Po sezonie

3 marca 2016

Szacowany czas lektury: 55 min

Dla E, która cierpliwie czekała i dla Ciri, która czekać nie chciała ;-)

Kacper prowadzi spokojnie, szosa, choć najczęściej nie zalega na niej śnieg, jest kręta, a nawierzchnia coraz gorszej jakości. Z głośników sączy się cichy głos spikera zapowiadającego prognozę pogody na nadchodzącą noc; minus pięć stopni, porywisty wiatr, biomet niekorzystny. Deska rozdzielcza rzuca na twarz mężczyzny widmowe blade światło. Niebo przed nim ma barwę kobaltu, ale we wstecznym lusterku przechodzi w lazur. Im bardziej na zachód, tym więcej czerwieni zachodzącego słońca. Ta feeria barw, ten rozdział na ciemną północ i jaśniejszy zachód, ma w sobie coś z komiksowego kadru. Mężczyzna przywołuje w pamięci obraz starego westernu, w którym samotny kowboj kieruje się w stronę zachodzącego słońca. Kierowca nie jest kowbojem i kieruje się w przeciwną stronę. Wszystko jest nie tak ,jak powinno, bo życie to nie komiks.

Na północy, w oddali majaczą światła domów. Zjeżdżając z lekkiego wzniesienia, ma je jak na dłoni, jasne punkty niknące w ciemnym granacie nieba, przyozdobionym jeszcze ciemniejszym dywanem chmur. Jednak to nie chmury dominują, ale wzburzony Bałtyk, po którym cwałują białe, spienione grzywy fal, sprawiając, że krajobraz jawi się jako gargantuiczny, monumentalny. Z tej odległości nie może słyszeć ich wściekłego ryku, jest zbyt daleko, a mimo to, w jego głowie rozbrzmiewa gniewny pomruk zimnego morza. Momentalnie odradza się jego fobia. Lęk przed ciemną wodą. Wszystko zdaje się w nim krzyczeć, że to fatalny pomysł, że widok rozpościerający się przed jego oczami, to Rubikon, którego wcale nie chce przekraczać, że to na co patrzy przez przednią szybę skody octavii, to nie ekran kinowy, tylko ponura rzeczywistość. Mężczyzna zaciska palce na kierownicy.

Chwałowice, to nędzna mieścina. Uboga, ponura, od wieków smagana morskim wiatrem. Wjeżdżając do centrum, porusza się po kocich łbach. Koślawe kręte uliczki zdają się prowadzić donikąd. Kamienice sprawiają wrażenie zgarbionych, karłowatych, a z większości okien wyziera czerń. Mija nieduży rynek i dociera do parkingu, tuż przy porcie rybackim. Kierowca wyłącza silnik i wychodzi na zewnątrz. Tak długo, jak znajdował się wewnątrz pojazdu, był w magiczny sposób odizolowany od tego, co go otacza. Był obecny tylko jednym zmysłem, ale teraz, teraz jest tutaj w stu procentach. Czuje zapach morskiego powietrza, gnijących ryb i glonów. Słyszy skrzek mew, wściekłe fale uderzające w betonowe nabrzeże i klekot cumującego kutra.

Jest dziewiętnasta, ale mimo to, świat wokół niego tonie w mroku. Przechodniów jest niewielu. Mężczyzna wystawia zmęczoną twarz na wiatr, oswaja się z bezruchem. Przez ostatnie sześć godzin słyszał tylko warkot silnika, widział przewijający się krajobraz, pochłaniany asfalt i nic więcej. Teraz w ruchu jest tylko morze, którego szum dominuje nad całą okolicą.

Dotychczas w najbliższej okolicy przemknęło zaledwie kilka osób. Mężczyzna kieruje się w stronę rynku. Zauważa ponurą tawernę, w której jest jasno. Nie jest to mocne światło, ale na drzwiach znajduje się tabliczka z napisem OTWARTE, więc wchodzi do środka. Sala zaskakuje rozmiarem. Spodziewał się czegoś znacznie mniejszego. Udaje mu się zamówić rybę z frytkami i lane piwo. Kilku znudzonych rybaków zerka na niego i odprowadza wzrokiem do stolika. Ma nadzieję, że zaraz stracą zainteresowanie. Nie jest niczym przyjemnym, czuć na sobie spojrzenia tych twardych, skrytych ludzi. Nikt tutaj nie przejmuje się zakazem palenia, co więcej, jeden z miejscowych pali ostentacyjnie fajkę. Siwy dym unosi się nad jego stolikiem jak ektoplazma. Jakby nad jego głową odbywał się zlot wszystkich przodków rybaka. Mimo wszystko, kiedy Kacper wyjmuje paczkę papierosów i wkłada jednego w usta, natychmiast pojawia się gruba barmanka.

– Tu się nie pali, zakaz jest. – Wbija w niego beznamiętny wzrok.

Zagadnięty w nieuprzejmy sposób, patrzy na kobietę, po czym przenosi wzrok na pozostałych gości, część z tych, którzy teraz na niego patrzą, wciąż trzyma papierosy w zaciśniętych ustach. Mężczyzna przenosi spojrzenie z powrotem na barmankę. Już otwiera usta, kiedy nagle martwe, wodniste oczy zebranych, odbierają mu ochotę do kłótni. Jest tutaj zaledwie pięć minut, nie chce zaczynać od awantur. Nie po to tutaj przyjechał. Odkłada papierosa i chowa paczkę do kieszeni. Mądra decyzja – w jego głowie odzywa się głos rozsądku. – Jeszcze napluliby ci do jedzenia, zresztą popatrz tylko na tych facetów, oni tylko czekają na pretekst. Chyba nie spodziewałeś się ciepłego przywitania, co? Tutaj nikt nie lubi przyjezdnych. Mimo wszystko gruba barmanka, przez ułamek sekundy, zerka na niego w dziwny sposób. Trwa to zbyt krótko, żeby nazwać jej wyraz twarzy, ale jest na tyle zauważalne, że zwraca na to uwagę.

Kiedy na jego stoliku ląduje talerz z kolacją, długo przygląda się potrawie. Czy są na tyle małostkowi? Zostawili mu jakąś niespodziankę? Ryba wygląda mało apetycznie, frytki są rozgotowane, ale nie dostrzega nic podejrzanego. Jedzenie smakuje tak, jak wygląda. Podle. Mimo to zjada wszystko, jest głodny, poza tym, nie chce dawać im kolejnego pretekstu. Łatwo sobie wyobrazić, iż nie spodoba im się fakt, że nie smakuje mu miejscowa kuchnia. Chyba ponosi cię wyobraźnia – głos rozsądku podaje w wątpliwość jego motywację. Ponosi, nie ponosi, Kacper odsuwa talerz, płaci i wychodzi, czując na plecach ostentacyjne spojrzenia. Nawet nie dopił piwa. Tak musieli się czuć pierwsi biali w afrykańskim buszu, kiedy jeszcze jawili się miejscowym jako bogowie, albo demony. Tyle że od tamtych czasów, świat się zmienił, a ty, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, jesteś w nadmorskiej mieścinie, Chwałowice to nie busz – słusznie zauważa głos rozlegający się pod czaszką.

Na zewnątrz ludzie z rzadka przemykają wąskimi uliczkami. To miejsce wydaje się wymarłe. Nieliczne światła padają z okien i tworzą rzadkie plamy na kocich łbach. Mężczyzna zapala papierosa. Postanawia się rozejrzeć w poszukiwaniu hotelu. Jadąc tutaj, nie przyszło mu do głowy, że może być z tym problem, jednak teraz, kiedy wręcz wyczuwa wrogą atmosferę miasteczka, zaczyna mieć wątpliwości. Po kilkuminutowym spacerze zauważa hotelik w trzypiętrowej kamieniczce. Wchodzi do środka i od razu kieruje się do mężczyzny stojącego w recepcji. Kacper czuje, jakby się cofnął w czasie i trafił do lat sześćdziesiątych.

– Potrzebuję pokoju. – Rozpina płaszcz i sięga po portfel.

– Bardzo mi przykro, ale pokoje wynajmujemy wyłącznie do osiemnastej. – Recepcjonista nie wygląda, jakby było mu przykro.

– Nie rozumiem, to znaczy, że nie ma wolnych pokoi?

– Nie proszę pana, są. Po prostu wynajem pokoi trwa od godziny dziewiątej rano do osiemnastej.

– Pan żartuje, tak? To jakiś żart lokalnych hotelarzy? – Jego dłoń zastyga tuż przy wewnętrznej kieszeni płaszcza.

– Tak zdecydowała rada miasta, hotelarze nie mają tutaj nic do powiedzenia, proszę pana. – Mężczyzna stojący za ladą, odsuwa od gościa książkę meldunkową jakby w obawie, że ten może się wpisać gwałtem i wtedy będzie musiał mu wynająć ten cholerny pokój.

– Czyli chce pan powiedzieć, że dzisiaj nic z tego, ale jeśli przyjdę tutaj jutro rano, to dostanę pokój? – Ta rozmowa zaczyna przybierać coraz bardziej absurdalny charakter.

– Jeśli przyjdzie pan pomiędzy dziewiątą rano a osiemnastą, to tak.

Zapada cisza. Słychać czyjeś kroki na schodach prowadzących na piętro. Kacper waha się pomiędzy wszczęciem awantury a wyjściem z budynku.

– Jest tutaj jakiś inny hotel?

– Mały pensjonat, tyle że zasady dotyczą także jego, proszę pana. Poza sezonem meldujemy wyłącznie pomiędzy dziewiątą...

– Tak, tak, słyszałem. – Przybysz wpada mu w słowo. – A w sezonie?

– W sezonie, to normalnie, całą dobę. Jak wszędzie. – Recepcjonista uśmiecha się do niego. To wyuczony, służbowy uśmiech. – Chciałem tylko panu zaoszczędzić drogi do pensjonatu.

– Dziękuję, bardzo pan pomocny. Wie pan, o tym?

– Staram się, proszę pana.

Nagle mężczyźnie przychodzi do głowy idiotyczny pomysł, jest tego świadomy, ale tonący brzytwy się chwyta.

– Na waszej stronie internetowej, jest napisane, że meldujecie całą dobę.

– Nasz hotel nie ma strony internetowej, proszę pana. Z pewnością zaszło jakieś nieporozumienie. – Tym razem uśmiech recepcjonisty wydaje się przebiegły i złośliwy.

– Tak, pewnie ma pan rację. Musiałem coś pomieszać... – Poddaje się, ta rozmowa męczy go bardziej, niż wcześniej sądził. Zupełnie jakby naprzeciwko niego stał wampir energetyczny.

– Z pewnością, proszę pana. Życzę dobrej nocy.

Kacper wychodzi. Nic tu po nim. Zresztą, gdyby jeszcze raz usłyszał "proszę pana", zwymiotowałby na podłogę. Natychmiast bierze go w objęcia chłodny wiatr, pełen soli, jodu i tajemnic. Nie mając wyjścia, przechadza się koślawymi chodnikami. Ta mieścina nie przepada za tobą – to wewnętrzny głos, jego jedyny towarzysz tej nocy. – Czujesz to? Czujesz tę niechęć? Nawet kocie łby najchętniej prysnęłyby spod twoich stóp, gdyby tylko mogły. Mężczyzna zaczyna się zastanawiać, czy każdy obcy jest tutaj tak niechętnie widziany. Nie bądź naiwny, oczywiście, że nie. Oni wiedzą, po co tu przyjechałeś.

Rozgląda się dookoła i zastanawia, jak to możliwe, że miasto nie ucierpiało podczas wojny. Wszystkie kamienice wyglądają na stare. Czyżby negatywna energia tego miejsca, odpychała od siebie nawet bomby nazistów? Zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Nawet pogoda jest przeciwko tobie, jesteś jak ten facet, nad którego głową majaczy deszczowa chmura, chociaż dookoła świeci słońce – ten monolog nie nastraja optymistycznie, ale to wszystko, na co w tej chwili może liczyć.

– Hej marynarzu, skąd przypłynąłeś? Przyznaj się...

Z rozmyślań wyrywa go damski głos. Kacper zatrzymuje się i rozgląda dookoła. W oknie nad bramą, z której wylewa się gęsta ciemność, pali się światło rzucające na chodnik coś w rodzaju świetlistego trapezu. Jednak okno jest zamknięte. Schodzi wzrokiem niżej i teraz próbuje wypatrzeć coś w bramie.

– Nie jestem marynarzem.

Odpowiada mu kobiecy śmiech. Teraz przynajmniej ma pewność, że głos dobywa się z bramy.

