Orzechowe (II)
31 stycznia 2016
Szacowany czas lektury: 29 min
Poniedziałek. Cholerny poniedziałek. Nienawidzę poniedziałków. Rzygam na poniedziałki.
Z tymi myślami naciągam na głowę poduszkę i przewracam się na brzuch. Z łóżka wypędza mnie w końcu obawa przed wysłuchaniem wykładu mojego szefa na temat spóźniania się. On i te jego coachingowe gadki doprowadzą mnie kiedyś do grobowej deski. Albo wyprowadzą mojego sierpowego w tę jego rumianą gębę. Zwlekam się z cierpiętniczą miną i szurając kapciami z głową Myszki Mickey idę do łazienki. Spojrzenie w lustro nie poprawia nastroju, co utrzymuje się od sobotniego poranka. Ciężko mi jest patrzeć sobie w oczy, po tym jak spędziłam noc z facetem poznanym w barze. Biczuję się mentalnie za piątkowy wyskok, gdy w mojej głowie rozlega się gorączkowy szept "a lubisz jak cię rżnę, suko?". Moim ciałem wstrząsa dreszcz przyjemności. Potrząsam głową i znów spoglądam na swoje odbicie. Oczy mi pociemniały, rozchylone usta łapią nieco przyspieszony oddech.
Co ty miałeś w sobie takiego, dupku, że było mi tak dobrze?
Przesuwam dłonią od brzucha do piersi i łapię twardniejący sutek. Ściskam go lekko próbując odtworzyć jak robił to Hubert. Przyjemnie, ale to nie to samo.
Jak się nie ma co się lubi...
Sięgam drugą dłonią między uda i wsuwam palec między rozgrzane już wargi. Lekki nacisk na łechtaczkę wyrywa westchnięcie z moich ust. Kucam opierając się czołem o szafkę pod umywalką i nie przestając delikatnie szczypać swojego sutka zataczam palcami kręgi na tym maleńkim punkcie, który potrafi zadać rozkoszy całemu ciału. "Słodka..." kolejne wspomnienie jego słów przeskakuje przeze mnie dreszczem. Oddycham szybciej i oblizuję tęsknie usta chcąc przywołać w myślach dotyk jego języka, wdzierającego się we mnie, liżącego i muskającego ich wnętrze. "Chcesz mocniej? Szybciej?" męski pomruk rezonuje w mojej głowie.
- Tak – odpowiadam jęcząc. Przyspieszam ruchy palców, rozcieram łechtaczkę niecierpliwym dotykiem, chcę dojść jak najszybciej. Puszczam sutek i wsuwam dłoń w swoje włosy. Masuję palcami skórę z tyłu głowy zaplątując w nie palce. Gdy czuję, że dobijam do brzegu orgazmu chwytam je mocno i ciągnę, tak jak robił to Hubert.
- O tak – jęczę głośno i fala rozkoszy rozbija się o moje rozgrzane wnętrze. - O tak, o tak!
Opieram się całym ciężarem drżącego ciała o front szafki i łapczywie chwytam oddech. Wstaję powoli trzymając się brzegu umywalki i przemywam twarz chłodną wodą. Kiedy opuszczam ręcznik, znów patrzę na swoje odbicie z dezaprobatą.
Znajdź sobie w końcu jakiegoś porządnego faceta.
Na parking pod firmą docieram za dwie ósma. Wypadam z auta i na wdechu biegnę do budynku targając w jednej ręce rozpiętą torebkę, a drugą przytrzymując rozpadającego się koka.
Rzygam na poniedziałki.
- Hej – w biegu witam się z naszą sekretarką Kamilą.
- Hej, szefa jeszcze nie ma – odpowiada włączając kserokopiarkę.
- Uf! – odkrzykuję wskakując po schodach w ośmiocentymetrowych szpilkach po dwa stopnie.
Biuro prezesa jest na pierwszym piętrze budynku, w którym mieści się firma, a ja zajmuję biurko w pomieszczeniu poprzedzającym jego pokój.
Nie zwalniając tempa włączam komputer, odkładam służbową komórkę obok niego i dopiero odwieszam płaszcz. Upycham torebkę w szafce biurka i szybko otaksowuję swój wygląd w wielkim lustrze zajmującym przeciwległą ścianę. Ołówkowa spódnica, szpilki, biała koszulowa bluzka, do tego złoty mirror belt. Naprędce poprawiam koka i gdy słyszę kroki na schodach wskakuję za biurko stwarzając pozory gotowej do pracy. Dwa głębokie wdechy.
- Cześć, Aga – prezes maszeruje po ciemnobrązowej podłodze – jak minął weekend?
- Dzień dobry, Krzysztofie – odpowiadam otwierając w komputerze terminarz na dzisiejszy dzień – dziękuję, było bardzo miło.
Kiedy zamykają się za nim drzwi jego biura wypuszczam powietrze i opieram się czołem o blat.
Plan na dziś: przetrwać.
W końcu mój oddech uspokaja się i mogę skupić się na rozkładzie dnia. Pierwsze spotkanie dopiero o dziewiątej, więc mam jeszcze chwilę na wypicie kawy. Następne o jedenastej. Nie jest źle. Patrzę na nazwiska klientów i nie rozpoznaję żadnego z nich. Krzysztof pewnie złowił kogoś nowego.
Do roboty!
Na chwilę przed jedenastą Krzysztof wychyla się ze swojego biura.
- Aga, zaraz będzie tu następny klient.
- Yhm, będzie – przytakuję. - Coś potrzebujesz?
