Nietypowe Historie: Pociotka (II)
11 września 2020
Nietypowe Historie: Pociotka
Szacowany czas lektury: 13 min
Nie przedłużając... życzę zdrowia i miłej lektury.
PS: Część trzecia będzie szybciej.
Patrząc na szczupłą twarz umorusaną leśną warstwą gleby, próbowałem poukładać w głowie ostatnie tygodnie. Najpierw śmierć nastolatki, a teraz to? Jakim potworem trzeba było się stać, żeby chcieć zabić jedną, a zagrzebać żywcem drugą kobietę? Powoli brakowało mi argumentów, aby móc usprawiedliwiać Boga w całym tym morderczym precedensie. Świadomość bycia obojętnym wobec wszystkiego, co tutaj się działo, napawała mnie obrzydzeniem. Ci ludzie nawiązując, którzy nadal wierzyli, byli przecież stworzeni na jego podobieństwo. I to właśnie przerażało najbardziej. Odpowiedź na powyżej zadane samemu sobie pytanie, wzbudzała dreszcz. Wystarczyło być człowiekiem wierzącym w jakąś idee i zrobić krok w stronę bycia nazbyt pewnym siebie. Sprzeciwić się przeciwko podstawom ludzkiego zachowania. Wtedy stawałeś się potworem. Bogiem we własnej, grubej skórze.
Kiedy dziewczyna zemdlała od razu przystąpiłem do wykopywania ciała. Dopiero gdy wyciągnąłem ją i ułożyłem w bezpiecznej pozycji, zadzwoniłem po karetkę. Oczywiście kazano mi opisać całą sytuację, poproszono o szczegółowy opis poszkodowanej oraz o wskazanie lokalizacji. No właśnie. I tutaj pojawił się problem. Jak wytłumaczyłbym się policji? Krążenie o trzeciej nad ranem w pobliżu miejsca morderstwa nastolatki było gwoździem do trumny dla mojego alibi. I nie to, że miałem sobie coś do zarzucenia, ale byłem świadomy, że w starym Wiśniczu to nie będzie miało żadnego znaczenia. Żadna z zaściankowych głów nie opowie się po mojej stronie, a co gorsza sprawa zostanie rozwiązana. Bo została już zakopana pod dywan, owszem. Jednak co lepszego jest od publicznej likwidacji jednostki, aby uspokoić tłumy? Nic. Morderca zapewne śmiałby się w głos, krzywdząc kolejną niewinną kobietę, a społeczeństwo nie miałoby czelności przyznać się do błędu, gdyby zaatakował ponownie. Z drugiej strony, mógłby już więcej tego nie zrobić, aby się nie wychylać i nie ryzykować. Drogą jakiejś dedukcji postanowiłem więc, że na ten moment lepiej będzie nie ujawniać swojej dobroduszności. Szamocząc się w letargu emocjonalnym, niczym zamknięte w klatce zwierzę, szybko przeprosiłem za głupi żart, zwalając winę na wypity alkohol. Niczym gówniarz improwizując końcówkę monologu szyderczym śmiechem i czkawką. Po całej prowizorycznej i zarazem heroicznej akcji, jak najszybciej postanowiłem uratować jedynego świadka i ofiarę potwora z Wiśnicza.
Niecałe dwadzieścia minut później, nieopodal bocznej, kamienistej drogi wkładałem ciało nieprzytomnej kobiety na tylne siedzenie starego poloneza. I dopiero wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że to jedyne możliwe wyjście z tej okropnej sytuacji. Zwykły dobry uczynek, mógł bowiem poskutkować uzyskaniem informacji na temat oprawcy i co lepsze, mógł sprawić, iż dopadłbym go przed organami ścigania. Tak przynajmniej sobie to w tamtej chwili wyobrażałem.
- Czarci...- niskie mruknięcie oraz delikatny zryw nóg jakby w obronie poskutkował powolnym wybudzaniem się mego nowego gościa.
Opatrując poturbowane ciało, nie znalazłem żadnych śladów wskazujących na podpalenie. Tylko że w danych okolicznościach wcale nie winiłem jej za nazbyt wybujałą wyobraźnię. Nie mogłem wyobrazić sobie nawet bycia zakopanym żywcem. To jednak wystarczyło, żebym uspokoił nerwy i jeszcze pewniej ostał przy wersji pomocy w sposób „indywidualny”. Bez konieczności zawiadamiania władz i zwoływania gapiów. Mimo wszystko jednej rzeczy nie byłem pewny, przyznaję. Co będzie, jeśli sama zechce od razu zgłosić się na komisariat? Wsypie mnie do kontenera z opadami tego zapchlonego miejsca? Otóż to. Nie mogłem być tego pewnym, a im bardziej ona zaczynała odzyskiwać świadomość, tym bardziej ja zaczynałem żałować swoich bohaterskich wyskoków.