– Przecież wiem, coś ty? Brakuje ci piątej klepki czy jak? Wołam tak do każdego potencjalnego klienta...

– A... – Mityguje się i przez chwilę czuje nieswojo. – Rozumiem.

– Podejdź bliżej, nie zrobię ci krzywdy.

Mężczyzna robi dwa kroki, stając mniej więcej na granicy czarnej kreski, która oddziela względnie oświetlony chodnik, od wnętrza czarnej jak smoła bramy. Słyszy stuk obcasa na chodniku i po chwili z ciemności wyłania się wysoka blondynka. Materializuje się tylko częściowo. Jest jak morska nimfa, w połowie realna, a w połowie utkana z mroku nocy. Jej twarz pomimo kobiecych rysów, jest surowa, wysmagana morską bryzą i biedą. W wulgarnym, mocnym makijażu i tej scenerii, może budzić pożądanie.

– Szukasz może namiętnego kociaka, który umili ci ciemną, głuchą noc?

– Nie bardzo. Szukam pokoju, ale w waszym miasteczku, okazuje się to niemożliwe.

– Jak masz na imię?

– Kacper.

– Jestem Lola. – Z ciemności wyłania się blada widmowa dłoń, paznokcie są pomalowane na krwistą czerwień, ręka jest chłodna. – Co ci powiedzieli w hotelu?

– Że meldują tylko między dziewiątą, a osiemnastą. Zarządzenie rady miejskiej. – Puszcza kobiecą dłoń, ale ona wciąż go trzyma.

– To interesujące, jak szybko działa w naszym miasteczku rada miejska. – Kobieta uśmiecha się i dopiero teraz cofa rękę. – Wyglądasz na kogoś, kto przyciąga kłopoty, wiesz? Podejrzewam, że nawet nie powinnam z tobą rozmawiać.

– W takim razie, nie chcę ci przysparzać problemów. Miłej nocy. – Nie udaje mu się zrobić nawet kroku, kiedy słyszy;

– Hej, ale Lola lubi kłopoty, niepotrzebnie się tak spinasz marynarzu.

– Posłuchaj, robi się późno, zimno, jestem zmęczony, zjadłem najgorszy w życiu posiłek i padam z nóg. Nie chcę być niegrzeczny, ale...

– W takim razie, co powiesz na ciepły pokój, miękką pościel i filiżankę pysznej kawy? A wszystko to, w towarzystwie czarującej Loli?

– Chcesz mi wynająć pokój? Za ile?

– To zależy, czy chcesz pokój ze szczęśliwym zakończeniem, czy bez... – Kokietuje go.

– Wystarczy pokój.

– Czyli bez... to będzie sto złotych.

– W porządku.

Kobieta łapie go ponownie za rękę i prowadzi w głąb bramy. Przez chwilę idą w kompletnych ciemnościach. Słychać tylko ich kroki, zgrzyt klamki i łoskot, z jakim otwierają się drzwi. Na klatce jest światło, słabe, ale jest. Idą schodami na górę. Blondynka prowadzi go na poddasze. Otwiera kluczem drzwi i wchodzi pierwsza, zapala światło, a kiedy mężczyzna jest już w środku, zamyka za nim starannie, przekręcając dwa razy klucz w zamku.

Mieszkanie na poddaszu to w zasadzie jedno pomieszczenie z malutkim, otwartym aneksem kuchennym plus łazienka, w której z trudem mieści się mały prysznic i muszla klozetowa. W pokoju unosi się zapach zmurszałego papieru, wilgoci i coś jeszcze, nieuchwytny zapach starej kamienicy. Mężczyzna zerka na ściany, są tak nierówne, że prawdopodobnie tynki wciąż są oryginalne, sprzed stu, a może więcej lat.

– Witaj, w królestwie Loli. – Kobieta uśmiecha się i ściąga kurtkę.

– To jest twoje mieszkanie?

– Owszem, nie podoba ci się?

Kacper przygląda się bibelotom, rozrzuconym książkom i ubraniom. Zauważa również adapter, płyty walające się na parapecie małego okienka, za którym teraz jest czerń. Na łóżku leżą figi, rajstopy są przerzucone przez oparcie krzesła. Do tego szminki i pudry w nieładzie, na niedużym stoliku.

– Szczerze?

– Oczywiście, że nie marynarzu. – Uśmiecha się do niego. – Szczerość w tej dziurze, w niczym nie pomaga.

– Ładnie się tutaj urządziłaś, – kłamie wedle życzenia. – Tylko gdzie ten pokój dla mnie?

– Właśnie w nim stoisz.

– A ty? Gdzie zamierzasz spać, bo chyba nie spędzisz całej nocy w bramie?

– Dziś w nocy mogłabym co najwyżej złapać tam przeziębienie. Będę tutaj, z tobą.

– Pamiętasz, że ustaliliśmy już, że... nie będzie szczęśliwego zakończenia? – Ostatnie dwa słowa wymawia w sposób dwuznaczny.

– Pamiętam. To miasteczko nie widziało szczęśliwego zakończenia, od lat. Położymy się razem, przytulisz mnie, a ja zasnę w twoich ramionach i będę udawać do rana, że połączyło nas coś wyjątkowego, masz coś przeciwko?

– W zasadzie, nie mam.

– To się świetnie składa, bo Lola nie spała w ramionach mężczyzny już... – kobieta zamyśla się, – od bardzo dawna.

– Mogę? – Kacper wskazuje na łóżko, a kiedy widzi przyzwolenie, siada na krawędzi. Sprężyny jęczą pod jego ciężarem.

– Wiem, że proponowałam ci kawę, ale tak sobie pomyślałam, może miałbyś ochotę na gorącą herbatę z rumem?

– Poproszę.

Podczas gdy kobieta wstawia wodę na herbatę i pobrzękuje, przeczesując szafki w poszukiwaniu rumu, mężczyzna wstaje, zdejmuje płaszcz i wiesza go na drzwiach wyjściowych, gdzie wisi już kurtka gospodyni, po czym wraca na swoje miejsce. Przygląda się blondynce. Jasne pofalowane niczym wzburzony Bałtyk włosy, opadają jej na ramiona. Spódniczkę ma dość długą jak na prostytutkę. Lola nie jest ani brzydka, ani ładna, za to ma doskonałą figurę. Nie może tego ukryć nawet pod tandetnym sweterkiem i tanią spódnicą. Ma surową twarz miejscowej dziewczyny, wychowanej w nadmorskim klimacie. Życie jej nie rozpieszcza, widzi to bez trudu. Zresztą wystarczy się rozejrzeć dookoła.

– Proszę, – podaje mu filiżankę, z napisem „Bałtyk forever” – to powinno przegonić wszystkie smutki, chyba że zdecydujesz się jednak na szczęśliwe zakończenie? – Uśmiecha się, w nadziei na dodatkowy zarobek.

– Wybacz, ale nie.

Los wpycha ci w ręce chętną kobietę, nie weźmie dużo, przecież to nora. Życie tutaj wydaje się wyjątkowo tanie – wewnętrzny głos próbuje wywołać w nim wątpliwości. Mężczyzna zgadza się z jednym, życie tutaj jest wyjątkowo tanie, ale nie w takim znaczeniu. Mimo wszystko pomyśl o tym, chyba bierzesz pod uwagę, że możesz stąd nie wyjechać żywy? – Głos nie daje za wygraną. Mężczyzna również.

– Nie chciałaś nigdy opuścić tej nory?

– Masz na myśli moje mieszkanie, czy całe miasteczko?

– Miasteczko, oczywiście...

– Myślisz, że nie opuściłabym, gdybym mogła? – Jej oczy mają barwę morza w słoneczne południe. Są po części turkusowe, a po części błękitne. Przybysz dopiero teraz to zauważa. Gospodyni ma niesamowite oczy, do tego są smutne, pełne tajemnic, bólu i silnej woli.

– Kto ci może zabronić? Jesteśmy wolnymi ludźmi...

Lola uśmiecha się, a może śmieje się z niego?

– Nie pozwoliliby mi. – Kobieta wpatruje się w swój kubek, jakby dostrzegała w nim przyszłość. Swoją przyszłość, która nie rysuje się w różowych kolorach.

– Kto?

– Mówiłam ci już, o szczerości. W tym mieście, to niebezpieczna waluta. Zgodziłam się ciebie przenocować, ale nie oczekuj ode mnie więcej. Chyba że... szczęśliwe zakończenie. – Uśmiecha się, choć jej usta tak naprawdę nie chcą się uśmiechać, widać to po opadających kącikach.

Dwadzieścia minut później, mają puste kubki.

– Pora do łóżka. – Kobieta zerka na zegar wiszący na ścianie, tandetny suwenir w kształcie kotwicy.

Lola zbiera swoje fatałaszki z pościeli. Staje niedaleko okna i rozbiera się, zupełnie nie przejmując się obecnością mężczyzny. Ściąga z siebie sweterek, nieco naelektryzowane włosy opadają jej częściowo na twarz. Widok, obcej kobiety, nagiej do pasa – ma na sobie jedynie beżowy stanik – z rozrzuconymi w nieładzie włosami, które odgarnia dziewczęcym ruchem dłoni, ma w sobie coś rozczulającego i intymnego. Mężczyzna przygląda się jej coraz bardziej pochłonięty widokiem. W tym momencie nie myśli o tym, że to niegrzeczne. Tymczasem Lola łapie za suwak na biodrze, rozpina go i krótkimi ruchami bioder, kręcąc nimi to w lewo, to w praco, zsuwa z siebie po kawałku spódniczkę. Odsłania najpierw pas do pończoch, później beżowe majtki i fragment nagich ud. Kiedy spódniczka jest już w połowie drogi do kolan, Kacper widzi cieliste pończochy. Ubranie spada luźno, marszczy się na podłodze, u jej stóp.

Kobieta opiera jedną stopę nieco wyżej, na krześle i odpina żabki, po czym zsuwa ostrożnie pończochę, rolując ją jak kartkę papieru. Robi to powoli, zmysłowo, być może liczy, że przekona swojego dzisiejszego lokatora, do czegoś więcej, a może wykonuje ten rytuał codziennie w samotności. Po chwili powtarza czynność z drugą pończochą. Odpina żabki, zwija kawałek po kawałku pończochę i zostawia je obydwie tam, gdzie stoi. Teraz widzi ją w całej krasie. Patrzy na pełne piersi w staniku, przez który prześwitują brązowe brodawki, na majtki, które między nogami mają podniecające wybrzuszenie, dokładnie tam, gdzie opinają pulchny srom. Gospodyni ma płaski brzuch, Kacper nie pamięta już, kiedy widział kobietę z taką figurą.

Mężczyzna zerka, jak Lola podchodzi do zlewu i zmywa makijaż. Zastanawia się, jak bardzo się zmieni, kiedy pozbędzie się tego wszystkiego. No cóż, nie zmienia się niemal w ogóle. Nie przechodzi żadnej metamorfozy, choć musi mieć co najmniej trzydzieści lat. Prawdę powiedziawszy, chyba nawet wygląda lepiej bez makijażu. Kobieta gasi światło i truchta do łóżka, gdzie wsuwa się pod kołdrę i okrywa nią po samą szyję.

– Chyba nie zamierzasz spać w ubraniu? Nawet w takim miejscu ludzie kładą się w bieliźnie.

– Oczywiście.

Mężczyzna rozbiera się, przekładając kolejne części garderoby przez oparcie krzesła i w samych bokserkach wchodzi do łóżka, okrywając się kołdrą, która szybko okazuje się za wąska. Musi się przysunąć inaczej jedno z nich, będzie spało bez okrycia.

– Pamiętasz, jaka była umowa? Chyba że jednak brzydzisz się mnie, zrozumiem to, jestem w końcu tanią kurewką portową. – Mówi całkowicie bez złośliwości, bez agresji, po prostu stwierdza fakt, spokojnym, cichym głosem. – Mogę okryć się kocem, jeśli chcesz.

Kacper nie odpowiada. Coś ściska go w gardle, jakby wewnątrz pojawiła się piłka tenisowa. Kobieta działa na niego w dość dziwny sposób. Z jednej strony sprawia wrażenie bezbronnej, skrzywdzonej przez los, a z drugiej, jest twarda i pewna siebie. Przysuwa się do niej bez słowa. Jest już tak blisko, że przywiera do jej pleców, czuje jędrne pośladki na swoim przyrodzeniu. Obejmuje ją, kładąc dłoń na nagim ramieniu. Lola kręci chwilę pupą, szukając wygodnej dla siebie pozycji, a kiedy ją znajduje, nieruchomieje i wplata palce w jego dłoń.