- Ciebie – mruga do mnie z uśmiechem. W odpowiedzi otrzymuje tylko uniesioną pytająco brew.- Kiedyś cię zwolnię za te miny – znów do mnie mruga, a ja wiem, że wcale nie żartuje. W myślach odpowiadam mu, że prędzej zgubi się w drodze do własnego rozporka niż uda mu się napisać wypowiedzenie. - Chcę żebyś była na tym spotkaniu. To nowy, mocny klient, trzeba mu pokazać wszystkie materiały i te... no... Wiesz o czym mówię, nie pracujesz tu od wczoraj – dodaje opryskliwie i wraca do biura.
Czasami mojemu szefowi włącza się opcja "DUPEK", więc pozostaje tylko puścić to mimo uszu. Zgrzytam zębami i wstaję od biurka. Nie pukam do jego drzwi. Na początku to robiłam, ale zawsze się tym denerwował i kazał wchodzić bez tego. Kiedyś, przy piwie, na które nieraz chodziliśmy po pracy z załogą firmy powiedział "potrzebowałem Cerbera i ty jesteś idealna do tej roli. Skoro ktoś dobrnął do mojej klamki, to znaczy, że przeżył atak, albo to po prostu ty". Na moje pytanie czy nie boi się, że mogłabym pokąsać i jego odpowiedział "jest to możliwe, ale wtedy przestałbym ci płacić". No, cóż, niepodważalny argument.
- Pijemy coś? - pyta kiedy zajmuję miejsce na jednym z sześciu krzeseł przy konferencyjnym stole.
- Dla mnie zielona z kokainą – odpowiadam z westchnięciem.
- Czyżby znalazł się jakiś dzielny Szewczyk Dratewka, który poskromił smoka w weekend?
- Krzysztof – spoglądam na niego z dezaprobatą.
- No co – wzrusza ramionami z telefonem przy uchu. - Ja bym się bał. - Nie mam szansy odpowiedzieć mu na to jakąś ciętą ripostą, bo zaczyna mówić przez telefon do Kamili wyszczerzając się do mnie w złośliwym uśmiechu. - Kama, dla mnie mała czarna, dla Agi zielona, a jak zaraz przyjdzie klient to zapytaj się co pije i przynieś wszystko razem na górę – robi krótką pauzę, by mogła odpowiedzieć. – No, dzięki. To jak z tym Szewczykiem? - odkłada telefon i znów skupia na mnie swoją uwagę.
- Ta historia kończy się happy endem...
- O!
- ...dla smoka. Szewczyk spoczywa na Wawelu pochowany bez honorów. - Kończę dyskusję otwierając notatnik zamaszystym ruchem. Krzysztof patrzy na mnie chwilę w zamyśleniu i zaczyna kręcić głową z uśmiechem.
- Zawsze taka byłaś?
- Chcesz mnie teraz "coachingować"?
- Nie, pytam jako przyjaciel.
- Jesteś moim szefem, Krzysztof.
- Jedno wyklucza drugie?
Znów odpowiadam mu wygięciem jednej brwi i moje usta zaciskają się w prostą kreskę.
- Wyginasz brew – wcelowuje we mnie palcem – kiedyś....
- Wiem, wiem – przerywam mu i unoszę dłonie – kiedyś mnie za to zwolnisz.
- Jesteś okropnie pyskata, Agniecha – uśmiecha się, ale uśmiech nie dosięga jego oczu.
- Wybacz - wzruszam ramionami i naszą rozmowę przerywa Kamila.
- Pan Trzebielecki – wprowadza klienta do biura.
Spoglądam na nowo przybyłego i czuję, że wraz z jego pojawieniem się z pokoju zostaje wyssane całe powietrze. Z opuszczoną głową podnoszę się na drżących nogach, chociaż najchętniej schowałabym się pod stół.
Podnieś głowę, spójrz mu w oczy, gdzie twoja godność, dziewczyno?! przywołuję się do porządku.
Zgubiłam w piątek.
- Dzień dobry, Krzysztof Gont – prezes wyciąga do niego rękę, ale ten wciąż wpatruje się prosto we mnie.
- Hubert Trzebielecki – odpowiada z roztargnieniem na uścisk dłoni. Krzysztof przeskakuje spojrzeniem między nami, kiedy zapada cisza zamiast dokonanie prezentacji.
- Państwo chyba się znają? - pyta przerywając tę niezręczną sytuację.
- Nie – zaprzeczam.
- Tak.
Odpowiadamy jednocześnie czym jeszcze bardziej dezorientujemy prezesa.
- Aha – robi pauzę – to jak już państwo ustalicie wspólną wersję, to proszę o jej przedstawienie – śmieje się głupawo. - Tymczasem, panie Hubercie, to jest nasza pani manager, Agnieszka Lemanowicz. Zapraszam – wskazuje ręką w stronę stołu.
Krzysztof zajmuje miejsce przy krótkim boku blatu, ja opadam na krzesło po jego prawej stronie, a Hubert siada na wprost mnie, po lewej ręce prezesa. W tej chwili czuję przemożną potrzebę studiowania czarnych linii na kartkach mojego notatnika. Mogłabym przysiąc, że nigdy nie widziałam nic bardziej interesującego. Badam ich arcyciekawy wzór starając się odciąć od obecności mężczyzny wpatrującego się we mnie z taką siłą, że niemal czuję jak zrywa ze mnie bluzkę. Kartkuję zeszyt, by odnaleźć w końcu potrzebne mi notatki, a szef wprowadza naszego nowego klienta w temat. Odnoszę wrażenie, że uwagi Huberta od mojej osoby nie byłaby teraz w stanie oderwać nawet maszerująca przez biuro defilada. Z salwami armatnimi włącznie. Czuję jak jego spojrzenie przykleja się do mojego ciała, aż włoski jeżą mi się na karku. Nie podnosząc głowy zerkam na niego dyskretnie spod rzęs i widzę, że oblizuje dolną wargę ust rozciągniętych w leniwym uśmiechu. Moje ciało reaguje natychmiast na widok jego wilgotnego języka. Twardniejące sutki boleśnie napierają na materiał biustonosza, podczas gdy Krzysztof niezrażony kontynuuje swój monolog. W międzyczasie do biura wchodzi Kamila z tacą, na której niesie nasze napoje. Brzęk postawionej obok filiżanki, zgodnie z oczekiwaniem, nie odrywa ode mnie spojrzenia Huberta. Gdy sekretarka ustawiła już wszystkie naczynia, wychodząc rzuca mi pytające spojrzenie przeskakując wzrokiem między mną a nim. Zbywam to.
