Niewypał
13 maja 2015
Szacowany czas lektury: 7 min
Niechaj wyleje się wiadro krytyki.
Na poważnie reszta na blogu.
Skromność przede wszystkim...
Tak na początek warto byłoby się przedstawić. Jednak w takich warunkach jak te człowiek nie wie jak się nazywa. Jedyne co pamiętałam z ostatniego wieczoru to duża ilość alkoholu, głośna muzyka i wyrzeźbione ciało wytatuowanego faceta z blond włosami sięgającymi do ramion. Czyżby sen?
Mocny wymach męskiej dłoni na moje nagie pośladki, trzeba dodać, że bezwarunkowy podczas snu uświadomił mnie, że nie rozstałam się z towarzyszem wczorajszego wieczoru. Modny zapach wody kolońskiej i dotyk na mojej skórze spowodował natychmiastowy wzrost sił. Doprowadzając się do pozycji siedzącej, licząc do dziesięciu spojrzałam za siebie i szybko odwróciłam wzrok. Przeklinając pod nosem zaczęłam pukać się po głowie. Co mi przyszło do głowy żeby sprowadzać obcego faceta do mojego mieszkania po lekko zakrapianej imprezie? Widocznie musiałam być ostro rozgrzana, a on skuteczny w swoim uroku.
Cicho owinęłam się leżącym na podłodze kocem i pomaszerowałam w stronę łazienki. Spojrzałam w lusterko i jeszcze kilkanaście razy rzucałam w swojej głowie wiązankę przekleństw aby zacząć racjonalnie myśleć. Grzecznie ubrać się i wyjść, a potem powiedzieć, że wypadałoby się pożegnać?
A co jeśli znowu na wmawiałam mu głupot jak jakiemuś naiwnemu kochankowi i ziściłam plan pieprząc się z nim?
Stara biała bluzka i krótkie jeansowe shorty, które ocierały się o nagą skórę mojej kobiecości. Majtki niestety zostały w komodzie obok łóżka. To wszystko było jakimś żartem, który ktoś sobie na mnie odbił. Piersi odstające przez delikatny materiał bluzki mogłam przeżyć. W końcu tak ubrana byłam na imprezie. Totalna swoboda. Ta, która przerodziła się w rozpuszczenie.
Poza świadomością iż jestem wyzwoloną alkoholiczką, która prowadzi własne studio tatuażu i lubi ostre imprezy, która mnie męczy dodatkowo dodałam sobie do kolekcji złamanie własnych zasad.
Numer 4. Żadnych schadzek w własnym mieszkaniu / podawanie adresu zamieszkania.
To nie złamanie. To wykluczenie zasady na rzecz nowej "przynoś swoje mięsko do domu i od razu przedstaw rodzicom".
Biorąc kilka głębszych oddechów dla odwagi pewna siebie wyszłam z mojej kryjówki i podążyłam do salonu gdzie przed kilkoma minutami leżałam na kanapie obok towarzysza, którego imienia nie znałam. Zobaczyłam jak blondyn odwrócony do mnie tyłem z założonymi już spodniami przewija koszulkę na drugą stronę i milimetr po milimetrze zakłada ją na siebie wodząc paznokciami bo zgrabnym torsie układając ją w sposób taki by wyglądała na nie zmiętoszoną.
Chrząknęłam i zobaczyłam zielono miedziane spojrzenie oczu, które mierzyły mnie od dołu do góry. Mężczyzna obrócił się i podrapał po lekkim zaroście.
- Ty jesteś pewnie właścicielką mieszkania i... łóżka. - Mocny niski głos porównywalny do dzwonu zadudnił w moich uszach. Był nieziemsko przystojny, jego brudna ramka, w którą był wbity razem z tym łobuzerskim uśmiechem przepełnionym pewnością siebie grzała do stopnia zaskoczenia.
Rzeczywiście musiał być przekonujący.
Nawet w momencie kiedy praktycznie go nie znałam, patrząc trzeźwym okiem miałam ochotę go schrupać.
- Tak to ja. - zabrzmiało to jakbym przyznała się do zbrodni lub była potencjalną kandydatką na żonkę, którą przysłało biuro matrymonialne. - A ty jesteś?
- Adrian. - Uśmiechnął się zakłopotany i podniósł dłoń do góry w geście przywitania. Odpowiedziałam tym samym. - Trochę głupio nie znać imienia... ale różnie to bywa.
- Lepiej bym tego nie określiła - odparłam szybko. Na szczęście on nie był typem długodystansowca i można było dostrzec iż ta sytuacja również nie jest mu na rękę. - Dobrze, że się rozumiemy.
- O tak. Ja nie zajmę dużo czasu. Spakuje manatki bo jak widzę przytachałem tu swój plecaczek... - wskazał na bagaż, w którym znajdowały się jakieś urządzenia. - ... i mnie nie ma.
- To może chociaż kawa w ramach rekompensaty sił? - dlaczego musiałam akurat palnąć taką głupotę?
Śmiech rozlał się na pokój i rozluźnił atmosferę.
- Z chęcią i dzięki... - podniósł brew. Zrozumiałam.
- Ewa. Ale wole Ewka - szepnęłam odchodząc w stronę blatu kuchennego, który był połączony nie jako z salonem. - Czarna?