Na poddaszu panuje cisza przerywana jedynie sporadycznym pohukiwaniem fal. Do morza jest stąd zaledwie osiemdziesiąt metrów. Ciało kobiety, wcześniej nieco wyziębione, nabiera właściwej temperatury. Kacper ma twarz zanurzoną w jej włosach, pachnących morskim powietrzem, szamponem i piżmem. Krągłe, ciepłe kształty napierające na jego przyrodzenie szybko osiągają właściwy rezultat. Kacper ma wzwód. Kobieta czuje uwierający ją penis.

– Zignoruj to, proszę. – Szepcze, a ona zamiast odpowiedzi, zaciska mocniej palce na jego dłoni, jakby posługiwała się alfabetem morsa. Jeden uścisk – jak sobie życzysz.

Wkrótce morzy ich sen. Dla kobiety, która wtulona w Kacpra, czuje się szczęśliwa, mimo ulotności ich znajomości, noc jest spokojna, pozwala snuć wizje życia poza Chwałowicami. Obecność kogoś spoza miasta jest jak powiew świeżego powietrza. Wywołuje na jej ustach uśmiech i pozwala wierzyć, że wciąż jest nadzieja. Natomiast dla Kacpra, noc ma w ofercie serię mętnych, niezrozumiałych wizji, pełnych krętych uliczek, wpatrujących się w niego ludzi przypominających zombi, a nawet całą gamę człekokształtnych form życia, które wypełzają z Bałtyku i podążają za nim, w pętli wąskich alejek prowadzących donikąd.

*

Kacper budzi się pierwszy. Rzut oka na ubogi pokój uświadamia mu, gdzie jest. Noc była pełna koszmarów i majaków, jest nawet lekko spocony. Odsuwa się od kobiety ostrożnie, żeby jej nie obudzić. Lola oddycha miarowo, kilka kosmyków opada jej na twarz. Mężczyzna staje i przygląda się jej z uwagą. Mija zaledwie kilkanaście godzin, od kiedy się poznali, a już dostrzega kolejny element w jej twarzy, który dodaje nieznajomej uroku. Nagle dopada go dziwne rozrzewnienie. W zaskakującym nawet dla siebie odruchu pochyla się i całuje kobietę w odsłonięte ramię. Cofa się spłoszony własną śmiałością i podchodzi do okna. Nie widzi, że na ustach śpiącej pojawia się uśmiech, a jej twarz staje się lekko zaczerwieniona.

Ponad dachami kamienic, dostrzega fragment morza. Jest ciemniejsze od szarego nieba. Bałtyk kołysze się łagodnie, ale i tak wywołuje ciarki na jego ciele. Mężczyzna cofa się od okna. To odruch. Coś silniejszego od niego samego. Niechcący wpada na gospodynię.

– Przepraszam, nie słyszałem, kiedy wstałaś.

– Nic nie szkodzi. Czego się tak przeląkłeś? – Jej oczy błądzą po twarzy mężczyzny, jakby chciała z niej wyczytać prawdę, spodziewając się jednocześnie, że sam jej nie powie.

– Ja? Niczego, po prostu się potknąłem.

– Oczywiście.

Kacper ubiera się, po czym wyjmuje z portfela sto złotych i podaje kobiecie. W pierwszej chwili blondynka wydaje się zaskoczona, jakby nigdy nie rozmawiali o pieniądzach za nocleg. Odbiera banknot powoli, czuje wewnętrzny opór biorąc od niego banknot, ale przecież potrzebuje pieniędzy.

– Słuchaj, jest tutaj jakieś miejsce, do którego mógłbym cię zaprosić na śniadanie?

– Chcesz mnie zaprosić na śniadanie? – Zdziwienie w jej oczach jest dla mężczyzny niezrozumiałe. Niewiele wie o kobietach. Kompletnie nic nie wie, o Loli.

– To aż takie dziwne?

– Sama nie wiem, nie wstydzisz się pokazać w biały dzień z kurewką?

– Nie mów tak o sobie. – Rzuca rozdrażnionym głosem.

– Mówię, jak jest.

– To nie mów, ok? Podobno prawda w tym mieście nie jest w cenie?

– Dobrze. W każdym razie owszem. Znam takie miejsce. Poczekaj, aż się umaluję, ok?

Kacper jest na siebie zły, że tak ostro zareagował na jej słowa. Nie szalej człowieku, nie szalej. Przecież to tylko kurewka. Fakt, że ma dupcię jak marzenie, a jej cycuszki przypominają dojrzałe melony, nic tutaj nie zmienia – głos rozsądku próbuje przywołać go do porządku. – Trzeba było ją przelecieć, nie zachowywałbyś się jak pieprzony licealista. Spuściłbyś z krzyża i byłoby po sprawie. Teraz pewnie nie mógłbyś na nią patrzeć.

Pada drobny śnieg. Nic wielkiego, ale wiatr idący od morza jest nieprzyjemny. Kobieta prowadzi go do baru, który w sezonie pełni funkcję smażalni ryb. Kluczą wąskimi uliczkami, ale krok w krok, podąża za nimi wiatr. Wreszcie docierają do niewielkiego placyku, dalej nie da się przejść. Kobieta prowadzi go do kamieniczki. Nad wejściem powiewają markizy. W środku jest kilka osób. Nie trudno zauważyć, że ludzie przyglądają im się, może robią to bardziej subtelnie, niż wieczorem w tawernie, ale też klientela jest inna. Pełno tu marynistycznych motywów. Zdjęcia kutrów wychodzących w morze, rybaków suszących sieci i wiele innych gadżetów.

Składają zamówienie i czekają, przyglądając się sobie.

– Po co tutaj przyjechałeś? – Lola bawi się serwetką.

– Równie dobrze, ja mógłbym zapytać cię, jak zostałaś prostytutką...

– Zostałam, ponieważ wykluczono mnie ze wspólnoty. – Wkłada zbyt wiele siły w układaną kostkę.

– Co to znaczy? Z jakiej wspólnoty?

– Z tej, – zatacza dłońmi okrąg, jakby chciała objąć ramionami całe miasto. – Zresztą, nie ważne.

– Za co cię wykluczono? – Drażni go, że rozmówczyni mówi tak zagadkowo, ale odnosi wrażenie, że wszyscy tutaj, są w jakiś sposób skażeni.

– Pamiętasz dziesięć przykazań?

– Tak sądzę. – Mężczyzna jest zaskoczony, instynktownie próbuje odtworzyć przykazania w pamięci.

– Jedne określają naszą relację z Bogiem, pozostałe z innymi ludźmi. Te dotyczące Boga, są najważniejsze.

– Nie wiedziałem, że są jakieś ważne i mniej ważne...

W tym momencie przychodzi kelnerka i stawia przed Kacprem jajecznicę na szynce, pieczywo i herbatę z cytryną, a przed dziewczyną naleśniki ze szpinakiem i sok grejpfrutowy. Milkną natychmiast, czekając, aż kobieta się oddali. Oboje pochylają się nad swoimi talerzami. Słychać włączone radio, spiker z dziwną dykcją relacjonuje jakieś zdarzenie drogowe. Chyba była jakaś duża kraksa w okolicach Gdańska, które to miasto, w tej chwili wydaje się Kacprowi równie odległe, co księżyc.

– Wszystkie są ważne, ale kolejność ma znaczenie. Zostałam wykluczona, ponieważ dotychczas nie zmieniłam zdania na temat pierwszego z przykazań.

– Czcij ojca swego i matkę swoją?

– Nie byłeś orłem z religii, prawda? – Kobieta bierze kęs naleśnika i uśmiecha się do niego, a w zasadzie, to śmieje się z niego.

Mężczyzna czerwieni się, jest mu głupio.

– Powiesz? – Teraz już na pewno sobie nie przypomni, za bardzo się zawstydził.

– Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.

Milczą, skupiając się na jedzeniu, ale Kacper czuje w okolicy wątroby nieprzyjemny zimny palec. Przed oczami przebiegają mu szybkie scenki wczorajszego wieczoru. Barmanka z tawerny, która okazywała mu wrogość, wodniste, nachalne spojrzenia starych rybaków, dziwne zasady meldunkowe w miasteczku, uchwalone przez radę miasta. Ogólna niechęć do jego osoby.

– Nie możesz wysławiać się jaśniej?

– To, po co tu przyjechałeś? – Najwidoczniej jego towarzyszka nie zamierza już więcej się zwierzać.

– Przyjechałem tutaj w konkretnym celu...

– I twoim zdaniem, to ja wysławiam się niejasno? Jest po sezonie, to oczywiste, że przyjechałeś tu w konkretnym celu, marynarzu. – Uśmiecha się do niego. – Nawet w sezonie, nie mamy zbyt wielu turystów.

– Obiecuję, że ci powiem. Wszystko ci powiem, tylko nie teraz.

– Czyli miałam rację. Szukasz guza.

– Być może. – wypycha usta jajecznicą.

– Mogę ci obiecać tylko jedno, – kobieta kroi kawałek naleśnika, – jeśli szukasz guza, tutaj znajdziesz go szybciej, niż ci się wydaje.

Kończą śniadanie, Kacper płaci i wychodzą razem na wiatr i drobny śnieg. Ruszają w drogę powrotną. Momentami z okien dolatuje ich zapach ulatniający się z kuchni, ale wiatr błyskawicznie wietrzy alejkę. Sam nie wróciłby do rynku. Zbyt dużo tutaj rozgałęzień, budowle są do siebie podobne, a on nie ma nawet planu miasteczka. Kiedy docierają na rynek, zatrzymują się na chwilę.

– Muszę teraz zajrzeć w jedno miejsce. Zastanę cię w domu, kiedy wrócę?

– Chcesz się jeszcze spotkać? – Lola stara się zdusić uśmiech w zalążku.

– Tak.

– Więc wiesz, gdzie mnie szukać.

Mężczyzna ma już się odwrócić i iść w swoją stronę, kiedy towarzyszka łapie go za ramię.

– Coś się stało? – Patrzy na nią zaskoczony.

– Po prostu, uważaj na siebie. Nikomu nie ufaj.

– Nawet tobie?

– Na to pytanie musisz sobie sam odpowiedzieć. – Ruszają każde w swoją stronę.

Mężczyzna spaceruje już dziesięć minut i wciąż nie odnalazł celu. Decyduje się zapytać, o drogę przechodnia. Czyni to niechętnie, po dotychczasowych kontaktach z tubylcami. Zaczepiona kobieta ignoruje go całkowicie, nawet nie zwalnia kroku. Nie jest zaskoczony. Spodziewał się czegoś takiego. Z trzech następnych osób, tylko jedna zwraca na niego uwagę i wskazuje mu kierunek, choć mężczyzna jest wyjątkowo oszczędny w słowach.

Smagany wiatrem i zacinającymi w oczy drobinkami śniegu wirującymi w powietrzu, wreszcie dociera tam, gdzie chciał. Zerka na tabliczkę z godłem i wchodzi do środka. Posterunek lokalnej policji wygląda, jakby ustrój wciąż się nie zmienił. Mężczyzna patrzy na szare lamperie na ścianach, obite, wyszczerbione biurka, stare aparaty telefoniczne i sterty pożółkłych papierów walających się dookoła.

– Pan w jakiej sprawie? – Posterunkowy, szczupły mężczyzna z wąsem i rękami w kieszeniach, zerka na przybysza, taksując go badawczo.

– Dzień dobry, szukam brata. Zaginął dwa miesiące temu.

– Co pan tam trzymasz? – Policjant zerka nieufnie w stronę dłoni Kacpra.

– Zdjęcie, to właśnie mój brat.

– Pokaż pan, to.

Mężczyzna podchodzi bliżej i podaje zdjęcie. Wąsacz w mundurze zerka na nie, po czym przenosi wzrok na stojącego przed nim człowieka. Powtarza tę czynność jeszcze dwa razy.

– Jaja se pan ze mnie robisz? – W jego głosie pobrzmiewa irytacja.

– Dlaczego?

– Przecież, to pan jest na tym zdjęciu.

– Nie, to mój brat bliźniak.

– Zaraz, zaraz... – Policjant zaczyna krążyć od ściany do ściany, wpatrując się w podniszczone od ciągłego noszenia w kieszeni zdjęcie. – Panie, kojarzę tę twarz...

– Naprawdę? Widział go pan tutaj?

– Co? – Podnosi głowę na swojego rozmówcę, jakby go ktoś właśnie wyrwał ze snu. – A, nie, nie to. Z miejskiej już tutaj ktoś był, pytali o niego. Ej, Marian! – Krzyczy w głąb posterunku.

Po chwili zjawia się dobrze zbudowany blondyn, również w mundurze.