- Pani manager, bardzo proszę o przedstawienie naszej oferty – zwraca się do mnie Krzysztof.
- Tak. – Chrząkam i przesuwam w stronę Huberta broszurę. Wyciąga rękę i niby przypadkiem muska moje palce. Cofam dłoń, bo w miejscu dotyku czuję jakby chlapnął na mnie wrzątek. - Tutaj znajduje się ramowy opis tego, co możemy panu zaproponować – mówię i staram się odwrócić swoją uwagę od jego zapachu, który mąci mi w głowie unosząc się w nasłonecznionym pomieszczeniu. - Tak więc – zakreślam w kółko jedną z nazw i przedstawiam szczegółowo co się za nią kryje, co zawiera i jakie korzyści niesie. W ten sposób omawiam kolejne trzy, wciąż wpatrując się w swoją kartkę, która w tej chwili jest zapisana moimi uwagami i strzałkami. - Czy jest pan w stanie chociaż pobieżnie powiedzieć, czego pan oczekuje? Jesteśmy elastyczni i możemy stworzyć nową propozycję, indywidualnie dla pana.
- Hm... - opada na oparcie krzesła. - Oferta, którą pani przedstawiła jest bardzo kusząca – mówi to w taki sposób, że atmosfera w pomieszczeniu gęstnieje z miejsca. - Oczekuję przede wszystkim dobrego kontaktu. Zależy mi na dłuższej współpracy, a podstawą takiej jest dialog. Rozumie pani, o czym mówię, prawda? - próbuje ściągnąć na siebie moje spojrzenie, ale nic z tego, więc kontynuuje – To bardzo irytujące, kiedy dobra współpraca zostaje zakłócona jakimś niezrozumiałym dla jednej ze stron zachowaniem. Jesteśmy dorośli, więc tak też róbmy interesy – kończy swoją wypowiedź i wiem, że odpowiedział w ten sposób nie tylko na postawione pytanie.
Dosyć, do cholery!
Podnoszę wzrok i patrzę na niego przywołując najbardziej arogancki wyraz twarzy na jaki mnie stać, dorzucając szczyptę pogardy. No, może dwie szczypty. Ewentualnie siedem. Chcę go odepchnąć, dać wyraz temu, jak bardzo gardzę takimi jak on. Pieprzony bawidamek.
Swoim zachowaniem udaje mi się uzyskać to, że prezes zaniemówił widząc moją minę i patrzy na mnie ze zdziwieniem, a Hubert nerwowo parsknął śmiechem. Pociera skronie rozpostartą dłonią zakrywając w ten sposób oczy. Nie przestaje się uśmiechać, ale jednocześnie zaciska szczęki tak mocno, aż poruszają się mięśnie na jego policzku.
- Odnoszę wrażenie, że potrzebujecie państwo kilku minut przerwy – Krzysztof ponownie zerka zdezorientowany.
- Nie.
- Tak.
Znów odpowiadamy jednocześnie, a ja zaprzeczam.
- W związku z tym, że również jestem na "tak", większością głosów ustanawiam przerwę – szef śmieje się krótko – pięć minut. Przepraszam państwa na chwilę – podnosi się przytrzymując krawat.
- W takim razie również skorzystam – chcę wymknąć się chociaż na chwilę ze tego pomieszczenia. Z dala od niego. Od tych czarnych oczu, od zapachu jego cytrusowej wody kolońskiej i kpiącego uśmieszku.
- Chciałbym zamienić słówko – kładzie swoją dłoń na mojej przyciskając ją lekko do blatu gdy wstaję. – Z panią – dodaje zauważając, że Krzysztof przygląda się nam od drzwi. Prezes przytakuje i wychodzi, a ja wyrywam swoją dłoń spod jego palców, jak tylko szef znika z pokoju. Zakładam ręce na piersi i mierzę go z góry pytającym spojrzeniem. - Usiądź.
- Idź do diabła – odpowiadam tym samym rozkazującym tonem.
- Proszę. - Na to dictum opadam na krzesło z wciąż założonymi rękoma. - Grzeczna dziewczynka.
- Pieprz się.
- Z przyjemnością – pochyla się w moją stronę opierając łokcie na blacie i złącza dłonie. - Powiedz tylko gdzie i kiedy.
Patrzę na nią i wiem, że gdyby tylko mogła wydrapałaby mi oczy. Domyślam się też, że nie zrobiła tego jeszcze tylko z obawy przed zabrudzeniem białego dywanu pod naszymi stopami. Cóż za lojalność wobec firmy. Od chwili gdy się tu zjawiłem czuję jak emanuje z niej niechęć do mojej osoby i zastanawiam się, o co jej, do cholery, chodzi. W piątek była przyjemnie uległa. Przez materiał bluzki widzę zarys śnieżnobiałego biustonosza i chcę zanurzyć twarz między wypełniające go półkule.
Opanuj się. Siad.
- Czego ty ode mnie chcesz? - odpowiada w końcu znużona. - Nie widzisz, że nie mam ochoty na kontynuowanie znajomości? Nie dałam ci tego do zrozumienia wystarczająco dobitnie w sobotę?
