Origami

1 września 2024

Szacowany czas lektury: 22 min

Bujające się w rytm akustycznej muzyki płomienie woskowych świec zdobią pokój rzucanymi po ścianach cieniami szczupłej modelki. Lekko pochylona, trzyma związane z tyłu ręce wysoko do granic możliwości. Wszystko po to, żeby zadowolić naprężony sznur łączący nadgarstki z przytwierdzonym do sufitu pierścieniem. Ozdobny splot wokół klatki piersiowej przywodzi na myśl ikebanę, opartą na tworzeniu linearnych harmonii japońską sztukę układania kwiatów. Jednoczy on kolejne metry jutowych lin, w zbiorowym wysiłku utrzymujących kobietę w ryzach. I tak już niemały nacisk na stawy potęgują ciasne więzy w łokciach, do których za włosy odciągana jest głowa. Większość osób już dawno poprosiłoby o uwolnienie z tak opresyjnej pozycji, ale Emi jest ulepiona z innej gliny. Emi czeka na więcej.

Ponaglająco otwiera krwistoczerwone usta. Wsuwam w nie chustę i ze znacznie mniejszą delikatnością przewiązuję za głową. Działam metodycznie. W naszych skupionych na wydobyciu czystego piękna sesjach brakuje miejsca na namiętność, ale to, co przed nami przybliża bardziej niż trywialny seks. Nie bez kozery komunikujemy się bez słów. Ona nie musi za każdym razem przypominać, że w życiu nie przyjmie do ust klasycznej kulki, bo „nie jest dziwką”, ja zaś nie muszę ponownie pytać, czy czuje się bezpieczna. Na mlecznobiałej twarzy niby senne majaki pojawiają się i znikają pozostałości po azjatyckich przodkach, a kocie oczy niecierpliwie wypatrują końca moich prac.

Bez zbędnej zwłoki oplatam kostkę kilkoma warstwami sznura. Zaczynam ją podnosić. Najpierw do pozycji jaskółki, a potem wyżej i wyżej, testując możliwości niezwykle gibkiego ciała. W tym położeniu kończyna nie tylko nakłada presję na dolne partie pleców, ale przede wszystkim pozostawia cały ciężar na drugiej nodze. W normalnych okolicznościach ustabilizowałbym konstrukcję, łącząc kostkę z pierścieniem, lecz to, co robimy, daleko odbiega od normy. Zamiast tego prowadzę linę do łokci. Atmosfera natychmiast gęstnieje. Przechodzi mnie dreszcz podniecenia, bo ta subtelna różnica przybliża bardzo wymagającą pozycję do niebezpiecznego ekstremum. Emi przyjmuje to ze spokojem. Cieszy się każdą chwilą, kiedy wspólnymi siłami kompetencji i budowanego przez lata zaufania krok po kroku zamieniamy ją w prawdziwe dzieło sztuki.

Do zrobienia zostały mi jeszcze tylko dwie rzeczy. Włączam stoper w ustawionym na ławie elektrycznym zegarze, a następnie podnoszę ostrożnie modelkę i zdejmuję szpilkę z nogi postawnej. Wysoko zawieszone ramiona nie pozwalają spocząć na pięcie. Ma dwie, może trzy sekundy, żeby rozłożyć ciężar na ręce oraz stopę. Niemal natychmiast znajduje kompromis między rozdzierającymi ją siłami i zastyga w bezruchu.

Oddalam się z przyspieszonym biciem serca. Moje kroki znikają w delikatnej melodii gitarowych strun. Rozsiadam się na kanapie, żeby z pierwszego rzędu upajać się kontrastem obcisłej, czarnej sukni i białej jak papier skóry. Ładnie podkreślonymi, niedużymi piersiami, błyskiem absurdalnie długich włosów. W tej ekwilibrystycznej pozie jej figura godna jest uwiecznienia na znaczku ekskluzywnej marki.

Dzielona przez nas ekstaza ma jednak swoją cenę. Nieprzypadkowo pozycja baleriny wywodzi się ze średniowiecznych tortur. Emi nieustannie zmuszana jest do maksymalnego wysiłku. Sztywniejące ramiona nie mają pola manewru, a paląca łydka musi utrzymywać balans. Do tego nacisk na plecy, unieruchomiona głowa… wszystkie mięśnie w pełnej mobilizacji, z każdą minutą coraz głośniej domagające się odpoczynku. Czas prowadzi Emi do jedynego możliwego zakończenia. Narastające zmęczenie zmusi ją do poruszenia się. Szybko straci równowagę. Wówczas przypomni o sobie kostka wysoko uniesionej nogi, która zamiast wziąć na siebie część ciężaru, zrzuci wszystko na zbolałe ramiona. Dojdzie do dyslokacji stawów, później uszkodzeniu ulegną nerwy. W końcu śmierć.

O spoczywającej na moich barkach odpowiedzialności najdobitniej świadczą leżące obok stopera nożyce do błyskawicznego przecięcia lin. Na szczęście nic nie wskazuje na to, żebym prędko musiał po nie sięgnąć, bo modelce nie drgnęła dotąd nawet powieka. Zdaje się niewzruszona tym, że od dziesięciu minut tkwi w pozycji przeznaczonej do łamania najgorszych bydlaków.

Kim właściwie jest ta kobieta?!

Od lat zadaję sobie to pytanie. Pierwszy raz, podczas jej występu na organizowanych przez najlepszego riggera w mieście warsztatach shibari. Po raz drugi, gdy zerwała z nim współpracę i zgłaszając się do mnie, przedstawiła bogate portfolio. Odkąd nasze zdjęcia zostały nagrodzone w prestiżowym konkursie, przestałem liczyć, częściej zastanawiając się nad tym, czy byliśmy jeszcze biznesowymi partnerami, czy już przyjaciółmi z niecodziennym benefitem.

Widok stojącej jak posąg damy, nawet najbardziej zjawiskowej, mógłby niejednemu spowszednieć, ale nie mi. Bo to wcale nie fizyczność czyni Emi wyjątkową. Pięknych kobiet jest przecież wiele, ale mało która skrywa w swym drobnym ciele tak zdumiewającą siłę. Jak nigdy pragnę nawiązać z nią kontakt, lecz jej na wpół otwarte, nieobecne oczy przenikają mnie na wylot, koncentrując się na papierowym łabędziu za moimi plecami. Doskonale wiem, co się dzieje. Pogrążona w medytacji najpierw stopniowo opróżniła umysł ze wszelkich przekonań i ocen. Potem wszystkie doznania sprowadziła do pierwotnej formy obojętnych impulsów nerwowych, by finalnie nie tylko założyć wściekłemu bólowi kaganiec neutralności, a wręcz go oswoić i czerpać z niego przyjemność.

Oczywiście wszystko do czasu. Wystarczy niewielki dystraktor, żeby misternie utkana kopuła odgradzająca ją od świata rozleciała się na kawałki. Raz tylko ulegnie Emi pokusie przyniesienia ulgi którejś partii ciała, a tego samego kaskadowo zaczną domagać się pozostałe. Rzeczywistość natychmiast złapie ją z pełną brutalnością, a nie dalej jak pięć sekund później biegłbym na ratunek.

Po cichu wstaję z miejsca. Zachwycam się konturami jej ciała, bo jestem artystą. Z uwagą badam jutową konstrukcję, bo jestem inżynierem. Co chwilę sprawdzam cyrkulację krwi w ramionach, bo jestem nawet aniołem stróżem. Bezszelestnie krążę wokół modelki niczym dziecko przy budowanym godzinami domku z kart, bo przede wszystkim jestem przecież mężczyzną. Dyskretnie zerkam pod ciasno przylegającą suknię. Czarne stringi wciąż skutecznie zasłaniają sedno, ale na widok występujących wbrew wąskim biodrom sympatycznych zaokrągleń aż kurczą mi się spodnie.

Nie mogę pogodzić się z myślą, że dawniej lądowała w łóżku z kim popadnie, a mnie regularnie odrzuca. Czasem tłumaczy się wynoszącą cztery lata różnicą wieku, czasem zwykłą niechęcią do mężczyzn. Zawsze z tylko sobie znaną bezczelnością. Niedawno przesadziła. Stwierdziła bowiem, że podczas wspólnych sesji nie ma „nas” – jest tylko ona w niezwykłej symbiozie z linami. Że choć to ja pociągam za sznurki, jestem tylko marionetką reagującą na słowo bezpieczeństwa.

„Beze mnie liny cię nie zwiążą”, próbowałem nadać swojej roli znaczenia.

„A zdjęcia robisz prądem czy aparatem fotograficznym?”

Nie pozwolę się sprowadzać do roli trzeciorzędnego prądu. Na samo wspomnienie tej rozmowy wzbiera we mnie gniew.

Tymczasem stoper dobija do dwudziestu minut. Emi już dawno przekroczyła możliwości zwykłych śmiertelników i znajduje się o krok od pobicia własnych rekordów. Jej skalpy są niczym Rów Mariański przy Evereście – być może mało spektakularne, ale budzące szczególny szacunek. Niezłomna jak bezduszne liny, wciąż trwa w przyjętej pozycji. Nic nie może jej powstrzymać przed kolejnym zwycięstwem nad swoimi słabościami.

Chyba że pozbawiona sprawczości kukła.

Biję się z myślami. Wiem, ile to dla niej znaczy. Przecież wciąż mam w pamięci błysk oczu, z jakim stanęła u progu moich drzwi. Mimo to muszę to zrobić. Lepsza okazja na przywrócenie sobie podmiotowości może się prędko nie powtórzyć.

