Ilustracja: Tamara Bellis

Niemoralna propozycja. Marta i urzędnik (wersja II, poprawiona i połączona)

24 czerwca 2023

Szacowany czas lektury: 2 godz 56 min

Wcześniej pisałam ten wątek w wielu częściach. Teraz poprawiłam go, nieco zmieniłam i połączyłam w całość.

Jak ja musiałam się czuć w chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mam absolutnie innego wyjścia. Innego niż to –  po prostu mu się oddać…

Ależ ja to przeżywam. „Boże! Jak to?! Mam pozwolić, żeby ta kreatura, ten bezczelny ramol, tak po prostu mnie wziął? Nie! Nie może tak być! Ten urzędas miałby ot tak, po prostu się ze mną przespać?! Ze mną, szanowaną panią profesor, o nieposzlakowanej reputacji? Miałby do woli sobie mnie używać? Jak jakąś dziwkę?! Niedoczekanie!”

Mimo oburzenia oczyma wyobraźni widzę to niemal dokładnie.  Jestem w jego obskurnym biurze, żywcem wyjętym z PRLu, z zasuszonymi paprociami na oknach, z rozpadającymi się meblami z minionej epoki. Stoję przed zabałaganionym papierzyskami biurkiem, a ten typ – Antoni – świdruje mnie małymi, przymrużonymi oczkami, uśmiechając się jakoś jednocześnie ironicznie i… sprośnie.

A ja? Elegancko ubrana, w nienagannej garsonce, zadbana damulka, stoję zawstydzona, skonsternowana. Nie wiedząc, co robić. Czy każe mi się tak po prostu oprzeć o to biurko, a on tymi swoimi grubymi łapskami bezceremonialnie podwinie mi spódnicę? A może będę musiała rozłożyć się na tym blacie na plecach i sama podciągnąć kieckę? A może jego perwersyjny umysł podpowie jeszcze inne rozwiązanie? Gdy on będzie siedział za biurkiem, ja otrzymam polecenie, że mam przy nim kucnąć…

Okropne! Miałabym pewnie sama rozpinać rozporek jego spodni od tego wytartego, starego garnituru. Szarego, jak on sam i w dodatku śmierdzącego naftaliną.
Jakże będą mi drżeć palce, gdy będę rozpinać mu rozporek… To byłoby obrzydliwe, gdybym wyłuskiwała jego sflaczałą, pomarszczoną męskość… To byłoby upokarzające! Zwłaszcza, gdybym zaraz musiała ją wziąć do ust… Ja, jak mówią o mnie – wytworna damula, zawsze starannie ubrana, w eleganckich szpileczkach, z szykownie ułożoną fryzurą, klęczącą przed tym niechlujnym urzędasem w wyciągniętej i wytartej marynarce, trzymająca w buzi jego fiuta?! I odciskająca na nim ślad krwistoczerwonej szminki…
Wyobrażam sobie, jak w tym poniżeniu, klęcząc, ssąc jego wątpliwą męskość, jestem chwytana za głowę, niczym lalka do zabawy, przyciągana…

Ale czy mniej poniżające byłoby, gdybym musiała udać się nie do gabinetu, ale do jego domu i tam pójść z nim do łóżka? Ciekawe jak mieszka taki urzędas… Za pieniądze z łapówek ani chybi jest urządzony. I ja tam, być może, musiałabym spędzić z nim całą noc? Całą noc znosić jego tłuste łapska na swoim ciele. Czuć jak maca mi pośladki, jak miętosi piersi, jak bawi się cipką… Jak bezpardonowo się w nią pakuje… Kiedy tylko chce… i w jaki tylko sposób chce.

Swoją drogą… Ciekawe, gdzie mieszka?

Czy lepiej tam? Czy już lepiej, żeby posiadł mnie na tym swoim starym biurku?

A wszystkie te dywagacje z jednego, głupiego powodu. Pan kierownik raczył nałożyć na moją mamę niebywale wysoki mandat karny, oraz obowiązek spłaty domniemanego należnego VATu wraz odsetkami. Jak to możliwe? Żeby to spłacić, nie wystarczyłoby sprzedać dom. Trzeba by mieć kilka domów do sprzedania. Jak do tego doszło? Oczywiście wszystko przez tego wspólnika mamy. Nie chce mi się teraz nawet wspominać jego nazwiska.

Czy mogłam narazić moją biedną mamę na taki dramat?

Niestety nie mam czasu na zwłokę, już jutro muszę dać odpowiedź.

Dlatego długo nie mogę zasnąć, wciąż myśląc wyłącznie o nim. Rozważam wariant, co by się stało, gdybym jednak nie przyjęła jego „propozycji nie do odrzucenia”… No nie! Marzena, moja mama, tego by nie przeżyła! I tak jest poważnie chora na serce. Nie ma dwóch zadań. To by ją zabiło.

A więc pozostaje niestety tylko to jedno, jedyne wyjście. Po prostu… zgodzić się. Zgodzić, czyli mu „dać”… Natychmiast przed oczyma staje mi obraz, tego jak właśnie do niego idę. Jeszcze dumna i elegancka, a już złamana… Idąc, czuję na sobie wzrok przechodniów. Mam nieodparte wrażenie, że wszyscy, którzy mnie mijają, doskonale wiedzą po co idę.

Stopniowo mięknę. Przestaję się zastanawiać „czy?”… Powoli oswajam się z decyzją. Czuję, że skapitulowałam. Ewidentną oznaką tego jest choćby to, że zaczynam zastanawiać się: „Jak powinnam się ubrać na takie spotkanie?”  No ładnie… pogodziłam się ze swym losem.

„Na pewno szeroka spódnica… No tak, luźna, bo nie wiadomo wszak, w jakich okolicznościach dojdzie do tego… Pończochy? Bezapelacyjnie. Po to, żebym nie musiała ich ściągać… Może kabaretki? Nie… niech nie myśli, że jestem jakąś dziwką…”

Powoli orientuję się, że te myśli zaczynają w jakiś przedziwny sposób mnie ekscytować, podniecać…

Wspominam chwilę, kiedy pierwszy raz pojawiłam się w jego gabinecie… Jak wbijał we mnie wzrok, niczym drapieżnik szpony w ciało ofiary.
Chociaż komplementował mnie nad wyraz.

– Jest pani najatrakcyjniejszą i najelegantszą kobietą, jaka tu do mnie trafiła. Prawdziwa dama.

Schlebiało mi to. Aż do momentu, gdy zasugerował, że w wyjątkowej sytuacji mama może uniknąć mandatu i spłaty nienależnego zwrotu VATu. Ale nie za darmo… Sugestia była zawoalowana, lecz czytelna. Jeśli byłyby jakiekolwiek wątpliwości, rozwiewało je spojrzenie – pożądliwe, zaborcze. Jasno komunikujące: „Laluniu, muszę cię mieć! Nie wypuszczę cię ze swych łapsk, dopóki cię nie wezmę na warsztat. Dopóki cię nie zdobędę!” Zdobędę? O nie. Chyba w myślach nie użył tego słowa, zbyt rozpustnym wzrokiem na mnie się gapił. Próbowałam przeniknąć jego umysł i odnaleźć wulgarne słowa, które się w nim kołatały – „Dopóki cię porządnie nie przedymam…”
 

O tak… złowieszczość spojrzenia jasno to komunikowała. Lubił bezceremonialnie gapić mi się w dekolt. Potem, znów sprośnie uśmiechając się rzucać: „Pani Marta ma czym oddychać.” Zgrywał nieco dżentelmena, nawet odprowadził mnie do drzwi, ale chyba głównie po to, żeby napatrzeć się na moją pupę. Fakt, miałam wtenczas dopasowaną, obcisłą spódnicę, więc mógł doskonale obejrzeć sobie kształt mojego tyłka.
To racja, że na wizytę do niego wystroiłam się jeszcze bardziej kusząco niż zazwyczaj, choć i na co dzień staram się nosić bardzo kobieco. Ale to nic dziwnego, zależało mi na tym, by załatwić pozytywnie sprawę mamy. Liczyłam, że dobrze umalowana, elegancko i powabnie ubrana, swoim wdziękami wpłynę na decyzję urzędnika.

Tymczasem sprawy przybrały biegunowo wprost odległy przebieg. Moje wdzięki istotnie podziałały na pana kierownika, lecz tylko umocniły jego nieprzejednane stanowisko. Oczywiście po to, by móc mi złożyć ową niemoralną propozycję…

Ależ się wtedy oburzyłam.

– Co też pan sobie wyobraża?! Że kim ja jestem?! Nie ma mowy!

Teraz jednak, nie mogąc zasnąć, zdecydowanie mięknę… moje stanowcze „nie” się ulatnia się jak kamfora.

Ja też się rozpływam…

Ale co to?! Pan Antoni bezpardonowo pakuje się do mojego pokoju. Patrzy na mnie drapieżnie, z obleśną miną…
– Ależ co pan tu robi?

– Przyszedłem cię wreszcie nawiedzić, moja ty damulko…
– Ależ ja jeszcze nie wyraziłam zgody…

– Ale nie kłopocz się, po co twoja zgoda… sikoreczko? – Jego twarz wyraża jeszcze bardziej sprośnie podniecenie.

– Nie… proszę… jeszcze nie zdecydowałam się, czy się panu oddam…

– Oddasz, oddasz. Dasz mi, paniusiu… Wiesz dobrze, że mi dasz…

Brutalnie popchnięta na łóżko, padam na plecy. Sprężyny skrzypią niemiłościwie.
Zadziera mi spódnicę, mimo, że trzymam ją rozpaczliwie dłońmi.

– Nie… nie… proszę…

– Co my tu mamy? Seksowne pończoszki-kabaretki! Ładnieś się wystroiła i przysposobiła do dawania mi dupy!

Z lubością zrywa ze mnie stringi, a ich strzęp chowa do kieszeni.

– A to będzie mój łup!

W mgnieniu oka mnie dosiada… Czuję na sobie ciężar, który sprawia, że nie mogę się nawet ruszyć. Za to moje nogi rozsuwają się na boki… Natychmiast między nimi czuję coś obcego. Obiekt wielki i twardy. Czuję jak szoruje po szparce… jak próbuje się w nią wedrzeć, napiera… Wreszcie świątynia kobiecości kapituluje i wpuszcza agresora. Ten wtłacza się bezlitośnie. Wkrótce wypełnia mnie potężny pal. Wielki! Długi i gruby. Mam wrażenie, że przebija mnie na wylot! Czuję jak rozpycha pochwę, rozciąga jej ścianki wręcz do granic fizycznej wytrzymałości!

– Nie… nie… proszę…

Lecz wkrótce moje – „nie” – zastępują żałośliwe jęki – „aaaa aaaaa!”
Nikczemnik okazuje się być wyjątkowo wulgarny.

– Ty zdzirowata damulko. Rozepcham ci tę „sakwę”, że nie będzie już taka ciasna! Będziesz miała dziurwę, jak rozjechana rozjebunda!

Chce mnie drań poniżyć! Z roli damulki sprowadzić do roli jakiejś lafiryndy!
Ależ brutalnie mnie ładuje! Stary dziadyga, a pracuje jak młot pneumatyczny! Tak mocno i… szybko! Cóż za łomot sprawia mojej piczce! A co będzie, jak mi zmajstruje dzieciaka! Pełna przerażenia zaczynam go błagać, aby przestał.

– Panie Antoni! Niech pan uważa… Chyba nie chce pan ze mnie zrobić mamusi…

Nikczemnik tym bardziej przyspiesza!

– A dlaczego by nie?! Dlaczego nie przyozdobić eleganckiej paniusi gustownym brzuszkiem! Aż się prosi, żeby takiej panience zmajstrować akuratny prezencik – bobasa!
 

I cóż ja mogę na to począć??? Nic. Zupełnie nic..Mogę tylko sobie pokrzyczeć… W wyniku moich stęknięć i krzyków, do pokoju wparowuje… Marzena – moja mama!

– O mój Boże! – Załamuje ręce. – Córuchno, co ty robisz pod tym panem?!

Czuję potworny wstyd. Przyłapana przez rodzicielkę… w takiej pozie! Z podciągniętą spódnicą, z rozłożonymi nogami, dźganą przez otyłego urzędasa.
Który ani myśli zaprzestać pracy swych lędźwi! Usilnie szturcha mnie bez wytchnienia! Wtem mama dostrzega, że to pan referent z urzędu skarbowego, do którego tyleż razy pielgrzymowała!

– Pan Antoni! Co pan robi mojej córce?!

– Jak to co… – sapał, nadal nie przestając mnie piłować, ani nawet nie zwalniając, wywołując potworne moje skrępowanie – córuchna rozchyliła mi kalafiora, to jej robię przegazówkę!
– Mamusiu! Ratuj! – wzywam pełna nadziei. Jakże okazuje się krucha! Napastliwy urzędas wciąga interweniującą Marzenę, a wszak to szczuplutka kobietka, razem ze mną pod siebie! Jej spódnica solidaryzuje się z moją… rychło zostaje podciągnięta. Jurny referent ładuje na przemian raz jedną z nas, raz drugą.

– Każdą z was wygrzmocę po równo! Każdej z was zostawię pamiątkę. Będziecie spacerowały po swojej wiosce z równo sterczącymi bębenkami!

Słychać naprzemiennie moje popiskiwanie i głośne stękanie rodzicielki. Nagle jęki cichną z wolna i jakby rozmywają się… wszystko się rozmywa…

O Boże! Dobrze, że to tylko sen…

Zwlekam się z łóżka, rozpamiętując wyłącznie o moją sytuację. Staję na wprost lustra, stojącego nieopodal, z przedwojennymi, szerokimi dębowymi ramami. W odbiciu widzę całkiem zgrabną kobietę, o długich nogach, w różowej, seksownej, prześwitującej koszulce nocnej z koronkowymi wstawkami, przez które można dostrzec obfite półkule, zarysowujące się brodawki i sterczące sutki. No może są nieco za duże te moje cycki… Odwracam się tyłem… pupa zgrabna, jednak również spora. Lecz czyż mężczyźni nie tego właśnie szukają? Czyż nie kręcą ich takie krągłości?
Zatem, skoro decyduję się na ten krok, będę dla tego łachudry niezłym łupem… O którym będzie rozpamiętywał do końca życia… i… to niestety, ku mej hańbie, bardzo, bardzo możliwe – chwalił się kolegom.

„Kuźwa! Przy jakimś piwsku miałby opowiadać o tym, jak mnie podszedł? Jak spowodował, że znana z nienagannej reputacji nauczycielka – poszła z nim do łóżka?! Miałby dokładnie rozpowiadać, jak wyglądam nago? Jakie mam cycki? Jaką cipkę? No i to, w jaki sposób mnie sobie używał?! Potworne!”

Ale czy jest inna droga? Nie.

O dziwo – sama się zaskakuję – ta myśl już nie budzi we mnie takiego przerażenia jak jeszcze dzień wcześniej. Mało tego, mam wrażenie, że zaczyna mnie… O nie, tego nie mogę dopuścić do siebie.

Gdy kąpię się pod prysznicem, szczególnie starannie myję piersi i… cipkę. Porządnie namydlam i szoruję cycki, jakbym szykowała je, by prezentowały się jak najkorzystniej… Podobnie ze szparką. Najpierw przychodzi mi myśl, że wymywam z niej pozostałości po niechlujnym urzędasie… Z czasem, moja dłoń pracująca w linii góra-dół rozpędza się. Niespodziewanie, ten zabieg niezwykle mnie podnieca, zaczynam silniej trzeć piczkę, niemal do bólu. Nie mogę powstrzymać jęków…

Strój dobieram również stojąc przed lustrem. Zakładam skąpe, koronkowe stringi, grafitowe pończochy i koronkowy stanik zapinany z przodu.

Którą spódnicę wybrać? Tak, jak już wczoraj o tym przemyśliwałam – jakąś porządnie rozkloszowaną. Taka będzie najwygodniejsza… Natychmiast sama łapię się za słowo. „Najwygodniejsza do czego?! No powiedz to sama przed sobą – do czego będzie najwygodniejsza?”

Decyduję się na tę granatową. Przypominam sobie nawet moment, gdy kupowałam ją w galerii i zakładałam w przymierzalni. Wtedy właśnie chodziłam z Krystianem i kieckę kupowałam z myślą o randce… Teraz zakładam ją powoli, obserwując własną czynność w lustrze, układam materiał. Ależ ta spódniczyna ładnie na mnie leży! Do tego prezentuje się całkiem seksownie!

Patrząc na swe odbicie, chwytam za brzegi materiału i unoszę kieckę na wysokość do połowy ud. To musi być kuszący widok dla mężczyzn!

Teraz zadzieram spódniczkę wysoko. O tak! To byłby dopiero arcypodniecający widok dla tego urzędasa – długie nogi w pończochach, zwieńczonych koronkowymi manszetami, pupa widoczna doskonale, bo wszak ileż mogą zakryć stringi? No i cycki… łatwo mi rozpiąć ten stanik… Skoro łatwo, to przed lustrem robię to, jakby na próbę. Miseczki łatwo uwalniają dwie ciężkie półkule.

Zawstydzam się, jakby rzeczywiście moje nagie, dyndające piersi zobaczył teraz nagle obcy mężczyzna. Bluzka rozpinana. Tak, niech będzie na zatrzaski, kto wie, czy ten rozpustnik nie będzie chciał jej szarpać? Jeszcze tylko szpilki. Czarne, klasyczne, ale na całkiem wysokim obcasie, pewnie ze trzynaście centymetrów. Wydam mu się wyższą, niż jestem…

Wygładzam spódnicę i górę. Ależ jestem dumna z tego, jak się prezentuję! Niby skromnie… a jednak dzięki klasycznemu stylowi bardzo elegancko… niby zwyczajnie, a jednak dzięki kuszącemu krojowi kiecki i opiętej na biuście bluzce – nad wyraz seksownie.

Ostatnia chwila przed wyjściem do szkoły. Ostatnia, kiedy jeszcze mogę zrezygnować. Chodzę nerwowo po kuchni i dojadam kanapkę, której wcale nie chce mi się jeść. Przez okno patrzę na pola, na las, na stary dąb. Ale… znikąd podpowiedzi.

Wracam do pokoju i staję przed lustrem.

Czy ja ubierając się w tak ponętny sposób, przypadkiem ostatecznie nie zdecydowałam? Czy nie zdecydowałam się, że mu się pozwolę przelecieć?

Antoni Surowy – ależ drżą mi ręce, gdy wybieram numer telefonu.

– Więc… cóż… chyba nie mam innego wyjścia… Muszę się zgodzić na pańską propozycję…
W słuchawce słyszę przełykanie śliny.

– Przyjadę po panią jeszcze dzisiaj, po pracy.

Tego dnia kompletnie nie mogę się skupić na prowadzeniu lekcji. Jakbym sama nie słyszała swojego głosu, myślę prawie wyłącznie o tym, co czeka mnie po zajęciach. Gdzie mnie zabierze? Jak się będzie wobec mnie zachowywał? Czy będzie nadal zgrywał dżentelmena, czy zacznie się do mnie brutalnie dobierać?

Odruchowo układam bluzkę na biuście. Natychmiast w głowie świta mi obraz – tłuste paluchy rozrywające jej guziki… Rozpięta bluzka odsłania piersi w tym koronkowym, seksownym staniku…

Również odruchowo gładzę spódnicę, wyobrażając sobie, jak jest zadzierana.

Myślę – “Jaka będzie moja rola? Na lekcji – jestem dowódzczynią. A tam?  Przypadnie mi funkcja dmuchanej lalki...”

Prawie nie słyszę odpowiedzi uczniów, widzę ich, jakby za mgłą. Coś prawią o rozbiorach, o upokorzeniu Polski. Niedługo to ja będę rozebrana… i upokorzona…

W pewnym momencie dostaję smsa. Zerkam – od Surowego.
„Nawet nie wie Pani jak się cieszę, że się Pani zgodziła. Ale, żebym miał pewność, może Pani wysłać potwierdzenie smsem?”

A to drań! Co on sobie wyobraża?! Pewnie chce się nasycić moim upadkiem. Chce się delektować poczuciem, że jeszcze dziś będzie mnie miał?!

Początkowo postanawiam zignorować wiadomość. A co to, mam obowiązek odczytywać na lekcji smsy? Po chwili jednak dochodzi do mnie chęć odpowiedzenia mu, ale tylko zdawkowo – „tak” – wpisuję. Lecz nie wysyłam tego. Wkrótce wymazuję to, a wklikuję – „Zgadzam się. Jeszcze dziś będzie pan mnie miał.”

Sama się zaskakuję, że to wpisałam. A jednak, z jakiegoś powodu mnie to ekscytuje, choć nie chcę się przyznać sama przed sobą.

Szybko dostaję odpowiedź: „Doskonale! A czy mogę wiedzieć, jak się Pani ubrała na nasze spotkanie? Co ma Pani na sobie?”

Ten zbok autentycznie jara się na mnie. A to wywołuje we mnie dziwny rodzaj emocji.

„Spódnicę i bluzkę” – wpisuję tekst. Ale po chwili dodaję „oraz pończochy”.

Pewnie drań jest ciekaw też majtek i stanika…

Odpisuje natychmiast – „Czy mogę prosić o zdjęcie?”

Zadrżałam. Początkowo decyduję się zignorować prośbę. Jednak uświadamiam sobie, że wszak to ja jestem od niego zależna… to ja winnam zabiegać o jego dobrą wolę… Tym bardziej czuję się osaczona… Tylko dlaczego to na mnie w jakiś dziwny sposób działa…

Na przerwie, w łazience, wyczekuję aż nikogo tam nie będzie, po czym robię sobie fotkę. Najpierw jedną z góry, potem drugą – odbicie w lustrze. Kurcze… w tym ujęciu, w szkolnej łazience, odnoszę wrażenie, że biust wydaje się większy, że wyglądam jeszcze apetyczniej, niż rano, kiedy przeglądałam się w domu.

Wysyłam zdjęcie.

Ta kanalia, pewnie teraz, śliniąc się, pożera mnie wzrokiem tak samo jak wtedy, w biurze… A może nawet, jak to mówi młodzież „marszczy freda” patrząc na moje zdjęcie? Z drugiej strony – po co? Skoro już za kilka godzin, będzie miał mnie na żywo… Słowo “miał„ to bardzo trafne określenie…

Podrywa mnie dźwięk smsa. Przychodzi odpowiedź.

„Dziękuję! Fenomenalnie Pani wygląda! Jaka szkoda, że nie w minispódniczce, choćby takiej, w jakiej Pani kiedyś u mnie była. Ale i tak prezentuje się Pani nad wyraz powabnie! Nie mogę się już doczekać spotkania. Niech mi Pani wierzy, odliczam każdą minutę. A propos. Czy to są rajstopy, czy pończochy?”

Zbok! – myślę sobie – ciągle myśli o mnie… Ponownie pierwotnie decyduję się zignorować pytanie, ale znów, jakaś siła pociąga mną, jak za sznurki.

– To pończochy.

Czuję specyficzny rodzaj podniecenia, zdradzając sekret skrywany pod spódnicą.
“Pończochy! Teraz już wiesz, że będziesz miał łatwy dostęp… wystarczy, że zadrzesz mi kieckę”.

Znów słyszę dźwięk smsa. Odpowiada błyskawicznie.

– Dziękuję Pani! To fantastyczna wiadomość! Ubóstwiam kobietki w pończoszkach! Czy może Pani właśnie teraz wyjść do łazienki i zrobić zdjęcie, tak, bym widział Pani nóżki w tych nylonkach?

– Nie! – wpisuję w wiadomości. Jednak nie mam odwagi jej wysłać.
Kurcze… przecież prawdopodobnie za kilka godzin on zrobi ze mną, co zechce… Zatem takie żądanie, choć właściwie to niby prośba, stanowi najniewinniejszą broń z jego rozpustnego arsenału.

Przepraszam uczniów i wychodzę. Ci gówniarze chyba widzą, że ze mną coś nie tak. Oblana rumieńcem, z nieswoim wzrokiem, wyraźnie nie jestem sobą. Serce bije mi jak oszalałe, gdy zmierzam do toalety. Zamykam główne drzwi. Towarzyszy mi dziwne uczucie, gdy podciągam spódnicę.

