Mój porucznik (I)
14 lipca 2014
Szacowany czas lektury: 9 min
Kochani od wielu miesięcy jestem czytelnikiem pokatne. Dzisiaj postanowiłam dać coś od siebie a nie tylko brać. Oto mój debiut pisarski. Może opowiadanie nie porwie Was a ja nie dostanę owacji na stojąco to jednak mam nadzieję, że przynajmniej nie będziecie żałować, że je przeczytaliście.
Prawdopodobnie znajdziecie wiele błędów jednak pamiętajcie jestem tylko człowiekiem a błędy leżą w mojej naturze.
Serdecznie pozdrawiam, Wasza KALIOPE.
- Poproszę jeszcze raz szkocką z lodem. – Uniosłem palec i zwróciłem się do barmana.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na jedyny obiekt wart uwagi. Przymrużyłem oczy i tylko patrzyłem... tak pięknie tańczyła a ja zalewałem się przy barze. Znów spojrzałem na wspaniały ruch falistej sukienki, która muskała jej smukłe nogi. Kremowy kolor materiału podkreślał miodową opaleniznę. Stopy w delikatnych sandałkach lekko tupały o marmurową posadzkę ogromnego tarasu w rytm The Righteous Brothers - Unchained Melody. Gęste blond loki kołysały się lekko na boki. Szeroki biały uśmiech, który posłała w odpowiedzi swojemu partnerowi odbił się lekkim ukłuciem zazdrości w moim sercu. Prezentowała wszystko czego pragnąłem i jednocześnie była całkiem niedostępna. Skrzywiłem się gorzko.
Krótkie proszę wypowiedziane przez barmana odwróciło moją uwagę. Nie miałem ochoty pić. Normalnie nie piłem, ale to nie była dla mnie normalna sytuacja. Boże Święty pragnąłem narzeczonej mojego brata! To nie powinno się zdarzyć. Zdarzyło się jednak, a ja nie zamierzałem nic z tym robić. Nie jednokrotnie wyrzekałem się przyjemności by rodzinne nazwisko jaśniało białym światłem w biznesie i całym londyńskim towarzystwie. Byłem starszy i powinienem umieć trzymać pragnienia na wodzy.
- Do jasnej cholery Regan uspokój się. – Bąknąłem pod nosem i głęboko odetchnąłem. Sięgnąłem po szklaneczkę i jednym haustem opróżniłem zawartość. W tym samym czasie muzyka ucichła.
Obróciłem się zaciekawiony i spojrzałem na moją mamę, która uniosła w górę kieliszek z szampanem, otoczona zebranymi gośćmi. Czyżby toast dla narzeczeństwa? Prawdopodobnie byłem jedyną osobą w towarzystwie, która zachowywała się jak na stypie a nie przyjęciu zaręczynowym. Przejechałem wzrokiem po wszystkich zebranych, którzy byli wpatrzeni w moją mamę.
Och jaka była dumna, że jej najmłodszy syn znalazł dziewczynę, która odciągnęła go od skandali, która go kochała i trzymała dość krótko. Dostrzegłem jak brat mocniej objął ramionami narzeczoną a ona wtuliła się w niego ochoczo. Przymknąłem oczy i wyobraziłem jak do mnie się tak tuli, taka bezbronna, miękka, ciepła i kochająca...
- Kochani, witam was bardzo serdecznie. Zebraliśmy się tutaj dzisiaj, aby być świadkiem ogromnej miłości jaką darzą się wzajemnie - mój syn Blake i jego narzeczona Stephanie. Jestem niezwykle szczęśliwa, ponieważ Stephanie nie jest dla nas obcą osobą. Od zawsze mieszkała w sąsiedztwie a my z mężem obserwowaliśmy jak wyrasta na piękną dziewczynę.
O tak! Przypomniałem sobie jak pewnego razu, kiedy była jeszcze nastolatką wbiegła do naszego domu i niemal siłą zapakowała wszystkich do samochodu. Oczywiście rodzice zostali w domu. Pojechaliśmy nad pobliskie jezioro, gdzie było mnóstwo naszych znajomych. W tedy po raz pierwszy zobaczyłem, że Steph patrzy na nas już inaczej. Jednak zawsze było coś co jednak powstrzymywało mnie przed poproszeniem jej o coś więcej.