– Co jest? – Rzuca wściekłym tonem, ale na widok Kacpra, nieruchomieje i blednie, choć szybko się opanowuje. – Co tam? – Tym razem jego głos jest słaby i nieufny.

– Koleś szuka brata, sam jest jak wykapany, zerknij. – Podsuwa koledze fotografię.

Marian nie patrzy na fotografię, po prostu nie spuszcza wzroku z przybysza. Policjant ma jasne oczy, teraz jego źrenice są zwężone. W głowie Kacpra rozlega się niemal wrzask – On go widział, ten skurwysyn go widział. Dlatego tak zbladł na twój widok. Myśli, że zobaczył ducha.

– Tak, pamiętam. Byli tu z miejskiej...

– No właśnie mówiłem facetowi, pytali, ale...

– Ale nie ma żadnych dowodów, że twój brat w ogóle tutaj był. – Marian wpada w słowo koledze.

– Dokładnie. – Drugi funkcjonariusz oddaje fotografię przybyszowi. – Nic tu po tobie kolego. Skoro nie znaleźli go nasi, sam nic nie wskórasz.

Powiedz im, że wiesz. Wykrzycz to skurwysynom, że twój brat tu był i ty o tym doskonale wiesz. Powiedz im to! – głos w głowie już dawno przestał reprezentować rozsądek. Wytłumacz tym wsiowym dupkom, że jesteście bliźniakami, a ty śnisz o tej zaplutej dziurze od tygodni. No rusz się, zrób cokolwiek, kurwa mać!

– Rozumiem, w takim razie, dzięki za pomoc. – Odwraca się i wychodzi z posterunku.

Trzęsą mu się ręce. Sięga po papierosa, choć nie jest łatwo zapalić przy tym cholernym wietrze. Kiedy mu się to udaje, zaciąga się głęboko. Blondyn coś wie, Kacper nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Teraz jest również pewien, że ta grubaska z tawerny również musiała widzieć Błażeja. Co najmniej dwie osoby widziały tutaj jego brata, a skoro reagują na widok Kacpra, jakby zobaczyły ducha... Wiem, że nie chcesz wypowiadać tego słowa na głos, ale przyznaj, że to kurewsko prawdopodobne, że Błażej... – głos brzmi teraz spokojnie, niemal czule. Mężczyzna zaczyna łzawić. Coś wpadło mu do oka, pieprzony płatek śniegu, albo coś...

– Ej, zaczekaj człowieku.

Kacper rozgląda się dookoła. Nie jest pewny, czy to było pod jego adresem, ale zaraz dostrzega świńskiego blondyna. Ma na sobie żółtą sztormową kurtkę z kapturem. Policjant dogania go i unosi nieznacznie kaptur. Żeby spojrzeć Kacprowi w oczy, musi patrzeć w dół.

– Jest ktoś, kto widział twojego brata, ale sprawa jest gruba. Nie zezna tego na policji, tobie być może powie.

– Kto to jest?

– Jeśli chcesz, mogę was umówić. Dasz mu pięć stówek na zachętę, to może coś z tego będzie, ale jakby co, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. W tym mieście są dość skomplikowane układy, rozumiesz?

– Staram się.

– Bądź w porcie dzisiaj o dwudziestej. Znajdziesz kuter Neptun 1, wejdź na pokład, gość będzie na ciebie czekał. Gdyby nikogo nie było, znaczy, że nie udało mi się go złapać w porę. Wtedy wpadnij na posterunek jutro, o tej samej porze. Postaram się, żeby zjawił się dzisiaj. Na wszelki wypadek weź forsę, to otworzy mu usta.

Zanim Kacper się reflektuje, policjant już biegnie w stronę posterunku. Mężczyzna rusza w przeciwną stronę. Nie zwraca już uwagi na paskudną pogodę. Idzie przed siebie. Więc jednak gliniarz coś wie. Wreszcie jakiś trop. Czuje adrenalinę i przyspiesza. Może do tego czasu Lola pozwoli mu posiedzieć u siebie?

Coraz lepiej orientuje się w topografii miasteczka. Bez większych trudności odnajduje właściwą kamienicę. Niemal biegnie po schodach. Kiedy staje przed drzwiami do mieszkania kobiety, zauważa, że są uchylone. Błyskawicznie jego nastrój ulega zmianie. Wypełnia go niepokój. Szturcha je i wchodzi do środka. Wewnątrz panuje cisza. Kiedy wchodzi do pokoju, otwiera oczy ze zdumienia. Wczoraj panował tu bałagan, ale teraz, ma przed oczami prawdziwy kipisz. Niemal wszystko jest powywracane. Dopiero po chwili zauważa kobietę. Siedzi pod ścianą, tuż pod oknem. Kolana ma podciągnięte wysoko, a głowę trzyma między nimi. Chyba płacze.

– Lola?

Gospodyni nie reaguje, ale poprawia sukienkę w taki sposób, żeby nie mógł zobaczyć jej majtek. Jak na kurewkę, jest całkiem przyzwoita, nie sądzisz? – wewnętrzny głos wybija go z rytmu. To kolejny z jej gestów, które go rozczulają. Sposób, w jaki odgarnia zmierzwione włosy na głowie, to jak teraz poprawia sukienkę... Kacper podchodzi bliżej, a w uszach rozbrzmiewa mu jej głos Zostałam wykluczona, ponieważ dotychczas nie zmieniłam zdania. Przypomnieć ci, w jakim temacie nie zmieniła zdania? – głos nie jest mu do niczego potrzebny. Sam pamięta doskonale, pozostała wierna pierwszemu przykazaniu. A brzmi ono? Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Kim jest ta kobieta, do ciężkiej cholery? Jedyną czystą w tej dziurze? Świętą? Grzesznicą? Ma mętlik w głowie.

– Lola, co tu się stało?

Trwa to dłuższą chwilę, ale kobieta wreszcie się podnosi. Ma podbite oko. Wyciera niezdarnie łzy z twarzy i znowu jest w tym coś niewinnego, dziecinnego, coś, co chwyta go za serce i sprawia, że ta obca kobieta staje mu się coraz bliższa. Wyluzuj człowieku, to tylko lokalna portowa kurwa. Nic więcej – upomina głos rozsądku.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Czego?

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, kim jesteś, co? Dlaczego nie powiedziałeś, po jaką cholerę tu przyjechałeś?

– Przynajmniej wiem, że nie masz z tym nic wspólnego...

– I co zamierzasz zrobić z tą wiedzą, co? Co zamierzasz?!

– Lola... – Nie potrafi powiedzieć nic sensownego, tymczasem ona zbliża się do niego, jest jak przyczajona pantera, w każdej chwili gotowa do skoku.

– Byli tu, rozumiesz? Byli tu. – Rozgląda się dookoła. – Oni i tak mnie nienawidzą. I bez ciebie mam problem z przetrwaniem. Pomyśleć, że ja niemal otwarłam przed tobą serce, ty... Ty skurwysyny!

Uderza go w twarz. Mężczyzna przyjmuje to z honorem, choć kobieta ma zaskakująco mocny cios. Patrzą na siebie. Lola ma podbite oko i rozmazany makijaż. Jemu jest po prostu przykro i głupio. Kurewsko głupio. Kobieta z rozmazaną twarzą wygląda groteskowo i pięknie jednocześnie. Bierze zamach i chce uderzyć go drugi raz. Tym razem mężczyzna łapie ją w nadgarstku. Mierzą się wzrokiem.

Kacper niemal czuje jej puls. Widzi, jak jej piersi unoszą się szybko w górę i opadają w dół. Niemal słyszy bicie jej serca. Patrzy na mieszkankę Chwałowic, kurewkę, która nie chciała się sprzeniewierzyć wierze w Boga. Kobiecie z podbitym okiem i lekko podartą sukienką. Pomimo że jest wściekła, nie dostrzega w jej oczach nienawiści. Już prędzej ból i coś jeszcze... emocje zdają się z nich emanować, pętają ich i wywołują coś, nad czym nie da się zapanować. Mężczyzna czuje to wyraźnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Musi ją posiąść. Tu i teraz. Rzuca się na nią, popycha na łóżko. Przygniata ją ciałem do materaca. Lola wymierza mu jeszcze jeden policzek, tym razem słabszy. Na jej twarzy maluje się pożądanie, ból i strach. Sięga dłonią, ale tym razem nie bije go, tylko głaszcze, jakby było jej przykro, że przed chwilą go uderzyła. Wygląda, jakby się miała rozpłakać.

Napierają na siebie głowami, niemal miażdżąc swoje usta. Wpychają sobie języki głęboko do gardeł. Ich ręce błądzą we wszystkich kierunkach. Uderzenie pożądania jest tak gwałtowne, że przez krótką chwilę nie potrafią się odnaleźć. Jednak to tylko chwila. Szybko jego dłoń sunie po zgrabnej nodze, ślizgając się po rajstopach. Zadziera sukienkę, docierając do biodra. Linia jej ciała jest jak bałtycka fala w spokojny poranek. Kiedy spódniczka jest już podciągnięta niemal do piersi, na chwilę odrywają od siebie usta.

Mężczyzna łapie rajstopy w kroczu i drze je, z czystą pasją. Lola wzdycha przy tym, jakby zrobił jej krzywdę, słodką krzywdę. Nerwowymi ruchami kochanek uwalnia prącie, odsuwa rąbek majtek na bok i natychmiast zanurza się w niej, dysząc ciężko. Zresztą, oboje dyszą jak szaleni. Spieszy im się, jakby próbowali wskoczyć do odjeżdżającego pociągu. Ciepłe wnętrze kochanki poddaje się pod silnym naporem. Męskość wdziera się w jej rozkoszne zakamarki, rozpycha śliskie, mięciutkie ciało. Żołądź ociera się o gładką fakturę pochwy i Kacper ma ochotę wyć ze szczęścia. Kobieta łapie go za kark i przyciąga głowę kochanka do siebie, oblizuje mu usta, wpycha język do gardła mężczyzny.

Spełnienie przychodzi bardzo szybko. Zaskakuje ich jak sztorm na pełnym morzu. Orgazm objawia się jak najdzikszy z żywiołów. Jakby ktoś wyrzucił ich za burtę i teraz potężne fale, nad którymi nie mają żadnej władzy, ciskają nimi z kąta w kąt. Fala wznosi ich w górę, niemal kręci im się w głowach, ale zaraz mają uczucie spadania, aż ciarki biegną po ich ciałach, żołądki podchodzą im do gardeł i za chwilę znowu, kolejne wznoszenie. Kiedy wszystko się uspokaja, nie mają sił. W oczach lśnią im łzy. Tulą się do siebie, kochanek wciąż jest w niej, wciąż twardy, gotowy do kolejnego rejsu.

Teraz ona jest na nim. Leżą i starają się wyrównać oddechy. W pewnej chwili mężczyzna czuje, że jej pochwa zaczyna drgać, jakby pulsować. Napiera na penis i rozluźnia się, napiera i rozluźnia, choć kobieta nie wykonuje żadnego ruchu, tylko patrzy mu głęboko w oczy. Patrzą na siebie w takim skupieniu, jakby konsumowali się wzrokiem. Pod tym spojrzeniem i pod tą dyskretną, delikatną pieszczotą jej falującego wnętrza, osiąga solidny wzwód. Na twarzy kochanki pojawia się nieznaczny uśmiech.

– Czuję go... – Szepcze.

Zaczyna nieznacznie unosić tyłek, pozwalając, żeby rozgrzany i mokry od śluzu penis wyszedł na zewnątrz, poczuł powiew od okna, po czym nadziewa się na niego miękko, z gracją i wyrazem błogostanu na twarzy. Członek chowa się w ciepłej, wilgotnej jamie. Wszystko powtarza się nieskończoną ilość razy. Różnica polega na tym, że zmysłowe ruchy kobiety, są powolne, bardzo powolne. Po prostu masuje go delikatnie swoim wnętrzem, doprowadzając prącie do wrzenia. Żołądź zaczyna pulsować, rozpychać się, rozwierać pochwę, dominować ją. W tym czasie, dłonie mężczyzny same wędrują do jędrnych dużych piersi, ściska je, łączy ze sobą i liże sutki.

*

Kacper siedzi na krawędzi łóżka. Pali papierosa. Lola obserwuje go. Na jej twarzy maluje się skupienie. Nie chce, żeby jej znajomy dokądkolwiek szedł, ale ma świadomość, że nie powstrzyma go żadna siła. Gdyby tylko zdołała go namówić, żeby wyjechał, wsiadł w samochód i po prostu wyjechał, nie oglądając się na nic. Z drugiej strony, czuje, że gdyby zdecydował się uciec, tak po prostu, bez słowa, bez obietnicy, bez... Boże, jakie to wszystko trudne. Gdyby odjechał, długo będzie odczuwać pustkę. Znają się tak krótko, a ona ma wrażenie, że ten małomówny brunet wniósł w jej życie tak wiele.