- Jak...- gdy podszedłem bliżej z zamiarem ściągnięcia wilgotnego okładu z czoła, aby móc wymienić go na nowy, złapała za mą dłoń i swym spojrzeniem zajrzała do najgłębszych zakamarków duszy. - Ty!
- Na miłość boską! - wyrwałem się spod wdzierającego się do łba jadowitego spojrzenia i zrobiłem przy tym dwa kroki w tył. Na nieszczęście stał za mną drewniany taboret, o którego istnieniu zapomniałem. Ciało z całym impetem walnęło na drewniany parkiet, niczym posąg. Przed finalnym spotkaniem z podłogą, twarz w gratisie stuknęła w drewnianą ościeżnicę drzwi, a ciepło w okolicach łuku brwiowego połączyło się po chwili ze spływającą z niego czerwoną jak rubin, krwią.
- Śmiertelnik! - nagle dostrzegłem na jej twarzy cień troski. Niczym wojowniczka wyskoczyła z łóżka i podbiegła do mnie. Kiedy ciepłe i delikatne dłonie złapały za jedną z mych drżących dłoni, jakby coś strzeliło w lędźwiach. Energia, o której nie miałem pojęcia. Dynamicznie podniosłem się na równe nogi, stanąwszy naprzeciw dużych, przejętych oczu.
Przewyższałem ją o głowę, więc musiałem nieco nachylić się, by móc dojrzeć kilku szczegółów na kobiecej twarzy. Tęczówki były w dwóch różnych odcieniach zieleni. Prawe przypominało kolor morskiej wody, natomiast lewe posiadało barwę rosnącej obok mojego domu, mięty. Zgrabny nos zadarty do góry miał na czubku kilka piegów. Małe, pełne usta zlewały się z bladą cerą i można było je dostrzec, tylko dokładniej się przyglądając. Zbielałe najpewniej od długotrwałego leżenia pod powierzchnią, wyglądały na wysuszone.
Gęste, ciemne brwi marszczące się w danym momencie, pasowały kolorem do krótkich, rozczochranych włosów. Nawet w takiej sytuacji, mogłem obiektywnie stwierdzić, że jest atrakcyjna. O wiele, jeśli można było tak określić, kogoś, kto przeszedł przez piekło i dopiero wrócił do świata żywych. Kiedy dotyk zelżał z mojego przedramienia, poczułem zdrętwienie osadzające się w całym ciele. - Panie...
- Nie dobrze mi. - chwiejąc się na równych nogach, odmaszerowałem w stronę potrąconego taboretu i próbowałem go podnieść. Nachylając się, po raz kolejny straciłem równowagę. Ciało znów odmówiło posłuszeństwa i odleciało tym razem wprost na złamanie karku. Mocne szarpnięcie za tylną część koszuli uratowało mnie z opresji.
- Pan się zbytnio nie rozpędza! - kobiecy głos zza mego ciała powoli nawracał mnie do rzeczywistości. - Musi Pan przycupnąć na łożu. - jasne zielone oczy zjawiły się znów przede mną, a delikatna dłoń dotknęła polika. Sekundę później leżałem na łóżku, tam, gdzie powinna była leżeć ona. Sam do końca nie wiedziałem, co do jasnej cholery, aktualnie się wokoło mnie dzieje.
- To jakiś koszmar jest chyba... - kiedy zimny okład powędrował na łuk brwiowy oraz szyję, duszności zniknęły. Bardzo szybko odzyskałem witalność i spostrzegłem, jak znaleziona w lesie ofiara, zaczyna modlić się, nachylona nad moim ciałem. Czy wariacji nie było końca? Czy do końca sfiksowałem? - Pani jest...
- Śpij! - delikatny pocałunek złożony na moje czoło był niczym gwóźdź do trumny. W żaden sposób racjonalny, czy też nie, nie dało się wytłumaczyć tego, co aktualnie się wydarzyło.
Jakim cudem odleciałem? Jakim cudem nagle stałem się zmęczony jak nigdy? Cóż. Na każdą pokręconą odpowiedź, przypada jedna wiedźma. O tym jeszcze wtedy nie wiedziałem.