Pstryk.
Na ekranie rysuje się scenka iście erotyczna – ponętnie zadarta kiecka odsłania długie nogi w pończochach i szpilkach. Wysokie obcasy powodują, że nogi zdają się jeszcze dłuższe. Na udach wyraźnie rysują się koronki manszet, oddzielające je od jaśniejszego obszaru ciała.

Ty stary pryku! – myślę, patrząc w telefon – teraz dopiero nabierzesz na mnie chrapki… Nie ma szans, żebyś mi przepuścił… Nie ma.

Tym razem dłużej czekam na smsa.

– Paniusiu! Nawet nie wiesz, jak wielką radość mi sprawiłaś! Doskonałe, rozkoszne ujęcie! Nie muszę chyba mówić, co się dzieje w moich spodniach. Ależ nabrałem na Ciebie ochoty… Ale w takim razie poproszę jeszcze jedno zdjęcie. Twej słodkiej brzoskwinki.

A to cham! – grzmię na niego w myślach. Taka propozycja wydaje mi się totalnym naruszeniem mojej intymności. Planuję odpisać mu bardzo dosadnie.
Jednak już po chwili oswajałam się już z jego poleceniem. Oburzające żądanie upokarzało mnie, lecz z dziwnego powodu nabierałam chęci na jego spełnienie.

Głos wewnętrzny polemizował ze mną samą:

– Za kilka godzin  będziesz musiała nie tylko pokazać to, co masz między nogami, ale pozwolić, by właśnie tam poużywał sobie, jak tylko żywnie zapragnie!

Przegrywam dyskusję sama z sobą.

– Racja… niebawem będę należała do niego ja… i moja cipa… Zdjęcie? Czym przy tym jest zdjęcie?

Znów idę do toalety na przerwie. Drżącą ręką wkładam telefon pod spódnicę. Wcześniej zsuwam koronkowe majtki. Tylko trochę rozchylam nogi.

Pstryk.
Patrzę w ekranik.Boże! Nigdy wcześniej nie widziałam się z takiej perspektywy! Nie spodziewałam się, że zdjęcie mojej waginy będzie aż tak wyraźne… “A więc on zaraz sobie ją obejrzy...” Dłonie drżą mi bardziej niż liście osiki, kiedy posyłam fotkę Surowemu.

Tuż na początku kolejnej lekcji przyszedł sms zwrotny.
– Wyśmienita! Przeurocza i smakowita brzoskwinka! Pomyśleć, że już na mnie czeka, już sposobi, żeby się ze mną zaznajomić!

Już teraz droczy się ze mną… – pomyślałam – dobrze, że nie ma kolejnych poleceń…

Dokładnie w tym momencie przychodzi kolejny sms. Podskoczyłam.
Co jeszcze mi napisał?

– Bardzo podoba mi się ten wąski paseczek nad nią. Uwielbiam takie! No i co za oprawa – te koronkowe majtusie zsunięte na bok – mistrzostwo świata.
A czy może mi Pani wyznać, czy ta jamka jest ciasna?

A to gagatek! Pastwi się nade mną. Chce, żebym sama zdradzała intymne sekrety.

Aż sapię ze złości. Uczniowie wpatrują się we mnie zaciekawieni. Jak dobrze, że nie widzą treści smsów! A gapią się na mnie tak, jakby widzieli.

Wracam do pytania Antoniego i tym razem czuję, że odpowiedź sprawi mi przyjemność. A niech wie! Niech wie, że trafi mu się wąska cipa!

Odpisuję:
– Ciasna.

Nie muszę czekać długo na odpowiedź.

– Doskonała! Marzenie!

Zastanawiam się, jakie teraz perwersyjne żądanie otrzymam?
Może – udowodnienie tej ciasności… – włożenie dwu paluszków i zrobienie wtedy zdjęcia…
Aż ciarki przechodzą mnie na samą myśl, że wykonuję taką fotkę w kiblu.
A może jego rozpustna natura podpowie mu jeszcze bardziej perwersyjne rozwiązanie…? Co może rozkazać?

Na przykład, może zechcieć, żebym zrobiła sobie palcówkę… Symulowała ruchy frykcyjne??? I do tego – nakręciła filmik! Boże! Nie… Wyobrażam sobie, że nagrywam wówczas w toalecie również dźwięk.

Teraz dopiero przeszły mnie dreszcze! Fantazja podpowiada mi, że podczas kręcenia tej „produkcji” z kabiny obok – ktoś mnie podsłuchuje!

Na szczęście już żadnego smsa nie dostaję. Poza tym, w którym polecił mi czekać na przystanku autobusowym przy ryneczku i w którym pisze, jak bardzo nie może się doczekać… Nie oszczędzając mi pikantnych słów:

– Proszę przygotować swoją słodką, wypielęgnowaną i ciaśniutką myszkę na istną katorżniczą przeprawę…

No i znów przebiegają mnie ciarki pod wpływem tych słów. Przymykam oczy i wyobrażam sobie tę scenę, w której tak hucznie dostaję do wiwatu…

Do końca lekcji nie myślę już o niczym innym, jedynie o tym, że czeka mnie „ostre rżnięcie”. Ale, czy rzeczywiście on będzie ostry? Podobno krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Poza tym, przecież on ma już swoje lata. Może nie sprawdzi się jako mężczyzna? Może nie „stanie” na wysokości zadania?

Zastanawiam się – “Jak przygotować się psychicznie na przespanie się z zupełnie obcym mężczyzną. No właśnie? Czy być neutralną? Czy po prostu rozłożyć przed nim nogi i pozwolić, żeby sobie na mnie używał? Nie wyrażając żadnych uczuć, leżeć pod nim?”

A może – “Wprost przeciwnie, być pod nim głośną? Wzdychać i jęczeć, nawet udawać jak bardzo przeżywam to, że on mnie pieprzy? Wiadomo, że on wolałby to drugie, najchętniej pewnie połączone z moimi okrzykami zachwytu, typu: – Panie Antoni, ależ pan mnie ostro rżnie! Niedoczekanie! Nie dam mu tej satysfakcji…”

Nieustannie zerkam na zegarek. Ostatnia lekcja pędzi jak szalona, niby dopiero się zaczęła, a już bliżej do końca! Wciąż te same myśli kołaczą mi po głowie. “Gdzie będę musiała mu się oddać? Może wywiezie mnie do lasu i zaciągnie w krzaki, jak tirówkę?” Wyobrażam sobie, jak najpierw przed nim kucam, a potem, jak jedną ręką oparta o drzewo, drugą podciągam spódnicę wypinając się przed mym „amantem”. “Czy może wcale nie będzie dżentelmenem, ale okaże się brutalem? Takim, co to lubi porwać na dziewczynie ubranie? A może nawet przylać w tyłek?, Czy może być wulgarny? Jakimi epitetami mógłby obdarzyć mnie taki zboczuch? Suka? Dziwka? A może nawet – kurwa? Jak ja wtedy powinnam reagować?”

No i wreszcie, zastanawiam się – “Czy wystarczy mu, że raz mnie wyobraca? Czy będzie mnie trzymał na przykład całą noc i kilka razy będę musiała mieć go na sobie… i w sobie?”

A jaki okaże się podczas zbliżenia? Czy będzie wchodził we mnie delikatnie? Czy  wprost przeciwnie – bezpardonowo, drapieżnie… Jak ostro mnie zerżnie?

Na koniec lekcji czekam jak na ścięcie. Ten dzwonek zadzwonił za szybko! Wychodząc ze szkoły, nie zauważam ani uczniów, którzy mówią mi: „do widzenia”, ani kolegi – matematyka. Marek, który od dawna zalecał się do mnie, komentuje:

– Głowa w chmurach, chyba jesteś zakochana!

Jasne, kuźwa – myślę w duchu i zaraz sobie sama dodaję – zakochana… No tak… kochać… zaraz właśnie będę się, kuźwa, kochać!

Gdy stoję na tym cholernym przystanku, zdewastowanym przez wandali, minuty dłużą się jak cholera. To dlatego, że odnoszę wrażenie, że wszyscy dokoła patrzą tylko na mnie i wszyscy doskonale domyślają się, po co tu czekam. Wydaje mi się, że czytam w ich myślach. Czy ten łysy mężczyzna po pięćdziesiątce, w skórzanym kapeluszu i przydługim płaszczu, nie dedukuje: „Ta damulka, ani chybi czeka na jakiegoś absztyfikanta, żeby mu dać! No bo po co tak się ubrała?! Szeroka spódnica… pewnie da się wyryćkać gdzieś na tylnim siedzeniu!”

Natomiast ten mały szczyl, typowy nerd, w okularach wielkich jak latarnie, ani chybi, sprośnie fantazjuje: „Zaraz będzie klęczała, z żylastym fiutem w tych ładniutkich, dużych ustach pomalowanych czerwoną szminką… Trzymana pewnie mocno za te jej śliczne włosy, będzie ciągnęła druta aż miło!”

Płonę ze wstydu.

Wreszcie podjeżdża duży, wysłużony czarny opel. Zadrżałam, gdy zatrzymuje się przy mnie. Kierowcą okazuje się być Antoni, który wychodzi, uśmiecha się i uroczo zaprasza mnie do środka. Kulturalnie się wita, nawet całuje w rękę! Może wydaje mu się, że im bardziej jestem damą, tym większa chwała dla tego kto ją zdobędzie…?

Mimo kulturalnych manier, w jego wzroku wyczuwam coś niepokojącego, jakby drapieżnego. Jakby w duchu mówił sam do siebie: „Upalę ja tę sikorkę! Pociupciam sobie! I to porządnie!”

Wsiadam do środka. Wnętrze jest mocno zużyte i podniszczone, od razu po otwarciu drzwi odczuwam zapach dymu papierosowego.

– Dokąd jedziemy? – pytam, próbując ukryć drżenie głosu.

– Trochę za miastem jest przytulny motelik. Za bardzo znają panią w tym miasteczku, a mnie też w pewnych kręgach…

Siedzę jak na szpilkach, mimo, że zagaja coś o pogodzie.

– Przepraszam za moje smsy, chyba nadto obcesowe… ale pani daruje, nie mogłem się powstrzymać. – Uśmiechając się, kładzie dłoń na moim kolanie i delikatnie ściska.
W normalnej sytuacji natychmiast odepchnęłabym taką rękę… Ale to przecież nie jest normalna sytuacja, więc oczywiście pozwalam, by czynił, na co ma ochotę. To chwycenie mnie za kolano odczytuję jakby jako pokazanie, że jestem jego własnością…

– Pani zdjęcia naprawdę mnie rozpaliły… – szepcze, jednocześnie masując kolano.

Zupełnie nie mam pomysłu, co na to odpowiedzieć, więc milczę, obserwując, jak jego dłoń przesuwa się teraz na drugie kolano, wykorzystując fakt, że mam złączone nogi.

– Nawet nie wie pani, jak się cieszę, że się pani zgodziła… Jest pani najatrakcyjniejszą kobietą w tym naszym miasteczku… i najelegantszą cizią… – komplementuje mnie z lubością, nie zaprzestając gładzenia.

Zastanawiam się, co odpowiedzieć, wypada przecież podziękować za komplement, choć słowo „cizia” wydaje mi się jakieś dwuznaczne. Jednak wyduszam z siebie, bardzo cicho:

– Dziękuję…

Spuszczając wzrok obserwuję, jak jego ręka masuje teraz obydwa kolana jednocześnie.

– Pani Marto, przepraszam, że znowu pytam obcesowo, ale czy ma pani narzeczonego? – W tym samym czasie jego dłoń ścisnęła kolano znacznie mocniej.

Ciekawe, dlaczego chce to wiedzieć? Czy po prostu interesuje go, czy z kimś regularnie sypiam?  A może chce mieć uciechę z przyprawienia komuś rogów?

– Nie… nie mam żadnego narzeczonego… Dlaczego pan pyta?

Odnoszę wrażenie, że ta odpowiedź cieszy go. Uśmiecha się od ucha do ucha, a jego dłoń przesuwa się z kolana nieco wyżej, palce wnikają pod brzeg spódnicy.

Czuję się, jakby kolejna granica mojej intymności została przekroczona.

– A nie… nic, nic… Tak pytam. Gadają, że pani wybredna i żadnemu mężczyźnie nie pozwala zapukać do swojego serduszka…

„Zapukać”. myślę w duchu, ech… zgrabnie ujęte, chyba domyślam się jaki rodzaj „pukania” masz zboczuszku na myśli.

– Ach… – mówię – a czego to ludzie nie gadają… zwłaszcza o samotnej kobiecie.

Ręka kierownika wsunęła się wyżej pod spódnicę. Trochę pożałowałam ostatniego zdania, bo mogło zabrzmieć wieloznacznie.

– A to ma pani rację. Jedni ludzie gadają o pani tak, a inni inaczej…

Zadrżałam. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, dłoń Antoniego zacisnęła się na moim udzie. Po drugie, zaintrygowało mnie, cóż to za opinie, w dodatku rozbieżne, krążą na mój temat. Czyżby ktoś podważał moją reputację i rozsiewał jakieś plotki?

– A słyszałem, że ponoć nawet dyrektor liceum odgrażał się, że panią zaliczy… A zaliczył… czarną polewkę.

O matko, myślę w duchu, to i takie rzeczy ludzie wiedzą?! Czyli ten dupek przechwalał się, że mnie „zaliczy”? Jak dobrze, że się przeliczył! A przecież tak niewiele wtedy brakowało, żebym się z nim poszła do łóżka… Tak niewiele. Na tej wycieczce do Krakowa, gdyby się nie nachlał, pewnie bym się z nim przespała…

– Przepraszam, ale zadam kolejne obcesowe pytanie… pewnie potraktuje je pani jako nietaktowne… ale… w tej sytuacji jest zasadne… Rozumiem, że nie jest pani dziewicą?

Co za bęcwał! Jak można zadawać takie pytania! Aż przeszły mnie ciarki. Z drugiej strony, czuję dziwny rodzaj ekscytacji. A więc interesuje go to, czy zostałam rozcnotliwiona… może nawet podnieca? Ciekawe, co bardziej by go jarało? Czy to, gdybym miała jeszcze „cnotkę”? A on mógłby mnie jej pozbawić? Może nadarza się okazja by pobawić się z nim w kotka i myszkę.

– Zadaje pan krępujące pytania… – udaję bardziej skonsternowaną, niż jestem.

Moje zawstydzenie najwyraźniej go podnieca.

– Wiem, że naruszam pani intymność… ale, przecież już niedługo znajdziemy się właśnie w intymnej sytuacji… – Dla podkreślenia, gładzi mnie po udach.

Na jego twarzy gości nieukrywany, nieprzyzwoity wyraz.

– No tak… ma pan rację, do tego ma pan mnie w garści… – dodaję zbolałym tonem – a co, gdybym była dziewicą?

Wpatruję się w jego twarz, która nabiera teraz dziwnego wyrazu, jakby chciał mi obwieścić: „Maleńka, z dziką rozkoszą zerwę ci gwinta!” Naprawdę zaś mówi:
– Paniusiu… byłbym najszczęśliwszym z ludzi…

Palce jego dłoni, niczym szpony, zacisnęły się na udzie. Błysk w jego oku wydaje mi się szczególnie niepokojący… Żeby ostudzić jego zapały, dementuję:

– Muszę więc pana rozczarować… nie jestem dziewicą… Niestety nie zafunduję panu przyjemności pozbawienia mnie cnoty…

Nie da się opisać zawodu, jaki maluje się na jego twarzy.

– Tak myślałem, a jednak wielka szkoda, że nie dane mi będzie… jak mówi młodzież… „zdjąć simloka”… Zdeflorować taką damulkę… ależ to byłoby marzenie!

W tym momencie, jakby chciał ukoić swój żal, pakuje dłoń jeszcze wyżej pod spódnicę i dosięga koronki manszet.

– Uwielbiam damule, które noszą pończochy…

Krępuje mnie to buszowanie jego łapy pod kiecką. Zastanawiam się, jak  reagować. Głupia jestem.  Przecież nie pozostaje mi nic innego, niż pozwalać się obmacywać…

Ściska udo i wpycha rękę coraz głębiej pod spódnicę. Mam wrażenie, że kierowcy jadący z naprzeciwka, doskonale to widzą. Choć przecież to niemożliwe. Jednak i tak peszę się i czerwię. A on, jakby czytał w moich myślach.

– Wie pani co? Jak patrzę na mijających nas tirowców, zdaje mi się, że muszą mi cholernie zazdrościć takiej dżagi…

Patrzę na Antoniego, rzeczywiście rozpiera go duma.

– I wie pani co? Oni chyba widzą, że prowadzę auto jedną ręką.

Uśmiechał się podstępnie, masując jednocześnie udo – wsuwająć się już poza koronkę pończochy i macając nagie ciało…

Oczywiście nie odpowiadam na to prowokacyjne pytanie. Co zresztą miałabym rzec? „Tak, oni domyślają się, że trzymasz łapę pod moją kiecką?!”

Surowy zdaje sobie sprawę, jak bardzo czuję się upokorzona, bo klepie mnie po udzie, jakby „zaklepując” swoją własność. Tym silniej odczuwam podporządkowanie temu mężczyźnie.

– Wie pani co? Na swój sposób podnieciła mnie pani wyznaniem o stracie cnoty… Jakoś strasznie mnie intryguje, któż dostąpił tego niewątpliwego honoru?

Nie pozostawia mi wątpliwości, że to go intryguje – napastliwa ręka, harcująca pod spódnicą, już niemal ociera się o majtki. Krępuje mnie to pytanie, krępuje jak cholera, ale też cholernie podnieca… Onieśmielam się, a z drugiej strony chcę, pragnę prowokować go moimi wyznaniami.

– No wie pan… takie intymne pytania… Jak można pytać kobietę o takie sekrety… Chyba chce mnie pan zawstydzić…

Czuję, że chcę, by naciskał, żeby demonstrował mi swoją władzę nade mną.

– Wie pani, że… mogę!

Jego dłoń była już blisko mego łona.

– No… tak… zdaję sobie sprawę, że jestem w pańskiej władzy…

Takiej odpowiedzi oczekiwał. Dociskał mnie stanowczo.

– Zatem?

Chwilę milczę. Jakbym zbierała odwagę.

– Cóż… zatem niech będzie… – Rumienię się, a on trze dłonią oba moje uda. – Wianka pozbawił mnie… taki chłopak… Tomasz… jak niewierny Tomasz.., w akademiku…

- Niewierny???

– No tak… Okazało się… taki swego rodzaju kolekcjoner cnót studentek…

– Jak ja mu zazdroszczę! Ech! Miał farta zafajdaniec!

Łapa Antoniego już dotyka materiału moich majtek.

– Rozpaliłaś moją ciekawość. – Niezauważalnie przeszedł na “ty”. – Gdzie to się stało?

Co za słowa! – myślę sobie – ależ delektuje się tym stary urzędas!

Przymykam powieki, przed oczami staje mi tamta scena. Tylnie siedzenie starego rzęcha, poplamiona i wytarta tapicerka, w samochodzie śmierdziało olejem silnikowym, choć nieskutecznie tłumi to zapach zielonego jabłuszka. Leżałam na plecach, a ta kreatura na mnie. Zadarł mi spódnicę (doskonale pamiętam tę chabrową kieckę, w której chodziłam na wykłady). Mówiłam, że jeszcze nie czas… że musi jeszcze poczekać… Ale nie czekał. Sięgnął do moich majtek. A ja, krępująca się jak diabli, obiecywałam mu, że będzie mnie miał, ale jeszcze nie teraz. Silnym szarpnięciem ściągnął koronkowe figi. Wszedł we mnie i poczułam ból. Pamiętam jak dziś głośną pracę wysłużonych resorów. A Tomasz poruszał się we mnie tak mocno, dziko, jakby chciał mnie rozwiercać…

– Ejże! Paniusiu, coś się tak zamyśliła? – Ignacy przywraca mnie do rzeczywistości. – Nie mogę się doczekać… W jakim to miejscu była przebijana tak bezcenna błonka?!

Wyznaję mu zawstydzona, w jakże prozaicznym miejscu straciłam cnotę. I natychmiast uświadamiam sobie, że przecież teraz też jesteśmy w aucie.

Urzędnik rozochoca się moim wyznaniem, po twarzy widać, jaki jest napalony. Jeszcze silniejszy wyraz daje temu, przez koronkę majtek macając moje łono.

– Ach… – wzdycham. I próbuję odepchnąć jego rękę.

Tymczasem on, sapiąc, cedzi:

– Marto! Nie chcę czekać do tego cholernego motelu! Chcę cię mieć,  jak tamten pieprzony gnojek, na tylnim siedzeniu!

W sukurs przychodzi mu ukształtowanie terenu. Właśnie mijamy wzgórki porośnięte lasem, dość gęstym, liściastym. Jak na złość trafia się też leśny parking, na który urzędnik skręca bez chwili zastanowienia.

Roztrzęsiony otwiera mi drzwi i wysadza z samochodu. Tłumaczę mu, że to dla mnie duże zaskoczenie, że nie jestem przygotowana… nastawiona psychicznie, że to ma się odbyć teraz… Ale on nie słucha.

– Bardzo pana proszę… Poczekajmy do tego motelu… Ja… jestem nieprzygotowana… Słowa dotrzymam… pójdę z panem … ale potrzebuję się nastawić… no i tu takie warunki…

Nie przekonałam go jednak.

– A tamtemu chłoptasiowi, to co? Dałaś bez szemrania! Może nawet na masce cię ładował?!

– Nie… nie… proszę…

– Jako studentka z cnotką popuściła szpary w samochodzie, a jako doświadczona kobita boi się rozłożyć nóg!

Czuję, że za bardzo jest rozogniony, a ja za słaba by go powstrzymać. Popychana ląduję na tylniej kanapie na plecach.

Truchleję, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Proszę go:

– Panie Antoni, proszę, jeszcze nie teraz… nie nastawiłam się na to…

Żadne argumenty by go nie przekonały. Działa jak w amoku. Niemal siłą wyciąga mnie z auta i natychmiast wpycha na tylnie siedzenie. Upadam na plecy.

– Nie… nie… – krzyczę, ale i tak rozochocony kierownik gramoli się na mnie. Sapie, przeszkadza mu w tym niemały brzuch. Nieustannie protestuję.

– Panie kierowniku… proszę… nie tutaj… nie… nie rozkręciłam się jeszcze… nie przygotowałam…
Jeszcze głośniej sapie, sadowiąc się na mnie. Czuję na sobie jego ciężar. Czuję, jak uchwyt do pasa bezpieczeństwa wpija mi się w plecy.

– Proszę… nie… – biadolę, próbując go odpychać – przecież i tak będzie pan mnie miał…
Tymczasem jego łapa już zadziera spódnicę.

– Paniusiu… ale ja nie potrzebuję twojego nastawienia. Potrzebuję tylko tego, co masz pod kiecką!

Obserwuję, jak w jednej chwili pryskają jego udawane maniery niby-dżentelmena.

– Nie… nie… – nie przestaję protestować.

Ku swemu zaskoczeniu, odkrywam, że zarówno jego natarczywość, jak i moje opieranie się, niezwykle mnie podniecają… Tymczasem jego nachalna dłoń już chwyta delikatny materiał majtek i zsuwa je na bok.

„A więc zaraz… teraz się to stanie. Ten cham wyciągnie na wierzch kutasa i wejdzie we mnie bez zbędnych manier… Posiądzie mnie na leśnym parkingu… czyli miejscu, gdzie tacy jak on zwykle chędożą tirówki… rumuńskie dziwki… A więc do takiej roli zostałam sprowadzona…”

Już sięga do rozporka. Tym samym traci równowagę i całym cielskiem opiera się na mnie.

„Boże! Jaki on ciężki! Zaraz wyzionę ducha!”

Naprawdę, z trudem mogę oddychać.

Tymczasem Antoni, jakby dla dodania sobie animuszu, leżąc na mnie, jeszcze chwyta mnie za biust! Maca go przez materiał bluzki i stanika.

– Cudo! – sapie – Cyce jak marzenie!

Ściska tę pierś, potem drugą. Ściska? Raczej – gniecie! Jakby dłonią urabiał glinę.

– Panie Antoni… jest pan zbyt brutalny… – szepczę, lecz ku swemu zaskoczeniu orientuję się, że i ta brutalność mnie niezwykle rozpala. Dlatego obawiam się, że mój ton głosu zbyt słabo wyraża dezaprobatę, a może wręcz przeciwnie… uznanie…

Chyba istotnie tak to odbiera! Nie dość, że zaciska dłoń bardziej, to dodaje:

– No jak już trafiły mi się takie bimbały, to muszę się nimi nacieszyć!

