Nad morzem
11 grudnia 2013
Szacowany czas lektury: 6 min
To wydarzyło się 4 lata temu, wczesną jesienią w małej nadmorskiej miejscowości. Nawet już nie pamiętam dokładnie jak ta miejscowość się nazywała? Przyjeżdżając tu nie szukaliśmy zatłoczonych plaż z tysiącami rozkrzyczanych turystów na ulicach, a raczej odpoczynku od zgiełku wielkiego miasta, z przytulnymi tawernami i dziką plażą na której gdzieniegdzie można było znaleźć bursztyny. Był wczesny wieczór, znajomi odjechali z samego rana a ja postanowiłem zostać jeszcze przez kilka dni i naładować baterie przed powrotem do pracy. Około 19.30 po przepysznej kolacji w przyportowej tawernie ruszyłem ze swoim aparatem na łowy kolejnych niesamowitych ujęć. Słońce było już bardzo nisko nad horyzontem i gdy tylko wiatr przestawał na chwilę dąć, słychać było jak zaczyna syczeć topiąc swą rozgrzaną grzywę w nieprzebranych wodach Bałtyku. Plaże już dawno opustoszały i tylko najbardziej spragnieni ostatnich promieni słońca leniwie zbierali się do domów. Szedłem coraz dalej i dalej nie myśląc o niczym, radowałem się tylko widokiem cudownej czerwienieni zatopionej w spienionej wodzie. Fale sunęły delikatnie po moich bosych stopach i tonęły cyklicznie w ramionach swych braci. Odszedłem już całkiem daleko od wioski i wydawało mi się że jestem zupełnie sam na ogromnej dzikiej plaży, na której wyrzucone na brzeg konary i wodorosty tworzyły genialne wzory natury. Postanowiłem pozostać tutaj i obejrzeć zachód słońca do końca. Wspiąłem się na skarpę i usiadłem wygodnie na piasku. Owiewał mnie wiatr, czułem zapach lasu, byłem taki zrelaksowany. Klisza w moim aparacie powoli się kończyła więc postanowiłem poczekać na naprawdę efektowny moment by go uwiecznić na zdjęciu. Jak się później okazało tych momentów było całe mnóstwo i na dobrą sprawę tego wieczora bardziej przydatna byłaby kamera a niżeli mój stary wysłużony Zenit. Wspiąłem się jeszcze kilka metrów, by skadrować jedno z moich ostatnich ujęć i wtedy ujrzałem ją - nagą kobietę skąpaną w czerwieni zachodzącego słońca leżącą kilkanaście metrów ode mnie. Jej ciało okryte pomarańczowym aksamitem, drżące przy każdym podmuchu figlarnego wiatru tak cudnie piękne, tak niepowtarzalne. Odsunąłem się kilka kroków by nie przerywać tej rozkosznej chwili, ale ona mnie zauważyła i niczym modelka wijąc się po miękkim plażowym ręczniku zaczęła mi pozować. Migawka w moim aparacie ze stroboskopową prędkością zaczęła łapać kolejne obrazy, obrazy przy których widok zachodzącego słońca zdaje się być tylko tandetnym obrazkiem jakich wiele można zobaczyć na widokówkach z przydrożnych straganów. I nagle naciąg aparatu przestał działać, skończyła się klisza. Stałem tam kilka metrów od niej z opuszczonym aparatem w dłoni i tylko patrzyłem. Pomimo, wieczornego chłodu, czułem pot na swej twarzy. Mój wzrok krążył wokół niej próbując nie przeoczyć żadnego szczegółu. Jej piękne, niewinne ciało drżało na chłodnym piasku i prosiło by je przytulić. A ja jak posąg stałem i nie mogłem zrobić kroku. Przecież to była ona dziewczyna z mojego wielokrotnie powtarzającego się snu. Zamknąłem oczy i chciałem śnić, przecież we śnie byłem takim macho, potrafiłem godzinami pieścić to genialne ciało, egoistycznie czerpać wszystkie przyjemności jakie człowiek może znaleźć na ziemi. A teraz...