Podkładam stopę pod jej piętę, zabawa skończona. Na wilgotnej skórze przyjaciółki dostrzegam drżenie zmęczonych mięśni. Chusta co prawda zatrzymuje przeciągłe stęknięcie, ale przepuszcza płynącą z niego rozpacz. Spodziewam się wybuchu złości. Nic takiego nie następuje.

Stopniowo przywracam Emi wolność. Oswabadzam ramiona oraz jedną z nóg, żeby położyć ją na podłodze. Zachowuję ostrożność, bo w chwili takiej jak ta najłatwiej o spowodowanie kontuzji. Rozwiązując kolejne węzły, ściągając następne pętle, czuję się taki zadowolony ze swojego posunięcia. Niestety cisza między nami okazuje się zwodnicza.

Zaledwie chwilę po zakończeniu sesji przez pokój przetacza się huragan wyzwisk i bluźnierstw, na jakie nie jestem gotów. Najbardziej dotykają mnie nie słowa, nie nawet łzy cieknące z płonących furią oczu, a wybrzmiewająca w głosie gorycz zdrady. Niemrawo próbuję wytłumaczyć swoje zachowanie, ale ani przygotowana wcześniej mowa, ani tym bardziej prośby o spokój nie potrafią przebić się przez wściekłe krzyki.

Mocno kulejąc, Emi zbliża się do wyjścia, a ja potrafię tylko patrzeć, jak trzask drzwi porusza ścianami mojej kawalerki. Zostaję sam na środku przestronnego salonu. W dłoni trzymam chustę, na której widnieje wyraźny ślad odbitej szminki. Wszystko spieprzyłem. Już nigdy nie poznam smaku tych ust.

 

Nazajutrz przesiaduję o stałej porze w barze mlecznym „U Boba”. Jako że wielu kobietom duma nie pozwala odwiedzać w weekendy tego typu miejsc, za towarzystwo robią mi wyłącznie stare zakapiory, nad którymi parują ostatki wczorajszego alkoholu. Pogrążony we własnych smutkach, nie znajduję współczucia dla ich skacowanych twarzy. Przez całą noc analizowałem poprzedni wieczór i myślałem nad alternatywnymi scenariuszami. Przy okazji uświadomiłem sobie, że straciłem kogoś więcej niż niezastąpioną muzę czy bratnią duszę. Cofając się pamięcią do czasów, kiedy całymi dniami hasałem po parku z pierwszym aparatem, a z miłości do wschodniej kultury zapisałem się nawet na aikido, z trudem odpycham od siebie myśli, że Emi była tą jedyną. Dopiero teraz to dostrzegam. Choć od jej poznania przespałem się z tuzinem początkujących modelek, ona zawsze była dla mnie drugą kobietą po matce, a nienazwana przez lata sekwencja skrajnych uczuć mogła być miłością.

Niektórzy myślą, że zawodowo zajmuję się portretowaniem kobiet, ale ja tworzę raczej wyobrażenia o nich. Robione przeze mnie zdjęcia wnikają głęboko do umysłów, odpowiadając na pytania mężczyzn ich najskrytszymi marzeniami. Może po prostu wpadłem we własne sidła? Nic już z tego nie rozumiem.

Zostawmy to. Jestem głodny, niewyspany i zmęczony, a z każdą myślą moja strata staje się bardziej bolesna. W przypływach optymizmu pocieszam się, że przecież gorzej już nie będzie, ale jak to zwykle w życiu bywa, los szybko prosi o potrzymanie piwa.

Przychodzi powiadomienie na telefon.

Za sprawą cyklicznego przelewu na składkę ubezpieczeniową bankowe saldo zapala się na czerwono. W okresie zimowym moje przedsiębiorstwo przynosi zyski wyłącznie fiskusowi i już trzeci miesiąc z rzędu dokładam do interesu. Tym razem ZUS tak mnie wydymał, że nie mogę pozwolić sobie już nawet na nabierkę pomidorówki z koncentratu.

„ZUS cię wydymał”. Właśnie tak mawiała Emi…

Chowam twarz w dłoniach, jakbym mógł tym prostym gestem choć na chwilę się od niej uwolnić.

Wtem słyszę dobrze mi znany stukot obcasów. Wystarczająco szybki do zademonstrowania niezachwianej pewności siebie i jednocześnie na tyle wolny, by każdy mógł nacieszyć oko jej wspaniałymi nogami. Przez szczeliny między palcami dostrzegam, jak idzie w moją stronę z wysoko podniesioną głową. Odruchowo wyprostowuję się na krześle. Jeszcze moment, a oczekujące konfrontacji serce wyskoczy mi z piersi, ale Emi, jakby widząc to, postanawia ze mnie zadrwić i odwraca się w kierunku kas. Stojący przed nią starzec trzęsącymi się dłońmi odlicza drobne. Na sali nie da się słyszeć nic poza odgłosem obracanych miedziaków. Nie tylko ja przerwałem posiłek. Niemal wszyscy klienci prześlizgują się po jej ciemnych rajstopach. Tak jak ja zastanawiają się, ile razy zdołaliby owinąć wokół nadgarstka spięte w koński ogon włosy, dopóki parzeni spojrzeniem zwężonych oczu w popłochu nie uciekają wzrokiem.

Kiedyś myślałem, że to tylko zakładana na towarzyskie potrzeby maska. Gra pozorów, w której przyjmowała dominującą postawę, żebym ani na chwilę nie zapomniał, kto tu jest starszy i bardziej doświadczony. Z czasem przekonałem się, że Emi po prostu taka jest. Nigdy nie daje sobie dmuchać ani w kaszę, ani niestety w nic innego.

Jakby na dowód, z hukiem stawia szklankę na moim stoliku. Nie przejmuje się rozlanym kompotem, który spływa na podłogę po wypłowiałej ceracie. Zdejmuje skórzaną kurtkę i razem z torebką przewiesza przez krzesło. Przerzuca do przodu długie po pośladki włosy, żeby ich nie przysiąść, a zaraz po zajęciu miejsca teatralnie zakłada nogę na nogę. Jej udko lepsze jest nawet niż udko z kurczaka, ale nie dlatego przełykam ślinę, a przez podkreślone czarnym cieniem wrogie oczy oraz zaciśnięte usta, spomiędzy których w każdej chwili może wyskoczyć wąziutki język jadowitej żmii.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Jej głos jest zimny jak lód.

– Nie wiedziałem, że przychodzisz do Boba.

– Zazwyczaj wybieram miejsca, w których podają jedzenie.

Spogląda z obrzydzeniem na resztki mojego panierowanego kapcia. Milczę.

– Dlaczego. To. Zrobiłeś – wydusza przez zęby.

– Żeby pokazać ci, że wcale nie jesteś jedyną aktorką naszych sesji. – Moje wyuczone słowa brzmią wyjątkowo nienaturalnie. Pilnie muszę coś dodać: – Żebyś zaczęła mnie szanować.

– Żaden facet nie może liczyć u mnie na równie wiele respektu, Grzegorz.

Pytająco unoszę brew. Jest wyraźnie niezadowolona, że musi mi tłumaczyć.

– Idąc do łóżka z przeciętnym mężczyzną, mam trzydzieści procent szans na orgazm. W twojej profesji chodzi o uchwycenie tej jednej, ulotnej chwili. Sam raczej nie doceniłbyś aparatu, który zapisuje co trzeci obraz – mówi dalej. – Z kobietą jest nieco lepiej, szanse wynoszą około pięćdziesięciu procent. Natomiast sznurki…

– …Nigdy nie dadzą ci orgazmu.

– To prawda, ale nic nie może się równać z tą utratą kontroli. Tym poczuciem, że jest coś silniejszego od ciebie. Wierz mi, udana sesja zapewnia bardziej intensywne doznania od skoku na bungee. Niestety, nikt nie robi tego równie dobrze, co ty.

Wietrzę podstęp, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek była dla mnie równie miła. Odchylam się na krześle i już mam powiedzieć coś wrednego, kiedy kolejne elementy układanki trafiają na swoje miejsca. Zaczynam ją rozumieć. Emi ma dwadzieścia osiem lat, niewątpliwie znajduje się w szczytowej formie. Patrząc na jej egzotyczne rysy, ze smutkiem stwierdzam, że być może nigdy nie będzie równie piękna co dziś ani równie silna co wczoraj. Jest gotowa przenosić góry, ale teraz, a nie za miesiąc, rok czy dwa, kiedy zbuduje z kimś równie bliską relację. Choć to ja dzierżę sznurki, emocjonalnymi więzami spojeni jesteśmy oboje. Potrzebuję Emi, tak jak ona potrzebuje mnie. Trochę mi wstyd, bo jak zwykle gorzej rozumiem zachodzące między nami niuanse, ale zarazem po stokroć bardziej cieszę się z odkrycia, że wczorajsze zajście nie było rozstaniem, a zaledwie burzliwym przeciąganiem liny w trosce o ego.

– Wiem, co mówię – kontynuuje – przecież nieraz opowiadałam ci, jak wyglądały moje studia. Imprezy, darmowe drinki, niekończące się eksperymenty: oral, anal, BDSM, LGBT, XYZ i PZPN.

Jej seksualna wolność w połączeniu z otwartością na niczym nieskrępowaną rozmowę jest jedyna w swoim rodzaju. XYZ to zapewne seks z nieznajomym, a PZPN? Zaraz, zaraz, dlaczego dwa razy wspomniała o braniu w dupę?! Nabieram powietrza. Raz kozie śmierć.

– Jestem pewien, że zrobiłbym ci porządny ZUS.