Natychmiast sięga znów do rozporka. Z jednej strony jestem przerażona, z drugiej, z ciekawością zerkam – co za oręż skrywają jego spodnie.

Oczywiście nadal z upodobaniem cicho protestuję:

– Nie… nie… panie Antoni… nie… niech pan tego nie robi…

Nie zważając na te lamenty, urzędnik wysupłuje z rozporka męskość i dzierży ją w dłoni, niczym berło, zdając się grozić: „Patrz ciziu, co to za monstrum! Szykuj się na prawdziwą katorgę!”

Istotnie. Jest wielka. Wręcz monstrualna. Równocześnie ogarniają mnie dwa uczucia. Jedno, to przerażenie rozmiarami pytona… Z drugiej strony… ten kaliber intryguje i… podnieca. Kierownik, dumny ze swych gabarytów, dzierży go niczym miecz, zdaje się, że jest żądny pochwał:

– Widzisz paniusiu, mojego zwierza?

Znajduję coś ekscytującego w możliwości połechtania jego próżności.

– O mój Boże!  Jaki wielki! Proszę… nie…

Wiem, że taka moja reakcja jedynie dodaje mu wigoru. Antoni uśmiecha się, słysząc te słowa, chyba czuje się, jakby miał znowu dwadzieścia lat, patrzy z pożądaniem, aż ślina kapie mu z ust, Widzę, że łaknie teraz jedynie jednego, wpakować tę bestię w ciasną dziurkę. Wbić się w nią aż do końca. A ja nie mam najmniejszych nawet szans mu w tym przeszkodzić. Ba! Błysk w jego oku dowodzi, że z furią pokona każdą przeszkodę. Cóż… rozumiem, że mogę opierać się jedynie „pro forma”…

– Ach… panie Antoni… nie… proszę…

Chyba już oboje sobie zdajemy sprawę, że moje nieśmiałe protesty podniecają nas oboje.

Urzędnik walczy z moim oporem, atakuje, jednak ja nie poddaję się, zaciskam uda. Czysto symbolicznym gestem próbuję osłaniać się spódnicą. Widać już pot na skroni kierownika, ogarnia go zniecierpliwienie. Nerwowo szarpie moją kieckę do góry.

– No paniusiu! Nie taka była umowa! Przecież obiecałaś! Obiecałaś, że mi dasz!

Próbuje siłą rozewrzeć moje uda, a ja zaciskam je, jak dziewica.

– Nie drocz się ze mną. Rozkładaj nogi!

– Panie kierowniku… nie… nie teraz.

Wydaje mi się, że Antoni, mimo że zniecierpliwiony, w gruncie rzeczy rad jest temu, że się opieram… że może poczuć się, jak zdobywca. A zwłaszcza, czuć swoją przewagę.

– Martusiu… przestań się opierać… widzisz, że nic ci to nie da…

Pod naporem jego siły, okazuje się, że jestem zbyt słabą kobietką, by go powstrzymać. Udaje mu się poluzować moje uda, natychmiast miedzy nimi ląduje jego kolano – nie odpuści zdobytego terenu!

Myślę – „zaraz dopnie swego… opór rzeczywiście nie ma sensu”.

Jeszcze tylko ostatnie protesty.

– Panie Antoni… może jednak nie tutaj…

Ale pod wpływem jego natarczywości i beznadziei sytuacji, ulegam i rozchylam uda.

Urzędas natychmiast ląduje między nimi. Jest wniebowzięty, szczerzy zęby, jakby wygrał milion w totolotka.

– Nareszcie mam cię! Szykuj się na przyjęcie mojego zwierza!

Początkowo patrzę mu prosto w oczy, ale gdy przyłożył łeb swego węża do mojej szparki, odchylam głowę, żeby nie widzieć jego miny.

Czuje, jak główka napiera. Lecz nie może wejść.

Stary trochę zdenerwowany, postanawia pomóc sobie palcem.

– Jak się popieści, to się pomieści! – sapie, wpychając we mnie środkowy palec.

– Aaach! – jęknęłam, gdyż zrobił to dość niedelikatnie.

Palec toruje Antoniemu drogę, w ślad za nim, napiera swą męskością, by wreszcie wedrzeć się do środka.

Gdy już wydaje się, że to ten moment, kiedy urzędas wejdzie we mnie i posiądzie mnie w swoim starym aucie, na tym zaśmieconym leśnym parkingu, nagle wdziera się jakiś hałas. To na dużej prędkości wjeżdża auto z muzyką ustawioną na full, zatrzymuje się  blisko nas…

Antoni, jak niepyszny, klnąc pod nosem, złazi ze mnie. Ja sama, rozdygotana zarówno tym, co się wcześniej wydarzyło, jak i niepożądanymi gośćmi, w panice myślę – „Boże! Jacyś ludzie zobaczyli mnie, z podciągniętą spódnicą i rozłożonymi nogami, pod starym grubasem! Co za wstyd! Co sobie mogą o mnie pomyśleć!? Żeby tylko nie okazali się to jacyś znajomi… przecież niezbyt daleko odjechaliśmy za miasto…”

Najchętniej nie pokazywałabym twarzy nieoczekiwanym przybyszom, jednak kierownik wstaje i w pośpiechu zapina rozporek. Postanawiam szybko czmychnąć z tylniego na przednie siedzenie. Jednak tuż po wyjściu, gdy poprawiam spódnicę, dostrzegam twarze pasażerów sąsiedniego auta.

Zmroziło mnie! To moi uczniowie z maturalnej klasy!

„Boże! Przecież widzieli mnie! Widzieli dokładnie! Co sobie pomyśleli?! No ale co mieliby sobie innego pomyśleć, widząc na tylnim siedzeniu auta kobietę z zadartą kiecką, w pończochach, w takim miejscu, z takim typkiem! Jezu! Co za wstyd! Taka wieść gruchnie po szkole jak lawina! Koniec z moją nieskazitelną reputacją… A podobno mam… miałam… opinię cnotki-niewydymki”.

Antoni za kierownicą wygląda na roztrzęsionego. Przez kilka minut nie odzywamy się do siebie.

Wreszcie zagaja.

– Te chłystki z samochodu na parkingu wyglądali mi na jakieś technikum. Mogą kojarzyć panią ze szkoły?

No i co mam mu powiedzieć? Rzucam zdawkowo.

– Mogą.

– Uuuu! Czyli pewnie panią znają! Pani uczniowie?! Niemożliwe!

Czuję jakąś dziwną potrzebę ujawnienia swego powodu zawstydzenia, jakbym chciała, żeby mógł to wykorzystać.

– Zgadł pan. To są moi uczniowie… Widzi pan, na co zostałam narażona?

Urzędas uśmiecha się na poły chytrze, na poły lubieżnie. Zaczęło go to podniecać?

– Uuuu! To teraz powstaną legendy na temat pani historyczki i jej prowadzenia się – zarechotał. – Chłopaczki zrobią pani reklamę! Ha ha ha!

– No wie pan… – rzucam oschle, jednocześnie odpychając rękę, która ląduje na moim kolanie.

Antoni zaś niezrażony moją postawą, ciągnie wątek.

– A to chłoptasie będą mieli zagwozdkę! Się będą biedzić: jak to się stało, że ich najporządniejsza pani profesor wylądowała w miejscu dla tirówek… i to pod takim starym i niewyględnym ramolem? Może pomyślą, że ich nauczycielka puszcza się dla kasy?

Słowa urzędnika kłują mnie jak szpile. „Tirówki… puszcza się… dla kasy…” – ładnie mnie to określa. Z drugiej strony – myślę sobie – a czy to nie jest prawda? „Może się nie puszczam? Nie robię tego wszystkiego dla kasy? Do tego ten parking tirówek – czyż nie znalazłam się tam rozłożona na tylnim siedzeniu? Pierwszorzędna postawa nieposzlakowanej pani pedagog. Godny podziwu wzór do naśladowania, kurwa jego mać!”

Kierownik nakręca się, znów łapie moje kolano, wyobrażenie uczniów rozprawiających o reputacji ich nauczycielki najwyraźniej go pobudza.

– Martusiu, nie broń mi się! Przecie na coś umawialiśmy się!

Po czym jego dłoń wjeżdża pod spódnicę i poczyna macać uda. Tym razem bardziej nachalnie.

Nie bronię się. Choć teraz zdaje mi się, że wszyscy kierowcy, jadący z naprzeciwka, doskonale widzą to, co robi mi Antoni.

– Ależ ty masz zgrabniusie te nózie! Martusiu! Muszę się tobą nacieszyć!

Gładzi moje uda, masuje.

– No i te pończoszki! Marzenie! Ależ mają śliczne koronki!

– Panie kierowniku… proszę się skupić na drodze. Nie czuję się zbyt bezpiecznie…

Urzędnik śmieje się na głos.

– Lubię jak kobietka nie czuje się zbyt bezpiecznie!

Po czym przenosi prawą dłoń na mój biust.

– Sprawdzam, czy pas bezpieczeństwa dobrze leży. Ha ha ha!

Teraz moje wrażenie, że kierowcy z naprzeciwka widzą, co stary mi wyprawia, przeradza się w pewność. Czuję co najmniej konsternację, gdy spora łapa suwa się po moich piersiach.

– Oj, masz ty Martusiu czym oddychać! Biust wprost idealny na hiszpana!

Zawstydzają mnie te słowa. Nie wiem, jak reagować. Odpychać tę rękę?

– Ależ panie kierowniku… – staram się nadać bardziej oficjalny ton, jednocześnie odwodząc jego dłoń z moich cycków – proszę przestać… ludzie patrzą…

– Ha ha ha! A to mi pewno zazdroszczą! – I znów ścisnął pierś.

Tak mnie to wszystko peszy, ale jednocześnie dostrzegam, że wywołuje też we mnie specyficzny rodzaj podniecenia… Nie odpycham teraz jego ręki.

– Martusiu! Ależ mnie tym rozrajcowałaś! Nie wytrzymam! Musisz mi ulżyć! Zjadę tu na pobocze. Za tymi drzewami nie będzie nas widać.

– Nie! Panie Antoni! Co pan znowu zamierza!?

Widzę, że z pożądania aż go skręca. Żąda, żebym „zrobiła mu dobrze” ręką… Wzdrygam się, ale wiem, że opór nie ma sensu. Posłusznie sięgam do jego rozporka, delikatnie rozpinam go.

Zaparkowaliśmy co prawda za jakimiś brzozami, ale mam nieodparte wrażenie, że wszyscy widzą, jak wysupłuję ze spodni naprężonego olbrzyma…

– O tak! Ściśnij go! Chcę poczuć twoją delikatną rączkę na mojej kutandze!

– Panie kierowniku… ale ja nie mam w tym doświadczenia…

– Oooo…  dobrze… Nieee maaasz?

Okłamałam go celowo, żeby zrobić wrażenie bardzo porządnej belferki. Jednocześnie przypominam sobie, jak to samo robiłam Michałowi… gdy zaczęłam z nim chodzić, a jeszcze nie zgodziłam się pójść z nim do łóżka. Raz zrobiłam mu dobrze w restauracji, w toalecie… Pamiętam doskonale. Zatrzasnęły się wtedy drzwi. Jak je otworzono, cała restauracja biła nam brawo.

Masuję kuśkę urzędnika powoli, ruchami góra-dół. Stary przymyka oczy, wygląda na szczęśliwca.

Oglądam jego instrument z bliska. Iście, potwór! „Czy on aby na pewno się we mnie zmieści? Moja pochwa jest ciasna… A jeśli już wtranżoli się? Jak to odczuję? Da mi niezły wycisk! A raczej… wcisk…”

Oczywiście nie ma szans, żebym objęła go w obwodzie palcami. Ale ściskam, jakbym próbowała to zrobić.

– Taaak… aaach… – sapie rozanielony kierownik – ściskaj go… trzymaj dziarsko!

Więc dzierżę mocno. Suwam dłonią od nasady, do grzybka. Czuję pod palcami, jak staje się jeszcze twardszy.

– Trzep go! Trzep kapucyna, jak na to zasługuje! – pan Antoś ponagla mnie do większego zaangażowania.

Więc przyspieszam ruchy. Góra, dół! Góra, dół! „A może, jak mu tak strzepię, to spowoduję wytrysk? A wtedy przejdzie mu ochota na amory?”

Wkładam w to całą siebie, zasuwam na najwyższych obrotach. Góra, dół! Góra, dół!

– Aaaa… aaaaaaa! – stęka.

„A więc dopięłam swego? Koniec amorów?!”

Spodziewam się, że zaraz na moją rękę chlupnie porcja białej substancji.

Jednak płonne okazują się me nadzieje. Urzędnik nie tylko nie kończy, lecz domaga się jeszcze więcej!

Chce, bym wzięła mu do ust! Żąda tego, wyraźnie cedząc każde słowo:

– Weź go do buzi.

Co za lubieżnik! Ale czy pozostało mi coś innego, niż uleganie jego woli. Oczywiście, że nie. Przecież moją mamę może spotkać kara, która mogłaby ją zabić!

A więc zaraz w moich tak ślicznie pomalowanych ustach znajdzie się to… fajfus starego, obmierzłego urzędasa!

Pochylam nad nim głowę, chwytając się jedną ręką kierownicy. Robię to o tyle nieumiejętnie, że klakson zaczyna trąbić. Przeraźliwie głośno trąbić! Jakby miał zwrócić wszystkim uwagę na nas, jakby miał obwieścić światu:

– Patrzcie! Patrzcie wszyscy! Jak pani nauczycielka, wzór cnót, właśnie będzie połykać wielką pytę starego pryka! Będzie mu ciągnąć druta!

Ogarnia mnie potężne poczucie wstydu. Lecz nie wycofuję się. Moja głowa zmierza w wytyczonym uprzednio kierunku. Poczucie zażenowania miesza się z… podnieceniem. Wcześniej obawiałam się, że poczuję obrzydzenie, a tu, o dziwo, czuję wręcz pożądanie, by mieć w buzi jego twardy człon. Antoni, jakby nie mógł się tego doczekać. Władczo chwyta mnie za głowę i mocno przyciąga do swego krocza, tak, że mokrą główką dotyka mi policzka.

– Zrób mi loda – wypowiada to tak pewnym siebie tonem, że wydaje się, iż jakikolwiek sprzeciw jest z góry bezzasadny – porządnego loda.

– Ale ja nigdy tego nie robiłam… – okłamuję go. Oczywiście, że nie raz obciągałam. Raz nawet robiłam dobrze ustami znacznie starszemu facetowi i to właśnie w aucie… wielkiej, obszernej limuzynie. Ależ był wniebowzięty. Krzyknął. Zachlapał mi wtedy twarz i włosy, bardzo, bardzo obficie. Pamiętam doskonale, jak zawstydzona, z rozmazanym makijażem, wracałam późnym wieczorem do domu.

Najbardziej jednak zapamiętałam, gdy ssałam pałkę pewnemu studentowi… Maksowi. Znacznie młodszemu ode mnie. Nie chciałam mu pozwolić na więcej, więc musiał się zadowolić laską. Prawdopodobnie była to jego pierwsza laska w życiu, bo… odleciał. Ależ odleciał! Pamiętam, że działo się to w Parku Saskim w Lublinie, na ławeczce ukrytej za krzakami i jak poplamił mi nowiuśką, czarną spódnicę…

Pan kierownik najwyraźniej nie zamierza ze mną dyskutować. Moją głowę przesuwa tak, że główka jego penisa ląduje na moich wargach.

– Bierz go, laluniu! – znów cedzi słowa. Już jestem nastawiona na to, by go zaspokoić… by mu zrobić dobrze, tak, by właściwie rozegrał sprawę mamy…

Dlatego odruchowo całuję jego czubek, jakby tym gestem chcąc wyrazić spolegliwość, gotowość do spełnienia oczekiwań.

Westchnięcie Antoniego sygnalizuje mi, że nawet ten drobny gest działa na niego pobudzająco. Po tym specjalnym pocałunku dotykam czub językiem. Właściwie go muskam, a nie dotykam. Niezwykle delikatnie, samym koniuszkiem języka. Wreszcie, bardzo subtelnie liżę tę głowicę berła, nasłuchując coraz głośniejszych westchnień urzędnika. Unoszę wzrok, by patrzeć mu prosto w oczy, gdy jednocześnie, kolistymi ruchami, omiatam łeb jego węża. Widzę szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny.

„A więc już mu jest dobrze! Niech widzi, że staram się dla niego, choć zapewne już domyśla się, że go oszukałam, iż to nie pierwsza pała, którą liżę…”

Wreszcie już nie czubkiem, a całym językiem wodzę po żołędzi Antoniego. Ślizgam się po nim coraz namiętniej, aż pan kierownik zaciska zęby.

– Ej, ty moja damulko! Fachowo sobie poczynasz! W życiu nie uwierzę, że po raz pierwszy liżesz fajfusa!

Cóż mi pozostaje innego, niż udać zawstydzenie. Jednak sama nie wiem dlaczego, z równą przyjemnością, jaką wprzódy zgrywałam przed nim cnotkę, teraz zajmuję się jego kutasem jak rasowa dziwka.

Nie odpowiadając na pytanie, przeciągam językiem po całej długości masztu, od dołu do góry. Urzędas najwyraźniej delektuje się nie tylko tym, co mu robię, ale także świadomością, że ma mnie w garści, że może pytać mnie, o cokolwiek chce, a ja przecież muszę być pokorną…

– Paniusiu, przyznaj się, ilu facetom robiłaś dobrze ustami?!

Gdy chwilę milczę, ponawia pytanie.

– No?! Ciekawym! Ilu ciągnęłaś druta?!

– Ależ… – zmitygowana ponownie kłamię – tylko jednemu…

– Kto to był?! Na Boga! Ależ mu zazdroszczę! Tylko tego jednego, że jako pierwszy wsadził freda do tych piękniutkich usteczek!

Czuję, jak podnieca mnie to jego dopytywanie, to jego podniecanie się moimi ustami…

Znów nie odpowiadam. Za to ujmuję jego żołądź delikatnie wargami.

– Oooch… – wzdycha. – Mów… mów, kto wjechał pierwszy w twój dzióbek?

Badam ustami jego berło, połykam je już głębiej, lecz słysząc pytanie – wypuszczam.

Chwilę jeszcze celowo milczę, by silniej zaintrygować, wreszcie wyjawiam.

– Ach… taki tam facet…  Dłużej z nim chodziłam… Tadeusz…

– Ech! Tadzio chyba nie wie, co stracił! A teraz… bierz go mocniej!

Posłusznie biorę go do buzi, połykając znacznie głębiej. Bardzo uważam, by nie potraktować męskości zębami. Gdy zanurzam penisa do połowy, zaczynam znów drażnić jego czubek koniuszkiem języka.

Antoni szaleje z radości.

– O tak! O taaaak!

Jednocześnie zaciskam dłoń na trzonie i poruszam nią. Zaczynam ssać żołądź. Urzędnik jest w siódmym niebie.

– Ja zwariuję! – krzyczy – jesteś w tym cholernie dobra! Jak zawodowa, rasowa dziwka!

Nie wiem, jak potraktować taki komplement. Porównanie do dziwki, to wszak nie zaszczyt, z drugiej strony, cholernie podnieca. Bez słów robię więc swoje. Biorę go głębiej do ust, zaciskam wargi i poruszam miarowo. Moja głowa pracuje: góra, dół. Kierownik sapie głośno.

– Ja pierdolę! Aaach! Tak cię chciałem! Od kiedy weszłaś do mojego gabinetu! Ale tego to się po tobie nie spodziewałem! Umiesz dogodzić chłopu!

Ta pochwała wywołuje miłe odczucia. Ponadto chcę, by się poczuł dobrze, przecież jedynie to jest gwarancją, że odczepi się od mojej mamy… Zaniecha bezlitosnych procedur. Dlatego dłoń zaczyna pieścić jądra starego… Jest wniebowzięty.

– O żesz kurwa! Kurwaaaa!

Wtedy próbuję lizać językiem i ssać jednocześnie… Nie jest to łatwe, oj nie jest, ale… nauczyłam się tego, gdy spotykałam się z pewnym wymagającym panem prezesem… Każda randka… każde spotkanie w jego biurze zaczynało się od namiętnego loda. Pamiętam, jak czasami musiałam klęczeć pod biurkiem… A ten drań wymagał mojego olbrzymiego zaangażowania. Dlatego teraz, chyba całkiem nie zgorzej, mi się to udaje. Najwyraźniej tak, bo Antoni wariuje.

– Aaaa! Aaaa… Nigdy nie miałem tak… opierdalanego kutasa! Nawet żadna jebana kurew mi nie robiła tak dobrze! Aaa!

Moja głowa pracuje: góra, dół. Góra, dół! Coraz szybciej.

Przeczuwam, że zaraz się spuści. Ale co tam. Chcę, by był maksymalnie zadowolony. Bardziej już się nie da podnosić tempa. Mimo pracy głową staram się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Niech widzi moje oczy. Pewnie dostrzega w nich oddanie? Pan kierownik sapie… nie, dyszy! Wreszcie wyczuwam jego punkt kulminacyjny. Spełnienie. Antoni krzyczy:

– Aaaaaa!

Potężna lawa wlewa mi się do ust. Domyślam się, czego może ode mnie oczekiwać. Połykam jego nasienie. Ssąc, przyjmuję wszystko. Na koniec, nawet wtedy nie tracąc kontaktu wzrokowego, językiem zlizuję resztki spermy z męskości, szczególnie dokładnie omiatając żołądź.

Antoni długo nie może ochłonąć. Najpierw sapie, potem jeszcze jakiś czas ciężko oddycha.

– Jak dobrze, że cię dorwałem w swoje łapska! Jak dobrze, że się zgodziłaś mi dawać… Jak dobrze, że potrafisz obciągać tak mistrzowsko, jak zawodowa kurwa!

A ja biedna milczę. Bo co mogłabym powiedzieć? Ale nadal patrzę mu prosto w oczy.

A czy moje oczy zdradzają, co czuję i myślę? O nie! Tak nie może być! Miałby wiedzieć, że ta przedziwna i upokarzająca sytuacja podnieca mnie?!

Że podnieca, jak cholera…

Wreszcie zajeżdżamy do tego cholernego motelu. Typowy przybytek dla kierowców tirów, nieopodal stoją wielkie ciężarówki. Dwupiętrowy, szary budynek, ewidentnie z czasów późnego PRL-u wita prostą fasadą z płyt betonowych i małymi oknami.

Gdy wchodzimy do środka, motel nadal epatuje atmosferą z czasów komunistycznych. Stare wykładziny, niegdyś świetne, na  podłogach, ściany obite boazerią z wąskich listewek.

Gdy wchodzimy głębiej, natychmiast czuję na sobie wzrok wszystkich mężczyzn. Zwłaszcza, że Antoni daje powód ku temu – lokuje rękę na moim tyłku. Zawstydzona, odtrącam ją, ale gdy podchodzimy do recepcji – stary, siwiutki portier łypie na mnie okiem i porozumiewawczo mruga do urzędnika, jakby zdając się mówić – “Niezłą cizię sobie pan przywiózł! Zapowiada się gorąca noc!”

Uśmiechając się – staruszek przelizuje wargi… tym razem jakby pokazując mi, gdzie najchętniej pooperowałby tym jęzorem. Jestem skonsternowana, zawstydzona. W dodatku kierownik znowu kładzie mi dłoń na pośladkach. Nie mam wątpliwości, że widzą to kierowcy tirów biesiadujący z piwem przy stolikach. Żeby nie robić kolejnej sceny z odpychaniem ręki, sama odsuwam się nieco. Antoni, z triumfującą miną, głową pokazuje na mnie staremu, jakby się chwalił – widzisz, jaką sztukę upolowałem?! I rzeczywiście nachyla się do jego ucha i szepcze: – Zdrowa dupa! Co nie?

Obserwuję, jak portier, szczerząc zęby, wznosi kciuk do góry i podaje klucz do pokoju. Myślę sobie, że to klucz, który symbolicznie pieczętuje mój los…

– Sam bym ją chętnie przedupcył! – odpowiada szeptem, a głośno: – Ten sam numer co zawsze! – Na wpół kpiąco uśmiecha się staruszek.

