– Dobrze. Zgadzam się. Skoro jest nadzieja, niech pani robi swoje.

 

Piwo wciąż stało pod drzwiami Kuby. Zanim Krystyna zamknęła się w pokoju na górze, musiała usunąć zakrwawiony dywan. Potem skorzystała z łazienki. Jeśli była w łóżku sama, zwykle spała jak zabita. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić, więc poprzewracała się kilkanaście minut w pościeli i usiadła. By czas jakoś przeleciał, czytała powieść z iPhona.

Gdy powieki zaczęły jej opadać, odstawiła pierwszy spektakl. Dziś nie były to stękania i odgłosy miłości, a jęki przechodzące w krzyk, a potem we wrzask. Gdy ucichła, nic się nie stało; drzwi Kuby prawdopodobnie pozostawały zamknięte, więc trzeba było przejść do aktu drugiego. Wstała, zapaliła światło, pochodziła po pokoju. Po półgodzinie zgasiła, położyła się, wierciła się parę minut w pościeli i po kwadransie ponowiła jęki i krzyki.

Tym razem usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Gdy krzyk ponownie przeszedł w jęki i ucichł, Kuby wciąż się nie doczekała. No cóż, nie od razu Kraków zbudowano. Rzuciła się parę razy na materacu, wstała, zapaliła światło i wyszła na korytarz. Drzwi pokoju Kuby były uchylone; piwo stało obok, tak jak je zostawiła. Weszła do łazienki. Starała się głośno sikać i siedziała na sedesie z pół godziny. Gdy wróciła do swojej sypialni, po godzinie ponownie odstawiła teatr – tym razem z jednym krzykiem przy zapalonym świetle.

Nic to nie dało.

O świcie ubrała się i wyszła. Doszła do Szkolnej, wezwała taksówkę i wróciła na Wojska Polskiego, żeby wreszcie się wyspać.

 

Przed następną nocą zapytała Barbarę o piwo.

– Zaniosłam Kubie śniadanie i postawiłam na kartoniku z butelkami. Nie tknął, jak zwykle. Obiad też postawiłam. Ten wziął. Zjadł połowę. Gdy przyszłam po naczynia, jedno opakowanie zniknęło.

– Które? – spytała z ciekawości Krystyna.

– Takie niskie, w folii.

A więc warka. Wieść o tym, że Kuba lubi warkę, wyciągnęła od Bzdęgi.

Umyła się i przystąpiła do ponownego udawania nocnych koszmarów. Trochę zmieniła czas i zmniejszyła intensywność, za to zintensyfikowała chodzenie po pokoju. I chyba to ostatnie przyniosło skutek. Nawet nie usłyszała, że Kuba wyszedł ze swojej samotni, dopóki nie otworzył jej drzwi.

Z krzykiem rzuciła się ku oknu i zaczęła je otwierać, w udawanej panice oglądając się za siebie. Gdy zobaczyła Kubę, zamarła i po sekundzie z radością rzuciła się na niego, objęła i wtuliła weń.

– To pan, sierżancie! A tak się przestraszyłam! Całe noce mam koszmary, spać mi nie dają.

Po kilku sekundach odezwał się:

– Ja śpię w dzień.

Mózg Krystyny pracował na najwyższych obrotach. Intensywnie myślała, jak tego nie spieprzyć.

– W dzień nie mogę, a w nocy nie śpię, bo mam koszmary. Ja… przywykłam spać z mężczyzną. Nie znam nocnej samotności. A teraz muszę się jej uczyć, bo pracować jako… wiesz… nie mogę, póki się nie wygoi.

Od tego, co Kuba teraz powie lub zrobi, wiele zależało.

Tymczasem on nie odezwał się i nie wykonał żadnego ruchu. Stał jak przedtem, a Kryśka wciąż wisiała na nim, wtulając się w jego chude ciało, i myślała, co ma zrobić. Długo myślała, bo nic mądrego do głowy jej nie przychodziło. Minął chyba kwadrans, zanim się odezwała:

– O mało nie zasnęłam, tak mi jest na panu dobrze. Ale ani ja, ani pan całej nocy tak nie wytrzymamy… Szkoda… – Zamilkła w oczekiwaniu na reakcję. Będzie jakaś?