- Widzę. I tak, dałaś mi to do zrozumienia – przytakuję. - Nie rozumiem po prostu twojego zachowania. Podobasz mi się, bardzo. Wiem, że gdybym ja nie podobał się tobie, nie zamieniłabyś ze mną nawet słowa wtedy, w pubie. Nie wiem tylko, co takiego stało się potem. Mam za małego, rżnąłem cię za słabo?
- Jesteś wulgarny.
- Och, myślałem, że ci się to podoba – uśmiecham się nieznacznie. Chcę ją sprowokować, bo teraz dla odmiany otoczyła się wysokim murem obojętności.
- Chryste, Hubert – zaciska palce na grzbiecie nosa, aż bieleją jej opuszki.
- Słuchaj, nie będę cię nachodzić, nękać, błagać o spotkanie, ani nawet tak jak teraz - nalegać więcej na rozmowę. Chciałem wyjaśnić co się stało, bardziej dla siebie niż dla ciebie, ale skoro nie jesteś tym zainteresowana, to okej. Niech tak będzie. Nie chcesz się ze mną bawić? Deal. Zmieniam piaskownicę. Jestem dużym chłopcem i przełknę tę gorzką pigułkę, chociaż nie ukrywam, że jestem ciekawy jej składu - Agnieszka spogląda na mnie i widzę, że coś zmieniło się w jej spojrzeniu. Zmiękło?
- Wzruszyła mnie twoja opowieść – odpowiada znudzona, a ja czuję, że odechciewa mi się dalszej rozmowy. Mój wewnętrzny gentleman urażony zatrzasnął się w składziku.
- Masz zajebiste cycki i jesteś tak arogancka, że aż podniecająca, ale nie życzę sobie, żebyś opluwała mnie swoim jadem. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to zrób to teraz, albo zamknij twarz i nie mów nic więcej. - Wkurzyłem się. Chciałem ją sprowokować, a tymczasem sam dałem się ponieść. Czekam na jakąś miażdżącą ripostę, ale betonową ciszę przerywa wejście Krzysztofa.
On chyba też wyczuł atmosferę wiszącego nad nami topora, bo zatrzymuje się w drzwiach.
- Czy możemy kontynuować? - patrzy na nas pytająco.
Odpowiadam lekkim skinieniem głowy zrezygnowany brakiem reakcji mojej współrozmówczyni.
Spotkanie dobiega końca i Krzysztof umawia się z Hubertem na telefon. Po opuszczeniu przez niego biura, szef wraca na swoje miejsce i z założonymi na piersi rękoma przygląda mi się w skupieniu. Za oknem słychać nieśmiałe pomruki nadchodzącej burzy, a ja czuję, że nad moją głową już zebrała się potężna chmura, z której walą pioruny i pada deszcz siekący mnie po twarzy.
- Oszukałaś mnie – mówi nagle czym zwraca na siebie moje zdumione spojrzenie. - Dratewka jednak przeżył – bardziej stwierdza niż pyta. - Skąd się znacie?
- Temat niewarty energii, by go kontynuować – próbuję zbyć pytanie i zbieram swoje notatki.
- Znajomy znajomego znajomej przekazał mi trochę informacji na jego temat.
- Nie przypuszczałam, że mój szef jest plotkarzem - odpowiadam rozbawiona.
- Rozpytałem tam i tu – wzrusza ramionami. - Wiesz jak to jest, wchodzisz w interesy z kimś o kim nie masz pojęcia i może okazać się, że pociągnie cię na dno ze sobą.
- No, tak – przytakuję i czuję narastający ból głowy i barków od utrzymującego się w nich napięcia. - Słuchaj, to spotkanie mnie wypompowało. Na dzisiaj nie ma już nic więcej zaplanowanego, więc chciałabym dokończyć resztę pracy w domu.
- Dobrze się czujesz? - pyta z troską.
- Tak, po prostu... - nie wiem co mam powiedzieć. Nie będę przecież wywnętrzać się przed szefem, choćby nawet chwilami wzbudzał moją sympatię.
- Okej. Jedź. Zaraz prześlę ci na maila zestawienia, które chciałbym żebyś dla mnie przejrzała i zajęła się ich uporządkowaniem.
- Dzięki. - Zabieram swoje rzeczy i gdy już trzymam dłoń na klamce zatrzymuje mnie jeszcze.
- Aga – zaczyna miękko – to nie moja rzecz i nie chcę mieszać się w twoje prywatne sprawy, ale nie mogę pozwolić żeby to przekładało się negatywnie na nasz biznes.
- Rozumiem.
- Wiem – przytakuje.
Po powrocie do domu kieruję się prosto do łazienki zrzucając po drodze szpilki, spódnicę, koszulę i bieliznę. Po kilku minutach po moich plecach płyną strugi gorącej wody. Opieram czoło na chłodnych płytkach i czuję ulgę, gdy napięte do granic mięśnie zaczynają się rozluźniać.
Pieprzony poniedziałek.
Poczucie winy nieśmiało zaczyna sączyć się do mojej głowy. Chyba za ostro potraktowałam Huberta, ale zrobiłam to tylko po to, by móc się obronić.
Atak najlepszą formą obrony, no nie?
Bałam się, że będzie ze mnie szydzić po tej wspólnej nocy, albo w ten chłodno- znudzony sposób da mi do zrozumienia, że mam się szybciutko zawinąć z jego domu. Zapobiegawczo więc odepchnęłam go pierwsza. A jak zobaczyłam go w biurze, pomyślałam, że spróbuje postawić mnie w krępującej sytuacji przed szefem. Tylko... po co miałby to robić? Trochę skucha, bo okazało się, że nie zachował się jak dupek. W przeciwieństwie do mnie.
Jestem dupkiem.
Zestawienia, które przesłał mi Krzysztof kończę opracowywać, gdy na dworze zaczyna się ściemniać. Przecieram piąstkami piekące oczy i odkładam laptopa na bok.