– Nie powinieneś iść na to spotkanie.

– Po to tutaj przyjechałem. – Zerka w jej stronę. – Rozumiesz?

– Niestety rozumiem. – Kobieta milknie i spuszcza głowę. – Musisz wiedzieć, że to, co tutaj się dzieje, przerasta każdego człowieka. Na końcu drogi, którą podążasz, jest tylko... śmierć.

– Zaryzykuję. – Gasi papierosa i wstaje z zaciśniętymi ustami.

Wkłada płaszcz, podchodzi do drzwi i spogląda na kobietę.

– Jeszcze się zobaczymy.

– Obiecujesz? – Na jej twarzy widać milion wątpliwości.

– Masz to jak w banku.

Na zewnątrz wita go mrok wieczoru, północny wiatr i zapach glonów unoszący się w powietrzu. Kieruje się uliczką prosto do portu. Po drodze mija zaledwie kilka osób. Wszyscy przemykają, nie oglądają się na nikogo. Szybko dociera do celu. Idzie teraz wolniej odczytując kolejne nazwy wypisane białą farbą na burtach kołyszących się kutrów. Gniew Bałtyku, Szkwał. Kiedy odczytuje kolejną nazwę Anna 2, odruchowo zastanawia się, co się stało z Anną 1. Wreszcie zauważa to, czego szuka. Nie nazwałby tej jednostki nawet kutrem. To zaledwie łódź rybacka, której nazwa majaczy mu przed oczami niczym nemezis, Neptun 1.

Łajba nie ma więcej niż siedem metrów długości. Drewno, z którego jest wykonana, wygląda na stare i zmęczone. Farba łuszczy się i odpada całymi płatami. Mężczyzna wchodzi na pokład niedaleko dziobu, ciasna sterówka majaczy na ciemnym tle, jak zły duch. Kacper idzie ostrożnie, pod nogami ma mnóstwo drobiazgów. Przy rufie, na zwojach liny i kłębach sieci, siedzi nieruchoma postać. Z pewnością rybak. Cuchnie tu gnijącymi śledziami.

– Nie powinieneś tutaj nigdy przyjeżdżać, wiesz o tym? – Tęgi brodaty mężczyzna ma na sobie gruby wełniany golf, na który zarzucił płaszcz przeciwdeszczowy.

– Nie ty pierwszy mi to mówisz. – Dlaczego ta cholerna łajba musi się tak kołysać?

– Ale od niego, słyszysz to, po raz ostatni. – Ten głos nie należy do starego rybaka, dochodzi z tyłu i do złudzenia przypomina kogoś... kogoś, kogo słyszał dzisiaj, może wczoraj.

Osaczony mężczyzna odwraca się i od razu rozpoznaje jasne włosy, mundur policjanta i coś, czego wcześniej nie miał okazji zobaczyć. Złośliwy uśmiech. Uśmiech przypominający mu młodego nazistę prowadzącego do gazu grupę kilkudziesięciu mężczyzn, kobiet i dzieci w pasiakach. Widział ten film lata temu, ale utkwił mu w pamięci. Stojący przed nim funkcjonariusz wygląda na równie szalonego. Nagle czuje tępe uderzenie w tył głowy i osuwa się na pokład. Świat gaśnie, jakby Bóg wyłączył światło.

Kiedy się budzi, słyszy warkot silnika. Wieje morska bryza, łajba kołysze się jeszcze bardziej. Zabiera mu chwilę, nim się orientuje, że wypłynęli w morze. Fale uderzają o starą łupinę, chlupocą, jakby szeptały coś złowrogo, wyczekując, aż nakarmi sobą morze.

– Dobrze, że wziąłeś ze sobą pieniądze. – Blondyn wyjmuje gotówkę, ściskając ją, żeby nie porwał jej wiatr i wkłada do kieszeni, a portfel wyrzuca do wody.

Kacper czuje smród ropy i zapach zdechłych ryb, co w połączeniu z kołysaniem wywołuje w nim wymioty. Zwraca zawartość żołądka za burtę, a dwaj mężczyźni rechoczą, nie szczędząc mu cierpkich uwag. Wreszcie mężczyzna próbuje wstać, co nie jest łatwe na chybotliwym pokładzie. Kiedy mu się to udaje, patrzy ze złością na policjanta. Stary rybak pali fajkę i sprawia wrażenie, jakby nie interesowało go to, co się wokół niego dzieje.

– Zabiłeś mojego brata?

Policjant śmieje się, próbując przekrzyczeć pobudzony Bałtyk.

– Nie masz pojęcia o tym miasteczku i nie masz pojęcia, o nas. – Mężczyzna wyjmuje nóż. – Trzeba było wypłakać się w poduszkę i przeboleć stratę, wierz mi, jego śmierć nie poszła na marne. Nic tutaj nie jest takie, na jakie wygląda. Nikt nie skrzywdził twojego brata dla zabawy, czy z gniewu. Będzie pamiętany przez mieszkańców Chwałowic, przez pokolenia, jako jeden z panteonu męczenników, który oddał życie na przebłaganie nasze...

– Jesteś chory, mówił ci to już ktoś? Mój brat nie oddałby życia dobrowolnie.

– Nie powiedziałem, że dobrowolnie, – na twarzy blondyna znów pojawia się paskudny uśmiech, – dość tego pierdolenia, wyskakuj za burtę.

– Zwariowałeś?

Posterunkowy podchodzi do Kacpra i przykłada mu nóż do policzka.

– Wyskakuj albo wypatroszę cię, zanim jeszcze zdążysz zdechnąć.

– Dlaczego nie zrobicie ze mną tego, co zrobiliście z moim bratem?

Łódź kołysze się we wszystkie strony i obydwaj muszą stać w szerokim rozkroku, żeby utrzymać równowagę. Tylko stary siedzi na zwojach liny i pali swoją fajkę.

– Taki mieliśmy plan, ale rada miasta uznała, że tym razem, ofiarą będzie ta tania kurewka, za to, że próbowała ci pomóc.

– Nic m nie powiedziała... – Kacper czuje strach, tym razem nie tylko o siebie, ale również o kobietę.

– To nie ważne. Dostała wyraźne ostrzeżenie, ale zignorowała je i dalej się z tobą zadawała. Za dwa dni, przekona się, czym jest prawdziwa groza.

– Ty skurwysynu. – W nagłym odruchu złości, brunet łapie przeciwnika za poły płaszcza, ale ten, jednym płynnym ruchem tnie jego policzek.

Kacper wrzeszczy z bólu. Czuje jak ciepła krew zalewa mu lewą stronę twarzy i spływa po szyi w dół. Przykłada dłoń do rany, która szczypie jak jasna cholera.

– Skacz! – Wrzeszczy napastnik, ale bez skutku.

Kacper nie zauważył, że stary rybak wszedł do sterówki i w momencie, w którym wykonuje ostry zwrot, brunet traci równowagę i z krzykiem przerażenia wypada za burtę. Przez krótką chwilę mężczyzna słyszy szalony śmiech swojego oprawcy, po czym pochłania go ciemna toń. Dla niego rozpoczyna się koszmar.

Woda zdaje się zasysać go w dół. Wokół niego kłębi się mnóstwo bąbli, jest ciemno i zimno, a on czuje, że wciąż spada, trochę jak w zwolnionym tempie, ale jednak wciąż spada. Przypływ paniki pogarsza sprawę. Zaczyna się szarpać, szamotać jakby ktoś trzymał go w śmiertelnym uścisku. Płuca zaczynają palić. Rozpaczliwie potrzebuje tlenu. Huczy mu w uszach, serce pracuje głośniej niż stary diesel łajby, z której wypadł. Klatka piersiowa boli go, jakby zaraz miała się rozpaść na dwie części i wtedy, właśnie wtedy słyszy głos. – Płaszcz, to on cię ciągnie i krępuje ruchy, pozbądź się go i walcz.

Rozpaczliwymi ruchami, niemal na wpół świadomy tego, co robi, zrzuca z siebie okrycie. Gdyby płaszcz był zapięty na guziki, nie dałby rady. Nie wytrzymałby tyle bez tlenu. Na szczęście jest rozpięty i po koszmarnie długiej chwili, oswabadza się z niego i wreszcie zaczyna płynąć w górę. Widzi lustro wody, dostrzega rozmazane gwiazdy, chyba że widzi je oczami wyobraźni...

– Yyyyyyyyyyyyy! – Nabiera powietrza, które zdaje się rozsadzać mu płuca i natychmiast przykrywa go fala.

Na szczęście, trwa to chwilę i znowu wypływa. Pluje, dyszy i walczy o utrzymanie się na powierzchni. Jakieś dwadzieścia metrów dalej, może nieco więcej, widzi światła statku rybackiego. Zaczyna płynąć dokładnie w tamtą stronę. Nie ma pojęcia, jak daleko wypłynęli w morze. Oceniając łajbę, niezbyt daleko. Tylko gdzie nie spojrzeć, widać ciemność. Żadnych świateł portu, miasteczka, niczego. Wszędzie morze, czerń i księżyc pełzający po zmarszczonej tafli Bałtyku. Słabe księżycowe światło rozjaśnia widok na tyle, żeby ogarnęło go przerażenie. Ciemne wzburzone morze. Fale rzucające mężczyzną jak dryfującą boją. Szum i rechot morza wywołują ciarki na jego ciele.

Jest zimno, woda ma jakieś pięć, może sześć stopni. Kacper odnosi wrażenie, że w ogóle się nie przemieszcza. Mimo to rozpaczliwie walczy. To unosi się w górę na fali, to spada, czasem woda go zalewa i znowu wypływa. Traci siły. Ma wrażenie, że od chłodu kurczą mu się płuca. Dyszy coraz mocniej.

Nie ma pojęcia jak długo tak płynie, a raczej dryfuje. Wyobraźnia podpowiada mu szalone wizje, jak choćby tę, że kieruje się na pełne morze, na pewną śmierć. Jego jedynym towarzyszem jest głos, który jednak czasami nie pomaga. Pod sobą masz kilkaset metrów wody, wyobrażasz sobie, jakie stworzenia mogą tutaj żyć? Nie chce sobie tego wyobrażać, ale już jest za późno. Wyobraźnia jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Panika przywiera do niego jak mokra koszula. Zdaje się czaić gdzieś na plecach, gotowa przejąć nad nim władzę, w odpowiednim momencie.

Mężczyzna przypomina sobie wszystkie filmy, które obejrzał, a których bohaterowie znajdowali się w podobnej sytuacji. Wyraźnie widzi sceny, podczas których ciemne plamy przepływają tuż obok rozbitka. Rekiny, zmarli, duchy... wszystko jedno. Na samą myśl, że za chwilę otrze się o niego coś śliskiego, zaczyna szybciej pruć fale rękoma. Panika jest jeszcze bliżej celu, niże przed chwilą.

Ile czasu minęło, godzina, cztery? A może dopiero kwadrans? Nie myśli już normalnie. Jest tak zmęczony, że najchętniej położyłby się spać. Słona woda co rusz wlewa mu się do gardła, wywołuje kasłanie, które z kolei wybudza go z letargu. Nie czuje rąk, nie czuje nóg. Nie czuje niczego. Kołysze się jak źdźbło trawy na wietrze. W tym żywiole, w ramionach Bałtyku, nic nie znaczy. A czy kiedykolwiek, coś znaczyłeś? – prowokuje głos. Gdyby nie to, że w szóstej klasie podstawówki, na koloniach zakochał się w Agnieszce, prawdopodobnie już by nie żył. Dziewczyna uwielbiała pływać i musiał się nauczyć. Dla niej. Podziękuj Agnieszce, podziękuj małej nimfetce, za motywację – głos zdaje się z niego szydzić.

Nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje, a dzieje się wiele, tyle że nie ma na nic wpływu. Krótkie fale zdają się atakować z różnych stron. Tymczasem morze szumi, jakby śpiewało mu kołysankę. Wargi mu drżą z zimna, ale ta melodia ma w sobie coś, hipnotyzuje go, powieki same się zamykają. Siłą woli wciąż porusza rękami, ale to przypomina raczej parodię pływania.