Emi mało nie opluwa się kompotem. Jest mi gorąco, bo nie wiem, czy to dobrze, ale jej uśmiech stopniowo przerzedza atmosferę między nami. Spogląda na mnie badawczo, jakby odkryła coś, czego dotychczas nie dostrzegała.

– Powinnam była się domyślić, przecież we wszystkich aspektach życia chodzi o seks, tylko w łóżku liczy się władza. Dlatego właśnie nigdy się przed tobą nie rozebrałam – wzdycha. – Bo facetów łatwo trzymać na dystans, ale tylko dopóki nie myślą penisem.

Bardzo chcę się obrazić za ten bezpodstawny przytyk, ale penis podpowiada mi, że nie mogę teraz odpuścić tematu.

– Jesteśmy przecież tak blisko, po co nam ten sztuczny dystans?

– Bo już to przerabiałam. Nie ty pierwszy myślisz, że możesz mnie ujarzmić. Zapewniam cię, że tak się nie stanie. Za to po wtopie nic już nie będzie jak dawniej. Zaakceptuj, że nie jesteś tak silny, bezwzględny i wytrwały, jak twoje sznurki.

– Udowodnię ci, że…

Zagłusza mnie zgrzyt odsuwanego krzesła. Emi opiera się o krawędź blatu i patrzy mi głęboko w oczy.

– Naprawdę tylko o to chodzi? Dobrze, udowodnisz. Raz. A potem niezależnie od tego, o ile centymetrów cię skrócę, wszystko ma wrócić do normy.

 

Emi odwiedza mnie niespełna dobę po trzaśnięciu drzwiami. Kiedy otwieram, do domu wdziera się miejski zgiełk wymieszany z zimowym chłodem. Zauważam jedynie parę wydobywającą się z podkreślonych dobrze mi znaną szminką ust, bo kobieta od razu mija mnie bez słowa i wchodzi do środka. Jest tu raptem kilka sekund, a intensywnymi perfumami już wypiera zapachy minionego dnia, jakby chciała odebrać mi nawet powietrze. Nie daję się speszyć. Za długo myślałem nad tym dniem, żeby cokolwiek mogło mnie zaskoczyć.

Kręcę się po mieszkaniu bez celu, czekając aż zdejmie wierzchnie odzienie. Nie wiedzieć kiedy, stajemy naprzeciw siebie pośrodku salonu. Choć niczego nie pragnę bardziej od jej ciała, jakaś dziwna siła nakazuje mi trzymać ręce przy sobie. Emi jest nieznacznie odchylona, patrzy na mnie z wysoko uniesioną głową. Pomimo przewagi wzrostu, czuję się przy niej dziwnie mały. W milczeniu mierzymy się wzrokiem jak bokserzy przed walką. Ja widzę kobietę jedną na milion, a co widzi ona? Zwykłego mężczyznę, przeciętnego „good enough”, czy może kogoś więcej? Złowrogą ciszę przecinają tyknięcia wiszącego zegara. Narastające napięcie staje się nie do zniesienia.

Impas przerywa Emi. Szybkim ruchem pozbywa się koszuli, którą z przyklejonym do mnie beznamiętnym spojrzeniem rzuca na podłogę. Jej pewność siebie jest przytłaczająca. Wiem, że z uwagą czeka na moją reakcję, na drgnięcie powieki, na nerwowy tik, dlatego ze wszystkich sił staram się pohamować emocje. Nie jest to proste. Jasna skóra bez znamion przypomina dzieło dobrego grafika, zaś piersi tożsame są z moimi wyobrażeniami. Zapiera mi dech. Wmawiam sobie, że sterczące sutki są efektem nie chłodu, a silnego podniecenia, bo potrzebuję więcej odwagi, żeby drżącą ręką sięgnąć po to, na co tak długo czekałem. Zewnętrzną częścią dłoni przesuwam po skromnych wypukłościach, przepuszczam brodawki pomiędzy palcami. Cieleśnie Emi jest przyjemna jak każda inna kobieta, ale stojące za nami bogactwo podtekstów i znaczeń sprawia, że kompletnie nie wiem jak z nią postępować. Czuję się jak nowicjusz. Oszczędnymi, leniwymi wręcz pieszczotami daję sobie czas na oswojenie się z tą szczególną chwilą. Ku własnemu zaskoczeniu, kątem oka dostrzegam, że Emi wpatrzona jest we mnie jak w obrazek. Może niepotrzebnie przesadzałem. Może jak tak dalej pójdzie, rozpalę ją do czerwoności jeszcze przed wskoczeniem do łóżka?

Płonne nadzieje.

Dosłownie przed sekundą myślałem, że całą sobą pragnie się ze mną przespać, a teraz ostentacyjnie ziewa, jakby lada moment miała usnąć na stojąco. Pod nosem ma pełen pogardy uśmieszek, na widok którego aż gotuje mi się krew. Na szczęście wiem, jak odpowiedzieć na to wyzwanie. Jedną ręką łapię ją za nadgarstek, a drugą za palec wskazujący. Yubishime, prosta dźwignia na palec, natychmiast powala ją na kolana. Jestem delikatny, zadaję tylko „ostrzegawczy” ból. Grymas na wciąż opanowanej twarzy pojawia się jedynie przy nieudanych próbach powstania z klęczek.

Nawet w tych nowych dla nas okolicznościach słowa wydają się zbędne. Tyle tylko, że tym razem przemówić po prostu chcę:

– Dlaczego nie wstajesz? – Emi nie daje się sprowokować, więc mówię dalej: – Z tego samego powodu, przez który nie walczysz z linami. Bo każdy ruch obróci się przeciwko tobie. Być może dalej czujesz się wolna, ale zapewniam cię, że wystarczy o centymetr przekręcić chwyt, a całym ciałem położysz mi się pod nogami. Zastanów się: skoro mogę zrobić ci to wszystko trzymając za jeden palec, co mógłbym zrobić z całym twoim ciałem?

Scena, o której fantazjowałem po każdej naszej sprzeczce, wyszła idealnie. Niemal czuję, jak upodabniam się do jej ukochanych sznurków. Pierwszy raz kontroluję sytuację.

– Czasami jestem obwiązana dwudziestoma metrami lin, innym razem jest ich ponad pięćdziesiąt. Dlaczego uważasz, że zrobi na mnie wrażenie twoje osiem centymetrów?

Nigdy bym nie przypuszczał, że tak łatwo stracę grunt pod nogami. Kompletnie wyprowadzony z równowagi, przyciągam ją do spodni z pytaniem, czy to jej wygląda na osiem centymetrów. Utrata czujności szybko obraca się przeciwko mnie. Emi sama nie może uwierzyć, z jaką łatwością zrywa chwyt. Czym prędzej odpycha się do tyłu i sunie spódnicą po panelach na bezpieczną odległość.

– Sznurki nigdy nie dałyby się zrobić jak dziecko. – Posyła mi litościwy uśmieszek.

Wiem, że wciąga mnie w swoją grę, ale nie mogę się tak po prostu wycofać. Podchodzę do niej, a ona odsuwa się tak długo, aż dotyka plecami o coś twardego. Kiedy próbuje wstać, natychmiast do niej doskakuję i popycham na kanapę. Siadam obok, a następnie przerzucam ją sobie przez kolana. Nie protestuje. Sprawia wrażenie, jakby wszystko szło zgodnie z planem.

Może dlatego, a może wbrew temu, postanawiam nie wdawać się więcej w słowne utarczki. Zwłaszcza że mam przed sobą dużo ciekawsze perspektywy. Z nabożną czcią podciągam spódnicę. Czarne stringi, za którymi od miesięcy szaleję, są doskonałą nagrodą za dotychczasowe trudy. Spoczywam dłońmi na jej udach, wędrując kolejno we wszystkie możliwe strony. Docieram do pupy. Mój lubieżny dotyk wymyka się spod kontroli. Pod wpływem coraz chciwszych manewrów czarny pasek pomiędzy pośladkami z trudem utrzymuje się na swoim miejscu.

Nagle ciężka dłoń spada na jej tyłek. Wybrzmiały z tego klask jest lepszy od najwspanialszej muzyki. Emi odwraca się zaskoczona, ale stanowczo ją przytrzymuję. Myślę o tym, co było między nami złe i ponownie uderzam. Nie śpieszę się. Chcę, żeby po każdym klapsie pomyślała, jak bardzo się co do mnie myliła.

– Długo jeszcze? Zaczynam się nudzić… – mówi teatralnym głosem.

Jestem mądrzejszy niż przedtem i wiem, że znowu chce mnie sprowokować, a mimo to dokładam siły.

– Mówiłam, że przeceniasz swoje możliwości. Bez tych wszystkich batów i pejczy, które zapewne trzymasz gdzieś pochowane, jesteś kompletnie bezradny. – Emi jest coraz bardziej rozbawiona. – Nie martw się. Dzisiejsi faceci już tacy są.

No nie! Patrzę na jej zaróżowione pośladki i nie mogę uwierzyć, że w ogóle jej to nie rusza. Wykonuję nerwowe ruchy. Po czole spływają mi kropelki potu, zaś na plecach stado mrówek prowadzi przemarsz wstydu. Próbuję jeszcze mocniej. Leję ją tak, że aż boli mnie ręka, a ona zawodzi się śmiechem, jakbym dopiero co skończył opowiadać dobry dowcip.