***
Kilka rzeczy, które były dla mnie niezbyt godziwe z całym aktualnym statusem życia, sprowadzały się do leżącego na łożu mężczyzny. Nieco zamożnego, sądząc można było po odzieniu oraz okolicznych izbach, a także zawartych w nich drobiazgach.
Jak wytłumaczyć miałam sobie to w sposób rzekomo tradycyjny? Że niby chochli dół sprowadził mnie na powrót do tego zalążka ludzkiego brudu i ubóstwa? I niby jakim cudem wymarzyłam sobie akurat taki sposób, by do niego powrócić? Wiele nieścisłości panowało w mym zmęczonym i jednocześnie zdruzgotanym wnętrzu. Kiedy więc dostrzegłam odbicie niczym na rzece, które w jednym kształcie wisiało na ścianie, przeraziłam się. Wiedziałam, że diabeł maczał swe krępawe dłonie w ludzkim padole, ale żeby aż tak swawolnie?
Podchodząc do niego, patrzyłam wprost na siebie. Niczym zaczajona lwica, broniąca resztek godności. Gdy więc ujrzałam coś, czego nie powinnam była, krzyk wyrwał się z gardła niczym strzała z łuku. Dudniące kroki złączyły się z nim, a już po kilku chwilach obok mnie stał właściciel izby, w której się znajdowałam.
- Pani...co się stało...- oczy zawiesiły się wokół pięknie wyrzeźbionego torsu oraz ramion. Nagość męskiego osobnika wcześniej napawałaby mnie jedynie odrazą, ale to wrodzony afrodyzjak energii krążącej w jego ciele, przyciągał mnie do siebie. Lecząc go, nie zająknęłam się, by zważyć na nie sponiewieranie jego łachmanów. Dopiero przy okazaniu się mej osobie w świetle słońca, zrozumiałam, że pozwoliłam sobie na zbyt wiele.
- Jaźń...- ciemne oczy wlepiały się we mnie zszokowane, a lico wręcz kipiało od ciekawości. - Pan...
- Nazywam się Jan Tarnasz. Janek dla przyjaciół. Znalazłem Panią przy starej chacie należącej do trzymania zapasów dla leśnych zwierząt...- jego słowa nie rozwiały żadnej kłębiącej się zagwozdki w mych myślach.
- Dwa tysiące dwudziesty...- powróciły słowa z nocy, gdy ktoś wybudził mnie ze snu. - Ty! Tyś mnie porwał z czarci wnętrza zawieszenia! Jakim prawem wzbudzasz...- kiedy uniosłam do góry dłoń, ujrzałam na niej krew. Przerażona zamilkłam i zaczęłam zataczać kręgi wokół małego drewnianego przedmiotu, stojącego nieopodal innej miękkiej rzeczy przypominającej fortepian wypchany jedwabiem.
- Może się Pani odświeżyć, zaraz zadzwonię po doktora...medyka...- wtedy głosy znów zaczęły mieszać się w głowie, by po chwili skumulować w sobie obrazy męczeństwa, któremu poddano mnie przed śmiercią. Medycy. Pierdoleni bladysynowie.
- Zawrzyj się. - warknęłam mocno i zamknęłam oczy, odchodząc w stronę wyjścia.
- Nie może Pani w takim stanie...- wściekłość uderzyła w tył potylicy, gdy stanęłam na środku polany. Mojej polany. Mojej własności. Otoczonej przebrzydłym, metalowym prętem wokół.
- Co...co żeś zrobił z moją....- upadłam na kolana i wsłuchałam się w szum wiatru, który szeptał w mą duszę. Słowa „krew za krew” przepełniły ją od wewnątrz. - Dwa tysiące dwudziesty...- zmęczona szumem dudniącym w środku ciała, spojrzałam przez ramię w stronę towarzyszącego mi mężczyzny i rzuciłam przez swe dygoczące od chłodu, ramię. - Daj mi ostrze...
- Spokojnie...- stąpając w moją stronę z uniesionymi do góry rękoma, wzbudził we mnie wielką wściekłość.
- Ostrze do hyrtonów pierdolonych! - kumulująca się moc postawiła me ciało do pionu. Ominąwszy go, wpadłam do izby jadalnej i zaczęłam szukać czegoś na wzór ostrej broni.
- Musi się Pani uspokoić! - coraz żwawiej poczynał sobie w mojej obecności.
