Pogrzebywacz (II). Martwy kruk
9 lutego 2016
Pogrzebywacz
Szacowany czas lektury: 16 min
Poranek przyniósł chłód i kolejną porcję szarzyzny, rozlewającej się po przedmieściach i siejącej w umyśle Wojtka psychodeliczny nastrój. Wiatr gnał suche liście, które płożyły się po skutej mrozem ziemi. Lgnęły do domu niczym zmarznięte polne myszy. Czuł w kościach, że tego roku jesień przyniesie ze sobą coś znacznie więcej niż tylko ziąb. Tuje kołysały się za oknem, kpiąc z jego niepokoju. Nagle poczuł zapach smażonego bekonu. Posępny nastrój ustąpił.
Roksana była onieśmielona. Po raz pierwszy występowała w domu Wojtka w roli kucharki. Postawiła na stole talerz z jajecznicą. Plastry bekonu wciąż skwierczały na talerzu. W powietrzu unosił się ich zapach. Kobieta zauważyła nieśmiały uśmiech swojego szefa i zrozumiała, że on również czuje się niezręcznie. Głupia sytuacja. Wczoraj rzucili się na siebie, a dzisiaj nie mają odwagi spojrzeć sobie w oczy. Może on tego żałuje? Odsunęła od siebie nieprzyjemne myśli. Najważniejsze, żeby jajecznica była smaczna.
Jedli w milczeniu przy akompaniamencie wiatru szalejącego za oknem. Obawy Roksany wróciły. Dziwnie, tak siedzieć naprzeciwko siebie i udawać, że w nocy nic się nie wydarzyło. W przeszłości przerabiała takie sytuacje, ale tym razem miała pewność, że to, co zaszło pomiędzy nimi, było dobre. Jeszcze nigdy nikt nie dostarczył jej tylu wrażeń, takich doznań i orgazmu, który sponiewierał ją niczym tsunami. Pozostawało tylko pytanie, co Wojtek o tym wszystkim sądzi? Zabolałoby ją, gdyby udawał, że nic się nie stało. Przecież nie oczekiwała od niego oświadczyn. Nie szukała męża. Po prostu liczyła, że ich relacje ulegną subtelnej zmianie, a przede wszystkim – miała ochotę na powtórkę.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Odruchowo spojrzała w stronę holu, później na Wojtka, który był równie zaskoczony. Ktoś zastukał ponownie. Mężczyzna podniósł się niechętnie i ruszył do drzwi. Otworzył je, wpuszczając do środka jesienny wiatr, który przemknął się pomiędzy nogami gospodarza w głąb domu. W progu zauważył dobrze zbudowanego mężczyznę w skórzanej kurtce i czarnych dżinsach. Tuż obok niego stała kobieta. Miała na sobie czerwony trencz i obcisłe niebieskie spodnie.
– Dzień dobry, nazywam się Andrzej Ligoń, a to jest – wskazał na swoją towarzyszkę – Aleksandra Kuczyńska. Jesteśmy prywatnymi detektywami.
– W czym mogę pomóc? – Wojtek rozejrzał się ponad ich głowami jakby w obawie, że za chwilę rzuci się na niego ktoś ukryty za żywopłotem.
– Niedawno pochował pan pewną kobietę. – Detektyw wyjął swoją legitymację. – Nazywała się Marcelina Wądrzec.
Gospodarz poczuł nieprzyjemny, zimny palec wbijający się w żołądek. W pierwszym odruchu chciał zatrzasnąć gościom drzwi przed nosem. Nie musiał z nimi rozmawiać. Nie byli z policji. Dzięki Bogu. Jednak zwalczył tchórzliwy odruch. Przede wszystkim dlatego, że zachowując się w taki sposób, zwróciłby ich uwagę, a to nie leżało w jego interesie. Poza tym czuł, że tamten nieszczęsny pochówek wpłynie na jego życie w większym stopniu, niż mógł przypuszczać. Zresztą wizyta detektywów potwierdzała to przeczucie. Zamiast się opierać, postanowił dowiedzieć się czegoś od nich. Zaprosił ich do środka.