O Boże! – Myślę. – A więc niejedną nieszczęsną kobietkę ten drań już tu zwabił, niejedna musiała właśnie w tym motelu dać mu tyłka. Tak samo, jak teraz ja… Pewnie dokładnie na tym samym łóżku, na którym już niejedną wyobracał.
O tym samym pomyślał najwidoczniej portier, bo rzucił:

– Miłego wieczora! I… nocy! Życzę panu. I… pani!

No tak – myślę – na pewno będzie miła… Dobrze, że choć ty staruszku, mnie, jak to raczysz nazywać, nie “przedupcysz”.

Wyobrażałam już sobie, jak będę szła na górę po schodach, prowadzona przez urzędnika, klepiącego mnie w zadek, na oczach tych kierowców, jak prostytutka wybrana przez klienta w domu uciechy. Kto wie, czy nie odprowadzą mnie jakieś gwizdy podchmielonych kierowców?

A jednak nie idziemy na górę. Antoni decyduje się zaprosić mnie na obiad. Proponuje kaczkę, gdyż jak twierdzi – serwują tu całkiem niezłą, w duszonych buraczkach. Domawia butelkę wódki… Wyborowej. A więc już staje się jasne, że nie przywiózł mnie na godzinę – czy dwie, byle tylko mnie “wydupczyć”, ale, że chce korzystać ze swego łupu całą noc…

Ledwie na stole ląduje wódka, przysiada się wielki i gruby tirowiec.

– Benek jestem. – Przedstawia się. Widać, że zapewne od dawna pozostaje w zażyłych stosunkach z Antonim, bo klepie go po plecach.

– Marta. – Podaję rękę, którą ten cmoka, a gdy chcę ją zabrać, przytrzymuje i cmoka jeszcze dwa razy.

– A pani, kim jest dla Antoniego? – Świdruje mnie oczkami.

No i co ja mam odpowiedzieć? No przecież nie, że narzeczoną! A jak powiem, że prawie się nie znamy – to na kogo wyjdę, skoro przyjeżdżam z tym kimś do motelu?! Nie muszę sobie odpowiadać, że wyszłabym na cichodajkę… Wiję się przy odpowiedzi. Jakich tu słów użyć – “sympatia”? Głupie! “Dziewczyna”? Bez sensu. W takiej sytuacji – myślę wkurzona na samą siebie – adekwatne jest chyba tylko pojęcie – “fuck girlfriend”!

Wtedy następuje chwila przebłysku. Przecież takie to proste.

– Znajoma. – Uśmiecham się.

– Zarezerwowaliście państwo już nocleg, widziałem… – zagaja.

A to drań, zacznie drążyć temat. Możliwe, że zaobserwował również, że wzięliśmy jeden klucz, a nie dwa.

– No, tu mają wygodne pokoiki – ciągnie tirowiec – tylko wyrka cholernie skrzypią! Ha ha! – Gapi się prosto na mnie. Gnojek! Jakby już słyszał przez ścianę, jak pode mną skrzypi łóżko!

– No i ścianki działowe są cieniutkie! – jakby czytał w moich myślach – jak jakaś pani jest głośniejsza, to też ją dobrze słychać. Oj, dobrze! Ha ha!

Pewnie łachmyto właśnie zastanawiasz się, czy ja też jestem “głośniejsza”? Pewnie już wyobrażasz sobie, jak słyszysz wydawane przeze mnie jęki! Boże! Przecież to jest moja przypadłość. Przecież zazwyczaj jestem zbyt głośna. Dobrze pamiętam ten mały hotelik we Wrocławiu… Gdy na śniadaniu okazało się, że jestem jedyną kobietą – wszyscy tak dziwnie się na mnie patrzyli. Wtedy ani omlet, ani parówka nie mogła mi przejść przez gardło… W myślach wyłącznie odtwarzałam – co wtedy wykrzykiwałam w nocy?! Zaś ten dupek, który ze mną siedział, wprost puchł z dumy, jakby się pysznił: “No i co, słyszeliście, jak ostro jej dawałem do pieca?!”

Wreszcie na stole pojawia się kaczka. Wygląda przepysznie. Na środku znajduje się porcja soczystego i miękkiego mięsa, z chrupiącą skórką, pokrojonego w kawałki. Z jego ciemnobrązowym kolorem pięknie kontrastuje intensywna czerwień plasterków buraków. Całość przyozdabia delikatna polewa z gęstego sosu i świeże zioła.

Jestem potwornie głodna, jednak tirowiec nie daje mi zjeść spokojnie. Cały czas się mną zajmuje.

Zachęca: – A wieczorem, leci tu śliczna muzunia. Wpadniesz, pani Marto? Taką lalę, jak ty, chętnie zaproszę w tany! Oczywiście za zgodą naszego kierownika.

A to jaki – “za zgodą kierownika”… A mnie to o zgodę nikt nie pyta, czy chcę zostać “wzięta w tany”… Zwłaszcza, że taki wstawiony drab, pewnie w tańcu nie trzymałby grzecznie rąk przy sobie…

– A pewnie, że się zgodzę! – Wyrwał się Antoni. – Ja tam się lubię dzielić słodyczami… Ha ha ha! A co to, ubędzie mi? To mydło? Się nie wymydli!

No tak. Znam to powiedzenie – cipka nie mydło, się nie wymydli… Dranisko. Czyżby on naprawdę chciał się mną podzielić???

Benio ucieszył się i wreszcie nas zostawił, wypił tylko kielicha z kierownikiem.

Skończyliśmy obiad, Antoni w szybkim tempie wypił całą butelkę.

– No paniusiu. Czas na nas!

Zadrżałam. A więc przyszła ta chwila. Urzędnik nieco wstawił się, będzie pewnie bardziej nachalny. Cóż, niech się zatem stanie, co ma się stać. Niech mnie przeleci… będę miała to wreszcie z głowy.

Gdy wstaję od stolika, świat wiruje jak zwariowany. Antoni puszcza mnie przodem i ruszam w kierunku schodów. Gdy mijamy stolik z kierowcami tirów, podchmielony Benio krzyczy do współbiesiadników:

– A to właśnie jest ta Marta!

– Uuuuu! – Trzej koledzy tirowca urządzają mi głośną owację.

– Piękna Marta, grzechu warta! – zakrzyknął chudy dryblas.

– Chętnie się zapoznamy! – piszczy rudy mikrus w okularach.

– Nawet bliżej zapoznamy! – rechocze gruby jak baryłeczka gość z beretem z antenką.

Nie wiem, jak się zachować. A więc już im o mnie nagadał. Ciekawe co takiego? Ani chybi coś nałgał… Silę się na sztuczny uśmiech. W tym samym momencie, na oczach mężczyzn, lekkim klapsem ponagla mnie Antoni.

– Pani teraz nie ma czasu! – Sprośnie mruży oko do kolegów Benio. – Ma inne zajęcie! Ale obiecała, że przyjdzie wieczorem z nami potańcować!

A to cham – myślę – nic nie obiecywałam!

– A to już my z nią potańcujem! Oj, potańcujem! Aż ją nóżki rozbolą! – Rozochoca się rudy konus.

– Spokojnie Maniu, teraz to co innego ją zaboli! – ryczy Grubasek.

Cóż za prostaki! – pomyślałam, wchodząc na schody – “co innego mnie zaboli!”.
W tym samym czasie, wesolutki Antoni uszczypnął mnie w tyłek. Oczywiście tak, żeby kierowcy to doskonale zobaczyli.

– Auuć! – krzyknęłam, czemu towarzyszył rechot tirowców, oraz piskliwy głosik mikrusa:

– Kto wypina, tego wina!

Ech ty! Kurduplu! – pomyślałam – już ty chciałbyś, żebym się tobie wypięła!

Kiedy przekraczam próg pokoju, nogi pode mną się ugięły. Teraz jestem w pełni, w jego władaniu. Rozglądam się po pomieszczeniu, skromne, lecz przytulne. Fototapeta z zaułkiem włoskiej uliczki, wraz z niezwykle nastrojowym światłem, tworzy ciepłe, wręcz romantyczne wrażenie. Patrzę na uradowanego kierownika – jak zacznie? Czego ode mnie oczekuje? Czy mam się rozbierać? Kurczowo zaciskam dłonie na torebce, jakby ona mogła być dla mnie jakąkolwiek ochroną.

Antoni patrzy na mnie, jak drapieżnik na ofiarę.

– Boże, jak ja czekałem na właśnie tę chwilę. Że będę cię miał skazaną na mnie. Trochę przerażoną, ale… już gotową mi się oddać. Jak ja uwielbiam te sytuacje. Mógłbym się nimi napawać bez końca.

Nie odpowiadam. Nie wiedziałabym, co powiedzieć.

– Obróć się. Obróć się, powoli, wkoło. Niech się na ciebie napatrzę… – Przełyka ślinę.

Poczułam się, jak branka na targu niewolnic. Na szczęście, jeszcze nie byłam naga, bo zapewne tak musiały występować niewolnice, przed swymi potencjalnymi nabywcami… Choć słowo “jeszcze”, wydaje się tu być jak najbardziej trafne…

Nie ulegam od razu jego rozkazowi. Mija chwila, ale on mnie nie ponagla. Wreszcie sama, powoli, okręcam się wokół własnej osi.

– Ależ ty jesteś ponętna! Elegancka! Zgrabna!

Poczułam lekkie zażenowanie tymi komplementami. Ale też zaczęłam odczuwać ekscytację… – Co będzie dalej?

Postąpił kilka kroków naprzód.

– A teraz chcę, żebyś zrobiła dla mnie striptiz.

Zadrżałam. Chce, bym zrzuciła ubranie. Chce się mną delektować…

– Tylko niech się pani rozbiera powoli.

Oczywiście, jeśli już – to tylko powoli – myślę. Stoję przed nim, nie wiedząc, jak zacząć. Jestem potwornie stremowana. Obcy chłop będzie oglądał, jak się przed nim obnażam. Boże! Co za wstyd!

– Najbardziej lubię ten moment, kiedy kobieta rozpina pierwszy guzik. To tak, jakby naruszenie jej głównej linii obrony. Pierwszy wyłom! – Szczerzy zęby.

Cóż, trzeba zacząć. Ależ drżą mi ręce!

Piekielnie drżą. Czy ja w ogóle dam radę rozpiąć ten cholerny pierwszy guzik?! A ten pryk, jakby się smakował moją konsternacją!

– Ma pani długie i ślicznie pomalowane pazurki! – Komentuje moje zmagania z bluzką. – Oczywiście nie będę pomagał się pani rozbierać. Uwielbiam, gdy kobietka sama przede mną zrzuca ciuszki… Od początku, do końca.

Wreszcie rozpinam pierwszy guzik. Pewnie ogląda już rowek między piersiami, ale jeszcze nie widzi stanika.

– No brawo! – klasnął dłońmi. – A więc wyłom został dokonany! Danie napoczęte!

Na pewno zdawał sobie sprawę, jak peszą mnie te słowa.

– Ciekawe, czy zdarza się pani “zapomnieć” czasem na lekcji zapiąć ostatniego guziczka? Oj, uczniowie wtedy pewnie popuszczają wodze fantazji!

Nie przestaje mnie konfudować. A jednak, właśnie w takiej chwili odczuwam specyficzny rodzaj podniecenia… ekscytacji tym, że jestem taka… osaczona. Że właśnie wkroczyłam na równię pochyłą, u podnóża której będę stała przed nim zupełnie naga!

– Czas na drugi guzik!

Teraz ręce drżą mi jakby mniej, chociaż odsłaniam przecież więcej.

– Cóż za słodki rowek między tymi kulami! Rowek? Prawdziwy rów mariański! A jaki śliczny kolorek biustonosza! Ależ żem ciekaw jego koronki!

Trzeci guzik rozpięty.

– Nie zawiodłem się! Cudna! Wyrafinowana koronka! Jakie to motywy? Jakieś róże… Idealnie prezentują się na tych boskich, bujnych piersiach… zdobią je. Prawdziwa sztuka!

Zaczęłam odczuwać specyficzny rodzaj dumy. Rzeczywiście miałam na sobie stanik najdroższej chyba firmy – Victoria’s Secret. Koronka w punkt – nieco prześwitująca, lecz nie pokazująca też zbyt wiele. Wyjątkowo wyszukane wzory.

– Pani Marto… ale nie możemy spocząć na laurach…

Rozpinam czwarty guzik. Teraz zapewne dobrze widzi kształt biustu, koronka stanika opina go bardzo dokładnie.

– Cóż za widok! – W jego głosie słychać podziw. – Co za kształty! Wzorcowa forma biustu. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę go bez zakrycia… Ale właśnie dlatego, wspaniałe jest to stopniowanie doznań!

Potem kolejne guziki. Wreszcie bluzka leży na podłodze.

Do tej chwili było stosunkowo łatwo. Teraz będę musiała rozpiąć przed nim stanik. Pozwolić, by obcy mężczyzna oglądał moje nagie cycki! Jestem potwornie stremowana.

– A teraz, proszę oprzeć się na tym stoliku i pochylić.

A więc chce, żebym się przed nim wypięła… chce przyjrzeć się mojej pupie… No może jest nieco za duży… ale chyba jednak zgrabny…

Kładę dłonie na stoliku i spełniam polecenie, choć nieco mnie ono uwiera, robię to przecież na zawołanie… A też ta poza, jest wręcz archetypem uległości… Uległości kobiety wobec mężczyzny… wobec samca!

– A teraz proszę pokołysać biodrami.

Cóż… skoro już wypięłam się, mogę i pokołysać. Poruszam tyłkiem, jak podczas tańca.

– Oooo tak! Doskonale! Ależ pani to potrafi! Proszę potrząsnąć swoją zgrabną pupcią!

Peszę się. Ale co robić. Wywijam zadkiem. Zdaję sobie sprawę, że to dla niego jest bardzo podniecające… Może nawet ma ochotę mnie uszczypnąć, albo dać mi klapsa?

– Pomajtaj jeszcze tym kuperkiem! Mocniej! Jakbyś szła przed samcem, któremu chcesz zakomunikować, że chcesz mu dać!

Zatrważają mnie takie polecenia, zwłaszcza… słowa. Ale, co zrobić? No więc bujam moim siedzeniem… rzeczywiście wyobrażam sobie, że mam tym sprowokować jakiegoś pana… No i nie powiem… podnieca mnie to…

– Wymierz sobie sama klapsa!

To polecenie spada jak piorun. A to hultaj! A jednak ekscytuje mnie sytuacja, w której mam odegrać rolę “klepanej panny”. Wypinam mocniej prawy pośladek i klepię go delikatnie prawą dłonią.

– Silniej! Zadek musi poczuć, że jest smagany!

Wymierzam silniejsze uderzenie, jednocześnie sycząc:

– Auuuć!

Antoni bije mi brawo.

– Dobrze! Jeszcze ostatni klaps i dam ci spokój.

Tym razem oklepuję lewy pośladek.

– Auuuaaa…

Tak jak obiecał, daje spokój. Mam wygodnie usiąść na kanapie. Ale… mam “ładnie pogładzić łydki”.

Sadowię tyłek na kanapie, kładę też nogi, po czym, najpierw wygładzam spódnicę, a potem powoli muskam dłońmi łydki. Widzę jak urzędnik zaciska usta.

– Nooo pani nauczycielko! Potrafisz podjudzić! Pogładź teraz swoje zgrabne kolanka!

Schlebia mi jego komplement. Powoli gładzę kolano jedną ręką, drugą bawię się włosami za uchem. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak to działa na facetów.

Antoni cmoka.

– A teraz załóż nogę na nogę i jedną unieś wyżej… Nie podciągaj spódnicy, niech się sama delikatnie zsunie…

Spełniam kolejne żądanie urzędnika. Zadzieram delikatnie nogę. Materiał kiecki zsuwa się, odsłaniając udo, jednak nie na tyle, żeby pokazać koronkę manszety.

– Gładź tę nogę… o taaak… doskonale.

Bardzo powoli ją muskam.

– Wypręż ją. Jeszcze wyżej.

Zadzieram nogę, a spódnica zsuwa się tak, że już widać koronkę pończoch.
Czuję się tak kobieco, tak ponętnie…

– A teraz, pani profesorko, nie przestając gładzić ud, powiedz, że jest ci bardzo miło się ze mną spotkać!

Niby niewinne polecenie, mi jednak wydaje się perwersyjne. Ale ekscytuje mnie.

Jedną ręką miziam się po udzie, jeszcze bardziej odsłaniając koronkę, a drugą bawię się włosami. No i, lekko rozchylając usta w uśmiechu, kokieteryjnym szeptem wyznaję:

– Panie kierowniku, spotkanie z panem jest bardzo miłe…

Cały czas mam w pamięci matkę, tłumaczę sobie, że to dla jej dobra.

– O tak! Uśmiechaj się do mnie. Uśmiechaj się tak, jakbyś była na pierwszej randce i chciała dać do zrozumienia podrywaczowi, że jesteś mu przychylna i chętna…

No i znowu poczułam się skrępowana. Z jednej strony upokarzana, z drugiej – podekscytowana. Trudno.

Uśmiecham się i łopoczę rzęsami.

– Dokładnie tak! Pięknie się uśmiechasz, pani historyczko! Gach od razu by pomyślał, że nie będziesz się wzbraniać, gdy będzie próbował cię przelecieć! Pokaż mową ciała, że jesteś gotowa pójść z nim do łóżka!

A więc na to mi przyszło! Grać łatwą… która ma sugerować, że być może jest gotowa… dać dupy! I to na pierwszej randce!

Mimo to gram chętną. Przekrzywiam głowę, uśmiecham się uwodząco.

– A teraz, pogładź paluszkiem po swoich pełnych dużych ustach. Są tak cudnie pomalowane krwistą szminką. Niech to wodzenie paluszka, z pięknym, też cudnie pomalowanym pazurkiem, wygląda jak zaproszenie…

Drży mi dłoń, gdy ją unoszę do warg, po których zaczynam kreślić małe kółeczko. Wnioskuję, że urzędas jest cholernie perwersyjny, w dodatku w jakiś szczególnie wysublimowany sposób. Niby moje zachowanie nie jest wyuzdane… ale co najmniej kuszące – na pewno… Niby to nie jest dziwkarskie… ale trochę się czuję jak jakaś lafirynda… Ciekawe ile kobiet przede mną musiało odgrywać taką scenę?

– A teraz nie przestając się gładzić, mów, że tę szminkę wybrałaś specjalnie dla mnie.

Ależ on podkręca tę gierkę. Ciekawe co chce tym uzyskać… ale cóż… trudno.

– Panie kierowniku… – Tu przejechałam palcem tak po górnej, jak i po dolnej wardze. – Tę szminkę wybrałam specjalnie dla pana…

– I niech pani doda: żeby się w niej z panem całować…

Ach ty! – Myślę w duchu, co jeszcze każesz mi powiedzieć?

– Żeby się z panem całować… – A w duchu dodaję: – I żeby w tak pomalowanych ustach, mógł wylądować twój kutas!

– Doskonale! Doskonale pani Marto! A teraz gładź się po udach, po tych koronkach pończoch! I powiedz, dlaczego lubisz nosić pończochy?!

Boże! Dlaczego te jego podchody tak mnie ekscytują? Może dlatego, że dzięki temu akcja jest stopniowana, a to zawsze mnie rozpalało. Podwijam spódnicę tak, żeby było widać całe koronkowe manszety. Układam na nich dłonie i znów gładzę uda. Powoli, niezwykle powoli. Bardzo cichutko, jakbym zdradzała moją największą tajemnicę, szepczę:

– Panie Antoni… – Celowo używam jego imienia, aby dodać tonu poufałości. – Muszę panu wyznać… – Kurcze, myślę, ależ się rozkręcam, dodaję od siebie więcej niż on zażądał. – Otóż panie Antoni… wyznam panu moją intymną tajemnicę, że… że uwielbiam nosić pończochy… A dlaczego? Dlaczego lubię mieć świadomość, że pod spódnicą mam właśnie pończochy… Cóż… zapewne dlatego, że czuję się wówczas bardziej kobieco…

Urzędniczyna aż kipi z radości. Uśmiecha się od ucha do ucha i potakuje głową.

– A dlaczego nasza pani nauczycielka lubi mieć poczucie, że pod kiecką ma pończochy? Dlaczego czuje się wtedy bardziej kobieco? – Tu zawiesił głos, jakby chcąc dać mi możliwość odpowiedzenia. Ale jednak nie czekał na to. – A może dlatego, że nasza profesorka chce się czuć bardziej dostępną dla mężczyzn?

Tu mnie zmroziło. Co on sobie wyobraża? Że chcę łatwiejsza? Że jestem przygotowana na to, żeby w każdej chwili, w jakimś gabinecie, albo nawet w kiblu – można mi było zadrzeć spódnicę… i mieć do mnie dostęp? Co on sugeruje?!

– Powiedz pani Marto, że dlatego lubisz mieć na sobie pończochy, żeby mieć bardziej dostępną cipkę.

Boże, ależ on ze mną igra… I do tego mnie to tak rajcuje! A więc, dobrze… tak mu powiem.

– Tak… lubię mieć pod spódnicą pończochy, żeby czuć się bardziej dostępną…

- Dobrze… Ale nie bardzo dobrze! Miało być: “Żeby mieć bardziej dostępną cipkę...” – Urzędnik kładzie nacisk szczególnie na ostatnie słowo, wypowiadając je głośniej i powoli.

Co za perwers! – Myślę w duchu. Chce słyszeć… i widzieć, jak moje usta wypowiadają słowa – “cipka”… Trudno…Dostosuję się.

No i to dostosowanie sprawiało mi coraz to większą i większą frajdę.

- Lubię zakładać pończochy po to, żeby bardziej dostępna była moja… cipka… – Ostatnie słowo, w przeciwieństwie do kierownika, wypowiadam cicho.

– O tak! Dokładnie! A teraz zademonstruj to. Chwyć się za spódnicę i pomajtaj nią. A jednocześnie powierzgaj nogami!

Dziwnie się czuję, spełniając to polecenie.

Ale mimo to, chwytam się za spódnicę i macham nią, jednocześnie wywijając nogami, jakbym tańczyła kankana.

Jego twarz zdradza podniecenie. Sapie.

– Doskonały widok! Kusząco łopoczesz kiecką! Bosko fajtasz tymi zgrabnymi nóziami!

Przestałam.

– A teraz wstań i podejdź tutaj.

Wietrzę jakiś podstęp. I, jak się okazuje, słusznie. Na podłodze ustawił wentylator. Mam świadomość, że włączy, i to pewnie na najwyższe obroty, gdy tylko podejdę. Ale co mam robić? Podchodzę… Coraz bliżej.

– Stań przy tym wentylatorze… nawet nie wiesz, jak ja to lubię!

Rzeczywiście, włącza natychmiast, a moja spódnica frunie do góry, mimo, że chwytam ją dłońmi.

– O tak! Bądź zawstydzona! Bądź zawstydzona, jak cnotliwa sikorka, niespodzianie podejrzana.

Moja mina jest godna najlepszej aktorki. Zawstydzenie skromnej nauczycielki bije na głowę te panny pin-up z rysunków z lat czterdziestych.

– Bądź skonfudowaną, niczym dzieweczka, której pierwszy raz jakiś chłopak zobaczył cipkę!

– Ojej! Ojej! – Wykrzykuję. Jednocześnie układając usta w dzióbek. Łapię się za głowę, ale szybko zdaję sobie sprawę, że to pogarsza moją sytuację i z powrotem chwytam się za kieckę.

– Wspaniale! – Urzędas klaszcze w dłonie. – Wręcz idealnie! A teraz niech pani profesor okręca się przy wentylatorze, raz stojąc z prawej, raz z lewej i oczywiście nadal trzyma się za spódnicę, ale na tyle niezręcznie, żebym mógł zobaczyć pończochy!

No i co mam począć? Obracam się to z jednej, to z drugiej strony wiatraka. No nie udaje mi się utrzymać materiału w ładzie, powiewy co rusz zawiewają go wyżej. Antoni musi być ukontentowany, bo na pewno udaje mu się zobaczyć pończochy w pełnej krasie.

– Ach! Panie kierowniku… Niech pan nie patrzy w moją stronę… Widzi pan jaka to konfuzja dla skromnej dziewczyny… Ach, ten okropny wiatr! Ach, my biedne kobietki, co my przez niego wycierpimy!