Była:

– Ja wytrzymam.

– Ale ja na pewno nie… Cóż, położę się i spróbuję zasnąć… Chyba że mogłabym przytulić się do pana na leżąco… Mogłabym…?

Odliczała sekundy ciszy – jedna, dwie, trzy, cztery… Gdy w myśli wymówiła „osiem”, Kuba podszedł do łóżka i położył się na nim.

Ułożyła się przy nim z westchnieniem. Objęła go jak wtedy, gdy stał, i westchnąwszy z ulgą i wdzięcznością (przynajmniej tak to miało wyglądać), przystąpiła do udawania zasypiania. Kuba ani drgnął.

Udawała tak dobrze, że zasnęła rzeczywiście. Wprawdzie budziła się parokroć, zmieniała pozycję, ale i tak spała zawsze jakąś częścią ciała przytknięta do leżącego obok niej żołnierza.

Druga jaskółka…

Późnym rankiem obudziła się na dobre. Po oddechu Kuby zorientowała się, że śpi. Hosanna! Starała się wyjść, nie budząc go, ale to się nie udało. Widząc ją na nogach, sam usiadł na łóżku. Obdarzyła go płomiennym buziakiem w zarośnięty policzek.

– Dziękuję, znów mi pan życie ratuje. Pierwszy raz od czterech dni przespałam spokojnie kilka godzin.

Zdjęła bluzę piżamy, odsłaniając piersi, i poszła do łazienki. Kątem oka rejestrowała reakcję mężczyzny. Nie uciekał od niej wzrokiem, ale emocji w nim nie wyczuła.

Gdy wróciła umyta, Kuby u niej już nie było, ale drzwi jego pokoju były uchylone. Ubrała się w pięć minut i przez szparę rzuciła propozycję:

– Zejdzie pan ze mną na śniadanie?

Nie zareagował.

Musi zapytać Barbarę, czy może z Kubą jadać posiłki w kuchni, używając jej zapasów.

 

Późnym wieczorem ledwie weszła do willi, Barbara skinęła, by skręciła do niej. Zamknęła za nią drzwi salonu i pełnym przejęcia szeptem poinformowała:

– Śniadania nie tknął, ale na obiad zszedł do kuchni. Pierwszy raz od pół roku! Ależ proszę usiąść, bo to nie koniec – dodała. Madeleine miała wrażenie, że starszej pani ubyło kilka lat. – Zjadł cały. Z zupą! Popił piwem z puszki od pani. A potem zapytał… – Tu głos Barbarze się załamał. – …zapytał… czy mam dość pieniędzy!… – Teraz już łzy pociekły jej po twarzy. Nie wycierała ich. – …I potem, skąd panią znam. – Dopiero teraz otworzyła torebkę w poszukiwaniu chusteczki.

– I co pani odpowiedziała?

Przetarła oczy.

– Że z ogłoszenia.

– Pytał o coś więcej? Z jakiego ogłoszenia?

– Nie. Nic więcej nie mówił. Ale potem poszedł na górę i wykąpał się w wannie. Od przyjazdu tego nie zrobił. I słyszałam golarkę. – Podczas całej tej relacji Barbara nie mogła ukryć wzruszenia.

Trzecia jaskółka. Wiosna blisko, na wyciągnięcie ręki…

 

Na górze zauważyła, że opakowania piwa zniknęły, a drzwi sypialni Kuby są uchylone. Umyła się i zapukała do nich.

– Panie sierżancie, jestem. Przyjdzie pan do mnie…? Jak wczoraj?… Bardzo proszę!…

Nie odezwał się, ale coś zaczęło szeleścić. Po minucie stanął w drzwiach w samych bokserkach, boso.

Uśmiechnęła się promiennie i udała do swojego pokoju. Kuba wszedł za nią i zamknął drzwi.

– Świetnie, że pan ma nagi tors. Ja tak lubię przytulać się ciałem do ciała! Mogę zdjąć górę? – zapytała.

Kiwnął potwierdzająco i położył się na łóżku. Pachniał mydłem lub szamponem. O niebo lepiej niż wczoraj. Wtuliła się weń piersiami.