Zaprowadził gości do salonu. Zajęli miejsca przy stole. Ligoń zdawał się nie zwracać większej uwagi na wystrój pomieszczenia, jednak jego partnerka sprawiała wrażenie osoby, której podoba się to, na co patrzy. Do pokoju weszła Roksana. Przedstawiła się i zaproponowała coś do picia. Detektywi odmówili.
– Jak już powiedziałem – rozpoczął Ligoń – interesuje nas osoba, którą pan pochował.
– Są jakieś zastrzeżenia odnośnie pogrzebu? – wtrąciła się Roksana.
– Ależ skąd. Dlaczego pani tak sądzi? – detektyw studiował wyraz twarzy swojej rozmówczyni.
Wojtek był zły na swoją pracownicę. Niepotrzebnie zareagowała tak szybko i nerwowo. Zauważył badawcze spojrzenie mężczyzny. Żałował, że nie kazał dziewczynie pójść do swojego mieszkania w piwnicy. Sam nie czuł się komfortowo, ale z pewnością lepiej nad sobą panował.
– Musi pan zrozumieć jedno – przedsiębiorca pogrzebowy poprawił się na krześle – to bardzo delikatna branża więc kiedy przychodzi detektyw, i zadaje pytania, to mamy prawo czuć się zaniepokojeni. Konkurencja jest w stanie wykorzystać każdą większą bzdurę przeciwko nam.
– Doskonale pana rozumiemy – do rozmowy włączyła się detektyw Kuczyńska – i zapewniam, że nie macie się państwo czego obawiać. Jesteśmy dyskretni i nie interesują nas wasze usługi. Interesuje nas osoba, którą pochowaliście, a dokładniej organizacja, do jakiej należała.
Organizacja? Wojtek zwalczył chęć podrapania się za uchem. Zimny palec uwierający go w żołądek zamienił się w całą dłoń, która powoli zaczęła zwiększać uścisk. Przyjrzał się swojej rozmówczyni, jej surowym rysom twarzy. Podobała mu się. Szczególnie jej zmęczone oczy. Kobieta sprawiała wrażenie osoby, która zbyt długo grzebała się w cudzych brudach, żeby zachować optymizm. Miała zadbane, lśniące i jasne włosy. Gdyby nie były krótkie, z pewnością wyglądałaby bardziej kobieco.
– Sprawa jest delikatna. – Ligoń podrapał się po podbródku. – Czy kiedy mieliście u siebie zwłoki Marceliny... ewentualnie w trakcie pogrzebu... – Szukał w myślach właściwych słów. – Czy wydarzyło się coś... – spojrzał na swoją partnerkę, szukając natchnienia w jej niebieskich oczach – powiedzmy... coś niepokojącego?
– Niepokojącego?
Głos Roksany zabrzmiał w uszach Wojtka o oktawę za wysoko, co, jak zauważył, wyłapała również kobieta siedząca po drugiej stronie stołu.
Przedsiębiorca po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut poczuł złość na swoją podwładną. Tylko tego mu brakowało, żeby tych dwoje nabrało podejrzeń i doprowadziło do ekshumacji zwłok. To mogło oznaczać koniec jego przedsiębiorstwa. Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna pobladła. Ich goście z pewnością także zwrócili na to uwagę. Był pewny, że czegokolwiek nie powie, zabrzmi to fałszywie.
– Zaskakujące pytanie... – udał, że się zastanawia. – Niestety, nic nie przychodzi mi do głowy.
Chciałby wiedzieć, czy zachował pokerową twarz, ale był zdany wyłącznie na wiarę w swoje umiejętności panowania nad mimiką.
– Rozumiem. – Detektyw spojrzał na Wojtka, później na Roksanę, po czym przeniósł wzrok na Kuczyńską. Gospodarz mógłby przysiąc, że tych dwoje porozumiewa się bez słów. – Nie będziemy zabierać państwu więcej czasu.