Wczułam się, aż za bardzo, ale też utrafiłam w gust urzędniczyny. Rajcuje go ta gierka. Aż się oblizuje.

– Pani Martusiu… piękniutka ta pani spódniczyna! Stworzona do łopotania na wietrze… Zapewne ubrała ją pani specjalnie dla mnie?

Ależ przechera z niego. Przecież domyśla się, że rzeczywiście, gdy zakładałam tę kieckę, wiedziałam już, że się z nim spotkam i w jakim celu…

– Panie Antoni… rozgryzł mnie pan… specjalnie dla pana… widzi pan co ja teraz znoszę?

Urzędnik zaśmiewa się.

– Zatem jestem zachwycony! – A ciszej dodaje: – Zakrywaj się tak, jakbyś chciała zasłonić spódnicą pipkę… Dokładnie tak jak Marylin Monroe w tej słynnej scenie.

Natychmiast spełniam polecenie. Zdaję sobie sprawę, jak kuszący przedstawia to widok. Cała drżę. Czuję się zupełnie jak Marylin Monroe, nawet mam wrażenie, że mam na sobie właśnie tą samą białą sukienkę. Marylin też osłaniała krocze… a sukienka fruwała wysoko…

– Udało się! Jak w filmie! Niezła z ciebie aktoreczka, bo nawet minę zrobiłaś taką jak Monroe… A teraz, niech coś uniemożliwia ci trzymać się za kieckę. Puść ją! Chcę zobaczyć jak wiatr z dmuchawy odsłoni majtki!

Puszczam materiał i jednocześnie zakrzykuję:

– O Boże!

Bo Antoni popycha wiatrak niemal między moje nogi. Zdradziecka spódnica ochoczo zdradza to, co się miedzy nimi kryje. Pan kierownik doskonale widzi skąpe, koronkowe majtki. Wiem, że są prześwitujące… wiem, że przez nie widać zarys szparki…

– Kapitalny widok, pani profesor! Nadspodziewanie! Właśnie tak powinna fruwać kiecka! I właśnie takie majtki powinna mieć na sobie… damula! Powiedz, że założyłaś takie cienkie specjalnie dla mnie!

Mam to mówić w tej krępującej pozycji… wszak nie wyłącza wiatraka. Stojąc z zadartą spódnicą i prezentując swe niewymowne… mam złożyć intymne wyznanie…
Spuszczam wzrok i cicho, niemal szepczę:

– Tak… tak panie Antoni… te cieniusie majtusie założyłam specjalnie… na spotkanie z panem…

Widzę, że urzędnik zagryza wargi. Kieruje do mnie kolejne polecenie:

– A teraz, pani nauczycielko, obróć się tyłem i wypnij pupę w stronę wiatraka.

Ależ on chce sobie mnie dokładnie obejrzeć. Powolutku obracam się i czuję jak tylnia część spódnicy frunie mi aż na plecy. Antoni znów klaszcze w ręce.

– Cóż za boski widok! Te majteczki faktycznie są skąpe! Genialnie odsłaniają pośladki!

No tak, musi mieć niezły widok na mój tyłek. Okazuje się, że do tego stopnia niezły, że aż podszyczpuje mnie w nieosłoniętą majtkami część pupy.

– Auuuć!

– O tak… lubię jak tak reagujesz. A teraz belfereczko, rozmasuj zgrabnie bolący tyłeczek.

Ależ on się nade mną pastwi… Ale cóż… Trudno. Powoli, ponętnymi ruchami dłoni rozmasowuję pośladek, widząc, że przygląda się temu z bliska. Oczywiście cały czas nie wyłącza dmuchawy…

– A teraz, stań nad wiatrakiem. Dokładnie nad nim.

Co za perwers – myślę – musi się tym napawać. Czuję jak wiatr mocno podwiewa, sięgając ud. Włączony na maksa wentylator furgocze. Spódnica łopocze jak flaga na wietrze.

– Tak tak… dobrze… a teraz przyda się to, że masz cieniutkie majtki… kucnij!

Odwracam się i patrzę na niego pytająco.

– Kucnij tak, żebyś poczuła wiaterek na psitce.

Drżąc, kucam. Rzeczywiście… mocno czuję wiatr między nogami… na cipce.

– Aaach… – Nie mogę się powstrzymać, żeby nie westchnąć.

– Wspaniale! Lubię, jak tak wzdychasz. A teraz, kołysz się raz  w jedną, raz w drugą stronę. Niech podmuch owiewa ci jak najmocniej cipę!

Przesuwam ciężar ciała raz na jedną nogę, raz na drugą. Wiatr jest bezlitosny, bawi się moją pisią. Wzdycham głośniej.

– Aaaaaaa aaach…

Wreszcie Antoni wyłącza wentylator. Mam wrażenie, że jest na mnie jeszcze bardziej napalony. Może chce przyspieszyć akcję?

– Czas na pozbycie się spódnicy. Już i tak pokazała wszystko, co miała pokazać.
Ale… zdejmuj ją powoli. Nawet powoli rozsuwaj zamek.

Zatem suwak kiecki rozsuwam nieśpiesznie, jakbym droczyła się z jakimś chłopakiem – rozepnę spódnicę, czy też nie rozepnę? Wreszcie rozsunęłam zamek.

– O… ten moment lubię szczególnie. Moment wyłuskania tyłeczka ze spódnicy! Poproszę pani nauczycielko. Ale… powoli… bardzo powoli…

Tak też uczyniłam. Flegmatycznie, bez pośpiechu, wreszcie moja pupa wyłoniła się przed jego oczami. Zaś kiecka po nogach zsunęła się na podłogę.

Stoję przed nim jedynie w majtkach, staniku, pończochach i szpilkach. Ależ się wstydzę!

Do tej chwili było stosunkowo łatwo. Teraz będę musiała rozpiąć przed nim stanik. Pozwolić, by obcy mężczyzna oglądał moje nagie cycki! Jestem potwornie stremowana. Próbuję nieco grać na czas.

– Panie kierowniku… bardzo się peszę… czy da mi pan chwilkę? Czy mogę na razie nie zdejmować biustonosza?

– Ależ oczywiście. Przecież wie pani, że nie lubię pośpiechu. Ale, poproszę piersi do przodu. Proszę je wypiąć.

Wypinam je dumnie.

– A teraz niech pani je chwyci w dłonie…

Znów krępują mnie jego polecenia, ale… robię to. Czuję się, jakbym podawała mu biust na tacy…

– A teraz, niech pani potrzęsie trochę cyckami.

No ładne – myślę. Robi sobie za mnie zabawkę. Lalkę! Ale cóż… mam przerwać? No nie… Podrzucam je nieco. Jak bile… A niech widzi, jakie mam duże. Przy tej czynności, chyba widać też to, że są jędrne… Nawet kręci mnie takie poczynanie… jakbym zachęcała go do seksu hiszpańskiego…

– A teraz, unieś ręce do góry.

Ech – myślę – zachowuje się, jak jakiś treser! Unoszę.

– No pięknie wyglądasz pani nauczycielko… Cyce też ci się kusząco uniosły! Czas na pokazanie tych skarbów. Wysuń z jednej miseczki, ale bardzo powoli… a potem, z drugiej.

A więc to ten moment, gdy zobaczy moje nagie piersi… Trudno… Ale nawet poczułam się do tego jakoś przygotowana psychicznie. Delikatnie, oczywiście z całym ceremoniałem, jakby droczenia się, wysunęłam z miseczki jedną półkulę.

– Potrząsaj nią!

– Teraz drugą!

– Potrząsaj obiema!

– Pogładź brodawki!

– A teraz podrażnij sutki!

– Porządnie!

Czuję jakie twarde są sutki… Boże… ależ ja jestem podniecona.

– Twarde są te twoje suty?!

– Taak… – odpowiadam cicho.

– Dobrze. Nie zdejmuj stanika. Wystarczy że twoje balony są wysunięte z miseczek. Teraz czas na majtki.

Chwytam za skąpy materiał.

– Najpierw złap się za pupcię i trzymając ją, wypnij tyłeczek i potrząśnij nim!

A więc do zdjęcia majtek, też musi mnie przygotować… Urobić. Jest w tym niesamowicie biegły! Czyżby rutyna? Czyżby przede mną wiele kobiet przechodziło podobną musztrę? Trzęsło zadkami i cyckami?

– Teraz wsuń paluszek za majtki i je zsuwaj. Tylko jak?!

– Tak. Oczywiście. Powoli… – odpowiadam.

– Ale masz śliczne te majtki! Piękna koronka! Jakby stworzone do striptizu… do zdejmowania ich przed facetami!

Czy on takimi tekstami chce mnie jeszcze bardziej speszyć?

– Teraz odwróć się tyłem i nadal delikatnie paluszkami zsuwaj je z kuperka. Chcę widzieć jak materiał przesuwa się po pośladkach!

Stoję tyłem do niego i przesuwam, milimetr po milimetrze…

– Ale nie tak szybko! Odwróć się. Chcę, żebyś najpierw przez majtki pomasowała cipkę!

Co za oblech! Chce, żebym się sama pieściła na jego oczach. Cóż… no dobrze… niech wie, że jestem zmysłową kobietą… Kładę dłoń na koronce i przez nią suwam ją powoli po łonie. Pieszczę moją myszkę delikatnie i nieśpiesznie.
Przymykam oczy i wzdycham.

– Oooch…

– A teraz zsuń majtki na bok i pokaż mi swoją cipkę!

Czuję się strasznie zawstydzona, gdy na jego oczach zsuwam majtki z piczki. Gdy przed nim wyłania się obraz mojej wydepilowanej szparki… Gdy mnie tak bacznie ogląda. Gdy cmoka.

– Doskonała psitulka! Wygolona. Wąska. Rozłóż szerzej nogi!

– Pośliń palce i pieść ją.

– Urządź sobie palcówę!

Wszystkie czynności wykonuję jakby bezwolnie. Jęczę jak wariatka, zwłaszcza gdy środkowym palcem sama się posuwam. Domyślam się, że to wszystko ma mnie przygotować przed aktem ostatecznym… Wreszcie każe mi iść do łóżka.

– Nie zdejmuj tylko ani pończoch ani szpilek! Chcę cię brać właśnie w nich.

Kładę się na łóżku na plecach. A więc to jest ten moment. Zaraz mnie weźmie. Zaraz we mnie wejdzie.

Przez chwilę jakby się delektuje, patrząc na mnie nagą, leżącą na pościeli. Jest wręcz rozradowany, uśmiech od ucha do ucha nie pozostawia co do tego wątpliwości.

– Co panienko? Czekałaś na ten moment?

Oczywiście nie odpowiadam na pytanie. Czuję jego natarczywy wzrok na moich nagich cyckach, na pozbawionych majtek cipce.

– Czekałaś. No to doczekałaś się. Ale chcę, żebyś to powiedziała głośno.

Chwilę milczę. Po czym szepczę.

- Nie mogłam się tego doczekać…

- Głośniej i pełniej.

- Nie mogłam się doczekać, kiedy pójdę z panem do łóżka…

- Kiedy pójdę z panem do łóżka, żeby co???

- Żeby dać panu dupy.

Krępuję się, zwłaszcza po tym co powiedziałam. Ale on jest wniebowzięty. Rozpina spodnie i zdejmuje je. Zsuwa majtki, by wyłonić sterczącą lancę.

– Widzisz? Jak znowu pręży się dla ciebie? Też już się nie może doczekać, kiedy zagości w twojej dziurce.

On zawsze jest taki rozmowny? Alkohol pewnie zrobił swoje…

Gramoli się na mnie, sapiąc. Czuję jego pałę na udach, obija się o nie. Kładzie się na mnie. Czuję na sobie spory ciężar. Staram się nie patrzeć na Surowego. Czuję jego męskość na szparce. Suwa się po niej.

– Tak Martusiu… właśnie się zapoznają… mój brzydal-kocur i twoja gładka myszka! Ha ha ha.

Oczywiście nadal się nie odzywam.

– Na pewno przypadną sobie do gustu. Ooo… myszka się chyba ślini na przyjęcie gościa!

Czuję, że potężny czub naparł na wejście do mojej norki.

– Ooo tak… puk, puk! Wpuść pani gosposiu gościa… bo on taki mało ubrany. Chce do ciepła! Ha ha ha!

Czuję jego napór i to, że zaczyna wchodzić do ciasnej pochwy.

– Ooo tak… jak tu gościnnie… i… przytulnie!

Samoczynnie, zaczynam cicho wzdychać.

– Aaaach…

To najwyraźniej go podnieca, bo wpycha się mocniej.

– Jaka ciasna ta jamka!

Mimo to rozpycha ją silnymi pchnięciami. Wreszcie czuję, jak wciska się do samego końca.

Mimo, że można powiedzieć, leżę jak kłoda, nie mogę powstrzymać jęku, który wydobywa się z mego gardła, choć niegłośny.

– Aaaaaaa… aaaaaaa!

Jest wniebowzięty.

– Ech… moja damo, wreszcie cię mam! Marzyłem o tej chwili, od kiedy cię ujrzałem – wjechać tej cizi porządnie w cipę!

O dziwo, podnieca mnie ten wulgaryzm. Coraz głośniej wzdycham.

– Aaach…

Powoli się wycofuje, by znów mocno wjechać do dna piczki. Sapie przy tym, jakby kogoś pchnął mieczem. No bo i pchnął. No i to całkiem pokaźnym mieczem. Czuję, jak mocno rozpycha ścianki pochwy. Nadal nie przestaje być gadatliwy

– Ale bosko być w tobie! Masz taką ciasną! Najchętniej bym wcale z ciebie nie wychodził!

Kolejne pchnięcie. Jeszcze mocniejsze.

– A przyznam się, nie liczyłem, że na pewno mi się to uda. Ale to gratka. Dupczyć taką damę!

Podniecają mnie te wulgaryzmy! Ale jemu jakby też dodają wigoru, bo zaczyna mnie posuwać, wykonując sztosy jeden po drugim, niezbyt szybko, nawet powoli, ale miarowo. A ja zaczynam miarowo pojękiwać.

– Aaaa… aaaa… aaaa…

Te jęki wydobywają się ze mnie, jakby poza moją kontrolą.

– O tak! Jak ja lubię, jak kobitka jęczy! Najcudowniejsza muzyka świata! A najbardziej lubię, jak pojękuje tak żałośliwie, jak ty teraz!

Jakby na potwierdzenie tego, że podobają się mu moje żałośliwe tony, przyspiesza. Czuję jak mocniej uderza w dno cipki, jak mocniej rozpycha jej ścianki. Jednocześnie słyszę skrzypienie łóżka. Ja także staję się głośniejsza.

– O tak… tak lubię! Rozpychać ciasną cipę! – sapie – chyba go mocno czujesz?! Powiedz mi to! Chcę to od ciebie usłyszeć.

Ależ z niego perwers! Ale cóż, skoro ma mu się podobać? Przecież po to tu jestem…
Nie przestając pojękiwać, szepczę:

– Aaaa… aaa… tak… aaaa… mocno w sobie pana czuję… aaa…

W lustrze celowo ustawionym obok, żeby można było patrzeć na to, co się dzieje na łóżku – doskonale widzę siebie z rozłożonymi nogami w pończochach i szpilkach i… uwijającego się nade mną brzuchatego typa.

Tymczasem on kontynuuje swoje:

– Pochwal mojego pytonga! Powiedz, czy jest duży?!

To rzeczywiście zaczyna sprawiać mi jeszcze większą przyjemność.

– Tak… aaaa… jest wielki… aaaa… pański pyton jest ogromny… aaaaa…

Rozanielony kierownik rozpędza się.

– Powiedz! – I dlatego, wrócę do domu z rozepchaną psitą!

– Aaaaa… i dlatego, wrócę do… aaaaa… domu… z rozepchaną psitką… aaaaa!

– O tak! Cudownie! Suczko!

Czuję, jak go to podnieca, bo jego dłonie zaciskają się na moich biodrach jak kleszcze. Jedna z nich przesuwa się na pośladek i ściska go mocno jak imadło.

– Achhh! – staję się jeszcze głośniejsza.

– Chyba już nasi sąsiedzi słyszą, że porządnie daję ci do pieca, moja panienko?! Nieprawdaż?!

Bardzo mnie to zawstydza. Wyobrażam sobie, że jacyś tirowcy siedzą przy ścianie, z kubkami przy uszach i słuchają jak skrzypi łóżko pod wpływem sztosów, które lądują we mnie, jak słyszą, jak to określił – “żałośliwe” jęczenie.

Pewnie to komentują. Na pewno w niewybredny sposób. Na przekład: “Jest dymana, aż łóżko trzeszczy!” Albo: “Pewno ją ostro rucha, bo głośno jęczy!”

Antoni przyspiesza.

– Szerzej nogi!

Rozchylam je jeszcze mocniej i prostuję. W lustrze widzę, że są rozłożone w literę “V”. Pozycja, która jakby symbolizowała moje oddanie. Kierownikowi chyba się podoba. Sapie:

– O taaak, o taaak! – Po czym dodaje. – Suczko!

Urzędas ostrzej mnie pieprzy, więc ja też coraz szybciej stękam. Czuję, jak podskakują mi cycki. Ale Antoniemu mało. Jakby chciał mnie mieć jeszcze mocniej.

– A teraz, paniusiu, nogi na pagony! Obejmij moją szyję tymi słodkimi nóziami w pończochach i szpilkach. Teraz jeszcze solidniej wjadę w twoją pizdę!

Wulgaryzmy działają i na niego i… na mnie.

Unoszę nogi do góry, a on raźno zarzuca je sobie na bark. Rzeczywiście, silniej czuję go w sobie, jakby zaczął mnie nabijać na pal… Skłamałabym przed samą sobą, gdybym nie przyznała, że sprawiło mi to sporą przyjemność. Jęczę jak w transie:

– Aaaaa… aaaaaaa.. aaaaa!

Antoni jakby działał w amoku.

– Tak! Tak! Rozepcham ci tę pizdę! Suko!

Teraz widok w lustrze jest obłędny. Widzę moje nogi zadarte wysoko. Jakbym wykonywała jakieś ćwiczenie gimnastyczne. Obcasy szpilek prężą się w górę jak antenki, podskakujące rytmicznie. Jakby były zsynchronizowane z dość szybkimi ruchami lędźwi Antoniego. Wyglądamy, jakbyśmy tworzyli jedno ciało, jeden organizm. Tylko odgłosy przypominają, że są tu dwa byty, dwóch różnych płci: – niski głos sapiącego mężczyzny i mój cieniutki głosik jęków, a czasami i krótkich krzyków:

– Ach! A… Ojej!

Kierownika przepełnia duma:

– O tak, pokrzycz sobie. Pokrzycz. Lubię jak suka krzyczy!

Więc krzyczę:

– O mój Boże!

– Tak. Krzycz! Niech koledzy zza ściany słyszą, że jesteś solidnie grzechotana.

Zawstydzenie miesza się z podnieceniem. Przecież mam wypełniać jego polecenia. Więc krzyczę:

– Aaaa… aach! Mój Boże!

– Krzycz, czy porządnie cię jebię?!

– Ach! Aaaaa! Bierze mnie pan tak ostro! Ach! Porządnie!

– Czy zostałaś kiedyć mocniej wyruchana, suko?!

– Aaach… Tak… Aaaa… jeszcze nigdy… ach!  nie zostałam tak mocno zerżnięta. Aaaaa!

Moje własne słowa podniecają mnie jak cholera. Mimo, że go okłamuję, bo ostrzejszy od niego był Pedro, Hiszpan, którego poznałam kiedyś na wakacjach… Tamten dopiero ostro przedymał mnie wtedy na plaży…

Teraz czuję, że sama chcę się teraz oddawać Antoniemu. Że to boskie uczucie, zostać tak solidnie przedmuchaną… Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, podnieca mnie także myśl, że moje słowa mogły zostać usłyszane przez ścianę. Na przykład przez tych kierowców…

Wtem Surowy znowu chce zmiany.

– A teraz na pieska! Wypnij się jak sucz!

Posłusznie zmieniam pozycję. Klękam i opieram się na dłoniach. W lustrze widzę jak kołyszą mi się cycki. Wypinam pupę w stronę kierownika. Jednocześnie, słysząc klaśnięcie, czuję jak łapa urzędasa ląduje na moim tyłku. Ucapia mocno, ściska pośladek.

– Masz piękny zadek! Jak tylko przyszłaś do mnie za pierwszym razem w tej obcisłej spódnicy, kiedy oba pośladki prężyły się jak dyńki, pomyślałem sobie – zad stworzony do klepania! Dlatego tak określiłem ciebie – jesteś jednocześnie dama i sucz!

Na dowód tego dostaję sążnistego klapsa.

– Auuaaa! Ach… ależ brutal z pana… – szepczę cicho, jednak w moim tonie głosu nie czuć cienia wyrzutu.

Natychmiast dostaję drugiego klapsa.

– Auuuaa! Auuć!

– A brutal ze mnie! Skoro mogę sobie wykorzystać taką damulkę, to co mam nie korzystać?!

Zalewa mnie fala gorąca. Dlaczego ta sytuacja z jego brutalnością, z perfidnym wykorzystywaniem mnie, tak mnie podnieca?! Teraz zerżnie mnie od tyłu… w takiej pozycji… jak suczkę…

Znowu wchodzi we mnie. W tym ułożeniu mam wrażenie, jakby był jeszcze większy… Znowu jęczę.

– Aaaa… aaaaaach…

Antoni dysząc, komentuje.

– Pięknie ci eeee… eeee… cyce dyndają!

Rzeczywiście moje piersi majtają jak szalone.

– Idealna pozycja, żeby ci przy okazji te doje zmacać!

I rzeczywiście. Trzymając mnie za tyłek jedną ręką, drugą chwyta za biust. Maca raz prawą, raz lewą pierś. Mruczy z zachwytem.

– Doskonałe cycory! Aż się proszą o wymiędlenie!

I miętoli je. Gniecie.

– Auuaaa… panie Antoni… jest pan niedelikatny…

Cicho protestuję, mimo, że ta niedelikatność podnieca mnie jak cholera…

– Lubię być niedelikatny. Zwłaszcza dla takich damuli!

I jakby na potwierdzenie tego, wchodzi we mnie ostrzej – mocniej i szybciej.

Moje cycki wzmagają swój taniec. A ja zaczynam na przemian pojękiwać i pokrzykiwać.

– Aaaaa.. aaaaa… O mój Boże! Aaach! Ach…

– Kto w naszym miasteczku pomyślałby, że taki szary urzędniczyna jak ja, dyma w najlepsze taką znaną i szanowaną nauczycielkę jak ty?!

Przyjmuję pchnięcia stękając i słuchając jego monologu.

– Dyma? Wręcz łomocze! Grzechocze, tylko wióry lecą! Nieprawdaż?!

Oczywiście nie odpowiadam na to pytanie retoryczne. Ale kołacze mi się w głowie myśl, że w społeczności naszego małego miasteczka pojawia się plotka o tym, że tak szanowana nauczycielka jak pani Marta, historyczka, animatorka wielu akcji kulturalnych i charytatywnych, o nieposzlakowanej reputacji, znana z cnotliwości, w zamian za przysługę, puściła się z takim szczurem jak ten typ, dała mu dupy w obskurnym motelu… dała się wydupczyć, jak tania dziwka… Ta myśl przeraża mnie, ale, o dziwo, także podnieca… Im bardziej mnie wykorzystuje, im bardziej upokarza, tym bardziej mnie to rozpala…

– Ależ panie Antoni… to nie może się roznieść… moja reputacja ległaby w ruinie!

– Na razie to zrujnuję twoją cipę!

Po czym wykonuje kilka najmocniejszych sztosów, żeby wydobyć ze mnie najgłośniejsze jęki.

– Aaaa! Aaaa! Aaaa!

Po czym pastwi się nade mną.

– A może by się rzeczywiście pochwalić swoją zdobyczą?! Ale to by było! Że zruchałem najelegantszą damulę w mieście! Wyłomotałem jak szmatę… Nie brzmi to fantastycznie?! I że nasza cnotka zamiast łapówki, dała dupy.

– Niech mnie pan tak nie dręczy… aaa… aaa… panie Antoni… I tak daje mi pan niezły wycisk… aaaa… ach!