Good job, honey. Zasługujesz na nagrodę.
Patrzę przez chwilę w okno zastanawiając się co poprawiłoby mi nie najlepszy nastrój. Próbuję wybrać między zakupami, zamówieniem ogromnej pizzy, a zeżarciem kubełka lodów.
Lecz się tym, czym się strułaś.
To będzie dobry wieczór.
Leżę przed telewizorem i bezmyślnie skaczę po kanałach. Zapadł zmierzch, ale nie chce mi się nawet podnieść by włączyć światło. Jak tylko wróciłem do domu, wciągnąłem dresowe spodnie i rzuciłem się na łóżko. Zaczyna burczeć mi w brzuchu, więc chyba jednak będę musiał zwlec się z wyra i zajrzeć do lodówki. Zerkam w jej stronę, ale stwierdzam, że jest stanowczo za daleko i próbuję przeleżeć ssanie w żołądku. Skupiam się na oglądaniu reklamy proszku do prania, gdy słyszę dzwonek.
- Kiego uja mi tu... - marudzę pod nosem i zwlekam się z łóżka. Otwieram drzwi i dobrze, że trzymam się klamki, bo chyba padłbym jak długi. Przede mną stoi Agnieszka. Czarny płaszcz do kolan ocieka wodą, w jednej ręce trzyma złożony długi parasol, a w drugiej siatkę z pudełkami w środku. Mierzy mnie powolnym spojrzeniem od oczu po same stopy i wraca w górę, zatrzymując się dłużej w okolicy pępka. Patrzę na nią zaskoczony, gdy dociera do mnie chłód z zewnątrz. Albo od niej. W końcu uzmysławiam sobie, że otworzyłem półnagi i bosy, ubrany tylko w spodnie. To mnie deprymuje.
- Pada? - pytam.
Kurwa, co za różnica, debilu?
- Nie, tak mi mokro na twój widok.
- Aha – odpowiadam. - Czy to się kiedyś skończy?
- Sprecyzuj pytanie.
- Patrzę na ciebie i mi gorąco, ale otwierasz usta i chciałbym pobiec po puchową kurtkę.
- Ach, to. Mam coś na przeprosiny – unosi wyżej białą siatkę. - Hamburger i frytki, albo ruskie.
- Próbujesz wkupić się jedzeniem? – droczę się z nią, ale na myśl o zatopieniu zębów w soczystym burgerze soki żołądkowe zalewają mi mózg. Jeszcze sekunda, a zacznę się ślinić.
- Bynajmniej. Spójrz na mnie. Czy ja naprawdę potrzebuję wkupić się w czyjeś łaski?
- A jednak. Miło było... - wkurzony jej kolejnym aroganckim tekstem chcę zamknąć przed nią drzwi, ale blokuje je parasolem.
- Zaraz! - otwiera ja na powrót. - Jeszcze nie skończyłam. - Przekłada parasol do drugiej ręki, rozwiązuje pasek płaszcza i odsuwa jedną połę na bok opierając dłoń na biodrze. Mój wzrok przykuwa wychylająca się zza czarnego materiału prochowca pierś w śnieżnobiałym staniku. Prześlizguję się niżej, przez opalony nagi brzuch, do niewielkiego trójkąta białej koronki skrywającego słodką tajemnicę, aż po stópkę w czerwonej szpilce. Mój mózg ma zwarcie. Czuję zapach palonych kabli.
Houston, mamy problem.
- Rozumiem, że mi się udało – opiera dłoń na mojej piersi i wpycha mnie do środka mieszkania. Nie spuszczając ze mnie wzroku odkłada trzymane rzeczy na komodę przy wejściu. Robi krok do przodu, ja krok do tyłu. Ściąga płaszcz oblizując umalowane krwistoczerwoną pomadką usta, mokry materiał upada z plaskiem na podłogę. Każdy jej krok przyciąga wzrok do bioder, które hipnotyzują wymuszonym wysokimi obcasami ruchem. Cofam się do momentu, gdy potykam się o własne łóżko i siadam na materac opierając się rękoma za plecami . Agnieszka klęka przede mną i ssąc dolną wargę sięga do ściągacza moich spodni. Zsuwa je razem z bokserkami i na wierzch wyskakuje prężny zdrajca podniecenia. To co się dzieje podoba mi się tak bardzo, że nawet gdyby oskórowała teraz moją nogę, prawdopodobnie nie zwróciłbym na to większej uwagi i nadal gapił się na jej ciało. Patrzę jak pochyla się nade mną i czuję łaskotanie włosów na brzuchu.
Chryste, daj mi siłę.
Składa delikatne pocałunki na całej długości mojego penisa, od nasady po samą główkę.
Weź. Go. Do. Ust.
Chciałbym to powiedzieć na głos, ale gdy je otwieram to wydobywa się z nich tylko westchnięcie. Całe szczęście nie czekam długo, bo Aga właśnie obejmuje go wargami i ześlizguje się w dół zsuwając przy tym skórkę. Chce mi się płakać. Jęczeć i płakać. Ścierpły mi ręce, ale boję się poruszyć, bo jeśli to sen, to nie chcę się budzić. Gdyby został teraz przerwany, wydymałbym własne łóżko. Albo siebie. Nie wiem, nie ważne.
O tak, bierz go, dziewczyno.
Jej głowa porusza się miarowo, usta obejmują mnie śliskim wnętrzem, a dłoń przesuwa się zaraz za wargami okrężnym ruchem.