– Przepraszam, że pytam. – Przedsiębiorca spojrzał uważniej na swoich gości. – Wspomnieliście coś o organizacji, do której należała nasza – odkaszlnął – klientka.
– Owszem – odpowiedziała mu blondynka. – To hermetyczna grupa bardzo nieprzyjemnych ludzi.
Wojtek czuł falę gorąca rozlewającą się na piersiach. Chłodne palce na żołądku zacisnęły się jeszcze mocniej. Uśmiechnął się do kobiety, modląc się w duchu, żeby ten uśmiech nie wypadł żałośnie.
– Gdyby okazało się, że coś sobie państwo przypomnicie, ewentualnie gdyby pojawiły się nowe... powiedzmy... jakieś nieprzewidziane okoliczności – detektyw sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła wizytówkę – proszę do mnie zadzwonić. – Podała gospodarzowi biały kartonik.
Przedsiębiorca pogrzebowy zerknął na trzymany w rękach papier. Było tam imię i nazwisko kobiety wraz z numerem telefonu. Nic więcej. Wsunął wizytówkę do tylnej kieszeni spodni.
– Czy jest jakiś powód, dla którego mieliby się nami interesować? – Lęk w głosie Roksany tym razem był całkowicie uzasadniony.
– Pewnie nie będą – włączył się Ligoń. – Jednak, jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
*
Zmierzch przyszedł niepostrzeżenie. Wojtek przeoczył ten subtelny moment, kiedy szarość niepostrzeżenie gęstnieje, czyniąc świat jeszcze bardziej tajemniczym i złowrogim. Roksana stała przy oknie i przez uchyloną firankę wpatrywała się w ciemność za oknem. Tuje przybrały ciemny, złowieszczy wygląd. Wizyta detektywów wzmogła niepokój Wojtka i jego pracownicy. Przedsiębiorca przez cały dzień tłumił pretensje do dziewczyny o jej zachowanie. Wieczorem przeszło mu całkowicie. Sam nie był w najlepszej formie. Rozpalona wyobraźnia podsuwała przeróżne wizje.
– Zastanawiam się nad tym, co powiedzieli detektywi – przerwał ponurą ciszę.
– Masz na myśli coś konkretnego? – Roksana odeszła od okna.
– Na przykład, czy chcieli się od nas czegoś dowiedzieć, czy może ostrzec nas przed czymś?
– Może i jedno, i drugie?
– Być może. – Mężczyzna podniósł się i podszedł do barku. – W każdym razie myślę, że powinnaś się stąd wynieść i to jak najprędzej.
– Wyrzucasz mnie? – Znieruchomiała zaskoczona jego słowami.
– Oczywiście, że nie. – Nalał do kieliszków koniaku i wrócił na tapczan. – Jednak tutaj nie jesteś bezpieczna.
Dziewczyna usiadła obok niego. Odebrała kieliszek i sączyli bursztynowy trunek w milczeniu.
– Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. Ostatnio wszystko się pokręciło. Trup ożył, detektywi sugerują nam, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, czego potrzebujesz więcej? – Nagle poczuł się bezradny i zmęczony. – Ja po prostu chcę ci pomóc.
– Już to zrobiłeś, nie rozumiesz tego? – Jej oczy stały się okrągłe. – Zrobiłeś to w chwili, kiedy mnie przygarnąłeś.
– Gdybym wiedział, że sprawy przybiorą taki obrót, przegoniłbym cię, gdzie pieprz rośnie.
– Posłuchaj. – Zabrała kieliszek z jego dłoni i odstawiła obydwa na stolik. – Siedzimy w tym szambie razem.
Usiadła okrakiem na kolanach Wojtka w taki sposób, że jej głowa znajdowała się wyżej i musiała spoglądać w dół, mówiąc do niego.
– Może i nie jestem królową życia, kilka spraw po drodze spieprzyłam, ale jednego o mnie nie można powiedzieć. – Patrzyli na siebie badawczo. – Nie jestem tchórzem.