Kacper, Kacper, skąd ona się tutaj wzięła? Lola? Przecież zabrali ją ci psychopaci. Musisz wiedzieć, że to, co tutaj się dzieje, przerasta każdego człowieka. Na końcu drogi, którą podążasz, jest tylko... śmierć. Tak, wiem Lola. Teraz już wiem, ale najbardziej mi przykro, że cię naraziłem. Nie chciałem. Pamiętasz dziesięć przykazań? Chyba tak, jak to szło... czcij ojca swego i matkę swoją? Nie byłeś orłem na religii, prawda? Nie śmiej się Lola, wszystko mi się pomieszało. Wszystko poszło nie tak. Dałem dupy, co ci mam powiedzieć?

Fala większa od innych, co najmniej pięciometrowa, uderza w mężczyznę i wciąga pod wodę. Paradoksalnie dzięki niej, wyrywa się z letargu i dalej walczy. Sytuacja powtarza się kilka razy i kiedy po raz enty wypływa na wierzch, krztusząc się i plując, uświadamia sobie, że ma coraz mniejszą wolę walki. Wokół pustka. W pojedynkę, na morzu, człowiek czuje się kurewsko samotnie, co? – Kacper przytakuje.

Woda jakby się nieco uspokoiła. Fale są mniejsze i łagodniejsze. Kołyszą go, ale nie ciągną na dno. Popychają go, tak przynajmniej mu się wydaje. W pewnej chwili czuje coś na dłoni. Szarpie ręką rozpaczliwie, panika natychmiast przejmuje nad nim kontrolę i z niespodziewaną dawką energii pruje wodę, starając się uciec, jak najdalej z tego miejsca. Co to było? Ryba? Jakiś mityczny stwór, a może czyjeś zwłoki? Chryste Panie! Rozsadza mu czaszkę i jeszcze bardziej przyspiesza. A może pierdolony glon, pomyślałeś o tym? – spokojny głos sprawia, że panika ustępuje. Glon? Śmieć, cokolwiek. Zresztą, to i tak bez znaczenia. Nie ma już sił na tak rozpaczliwą ucieczkę.

Bałtyk jest taki głośny. Czy szumi w ten sposób od piętnastu tysięcy lat? Wszystkie pokolenia słuchają tej samej melodii? Toż to hit wszech czasów. Mężczyzna śmieje się głośno, a dźwięk własnego głosu, brzmi w jego uszach dziwnie obco. Słabnie, choć słabnął kilka godzin temu, może kilka minut temu... trudno powiedzieć. Teraz, już dogorywa. Powieki się zamykają. Musisz znaleźć sobie coś, co da ci siły, żeby przetrwać – podpowiada głos rozsądku. Czy Lola byłaby właściwym Czymś? Nie bądź śmieszny, nie masz piętnastu lat. Wilgotna cipka nie utrzyma cię przy życiu – słyszy – znajdź sobie cel z potencjałem. Niech się to wiąże z czymś, czego jeszcze nie robiłeś. Mężczyzna zaczyna się zastanawiać, czego jeszcze w życiu nie robił. Jest tego od cholery, ale domyśla się, że to musi być coś ekstra. Coś wielkiego. Coś na tyle nośnego, że dada mu skrzydeł. Przypomina sobie reklamę z telewizji i wybucha śmiechem. Red Bull doda ci skrzydeł...

Po chwili uspokaja się i wpada na pomysł.

– Nigdy nikogo nie zabiłem! – Wykrzykuje, jakby zwierzał się Neptunowi.

Widzisz? Idziesz w dobrym kierunku. To byłoby coś, prawda? Sprzątnąć kogoś, kogo nienawidzisz. Kogo nienawidzisz? Jak sądzisz, kto zalazł ci za skórę na tyle głęboko? – głos cichnie, a przed oczami Kacpra pojawia się twarz blondyna w policyjnym mundurze. Marian! Ten blady skurwiel, świński blondyn. W głowie nagle słyszy śmiech. Bardzo dobrze, a skoro wiesz, że Marian jest na lądzie? – głos milknie, rzucając pytanie retoryczne. Mężczyzna już wie, że skoro facet, którego chce sprzątnąć, jest na lądzie, to on musi tam dopłynąć. Choćby miał wypluć z siebie płuca. Choćby mu odpadły ręce i nogi.

Czas, który minął, jest niemierzalny. Nie ma go czym zmierzyć, a poza tym, kiedy znajdujesz się w morzu, sam jak palec, bez czegokolwiek czego mógłbyś się złapać, czas staje się względny jak ruch. Nagle wokół robi się głośniej. Fale zaczynają się wydłużać i uderzać o coś. Przemarznięty i wpółprzytomny mężczyzna potrzebuje kilku minut, żeby zrozumieć, że albo dopływa do jakiegoś statku i fale biją o burtę, albo... resztkami sił szarpie się do przodu. Macha rozpaczliwie ramionami. Każdy nawet najbardziej niezdarny ruch, przybliża go do celu. Kiedy fala wyrzuca go na piaszczystą plażę porośniętą kępami trawy, płacze ze szczęścia. Nie może w to uwierzyć. Łapie piach i wciera sobie w policzek, a nawet w usta. Nie ma go kto uszczypnąć, więc to musi mu wystarczyć. Oczy szybko mu się zamykają. Nie jest pewny, czy zasypia, czy traci przytomność. Nie jest nawet pewny, czy ma to dla niego jakieś znaczenie. Najważniejsze, że już nic nim nie kołysze. Ziemia jest taka cudowna. Zanim opuści powieki, wydaje mu się, że widzi czyjeś bose stopy zbliżające się do niego. Prawdopodobnie zaczyna śnić, choć nie zdążył zamknąć oczu.

*

Podnosi powieki, czuje kolejną porcję czasu, z którego został okradziony. Świat jest nieostry, rozmazany, jakby oglądał najbliższe otoczenie, będąc tuż pod lustrem wody. Wszystko jest płynne, mętne i rozmazane. Dostrzega kolory, dostrzega jakieś bryły, coś nawet porusza się przed jego oczami. Jakaś ciemna plama. Pochyla się nad nim? Nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Dźwięki również słyszy, jakby wciąż był pod wodą. Zaczyna się nawet zastanawiać, czy aby wciąż nie jest pod wodą. Jednak nie, przecież leży nieruchomo. Nic nie kołysze, nic nie faluje. Nawet nie słyszy Bałtyku. W dodatku jest mu ciepło...

Musiał zasnąć. Było warto, ponieważ odzyskuje ostrość. Widzi jasną plamę, coś, co wydaje się w ciągłym ruchu. To jaśnieje, to blednie, ale staje się coraz wyraźniejsze. Mija kilkadziesiąt sekund i nagle dostrzega płonący ogień w dużym palenisku. Rozgląda się dookoła. Leży na podłodze, jest okryty zwierzęcymi skórami, nad sobą ma drewniany strop. To wygląda jak gliniana chata. Nagle pojawia się kobieta. Może mieć sześćdziesiąt lat, choć równie dobrze, może mieć znacznie więcej. Wygląda dziwnie, ubrana jest w coś, co przypomina haftowaną tunikę. Zupełnie jakby morze wyrzuciło go na brzeg lądu, ale dwieście lat przed tym, kiedy do niego wpadł.

– Nic nie mów, musisz odpocząć.

Staruszka dorzuca do ognia wiązki suszonych ziół, a może stare zeschnięte bukiety, które podarował jej adorator przed czterdziestu laty. Zdejmuje garnuszek wiszący nad ogniem. Przelewa zawartość do glinianego kubka. Miesza, dosypuje inne składniki. Studzi płyn, dmuchając i wachlując dłonią. Wreszcie podchodzi do swojego podopiecznego i podsuwa mu kubek pod nos. Pomaga mu podnieść głowę.

– Pij, jeśli chcesz szybko wrócić do zdrowia.

Mężczyzna wykonuje polecenie. Wszystko jest lepsze od kołyszącego morza. Wszystko jest lepsze od miejsca, w którym nie ma oparcia dla stóp. Wszystko jest lepsze, od fal ciągnących cię pod wodę. Wszystko. Po prostu. Wypija powoli całą zawartość i składa głowę na miękkiej futrzanej skórze. Patrzy na pochyloną nad nim twarz staruszki. Widzi wyraźnie każdą jej zmarszczkę. Nagle ma wrażenie, że bruzda na jej czole zaczyna falować. Zachodzi na inną, tamta na kolejną i nagle, orientuje się, że cała twarz kobiety faluje. Jakby zerkał z góry na dno akwarium. Staruszka uśmiecha się, paradoksalnie, mężczyzna nie czuje strachu. Jest w tym uśmiechu coś, co każe mu ufać. Po prostu uważaj na siebie. Nikomu nie ufaj. Słyszy głos Loli, ale tym razem ignoruje ją. Miała na myśli miasteczko, a jest przekonany, że nie znajduje się w miasteczku.

Czuje, że za chwilę zaśnie, zatopi się w odmętach nieświadomości, choć wcześniej zauważa coś, co go zaskakuje. Nagle tuż obok niego pojawiają się dwie kobiety. Nie rozumie, dlaczego pełzną po podłodze. Wślizgują się pod skóry, zauważa ich nagie ramiona i kształtne piersi. Są nagie? Chce coś powiedzieć, ale okazuje się, że nie panuje nad ustami. Są jak po silnym znieczuleniu u dentysty. Kobiety kładą się obok niego. Czuje wtulone w siebie ciepłe ciała. Czuje piersi i twarde sutki, ale nie tylko ustami nie może poruszać. Rękami również.

Staruszka przytakuje, czy ktoś coś powiedział? Chyba nie. Pewnie tylko kiwa głową. Kobiety sprawiają wrażenie jakby już spały, a on czuje, że z ich ciał emanuje ciepło, które go przenika. Jest mu bardzo dobrze. Jego noga dotyka czegoś, nie jest pewny czego. To powinna być noga jednej z nich, ale to nie możliwe. Cokolwiek tam jest, ma wrażenie, że bardzo przypomina łuskę. Teraz on się uśmiecha. Wydaje mu się, że śpi z syrenami? Piękny sen. Wszyscy na pokład i ręce w górę.

Kacper budzi się i od razu zauważa, że wszystko wróciło do normy. Czas już nie umyka, ciało jest sprawne i ma nad nim pełną władzę. Siada na swoim legowisku i rozgląda się w poszukiwaniu gospodyni. Kobieta właśnie wchodzi, niesie ze sobą talerz zupy. Chyba zupy, tak to wygląda. Podaje mu i mężczyzna bez słowa bierze się za posiłek. Właśnie sobie uświadomił, że jest cholernie głodny. Czuje gotowaną rybę.

– Byłeś już na wydmach przeznaczenia? – Staruszka grzebie kijem w ogniu.

– Obawiam się, że nie. – Ma wrażenie, że od wieków nie słyszał ludzkiego głosu.

– Nie ma czasu do stracenia. Za dwie godziny odbędzie się ofiarowanie. To rytuał pożarcia odbywa się na wydmach i ma na celu zaspokojenie bogów.

– Jakich bogów?

– Nie ma czasu. Rada miasta składa im w ofierze ludzi, na przebłaganie, dziś spotka to Jagodę. Nie mogę do tego dopuścić.

– Kim jest Jagoda?

– Wiem, że poznałeś moją córkę. Ma na imię Jagoda.

– Lola?

– Być może tak na siebie mówi, – staruszka uśmiecha się smutno. – Musisz ją uratować.

– Ale jak?

– Spójrz na swoje ręce.

Kacper podwija rękawy i ze zdumieniem wpatruje się w liczne symbole, kompletnie dla niego niezrozumiałe, które pokrywają jego skórę niemal od nadgarstków, aż po łokcie. Podnosi pytający wzrok na kobietę.

– To runy, one ochronią cię przed bogami i owszem, uprzedzając twoje pytanie, zostaną z tobą na całe życie.

– Czy ja wciąż śnię? Wcześniej wydawało mi się, że leżały obok mnie najprawdziwsze syreny, a teraz to. – Spogląda na runy.

– Posłuchaj mnie, – staruszka ignoruje uwagę o syrenach, – byłam kiedyś opiekunką wydm i Oni wcale nie domagali się ofiar z ludzi. Wystarczały tradycyjne ofiary ze zwierząt i należna im cześć. Do czasu, kiedy w mieście pojawił się pewien człowiek. To on zabił jako pierwszy i nie miało to nic wspólnego z czcią do bogów. Zrobił to z osobistych pobudek, a później złożył ciało w ofierze. Od tamtego czasu, cieszy się Ich względami. Zastraszył resztę rady. Nie wszyscy tutaj są źli, ale wszyscy się boją. Kiedy człowiek się boi, jest zdolny do najgorszych rzeczy...

Przez chwilę słychać tylko ognisko. Mężczyzna nabiera nawet podejrzeń, że jego opiekunka zasnęła na jawie, z oczami wpatrzonymi w dal, ale źrenice kobiety wreszcie zwężają się do normalnych rozmiarów.