I nagle poczułem pocałunek na moich ustach. Opadł tak delikatnie jak gdyby tylko przypadkiem chciał się tam ułożyć do snu. Tak delikatnie jak rosa opadająca rankiem po liściach. Otworzyłem oczy. Stała przede mną okryta ciepłym, miękkim ręcznikiem. Jej oczy wpatrzone we mnie zamarły w bezruchu, jej usta czekające na kolejny pocałunek, spragnione pieszczot... Ująłem ją za dłonie, bordowy ręcznik spłyną po jej idealnym ciele i opadł bezszelestnie na żółty piasek. Zatrzymaliśmy się przez chwilę wpatrzeni w siebie, wsłuchani w niemą ciszę. Ta chwila trwała wieczność. W naszej wyobraźni rodziły się nowe, coraz śmielsze obrazy. Byłem taki szczęśliwy. Od zapachu jej perfum zawirowało mi w głowie, moje zmysły zaczęły szaleć. Ująłem ją mocniej i przyciągnąłem do siebie. Przylgnęła jak dziecko do matki po długiej rozłące. Jej skóra była przesiąknięta chłodem i pomimo, że cała drżała w jej spojrzeniu widziałem ogień który topił od środka lód z jej ciała. Chciałem ją okryć ciepłym polarem, który zabrałem ze sobą, lecz poczułem jej delikatne dłonie na moim torsie. Jednym energicznym ruchem ściągnęła ze mnie koszulkę i zaczęła spływać po moim torsie. Jej nabrzmiałe piersi muskały mnie po klatce i przesuwały się coraz niżej, niżej, niżej... gdy po chwili spojrzałem w dół moje jeansy zsuwały się na ziemię a ona kąsała namiętnie okolice mego krocza. Jej dłonie rytmicznie przesuwały się po moich udach. W dół i w górę, w dół i w górę... Poczułem nieodpartą chęć zerwania z siebie resztek ubrania i kochania się dziką miłością, lecz nim się obejrzałem stałem już nagi a ona klęcząc przede mną zanurzała namiętnie mą męskość w swoich ustach. Bawiła się mną jak nową zabawką. Regularnie w rytm szumu fal wydawałem z siebie okrzyki rozkoszy i przy każdym coraz silniejszym jej ruchu z uśmiechem na twarzy byłem coraz bliżej spełnienia. Wplotłem swe dłonie w jej gęste loki i przycisnąłem jej głowę do siebie w momencie, gdy me ciało wybuchło.
Słońce nie wiem kiedy zaszło za horyzontem i noc rozpostarła swą czarną płachtę nad ziemią. Leżeliśmy na chłodnym piasku zwijając się z nadmiaru odczuwanych przyjemności. Raz po raz uderzając w siebie kolejną porcją rozkoszy. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłem nawet spytać jej o imię. Wiedziałem tylko, że to ona i chodź widzieliśmy się pierwszy raz czułem się jak kochanek w idealnym, wieloletnim związku. telepatycznie wyczuwała moje potrzeby, tańcząc na mnie zataczała wokół siebie otoczkę dziecinnej niewinności i dzikiej żądzy jakiej nikt nie jest w stanie poskromić. Kochaliśmy się długie godziny, przekrzykując szum fal, świst wiatru i tajemnicze pomrukiwanie sosnowego lasu. Piasek pod naszymi ciałami stopniał tworząc krystaliczną powłokę od której odbijały się nasze namiętności i ulatywały w otchłań opowiadając światu naszą historię.
Odeszła w ciemność tak nagle jak się pojawiła i choć minęły już 4 lata ciągle czuję smak jej ust, miękkość sprężystej skóry. Pamiętam o alfabecie miłości, który tak wnikliwie przerobiliśmy. Literka po literce ucząc się wciąż na nowo siebie. Pamiętam linie jej ciała, najdoskonalszy kształt jaki kiedykolwiek widziałem, pamiętam jej długie nogi, którymi mnie oplatała by być jeszcze bliżej, pamiętam każde jej spojrzenie, jej dotyk, każdy nawet najmniejszy gest. Pamiętam jej radość, gdy szczytując wykrzykiwałem całą swą miłość, którą już wtedy ją darzyłem. Jej obraz nieprzerwanie pojawia się mnie w każdej sytuacji. Myślę o niej w pracy, w domu w każdej wolnej chwili. Myślę bo cóż mi pozostało odejść za nią w ciemność, tak jak ona dać się zabić tuż przed kolejnym spotkaniem na oczach kogoś kto ją tak bardzo kochał. Do dziś słyszę huk z jakim opada na twardy asfalt i widzę jej oczy wpatrzone w róże, które dla niej przyniosłem dziękując za to, że się pojawiła w moim życiu. I pomimo, że każdego dnia cierpię tak jak nikt na tym świecie, dziękuje stwórcy za tamtą krótką chwilę milczenia. Za miłość która spłynęła na mnie o tak po prostu znikąd. I tak po prostu musiała odejść.