- Śmiertelnicy! Jak ja was wszystkich...- nagłe olśnienie kazało podejść mi do kawałka rzeki wiszącej na ściance izby. Jednym uderzeniem trąciłam w nie ściśniętą dłonią, jak podpowiadał mi głos w głowie. Rozłożyłam więc je na części i powzięłam największy kawałek, którego koniec przypominał ostrze.
- Co Pani robi! - dorwał się do mnie czart przebrzydły w ciele boga i próbował wyrwać ostrze z dłoni. Jednym zetknięciem mych kłów z jego racicą, wygrałam batalię. Zręcznie nakreśliłam na prawej dłoni krwawą ścieżkę, wbijając szczyt kawałka przeźroczystej rzeki w skórę.
I wróciłam do chwili, w której pełnia wzeszła nad mym licem.
***
Niewiele rzeczy w mym życiu było spójnych i poukładanych. Nawet podczas bliższego poznania Mileny, wiedziałem, że naszą relację należy zakopać kilka metrów pod ziemią, jak na ironię. I tylko tak. Patrząc na ofiarę i jej aktualny stan psychiczny sprowadzający się do samookaleczenia, próbowałem wyobrazić sobie, co musiała czuć Milena. Jak musiała się bronić. Jak musiała się bać. Jak musiała mnie w momencie śmierci mocno mnie nienawidzić.
Wracając myślami do tego popołudnia, miałem przed oczami jej twarz.
- Myślisz, że dostanę się na studia? - popatrzyła na mnie oczami, których czerń sprawiała, że przypominały mi piekło, jakie przeszedł Dante, opisują słodką Beatrycze w Boskiej Komedii. Bałem się, że nie będę mógł opanować swojego zachwytu nad nią i przekroczymy dawno ustalone obustronnie granice. Te jednak powoli zamieniały się w zakazy, które mocno chciałem złamać.
- Myślę, że powinnaś jeszcze raz powtórzyć wzory matematyczne i zastanowić się nad rozszerzoną maturą. Tyle z moich porad. - kiedy oderwała wzrok ode mnie i głośno westchnęła, poczułem mocny zapach perfum. Z każdym jej ruchem, próbowałem opanować obrazy w głowie. Ile ich było? Miłość nie miała żadnego skróconego wzoru. Wystarczył jeden gest i traciłeś logiczne podejście. Przy Milenie zdecydowanie osiągałem apogeum strat tyczących się myślenia racjonalnego.
- Za dwa tygodnie studniówka. - delikatne dłonie zaczęły drżeć. Kiedy położyła je na zamkniętym podręczniku i znów zwróciła się w moją stronę, poczułem, jak zdenerwowanie sięga zenitu. - Bartek ma zostać moją parą.
Po kilkunastu sekundowej ciszy oraz opanowaniu agresji, jaka wzbudzała się w całym ciele, odchrząknąłem zdenerwowanie i spojrzałem na nią obojętnie.
- Świetnie. Bartosz to bardzo dobry chłopak. Mądry i nie sprawia problemów...- w sekundzie przerwała mi w wystąpieniu.
- Pytał, czy jestem dziewicą. - dopiero teraz zrozumiałem, gdzie ukryte jest sedno tej rozmowy. - Odpowiedziałam, że tak. Jest bardzo szczęśliwy, że będzie mógł odpakować prezent.
- Zamknij się. - palec wskazujący powędrował do góry. - Zamilcz. - porażony, jakby piorunem, poderwałem się z krzesła i odszedłem w stronę okna. Naładowane wściekłością palce schowałem w kieszeniach i tak mocno zacisnąłem je do środka, że paznokcie wyrzeźbiły we wnętrzu małe półksiężyce. Po niecałej minucie odważyłem się zapytać. - Zamierzasz się z nim pieprzyć?
- A co mi zostało? - uwielbiała mnie drażnić. Wiedziała, jak działa mój mechanizm obronny. Nie była cukrową laleczką jak większość jej pustych koleżanek. Odizolowana od grupy, będąca mimo wszystko nadal jej częścią, emanowała ogromną dojrzałością, jak i niewinnością. Milena wyróżniała się z tłumu. I jak widać, nie tylko ja to zauważyłem.
- Mogę udzielić Ci kilku wskazówek...- nie spostrzegłem się, w którym momencie wstała i podeszła do mnie od tyłu. Następnie można było usłyszeć tylko dźwięk uderzenia jej śródręcza o moją twarz.