– Jeśli runy zadziałają i uda ci się uratować moją córkę, bogowie będą domagać się ofiary. Jak tylko dasz radę, spraw, żeby to był właśnie ten człowiek. Będziesz miał przewagę, pamiętaj... nikt nie będzie z tobą walczył, skoro nie tkną cię nawet bogowie, rozumiesz?

– Nie bardzo i co to znaczy, jeśli zadziałają?

– Nigdy wcześniej tego nie robiłam, to jest niebezpieczne również dla mnie. Podjęłam taką decyzję tylko ze względu na moją córkę. Taka była umowa. Oni nie robią krzywdy mojej córce, ja się nie mieszam. Umowa została zerwana. Zanim zapomnę, ona nie może o mnie wiedzieć. Sądzi, że jej matka zmarła przy porodzie i niech tak zostanie, rozumiesz? – Mężczyzna przytakuje. – A teraz słuchaj, opiszę ci najdokładniej, jak potrafię, wygląd człowieka, który rozzuchwalił bogów, powiem jak trafić na wydmy, a ty słuchaj i nie przerywaj mi. Nie masz czasu do stracenia. Po wszystkim zabierz stąd moje dziecko, zabierz jak najdalej od morza.

*

Nad Bałtykiem zbierają się szare chmury, niebo ciemnieje z każdą chwilą. Zbliża się wieczór. Morze wydaje się pobudzone, jest wzburzone, robi dużo hałasu, a fale uderzają wściekle o brzeg. Jakby chciały się wedrzeć na ląd. Wiatr rozwiewa włosy ludzi, zebranych na wybrzeżu. Dwóch mężczyzn ciągnie Lolę na wydmy. Zmierzają do kamiennego słupa, do którego ją przywiązują. Jeden z całej grupy, najwidoczniej przewodniczący rady, podchodzi do ofiary.

– Już dawno powinniśmy byli to zrobić. Zawsze byłaś pyskata i harda. Urodzona kurwa. Musiałaś nas zdradzić, taka już twoja sucza natura.

– On przez jedną noc, stał się dla mnie bliższy niż wy, przez całe dotychczasowe życie.

Kobieta pluje w jego stronę, ale wiatr porywa ślinę i ciska ją w biały piasek. Mężczyzna daje znak ręką i stojący obok mężczyźni łapią ją za ręce, unieruchamiając w ten sposób. Za pomocą dużego noża, przewodniczący rozcina wnętrze obydwu dłoni kobiety. Rany są na tyle głębokie, że krew spływa na piasek. Teraz wszyscy troje cofają się tam, gdzie wydmy porastają kępy trawy. Na miejscu zostaje tylko skrępowana Lola.

Kacper zbliża się od strony lasu. Ma na sobie prochowiec, którym obdarowała go staruszka. Widząc zebraną grupkę ludzi na odludziu, przyspiesza marsz, a po chwili biegnie jak szalony. Kobieta nie widzi go, ponieważ stoi odwrócona tyłem, jednak zebrana grupa mieszkańców Chwałowic, dostrzega mężczyznę. Zaczynają rozmawiać jedne przez drugiego, wskazywać palcem na zbliżającego się człowieka. W kilkunastoosobowej radzie powstaje poruszenie. Tymczasem mężczyzna podchodzi do kamiennego słupa i łapie kobietę za rękę. Czuje na dłoni ciepłą krew.

Lola nie rozpoznaje go, ponieważ jest półmrok, ale przede wszystkim dlatego, że jest przerażona, drży na całym ciele. Spogląda na przybysza oczami, w których czai się histeria. To wzrok zaszczutego zwierzęcia. Mężczyzna gładzi ją po twarzy i przemawia łagodnym głosem. Po dłuższej chwili Lola uświadamia sobie, kim jest tajemniczy przybysz.

– Myślałam, że nie żyjesz...

– Też tak myślałem, ale jestem tutaj. Obiecałem, że jeszcze się spotkamy, prawda?

– Obiecałeś... – Powtarza słabym głosem.

Tymczasem odzywa się człowiek, który zranił kobietę w dłonie. Spójrz tylko – budzi się wewnętrzny głos Kacpra, – czy to nie człowiek, o którym mówiła stara? Owszem, Kacper przygląda się mężczyźnie. Nie widzi wyraźnie jego twarzy, ale dostrzega gęstą brodę, długie jasne włosy związane w kitkę i haczykowaty nos. To on. Dobrze, że jest tak blisko.

– Trudno cię zabić. – Krzyczy mężczyzna. – Ale przyszedłeś w samą porę.

W tym momencie piasek tuż obok zaczyna się poruszać. Jakby spod wydmy za chwilę miał wystrzelić gejzer, ale zamiast wody, strzela w górę biały piach. Drobne ziarenka tworzą dwumetrowy słup, który zaczyna przybierać człekokształtną formę. Wygląda to, jakby stali tutaj niewidzialni, wysocy ludzie, a spadający na ich widmowe ciała piasek, pozwala dostrzec ich sylwetki. W sumie, na wydmie pojawia się pięć upiornych tworów. Zbierają się wokół kamiennego słupa. Ponieważ sypki budulec, z którego owe widma są utkane, znajduje się w ciągłym ruchu, sprawiają wrażenie dynamicznych i agresywnych, choć niemal się nie poruszają.

Lola zaciska dłoń na ręce przyjaciela. Z jej oczu płyną łzy. Nagle jedna z postaci zbliża się i wyciąga fantasmagoryczną rękę do kobiety. Kiedy pędzący piasek dotyka jej ramienia, Lola wrzeszczy. Nie wiadomo, czy z bólu, czy ze strachu. W każdym razie mężczyzna staje pomiędzy nią a piaskowym bogiem i łapie ją za drugą rękę. Oboje patrzą sobie w oczy i się przytulają. Bogowie wydm zbliżają się do nich, zacieśniają śmiertelny krąg i w chwili, kiedy piaskowa łapa spada na ramię mężczyzny, ten czuje, że runy, którymi ma pokryte ręce, zaczynają palić go żywym ogniem. Niemal krzyczy z bólu. Najważniejsze jest to, że upiorne sylwetki cofają się, jak oparzone.

Mężczyzna natychmiast rozwiązuje sznur, którym kobieta jest przywiązana do kamiennego słupa. Obserwująca całe zajście rada miejska, wygląda na oniemiałą. Coś takiego jeszcze się tutaj nie wydarzyło. Kacper prowadzi Lolę prosto w stronę zebranych. Kiedy kobieta znajduje się w bezpiecznej odległości, mężczyzna podchodzi do tego, którego opisała staruszka.

– Twoi bogowie żądają ofiary.

Brodacz nie odpowiada. Jest zszokowany. Tymczasem mężczyzna łapie go i ciągnie siłą na wydmę. Zaczynają się szarpać i walczyć. Kacper uderza go w twarz i popycha w kierunku kamiennego słupa, tam gdzie czekają głodni bogowie. Brodacz traci równowagę i upada. Natychmiast zostaje otoczony. Nagle człekokształtne postaci zaczynają się zapadać w wydmie, jednak ze sobą wciągają przewodniczącego rady miejskiej. Pozostali patrzą z szaloną fascynacją, nikt nie porusza nawet powieką. Ofiara wrzeszczy i próbuje się wyrwać ze śmiertelnego uścisku. Po chwili nie zostaje po nich żaden ślad. Nie ma już bogów i nie ma już mężczyzny.

Starsza kobieta występuje na czoło grupy. Staje naprzeciwko mężczyzny i trzymanej przez niego kobiety. Chwilę patrzą na siebie, aż wreszcie kobieta przerywa ciszę.

– Co zamierzasz?

– Zabieram stąd Lolę, opuszczamy miasto i nikt nas nie zatrzymuje, a ja zachowuję dla siebie to, co tutaj widziałem.

– Zgoda.

– Jest coś jeszcze.

– Co takiego?

– Jest jeden człowiek, który musi zapłacić za to, co zrobił.

Kobieta kiwa głową, zdając sobie sprawę, o kim mówi Kacper.

– Oko za oko, ząb, za ząb. Szanuję to. O tej porze powinieneś znaleźć go w tawernie.

Grupa ludzi rozstępuje się przed maszerującą dwójką. Mężczyzna ściska mocno dłoń swojej towarzyszki. Idą przed siebie, zostawiając za plecami wydmę i radę miasta. Przez dłuższą chwilę nic nie mówią. Po prostu patrzą przed siebie i milczą.

– Dziękuję, że po mnie wróciłeś. – Kobieta przerywa ciszę, zerkając na niego nieśmiało.

– Zawsze dotrzymuję słowa.

Marsz do miasteczka zajmuje im jakieś trzydzieści minut. Kiedy wkraczają na brukowane uliczki, przechodnie przyglądają im się z zaciekawieniem, choć nikt ich nie zaczepia. Kamienice upstrzone są różnobarwnymi światłami, palącymi się w domach. Na miejscu zatrzymują się pod kamienicą, w której mieszka kobieta.

– Zabierz tylko to, co niezbędne.

– Nie będzie tego wiele... – przyznaje ze wstydem.

– To bez znaczenia. Nie trać czasu. Spotkamy się w porcie, czekaj przy samochodzie.

– Tym razem bądź bardziej ostrożny, ok?

– Obiecuję.

Mężczyzna szybkim krokiem zbliża się do parkingu w porcie. Otwiera samochód i wyjmuje ze schowka berettę. Pistolet jest chłodny, daje poczucie siły. Chowa go do kieszeni prochowca i idzie prosto do tawerny. Na miejscu wszystko wygląda jak za pierwszym razem. Kłęby dymu, kilku brodatych typów wpatrujących się ponuro w przybysza. Gruba kobieta za ladą. Jest jednak ktoś, kto interesuje mężczyznę najbardziej.

– Ej, glino! – Woła do pochylającego się nad talerzem Mariana.

Blondyn siedzi jakieś osiem metrów dalej. Mężczyzna patrzy, jak policjant podnosi głowę i momentalnie blednie. Chyba chce coś powiedzieć, ale nie dostaje takiej szansy. Kacper ciągnie za spust. Strzał niesie się echem po sali, rozrywa powietrze i niemal w tym samym momencie głowa blondyna odskakuje w tył. W miejscu gdzie brwi mężczyzny się zrastają, kwitnie teraz mała szkarłatna plamka. Kacper przenosi wzrok na dłoń swojej ofiary, w której ten wciąż trzyma widelec. Po kilku sekundach widelec wysuwa się z rąk trupa.

Nikt z zebranych nawet nie drgnie. Mężczyzna chowa pistolet do kieszeni i spogląda na barmankę, a ta natychmiast łapie za gazetę i odnajduje w niej niezwykle interesujący artykuł. Kiedy mężczyzna przenosi wzrok na rybaków, ci natychmiast odwracają głowy. Nikt nic nie widział, nikt niczego nie słyszał. Kacper wychodzi na chłodny wiatr, zostawiając gości tawerny samym sobie.

Lola czeka przy samochodzie. Ma ze sobą jedynie malutką walizkę. Rzuca ją na tylne siedzenie. Wewnątrz, odcięci od morskiej bryzy, od wrzasku morza i smrodu gnijących ryb, czują się jakby już częściowo stąd wyjechali. Samochód rusza i powoli opuszczają centrum. Kiedy po kilkunastu minutach znajdują się na wzniesieniu poza miastem, kobieta odwraca się, jakby chciała utrwalić ostatni obrazek Chwałowic. Tym razem, są to niknące światła na tle kobaltowego nieba.

Mężczyzna sięga po paczkę papierosów, ale Lola wyręcza go. Wyjmuje jednego, zapala, nie zaciągając się i wkłada mu papieros w usta. Przygląda mu się w milczeniu.

– Nie chcę być dla ciebie ciężarem. – Kładzie kierowcy dłoń na ramieniu.

– Nie jesteś. Jednak nie wykluczone, że będziesz musiała wymyślić sobie inne imię. Lola to nie imię dla porządnej dziewczyny. – Mężczyzna się uśmiecha.

– Lola lubi swoje imię. – Ona również się uśmiecha i pochylając się, całuje go w policzek. Delikatnie gładzi go tuż obok paskudnej szramy na twarzy.

– Aha, żeby nie było wątpliwości. Nawdychałem się jodu za wszystkie czasy, już nigdy mnie nie wyciągniesz nad morze. Nie chcę widzieć słonej wody przez najbliższe czterdzieści lat.