Sięgnęła do stolika i napiła się koniaku, po czym odstawiła kieliszek i wpiła się w usta Wojtka. Naparła na partnera mocno i zdecydowanie. Po chwili poczuł alkohol. Trunek spłynął mu do gardła prosto z jej ust. Palący płyn rozlał się w żołądku, a język dziewczyny niecierpliwie odnalazł jego język. Pieścili się w ten sposób dłuższą chwilę przy akompaniamencie zawodzącego wiatru. Roksana sięgnęła do jego przyrodzenia. Zaczęła je ugniatać i masować przez spodnie. Erekcja pojawiła się błyskawicznie. Dziewczyna szybko wykorzystała sytuację i przywarła kroczem do twardej wypukłości, poruszając zmysłowo biodrami.
Dla przedsiębiorcy w tej jednej chwili wszystko przestało mieć znaczenie. Ważne było to, że Roksana jest z nim tutaj. Teraz. Ich spragnione bliskości ciała mogły się sobą nasycić. Pracownica zsunęła się w dół, rozchylając nogi gospodarza. Sięgnęła do rozporka. Rozpięła go i uwolniła napęczniały, twardy członek, który natychmiast oplotła palcami i zsunęła skórę napletka. Wojtek poczuł ciepły oddech kochanki na spuchniętej, nabiegłej krwią żołędzi. Dziewczyna sięgnęła po kieliszek i wylała jego zawartość na obnażoną główkę.
– Chcę, żebyś zrozumiał jedno – podniecenie zmieniło jej głos – nigdzie się nie wybieram.
Mężczyzna odchylił głowę i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w bicie serca. Czuł, jak krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Po chwili poczuł na mokrej żołędzi język. Roksana oblizała dokładnie każdy milimetr pulsującej główki. Przywarła do niej ciepłymi, miękkimi i wilgotnymi od alkoholu wargami. Gładziła go powoli, bez pośpiechu, a nawet z pietyzmem. Czas przestał mieć znaczenie. Liczyła się tylko rozkosz. Kochanka wsunęła sztywne prącie głębiej w usta. Poruszyła kilka razy ospale głową. Po chwili wycofała się i zaczęła ssać jego jądra. Połykała je i wypluwała. Lizała i całowała. Kąsała zębami.
Wojtek wplótł palce we włosy partnerki, wijącej się pomiędzy jego nogami. Podobało mu się, jak mruczy i mlaszcze. Kilka razy przytrzymał głowę dziewczyny, wpychając się do jej gardła. Nie protestowała. Wręcz przeciwnie. Po każdym takim zachowaniu w jej oczach pojawiał się jeszcze większy ogień. Ich spojrzenia krzyżowały się, podczas gdy dziewczyna nie przestawała pieścić go dłonią. Jej uległość, to, że klęczy przed nim i sapie nad jego fallusem, podnieciło jeszcze mocniej.
Zwinny język kochanki wił się na całym członku. W jednej chwili czuł go na samym czubku, gdzie próbowała drażnić cewkę moczową, a zaraz po tym ślizgał się po główce w dół, aż do jąder. Do tego zwinne palce dziewczyny – miał wrażenie, że są wszędzie.
Kiedy Roksana poczuła, jak żołądź pulsuje ostrzegawczo w jej ustach, położyła dłoń na jądrach i zacisnęła palce.
– Spuściłeś się kiedyś kobiecie w usta?
Zaprzeczył bezgłośnie. Nie wydusiłby z siebie nawet słowa. Uświadomił sobie, że choćby chciał, żeby ta chwila trwała dłużej, to nie wytrzyma tak silnej dawki podniecenia. Miał wrażenie, że całe jego ciało skurczyło się w oczekiwaniu na eksplozję. Ledwie dziewczyna wzięła napuchnięty penis do ust, wystrzelił błyskawicznie. Orgazm spłynął na niego w postaci spazmów, niekontrolowanych skurczy, aż w końcu przyszło upojenie. Kochanka przez cały czas nie wypuszczała go, nie przestawała ssać. Zrobiła to dopiero, kiedy zwiotczał.