– Panie Jakubie, czy mogę mówić po imieniu? Ja Kryśka jestem. Wie pan, ja per pan to w zasadzie tylko do władzy… Pan też mundurowy, ale nie władza, tylko mój ratownik. Mogę?…

Poczuła, że ruszył głową, ale widocznie zorientował się, że nie mogła odczytać tego gestu, więc bąknął:

– Kuba.

Odpowiedziała pełnym satysfakcji mruknięciem i wtuliła się mocniej. Równocześnie tak przesunęła biodra, by wyczuć, czy ma wzwód. Chyba nie miał. No cóż, nie ma co się śpieszyć. Była ciekawa, czy zasną – ona i on. On najwyraźniej się na to nastawiał. Widocznie jemu też było do tego potrzebne drugie, bliskie ciało. Amerykanie opisywali to jako cofanie się do łona matki. Najlepiej, gdyby nie chodziło stricte o matkę – pomyślała.

Zasnęła łatwiej niż wczoraj. Po pierwsze – wiedziała, czego się spodziewać. Po drugie, może ważniejsze – nie cuchnął. Po jakimś czasie obudził ją ruch Kuby; zsunął ją z siebie, a sam ułożył się na boku. Jego ręka objęła ją nad talią, a głowa przylgnęła do ramienia. Dłoń mężczyzny niedługo pozostała nieruchoma; Krystyna, a właściwie w tym wcieleniu Kryśka, nie zdążyła znów zapaść w sen, gdy poczuła, jak przesuwa się ku jej lewej piersi, potem obejmuje ją i lekko masuje. Palce wodziły dookoła sutka, delikatnie i czule, jakby badając strukturę materiału. Pomyślała, że nie pamięta, by ktoś ją pieścił tam tak delikatnie; zwykle jej klientom spieszyło się, dbali tylko o siebie, a od kobiety wymagali podążania za ich wymaganiami lub uzewnętrzniania reakcji – na podnietę czy ból. Wyobraziła sobie, że tak kobiecej piersi może dotykać osesek – już najedzony mlekiem matki, półsenny, ale jeszcze niezdecydowany, czy już oderwać się od ciepłej i miękkiej żywicielki, która jest dlań wszystkim, całym światem.

Żylaste i mocne palce Kuby długo i powoli krążyły po jej gładkim ciele, zanim natrafiły na sutek. Zatrzymały się, jakby zdziwione lub zaskoczone nową fakturą powierzchni, zanim przystąpiły do jej badania. Z właściwą sobie tkliwością i starannością zajęły się nowym elementem kobiecej anatomii, a Krysi było coraz przyjemniej. Pod wpływem dotyku brodawka usztywniła się i powiększyła, a wtedy dłoń mężczyzny zamarła, by po dłuższej chwili przesunąć się na prawą pierś. Ta, dotąd leżąca odłogiem, i tak już pozazdrościła siostrzycy i z opóźnieniem zaczęła ją naśladować. Po krótkiej chwili zrównały się – obie były równo pobudzone.

Krysi było całkiem przyjemnie; należała do tych prostytutek, które łączyły pracę z satysfakcją seksualną. Jeśli tylko klienci pozwalali jej odczuwać zadowolenie, a w jej kręgu biznesowym było to nierzadkie, czerpała radość z każdego seksu, jaki się nadarzył.

Z tego też.

Nie wiedziała, czy Kuba działa świadomie, czy przez sen. Oddychał miarowo i spokojnie. Chyba Amerykanie coś przeoczyli…

Tymczasem ruchy palców zamarły, utwierdzając ją w przekonaniu, że Kuba śpi. Minęła minuta, zanim zorientowała się, że płacze.

Ani w podręcznikach, ani w raportach amerykańskich nie było nic, co by ją przygotowało na taką reakcję pacjenta. Fakt – żadna opisywana terapia nie obejmowała kontaktu erotycznego. Po pierwsze – terapeutami byli niemal zawsze mężczyźni, a po drugie – żadna terapeutka ani terapeuta nie napomknęli o pójściu z pacjentem do łóżka. Krysia stwierdziwszy to, próbowała uwolnić się od opisanych mądrości i oprzeć na osławionej kobiecej intuicji. Początkowo była zasugerowana wspomnianym powrotem do łona matki, ale szybko to odrzuciła – Kuba był niewrażliwy na macierzyńskie czułości Barbary. Czego zatem potrzebuje? Co przeżywa? Co go dręczy?