- Ssij go - proszę i głowa opada mi w tył. Moja prośba zostaje spełniona natychmiast i teraz jestem pewien, że jej wargi mają magiczną moc. Przeniosły mnie właśnie w inny wymiar. W tym świecie Agnieszka wbija paznokcie w moje biodra, jej usta ślizgają się po mnie w dobrym tempie, ssie mnie tak mocno, że obawiam się o własną duszę. Zduszone jęki, które wydobywają się z jej gardła, wibrują na moim penisie i jestem już tak napalony, że bezwiednie zaczynam poruszać biodrami w jej rytmie.
- Ooosz, kurwa – dźwięk własnego głosu dociera do mnie jak zza ściany. Czuję taką niemoc, że nie jestem w stanie nawet dźwignąć własnej głowy. Mogę tylko czuć i... - Ooo, tak!
Dłoń obejmująca i masująca moje jądra to zbyt wiele, by dłużej opierać się usilnie dobijającemu się od kilku chwil orgazmowi. Odczuwam dreszcz spełzający od karku, wzdłuż kręgosłupa i trafiający prosto w moje jądra. W ostatniej chwili odrywam ją od siebie chwytając za włosy i wpijam się w nią w mocnym pocałunku. Drugą ręką obejmuję jej dłoń, która w szaleńczym tempie doprowadza mnie do orgazmu i razem dokonujemy dzieła. Jęczę głośno nieprzerwanym "aaa" prosto w jej usta i rozchlapuję kolejne porcje gorącej spermy na naszych brzuchach. Jedyne co teraz mogę zrobić, to walczyć o oddech. Poddaję się więc temu wyczerpującemu zajęciu. Agnieszka popycha mnie lekko na materac, a ja zwalam się na niego bezwładnie.
To jest dobry wieczór.
Wreszcie otworzył oczy i wstał, stoi teraz nade mną z wyciągniętą ręką. Westchnął w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie.
- Chodź.
Decyzja o przyjściu tutaj i to co stało się przed chwilą, tak mnie wypompowały psychicznie, że nie mam ochoty na stawanie okoniem. Niech się dzieje. Daję się wprowadzić do dość przestronnej jak na kawalerkę łazienki, gdzie Hubert odkręca wodę w kabinie prysznicowej. Drobne krople rozbryzgują się na matowej szybie ograniczającej jej przestrzeń. Bez słowa zsuwa ramiączka mojego stanika, obraca mnie plecami do siebie i rozpina zapięcie. Stringi suną wzdłuż moich nóg, a gdy są na wysokości kostek, wyswabadzam się przy okazji ze szpilek. Popycha mnie lekko w stronę lejącej się wody. Przekraczam niewielki próg i w chwili, gdy ciepłe krople mają czelność dotykać mojego ciała, zamykam oczy i poddaję się jego szorstkim dłoniom rozcierającym pachnący żel na moich barkach.
Przyjemnie.
Gdy namydlił już moje plecy, przesuwa dłonie na przód obejmując piersi i śliskimi palcami łapie za sutki.
- O tak... - jęczę.
Hubert opiera brodę na moim ramieniu i czuję jego oddech na policzku.
- Dlaczego przyszłaś? - pyta cicho. Ledwie udało mi się go usłyszeć pośród szumu wody i podniecenia zaczynającego znów buzować w moim ciele.
- Co?
- Pytam, dlaczego przyszłaś? - Masuje wciąż moje piersi, co nie pomaga zebrać myśli.
- Bo...
- Hm? - mruczy ściskając mocniej sutki i napierając na mnie penisem, który obudził się gotów znowu do działania.
- Bo mogłam.
- Aha – odpowiada nagle trzeźwym głosem i pozbawia mnie dotyku szorstkich palców.
- Co jest? - pytam niezadowolona z tego nagłego zwrotu akcji i obracam się do niego.
- Zapytam jeszcze raz – patrzy na mnie jak gdyby nigdy nic, mydląc ręce powyżej łokci – dlaczego przyszłaś?
- Nie rozumiem – odpowiadam i naprawdę nie rozumiem. - Co mam ci powiedzieć? Że przyszłam z miłości czy co?
Odpowiada mi krótkim śmiechem nie przestając się myć.
- Oboje wiemy, że to byłaby bzdura. Ostatnia szansa. Po co przyszłaś?
- Żeby się z tobą pieprzyć, do cholery! - odpowiadam wkurzona.
- O, widzisz – raczy mnie rozbawionym spojrzeniem – sensowna odpowiedź.
- Więc? - Chcę go dotknąć, ale przechwytuje moją dłoń i na powrót odwraca mnie plecami do siebie.
- Najpierw dwie sprawy – wsuwa palce między moje uda i zaczyna przesuwać się po łechtaczce. Pod ciężarem tej pieszczoty opieram dłonie na ścianie. - Po pierwsze, przeproś – szepcze słodko.
- Co? Za co? - pytam na wpół przytomna.
- Przeproś, że byłaś dla mnie taka niegrzeczna – sięga drugą dłonią między moje pośladki i wsuwa we mnie palec.
- Jezu, tak! - jęczę.
- Więc?
- Nie.
- Yhm, jak wolisz – nie ustaje w tym słodkim tonie, ale wysuwa ze mnie palec.
- Wracaj – niemal warczę, gdy mi to odbiera.
- Przeproś – naciska palcami mocniej na moją pobudzoną już perełkę czym wyciąga ze mnie kolejny jęk.
- Jezu...
- Nie słyszę – szczypie lekko sutek.
- Prze... Przepraszam.
- Zuch dziewczyna – nagradza mnie i wznawia pieszczoty. Mój niesmak po tej słabości szybko zostaje zamaskowany jego palcami rozcierającymi łechtaczkę i kolejnymi dwoma poruszającymi się w moim wnętrzu. Tym razem on zostaje nagrodzony przeciągłym jękiem. Zaczynają drżeć mi kolana i jestem tak blisko. Tak, blisko, tak...
- O tak, jeszcze!
