Pokoncertowe zabawy
25 czerwca 2012
Szacowany czas lektury: 7 min
Jest to mój pierwszy tekst, mam nadzieję że się spodoba, ostrzegam jednak, że nie jest on softowy i osobników o delikatnych nerwach proszę o przygotowanie do wkroczenia "na ciemną stronę mocy" ;)
Pochylona do przodu poruszam głową w rytm Skinhead Girl, co jest dość trudne, bo rytm jest szybki, oddaję cześć frontmanowi w ukłonie, a jednocześnie oddaję się piosence, którą uwielbiam. Tłum wtóruje wokaliście a ja razem z nimi, podryguję i wznoszę ręce ku górze, ukazując naszą wolność. Przynależność do wspólnoty, miłość do reszty uczestników, każdy każdemu pomaga, w razie upadku. Krzyk, zderzające się w szaleńczej bitwie ciała, zdzieranie glanów i popychanie braci. Byle tylko utrzymać się na powierzchni, nie wypaść poza krąg napaleńców. Wyżywam się, uderzam całym ciałem w resztę, aby chociaż na chwilę być sama i mieć bodaj 20cm prywatności - bo to zwycięstwo. Doskonale znamy kolejne utwory, łączy nas muzyka i radość z pozbywania się emocji, są one nam wybijane z głów przez czyjeś łokcie, napięcie które nosimy wraz z sobą na co dzień, ten morderczy balast, efekt żmudnych starań nudnego społeczeństwa, właśnie to starają się wykopać z nas towarzysze tego dzikiego rytuału oczyszczenia. W pewnej chwili widzę jakiegoś kolesia, mały, niższy ode mnie, rzucam mu się w ramiona, niech udowodni czemu tu jest. Rozumie, bierze mnie z łatwością i podaje reszcie, las rąk dotyka mnie, niesie ku zbawieniu, ku światłu, ku mistrzom ceremonii, czuje dłonie na piersiach, na tyłku, brzuchu i nogach, bez skrępowania poddaję się szybkim pieszczotom i ląduję na ziemi, podnoszę się i przepycham z powrotem, tanecznym krokiem nogi obutej w ciężki dowód przynależności do ludzi wyjątkowych. Wszystko od nowa, cała zabawa od początku. W końcu, gdy nie wystarcza nam grupowe wpierdalanie, postanawiamy zrobić ścianę. Jak jeden mąż kierujemy się do tyłu, depcząc po tchórzach i pozerach, którzy przyszli najwyraźniej po to, by stać bezczynnie i kontemplować jak bardzo są szczęśliwi z małżeństwa i bachorów, podczas gdy prawdziwi ludzie, wolni ludzie od czasu do czasu wbijają się w nich znienacka, przygniatając do ziemi. W środku koła parę osób się kręci, obok mnie stoi jakaś laska, biorę ją więc za rękę, ciągnę do środka i zaczynam całować. Dzikość, namiętność miesza się, wokalista krzyczy w naszym kierunku, a ja odrywam ją od siebie i unoszę ręce do góry, wciągam rudą sukę z powrotem na brzeg, bo już niedługo refren. Za chwilkę połączę się w jedno z resztą, dostanę w mordę z pięści, inni będą wspinać się po mnie, twarde podeszwy wbiją mi się w nogi, gdy ktoś będzie chciał być bliżej nieba, a ja się zrewanżuję, wskoczę i zrobię sobie stopnie z czyjejś skóry. Wrzask, triumfalny okrzyk zwycięstwa i cała rodzina rzuca się na siebie, tulimy się i odtrącamy - kochamy i nienawidzimy. Już prawie koniec, a ja nadal nie mam ofiary - myślę. Tworzymy wir, skaczemy na około małego kręgu, niczym tornado, w środku nie ma nikogo, depczemy się z zamiłowaniem. Nagle ktoś stawia nogę nie tam, gdzie trzeba - upadam. Tłum zamyka się nade mną, biegają po mnie z krzykiem, odpowiadam tym samym, czekam, czekam te parę sekund, bo wiem, że zaraz