Niech płacze. Płacz niesie katharsis. Uchwyciwszy się tego pojęcia, przypominała sobie, co na ten temat mówi psychologia.

Tymczasem bezgłośny płacz wojaka przemieniał się w szloch.

Ułożyła się na boku frontem do niego, przesunęła wyżej i przyciągnęła jego głowę do piersi. On, łkając bezustannie, prawą ręką przycisnął ją do siebie tak mocno, że bała się, iż zabraknie jej tchu. Męskie łzy spływały z jej piersi na materac. Wzruszyło ją to; nigdy żaden facet w jej obecności nie płakał!

Ściskał i zalewał ją łzami tak długo, że ścierpła, ale bała się poruszyć, aby nie przerwać tego, co udało się osiągnąć. Wreszcie uwięzione w Kubie wspomnienia traumatycznych wydarzeń – bo że one legły u podstaw PTSD, to było pewne – przełamały jakąś barierę i ze łzami wypłynęły na wierzch. Teraz nadzieja na dalszy postęp terapii stawała się realna. Kolejnym etapem powinny być słowa. Wszystkie podręczniki i publikacje w fachowej prasie mówiły, że chory musi zwerbalizować swoje odczucia.

Kiedy zacznie mówić?

Gdy łzy przestały płynąć, uznała, że może wreszcie uwolnić swoją dotąd przyciśniętą prawą rękę. Położyła się na plecach i znosiła mrowiący ból powracającego krążenia krwi.

– Jaka jesteś piękna… – odezwał się w końcu cicho, z zachwytem. – Jak Sana…

Przerwał, ale Krystyna już wiedziała, że nie na długo. Że za pierwszymi słowami pójdą dalsze i dalsze, aż z nimi wyplute zostanie całe zło, które go zżera od środka. Ziarno dobra podlane łzami wypuściło pierwszy pęd. W końcu rozsadzi on skorupę ochronną, która wprawdzie ocaliła jądro osobowości mężczyzny przed rozpadem, ale teraz nadal izoluje go od całego świata i zamyka we własnym.

Milczące słuchanie jest wszystkim, czego ten pęd potrzebuje.

Jej młoda i niedoświadczona psychika nie zdawała sobie sprawy, z czym przyjdzie jej się zmierzyć.

– Masz piersi, jak ona – kontynuował półszeptem. – Tylko ciepłe. Jej już były zimne. I krwi było więcej, dużo, dużo… Jak ty krwawiła z krocza. Jak miała nie krwawić?

Przerwał na kilka sekund; widocznie szukał słów albo sił. Znalazłszy, kontynuował:

– Tam wszyscy mężczyźni chodzą z bronią. Jak nie kałach, to granatnik. U pasa każdy nosi nóż. Taki duży, o szerokim ostrzu. Są pasterzami. Takimi nożami szlachtują kozy i barany; każdy to umie… Nawet chłopcy.

Znów przerwał.

– Spomiędzy jej nóg wystawał tylko koniec rączki – szeptał chrypliwie. – Podłoga była poprzecinana cienkimi strużkami krwi, jakby chodziła albo biegała z nim… Może chciała uciec? W tej krwi odcisnęły się ślady stóp i butów czterech ludzi. Miała ojca i trzech braci… Nie wiem… Zimne… Wszystko było zimne… Krew była wszędzie… Za późno przyjechałem. – Głos mu się załamał. – Kibić też miała jak ty. Można ją było objąć jedną ręką. I miękka była, jak ty. Jeszcze nie zesztywniała. Godzinę wcześniej, a byłaby żyła… Moja kochana Sana…

Ponownie zakrztusił się szlochem, zanim z wysiłkiem wydobył z siebie następne zdania:

– Miałem lecieć do Polski na urlop. Przyjechałem ją pożegnać, ale… nie myślałem… że na zawsze. – Ostatnie słowa niemal wykrzyczał, spazmatycznie przyciskając Krystynę do siebie. Jakby była Saną. Pewnie dla Kuby w tym momencie była nią.