To ona decyduje o końcu tej żenady. Głaszcze mnie pocieszająco po dłoni w niemej prośbie o to, żebym się już więcej nie błaźnił. Czuję się obnażony. Może od początku miała rację? Może wart jestem tyle, co moje gadżety? Siedzę osłupiały, podczas gdy ona niczym kot zsuwa się z moich kolan. Staje nade mną zadowolona i prostym ruchem zdejmuje majtki. Przez lata marzyłem o przygodzie z Emi, ale teraz nie potrafię się tym cieszyć. Chciałbym tylko jak najszybciej zapaść się pod ziemię.

– Jeszcze trzydzieści sekund na pieska i może zdążę na kolejny autobus – chichocze.

Dyskretnie przesuwam rękę w kierunku krocza i chyba rozumiem, co miała na myśli przez skrócenie mnie o kilka centymetrów. Tylko skoro tak bardzo pragnie osiągnąć szczyt, dlaczego osłabia tego, który może ją tam zaprowadzić? Nie mogę tego pojąć.

Podnoszę się z kanapy. Zaskakująco lekki i odważny. Jak człowiek, który nie ma nic do stracenia.

– Kochać się klasycznie z taką kobietą – robię teatralną pauzę – to jak wyjechać na wczasy i zamówić schabowego.

Z nieudolnie skrywanym uśmieszkiem Emi rozpina kolejne guziki mojej koszuli. Spodni zdjąć nie pozwalam, bo nie jestem gotów na komentarze dotyczące mojego rozbójnika.

– Noga tu. – Klepię się po barku.

Wyraźnie zaintrygowana, bez najmniejszego problemu spełnia moją prośbę. Kiedy przytrzymuje się mnie za plecami, jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek. W milczeniu rozpinam rozporek. Krótkim ruchem bioder łączę nasze ciała w jedność.

Czuję jej ciepło, wilgoć oraz coś nieopisanego, co może być miłością. Nad przyjemnością góruje jednak strach przed rychłym końcem, bo dotychczas Emi trafnie przewidywała przyszłość. Pierwsze trzydzieści sekund jest trudne, ale po ich upływie nieznacznie przyspieszam. Nasze oddechy zestrajają się ze sobą. Światło nocnej lampki tworzy niezwykły cień na gołej ścianie. Dociera do mnie, że nie ma już „jej” – jesteśmy my, zespoleni moją determinacją.

Myśl ta dodaje mi sił. Nasza bliskość trwa i trwa. Na kamiennej dotąd twarzy dostrzegam pierwsze rysy, pojawiają się inne oznaki zadowolenia. Pierwszy raz tego dnia odnoszę wrażenie, że zmierzamy w tym samym kierunku, ale Emi nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała wszystkiego spieprzyć.

Wbija mi pazury w plecy i przesuwa nimi z góry na dół jak belfer po klasowej tablicy. Przeszywa mnie przenikliwy chłód, który błyskawicznie przeradza się w piekące ciepło. Wydaję z siebie cichy jęk. Nienawidzę się za to. Chcąc przykryć oznakę słabości, próbuję kontynuować stosunek, ale po kolejnych drapnięciach ból jest nie do zniesienia. W akcie desperacji odrywam jej ręce od pleców, ale te natychmiast wracają, ślizgając się palcami po leniwie spływającej krwi. Emi nieznacznie przechyla głowę, jakby pytała, czy tylko na tyle mnie stać. Wygląda na zawiedzioną. Długo tak nie wytrzymam, ale ani myślę błagać, by przestała. Co więc mam zrobić?! Mój umysł pracuje na przyspieszonych obrotach. Wreszcie zawieszam wzrok na stojącym w oddali papierowym żurawiu.

Sztuka origami polega na składaniu papieru bez korzystania z dodatkowych akcesoriów, takich jak klej czy nożyczki. Uczy pokory, cierpliwości i kreatywnego myślenia. Człowiek to nie papier, nie można go dowolnie zginać. Ale Emi tak.

Do głowy przychodzi mi szatański plan. Owijam sobie jej włosy wokół nadgarstka.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Powinno wystarczyć.

Ostrożnie je rozpuszczam, żeby złapać za ich koniec. Są delikatne i muszą pięknie pachnieć, ale w powietrzu unosi się jedynie żelazna woń mojej krwi. Powoli pociągam jej głowę na dół.

Emi chyba wie, co się święci, bo raz jeszcze wbija we mnie pazury, ale wytrzymuję próbę sił i te powoli zsuwają mi się z pleców. Moje żałosne zawodzenie miesza się z jej stęknięciem, kiedy w pionowym szpagacie wygina się w łuk, zmuszona do zrobienia mostku. Serce bije mi jak szalone, bo obok cienia mężczyzny, na ścianie pojawiła się żyrafa, gdzie za głowę robi zwieńczona uniesioną nogą stopa. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś równie spektakularnego.

Starannie owijam jej włosy wokół uda. Węzeł nie jest trwały, ale wystarczy na obecne potrzeby. Trzymając opartą o bark nogę, kontroluję też drugą, a ramiona zajęte są utrzymaniem tej niezwykłej pozycji. Chyba oboje nie dowierzamy jeszcze, że Emi po prostu nie może się ruszyć.

– Przyjąłem twoje zasady gry. Wygrałem. Teraz mogę zrobić, co tylko zechcę.

Odpowiada mi milczące przyzwolenie.

Doskonale wiem, jak skonsumuję ten triumf. Ostrożnie przesuwam dłonią w kierunku ostatniego skarbu, którego jeszcze nie poznałem. Nie doczekuję się ani protestu, ani nawet nerwowego ruchu, więc zataczam palcem kilka kółek, po czym delikatnie naciskam. Wchodzi za pierwszym razem. Jest ciasno, ale już samo wejście po niespełna minucie przygotowań potwierdza, że jej przechwałki o eksperymentach nie były mrzonką. 

Rozpoczynam podwójną penetrację. Muszę pilnować, żebyśmy się nie przewrócili, toteż moje ruchy są mechaniczne. Najważniejsze jednak, że przynoszą efekt. Emi nie kryje się już ze swoimi doznaniami. Mruczy, jęczy, stęka, a nawet krzyczy, zaliczając wszystkie tony seksualnej wokalizy, podczas gdy ja nie mogę wyjść z dumy, że doprowadzam ją do takiego stanu bez użycia choćby skrawka liny.

Pierwsza dochodzi ona, a gdy tylko drżenie jej nóg przenika moje ciało, kończy się i mój czas.

Na długo zatracam się w błogiej przyjemności, wolny od jakichkolwiek myśli.

– Grzegorz, już nie mogę… – Emi wyrywa mnie z letargu. Nie wiem, ile czasu upłynęło.

Z wyczuciem kładę ją na podłogę, zupełnie jak po sesjach shibari. Emi ciężko dyszy z wymalowanym na twarzy spełnieniem, a ja patrzę na nią nie dowierzając. Przez cały czas z zamysłem wyprowadzała mnie z równowagi, bo tylko utraciwszy kontrolę mogłem dać jej to, czego chciała.

Powinienem od razu ją rozwiązać, ale będąc w tym samym miejscu, w którym jeszcze niedawno siedziałem z białą chustą rezygnacji, nie mogę odmówić sobie pocałunku. Przywieram do niej ustami. Wyczerpana nie ma więcej sił na namiętność, ale jak zwykle daje z siebie wszystko. Kocham ją za to.

Czy ja powiedziałem „kocham”?

– Au! – wydaję z siebie krótki dźwięk.

Z zaskoczenia raz jeszcze wbiła mi palec w plecy. Odskakuję i natychmiast rozmasowuję obolałe miejsce. Przy tej cholerze trzeba uważać na każdym kroku, ale tym razem nie muszę już niczego udowadniać.

Przecież oboje wiemy, że poskładałem ją jak origami.

 

Drogi czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Ten tekst odnotował 23,532 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.65/10 (53 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (47)

+1
0
Bomba! Masz tę lekkość pisania; widzę to!😁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
Jeśli każdy na własne oczy zobaczy występujące w tekście wygibasy, będzie to świadczyło o sprawnym użyciu literek. Dziękuję! Tekst jest ekskluzywny i raczej skazany na "komercyjną" klęskę, ale na zachętę dla niezdecydowanych napiszę, że walczę w nim z istotną bolączką większości tekstów erotycznych – skrajnym ubóstwem seksualnych pozycji :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee Nie ilość się liczy, lecz jakość, pamiętaj.😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
A znasz @Vee jakiegoś autora pokatnych, który odniósł komercyjny sukces? :-p
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Sajmon, chodziło mi rzecz jasna o pokątną komercję... 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Nie do końca mój klimat ale i tak świetnie się czytało. Szczególnie końcówka przypadła mi do gustu. 🙂
Wielkie dzięki 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Z tymi "klimatami" to w ogóle jest problem, bo jak ognia unikam monotonii. Czasem pewnie tracę przez to czytelnika, ale innym razem ktoś przekona się moim nickiem i odkryje nieco innego świata. W Twoim przypadku tak chyba było z "Uwagojadem" 🙂 Myślę, że drugi "Amant" powstanie nieprędko, ale kolejny tekst będzie bardziej pod Ciebie. Najbliżej mi w tej chwili do rozwinięcia Olgi z "Gry" lub pociągnięcia dalej "Fabryki", ale miewam tu swoje kaprysy. Dzięki, Marcin!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee se uwazuj, bo jak SenseiH czasem włazi TU, to krotochwilny bywa, a co gorsza nie każdy łapie moje, często hermetyczne, teksty 😉
Otóż mój suchar dnia polega na zastąpieniu w Twoim wpisie słowa "monotonia" słowem "monogamia".