ktoś mnie podniesie, zauważą. Nie mylę się, oczywiście, chwyta i wyciąga do góry, nagle tysiąc rąk się rzuciło, siła podnosi mnie na nogi, łapiąc za plecy, głowę. Patrzę na tego, co znalazł, jako pierwszy - średnie blond włosy i niebieskie oczy. Zapamiętuję - on dzisiaj będzie mój. Nie tracę czasu, szukam go, kiedy tylko zauważam; zbliżam się, szturcham, podryguję jakby bliżej. Niedługo koniec koncertu, muszę się spieszyć, z tą myślą chwytam go, swoim zwyczajem, za włosy i niemal uderzam o niego twarzą, wsadzam język w usta, dyszę ze zmęczenia, podobnie jak on. Gryzę, szybko penetruję wnętrze, szarpiąc na koniec zębami wargę. Uśmiecham się dziko i oddalam, mając go jednak ciągle na uwadze. Ostatnie wersy, ostatnia piosenka, ostatnie podrygi, wszyscy się jakby ożywiają, wytężają siły, by pokazać jak bardzo chcą, by ta chwila trwała w nieskończoność. Dokonało się, koniec. Łapię blondaska za rękę i zgniatam nudziarzy, już prawie go wyprowadziłam, parę osób... Nie przepraszam, czasami kiedy kogoś mocno nadepnę, klepię w policzek, co musi być irytujące. Trzeba wszak jakoś pokazać tym nieudacznikom, jak bardzo pogardzam ich nieskażoną siniakami skórą, oraz wolnym od szaleństwa umysłem. Całuję jeszcze raz, po wyjściu, mknę przez most, wychodzę ze Słodowej z uśmiechem na posiniaczonych ustach i facetem na własność. Szybko pokonujemy trasę do mojego mieszkania, na Żeromskiego. Otwieram drzwi kluczem, wyciągniętym z majtek, chwytam go za krocze i pocieram, po czym wchodzę do środka, to pierwszy raz, kiedy daję mu wybór - i ostatni. Teraz decyzja, czy ma dziewczynę, chłopaka czy może dzieciaka na utrzymaniu, czy powinien być prawy, zachować przyzwoitość, cnotę do ślubu, (jeżeli jeszcze takową ma). Nie zastanawia się ani chwili, zamyka za sobą drzwi, nie odzywa się ani słowem - podoba mi się, że nie bawi się w tkliwego chłopaczka, który żeby z kimś spać, musi znać jego imię. Zamierzam wziąć prysznic, lecz on najwyraźniej ma w dupie moje plany, dziwi mnie to, bo wyglądał niepozornie. Szybko ściągam spodenki, a on się zbliża, chcę uciekać już, bo nie mogę się doczekać pointy dzisiejszego wieczoru, podchodzi pewnie i zdziera ze mnie koszulkę, łapie za majtki i rwie je, podobnie postępuje ze stanikiem, nie dbając nawet, że mam nadal glany na nogach. Chwyta mocno za włosy i ściąga na ziemie, rozpina szybko spodnie, stoi mu, bardzo duży, ukrwiony naprężony kutas, którego brutalnie we mnie wpycha. Przyciąga i odpycha moją głowę, raz po raz, krztuszę się i bulgoczę z cicha. Nie zwraca najmniejszej uwagi na moje protesty, rżnie bez zapamiętania, długo, do samego końca. Wsadza go i wyciąga, nie pozwalając nawet na głębszy oddech, ślina ścieka mi po policzku, ręce wczepiają się w jego uda. W końcu po długim czasie odrzuca mnie na ziemie, uderzam głową o twarde drewniane panele. Mam złudną nadzieję, że da mi chwilę odpoczynku, jednak nie ma na to szans. Prawie całkiem roznegliżowana i poddana, czekam na kolejny krok, jakim okazuje się kilkakrotne uderzenie mnie w twarz, mocno. Czuję się poniżona, ale o to chyba mu chodzi, bo bije ponownie, znacznie silniej, pewnie chce pokazać, jak bardzo apatyczny jest i pozbawiony kręgosłupa moralnego. Ta świadomość zdominowania