– Głowa była w kuble. Szukałem jej… długo… Musiałem znaleźć, żeby pochować. Tylko to mogłem dla niej zrobić. Jak myślisz? Czy powinienem był wyjąć z niej ten nóż?

Uniósł się na łokciu i popatrzył w jej twarz, domagając się odpowiedzi.

– Czy powinienem? Powiedz! – ponowił natarczywie pytanie.

Krysia nie mogła wydobyć z siebie głosu. Oglądała wszystko jak w IMAXie… W wyobraźni stała się zarówno obserwatorem tego koszmaru, jak i ofiarą. Brodzi we krwi i jest to jej własna krew. Noże, wszędzie noże… Zakrwawione, szerokie… Tną jej skórę, wbijają się w ciało… Szuka głowy; to jej własna głowa… Tryska krwią z pochwy, z szyi… Ucieka przed oprawcami i zarazem szuka ratunku w ich ramionach – to wszak bracia, to ojciec!

Zamiast odpowiedzieć Kubie, naparła nań całym ciałem, objęła oburącz, twarz wcisnęła między jego ramię a policzek i zaniosła się żałobnym lamentem rozpaczy. Fontanną łez moczyła policzki, ramię i pościel. W kwadrans ze śpieszącej z pomocą terapeutki stała się szukającą męskiej pomocy bezbronną dziewczyną. Z mocnej, wspieranej przez cywilizację psycholożki – słabą kobietą w świecie pierwotnej męskiej dominacji. Z demokratki wierzącej w państwo prawa – przerażonym i bezbronnym zwierzątkiem. Cofnęła się w swych odczuciach o tysiąc lat i dziesięć tysięcy kilometrów; do czasów i miejsc, w których kobieta jest niczym.

– Dziękuję ci – powiedział mężczyzna, a zabrzmiało to dziwnie uroczyście.

Nie zrozumiała.

– Tam w pogrzebie udział bierze cały ród. Zanim ciało spocznie w ziemi, bliscy publicznie płaczą i rozpaczają. Nieraz kilka dni. Kobiety okaleczają się i oszpecają… – Przerwał na moment. – Sany nikt nie opłakał. Ja nie umiałem… do dziś… Dziś dzięki tobie… I ty… Pewnie wciąż na to czekała. Już nie musi…

Gdy nie mogła powstrzymać łez żałoby nad Saną i nad wszystkimi jej podobnymi ofiarami świata mężczyzn, Kuba szepnął:

– Ciii… Już starczy… Skończyło się. Odeszła.

Tym jednym zdaniem przywrócił ją do tego czasu i tego świata. Wróciła psychologia, a wraz z nią Krysia na powrót stała się prostytutką-psychoterapeutką, wykształconą i rozumną obywatelką zachodniej cywilizacji XXI wieku. Zrozumiała, dlaczego Kuba się odblokował. Przez unieszkodliwienie świra z nożem, z nożem włożonym w jej krocze tu, uznał, że odkupił swoje spóźnienie tam. Życie za życie; jej na plus, Sany – niestety – na minus. Teraz, może pod wpływem łez, uwolnił się od ducha Afganki, który go widać prześladował, i przeszedł do trzeciego etapu żałoby – akceptacji.

Po minucie dodał głośniej:

– Całe szczęście, że choć do ciebie zdążyłem.

To cud, że ten nożownik sprzed czterech dni przeżył – pomyślała w przebłysku analizy podobnych przypadków. – Psychika Kuby musi być bardzo silna.

Dłoń mężczyzny dotknęła jej uda i zaczęła błądzić w kierunku krocza. Intensywna praca myślowa doprowadziła Krysię do przypuszczenia, że on chce upewnić się, że w jej pochwie nie tkwi nóż.

Nie mogę mu na to pozwolić, nie mogę naruszyć opatrunku – pomyślała w chwili paniki, wiedząc, że to mu nie pomoże. Co zrobić, by nie osłabić przekonania, że zdążył? Jedno jest pewne – nie może go oszukiwać. Nadal jest jego kotwicą, jak on przez chwilę był jej.

Gdy palce mężczyzny dotarły do krawędzi medycznych majtek, wstrzymała jego rękę.