- Tylko i bez cukru ani mleka - odparł i zaczął zbierać manatki. Zobaczyłam jak silne ciało podnosi z lekkością cały ciężar rzeczy, które ze sobą miał. Wykrój koszulki pozwolił w pełni zobaczyć nakreślone wzory na jego ramionach. Obydwa rękawy przepełnione czarnym tuszem dodatkowo współgrały z wizerunkiem cwaniaka.
- Fajne tatuaże - powiedziałam nalewając do kubków gorącej wody i odwróciłam się z nimi.
- To samo powiedziałaś wczoraj kiedy podszedłem do baru.
- Czyli ty coś pamiętasz. - upiłam łyk swojej i podałam mu do ręki jego porcję kofeiny spoglądając na plecak.
- Coś tam pamiętam. Natomiast jeżeli chodzi o moment, w którym się tutaj znaleźliśmy... powiedzmy, że po którejś kolejce przestałem nadążać za faktami. - uśmiechnął się i jednym duszkiem wypił wrzątek czarnego płynu oddając mi pusty kubek. - Dzięki.
- We wszystkim grasz na czas? - odłożyłam go do zlewu i usiadłam przy blacie na jednym z przy barowych krzesełek, które kiedyś odkupiłam od znajomego barmana. Wystrój idealny jak na kobietę z alkoholowymi problemami.
- Czyli nie byłaś przytomna. - zaśmiałam się. Rozumiałam, że mówi o wspólnej nocy. Zapewne była cudowna. Niecodziennie ma się wrażenie, że przez twoją kobiecość przebiegło stado orgazmów. Kiedy mięśnie zaciskały się czułam przyjemny dreszcz. Naprawdę musiał być dobry, a ja wytrzymała.
- Możliwe. - wzruszyłam ramionami. Dźwięk telefonu rozbrzmiał na blacie biurka stojącego w kącie salonu. Podbiegłam i od razu usłyszałam głos Wiki, która prawie krzyczała do słuchawki.
- Ty jesteś normalna? Gdzie się podziewałaś wczoraj od dziesiątej? Szukałam Cie prawie wszędzie! Myślałam, że coś się stało!
- Wiki, nie mogę gadać. Mam gościa. Opowiem Ci później jak wpadniesz do studia, pa.
Mój towarzysz rozjuszył się na słowo "studio".
- Jesteś tatuażystką?
- Nie widać? - uśmiechnęłam się i podciągnęłam bluzkę odwracając się do niego tyłem.
- Fanka rocka. No nieźle. Nie zauważyłem go wcześniej. - opuściłam materiał i znów popatrzyłam w jego kocie oczy.
- Podwieźć cię gdzieś może? - uśmiechnęłam się.
- Nie, ale mam jedną prośbę. Skorzystałbym chętnie z prysznica jeżeli nie masz nic przeciwko. Dzisiaj jadę na długą trasę i za bardzo...
- Pewnie. Biały ręcznik obok lusterka jest czysty. Częstuj się - powiedziałam nieśmiało.
Kiedy wyszedł nie mogłam pojąć jak bardzo zabrnęłam w zdradzaniu informacji na swój temat. Musiałam uciąć gadkę i spławić go zanim Wiktoria miała przyjść. Zrobiłaby wywiad i upokorzyła moją osobę gorzej niż ja sama jestem w stanie to robić.
Znajdując chwilę zaczęłam przeglądać faktury za ten miesiąc. Miałam kupę roboty, a Wiki wyciągając mnie na imprezę rave naprawdę zniszczyła moje samopoczucie i chęć do życia. W sumie to z jej powodu złamałam zasadę numer 4.
Kiedy usłyszałam kroki pochodzące z łazienki zamknęłam laptop i lekko wyluzowana ułożyłam się na kanapie.
- Słuchaj... - udając wybudzoną z drzemki spojrzałam na niego. - Nie jestem specem, ale też jestem trochę zaniepokojony...
- Coś się...
- Znalazłem to w tylnej kieszeni spodni. Myślę, że należy do Ciebie. - podszedł do mnie i podał do ręki złotą obrączkę z wygrawerowanym imieniem. Moim imieniem. - Nie wiedziałem, że jesteś mężatką... nie bawię się w takie rzeczy.
- Ale ja nie jestem... - wsadzając dłoń o tylnej kieszeni spodenek, które miałam na sobie poczułam chłód okrągłego metalu o małej wielkości. Wyciągnęłam je i spojrzałam wbita jak słup soli. Napis wywołał dreszcz i panikę w mojej głowie.
- O jest i druga. Kto jest szczęściarzem jeżeli mogę... zapytać. - przez dłuższą chwilę stał spokojnie jednak dopiero gdy nie odpowiedziałam na jego kolejne "halo" zorientował się, że coś jest nie tak. Podszedł do mnie i wyrwał obydwie obrączki z rąk.
Głośno przełykając ślinę spojrzałam na niego. Strach i niedowierzanie udzieliło się nam obojgu.
- Czemu na tym cholernym skrawku metalu jest napisane moje imię i wczorajsza data? - prawda docierała do niego o wiele wolniej niż myślałam.
- Wydaje mi się, że jeszcze do wczoraj nie byłam mężatką.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że my...
- Witam w klubie szczęściarzu. - komentarz jak zwykle nie na miejscu. Ale co mogłam poradzić na to iż zawsze mówiłam wszystko w prost, a cała ta sytuacja wyzwoliła u mnie poczucie zaszczucia i kompletnej paranoi. Nie było nam do śmiechu, ale ja jak zawsze nie grałam fair.
Widocznie los również miał asa w rękawie.