– Jak ja lubię, jak coś takiego mówią mi dupeczki! Powtórz to, moja suczko!
Po czym to samo wypowiedział, ale w rytm pchnięć, które mi serwował.

– Pow-tórz! To! Mo-ja! Sucz-ko!

Nie domyślam się, dlaczego sprawia mi to frajdę. Powtarzam, też w tempo.

– Aaach… Da-je mi pan nie-zły wy-cisk! Aaaaa!

– Powiedz jeszcze, że dawanie mi to czysta przyjemność!

Czuję, że coraz bardziej mnie upokarza. Ale widzę tylko jedną możliwość.

– Dawanie panu aaaaaa, to czysta przyjemność… aaaaa… aaaa!

– Powiedz, że chcesz być moją suczką!

Z trudem to mi przychodzi przez gardło. Ale myślę, że skoro i tak poszłam z nim do łóżka… to jak się powiedziało a… A raczej aaaaaa…

– Chcę być pańską suczką… – szepczę.

– Głośniej! Powiedz, że jesteś moją suką! Dziwką!

Ponagleniu towarzyszą mocne ciosy kutasa w dno piczy, wręcz sprawiające ból, jakby miały wymusić ze mnie poniżające deklaracje.

– Aaaaa… Jestem pańską suką… Ach…

– I dziwką! Dodaj to!

– I… aaaa… dziwką… aaaa…

– Pełnym zdaniem! I głośniej!

Mam wrażenie, że łóżko się rozpadnie pod wpływem jego galopady. Wydaje mi się, że Antoni już finiszuje… że za moment dojdzie we mnie.

– Jestem… ach… pańską aaaa… dziwką!

Nie udaje mi się utrzymać równowagi na kolanach pod wpływem kanonady jego sztosów. Osuwam się na łóżko. Ale urzędnik mocno trzyma mnie za biodra. Jego fiut, który na moment opuścił cipkę, natychmiast znowu w niej jest.

– Od początku nie zakładałem, że spuszczę się inaczej, niż w twojej, nauczycielskiej piździe, damulko!

Wydając nieartykułowany, gardłowy dźwięk, spełnia swą zapowiedź – tryska w piczy obficie, trzymając mnie nadal za biodra jak w imadle, jakby starając się, żeby jak najwięcej nasienia zostało w pochwie.

Długo ze mnie nie wychodził. Jakby chciał napawać się sytuacją. A może, jakby chciał rzeczywiście obdarować mnie maksymalnie dużą ilością spermy…? Wreszcie czuję, jak wyciąga go ze mnie. Ale… nie pozwala mi ani wycierać się… ani iść pod prysznic.

– Paraduj damulko teraz tu przede mną. Chcę popatrzeć, jak z cipki kapie ci mój nektar… Jak spływa po nogach. Jak sączy się na pończochy.

“Co za zboczeniec!” – myślę o nim w duchu. Ale co mam robić? Skonsternowana, jednak przechadzam się przed nim, jak modelka. Czuję, jak wycieka ze mnie substancja, która spływa mi na uda… Czuję się, niczym naznaczona nią… jakby ostemplowana nią… jak czyjaś własność.

– Panienko… stąpaj tak, bym widział twoją pipkę…

Te słowa też mnie zawstydzają. Ale o dziwo… to jakby przyjemne uczucie. Ustawiam się do niego przodem.

“A patrz! Gap się na moją cipę! Połykaj wzrokiem jak cieknie… jak ją naznaczyłeś…”

Teraz pozwala mi się ubrać. Ale nadal, bez wcześniejszego wycierania się.

– Niech twoje majteczki przesiąkną moją spermą!

Zakładam je szybko.

- Ale powoli!

Wolniej zakładam spódnicę. Cały czas na jego oczach, odnoszę wrażenie, że sprawia mu przyjemność oglądanie mnie przy takich czynnościach, obserwuje jak układam stanik na biuście… jak zapinam bluzkę.

– Ależ ja lubię takie elegantki! – rzuca. Gdy już stoję ubrana, komunikuje, że zaprasza mnie na kolację.

Już wyobrażam sobie, że usiądziemy przy stole z tymi tirowcami. Już słyszę w uszach ich rechot i dwuznaczne uszczypliwości, w stylu “To jak tam, paniusiu, mocno skrzypiało łóżeczko?”, albo “Naprawdę z niego taki długodystansowiec?”. Mogą na pewno też o wiele wulgarniej… Może uznają mnie za “puszczalską”, a może wręcz za dziwkę. Jak wtedy mnie potraktują? Zapytają, ile biorę za loda? Albo, czy daję bez gumki?!

Gdy schodzimy, już na schodach witają nas wiwaty. Znacznie głośniejsze niż ostatnio. Towarzystwo jest bardziej podchmielone.

– Brawo!

– Oj, coś nasza damulka mocno wymęczona! Coś ma obolałą minkę…

– Co ci się Martusiu przytrafiło?

– Może panna została ukłuta! Ha ha ha!

– A może przygnieciona?!

Nadal czuję, jak coś cieknie mi po nodze… Mam wrażenie, że wszyscy to widzą. Że wszyscy patrzą na dowód “oznaczenia” mnie…

Potwornie krępuje mnie świadomość, że wszyscy ci mężczyźni domyślają się, że właśnie zostałam “zaliczona”, choć raczej w ich terminologii – “wyruchana”. Pewnie samcza wyobraźnia właśnie rysuje obrazy – jak to się stało? A może raczej – jak wy to byście ze mną robili… I coś mi podpowiada, że nie byłyby to delikatne sceny “kochania się”…

A więc dosiądziemy się do nich.

A jednak Antoni tam mnie nie prowadzi. Mijamy stolik z tirowcami. W rogu znajduje się inny, z trzema krzesłami, przy którym siedzi jeden mężczyzna, odwrócony tyłem. To tam zmierzamy. Podchodzimy bliżej i… oczom nie wierzę!

Ten człowiek to Tomasz Blagier. Najbardziej nikczemna kreatura na świecie, jaką znam.

To właśnie on winien jest katastrofy firmy mojej mamy. Urządzając jakąś karuzelę fakturową, spowodował jej kosmiczne finansowe zadłużenie, samemu pięknie się wybielając. Pod wszystkimi dokumentami podpisana była moja rodzicielka… on pod żadnym…

A na początku wydawał się takim miłym i arcyuczciwym człowiekiem… niemal się w nim zakochałam. Pozwalałam się zabierać na randki… Naprawdę niewiele brakowało, żebym się z nim wtedy przespała… Bardzo niewiele… Zwłaszcza, że zdaje się, miał na mnie niemałą chrapkę… Na tych randkach prawił takie komplementy, że omal nie odlatywałam. Całował jak wariat. A ja, naiwna gąska… a raczej, głupia cipa… pozwalałam mu na bardzo dużo. Stanowczo zbyt dużo.

Kiedy już właściwie byłam zdecydowana pójść z nim do łóżka, przypadkowo podsłuchałam jakąś rozmowę, która mnie poważnie zaniepokoiła, mimo, że dobiegały do mnie ledwie jej strzępy. Za dużo było tam podejrzanych zwrotów “lewe faktury”, “wrobić”, “prosty wał” itp.

Mimo, że byłam wtedy u niego w domu, na wpół rozebrana i wszystko wydawałoby się zmierza do tego, że zaraz mnie w końcu zdobędzie, nie uległam mu. Ależ był zawiedziony. I wściekły. Obawiałam się, że posiądzie mnie wtedy siłą. I był tego naprawdę bliski. Z wielkim trudem zapobiegłam temu, żeby mnie przeleciał…

Od tej chwili bacznie przyglądałam się wszystkim jego ruchom w firmie. A on… po tym, gdy mu nie dałam… jeszcze bardziej mnie pożądał. Odniosłam wrażenie, że chęć zaliczenia mnie stała się jego życiową obsesją. Nachodził mnie. Bombardował telefonami. Groził, że zrobi wszystko, żeby mnie zdobyć.

Dość szybko obnażył swoją drugą twarz – gnidy, gnębiciela…

W międzyczasie zorientowałyśmy się, że w firmie wystąpiły nieprawidłowości. Jednak zbyt późno. Zdążył nas zadłużyć i wkręcić w karuzelę vatowską. Doprowadził mamę do finansowej katastrofy i jednocześnie utraty zdrowia.

Największy nikczemnik, jakiego znałam…

A teraz ten typ siedzi sobie tutaj, jak gdyby nigdy nic i bezczelnie szczerzy do mnie zęby. Uśmiecha uwodzicielsko, jak jakiś małomiasteczkowy Casanova.

– Przysiądźmy się do pana Tomka! – Antoni popycha mnie w stronę stolika, lekko klepiąc po tyłku.

– Do tego drania? Nigdy – odpowiadam cicho.

– Ależ tak, moja… – tu szukał słowa – kobietko.

“No przecież nie ma sensu mu się stawiać… a zwłaszcza po tym, jak już mnie miał… Jeszcze obraziłby się, zerwał umowę… i okazałoby się, że przespałam się z nim, zupełnie na darmo… Przespałam? Pozwoliłam się perwersyjnie wykorzystać!”

Jednocześnie świta mi w głowie niepokojąca myśl – “a może oni są w zmowie?!” Niepokoję się tym bardziej, że witają się ze sobą nad wyraz serdecznie. Ten drań – Tomasz – patrzy na Antoniego pytająco, jakby zaciekawiony, zdaje się zgadywać – “I co? Zaliczyłeś ją?” Zaś urzędnik, uśmiechając się, jakby sprośnie, zdaje się triumfować i mówić – “Spokojna głowa. Miałem ją, jak chciałem!” Teraz przenosi wzrok na mnie.

– Marto! Jesteś piękna i kusząca, jak zawsze!

Powinnam podziękować za komplement, ale milczę.

– Wyglądasz na nieco wymęczoną? – powiedziawszy to, porozumiewawczo mrużąc oko, zerka na kierownika.

“Boże! Co za wstyd! Właśnie przed chwilą nadstawiłam tyłka staremu, obłudnemu urzędniczynie… żeby inny hultaj napawał się tym i pewnie wkrótce mi to wytykał…

Oczywiście nic nie odpowiadam. Chciałabym popatrzeć mu w oczy wyzywająco, ale sytuacja, w jakiej się znajdowałam – zupełnie temu nie sprzyjała.

Antoni, celowo na oczach tego łotra, gładzi moje kolano i udo. Jakby demonstrując, że jestem “jego” kobietą. Jednocześnie, patrząc mi w oczy, zagaja:

– Marta, nie przywitasz się z Tomkiem? Z tego co wiem, nie był tobie zbyt obcy… Zdaje się, że nawet dopuściłaś go blisko… a nawet, bardzo blisko…

Wstydzę się teraz, że spotykałam się z tym szubrawcem, że oglądał mnie nagą… że dotykał zakamarków mojego ciała…

Blagier gapi się na mnie z uśmiechem.

– Marta uwielbia czasem milczeć. Być tajemniczą. To zresztą jest nawet bardzo kusicielskie…

“No tak! Wyobrażaj sobie!” – rugam go w myślach – “wyobrażaj, że chcę cię skusić!”

Jednak ten kontynuuje:

– Nie raz już była wobec mnie tajemniczą i nie raz kusiła… I nie raz skusiła! Tajemnicza, a jednak odkryła przede mną swoje sekrety. – Uśmiecha się szelmowsko.

“No tak! Chwal się! Pochwal się, że zaglądałeś mi pod spódnicę…”

Antoni w tym momencie ożywia się.

– Ano właśnie… to ja ciekawym tego… Opowiedz brachu coś więcej o tej waszej znajomości…

Czuję, jak się czerwienię.

– No co by tu powiedzieć… – puszy się Tomasz – byliśmy istotnie bardzo blisko… bardzo… Przyznaję, że wtedy o niczym innym nie myślałem, jak tylko o tym, żeby zdobyć Martę.

– Ech, ty hultaju, chciałeś taką porządną pannę zbałamucić! Ha, ha, ha! – W głosie urzędnika brzmiała wyczuwalna nutka szyderstwa. Jednocześnie czuję na udzie uścisk jego dłoni, silny uścisk…

– Ano cóż… kto inny widno ją zbalamucił… Ha, ha, ha! Może nawet wiem kto?!

Antoni zaśmiał się pod nosem szelmowsko.

– Ano tak… zbałamucić tak przyzwoitą pannę, panią profesor… to nie byle co!

Krępuje mnie ta rozmowa. Czekam, w jakim kierunku zmierza. Ale gdy na stół wędruje duża butelka wódki, zaczyna mnie to niepokoić. “Czy przypadkiem kierownik nie zechce się mną podzielić z tym kanalią?!”

Po kilku kolejkach, gdy nagle zaczyna grać muzyka, Tomasz prosi mnie do tańca. Oczywiście stanowczo odmawiam. Jednak Antoni zmusza mnie. Wzrokiem, który wskazuje, kto tu rządzi, przywołuje mnie do porządku. Powolna idę na parkiet.

Już przy pierwszych rytmach ten szubrawiec próbuje przyciskać mnie do siebie. Staram się go odpychać. Blagier szepcze mi do ucha:

– Pana kierownika chyba tak nie odpychałaś?

Odwracam wzrok.

– Antoniemu dałaś się poprzytulać?!

Najchętniej spoliczkowałabym go. Jednak wiem, że nie mogę teraz tego zrobić.

– Jesteś dziad i kawał chama.

– Ależ już mi to przecież mówiłaś.

– To ty, kanalio wrobiłeś nas w to nieszczęsne położenie!

– Czyli to przeze mnie zgodziłaś się przespać z panem kierownikiem?

– Przez te twoje machinacje! Powinieneś siedzieć!

– A to miłe wyznanie, że panna, która tak chroniła cnotkę… tak nie chciała mi dać… nagle rozłożyła nóżki przed starym prykiem! A co do więzienia, to raczej twoja mamuśka powinna tam trafić.

Zalewa mnie krew, gdy to słyszę. Usiłuję go odepchnąć, ale ten, przewidując taki ruch, trzyma mnie jak w stalowych kleszczach. Dostrzegam, że bacznie przyglądają nam się tirowcy, pokazują na nas palcami i coś komentują. Nie chcąc robić zamieszania, przestaję się wyrywać, jednak Tomasz to wykorzystuje, zjeżdża dłonią na mój tyłek.

– Przestań. Proszę, przestań.

Ten jednak nadal trzyma mnie za pośladki.

– Kiedyś lubiłaś jak łapałem cię za pupę. Nie pamiętasz? – Szczerzy zęby. Nic nie odpowiadam, więc on kontynuuje.

– Lubiłaś też klapsy!

I jednocześnie lekko pacnął mnie w tyłek.

– Nie… nie rób tego…

– Ty zawsze lubiłaś się opierać… pamiętasz, jak protestowałaś, kiedy wpychałem ci rękę pod spódnicę? A potem sama przyznałaś, że to lubisz! Że lubisz protestować. Więc skąd mam teraz wiedzieć, czego naprawdę chcesz?

– Zakończmy ten taniec…

– O nie! Jeszcze nie zmacałem ci dostatecznie dupeczki! A widzisz, jak ochoczo przyglądają się nam ci panowie? Niech też mają coś z tego.

W tym momencie mocno ściska mi pupę. Bezczelnie obłapia ją na oczach kierowców.

Próbuję odepchnąć rękę… ale bezskutecznie. Raz odepchnięta dłoń, ląduje natychmiast na drugim pośladku.

Nie chcę robić widowiska z szamotaniny, więc poddaję się. Pozwalam, żeby nachalnie dotykał mojego tyłka na oczach rozochoconych mężczyzn, którzy, jak okazuje się,  najwyraźniej mu kibicują! Trzymają kciuki w górze, jak Rzymianie dający sygnał gladiatorom. Tyle, że w tym wypadku znaczy zupełnie cokolwiek innego. – “Zmacaj ją! Zmacaj jej tę zgrabną, dużą dupcię!”

Wreszcie puszcza mój tyłek, po to, żeby zrobić obrót w tańcu. Wykorzystuje to do tego, żeby przejechać się dłonią po cyckach!

– Pamiętasz, że zawsze podziwiałem twój biust? Zawsze zachwycał mnie tym, że jest taki duży. Pamiętam, że nie mogłem doczekać się, kiedy zobaczę twoje piersi nagie…

– Przestań… przestań o tym mówić…

– Ale dlaczego? Doskonale pamiętam chwilę, kiedy pierwszy raz zobaczyłem je w samym staniku! Nawet pamiętam go. Taki fioletowy, koronkowy. Ależ się zachwyciłem! Jak ja się nie mogłem doczekać, kiedy go rozepnę! A ty, chyba celowo, dozowałaś napięcie… nieprędko na to pozwoliłaś…

– To był mój błąd…

– Pamiętam też ten biustonosz, który wreszcie mogłem rozpiąć. Ty chyba celowo założyłaś taki z rozpięciem z przodu na tamtą randkę… Szykowałaś się, że mi pozwolisz… Ten czarny, pamiętasz, jak drżały mi ręce? Aż wreszcie… wreszcie zobaczyłem twoje nagie cyce!

Pamiętałam tę chwilę doskonale. “Boże, jaka ja byłam wtedy naiwna! Chyba zakochana… podniecona… pragnęłam, żeby wreszcie podziwiał moje piersi… Żeby je pieścił… całował.”

– Ja o tym już dawno zapomniałam.

– Doprawdy?! Niemożliwe! Jak wzdychałaś, kiedy miętosiłem twoje balony… albo jak jęczałaś, kiedy ssałem sutki. Ale jeśli zapomniałaś, to ja mogę ci to chętnie przypomnieć…

– Przestań… co było, a nie jest…

– Możemy zapisać w rejestr. Ja cały czas mam na ciebie chętkę.

W tym momencie kolejny obrót w tańcu umożliwia mu znacznie silniejsze schwycenie za piersi.

– Cudowne cyce! Mam wrażenie, że jeszcze bardziej jędrne!

Jednocześnie jakiś tirowiec aż klasnął w ręce, widząc, jak jestem obłapiana przez Tomasza.

– Jesteś bezczelny!

– A to wiem. – Śmieje się w sposób demonstrujący pewność siebie. – Ale czyż nie tacy właśnie wygrywają. I dostają to co chcą.

Zadrżałam. “Przecież on zawsze w swoje łapska chciał dostać mnie…”

Po skończonym tańcu nie nasiedzieliśmy się przy stoliku. Antoni zakomenderował, że wracamy do pokoju.

Idę z bijącym mocno sercem, gdyż okazuje się, że Blagier podąża z nami. Żegnają nas owacje tirowców, którzy chyba nie spuszczali ze mnie oka. Teraz widzą, jak wychodzę z dwoma mężczyznami… Jestem skrajnie zawstydzona…

Już od progu, otrzymuję polecenie Antoniego: Załóż to. Po czym podaje mi strój… pokojówki!

Gdy biorę ubranie do rąk, znajduję je jako wyjątkowo skąpe… Są tu czarne pończochy, spódnica… a właściwie króciutka mini.

Już rozchylam usta, żeby protestować… ale jakaś siła każe mi być uległą. Głos wewnętrzny wtóruje jej: “pamiętaj o biednej, schorowanej matce!”

Idę do łazienki. Zmieniam pończochy, zakładam spódniczkę. Faktycznie, wyjątkowo kusa. Nie zakrywa koronkowych manszet pończoch. Biała bluzeczka – cieniutka, prześwitująca, doskonale ujawnia wzorki stanika. Wreszcie biały fartuszek, do pasa, ozdobiony falbankami.

Od zawsze podniecała mnie myśl, że przebieram się za pokojówkę. Nie zakładałam jednak, że aż w tak seksowny strój. Teraz znów ogarnia mnie ten sam rodzaj podniecenia. Dodatkowo wzmacniany faktem, że wszak wystąpię tak ubrana przed dwoma mężczyznami… Mężczyznami którzy mnie pożądają…

Kiedy wychodzę z łazienki, witają mnie okrzyki podziwu.

– O! La, la!

– Pokojóweczka co się zowie!

Moje podniecenie narasta. Ich najwyraźniej też. Widzę to po ich twarzach… i po spodniach. Antoni drżącym głosem wydaje polecenie:

– Obróć się, chcemy zobaczyć czy dobrze leży strój.

Obracam się powoli, wokół własnej osi.

– Ależ pięknie ta spódnica eksponuje tyłeczek!

I w momencie, gdy jestem do nich okręcona tyłem, dostaję klapsa od Antoniego.

– Auuaaa! Proszę sobie tak nie pozwalać… – udaję, że się oburzam.

– Sprężysta pupcia pokojóweczki! – zarechotał urzędnik. Próbuję obciągnąć spódnicę w dół, ale nie wiele to daje. Jedynie moje usiłowania nakręcają obu mężczyzn.

– No pokojóweczko. Zdaje się, że tu są jakieś okruszki… – kierownik wskazuje na podłogę obok niego.

Z jednej strony, cała sytuacja wydaje mi się mocno upokarzająca, ale z drugiej, czuję, że kręci mnie takie usługiwanie mężczyznom. Kucam przed nim. Moja spódnica jeszcze bardziej podjeżdża do góry. Obaj dranie mają na mnie świetny widok – całe uda w seksownych pończochach oraz spory dekolt – bluzeczka nie posiadała dwóch guziczków na górze…

– Uuuu, la, la! – zachwyca się Tomasz. A kierownik komenderuje, wyszukując wyimaginowanych śmieci:

– Jeszcze tu okruszek… jeszcze tu…

Ja posłusznie przemieszczam się, pozostając w pozycji “w kucki”. W pewnym momencie tracę równowagę i opadam na kolana.

– U! Laaa… la! – Blagierowi świecą się oczy.

– Właściwa pozycja dla panny służącej! – kpi urzędas. – A teraz proszę oczyścić z okruszków moje spodnie.

Dotykam jego spodni i usuwam te wyimaginowane okruszki. Widzę, że są napięte…

– Wyżej, sięgnij Marto wyżej.

Drżą mi ręce, gdy oczyszczam jego uda.

– O tu. – Pokazuje na okolice rozporka.

Dotykam go tam. Podnieca mnie to, że jest taki naprężony, gotowy do walki.

– A teraz, pokojówko, oporządź mego przyjaciela…

Wzdrygam się. “Czego on ode mnie chce? Żebym na oczach tego kanalii Blagiera, wyłuskiwała ze spodni fajfusa urzędnika???”

– Sprzątaj, sprzątaj pokojóweczko… bierz się za garderobę mojego kumpla – Tomka.

Co to, to nie! – myślę – nie dotknę nawet tego gnoja. Kręcę głową.

– Ależ Martusiu – słodko zwraca się do mnie były wspólnik matki. – Przecież… przecież nie raz już widziałem ciebie na kolanach – kpi.

“No tak… kilka razy zrobiłam mu dobrze ustami… Nie dałam mu tyłka… ale mu przecież zrobiłam laskę.” Pamiętam to doskonale. On ma przecież bardzo grubego kutasa… Mimo, że nie jest szczególnie długi, to bardzo gruby… Aż bolała mnie szczęka. Możliwe, że między innymi dlatego, że byłam przerażona tym rozmiarem, nie chciałam mu ulec? Może podświadomie obawiałam się o moją ciasną cipkę? Że wydawało mi się, że jest dla niej za duży?”

– Prawda Martusiu, że pamiętasz? Mówiłaś wtedy, że nie wierzysz własnym oczom. Nieprawdaż? A, i mówiłaś jeszcze później, że strasznie bolą cię szczęki…

– Nic takiego nie pamiętam… – szepczę zdruzgotana. Widzę, że wszystko zmierza do tego, żebym klęcząc w stroju pokojówki przed tym najpodlejszym z szubrawców, robiła mu loda…“O! Niedoczekanie! A może jeszcze miałabym przed nim, w tym dziwkarskim stroju “maid” pozwolić się wydupczyć?!”

– Nie pamiętasz? A to ja chętnie ci przypomnę. A może nie tylko przypomnę? Może czas na nowe doznania?

Staję się poważnie zaniepokojona.

– To, co Antek, co do Marty. Tak jak obiecałeś?

– Pewnie. – spokojnie odpowiada kierownik Surowy.

Zrywam się z nóg, wstaję. Serce wali mi jak oszalałe.

– Jak to? O co chodzi… Co to ma znaczyć? – oburzam się.