– Dziś nie, mój wojaku. Jeszcze trzy tygodnie nie. Tak powiedział lekarz. Mam tam opatrunek.

Ręka Kuby cofnęła się jakby zawstydzona, a Krystyna nie wiedziała, jak na to zareagować. Bo może on ma po prostu na nią ochotę? Wtedy zrobi mu oral lub masaż z bonusem. Ale czy Kuba jest już gotów na seks? Czy skorupa blokady już spękała na tyle, by pozwolić na wzwód? Od odpowiedzi na to pytanie wiele zależy, bo jeśli chce, ale jeszcze nie może, sanacja się wydłuży.

Dłonią odszukała wybrzuszenie bokserek w miejscu, w którym mężczyźni mają penisy. Miękko. Przez te kilka sekund, gdy lekko pulsowała palcami, nie było reakcji. Cofnęła się.

Jeszcze nie teraz.

– Doktor Dębski mówi, że to drobiazg i że blizny nie będzie.

 

Na śniadanie zeszli razem.

 

Barbara zadzwoniła pod wieczór, by nie wchodziła, tylko wysłała esemesa, gdy będzie w pobliżu. Wyszła do niej i w efekcie rozmawiały na ulicy za rogiem.

– Pani Madeleine, chyba się pani udało! Kuba nie tylko zjadł śniadanie, ale sam myszkował w lodówce… – Tego akurat nie musiała mówić, bo wszak jedli razem. – …a jak pani wyszła, poprosił o telefon i umówił się na kontrolę i zmianę opatrunku. Pojechał na Banacha i po południu wrócił głodny jak wilk. Rozmawiał ze mną!… – Twarz Barbary się wygładziła, a iskry radości aż tryskały z jej oczu. – Jeszcze się nie uśmiecha, ale jest prawie jak dawniej! Jak pani myśli, czy to już koniec tego stresu pourazowego?

– Nie, proszę pani. Pani syn wciąż przeżywa żałobę po stracie bliskiej osoby, tam, w Afganistanie. Proszę pod żadnym pozorem nie pytać go, co tam się stało, a jak będzie mówił sam z własnej woli, słuchać, reagować, ale nie dopytywać, nie oceniać, nie doradzać. Według mnie najgorsze minęło, ale teraz Kubę czeka żmudny powrót do normalnego życia.

– Nie wiem, jak pani dziękować! Proszę powiedzieć, ile jestem winna. Jutro pójdę do banku i albo przeleję, albo wieczorem będę miała gotówkę.

– Rozumiem, że pani mnie zwalnia! – Krystyna zaśmiała się perliście. – Nawet pani nie wie, pani Barbaro, jak się cieszę! Chyba niewiele mniej niż pani. Gotówka. Dwadzieścia tysięcy. – Nie miała serca powiedzieć, że udzieliła ponad­­pięć­dzie­się­cio­pro­cen­to­wego rabatu. – Takie jak ja biorą tylko gotówkę. Ale tej nocy Kuby nie porzucę. Nie będę ryzykować. Dziś jeszcze będziemy spać razem.

Kuba czekał na nią w holu. W kraciastej, wyprasowanej koszuli, levisach i rdzawo­koniakowych kowbojkach. Świeżo po fryzjerze.

– Cześć Kryśka! – Gdyby tym słowom towarzyszył uśmiech… Ale nie towarzyszył. – Co robią takie call girls z najwyższej półki jak ty, gdy nie pracują?

„Z najwyższej półki”? Barbara mu powiedziała? Raczej na komendzie… Wiadomo, że wobec kurew RODO nie obowiązuje. Polska – gdzieś w połowie drogi między Zachodem a Afganistanem.

Uśmiechnęła się.

– A co, proponujesz mi randkę?

– Nie wiedziałem, że… chodzicie na randki – powiedział zaskoczony.

– Jeśli któraś ma chłopaka, to chodzi.

– A ty masz?…

Gdyby nie powaga nieopuszczająca jego oblicza, byłaby pewna, że wrócił dawny Kuba, Kuba z opowiadań matki, Anki i aluzji plutonowego Bzdęgi. Kuba podrywacz, Kuba dziwkarz, Kuba, którego urokowi jakoby żadna nie mogła się oprzeć.