A trzymając się konwencji autora/autorki opowiadania o niebieskiej, prześwitującej koszulce, to nawet się pokuszę o kolejny suchar.
"Powstanie drugiego amanta" przeteleportowałem do owego opowiadania i wyszło mi, że tamże będzie miał erekcję...
Zaś konsekwentnie trzymając się tej konwencji - Olga zostanie rozciągnięta na szerokim łóżku, albo pociągnie jakiemuś fabrykantowi (zbieżność z powieścią Reymonta przypadkowa) 😀

Sorry za dowcipy, ale tu zaczyna się robić zbyt poważnie, pomimo wysiłków niektórych debiutantów w Poczekalni 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Vee Zaś z innej beczki - chciałem dać Ci ocenę, znaczy temu opowiadaniu (pozytywnie adekwatną), ale traf zrządził, że czytając, poszedłem do kibla. W tak zwanym "międzyczasie" ekran zgasł i dupa blada, bo słuszny skądinąd wynalazek Marca, że żeby móc oceniać, trzeba czytać ciągiem jednym, jak pić bimber z góralami, zaowocował komunikatem, że mam czytać od początku. I niebawem to zrobię 😉

Znaczy, przeczytam. Bo w Tatry mam chwilowo daleko.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Nie martw się - nie sądzę by czytelnicy Cię opuszczali. Wiedzą, że każde opowiadanie jest inne. Ja po prostu przeskakuję nad kawałkami o zapachu krwi i o stawach, które mogą wyskoczyć i uszkodzić nerwy. A potem cieszę się resztą opowiadania. Wciąż jeszcze wszystkiego Twojego nie przeczytałem - ale wiesz jak jest z czasem. Życzę wielu kaprysów - cokolwiek powstanie, na pewno zaglądnę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Unshfjskfnsjkfsnfjion, w zasadzie nie mam nic przeciwko przeskakiwaniu nielubianych fragmentów, choć zdecydowana większość akapitów w moich tekstach jest po coś 😀 Myślę, że opis zagrożeń, na jakie narażona była kobieta, jest bardzo ważny. To na wspólnym panowaniu nad niebezpieczeństwem zbudowane jest zaufanie i relacja bohaterów. Bez tego nie ma też sensu tłumaczyć obecności nożyc, a co najważniejsze, to właśnie tam kreowana jest Emi jako postać nieznająca granic, która samą sobą uwiarygadnia ostatnią scenę. Zdecydowana większość opowiadań okołosznurkowych to bajki dla dzieci. Ja nawet w tak ekstremalnych scenach staram się zachować realizm, bo uważam to za niewypełnioną niszę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
SENSEIH, naczelny pornokrytyk Pokątnych, musiał do łazienki w trakcie czytania... to się nie godzi! Poważniej – nowy system ma wady i zalety. Na pewno jest stabilniej, więc koniec końców mi to odpowiada. Jakkolwiek oceny są w cenie jako jedno z kryteriów sukcesu opowiadania, to zamiast czytać drugi raz to samo, może lepiej zajrzyj kiedyś do czegoś innego. "Origami" pod względem humoru jest poniżej mojej średniej, a jeśli chcesz walczyć z powagą, co w zasadzie rozumiem, na pewno łatwiej będzie dowcipkować z komedii 🙂 Dzięki, że zajrzałeś i jak mniemam uważasz tekst za przynajmniej niezły :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Vee, oczywiście, że uważam go za "przynajmniej niezły" 🙂
I inne też czytałem. Ten w końcu (mimo że go PRAWIE w całości przeczytałem), to z wcześniej wymienionych powodów nie dane mi było go docenić w sposób wymierny. Coś na to poradzę 😉
Zas co do kibla, to niezbadane są boskie wyroki, a człowiek nie zna dnia i godziny, gdy go tam los pogoni 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Powiem tak: te dzieło wymaga czytelnika z bardzo bogatą wyobraźnią. Szczególnie przestrzenną. Ja niestety do takich nie należę mi już w pierwszym akapicie zaczynam się gubić, czy Emi wisi główą w dół, czy w prawo, czy w lewo, czy może jednak stoi 😉 To trochę przeszkadza mi w czytaniu. Może warto zamieścić schematy (techniczne) pozycji? 😉

Ale przyznać muszę, że jesteś mistrzem tworzenia postaci (zacznij tworzyć RPG!). Grzegorz i Emi - wyraziści aż do bólu (tym razem dosłowne). A ich relacja jest jak zaprzeczenie matematyki: 1 (np facet) + 1 (np kobieta) wcale nie musi równać się 2. Masz jakiś prywatny podręcznik do lepienia bohaterów z gliny słowa? Podrzuć linka!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Unshfjskfnsjkfsnfjion nie miał na myśli całkowitego przeskakiwania fragmentów. Gdybym go nie czytał, to bym nie wiedział, co tam było 🙂 Bardziej chodziło mi o takie jakby szybsze czytanie, chwilowe wyłączenie wyobraźni i lekkie wycofanie się z immersji. Zgadzam się, że ten fragment jest istotny.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Brawa dla autorki. Świetny tekst. Pełen napięcia między bohaterami. W zalewie tandetne pornografii wyróżnia się jak perła w stercie nawozu. A to, że każdy twój tekst jest inny uważam za twój wielki atut. Nigdy nie wiadomo czego się spodziewać po twoich opowiadaniach i to właśnie jest najlepsze dla czytelnika.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Senseih, pozostaje mi się cieszyć i mieć nadzieję, że następnym razem natura nie wejdzie mi w drogę 😉

@Marcin, teraz chyba się rozumiemy 😀 Ja też tak często miewam, ale nie z odrazy (wtedy zazwyczaj przerywam czytanie) co z nudy 😉

@Zapp, przede wszystkim miło mi Cię widzieć już nie tylko na PW, ale też pod opowiadaniem! Uwazam to za swój osobisty sukces 😉 Trudno jest oceniać siebie, ale zależało mi na uniknięciu kiczu w bardzo kiczogennym okołobdsmowym klimaczie i jeśli się udało, to tekst rzeczywiście ma potencjał na bycie perełką. Moja "niespodziankowa" metoda dokładania cegiełek do fabuły z pewnością nie ulegnie zmianie, więc jeszcze nie raz Cię zaskoczę 🙂 Daj mi czas. Wena nigdy nie była i – mam nadzieję – nigdy nie będzie moim problemem 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Mike, miło mi, że zajrzałeś, bo wiem, że nasze style mocno się od siebie różnią. Czy opisane sceny wymagają wyobraźni? Mam nadzieję 😀 Wydaje mi się, że w pierwszej figurze opis jest klarowny. Na pozycję stojącą wskazuje słowo "pochylona", a jeśli spleciesz ręce za plecami i spróbujesz wysoko je podnieść, szybko okaże się, że ułożenie ciała może być z grubsza tylko jedno. Uważaj, nawet to trochę boli 😉 Myślę, że podobnych argumentów mogłoby mi zabraknąć przy scenie finałowej, ale może ktoś to jeszcze wypunktuje. Żeby jednak nie było, co do samej uwagi przyznaję Ci rację. Te fragmenty z wygibasami wymagają dodatkowego skupienia, którego mi czasami przy lekturze innych tekstów brakuje. Zdarza się nawet, że formułuję z tego zarzut. Gdyby była taka możliwość, można by dodać jakieś dwie ryciny, ale o ile tu by się przydały, to nie wiem czy ilustracje są dobrym kierunkiem dla całego portalu.

Przy pisaniu towarzyszyła mi głównie geometria, ale muszę przyznać, że Twoje matematyczne ujęcie bardzo mi się podoba. Jeśli związek=2, a Emi ma pełną jedynkę, to przez sznurki dla Grzegorza zostaje jakaś ćwiartka i jest to źródłem napięć. Warto przy tym pamiętać, że tak naprawdę Grzegorz przez dłuższy czas nie walczy o zmianę w tej relacji. Jego niezadowolenie zaczyna się od poznania przykrej dla niego interpretacji Emi. On chce zmienić jej postrzeganie tej znajomości (samego siebie) przy zachowaniu statusu quo w ich czynach.

Myślę, że kreowanie postaci zależy w pewnym sensie od koncepcji na cały tekst. Moje postacie są tak wyraziste głównie dlatego, że niemal zawsze staram się opowiadać o ludziach. Ty np. w "Erotyku" wg mojego rozumowania piszesz raczej o miłości/intymności, więc siłą rzeczy postacie są w nim mniej ważne. Bez bicia przyznaję, że nigdy nie było mi dane zagrać w RPG, ale pewną wiedzę na ten temat mam. Ty grywałeś? Krótko przed Twoim przyjściem na pokątnych pojawił się sympatyczny tekst z tagiem RPG 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Vee
Grywało się w RPG w erze papierowego podręcznika i kolorowych kości, na komputerach mnie już tak nie pociągają. Artefakty oczywiście czytałem (jeszcze wtedy się mniej udzielałem w komentarzach) i całą płomienną dyskusję pod nimi. Genialny pomysł. Nie mój klimat. Tak bywa. Ktoś to niedawno nazwał "rezonowaniem".