Wojtek pół leżał, odchylony w tył. Odzyskał ostrość widzenia. Oddech zaczynał wracać do normy, serce również spowolniło swój szalony bieg. Tymczasem Roksana wspięła się na niego, usiadła dokładnie tak, jak kilkanaście minut wcześniej, okrakiem, przygniatając pośladkami miękki penis. Spojrzeli na siebie. Policzek i podbródek dziewczyny błyszczały od nasienia. Przywarła do ust kochanka, zanim zdążył zaprotestować. Całowali się namiętnie, choć przedsiębiorca był lekko oszołomiony smakiem własnej spermy. Powróciła erekcja. Nigdy by nie podejrzewał, że osiągnie ponowny wzwód tak szybko.
Pracownica uśmiechnęła się, czując, że penis uwiera ją w pośladek. Zaczęła kręcić i ruszać pupą w taki sposób, że po chwili, przy nieznacznej pomocy ręki, wsunęła prącie głęboko w siebie. Wilgotna, rozpalona pochwa kochanki, przyjęła go z entuzjazmem; wchłonęła kawałek po kawałku, otulając miękkim ciałem. Wojtek ścisnął Roksanę za pośladki. Pomagał jej opadać i unosić się. Powolne, zmysłowe ruchy dziewczyny uwolniły kolejną falę euforii. Pozwoliły zapomnieć o bożym świecie. Wtedy coś uderzyło w okno.
Roksana zeskoczyła z Wojtka, straciła równowagę i potoczyła się po podłodze. Uderzenie w szybę było nagłe, niespodziewane i głośne. Wywołało dezorientację i strach. Mężczyzna zerwał się, wciągnął niezdarnie spodnie i pobiegł do okna. Krzyknął do kochanki, żeby pozostała na podłodze. Poczuł przypływ adrenaliny. Doskoczył do firanki i jednym zdecydowanym ruchem odsunął ją. Za oknem zobaczył jedynie czerń, ale szkło pokrywała pajęczyna spękanego szkła. Pośrodku pajęczyny znajdował się malutki wyszczerbiony krater, a na nim zauważył ślad krwi.
– Co to było, na Boga? – Dziewczyna szła po podłodze na czworaka.
– Nie wiem, coś uderzyło w szybę. Muszę to sprawdzić.
Ubierali się w pośpiechu. Nagle Wojtek znieruchomiał, jakby sobie o czymś przypomniał, po czym pobiegł w pośpiechu w głąb domu. Kiedy wrócił, w ręce trzymał pogrzebacz. Zważył go w dłoni. Obydwoje wpatrywali się chwilę w stalowy pręt zakończony hakiem. Mosiężna rączka lśniła w dłoni mężczyzny. Skrzyżował wzrok z kochanką. W oczach dziewczyny pomimo strachu dostrzegł również determinację. Zrozumiał, że nie ma sensu namawiać jej, żeby zaczekała w domu. Zresztą, nie miał czasu na dyskusje. Jeśli ktokolwiek czaił się na zewnątrz, przedsiębiorca chciał wiedzieć, kto. Para ruszyła po cichu w stronę drzwi wyjściowych.
Opuścili przytulny, ciepły dom. Sceneria zmieniła się dramatycznie. Przed nimi rozciągała się złowieszcza panorama mroku. Krzewy i drzewa majaczyły w ciemności jak przyczajone zło. Było chłodno i nieprzyjemnie. Wojtek ruszył wzdłuż ściany budynku. Miał wrażenie, że niesie dziewczynę na plecach. Szli powoli, rozglądając się nieufnie, aż dotarli do okna. Przedsiębiorca pochylił się.
– I co? Co to było? – dopytywała zniecierpliwiona i przestraszona kobieta.