Kobieta przymyka oczy. Wciąż nie może uwierzyć w to, że opuszcza Chwałowice. Nigdy nie przypuszczała, że ten sen kiedykolwiek się spełni. Z nieba zaczyna padać śnieg z deszczem. Szosa jest wąska, nawierzchnia dziurawa, więc jadą powoli, sześćdziesiątką. Kacper pogłaśnia radio. Z głośników sączy się cichy głos spikera zapowiadającego prognozę pogody na nadchodzącą noc; minus pięć stopni, porywisty wiatr, biomet niekorzystny.

Ten tekst odnotował 33,507 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.9/10 (71 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (58)

0
0
Masz jakąś wizję kolejnych części "Schodów do nieba" czy skupiasz się już bardziej na nowych historiach?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
na chwilę obecną, na nowych
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Oh, Man iB. na Twoje opowiadania mozna czekać i 100 lat, ale tym się w żaden sposób nie sugeruj, pisz 😀
Nadal czuję słoną wodę na twarzy, piasek i zimny wiatr, słyszę wzburzone morze... Wczuwam się całkowicie
I dziękuję za dedykację, to szalenie miłe🙂 wiedziałam, że dzis spotka mnie coś miłego 😀 yeeeaaahhh urosłam z 10 cm 😀 sciskam mocno
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ciri, proszę uprzejmie. Teraz trochę odpocznę od pisania. Nakupiłem trochę książek więc nie będę zamęczał was swoimi tekstami. Najważniejsze, że teks ci się spodobał
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Oczywiście, że mi się podobał 🙂 rozumiem, wakacje sie należą - czy wystarczą 2-3 dni? Ewentualnie 5??
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Łaaaaaaa.... I to z dedykacją
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ucielo mi komenta, co za zdrada
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
raczej nie wystarczy 🙂
E. wszędzie złodzieje 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pisze więc ponownie.
Czy nie myślałeś o pisaniu scenariuszy? Twoje opowiadania są fantastyczne, realistycznie niemożliwe. To się czuje, tam się jest...
Brrr...mam dreszcze czytając to w ciemnym pokoju.
Dziękuję za dedykację :-) You've made my day. :-)
Książki i tak Ci nie odpuszczę...
Zbieraj siły i pisz dalej. Dla Ciebie głównie się tu pojawiam...
Pozdrawiam
E.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
P.s. Mężczyzno... Ja rozumiem, że złodzieje, ale żeby komenta podprowadzić??? Chyba przy każdym wpisie będę dodawać ® :-P
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie, E. nie myślałem o scenariuszach. Wolałbym napisać książkę 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Mężczyzno... Na takie słowa czekałam :-D
Pozdrawiam
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Za umieszczenie akcji opowiadania nad Bałtykiem 10/10
Pozdrowienia z Gdyni 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Hmmmm trochę mi się skojarzyło z Mordimerem Madderdinem i ponownie Lovecraft'em, ale to ze względu na Twoją umiejętność budowania fantastycznego (dosłownie i w przenośni) klimatu 😉 opowiadanie kupiło mnie opisem walki o przetrwanie na morzu. W tej chwili zawyżasz poziom strony i to dość mocno, więc nie spiesz się z wydawaniem kolejnych rzeczy. Szkoda byłoby to zepsuć 😉 Pamiętam jak sam pisałem historie do Warhammer'a, zatem wiem troszeczkę jak to jest. Najwyżej zrobimy sobie przerwę od Pokątne.pl. Pozdrawiam i miłej lektury! 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zaskakujesz mnie FrancoisVillon, o ile Widźmin zrobił na mnie swego czasu wrażenie, to Piekara i jego inkwizytor, mnie zachwycił. W tym opowiadaniu klimat zdecydowanie bliższy do Lovecrafta. Naturalnie z uwzględnieniem moich ograniczeń do jego 😉 Trudno byłoby mi napisać horror z Bałtykiem w tle, nie mając przed oczami Widma nad Innsmouth i rybiego boga Dagona 🙂

Dominika, cieszę się, że ci się podobało. Góry mam na wyciągnięcie, do morza bardzo daleko więc to było dla mnie wyzwanie 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
IA! IA! MiB FHTAGN! 😀

Inkwizytor jest świetny. Co prawda "Kościany Galeon" był dobry do połowy, potem jakby ciśnienie z niego zeszło, ale "Łowcy Dusz", "Miecz Aniołów" i "Młot na Czarownice" to istna święta trójca serii. "I daj nam siłę, abyśmy nie przebaczali naszym winowajcom...". Pomysł mnie urzekł, trzeba tylko pamiętać aby czytać z pewnym dystansem i pamiętać że to fikcja literacka i niesamowite wrażenia gwarantowane.

O tak, czuć było Dagona, ale to tylko plus dla opowiadania 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Świetne, zresztą jak i pozostałe twoje opowiadania 😉
Stosunkowo długie, ale i tak czyta się jednym tchem a po zakończeniu chciałoby się więcej i więcej...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
No cóż...
Na każde Twoje opowiadanie czekam z zapartym tchem!

Jesteś chyba jedynym autorem tu tworzącym, którego opowiadania w pełni do mnie trafiają. A jestem wybredna. Jak widać. Tylko tak dalej! Nie ograniczaj się i szukaj inspiracji, a ja dalej będę czekała na każde kolejne słowa.
Szczerze pozdrawiam!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nazca, Madeline, dzięki wielkie
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
brawo nie mogę wyjść z podziwu dla Ciebie. sprawiasz że czytelnik czuje i przeżywa każdą z historii. chcialabym zdobyć Twoja książkę kiedy się ukaże.


jeśli moge prosić albo podpowiedzieć to prosiłabym o opowiadanie z podróżą samolotem. albo w jej trakcie.

rany jakie wywołujesz emocje :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki kocurek. Książka, jest raczej poza moim zasięgiem... może kiedyś. Co do samolotu, pomyślę 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
wiesz wydaje mi się że niekoniecznie. możesz napisać bo masz do tego predyspozycje. wręcz bym powiedziała że zbrodnia będzie jesli nie napiszesz. nawet sam dla siebie.

jesteś mistrzem :-) a przynajmniej w moich oczach
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Żeby napisać książkę, nawet taką na 150 stron, trzeba naprawdę wierzyć, że to jest coś warte. Nie mam takiej wiary. Zauważ, że przy opowiadaniu - nie pamiętam, która to była część - schodów do nieba, dostałem znacznie wyższą ocenę (czyli podobało się bardziej) niż np za Chram, podczas gdy pojedynczy odcinek schodów do nieba to jakieś 4, 5 godzin, a chramu tydzień pracy 🙂 Szkoda byłoby się napracować psu w d... 🙂 Ale dzięki Kocurek, to miłe co piszesz
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pisz, wydaj. Kupię na bank.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Genialne! Napracuj się nad tymi 150 stronami i wydaj książkę. Jak będzie miała chociaż 75% tego co ma to opowiadanie będzie hitem, a reszta "wielbicielek" i ja zrobimy promocję w mediach że ho ho 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Widzisz Maestro?? Chcemy Cię czytać🙂 i nawet promocję masz już zapewnioną. Ja czekam cały czas🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Również domagam się Twojej książki! Patrz ilu masz tu fanów. I to wyczekujących tylko na Ciebie 😉
Drogi MiB, nie lamentuj, tylko mobilizuj cztery litery i nagródź nas - czytelnikofanów - za wierność, oddanie i wiarę. Chcemy widzieć Twoje nazwisko/pseudonim w księgarnianej witrynie!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ann, papa, Ciri, Delilah: umówmy się, na papierową książkę szans nie ma raczej żadnych, a na ebooka... czy można w ogóle wydawać takie pornusy? 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pożyjemy, zobaczymy🙂 i wypraszam sobie, Ty nie piszesz żadnych pornusów (fuj, nie cierpię tego słowa), ale świetne opowiadania z klimatem, zabarwione erotyką dokladnie tyle ile trzeba.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Właśnie Ciri, pożyjemy zobaczymy 😉 nigdy nic nie wiadomo
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Święty Barnaba (Trylogia 50 szarych ryjów), jest okropny, a jaka sprzedaż... Myślę, że masz duże szanse.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki ann, nie wiem jak złe były wszystkie ryje 🙂 ale jeśli tak złe jak mówisz, to owszem. Są jakieś szanse 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ryje były tragiczne, zwątpiłam po 130 stronie. Aż żal papieru na którym to zostało wydane.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
W sumie też miałam się odnieść do 50 groszy geja, ale stwierdziłam, że to całkowicie inna liga.
Mam nadzieję, że jeszcze zmienisz zdanie.
Póki co czekam na kolejnego creepy pornosa ;p
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
ann, ja pierwsze słyszę o tych ryjach 😉

Delilah jak poczuję siły, pewnie spróbuję
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Hey Twoje opowiadania sa ciekawe mega wciagajace ! Szkoda tylko ze tak dziwnie je konczysz i tym mnie tylko od siebie odpychasz . Czytajac oczekuje wyjasnien itp . Tajemnice sa fajne ale zostawione w minimum . Mam nadzieje ze doczekam sie kolejnych czesci Schodow do nieba i tym razem mnie niezawiedziesz wyjasniajac wieksza czesc wydarzen 🙂 Pozdrawiam
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
AkashA: takie kończenie, to trochę pójście na łatwiznę z mojej strony, ale zawsze będą tacy, którzy wolą otwarte zakończenie i tacy, którzy tego nie lubią. Na razie zrobię sobie przerwę, chciałbym się nacieszyć książkami, a później dokończę schody do nieba. Powiem szczerze, że chodzi mi też po głowie rozbudowanie Po sezonie... problem u mnie jest taki, że czasu brak i nie mam komfortowych warunków do pisania, jak większość pewnie z nas
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ku chwale wielkim dziełom, chwały odjąć im nie można, jednak im głębiej w fabułę, tym większą ochotę mam na seks z Autorem. Proszę o wybaczenie. Zapewniam - kunszt doceniam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Kinga 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tak się zdarza..
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Prawdopodobnie masz rację Kinga
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dobrze. Od teraz skupiam się jedynie na swojej estetycznej konkretyzacji Twoich tekstów.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Oby były estetyczne... :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Posiłkowałam się Ingardenem, skoro Autora nie można uwieść.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
nie jestem pewien, czy chodzi o filozofa?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Filozof/teoretyk literatury. Na imię mu Roman.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
No proszę, filozofem w takiego prostego chałturnika uprawiającego pokątną literaturę...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Doskonale wiesz, że dobrze piszesz.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie mam jakiegoś przekonania, tak naprawdę, to chyba wychodzi mi cokolwiek wyłącznie dlatego, że bardzo lubię pisać, ale nie czuję tu potencjału na Bóg wie co... raczej na dobrą zabawę
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Amen. Co z seksem?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Niestety muszę odmówić, ale dziękuję za komplement
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zdradzisz Maestro co czytasz?? Co Cię inspiruje?nie odbierz tego źle, ale pochwaliłeś się, że kupiłeś parę książek więc jestem ciekawa, jak to baba 😀😀😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Rewelacja.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki Bbq
Ciri, ja dość monotonnie, Golem, Nocna plaga, Ludzie z bagien, Łabędzi śpiew i takie tam 🙂 klasyka
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
oj klasyka; coś co czytam tylko w dzień, a w nocy przy żarówce 100w, a potem śpię przy zapalonym świetle hehehe, oki ja z czymś innym🙂 napisałeś że 5 dni wakacji od pisania nie wystarczy, ale... już 6 dzień mija od ostatniej publikacji, nie naciskam, ale może jednak masz coś w zanadrzu??
😀 😀 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
ciri, może napiszesz do mnie na priv, nie będziemy zaśmiecać wątku ;-) coś tam mam...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
ok, tylko jak? czy muszę się logować tutaj??
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Kliknąłem przez przypadek zakładkę "do przeczytania", a tam niespodzianka - opowiadanie, które jakoś umknęło mi przez czas, kiedy jestem aktywny na Pokątnych.
Nie będę zdradzał, co jest przedmiotem historii (zresztą tagi są wystarczająco sugestywne), ale pierwsze wrażenie, jakie miałem po kilkunastu zdaniach okazało się być właściwym. Od początku napięcie jest duże, seksu prawie brak, ale opowiadanie wcale przez to nie traci. Jest mrocznie, klimatycznie i swojsko. "Po sezonie" nie jest na pewno lepsze niż "Chram", ale historię czyta się z zapartym tchem. Czytałem leżąc w wannie, czytałem i czytałem nie zauważając, że woda zrobiła się zimna 😉
Jedno z najlepszych opowiadań, na jakie trafiłem na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Jeśli ktoś z Was nie miał okazji zapoznać się - polecam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.