"Erotyk" nie jest wizytówką mojego stylu, raczej jednorazowym natchnieniem, wyskokiem, nie wiem czy jeszcze coś podobnego stworzę. O moim stylu więcej mówi Chatka czy Pociąg. Właściwie nie powinienem pisać o tym pod Twoim tekstem, ale zaciekawiła mnie bardzo różnica podejść do procesu twórczego. Ty zaczynasz od postaci, a ja nie tyle od uczuć, ale od sceny. Wyobrażam sobie najpierw scenę, interakcję, staram się wczuć w jej niepowtarzalny klimat, urok, jakbym patrzył na obraz czy fotografię (mini-spojer: niebawem zrozumiesz to lepiej, o ile przeczytasz pewien tekst, który się tu pojawi). Scena doprowadza mnie do całej historii, która ją poprzedza (stąd często sięgam do retrospekcji) i która potem następuje. A dopiero historia generuje mi bohaterów. Może to właśnie mój błąd? A może taki mój urok 🙂

Ale z wielką otwartością czytam opowiadania napisane w zupełnie innym stylu, jak Origami czy Artefakty, tak długo, jak nie są dla mnie niesmaczne lub żenujące. Można doceniać jakość, nie zapisując tekstu na listę swoich ulubionych.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Te dwa opowiadania mają istotny element wspólny – konfrontację. Miewam też teksty filozoficzne, ale te interesują mniej ludzi 😉

Mam zamiar niebawem zacząć coś czytać, choć póki co mam dosyć mało czasu. Na pewno szanse wzrosną, jeśli Twoje następne opowiadanie nie będzie na 100k znaków 😀

Co do metodologii, to nie jest tak, że zawsze zaczynam od postaci. One docelowo staną się najważniejsze, bo chcę opowiadać o nich, ale niekiedy pomysł na opowiadanie tekst zaczyna się od jakiegoś zjawiska, fetyszu czy czegoś. Zdarzało mi się już zmieniać postać w opowiadaniu na taką, która bardziej pasuje do konceptu i której bardziej urozmaici to życie. Najczęściej trzymam moją ideę przez kilka tygodni w notesie, gdzie dopisuję jakieś luźne myśli, a za pisanie biorę się dopiero wtedy, gdy pomysł względnie mnie satysfakcjonuje.

Kiedyś do nowego folderu w notesie wpadło zdanie: "Jej pizda jest gładka jak autostrady w Niemczech". I tak sobie leżało, aż obrosło całym opowiadaniem ;-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Hej! Do kogo pijesz z tą nudą i 100k znaków!? 😉
To bardzo ciekawe, z jakiego pięknego ziarenka wyrosło opowiadanie o Benku. 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przysięgam, Marcin, że to zupełny przypadek. Choć z tymi znakami to mogła zadziałać jakaś nieświadomość, bo Twój ostatni tekst chyba tyle przekroczył. Czekamy na kolejne dzieła tutaj, na Pokątnych.

Proces twórczy jest fascynujący. Myśłę, że warto o nim rozmawiać i się od siebie wzajemnie uczyć.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Przypadki depczą po ludziach 🙂
Zacząłem pisać 10 minutowe opowiadanie dla Tompa, ale oczywiście ledwo zacząłem, a już jest około 8 minut. Nie mam szans.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Unstableimagination, "Zacząłem pisać 10 minutowe opowiadanie dla Tompa".
No... Zawsze podejrzewałem Tompa o spore ambicje. Ale, żeby budować sobie sztab ghostwriterów, to nie 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
BTW, ludzie, zacznijmy się uśmiechać. Nawet sarkastycznie. Według przekaziorów za chwilę wszystko pierdzielnie. Albo meteoryt walnie, albo Putin spuści jądrowy balon na Warszawę, albo Ostatnie Pokolenie przyklei się do dna wyschniętej Wisły i nie zdąży przed deszczem. Same katastrofy, nie mówiąc o epidemii małpiej ospy, którą przenoszą samice Yeti, oraz transseksualne sportwomenki.
Więcej luzu, póki żyjemy 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee, sorry, że akurat tu, pod Twoim opowiadaniem się wywnętrzniam i kuszę nową książką, ale widocznie to lubię 😉
I dodam fragment (na potwierdzenie, że nawet w najbardziej poważnej i smutnej w sumie powieści warto wprowadzać elementy humoru. Bo człowiek bez uśmiechu jest jak Dracula w trumnie. Usta drgają mu wyłącznie na dżwięk otwieranego wieka 😉 )

//Silnik zaszumiał na wolnych obrotach. Wcisnąłem pedał gazu i ruszyliśmy polną drogą. Samochód podskakiwał na wertepach, a w lusterku widziałem unoszący się tuman pyłu. Wjechaliśmy do lasu. Kątem oka zauważyłem na twarzy mojej pasażerki wzrastający niepokój. Rozglądała się dookoła, mrugając powiekami.
Po kwadransie ostrożnej jazdy skręciłem w ledwie widoczny wąski, porośnięty trawą trakt. Drzewa rosły tu gęściej, a ich gałęzie przypominały ręce z rozczapierzonymi palcami.
Kobieta zacisnęła nerwowo dłonie.
– Daleko jeszcze? – usłyszałem drżący głos.
– A ze ćwierć mili najwyżej.
– Jakiej mili? Morskiej?
– Nie. Pruskiej. Widzi pani gdzieś tu ocean?
Na chwilę zapomniała o strachu. Ciekawość była silniejsza.
– Ile to jest na nasze? – zapytała, jak na dziennikarkę przystało.
– Mila pruska to ponad siedem i pół kilometra.
Zmarszczyła zabawnie czoło.
– Czyli jeszcze niecałe dwa kilometry tego upiornego lasu?
– Faktycznie niektórzy tak właśnie nazywają to miejsce: Upiorny Las.
Wymyśliłem to na poczekaniu, bawiąc się wybornie. Jednak widząc minę pani Zosi, zaśmiałem się mimowolnie.
– Jest pan okropny! Nie widzi pan, że ja…
– Boi się pani?
– Tak! – krzyknęła, aż Hubi obudził się z drzemki i uniósł głowę.
– W dodatku pański śmiech też jest jakiś… upiorny!
– Dziękuję za szczerość. I za komplement. I proszę się nie bać. Już dojechaliśmy.
Przed maską samochodu pojawiła się rozległa leśna polana. W głębi stała stara, zbudowana z grubych bali gajówka. Z komina ulatywał dym, a z okien sączył się wątły blask.
Wysiadłem pierwszy i spojrzałem w niebo. Czarne jak smoła chmury wisiały nad prastarą puszczą, spowijając okolicę niezwykłym mrokiem.
Boksio wyskoczył jednym susem i podbiegł do drzewa. Podniósł na chwilę tylną łapę, po czym zniknął w krzakach. O ile siusiał bez skrępowania, grubsze potrzeby załatwiał bardziej dyskretnie.
Pani Zosia otworzyła drzwi i rozglądając się niepewnie, stanęła obok jeepa. Po chwili wrzasnęła przeraźliwie, chwytając mnie za ramię.
– Co to jest?!
– Co mianowicie?
– To czarne z rogami. Patrzy na nas!
– To Herman. Kozioł. Niegroźny. Od razu uprzedzam, że gdzieś w pobliżu pasie się jego żona, Brunhilda. Też „human friendly” – uśmiechnąłem się.
Moja towarzyszka przestała ściskać mi ramię, ale lustrowała otoczenie z wyraźną obawą.
– Dlaczego tu jest tak ciemno o tej godzinie? – zapytała.
– Też się nad tym zastanawiam… Być może w telewizji leci powtórka serialu „Czarne chmury”…
– A może film na podstawie powieści Dostojewskiego? – odcięła się.
– Który? „Idiota”?
– Sam pan to powiedział – burknęła.
Z krzaków wyszedł Hubi. Merdając ogonem, podbiegł do Hermana, wyraźnie zadowolonego ze spotkania z kumplem.
Drzwi domku skrzypnęły.
– Gość w dom, Bóg w dom, Hubercie – usłyszeliśmy powitanie. Pomarszczona na twarzy kobieta miała zadziwiająco młody i pełen energii głos.
– Ile ona ma lat? – szepnęła mi do ucha pani Zosia.
– Są tacy, którzy twierdzą, że ponad sto. Ja nigdy jej o wiek nie pytałem. Podobno nie wypada zadawać takich pytań kobietom – odpowiedziałem równie cicho, siląc się na powagę.//
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee, a na obiecany " Efekt Mandeli" to sobie k..wa jeszcze poczekacie jako czytelnicy. I koniec darmowych publikacji. Wiecie ile trzeba drinków do pisania? (vide Witkacy) A akcyza na alko, (nie mylić z Agnessą) rośnie, albo ma rosnąć 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2

Czuję jej ciepło, wilgoć oraz coś nieopisanego, co może być miłością. Nad przyjemnością góruje jednak strach przed rychłym końcem


A to jest perełka. Jedna z wielu, zresztą. @Vee - żółwik 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
SENSEIH, powodzenia z książką i dzięki za wychwycenie czegoś ciekawego u mnie. Nie jest łatwo znaleźć takie rzeczy w cudzych tekstach, a jeszcze trudniej jest pochwalić 🙂