Nie odpowiedział. Wyprostował się i wyciągnął w jej kierunku rękę. Pracownica nie zdążyła się jeszcze zorientować, co jej szef trzyma w dłoni, ale instynktownie cofnęła się o krok. Jedyne światło, oprócz gwiazd na niebie, sączyło się z okna. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, na co patrzy. Był to martwy ptak. Kruk. Wtedy usłyszeli dźwięk dochodzący gdzieś z głębi ogrodu. Brzmiał, jakby ktoś modlił się w obcym języku. Monotonne słowa wypowiadane były przez kilka gardeł.
– Biegnij do domu i włącz wszystkie światła – Wojtek nie rozpoznał własnego głosu. – Roksana – powtórzył, kiedy nie zareagowała.
Dziewczyna ruszyła zdezorientowana, przestraszona, potykając się o własne nogi. Wojtek wytężył wzrok. Czuł, że krew w jego żyłach zamienia się w lód. Noc zdawała się pulsować. Nerwy miał napięte jak postronki. Wypatrywał w ciemności intruzów, ale nie mógł niczego dojrzeć. Wiedział, że tam są. Stoją gdzieś w ogrodzie. Członkowie sekty Santa Muerte. Nagle, kilka metrów przed nim, zapłonęły świece. Zobaczył niewyraźnie trzy sylwetki. Strach zjeżył mu włoski na karku, chciał odebrać zdrowy rozsądek, a ciało domagało się natychmiastowej ucieczki. Wtedy, niczym zbawienie, zapłonęło światło.
Trzy postaci, majaczące dotychczas niczym widma, stały się znacznie bardziej realne, choć w świetle ledowych lamp nie mniej upiorne. Wszyscy trzymali świece, osłaniając dłońmi mikre płomienie. Ani światło, ani obecność gospodarza nie speszyło ich. Kimkolwiek byli, nie rozpierzchli się jak senna mara. Po prostu stali i odmawiali swoją mantrę. Wojtek nawet nie zauważył, kiedy wróciła dziewczyna. Ściskała w dłoni telefon.
– Co oni robią? – Wojtek drgnął na dźwięk jej słów.
– Modlą się... chyba... a jeśli tak... to na pewno nie do Boga.
Roksana wybrała numer telefonu, między palcami trzymała wizytówkę Kuczyńskiej. Jej wzrok biegał od intruzów do telefonu. Aparat drżał w dłoni dziewczyny. Miała wrażenie, że to wszystko trwa całe godziny. Wreszcie w słuchawce usłyszała sygnał, a po chwili ktoś po drugiej stronie odebrał połączenie.
– Dzwonię z zakładu pogrzebowego, oni tutaj są.
Połączenie natychmiast zostało przerwane. Roksana oczami wyobraźni zobaczyła, jak kobieta zrywa się z krzesła, wybiega z mieszkania i spieszy do samochodu. „Byle szybciej, niech ściągnie tutaj cały cholerny posterunek policji.” Nigdy nie ucieszyłaby się tak na widok munduru, jak w tej chwili. Modliła się w duchu, żeby zjawił się ktokolwiek.
Tymczasem Wojtek uniósł pogrzebacz i postąpił krok naprzód. Cały czas mierzył się wzrokiem z intruzami, choć nie widział ich twarzy, które skrywały kaptury. Czy mają ze sobą broń? A może polegają wyłącznie na okultystycznej wiedzy? Ruszył w ich stronę. Bał się, ale niespodziewana determinacja pchała go przed siebie. Nie był przecież sam. Była z nim Roksana. Postaci, stojące dotychczas nieruchomo, po prostu odwróciły się, świece upadły na ziemię. Intruzi odeszli spokojnym krokiem. Mężczyzna zatrzymał się i odetchnął z ulgą. Wiedział, że nie starczy mu odwagi, żeby ich ścigać. Zresztą byłoby to głupie i skazane na porażkę.