- Jeszcze? - jęczy prosto w moje ucho co podkręca mnie jeszcze mocniej.
- Jeszcze.
- I to jest druga sprawa – zwalnia, a moje ciało napina się z żalu.
- Co jest, do cholery?! - nie wytrzymuję, gdy znów odmawia mi przyjemności. Ja jej potrzebuję, do diabła! Stoję pod prysznicem, woda leje mi się na głowę, ale czuję, że usycham! W odpowiedzi otrzymuję tylko krótki śmiech.
- Poproś mnie ładnie - zmysłowo mruczy mi do ucha nie przestając mnie pieścić, pomimo, że robi to bardzo powoli. Zbyt wolno, zbyt wolno! Próbuję ocierać się o jego dłonie, ale zaciska je na mnie mocniej niemal zatrzymując się całkiem.
- Hubert, na litość boską!
- Poproś.
- Pieprz się – zaciskam powieki z bezsilności. Rozkosz między udami aż boli.
- Już mówiłem, kochanie, z przyjemnością – porusza palcami w moim wnętrzu zataczając kółeczko. - Jedno słowo, "proszę".
Milczę zawzięcie, pomimo że pod tą pieszczotą uginają mi się kolana. No chyba mu cała krew spłynęła nie w tą główkę, jeśli myśli że będę go prosić. Po moim trupie. Nie. Nie. Jeszcze raz nie. Palce znów zaczynają się poruszać, rozkosz dociera do mnie z dwóch punktów, za plecami słyszę przyjemny pomruk zadowolenia Huberta. Jeszcze szybciej. O tak, już!
- O tak! - jęczę z radością, bo ten sadysta wreszcie odpuścił i pozwoli mi dojść. Znów krzyczę, gdy czuję pierwsze uderzenie orgazmu - Tak, Hubert, tak!
- Poproś – żąda i... zwalnia. Myśl, że gotów zostawić mnie w trakcie jak dochodzę odbiera mi rozum i...
- Proszę! - krzyczę i w końcu kapryśne dłonie docierają w miejsca, z których odlatuję. Do krainy głośnego jęku i orgazmu. - Błagam... - dodaję cicho zmęczona.
Po wyjściu spod prysznica zabrałem ją do łóżka i okryłem nas kocem. Obejmuję jej zwinięte w kłębek ciało przytulając się do pleców. Jestem przyjemnie zrelaksowany, a fakt, że udało mi się trochę wygrać z tą wiecznie wierzgającą bestią dodatkowo poprawia mi nastrój. Aktualnie bestia spoczywa w bezruchu, co również jest moją zasługą. Ta myśl wywołuje uśmiech. Wsłuchuję się w jej równy, spokojny oddech. Mojej uwadze nie umyka fakt, że czuję na sobie wypięte pośladki.
Nie wypadałoby nie skorzystać.
Jestem już pobudzony i przesuwam swoim prężnym orężem w tym ciepłym zagłębieniu jej ciała. Wzdycha cicho i wtula się we mnie mocniej.
Rozczulająca.
- Nienawidzę cię – mruczy poruszając biodrami i sięga łapiąc mnie za kark.
- Bardzo? - Delikatnie szczypię zębami skórę jej barku. Ciepło zaczyna rozlewać się w moim ciele.
- Kurewsko bardzo – szybkim ruchem bioder uderza w moje podbrzusze.
Znam zasady, podejmuję tę grę. Obracam ją na brzuch wciskając swoim ciężarem w materac. Rozsuwam jej nogi kolanem i udaje mi się to zrobić tak, że teraz naciskam na wejście do jej słodkiej cipki. Czuję gorąco i wilgoć. Ona zna i lubi tę grę. Podciągam ją na kolana. Ta pozycja jest taka... pierwotna. Budzi we mnie coś samczego, gdy widzę jak chętnie daje mi siebie, pozwala się posiąść. Wchodzę w nią gładko i słyszę niski jęk. Nasz. Po kilku pchnięciach jestem w niebie, ale chciałbym dostać się do raju.
Bawmy się.
- Co znowu? - słyszę niezadowolone sapnięcie, gdy wysuwam się z niej i schodzę z łóżka.
- Cisza. - Łapię ją w pasie i ściągam na podłogę. Popycham kilka kroków dalej, na kuchenny stół w postaci krótkiego, wystającego blatu. Opiera się na nim rękoma zerkając na mnie zalotnie przez ramię.
Nie, bestyjko. To nie ta bajka.
Wplątuję palce w jej włosy i przyciskam głowę do stołu. Jej ciało jest teraz wystawione na moją łaskę i niełaskę. Pośladki mocno wypięte, nogi naprężone, bo staje na palcach, szeroko otwarte oczy i rozchylone ze zdziwienia usta.
- Cisza – uprzedzam, gdy zauważam, że chce coś powiedzieć. Wchodzę w nią mocnym pchnięciem, aż mebel zatrzeszczał. Krzyknęła, nie wiem czy z zaskoczenia, czy z przyjemności. Na pewno zbyt mokra, by ją zabolało. Wciąż przytrzymując ją przy blacie wbijam się w nią silnymi pchnięciami, aż czuję pot na czole. Muszę się zatrzymać, bo zaraz będzie koniec zabawy. Dla chwili oddechu opieram się czołem na jej łopatce.
- Budzisz we mnie złe rzeczy – wzdycham. Chyba próbuję usprawiedliwić się za to, co teraz z nią robię.
- Mówisz o tej niedzielnej szkółce, która się tu odbywa? – prycha kpiąco i zakreśla biodrami koło.
- Odszczekasz to – ciągnę ją lekko za włosy odchylając głowę w tył.
- Zmuś mnie.
Ooo, co to, to nie. Nie będzie mi tu smarkula... A, właśnie.