Marcin, jeśli dobrze rozumuję, to musieliście rozmawiać o tym przy którejś z Twoich ostatnich publikacji. Zatem "10 minut" powinno być liczone po dawnej taryfie. Twoje 8 minut to zapewne jakieś 17, więc trochę się rozpędziłeś...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee, zaręczam Ci, że nie mam żadnych problemów z łatwością wychwytywania, ani z pochwaleniem. Chwalmy Pana, jak mówią pewne rytuały, z którymi nawet się po części zgadzam 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee Natomiast jestem ciekaw, czy fragment, który zdradziłem z najnowszej książki faktycznie Cię rozbawił. Bo to wiesz... W dobie równouprawnienia wszelakie aluzje, że kobieta pada ofiarą narratora może być różnie oceniana.
Na wszelki wypadek w fabule obdarzyłem tę bohaterkę zdolnością do riposty. Ale nie do końca 😉
No, jestem samcem i tego nie ukrywam. Aczkolwiek nie mizocośtam 😀 Naprawdę lubię kobiety, jakkkolwiek by tego nie interpretować.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Odrobinę brakuje mi kontekstu, ale w tym fragmencie nie widzę nic szczególnie mizo-. Jeśli także nie masz szczególnej wrażliwości do politycznej poprawności, to... polecam AI. AI wrażliwe nie jest ni ciut, ciut, ale akurat na poprawność tak. Mnie jeden jedyny tekst ocenia jako brzydki, paskudny i w ogóle straszny. Nie trzeba się z tym zgadzać, ale daje do myślenia 🙂 Spodobała mi się mila morska i bardzo żałuję, że wspominasz o "siusianiu". Bez tego, podniesienie łapy zyskałoby dodatkową fajność :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
@Vee, bez jaj. siusianie dotyczyło psa. Jego defekację zakamuflowałem w krzakach 😀 Poza tym kocham psy, a zwłaszcza mojego boksia, którego unieśmiertelniłem w tym czymś. Co do "kontekstu" to jest fragment sporej całości, której z różnych powodów za darmo nie będę publikował. Powiem tylko nieskromnie, że jest rewelacyjna - z różnych względów 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Vee Poza wszystkim zdajmy sobie sprawę z IQ czytelnków. NIe dla kazdego "podniesienie łapy" oznacza siusianie. Dla niektórych może to oznaczać jakiś symbol, więc wolałem to wyjaśnić 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Teraz – UWAGA – cytat z @Agnessy: stawiam mocną ósemkę.
Dlaczego nie dziewiątkę, czy – jak w podobnym tematycznie Uwagojadzie – dziesiątkę?
Przyczyn jest kilka.
Pierwsza, to trudności z wyobrażeniem sobie mechaniki pewnych scen. Przy takich wygibach, jakie autorka kazała robić swoim bohaterom, to chyba nie do uniknięcia, jednakowoż usiłowałem sobie to wyobrazić, cofałem się w tekście i to psuło przyjemność. A i tak niektórych opisów nie zrozumiałem. 🙁
Druga, to techniczno-kulturowe ustereczki. Liny do shibari są z konopi, nie z juty (juta w Japonii nie rośnie). Przynajmniej tak podają Japończycy. Do awaryjnego cięcia lin stosuje się zawsze noże, nigdy nożyczki. Dlaczego wiązacz nosi angielską nazwę (której przełożenia na sztukę shibari w internecie nie znalazłem), zamiast japońskiej (nawashi)?
Trzecia, to przewidywalność finału. Może lepiej byłoby, gdyby to Emi przejęła stery kontroli i wymusiła na bohaterze seks w swoim, dotąd nieopowiedzianym, stylu? Samo zakończenie (o origami) – uzasadniające tytuł – wydaje mi się sztuczne, bo nie pasuje do treści.
Czwarta, to kłopoty ze zrozumieniem psychiki bohaterów. Dla mnie otwierająca scena jest niejasna emocjonalnie, a reakcji kobiety po uwolnieniu nie zrozumiałem.
I – last but not least – usterki językowe w zwykłej (=niewielkiej) liczbie.
Całość jest jakby bardziej przewidywalną wersją wtórną w stosunku do przebojowego Uwagojada. Tu i tam fotograf, tu i tam niespełniona seksualnie (acz z innych powodów) buńczuczna i psychicznie dominująca modelka. Tyle że tamten bohater (w Uwagojadzie) był jakiś dojrzalszy i bardziej inteligentny i z tamtej bohaterki aż buchał utajony seksapil, gdy ta jest... niestabilna, zimna i odpychająca.
Wszystkie te uwagi są typowym nudzeniem, bo i tak Origami na tle pokatnych błyszczy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Cześć, Tomp! Miło, że choć Ty jeden nie wspominasz, że "nie Twój klimat" – takich wpisów w różnych miejscach pojawiło się całkiem sporo. Paradoksalnie, bo to na ten moment mój najwyżej oceniany tekst. Do rzeczy:

Moja diagnoza przed powstaniem tego tekstu była taka: w opowiadaniach (bądź co bądź, fantazjach) jest bardzo mała różnorodność pozycji. Jeśli napiszesz "na pieska", "na misjonarza" to opis figury jest kompletnie zbędny, bo czytelnik sam wyobrazi sobie co trzeba, ale z pozycją żyrafy jest nieco inaczej. Obie pozycje zostały przedstawione najlepiej, jak potrafię. Trudno było pogodzić płynność narracji z precyzyjnym, a jednocześnie nie nudnym opisem. Ciekawostkowo napisze, że momentami słuszne wydawały mi się pleonazmy typu: "pochylona do przodu", ale ostatecznie takich (przynajmniej zamierzonych) w tekście nie ma.

Cieszę się, że moje ewentualne niedociągnięcia nazywasz ustereczkami. Liny? Jutowe liny, choć nie były oryginalnie stosowane, są chyba obecnie najpopularniejszymi. Z nożycami mam większy problem. Internet mi je podpowiedział i szczególnym babolem raczej nie są, ale mogę sobie wyobrazić większą efektywność noża 🙂 Rigger... gdziekolwiek w Internecie pojawiała się nazwa na wiązacza, to była właśnie taka. Japońską widzę chyba pierwszy raz, przy czym nie zależało mi na nadmiarze japońszczyzny. Jeśli dobrze pamiętam, w trakcie researchu skreślona została japońska nazwa na osobę wiązaną. Do teraz nie wiem, czy lepiej było pójść w te egzotyczne słówka, czy nie 😀

Nie wiem co napisać w odniesieniu do przewidywalności finału. Lubię trywializować, że każdy tekst i tak kończy się w dupie. Tu dostaliśmy pozycję, która być może jeszcze w żadnym opowiadaniu się nie pojawiła, a z przywiązaniem włosów niemal na pewno. Piszesz, że tutaj postać fotografa wyszła jakby mniej dojrzale. To prawda. "Origami" na osi czasu znajduje się kilka lat przed "Uwagojadem" i to swego rodzaju podbudowa. Bezcenne doświadczenie, przełom.

Tłumaczę złość Emi w pierwszej scenie: gdzieś mignęły mi wizje/interpretacje/style shibari i jednym z podpunktów było przekraczanie własnych granic. Grzegorz wspomina, że jego przyjaciółka ma w tym dodatkową motywację i zależy jej na mierzeniu czasu, na rekordach. Przerywając sesję Grzegorz pozbawia ją tej szansy.

Wydaje mi się, że ewentualna wtórność jednego tekstu względem drugiego może wynikać z konstrukcji. Jedyna różnica, to ta przełamująca schemat pierwsza scena, która równie dobrze mogłaby być punktem kulminacyjnym. No ale cóż, podoba mi się idea, w której najlepsze rzeczy spotykają Grzegorza po rozmowie w lipnym barze mlecznym 🙂

Myślę, że przez swoje elastyczne ciało Emi jest bardzo cenną postacią w moim świecie. Jest samolubna, egoistyczna i niczego nie odda za darmo, ale może i ona w jakimś innym opowiadaniu pokaże bardziej ludzką twarz. Twoje zestawienie jej z Ewą mnie zdziwiło, ciekawe 🙂

Na koniec chcę tylko podkreślić, że choć ostatnio coraz więcej osób tak to postrzega, ja mówienia o swoich intencjach na tekst nie uważam za porażkę. Dzięki za Twoją ósemkę i "nudzenie", bez którego sekcja komentarzy pod moimi tekstami byłaby dziwnie pusta...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Może dwa kontrkomentarze:
1. "pochylenie do przodu" nie może być uznane za pleonazm. Słownikowa definicja "pochylenia" nie określa kierunku, więc można pochylić się do tyłu czy na boki. Odchylenie jako kierunkowo przeciwne pochyleniu (że niby odchylenie w bok, a pochylenie nie w bok) uważam za nieuzasadnione. Z nachyleniem jest podobnie; nie znamy kierunku nachylenia.
2. Istotą shibari nie jest przekraczanie barier, lecz dostarczanie przyjemności. To sztuka erotyczna, a nie sport. 🙂 Sytuowanie shibari w kategoriach bicia rekordów na pewno wywoła pogardliwy niesmak japońskich historyków kultury i nawashich. W ogóle to kobieta w kulturze Japonii ery Edo (początek shibari) nie liczy się, a przyjemność nawashiemu daje widok jej męki, która w końcu ma wymusić orgazm. To pewnego rodzaju perwersja, ale w porównaniu z wieloma okrutniejszymi dość kulturalna. W efekcie przecież oboje zrównują się w doznaniach erotyczno-seksualnych. (PS nawashi to "Pan liny", bo lina to "nawa").
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tomp, w kwestii shibari zapewne masz rację, ale myślę, że nie ma to przełożenia na mój tekst 😀 Akcja opowiadania dzieje się we współczesnej Polsce, nie w Japonii 50 czy 80 lat wstecz. Sztuka sznurkowania, jak każda inna, rozwija się, a mi do opowiadania bardziej pasowało mniej konwencjonalne jej ujęcie. Być może wzbudziłoby to niesmak znawców tematu, ale znasz mnie – lubię wolność i możliwość wyboru. Jeśli zachcę, zjem pizzę z ananasem i delektując się słodkawym kęsem spojrzę Włochowi prosto w oczy 😉

To pochylanie mi się bardzo nie podoba. Pochylanie w bok to w zasadzie chyba nawet nie pochylanie, a pochylanie do tyłu to odchylanie. Wracając jednak do głównej myśli, odnoszę wrażenie, że odrobinę błędny językowo opis byłby bardziej zrozumiały i aż nasuwa się pytanie: czy jeśli funkcją języka jest komunikowanie (się), to uproszczenie odbiorcy odkodowanie komunikatu może być błędem? 😛

Wracając jeszcze do Origami jako tytułu, to mnie ten wybór bardzo satysfakcjonował. Pierwsza wspominka to żuraw w pierwszej scenie. Potem drugie nawiązanie do żurawia w trzeciej scenie, zainspirowanie się origami przez Grzegorza oraz końcowa stawka. No i jeszcze ostatnie „poskładałem” w ostatnim wersie jest trochę dosłowne, a trochę slangowe.