*
Koniak skończył się, więc Wojtek nalał whisky. Szczodrze. Aleksandra odmówiła, podobnie jak jej partner. Roksana przyjęła wypełnioną do połowy szklankę niczym zbawienie. Jej ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Czuła w sobie chłód, którego nie potrafiła się pozbyć. Miała nadzieję, że alkohol podziała jak egzorcyzm.
– Najpierw coś uderzyło w okno. – Gospodarz wskazał palcem kierunek. Kuczyńska ruszyła w tamtą stronę. Odchyliła firankę i dokładnie przyjrzała się pęknięciu.
– Mogę zrobić kilka zdjęć?
Wojtek kiwnął głową na znak zgody.
– Co było dalej? – Ligoń trzymał w dłoni niewielki notes i przedsiębiorca pomyślał, że niczym nie różni się od policjantów, jakich widywał w filmach.
– Wybiegliśmy na zewnątrz. – Przełknął łyk alkoholu. – Byli tam. Czaili się w ogrodzie, a w zasadzie... to... w sumie, to oni się nawet nie kryli. – Musiał się opanować, ponieważ łamał mu się głos.
– Palili świeczki i mówili coś – włączyła się Roksana. – Coś, jakby się modlili... Sama nie wiem.
Detektywi wymienili spojrzenia. Kiedy kobieta skończyła robić zdjęcia, zapytała, czy mogą się jeszcze rozejrzeć po posesji. Wojtek nie miał nic przeciwko i po chwili został sam z Roksaną. Za oknem co jakiś czas można było dostrzec błyski latarki. Po kilkunastu minutach Roksana zniecierpliwiła się. Choć wypiła połowę szklanki, nie czuła, żeby whisky przegoniła demony.
– Czego oni tam szukają?
– Nie mam pojęcia. Pójdę sprawdzić.
Znalazł detektywów przed głównym wejściem. Niemal natychmiast pojawiła się za jego plecami dziewczyna. Spojrzał na nią zaskoczony.
– Chyba nie sądzisz, że zostanę sama choćby na pięć minut?
Wojtek skupił uwagę na gościach. Kobieta trzymała w ręce przezroczysty woreczek, zawierający jakiś nieokreślony kształt, któremu jednak nie mógł się przyjrzeć w słabym świetle. Kuczyńska zauważyła wzrok gospodarza, schowała pakunek do kieszeni i uśmiechnęła się uspokajająco.
– Co to było?
– Gówno, proszę pana. Prawdziwe gówno, niech mi pan wierzy – oświecił go Ligoń.
– Ale...
– Niektórzy wierzą – przerwała mu pani detektyw – że zakopując na czyjejś posesji pewne artefakty, można za ich pomocą ściągnąć klątwę na właściciela.
– Klątwę? – Roksana wczepiła się w ramię pracodawcy.
– Proszę się jutro rozejrzeć wokół domu. Jeśli znajdziecie coś dziwnego, spalcie to w cholerę.
– Coś się tutaj dzieje i wy wiecie doskonale, co, a przynajmniej więcej ode mnie. Żądam wyjaśnień. – Wojtek podejrzewał, że jego głos nie zabrzmiał zbyt twardo
– Musimy już jechać. – Detektyw ruszył w stronę bramy.
– Szczerość domaga się wzajemności – ucięła Kuczyńska. – Jak dojrzeje pan do szczerej rozmowy, proszę zadzwonić. – Kobieta ruszyła za swoim towarzyszem.
Wojtek z Roksaną patrzyli, jak samochód odjeżdża, a jego światła nikną gdzieś za ogrodzeniem. Wrócili do domu. Gospodarz trzy razy sprawdzał, czy drzwi są dobrze zamknięte. Trudno było mu nawet pomyśleć o pójściu spać. Bałby się zamknąć oczy.
– Nadal chcesz tutaj zostać?
– Bez dwóch zdań, szczególnie, że pani detektyw chyba ma do ciebie słabość. – Roksana uśmiechnęła się. – Lepiej powiedz, czy masz jakiś plan.
– Owszem, mam.