– Marta… – nadal spokojnie ciągnął Antoni – spójrz na swoją sytuację… Sama poszłaś z dwoma facetami do numeru… Jesteś ubrana w dziwkarski strój pokojówki…
Muszę przyznać mu rację. Jestem zupełnie bezradna… Ale… Czyżbym musiała teraz oddać się też temu parszywcowi?

– Nie. Nie pozwalam… – mówię cicho, i dodaję, ku swemu zaskoczeniu – chyba, że chcesz mnie wziąć siłą…

Boże! Ty głupia cipo! – Rugam siebie samą w myślach. – Dlaczego ja mu to podpowiadam i dlaczego… tak cholernie się podniecam na myśl, że posiadłby mnie przemocą? Dlaczego?!

– Tak? – z przekąsem pyta Blagier – Na pewno? Mówisz tak, bo jesteś pewna, że tego nie zrobię? Ale ty jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolny. A mówiłem ci, że ja dostaję to, czego chcę!

W tym momencie porozumiewawczo skinął na Antoniego, a ten natychmiast wybrał numer telefonu.

“Gdzie on dzwoni?!”

Po raz pierwszy w życiu tak mocno czuję, jak przechodzą mnie ciarki.

– Benek? Już, teraz. – Lakonicznie rzucił do słuchawki kierownik Surowy.

Mam ochotę uciekać, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Boję się, ale jednocześnie czuję, że ten strach mnie podnieca! “Benek? Czy to nie ten najpotężniejszy z tirowców?! Boże! Co oni zechcą mi zrobić?!”

W tej chwili otwierają się drzwi, a w nich rzeczywiście pojawia się chłop na schwał, niczym gladiator i jego kompan, którego ochrzciłam wtedy w myślach – “baryłeczką”, w berecie z antenką. Czuję, że nogi mam jak z waty.

– To co, Marta? Dasz po dobroci? – Blagier pyta z taką obojętnością w głosie, jakby obydwa scenariusze – uległości i oporu – interesowały go w porównywalnym stopniu.

– Nie… nie… – szepczę cichutko, przełykając ślinę.

Jakaś część mojej duszy wręcz domaga się, żeby to nie było “po dobroci”.

– Panowie… to gdzie mi ją przytrzymacie?

Przerażona dostrzegam drapieżne spojrzenia dwóch podchmielonych kierowców. Idą powoli w moim kierunku. Nie uciekam. Czuję się jak na obławie. Czekam na bycie schwytaną. Z lubością łapią mnie za ramiona.

– Panie Tomku, przytrzymamy ci ją, gdzie zechcesz. – Benek najwyraźniej jest gotów dotrzymać prawdopodobnie zawartej uprzednio umowy.

– Na każdym meblu będziesz mógł ją wygrzechotać. Jak trzeba, to nawet na żyrandolu! Ha, ha, ha! – Baryłka wczuwa się w sytuację.

– Przyprowadźcie ją tu, do tej komody.

Czuję się, jak prowadzona na rzeź. Ale nie opieram się im, bo wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Na rzeź? Może raczej na rżnięcie… czy też, jak oni mówią – “grzechotanie”…

Pochylają mnie nad komodą, jednocześnie zmuszając, bym się wypięła. Ta kanalia, Blagier, już stoi za mną.

– Tegom chciał! – zakrzykuje, niczym jakiś bohater “Potopu.” – Mówiłem, że dostaję to, czego żądam! Patrz. Nie chciałaś mi udostępnić dupci, a teraz patrz, jak ją potulnie nadstawiasz.

W tym momencie czuję na pośladkach sążnistego klapsa.

– Auuua! Nie…

– Jeszcze dziś sobie pojęczysz… oj pojęczysz moja panno! Moja! – Z lubością Blagier wypowiada zwłaszcza ostatnie słowo.

– Nie… nie… – szepczę. Choć zdaję sobie sprawę, że protesty mają charakter czysto symboliczny. Jednak, nawet tak nikły opór podnieca mnie… podnieca, jak cholera. “A więc zaraz ten łotr spod ciemnej gwiazdy dopełni upokorzenia nade mną… nad moją rodziną… najpierw zrujnował nas finansowo, teraz sponiewiera  mnie w inny sposób…”

Czuję jak podwija i tak skąpą spódniczkę.

– O żesz kurwa! – wyrywa się “panu Baryłce” – ale dupa! Ta kobitka aż się sama prosi, żeby ją wychrobotać!

– A jak! – Tomasz się popisuje. – Zadek stworzony do klapsów!

– Nie… proszę… – protestuję.

Dostaję dwa klapsy – w lewy i prawy pośladek.

– Patrzcie chłopy, jak się ładnie trzęsą półdupki! – Cieszy się Blagier.

I ponawia akcję, po czym rzuca:

– Ale, dosyć tej gry wstępnej!

Po czym ściąga ze mnie stringi, które osuwają się i zatrzymują w okolicy kolan. Kładzie dłoń na mojej szparce.

– Znajoma mi cipka… oj, znajoma, a wiecie chłopaki, że ta pinda nie pozwoliła mi w nią wjechać?! Taką cnotkę zgrywała. Co wy na to? Myślicie, że teraz pozwoli?

Rechoczą.

– Ano próbuj! Zobaczym. My tam zrobim swoje, i ją przytrzymamy tak, że ani drygnie – huczy Benek.

Czuję ich silne dłonie na ciele. Jedna z nich trzyma mnie za pierś. To “Baryłka”. Wykorzystuje okazję, by mnie macać. Słyszę odgłos rozpinania paska. Wkrótce potem na pośladku wyczuwam mięsisty przedmiot. Baryłka zaśmiewa się.

– Uuu! Kolego, masz się czym pochwalić! Nasza paniusia zaraz cię poczuje… Oj, poczuje!

– Dokładnie. Wkrótce pani profesor zapozna się dogłębnie z moim przyjacielem… I coś mi się zdaje, że popamięta to spotkanie. – Blagier wypowiada przez zaciśnięte zęby.

Drżę ze strachu. “Na pewno będzie bolało… Jestem przecież ciasna… A może on się nie zmieści? Przecież to prawdziwy potwór! Z wielkim trudem pomieściłam go wtedy w ustach…”

– Nie… proszę… nie rób mi tego… – Protestuję, zdając sobie doskonale sprawę, że jedynie bardziej go zachęcam…

Istotnie. Niemal natychmiast napiera. Próbuję się szarpnąć. Zsuwa się.

– Ejże, pani profesor… chyba się nie zrozumieliśmy…

Mężczyźni chwytają mnie mocniej. Stabilizują, teraz nie mam ani centymetra pola manewru. Zaraz posiądzie mnie z łatwością.

A jednak nie jest tak łatwo. Nie chce się zmieścić.

– Nie… nie… – wciąż protestuję.

– Spokojnie… jak się popieści, to się pomieści. – Blagier jeździ czubem swego potwora po wargach sromowych. Jestem wilgotna, mój organizm nie potrafi ukryć tego, że pragnę zostać wziętą. Wreszcie naciera. Czuję ból, a jednak on nadal nie może wejść.

– O kuźwa! Jaka ciasna!

– No my ci chyba nie pomożemy! – Żartuje Benek.

– No chyba nie wsadzimy jej lejka, ha, ha, ha! – Popisuje się dowcipem Baryłka.

Myślę w duchu, że może jednak ten szubrawiec mnie nie posiądzie, że natura wybroni mnie przed tym bydlakiem. Jednak Tomek nie daje za wygraną. Szoruje swoim czubem po cipce, jakby chciał ją jeszcze bardziej zmiękczyć… Rzeczywiście, staje się coraz bardziej mokra…

– Panie kierowniku – Baryłka zwraca się do Antoniego – ale pan ją ten teges?  Znaczy się, trachnął?

Kątem oka widzę, jak urzędnik puszy się z dumy.

– A to może niech ci opowie nasza pokojóweczka, co ją tu spotkało?

Wzdrygam się. “Co za cham, co chciałby usłyszeć? Że powiem – tak, zostałam w tym pokoju ostro wydymana…?” Oczywiście milczę. Ale Baryłka nie daje mi spokoju.

– No, pokojóweczko. Odpowiedz grzecznie… Bo będzie klepane w tę słodką dupcię!

– Auuć! – krzyczę, i to z dwóch powodów. Tylko co poczułam klapsa, a już natarł Blagier swoim taranem. Pcha się z całej siły, podczas gdy Benek z Baryłką trzymają mnie tęgo, byle wspomóc kolegę.

Czuję jeszcze większy ból. To ten pal powoli zaczyna wdzierać się we mnie. Najpierw jego wielka żołądź wypełnia mnie mocno.

– Aaaaa! Aaaaaa! – jęczę mimowolnie. Tomasz trzyma mnie za biodra, niczym w stalowych kleszczach i ładuje się na siłę.

– Zaraz… zaraz cię będę miał… – sapie niemiłosiernie. Jeszcze kilka pchnięć i czuję obce ciało wpychane we mnie niczym olbrzymie tłoczysko… Rozpycha mi bezlitośnie ścianki pochwy.

– Aaach! – wzdycham.

– Jedziesz, Tomek jedziesz! – dopingują go Benek z Baryłką – zapnij ją na maksa!

Moja norka stawia coraz słabszy opór.

– Auuuuaaa! – stękam.

Widzę spore ożywienie na twarzy kierownika Surowego. Jakby usilnie kibicował swemu kompanowi.

Wreszcie czuję, że ten potworny wał dotarł do dna pochwy. “Zostałam w pełni zdobyta. Zdobyta przez tą nikczemną kreaturę… która teraz penetruje mnie dogłębnie. Faszeruje swą okrutną piką…”

Tomasz nadal trzyma mnie jak w imadle i nie porusza się. Tkwi jak najgłębiej we mnie, jakby nie chciał oddać pola… albo chciał delektować się chwilą.

– Jest moja! – oznajmia wszem i wobec.

– Brawo! – zakrzyknął Antoni.

– Tomeczku! No, no! – raduje się Benek.

Zdopingowany Blagier zaczyna mnie posuwać. Ale bardzo powoli. Zwłaszcza wysuwa się, jakby z wielką ostrożnością, żeby nie wypaść całkiem z mojej norki. Po czym pakuje się z powrotem.

– Aaaaa… aaaaa… – pojękuję cichutko. Czuję dotkliwie pracujący we mnie tłok. Ogarnia mnie przerażenie.

“Rozepcha mnie. Rozepcha mi cipkę…”

– Pracuj Tomeczku, pracuj! – Aktywizuje drania Benek.

– Daj do pieca pokojówce! Rozepchaj jej ciasnotkę! Ha, ha, ha! – Wspomaga Baryłka.

Pchnięcia Blagiera natychmiast stają się odważniejsze, mocniejsze. Pojękuję nieco głośniej. Mimo to słyszę komentarz urzędniczyny.

– Coś słabo stęka ta nasza pani profesor. A wiem, że jak chce, to potrafi…

Tomek chyba bierze sobie “na ambit” słowa kierownika, bo jego natarcia na piczkę stają się wręcz druzgocące.

– Aaaaa! Aaaaaa! – intonuję bardziej przeraźliwie.

– No, Tomeczku… daj jej popalić! – Ekscytuje się Baryłka.

Pchnięciom zaczynają towarzyszyć klapsy.

– Auuuaaa!

Nagle rozlega się donośny dzwonek telefonu. Antoni, bez pozwolenia, zaczyna grzebać w mojej torebce.

– O! Mamusia dzwoni! – Rechocze.

– Nie wie, kiedy córeczce ma przeszkadzać – Baryłka wykrzywia usta.

– Ależ, dlaczego przeszkadza? – Ożywia się Blagier. – Dlaczegóż Marta nie miałaby odebrać telefonu od mamci? Niech porozmawia z nią sobie… Może zechce podzielić się wrażeniami?

Kierownik Surowy odbiera telefon, po czym zwraca się do słuchawki:

– Tak, Marta może rozmawiać.

Przysuwa komórkę do mojej twarzy i włącza tryb głośnomówiący.

– Martusiu, gdzie jesteś? – Słychać głos matki.

– Musiałam… musiałam… wyjechać za miasto…

– Ale to z tobą jest ten pan z urzędu skarbowego?

– Nnno taaaak… – jąkam się.

– Ale to co wy tam robicie?

Mężczyźni zakrywają usta, żeby nie gruchnąć śmiechem. Nie dają mi telefonu do ręki, bo nadal trzymają mnie za ramiona.

– Co robimy? Co robimy? No cóż… obgadujemy tę sprawę faktur…

– I co? Posuwa się to w dobrym kierunku?

W tym momencie Blagier, z szerokim uśmiechem, najpierw wysunął się ze mnie, by potem mocno wsunąć… i znowu. Kierowcy cudem się powstrzymują, żeby nie parsknąć śmiechem. Baryłka szepcze, chichocząc:

– Posuwa… oj posuwa…

– Córeczko… słyszę chyba jakieś szmery… więc jak?

Zaciskam zęby, żeby nie jęknąć do słuchawki, gdy twardy taran dociska się do dna mojej pochwy.

– Tak mamo… posuwa się… do przodu…

Nawet kierownik Surowy zatacza się ze śmiechu.

– Córeczko, tylko tam uważaj na siebie… żeby ten urzędas aby cię nie zbałamucił… Widziałam wtedy w biurze, jak patrzył się na ciebie… jakby chciał cię… przygruchać…

– Mamo… no coś ty… przecież wiesz, że nie jestem taka…

I w tym momencie czuję kolejny potężny sztos.

– Aaaaaa… Ach! – Wyrywa mi się stęknięcie.

– Co tam córeczko? Co mówisz? Czy tobie nic przypadkiem nie doskwiera?

Chciało mi się powiedzieć, że i owszem, że doskwiera… i to coś całkiem dużego… i to dość dotkliwie… wręcz świdruje.

Jakby na potwierdzenie natarczywości takowego uwierania, otrzymuję kolejny bezpardonowy cios. A potem koleiny. I kolejny. Całą serię. Jakby chciał, żebym wybuchła do słuchawki lawiną jęków. Z ogromnym trudem to powstrzymuję. Ale dwa razy głęboko wzdycham.

– Aaaach! Aaaaach…

Aby uprzedzić rodzicielkę, zaraz szybko dodaję.

– Ja tylko mamo… nierówno stanęłam… zabolała mnie…

Chcę dodać – “noga”.

Ale mężczyźni parskali śmiechem.

– Cipa! – wyrywa się półszeptem Baryłce.

– Córuchno! Czy tam ktoś jeszcze jest?

Chcę uspokoić ją i odrzec – “Nie, tylko pan kierownik.” Ale w tym momencie Blagier zaczyna mnie na prawdę ostro pieprzyć. Dlatego wyrywa mi się:

– Aaaaa… nieeee… aaaaa… nieeemaaa… jest tylko aaaaa… pan kierownik… aaaaa!

Jasne, że mamuśka nie uwierzy ukochanej córze, że nie dała się wykorzystać urzędnikowi.

– Martusiu… pamiętaj, tylko nie daj się… zbałamucić…

Mężczyźni nie wytrzymali. Gruchnęli salwą śmiechu. Baryłce poszły łzy z oczu, krztusząc się, powtarza:

– Martusiu, nie daj się… zbałamucić…

Natomiast Blagier jeszcze przyspiesza tempo ruchów posuwisto-zwrotnych. Cedzi przez zęby:

– No, może jednak cię trochę po-ba-ła-mucę…

Nie daję rady wytrzymać. Stękam.

– Aaaaaa… aaaaa… aaaaaa!

Biedna mamunia nie ma teraz wątpliwości… domyśla się, co właśnie spotyka  córkę. Słyszy rechotanie kilku mężczyzn.

– Marta! O Boże! Co oni tam ci robią?! Krzywdzą cię?! Dzwonię na policję!

Antoni poczerwieniał.

– Uspokój matkę! Jeszcze jakieś służby nam tu potrzebne! – Syczy mi do ucha, zasłaniając mikrofon.

Tomasz nieruchomieje. Nadal pozostając we mnie, powstrzymuje się od jakichkolwiek ruchów.

– Mamo… to nie tak, jak myślisz… po prostu spotkaliśmy starych znajomych pana Antoniego.

– Marta, ale ja słyszałam jak jęczysz, jak podczas… i jakieś śmiechy!

– Ale to nic… mamo… takie żarty… panowie sobie dworują ze mnie… ale tak niewinnie…

“Boże! Co ta biedna matka sobie teraz o mnie pomyśli?! Że porządna, cnotliwa córka, przykładna nauczycielka, gdzieś się tam teraz puszcza?! Boże… co za wstyd! Moja własna matka uzna mnie za puszczalską…”

Zaraz po rozłączeniu się z mamą, Blagier poleca kompanom.

– A teraz chcę brać ją tak, żeby widzieć jej twarz, jej miny… patrzeć jej w oczy.

Wzdrygam się. Ja z kolei, absolutnie nie życzę sobie obserwować parszywej fizis tego gangstera… Ale kto by się liczył z moim zdaniem.

– Panie Tomeczku, to co, dajemy ci naszą pokojówkę na wyrko? Na plecy ją… – Baryłka mruży świńskie oczka.

– Na plecy. Ale nie na łóżko.

Zaciekawieni tirowcy patrzą na Blagiera pytająco.

– Na podłogę! Zawsze chciałem przedymać ją na podłodze.

Znowu jestem prowadzona przez dwóch osiłków. Zmuszają mnie, żebym rozłożyła się na plecach na dywanie. Przypominają mi się słowa piosenki “Sowieci”, zdaje się Kazika. “Zgwałcą srodze. Na skradzionej gdzieś podłodze.” Pamiętam, jak kiedyś wyobrażałam sobie właśnie taką scenę. Że zostaję tak zgwałcona przez żołdaków… Tomasz kpiąco patrzy mi w oczy, kiedy kładzie się na mnie. Czuję specyficzny rodzaj upokorzenia, na myśl, że będzie mnie brał na podłodze. “Jak służebną dziewkę… No tak, przecież nawet mam na sobie strój pokojówki.”

Kierowcy nadal mnie trzymają jak w imadle, niepotrzebnie, nie mam w sobie żadnej woli oporu. Ale przez to czuję się nadal zniewolona. Zastanawiam się, czy odwracać głowę? Czy patrzeć mu w oczy?

Wchodzi we mnie znacznie łatwiej. Głowę mam odwróconą na bok. Pojękuję. Antoni i kierowcy oglądają ten akt, jak jakiś fascynujący spektakl. Nie odrywają ode mnie oczu. Zdaje mi się, że odnotowują każde moje westchnięcie, każdy jęk. A ten bydlak, Blagier, wydaje się mieć niespożyte siły.

Wreszcie patrzę mu w oczy. Widzę w nich zaciekłość. Czytam w nich: “No pani profesor, przerucham cię za wszystkie czasy! Wyłomoczę cipsko tak, że popamiętasz ruski miesiąc! Oj, popamiętasz!”

Nigdy nie sądziłam, że tak niewygodnie może być na podłodze. Może to przez to, że tak ostro mnie traktuje?

Nagle Antoni wrzuca:

– A co to za wizjer jest zamocowany tam, przy suficie? Czy to aby nie kamerka? Tak! To nasz portier chyba musiał sobie tu zamontować to ustrojstwo… Nic dziwnego, że wyłącznie ten pokój poleca, jak wynajmuje się na godziny…

Jestem zdruzgotana. A więc jeszcze jakiś lubieżnik ogląda sobie moją hańbę. Pamiętam minę tego starego, patrzył tak, jakby też miał na mnie ochotę…

– Nie… nie… tak nie można… – wyrywa mi się z ust.

Ale to tylko jeszcze bardziej podnieca tych gnojków. Tomasz nawet macha do kamerki.

– Panie Janku, pozdrowienia! Jak się panu podoba nasza pokojówka?

Po czym od razu przystępuje do jeszcze ostrzejszego rżnięcia. Czuję jak szybko i mocno pracuje we mnie. A ja sama zalewana jestem wstydem i… coraz większym podnieceniem. “Dlaczego tak nakręca mnie fakt, że jakiś staruszek obserwuje, jak jestem brana?”

Monitoring pokoju inspiruje Antoniego.

– Zaraz, zaraz, a dlaczego by tu nie strzelić paru fotek naszej gwieździe?

Podchodzi z telefonem i kieruje go na nas.

– Nie! Nie! Co pan robi?! – krzyczę.

– Martusiu. Nie chcesz być sławną modelką? Dziewczyny przecież o tym marzą.

Pstryk!

– Nie! Nie zgadzam się!

Pstryk! Pstryk!

Odwracam głowę.

Pstryk!

– O, stąd najlepiej widać, jak ją faszerujesz swoim rożnem!

Pstryk!

– Patrzcie chłopaki, jak tu dobrze widać i cipkę i grubego drąga!

– Ano! Widać jak jest rozciągnięta pizda! – Cieszy się Baryłka.

– To co, może wyślę fotkę mamuni?

– Nie! Tylko nie to! – Wołam przestraszona.

– Ale dlaczego by nie? O. Poszło!

Mam nadzieję, że tylko blaguje. Że nie wysłał mamie czegoś takiego.

Za chwilę jednak słyszę sygnał sms-a przychodzącego na mój numer.

– O. Odpowiedziała mamuśka! Co ona tu pisze? Zaraz… O! Jest tak: “Córeczko, co ty mi wysyłasz?! Przecież to jakieś wulgarne ekscesy!”

Czuję, że mi wstyd jak cholera. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Tymczasem Surowy nadal się pastwi.

– Patrzcie, mamusia nie rozpoznała cipki córeczki… Chociaż tu dobrze widać, jaka ciasna… Trzeba wysłać więcej szczegółów. Przybliża znów mój telefon.

– Nie! Proszę… nie… – błagam kierownika.

Pstryk!

– Poszło. Zobaczymy, jak teraz zareaguje mamusia.

– Pip! – Odpowiedź jest natychmiastowa.

– Córeczko! Przecież to te same szpilki co ci kupiłam! – Czyta odpowiedź Antoni. Próbuję się wyrwać, ale jestem skutecznie przygwożdżona do podłogi.

– A może teraz nakręcimy film z panią profesor w roli głównej? – Głośno śmieje się urzędnik.

– Oj, to najlepszy pomysł! Będzie widać, jak ostro się Tomek uwija i słychać jak nasza pokojóweczka słodziutko jęczy! – Zachwycił się Baryłka.

– Nie! Nie – Wystraszona, podnoszę larum. Surowy zbliża komórkę w moją stronę, a Tomasz, jak na zawołanie, przystępuje do szybszej i mocniejszej penetracji.

Odwracam głowę, żeby nie dać się sfilmować. Jednak mężczyźni absolutnie chcą uczynić mnie nieanonimową aktorką tej produkcji. Baryłka chwyta mnie za głowę i nakierowuje przed kamerkę.

– Niech się pani przedstawi widzom! – Z olbrzymim ubawieniem zachęca mnie urzędnik. – Niech pani powie, jak się nazywa i co robi?

Próbuję odwrócić głowę, ale bezskutecznie. Baryłka trzyma mnie jak w imadle. Jedyne co mogę, to zaciskać zęby. Pchnięcia Tomasza są coraz dotkliwsze.

– Nie chce się pani przedstawić? – Ciągnie Surowy. – To my panią przedstawimy. Oto pani Marta, szanowana pedagog, historyczka tutejszego liceum.

Tomasz napiera. Syczy mi do ucha:

– Jęcz suczko… jęcz… niech cię słyszą.

A kierownik kontynuuje ten swoisty wywiad ze mną.

– Proszę pani. A jak to jest na podłodze? Nie bolą plecy? No i we wcześniejszym ujęciu zrobiliśmy zbliżenie na sam akt… widać jak rozciągnięta… zatem ciasna jest pani wagina… a penetrowana jest przez iście okazały organ… Czy na pewno nie boli panią intymna dziurka?

Czuję się potwornie upokorzona. Zaś Surowy tryumfuje.

– Jak słyszycie drodzy widzowie, nasza pani profesor nie odpowiada… a to dlatego, że tak bardzo jest oddana… oddawaniu się panu Tomkowi… A jeszcze wcześniej pani Marta ten sam zaszczyt również mi uczyniła… Ech, że też nie słyszeliście, jaka wtedy była głośna! Czyżby teraz już opadła z sił? Czyżby tak została wyeksploatowana przez Tomasza?

Jednocześnie z inicjatywą wychodzi pan Baryłka i wyciąga moją pierś ze stanika.