Podoba mi się wplecenie umownego Origami gdzieś między shibari a kamasutrę, choć koncept ten na raczej nie nadaje się do rozwinięcia. W ogóle dużo komentarzy się nazbierało, choć moje 20 (!) opowiadanie nie jest tak bogate w nowatorskie koncepty i wielkie idee, jak, żeby daleko nie szukać, Akademia Pana Klapsa… 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
W moim odbiorze Origami plasuje się wyżej niż Akademia Pana Klapsa. Rzecz indywidualna; twórca ma swój ogląd, a odbiorca swój. Sam tego doświadczam po wielokroć.
W kwestii nazw, to rażą mnie anglicyzmy wprowadzane do nieanglojęzycznych elementów kulturowych. Tak było kiedyś z zastąpieniem "vis maior" w polskim opowiadaniu terminologią angielską; tak jest teraz z Twoim "riggerem". Jestem pewien, że dzieje się tak tylko dlatego, że bezkrytycznie posiłkujemy się tekstami anglojęzycznymi ani nie dociekając istnienia w naszym języku czasem zapomnianych odpowiedników, ani nie sięgając do kultury źródłowej. Niby dlaczego słówko angielskie użyte do opisu sztuki japońskiej w Polsce ma być lepsze niż polski neologizm lub kulturowy oryginał?
Może kiedyś wszyscy Polacy będą na co dzień mówić i pisać po angielsku, zapomną polskich słów. Dzieje się tak dlatego, że wielu z nas w pracy ma do czynienia z towarzystwem międzynarodowym i operuje w rozmowach zawodowych językiem angielskim. Smuci mnie to pod względem kulturowym, acz ułatwia(łoby) komunikację. Jednak dla wprowadzania anglicyzmów typu "rigger", nie widzę sensu; moim zdaniem mniej niż co stutysięczny Polak zna to słowo, więc jego użycie jest nieefektywne. Ciekawe jaki procent Anglików i (zwłaszcza) obywateli USA wie, co ono znaczy w kontekście zabaw erotycznych.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Liczby pokazują, że w odbiorze niemal każdego "Origami" stoi przed "Akademią". To tylko taki mój żarcik. Zgadzam się, że słowo rigger jest podobnie mało znane jak jego japoński odpowiednik. U mnie wykorzystywane jest to pierwsze słowo z niewiedzy, tylko takie w kilku opracowaniach wypluwał mi Internet. Dlaczego? Nie wiem, ale powiedzmy też sobie uczciwie, że jeśli nie ma sensownego powodu (w moim opowiadaniu taki jest) do użycia słowa w języku japońskim, lepiej posłużyć się bliższym i łatwiejszym w odmianie anglicyzmem.

Osobiście lubię polszczyznę, ale nie obrażam się na zagraniczne zwroty. To coraz częściej element naszej popkultury. Znamy język angielski, filmy oglądamy nie z lektorem, a napisami. Uznaję istnienie zachwaszczania językowego i popieram jego potępianie, ale przy jakichkolwiek wątpliwościach jestem zazwyczaj za swobodą wyboru dla twórców.

Muszę przyznać, że choć będę niebawem bez czasu, aż chce mi się pisać i może jeszcze coś niebawem stworzę :>
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Tekst mi się bardzo spodobał.
Ale komentarz piszę w sumie tylko dlatego, że chciałem coś zauważyć:

Druga, to techniczno-kulturowe ustereczki. Liny do shibari są z konopi, nie z juty (juta w Japonii nie rośnie). Przynajmniej tak podają Japończycy. Do awaryjnego cięcia lin stosuje się zawsze noże, nigdy nożyczki. Dlaczego wiązacz nosi angielską nazwę (której przełożenia na sztukę shibari w internecie nie znalazłem), zamiast japońskiej (nawashi)?



Podoba mi się, to, że bohaterowie nie mają tak pedantycznego oddania jakiejś tam zamorskiej tradycji. Gość, który zajmuje się wiązaniem kobiet, po prostu wie na czym to polega, to nie bawi się w spełnianie jakiś wydumanych wymagań, bo wie, że to nie ma znaczenia dla ostatniego efektu, więc popieram Grzegorza w jego praktycznym podejściu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Dario

Podoba mi się, to, że bohaterowie nie mają tak pedantycznego oddania jakiejś tam zamorskiej tradycji. Gość, który zajmuje się wiązaniem kobiet, po prostu wie na czym to polega, to nie bawi się w spełnianie jakiś wydumanych wymagań, bo wie, że to nie ma znaczenia dla ostatniego efektu, więc popieram Grzegorza w jego praktycznym podejściu.


Czyli nie masz nic przeciwko oscypkom produkowanym w Japonii z mleczka sojowego, w nosie masz bezpieczeństwo oddającej Ci się z całym zaufaniem bezbronnej kochance, a anglicyzmy przedkładasz nad inne nazwy? I wszystko to nazywasz "praktycznym podejściem"?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Oscypek to nazwa własna wędzonego owczego sera, produkowana w pewnych specyficznych regionach. O ile się orientuję jest zarejestrowana. Coś jak prawdziwy Szampan. Co jednak nie znaczy, że nie można sobie produkować wina musującego. Jak Japończycy zrobią sobie ser wędzony z soi, to proszę bardzo. Choć to nie jest oscypek.

Nie wiem, czemu dobór liny miałby decydować o bezpieczeństwie. Z Twojego komentarza wynika, że japoński wybór to kwestia tradycji. A użyto co było dostępne. Bezpieczeństwo widziałbym w tym gdzie te liny biegną i jak mocno naciskają, a umiejętności ich prowadzenia najwyraźniej Grzegorz posiadał (przynajmniej według własnego uznania).

O anglikanizmach nic nie pisałem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Dario Na bezpieczeństwo wpływa dobór narzędzia tnącego, a to sprawie, że "gość wie, na czym to polega". Myślę, że rodzaj liny też ma z tym związek. Cytowałeś w kontrargumencie nazywanie wiązacza, więc o tym napomknąłem.
Trzeba by spytać japonistów, ale odnoszę wrażenie, że zarówno shibari jak i oscypki są porównywalnie powiązane z kulturami japońską i polską. Podobnie jak wyroby z mleka sojowego nie są oscypkami, tak wiązanie liną z juty dla sportu nie jest shibari. I podobnie jak (być może) Japończycy nie docenią różnic w nazwach serów, tak Polacy (jak obserwuję) nie widzą różnic w więzach, nazywając japońskie zasady "wydumanymi wymaganiami". Może produkcja oscypków też podlega "wydumanym wymaganiom"?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki za docenienie, Dario! 😀 W ogóle zainteresowanie akurat sznurkowymi opowiadaniami cieszy mnie szczególnie, bo to trudny teren. Przy okazji otworzyłeś puszkę pandory i nie wiem czy się do tego ponownie odnosić. Przez większość procesu twórczego w pierwszej scenie wisiało zdanie o "ich rozumieniu shibari", ale ostatecznie wydało mi się zbędne. Wciąż tak uważam. Być może gdyby moja wiedza na temat shibari była pełna, kilka decyzji byłoby innych, ale raczej nie wszystkie. Jedno jest dla mnie ponad wszelką wątpliwość: jeśli Japończycy dodadzą do oscypka sosu sojowego i będzie im smakowało, to wspaniale zarówno dla Japończyków, jak i oscypka 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

Podobnie jak wyroby z mleka sojowego nie są oscypkami, tak wiązanie liną z juty dla sportu nie jest shibari.



Mogę się zgodzić. Choć nie wiem czy Japończycy mogą coś zrobić w kwestii nazwa. To z kolei przypadek jogi, która u nas jest czymś na rodzaj pastiszu oryginału.

Przez większość procesu twórczego w pierwszej scenie wisiało zdanie o "ich rozumieniu shibari"



Nie wiem, czy nie przydało by się, w końcu w tekście masz japońskie odwołania 🙂

Jeszcze dwie mi się nasunęły: raz, oscypek jest słony, nie wiem czy warto dodawać do niego jeszcze sos sojowy, a dwa, Japończycy często mają problem z trawieniem laktozy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

Nie wiem, czy nie przydało by się, w końcu w tekście masz japońskie odwołania


Chodziło mi o zdanie zbliżone do: „w naszym rozumieniu shibari chodzi o X i Y”, swego rodzaju podkreślenie, że sesje uprawiane przez tę dwójkę mogą się różnić od tradycyjnego postrzegania shibari. Coś mi zgrzytnęło i zdanie poszło pod backspace, ale bardzo długo znajdowało się w tekście.

Nieswojo mi, że tekst poprzedzony całkiem niezłym researchem skupia się na tych niuansach pomimo ogólnego zadowolenia z samego opowiadania. Trochę to fajne, trochę mniej, ale niezależnie od różnicy zdań cieszę się, że tekst sprowokował jakąś dyskusję ;-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.