- Ile ty masz lat w ogóle, dziecinko? - przypominam sobie nagle, że to pytanie bardzo mnie nurtowało ostatnio. Poruszam się w niej powoli, bo nie mogę już dłużej znieść oplatającego mnie ciasno wnętrza.
- Dwadzieścia siedem, dziadku.
- Naprawdę? Myślałem, że jesteś może ze dwa lata młodsza niż ja – chcę ją sprowokować.
Bądź zła, bestio.
- Pieprz się.
- Wedle życzenia.
Nie ma zbyt wielkiego pola do manewru, bo wciąż trzymam ją płasko na blacie. Rozsuwam szerzej jej nogi i czuję jak zaciska się na mnie jeszcze mocniej. Przyspieszam pchnięcia, a ona zaczyna jęczeć.
Tak. Krzycz.
Podnoszę się i patrzę na nią z góry. Pierwszy klaps spada na jej pośladek z głośnym plaśnięciem, aż się zatchnęła. Szarpnęła się, ale trzymam ją zbyt mocno, by mogła się podnieść, a palcami stóp ledwie sięga podłogi.
- Hubert! - piszczy zaskoczona.
Jej duma chyba została właśnie mocno nadszarpnięta. Ciekawe czy mocniej niż moje ego przez ostatnie dni? Wymierzam kolejnego klapsa i zaczynam ją pieprzyć, wedle życzenia mojej władczej pani. Przyjmuje moje pchnięcia z głośnymi okrzykami rozkoszy. Rżnę ją jak szalony, ona naprawdę budzi we mnie coś złego. Podnieca mnie do granic to uległe miękkie ciało. Nie mogę się oprzeć i wymierzam kolejny raz.
- Ała! - krzyczy.
Wystraszyłem się, że mnie poniosło, ale nie przestaję jej posuwać i rozmasowuję pulsujące ciepłem miejsce po klapsie.
- Je... - głos jej się rwie w rytm pchnięć – jeszcze!
Bestia.
Folguję sobie. Zaciskam palce na jej biodrze, nie dbam czy narobię jej siniaków. Wbijam się w nią najszybciej i najmocniej jak tylko mogę. Kurwa, jeszcze chwila i chyba przerżnę ją na wylot. Czuję pot spływający po plecach, a ta mała zgaga ani myśli wydać z siebie ostatecznego "och, tak!". Czuję lekkie mrowienie i wiem, że kilka pchnięć i będzie po mnie. Jestem zły na nią, że tak mocno na mnie działa. Wymierzam jej kolejnego solidnego klapsa. Z rozmachu. Aż mnie dłoń piecze, a ona znów zaczyna krzyczeć. Mój wewnętrzny urażony wcześniej gentleman, wychyla się zza zamkniętych drzwi składziku i z diabelskim uśmieszkiem mówi krótkie "ups".
- Och, tak! - jęczy, a ja czuję ten dźwięk głęboko w trzewiach. - Hubert, proszę, pieprz mnie!
Jestem panem jej przyjemności. Jestem dawcą tego orgazmu, który właśnie spływa na nią kolejnymi falami, szarpiąc jej uwięzionym pode mną ciałem i zaciska ciasną cipkę na naprężonym do granic kutasie.
- Och, kurwa! - w przypływie orgazmu uderzam w nią biodrami z taką mocą, że chyba właśnie zabiłem stół. Pieprzyć ten stół, pieprzyć ją, pieprzyć, o tak, o tak... och. Odpływam. Resztkami sił ściągam Agnieszkę z blatu i zaciągam do łóżka, by tam paść jak nieżywy. Zanim zasnę jeszcze tylko przyciągam ją do siebie i więżę nogami, bo pewnie gotowa uciec w środku nocy. Do widzenia, dobranoc.
Rozchylam zaspane powieki ogarniając pomieszczenie skąpane w szarości poranka. Zegar nad komodą wskazuje czwartą rano. Jest ciepło i dobrze. Tylko nogi mi zdrętwiały, bo Hubert przez cały czas przyciska je swoimi. Próbuję wyswobodzić się spod ciężkiego ciała i ułatwia mi to odsuwając się nieco, ale natychmiast obejmuje mnie w pasie wtulając mnie mocniej w ramiona.
Ojej, no romantyk.
- Puść mnie – próbuję wysunąć się ze stalowego objęcia jego gorącego ciała.
- Mhm – mruczy niewyraźnie z twarzą schowaną w moich włosach.
- No, puść.
- Cicho. - Ani drgnie.
Zrezygnowana opadam na poduszkę z sapnięciem. Chciałabym wrócić już do domu. Uporać się z tym co znowu odstawiłam. Czy ja kompletnie zwariowałam? W co ja się pakuję? Poczucie winy budzi się w zmęczonym wczorajszym seksem ciele. Moje biczowanie przerywa mruknięcie i Hubert wchodzi na mnie moszcząc się między nogami. Na powrót wtula się we mnie i łaskocze teraz oddechem w szyję. Nie porusza się, nie naciera. Po prostu leży. Brakuje mi powietrza pod ciężarem jego ciała.
- Duszę się.
- Yhm. Dobrze – odpowiada niewzruszony.
- Umrę.
- Wątpię, a przynajmniej przestaniesz tyle myśleć.
- Złaź.
- Cicho. Przestań mówić. Przestań myśleć. Przestań analizować – szepcze zaspany. - Po prostu bądź tu ze mną teraz. Nie oświadczam ci się. Chcę tylko żebyś była. Tu. Ze mną.
Zastanawiam się przez chwilę nad tym, co powiedział. Po krótkim namyśle stwierdzam, że chcę i mogę po prostu być. Bez zbędnych deklaracji, bez zastanawiania się nad tym co racjonalne, a co nie, bez unoszenia się dumą. Więc po prostu jestem.