działa na mnie pobudzająco, jestem bardzo wilgotna, on, chyba w odpowiedzi na moje myśli, schyla się i rozszerza mi nogi, myślałam że powoli i delikatnie zajmie się moim intymnym miejscem, jednak nie, z całej siły wsadza we mnie dwa palce, porusza nimi od razu szybko, zaczynam ciężko dyszeć i jęczeć głośno, spotęgował ruchy, przyspieszył - chociaż wydawało mi się to niemożliwe. Zaciskam ręce na piersiach, gniotąc je, drżę na całym ciele, a on działa jak maszyna, wpakowywał we mnie bez delikatności wszystkie palce. Ból działa jak płachta na byka, sprawia mi niewysłowioną przyjemność. Drugą rękę wpycha mi w usta, by zagłuszyć okrzyki, gryzę je łapczywie, do krwi, która wycieka mi na policzek, brudząc skórę rdzawą posoką. Nie pozwala mi się długo nacieszyć leżeniem, ponownie łapie mnie za włosy, jak klacz. Podnosi mnie na klęczki i popycha, bym oparła się dłońmi o podłogę. Szarpie i zaczyna ujeżdżać, znowu - bez subtelności. Wdziera się we mnie, ogromny, znacznie większy, niż się wydawał, ciasno opinam go i przyjmuję z kolejną dawką bólu. Jego trucizna przenika moje ciało, zmieniając w maszynę o ciągłym zapotrzebowaniu na rżnięcie. Pochylam głowę i wypinam się bardziej, pragnąc by to trwało jak najdłużej. Rwie mi włosy, dyszy, w pewnej chwili daje mi silnego klapsa, skóra na pośladku zaszczypała dość mocno, jednak była to tylko kropla w oceanie ekstazy. Jego biodra uderzają w mój tyłeczek, twardy członek rozsadza wnętrze, wdziera się bardzo głęboko. Na chwilę przestaje bić, rękę wsadza ponownie między nogi, naciska na łechtaczkę, drażni ją, pociera szybko palcami. Nagle wychodzi ze mnie, pozostaje tak, czekając na coś ekstra, jednak nic takiego się nie zdarza, podnosi się i wychodzi z pokoju, słyszę szczęk otwieranych drzwi na balkon i odgłos pękającego plastiku. Bierze mnie na ręce, upuszcza na łóżko, sznur na pranie wykorzystuje jak kajdanki, przywiązując mi ręce do kolumn. Leże na brzuchu, a on ponownie rozwiera mi nogi, podnosi, więc jestem teraz kusząco wypięta. Czuję wilgoć na pośladkach..
- Nie - krzyczę stanowczo, nigdy nie próbowałam seksu analnego, boję się go! On niczego sobie nie robi z moich sprzeciwów, daje mi klapsa i warczy władczo - Zamknij się.
Nie czuję jego palców na skórze, to mnie nieco niepokoi, bo przecież, skoro już zdecydował się na inicjacje, to chyba powini... Ah! Wrzasnęłam dziko z bólu, wszedł we mnie cały, do samych jaj. Ten ból jest nie do opisania, lekko tylko nawilżona... Łapię się rękami za pośladki i rozszerzam je, zagryzam zębami pościel i łkam w nią, podczas gdy on coraz szybciej się porusza. Dobrze, że teraz nie dał mi swoich palców, bo nie zostałoby z nich nic. Błagam go, żeby przestał, cierpię, całe ciało tonie wręcz - rozerwana na pół, spenetrowana i podniecona do granic możliwości. Moje jęki przerodziły się w muzykę rozkoszy, pot spływa strumieniami z naszych ciał. Dochodzę, zbliżam się coraz bardziej do upragnionego finału, dyszę, on też. W jednej chwili dopada nas największy orgazm, jaki można sobie wyobrazić. Wszystkie odgłosy stają się jednym, ciągłym krzykiem, zalewa mnie spermą, która ścieka po udach na łóżko. Odwiązuje mnie i całuje czule, przytulam się, mimowolnie gryząc jego ucho – do krwi.