– Nie mam.

– To dobrze, bo przynajmniej dziś nie będę musiał się o ciebie bić z jakiś świrem. – Tu wreszcie jego wargi wygięły się w czymś przypominającym uśmiech. Ale nie w grymasie rzecz – w oczach miał iskry! Jak jego matka! – Zatem dokąd pójdziemy? Proponuję kino. Wybierz film. A potem zapraszam na kolację. Uprzedzam – nie będzie to tani bar.

Barbara patrzyła na syna zaskoczona. Madeleine-Krystyna-Kryśka też. Randek z klientami miała w życiu na pęczki, ale na ostatniej z chłopakiem była na drugim roku. Prawie pięć lat temu. Pora sobie przypomnieć, jak to się robiło…

Wtedy wybierało się film i kłóciło z kolegą, który poszedłby, ale na zupełnie inny. Potem jedno siedziało dwie godziny, ostentacyjnie okazując niezadowolenie, i po wyjściu z kina kłótnia wybuchała na nowo.

Od dawna chciała obejrzeć Faworytę, a Kuba zaakceptował jej wolę bez słowa protestu.

– Ale za kolację dziękuję. Wiesz, ja pracuję ciałem, więc muszę o nie dbać, a dziś już obiad zjadłam. Chętnie za to wypiję wino gdzieś na Starówce.

 

Po kinie siedzieli przy bulwarze Karskiego; ona nad kieliszkiem prosecco, Kuba nad szklanicą książęcego i pustym talerzem po frytkach z parmezanem i jakimiś wymyślnymi sosami.

– Co dalej? – zapytał. – Co dalej z nami?

– Nic – odrzekła smutno. – Ja wyleczę srom i wrócę do pracy, a ty na nowo podejmiesz przerwaną terapię, bo bez orzeczenia z Ośrodka w wojsku nie masz czego szukać. Wrócisz do Anki albo znajdziesz sobie kolejną dziewczynę…

– Z Anką koniec – zareagował nerwowo. – A Ty?… Nie chcesz takiego kogoś jak ja? Za chudy? Za głupi? Za biedny?

Zaśmiała się nerwowo, bo Kuba już zaczynał się jej podobać. Rozumiała, jak musiał działać na kobiety, gdy był radosny, zawadiacki, pewny siebie. Może jako inna Krystyna, gdyby wybrała inne życie…

– A ty? – odbiła piłeczkę. – Chcesz taką dziwkę jak ja? Bez dyplomu, bez legalnego zawodu, bez szans na emeryturę? W kłótniach ty będziesz ten przyzwoity i rycerski, a ja będę kurwą i burżujką. Moje pieniądze miną z młodością i co wtedy? Mam żyć na twojej łasce, bohaterze?

– Jaki bohaterze! – żachnął się. A po chwilce dodał: – Czy to, że cię kocham, nie ma znaczenia? Że cię potrzebuję – też?

Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Jak tylko się wprowadziłaś, już mi się spodobałaś. Tak pięknie się kochałaś! – wyrzucił z emfazą. Potem kontynuował już cicho:

– Sana opowiadała, że zmarli, którzy nie są pochowani zgodnie z rytuałem, mszczą się na bliskich. Takie mściwe duchy to ghule. Wyżerają żywych od środka. Potrafią zabić. Im bardziej ktoś był związany ze zmarłym, w tym większym jest niebezpieczeństwie… Ona przyleciała tu ze mną. Była stale w mojej głowie. Żywiła się mną co noc, a ja nie miałem na nią sposobu. Dopiero ty… Dopiero tobie udało się ją zagłuszyć. Gdy słyszałem ciebie, ona mnie opuszczała. Potem, już w dzień, gdy starałem się zasnąć, przywoływałem z pamięci twoje melodie i marzyłem, że dla mnie je śpiewasz. Wyobrażałem sobie twoje ciało. Czekałem na ciebie. W ten wieczór, gdy byłaś za ścianą i milczałaś, ona znów poczuła się mocna. Sączyła rozpacz, tłukła się w mojej czaszce… Bam, bam, bam… bam… bam… bam… Żeby ją odegnać, przyszedłem do ciebie po ratunek, po twój głos… Dlatego zdążyłem. A gdy później położyłem się przy tobie, ona była bezsilna. Zasnąłem w nocy! Ty nie wiesz, co znaczy móc spać w nocy! Choć może już wiesz… – poprawił się.