- Jesteś pieprzonym tchórzem. - rozchylone, dygoczące wargi od emocji zapraszały do pocałunków. Może dlatego nie wytrzymałem? Kumulacja energii zdawała się jedynie wypadkową wszystkiego, co dotychczasowo trzymaliśmy w sobie.
Smak jej ust był tak słodki, że zamroczył mnie na jedną mini sekundę. Dynamiczność wzięła górę niecałe kilka chwil później. Mocno szarpnąłem za jej zapiętą pod samą szyję białą koszulę. Guziki rozsypały się niczym cukierki na podłogę. Usta przywarły do siebie jeszcze mocniej, a ciała ocierały się o siebie z coraz większym dynamizmem, niż mógłbym sądzić.
- Kurwa...- szepnęła, odrywając się ode mnie na sekundę i zajęła się rozwaloną częścią garderoby zniszczoną przez me dłonie. Ściągając ją z ramion, odsłoniła nagi biust. Nie czekałem na pozwolenie, ale skorzystałem z tego, że skrępowane ręce powędrowały do tyłu. Język zatoczył kilka rund wokół sterczących sutków. Biust w średnim rozmiarze był spełnieniem wszelkich fantazji. Była nawet lepsza od uniesień, które plątały się na poczekaniu pomiędzy masturbacją, a przygodnym seksem z innymi kobietami. Tak, nie byłem święty. Ona? Czekała na mnie. I wcale nie traktowałem jej jak swojej własności. Nie oczekiwałem tego. Chciałem? Rżnąłem nie jedną panienkę, ale nigdy nie towarzyszyły mi takie uczucia. Przy niej porównywalne do tych, jakie odczuwać można było przy wygranej miliona w totka.
- Zdejmij je. - szepnąłem do ucha, a następnie wgryzłem się w szyje. Odchyliła głowę i mocniej oparła się o parapet. Gotowy do skoku na głęboką wodę, dłonie przesunąłem w stronę najwrażliwszego miejsca. Jednym ruchem rozpiąłem guzik, rozsunąłem zamek i ściągnąłem jeansowe spodnie w dół. Koronkowa, biała bielizna nie była przypadkowa. Im dalej rozumiałem, jak bardzo zaplanowała sobie rzucenie mnie w pierdolone sidła, tym szybciej chciałem znaleźć w jej wnętrzu.
Dzwonek telefonu wybił nas z tropu. Od razu odskoczyła ode mnie i podbiegła do stolika, na którym leżała jej komórka. Kiedy z drugiej strony słuchawki dobiegł głos matki, przerażona i zmieszana oddaliła się w kierunku tylnej werandy i zniknęła za jej szklanymi drzwiami. Nieubrana ze spuchniętą od moich pocałunków buzią, wyglądała najlepszy akt w sztuce.
Wkurwiony i napalony do granic możliwości, pozbierałem porozrzucane po pokoju ubrania i rzuciłem nimi w róg kanapy. Dyszący i spocony powędrowałem do łazienki, aby móc się odrobinę uspokoić. Na dosłownie dwie minuty wskoczyłem pod zimny prysznic i ze sterczącym wzwodem czekałem na jej przybycie. Nie mogła nie usłyszeć zardzewiałych rur, które z całą siłą pracowały całym domem. W takiej jednak chwili byłem im wdzięczny. Z łatwością mogła mnie znaleźć. Jednak kilka minut przerodziło się w kwadrans. Po tym czasie niezwłocznie wyskoczyłem spod strumieni lodowatej wody i powędrowałem do salonu. Szybko zorientowałem się, że uciekła, a jedyne co miałem w głowie to zdanie skierowane w moją stronę, dudniące w każdym pojedynczym słowie. Byłem pieprzonym tchórzem.
Czy żałowałem? Jedynie tego, co stało się później. Dokładnie kilkanaście godzin później. Podczas jej balu maturalnego, a mojej popijawy u przyjaciela, gdzie wylewałem smutki z powodu jej zachowania i pozostawienia mnie w punkcie bez wyjścia. Nienawidziłem siebie za pokochanie tej gówniary. Mojej słodkiej Mileny. Mojej banicji w każdym tego słowa znaczeniu. Z dala od Wiśnicza i tych pieprzonych ludzi zapewne mogłoby się nam udać. Tyle że to miasto zabijało każdą iskrę nadziei. Nawet tą, dzięki której mogłeś oddychać.
brak komentarzy