– A tu patrzajcie, jakie ona ma cyce!

Urzędnik zbliża kamerkę do mojego biustu.

– Winien jestem wam ważną uwagę. Biust pani historyczki nie dość, że jest tak duży, to jeszcze sprężysty i miły w dotyku. Palce lizać! Potwierdzasz kolego?

Baryłka ściska moją pierś przed kamerą. Maca.

– No pewno! Ale jędrny!

W tym momencie Tomasz przyspiesza. Staje się jasne, że finiszuje. Przed kamerą dopełnia aktu. Kończy w środku.

Mężczyzna wstaje ze mnie, wygląda na piekielnie zmęczonego, ale jeszcze bardziej uradowanego. Dumnego.

– Wreszcie… – cieszy się. – Wreszcie to zrobiłem.

Ja, zmaltretowana, szybko okrywam się kusą spódnicą. Ale nadal pozostaję na podłodze, siedząc i wtulając twarz w kolana. Tomasz ciężko oddycha, napawa rozpierającą go dumą, chwali się.

– A wiecie, że nie tylko ją zaliczyłem, ale i matkę?

– Oooo! – Zaciekawiwszy się, mężczyźni dopytują. – Opowiadaj! Jak to było?

Wzdrygnęłam się. Tego kompletnie się nie spodziewałam, że moja matka z kimś takim mogła pójść do łóżka! Rozumiem, że jest samotną i wciąż atrakcyjną kobietą… Ale bez przesady.

Blagier snuł opowieść..

– Ano… poderwałem ją.

– Łatwa była?

– A no… właśnie nie. Z początku nawet bardzo niełatwa. Specjalnie zapraszałem ją na różne wyjazdy, żeby zaistniała potrzeba nocowania w hotelach. Ale… nie chciała mnie wpuścić do swojego pokoju. Nawet podczas jazdy autem, co ją łapałem za kolano, to odpychała rękę…

– Jak cię znam, to użyłeś jakiego podstępu… – Benek bacznie wpatrywał się w popisującego się chwalipiętę.

– A pewnie. Raz jej winko czymś tam wzmocniłem. Wtedy dała się pocałować i pościskać cycki.

– A jakie ma cycory? – Zaintrygował się Baryłka.

– No takie same wielkie, jak jej córa! Tyle że może nieco obwisłe. Ale tym lepiej się takie miętosi.

– To potem poszło łatwiej? – Dopytywał Surowy.

– Potem kolejny fortelik. Przekupiłem portiera… i wtedy okazało się, że nie było wolnych pokojów. Tylko taki z łóżkiem małżeńskim.

– I na tym łóżku małżeńskim ją wydupcyłeś?! – Baryłce zaświeciły się świńskie oczka.

– Też jeszcze nie… Nadal mi nie chciała dać… Ale jak ja jej wtedy cipę wypalcowałem! Jęczała, jak marzenie. Ale to i tak nic w porównaniu z tym jak pięknie mi pociągnęła kutasa! Po prostu, ósmy cud świata! Mistrzyni. Bogini loda.

– To kiedy ją w końcu dmuchnąłeś? Pewno też jakimś podstępem?

– Po prostu kiedyś przyjechałem z kwiatami i nabajerowałem jej, że się w niej zakochałem. Wtedy już była całkiem łatwa. Bez problemu ją wtedy wyruchałem.

– Jaka była? Jaka była w łóżku?

– Miodzio. Mówię wam, miodzio. Kutasa ssała, klasa! Dała się wypieprzyć we wszystkich pozycjach. Boska była na pieska… bo tak jej cyce latały, jakby się miały urwać! Zresztą cyce – idealne do hiszpana! Tak je zacisnęła na wacku, że… klekajcie narody!

– Ale nie tylko raz ją przeleciałeś?

– Pewno, że nie. Miałem ją, kiedy chciałem. Dawała dupy na każde zawołanie. Raz już od progu czekała w szlafroczku, żeby tylko jak najszybciej dać się wykołatać.

– Ja pierdole! – Najwyraźniej zazdrościł Baryłka.

– Ja ją chyba widziałem – jakby szukał w pamięci Benek. – Taka szczupła czterdziestka?

– Dokładnie. – Włączył się Antoni. – Ma czterdzieści osiem wiosen, a wygląda na co najmniej dziesięć mniej.

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Mama.

Kierownik popatrzył na wyświetlacz. – A co wy panowie na to, żeby ją też tu zwabić?

– Co nie, jak tak! – Ucieszył się Baryłka. – Tomeczek jest specem od podstępów.

Zanim odbierają telefon od mamy, Baryłka zsuwa z moich kostek majtki i próbuje mnie nimi kneblować. Okazują się zbyt skąpe do spełnienia celu, więc mężczyzna zatyka mi dłonią usta.

Niestety, podstęp udaje im się doskonale. Antoni wmawia mamie, że potrzebuję jej natychmiast i już wysyłają po nią kierowcę. Baryłka, mimo, że trochę alkoholu już wchłonął, bez wahania rusza po moją rodzicielkę. Gdy ją tu przywozi, jakże jest zaskoczona obecnością Tomasza.

Jeszcze bardziej jest zaskoczona, gdy widzi mnie w pogniecionym stroju pokojówki. W kusej spódniczce, która nawet nie okrywa koronek pończoch.

– Boże! Co się tu dzieje! Obawiałam się, że krzywdzą ciebie!

Antoni podchodzi z szelmowskim uśmiechem:

– Ależ raczej panią Martę admirujemy… ale… ale… usłyszeliśmy tu wiele o pani wspaniałych umiejętnościach.

Marzena, moja matka, patrzy na Tomasza z pogardą i wyrzutem, lecz też obawą.

– Co ty im za bzdury naopowiadałeś?

– Samą prawdę, moja droga… samą prawdę. Po prostu wyznałem, że potrafisz mężczyznom sprawić wiele dobra…

Patrzę, jak matka nieruchomieje. Surowy zbliża się do niej powoli.

– Sama pani widzi, czterech chłopów na schwał… i jedna dziewczyna… Szkoda jej… żeby miała zbyt ciężko… Dlatego właśnie, w trosce o nią, tutaj panią ściągnęliśmy, by ulżyła córeczce, a że za pomocą drobnego forteliku…

Matka jest przerażona. A ja przepełniona wyrzutami winy, przecież to przeze mnie została narażona.

– Pani Marzeno. – Kpi nieustannie Antoni. – Mamy tu dwóch tęgich kierowców, którzy aż się palą do poeksploatowania wymęczonej Martusi… istnieje jedyny sposób, by ich powstrzymać. Zatem, wszystko w pani rękach, pani Marzeno… O, pardon… no może nie w rękach… ha, ha, ha.

– Dranie. – Matka jest oburzona.

Obawiam się, żeby nie zrobiła czegoś głupiego.

– Mamo… – mówię cicho – nie powiedziałam ci, że pan Antoni jest gotów umorzyć tę nieszczęsną sprawę skarbową… to właśnie dlatego ja tutaj… – Szukam odpowiedniego sformułowania. Przecież nie powiem matce “dałam mu dupy”. – Dlatego się z nim tu spotkałam…

Matka jest wyraźnie rozdarta. Domyśla się mojego poświęcenia. Patrząc na mnie, domyśla się, że już im uległam.

– Córeczko… na co ty się zgodziłaś…?

– Mamo. Dlatego nie możemy tego zniweczyć.

Matka jest załamana. Nie opiera się, gdy tirowcy biorą ją za ręce. Baryłka znalazł się w siódmym niebie. Stojąc za mamą, nagle od tyłu łapie ją za piersi.

– Co robisz! – Mama chce się wyrwać, ale Benek już w stalowym uchwycie trzyma ją za łokcie. Bidulka nie ma z nimi szans. Baryłka obmacuje jej biust i komentuje.

– A słyszeliśmy, że mamuśka ma cycki nie mniejsze niż córunia! Słyszeliśmy. Teraz i my se pooglądamy.

– Zostawcie ją… – Protestuję. – Ja zrobię wam to, czego chcecie.

Chcę oszczędzić upokorzenia matce, a ja sama przecież już to przeszłam. Benek najwyraźniej się tym ucieszył, chyba miał większą chrapkę właśnie na mnie, bo w try miga znalazł się tuż obok. Ledwie się spostrzegam, a już przy mojej twarzy ląduje kawał drąga.

Baryłka idzie w jego ślady. Zmusza mamę, żeby uklękła i niemal natychmiast brutalnie chwyta ją za głowę i pakuje do ust swego kutasa. Ja sama, nie chcąc doświadczyć brutalnego aktu, ulegle obejmuję wargami czub Benka. Obydwaj mężczyźni wydają odgłosy zadowolenia. Benek chrząka wpychając swą męskość do gardła, natomiast Baryłka po prostu pieprzy usta mojej rodzicielki, sapiąc przy tym głośno.

– Słyszelim, że ty pani Marzenko jesteś dobra w lodach…

To dla mnie niesamowity widok. W lustrze widzę nas obie – siebie i mamę, jak klęczymy przed dwoma tirowcami i obie trzymamy w ustach ich fajfusy… To potwornie upokarzające. Tym bardziej, gdy sobie uświadamiam, że gapią się na nas – największa menda, stąpająca po tej ziemi – Tomasz i kierownik Surowy – autor naszych skarbowych kłopotów. Gapią się?! Mało tego. Urzędas pstryka nam fotki, a były wspólnik kręci filmik!

A ja w tym czasie ssę kutasa kierowcy Benkowi… Na jego polecenie, zasysam go i jednocześnie językiem pieszczę żołądź. Potem muszę przyjąć jego pchnięcia, które docierają aż do gardła.

Jakże się myliłam, sądząc, że to już dno naszego upokorzenia.

Nagle Antoni żąda, żebyśmy, jak to określa “poprzytulały się” z mamą. Samo poprzytulanienie nie wydaje się być czymś zdrożnym, ale moja kobieca intuicja podpowiada, że na tym wcale nie musi się skończyć.

Ledwie objęłyśmy się z rodzicielką, Surowy żąda, żebyśmy się “głaskały”. Dziwne to, ale spełniamy polecenie. Każe byśmy głaskały się po… biustach! Jesteśmy zaskoczone. Nie podejmujemy się takiego zadania. Ale po ponagleniu kierownika, przełamuję się, dotykam piersi mamy… Ku mojemu zaskoczeniu, odczuwam specyficzny rodzaj podniecenia. Kręci mnie to, że ona ma takie duże cycki…

Jeszcze bardziej zaczyna mnie podniecać, gdy Marzena dotyka mojego biustu…

– Pięknie! – Delektuje się Antoni. – Pościskajcie mocniej swoje piersi.

To niebywałe! Podniecam się tym, że trzymam w dłoniach balony mojej mamusi… I tym, że ona dzierży moje. Wręcz nabieram ochoty, żeby pocałować rodzicielkę… ale… nie zdobywam się na to.

– Bardzo ładnie. A teraz wyciągnijcie sobie nawzajem cycuszki ze staników. – Zaskakuje nas poleceniem Surowy.

Nie! To niemożliwe! – Niemal krzyczę w duchu. A jednak natura wręcz mnie kusi. Tak. Chciałabym wysupłać cyce Marzeny z tych jej koronkowych miseczek… I chciałabym, żeby ona to samo zrobiła z moimi…

W życiu codziennym obie unikałyśmy pokazywania się sobie nawzajem nago. Nawet, gdy jesteśmy w samych biustonoszach. Czasami, w wyjątkowym pośpiechu, mignęła jedna drugiej gołymi cyckami. Zawsze jednak wtedy ta druga odwracała wzrok. Zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy bardziej pruderyjne niż inne kobiety. Tymczasem teraz doszło do tego, że mamy się wzajemnie obnażać.

Jednak byłam już do tego “urobiona”. Po tym, jak oddałam się Surowemu, po tym jak wkrótce siłą posiadł mnie Tomasz, po tym jak ssałam fiuta tirowcowi, byłam gotowa na wiele.

Drżącymi rękami wyłuskiwałam cyce mamy ze stanika. Wielkie, istotnie nieco obwisłe. Patrzę jak ona się wstydzi, ale… jednocześnie chyba też podnieca. Tak. Widzę to w jej oczach. Ona chce, żebym dotykała jej nagich “bimbałów”… Chce, żeby je widzieli obecni tu mężczyźni.

Chwytam jej piersi. Przecież to je kiedyś ssałam. Ona tymczasem bierze moje. Całuje mnie w brodawkę. Boże! Jakie to podniecające. Odwzajemniam pocałunek. Biorę w usta jej sutek. Ona bierze mój… Jakże się role odwróciły. Moja rodzicielka ssie mój cycek!

– Aaaach! – Wzdycham bardzo głośno.

Mężczyźni nam kibicują.

– A teraz, cycki do cycków! – Komenderuje Surowy.

Dlaczego to mnie tak ekscytuje? Nigdy, przenigdy nie kochałam się z kobietą. A teraz nie dość, że robię to na ich oczach, to jeszcze z moją własną matką. Polecenia naszych “kibiców” nakręcają mnie jeszcze bardziej.

Obie jednocześnie chwytamy dłońmi swe piersi. Patrzymy sobie nawzajem w oczy. Zbliżamy się do siebie i ocieramy biust o biust. Jezu! Jak to mnie rozpala. Rozpala jak cholera. Czuję jak mój sutek zaczepia o brodawkę mamy. Dociskamy piersi do siebie. I mocniej. Coraz mocniej. Ależ sterczą mi sutki. Podobnie ma Marzena.

Mężczyzn najwyraźniej nie mniej to rozognia. Kierownik się rozkręca.

– Pięknie! Na prawdę pięknie! A teraz, uwaga. Cipa o cipę!

Chyba obie tak samo jesteśmy zaskoczone, co podniecone. Myśl, że miałabym się ocierać swoją piczką o cipkę mojej matki, wręcz mnie paraliżuje. Czuję, jak przechodzi przeze mnie fala gorąca.

Mężczyźni dopingują nas:

– No panie… nie ociągajcie się.  – Ponagla Surowy.

– Tak jest. Psitą o psitę! – Emocjonuje się Baryłka.

Patrzę w oczy mamy, jest oszołomiona. A jednak, powoli podciąga spódnicę do góry, widzę, że wręcz płonie z pożądania. Obie rozchylamy uda, obserwuję to jednocześnie w lustrze. Przysuwamy się do siebie.

– Dalej dziewczyny! – Nawet Benek nie może powstrzymać emocji.

Marzena ma na sobie koronkowe majtki. Nie zdejmuje ich, ale szerzej rozwiera nogi. Ja również szerzej je rozkładam, dając dostęp do mojej muszelki.

Wreszcie stało się. Poczułam dotyk gorącego łona i szorstkiej koronki majtek mojej rodzicielki.

– O tak! Pizda po piździe! – Krzyczy Baryłka.

Obie wzdychamy jedna po drugiej.

Ocieramy się cipkami bardzo starannie. Podnieca mnie to, że po moich wargach sromowych szoruje pipa mojej mamy. Ona robi to z takim zaangażowaniem, że aż majtki zsuwają się z jej szparki. Teraz mamy możliwość dotykać się bezpośrednio wargami sromowymi. Korzystamy z tego skwapliwie. Co za wrażenie – czuć gorącą cipę rodzicielki na swojej własnej. Obie jesteśmy mokre… Obie wzdychamy coraz głośniej.

Wreszcie, obie zdajemy sobie sprawę z tego, jaki dajemy pokaz. Mężczyźni zbyt mocno się tym jarają. Teraz chcą sami. Benek nie może się doczekać.

– To co, ich dwie. Wypada po jednej na dwóch. Jak się dzielimy?

Przypadam w udziale tirowcom. Marzena – Surowemu i byłemu wspólnikowi.

Obie wiemy, że nasz opór jest daremny, dlatego, żadna z nas nie próbuje tego przerwać. Wkrótce czuję na sobie olbrzymie cielsko Baryłki. Kątem oka widzę, że na mamę gramoli się Antoni.

Czuję jak penis zdobywcy szuka drogi do mej norki. I dość łatwo ją znajduje. Gdy wydaję z siebie pierwszy jęk, moja matka stęka już przeciągle. Widzę, że Tomasz chce podać jej swego fajfusa do ust, ale ta go odpycha. Tego samego chce ode mnie Benek. Wiem, że i tak dopnie swego, niezależnie od mojej zgody, wobec czego pozwalam mu wylądować w buzi.

Pierwszy raz w życiu mam sobie dwóch mężczyzn na raz. Moje myśli są jednoznaczne: – oddaję się, jak na jakimś pornolu… oddaję się jak dziwka.

Kierowca władczo trzyma mnie za włosy, zdaje się komenderować – Ssij, suczko… ssij.

Nie przestaję kątem oka obserwować Marzeny. Odrzucony Blagier  znajduje sobie inne miejsce. Prosi kierownika by przytrzymał mamę nabitą już przez niego, by on sam mógł wziąć ją… w pupę!

Obserwowanie mojej własnej rodzicielki, jak jest posuwana, już samo w sobie jest czymś co najmniej mocno odjechanym, zaś przyglądanie się, jak dobiera się do niej ten nikczemnik i do tego ładuje ją w zadek, to prawdziwa perwersja…

Natychmiast potem widzę, jak dwaj mężczyźni pracują przy mojej mamie jak dwaj kowale kujący na przemian żelazo… Nawet sapią jak miechy kowalskie… A mama? Jest rozpalona, jak kute żelazo… Jęki nie pozostawiają wątpliwości, że jest jej dobrze… że jest jej rozkosznie.

Tymczasem tirowcy, rozkoszujący się moimi wdziękami, jakby im pozazdrościli. Postanawiają brać mnie w nieco inny sposób. Chcą posiąść mnie jednocześnie wchodząc w moją cipkę. Przestraszona protestuję. Przecież mogą mnie rozerwać! Jednak oni nie zważają na moje protesty, mało tego, zachowują się tak, jakby była to dla niech nie pierwszyzna.

– Pamiętasz tę rudą Ukrainkę Olgę w Radomiu, tę wysoką trajkotkę – przypominał Benek kompanowi – jak żeśmy ją wtedy posunęli?

– Co mam nie pamiętać! Ale była jazda! Trochę żeśmy jej cipulkę rozepchali. Ale jazgotała!

Przerażona, próbuję ich powstrzymywać:

– Nie… nie róbcie mi tego…

Jednak czuję, jak do wacka “Baryłkowego” dołącza drugi, twardy walec. Gdy ten pierwszy się wysuwa, drugi zajmuje jego miejsce.

Jęczę jak oszalała.

– Jak możecie jej to robić! – To moja matula włącza się w obronę córki. Surowy zatyka jej usta, ale Tomasz, śmiejąc się, odwodzi go od tego.

– Ależ pozwól wypowiedzieć się pani Marzenie. To jej matczyne prawo, bronić córuchny.

Jednak, wypowiadając te słowa, ładuje się jej w tyłek z całej siły.

– Aaaaaach… jak wy nas traktujecie… ach! – Mama najwyraźniej czuje zarówno upokorzenie, jak i rozkosz.

Mężczyźni nie tylko się tym nie przejmują, ale wręcz tym chętniej podejmują próbę wbicia się we mnie jednocześnie.

– Auuuaaa! – krzyczę.

Ich ręce mocno trzymają mnie za biodra, równocześnie tirowcy wpychają we mnie swe twarde maszty.

– Nie… aaa… nie… – jęczę nieprzerwanie. Wreszcie czuję, jak ciało im ulega. Zdobywają mnie tak, jak chcieli.

Czuję tam ból, ale o wiele bardziej czuję coś na kształt spełnienia. Olbrzymiego spełnienia.

Mężczyźni zrazu działają, jakby na przemian, jak tłoki. Raz jeden się wsuwa, raz drugi. Jeden się wsuwa po drugim. Raz czuję “żołnierza” Benka, raz Baryłki.

Po pewnym czasie kierowcy postanawiają zjednoczyć siły i synchronizują ruchy. Pracują równomiernie, teraz dopiero czuję ból, mając na raz oba tarany w sobie. Twarde, bezlitosne, gotowe długo pastwić się nad moją biedną, ciasną jamką.

Sygnalizuję to. Jęczę żałośliwie, jakbym przeżywała istne katusze.

– Aaaaaa! Aaaaaa! Auuuuu!

Mama, słysząc to, pełna obawy o mnie, protestuje:

– Dajcie jej spokój! Jak możecie ją tak traktować?!

Sama jednak też, jak słyszę i widzę, nie ma łatwo. Wzięta w kleszcze między kierownika i Blagiera, także stęka jak na mękach.

Po pewnym czasie, w tym samym tempie, tirowcy przyspieszają. Robią to jakby starając zachować niezwykłą staranność, aby jeden nie wyprzedził drugiego. Odczuwam to dotkliwie, więc jęczę jeszcze głośniej.

– Aaaaaa! Aaaaaa!

Odnoszę wrażenie, że zaraz te dwa pale wbiją mi się głęboko w brzuch. Najwyraźniej obu kierowców to cholernie rajcuje. Wydają z siebie gardłowe odgłosy. Zwłaszcza Baryłka. Mimo to, jak na komendę, jeszcze bardziej przyspieszają. Teraz dopiero jestem głośna. Stękam w niebogłosy.

– Aaaa… oooo!

Wiem, że długo tego tempa nie wytrzymają, wiem, że zaraz dojdą… I tego właśnie chcę. Niech już kończą…

Dochodzą. Jak na zawołanie, jak jeden mąż, obaj równocześnie. Czuję w swojej norce dwa wystrzały, jeden po drugim. Pierwszy Baryłka, który ledwo zipał, teraz niemal wyje dziko, po nim Benek ziejący na potęgę.

Jak tego jest dużo! Nigdy w życiu nie miałam w sobie tyle białej, kleistej substancji…

Mężczyźni puszczają mnie.

Opuszczając spódnicę i fartuszek, obserwuję mamę, obskakiwaną od przodu i od tyłu. Stękającą na potęgę. Ci dwaj też przyspieszyli, dźgają Marzenę tak ostro, że aż mi jej szkoda.

Wreszcie też finiszują. Boże! Moja rodzicielka ledwie oddycha!

– No dziewczynki! To daliśmy wam popalić! – Urzędniczyna jest dumny z siebie, mimo, że sapie jak parowóz.

Uwolniona mama podchodzi do mnie, obejmując opiekuńczo.

– Nic ci nie jest? – pyta ckliwie.

– Nie, nie… – uspakajam ją. Choć wiem, że przeszłyśmy swoje. I fizycznie, i psychicznie. Domyślam się, że obie czujemy się mocno upokorzone. W duchu myślę, że przynajmniej problemy skarbowe mamy z głowy, choć teraz już wiem, że nie warte to było aż takiego poświęcenia.

Z hotelu wychodzę, trzymając mamę za rękę, ze spuszczoną głową. Odwracam ją tylko na chwilę. Żeby spojrzeć na starego portiera, który wpatruje się we mnie lubieżnie, z uśmiechem pełnym ironii.

***

Mijają trzy dni.

Z bijącym sercem, w szlafroku, pędzę do listonosza i na jego oczach rozrywam kopertę. Z szybkością błyskawicy przebiegam wzrokiem po piśmie. Wyławiam strzępy zdań:

“Pani prośba została odrzucona”… do tego: „nakazuje się staranną kontrolę w miejscu pani zamieszkania przez dwu wyznaczonych kontrolerów” ale „istnieje możliwość stawienia się do kierownika Antoniego Surowego, celem omówienia dalszych procedur.”

Na druku widzę dopisek Antoniego: „Pani Marto, pani sprawa jest skomplikowana. Będzie wymagała dłuższego czasu i zapewne wielu spotkań.”

 

Ten tekst odnotował 18,207 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 5.26/10 (36 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (2)

+2
0
Lubię Twoje opowiadania, motywy różnych strojów, przebrań, zadartych sukienek czy zakłopotania i kokieterii. Jednak to co myślę że by im pomogło, to jakby ograniczyć nieco zawarty w nich infantylizm. Za dużo kiczu, który w zbyt dużym stężeniu działa niekorzystnie. Chętnie przeczytałbym twoje opowiadania w jakimś lekkiej, ale jednocześnie wiarygodnej otoczce. Ot, choćby zbieranie jabłek w sadzie przez dziewczyny w letnich sukienkach na drabinach, np. w latach 70.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Dziękuję za podpowiedź! Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.