– Nie przeszkadza ci, że uprawiam seks z wieloma? Za pieniądze?

Skrzywił się jak po skosztowaniu cytryny.

– Moje dziewczyny miały różne zawody. Ela pracowała w sklepie przy piekarni ojca. Sprzedawała bułki. Rozmaitym; menelom, hipsterom… Anka była krawcową. Szyła spodnie. Miała wielu klientów. To też było OK. Ty robisz, co umiesz, i sprzedajesz, co masz – jak tamte. Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?

Była pod coraz większym wrażeniem. Jeśliby miała mieć swojego mężczyznę, to właśnie takiego.

– Teraz mam coś w rodzaju urlopu zdrowotnego i nie pracuję. Mogę sypiać z tobą, a raczej obok ciebie. Ale potem, gdy wrócę do pracy, będę poza domem przez większość wieczorów i nocy. Co to za związek, gdy niemal nigdy nie będziemy razem?

Posmutniał.

– Nie wiem. Może moglibyśmy chociaż spróbować… – zaproponował nieśmiało.

Nie widziała przyszłości dla takiego układu. Z drugiej strony Kubę lubiła, a perspektywa kochającego ją mężczyzny, na którym mogłaby polegać, była kusząca. Ostatecznie może zmniejszyć intensywność pracy do trzech, czterech dni w tygodniu. Może też skończyć studia i być psychologiem. Praca do emerytury. Zarobki dwudziestokrotnie mniejsze, ale za to stabilizacja, ubezpieczenie i wszystkie noce i weekendy z Kubą. Jeśli go gdzieś nie wyślą… Może warto to rozpatrzyć…

– Dobra, spróbujmy. – Sama nie wierzyła, że to powiedziała.

Kuba zerwał się z krzesła jak katapultowany, podskoczył do niej, szarpnął, poderwał, uniósł. Pocałował i zawirował w tańcu.

– Puszczaj wariacie – powiedziała ze śmiechem, gdy tylko rozłączyły się ich usta.

Wcale nie chciała, by ją puścił.

Ten tekst odnotował 8,948 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.62/10 (40 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (5)

0
0

przez dra Dębskiego.


Z takim dra nigdy się nie spotkałam; pewnie wychodzi brak kontaktów z lekarzami

Zostawiam po drzwiami!


Intensywnie myślała, jak tego spieprzyć.


a głowa przyległa do ramienia.


Obstawiłabym: przylgnęła. Przyległa, to raczej nie to przyleganie

Kompletnie nie rozumiem tak niskich ocen!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Krystyna. Dziękuję za współpracę! 🙂 - poprawiłem. Takie "dra" w wypowiedzi dialogowej byłoby nietypowe, ale dopuszczalne. W komentarzu jest całkowicie dopuszczalne i częste. Skrót oczywiście poprawny. Zostawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Krzepka ta Ghula.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Krystyna Taka anegdota à propos "dra Dębskiego" w wypowiedzi dialogowej. Zapewniam, że prawdziwa.
Lata komuny. Moja mama z racji aktywności w klasowym komitecie rodzicielskim odwiedziła raz w miejscu pracy ojca jednego z moich kolegów. Ojciec ten był sekretarzem KW i miał własny gabinet z sekretarką. Po przywitaniu mamy, zwrócił się do sekretarki: "Tyszko Basiu, dwie kawy". 🙂
"Tyszka" to oczywiście towarzyszka w skróconej formie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Tomp, wielka mi współpraca, że przeczytałam obie części? Zrobiłam to z przyjemnością.

W poprzednim komentarzu zapomniałam dodać pewną drobnostkę. Imię Anna źle mi się kojarzy i dlatego pasuje mi do postaci; jakoś nie polubiłam jej. Imię Sana ma ciekawe znaczenie i dla mojego ucha ładne brzmienie. Za to głównej bohaterce nadałeś najładniejsze z możliwych. Tylko ten biały kapelusz do mnie by nie pasował 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.