- Zastanawialiśmy się, który z naszych synów zauważy to, co my zaczęliśmy widzieć już dawno, a mianowicie, że Steph nie jest już koleżanką a prawdziwą kobietą. – Zobaczyłem jak obydwie wymieniły się serdecznymi spojrzeniami i uśmiechami. – Ja stawiałam, że tym szczęściarzem będzie Regan... - zdziwiony szybko spojrzałem na moją mamę. - ... ale Regan studiował i służył naszej ojczyźnie.
Wojsko. Dało mi wiele, ale zabrało ukochaną. Znów się skrzywiłem. Ile bym dał, aby cofnąć czas. Skrycie poprosiłem ją wtedy o rękę zdając sobie sprawę, że to ostatnia chwila. Zgodziła się i byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, ale ona nie potrafiła czekać aż 8 lat. Nikt nie wiedział o zaręczynach i mój brat ją odbił. Niesprawiedliwe jednak czasu nie da się cofnąć. Spojrzałem ze smutkiem na moją mamę. Była wysoka jak wszystkie kobiety w naszej rodzinie, kruczoczarne, krótkie włosy opadały jej na delikatne ramiona. Zielony kolor sukienki doskonale podkreślał barwę oczu, które świeciły wewnętrznym blaskiem.
Nasz wzrok się spotkał i zobaczyłem dumę w tych zielonych i już nieco starych oczach. Lekko się do niej uśmiechnąłem. – Jednak nie straciliśmy wiary, że i Regan już niedługo znajdzie odpowiednią dla siebie kobietę. – Oj nie prędko, mamo. - Mój mąż jednak zawsze twierdził, że będzie to Nick. Niedawno wszyscy się dowiedzieliśmy, że Nick od wielu lat kocha i jest zainteresowany wyłącznie Melanie. I choć jesteśmy rodzicami i kochamy Blake'a, to zawsze robił wszystko po swojemu i przeciw całemu światu, toteż nigdy nie spodziewaliśmy się, że to on zdobędzie tą kruchą istotę. I jak teraz o tym myślę to i nawet w tej sprawie wszystkim nam pstryknął w nos i wykręcił taki numer. – O tak, niezły numer. - Jednocześnie wcale się nie gniewamy tylko niezwykle się cieszymy. – Ponownie uniosła kieliszek do góry. – Za Stephanie i Blake'a. – Pijąc zimnego szampana miałem ochotę zwymiotować, jednak dalej grałem swoją rolę.
Godziny mijały i impreza dobiegała końcowi. Już tylko ostatni goście zbierali się i wychodzili. Na parkiecie zastała Steph z Blakem, moi rodzice a ja po raz ostatni tego dnia tańczyłem z Klarą naszą kuzynką. Była ona fenomenem w naszej rodzinie, gdyż różniła się od wszystkich. Miała nieprzeciętny styl. W jej stroju wiecznie coś niedobrego się działo. Albo coś się urwało, albo oderwało, albo poplamiło. Dzisiaj została oblana szampanem. Krótkie i niezwykle rude włosy okalały, piegowatą buzię. Pełne i wielkie usta dominowały w niewielkiej twarzyczce. Była moją małą siostrzyczką i bardzo ją kochałem.
- Regan jesteś kiepskim aktorem. – Nagle wypaliła, gdy po raz setny spojrzałem na Steph.
- Nie rozumiem. – Zmieszałem się lekko.
- Myślę, że jednak wiesz o czym mówię. – Odpowiedziała hardo. – Ona nie jest dla ciebie. Przegrałeś wyścig i nie ważny jest powód. Choć może wyjdziesz z tego zwycięską ręką.
- O czym ty bredzisz? – Warknąłem zdenerwowany.
- To nie ważne. Są pewne sygnały, ale nie chcę o tym z tobą teraz mówić.
- Klaro, to że jesteś psychologiem nie oznacza...
- Zamknij się kretynie. – Odpowiedziała szybko. – Matko czemu urodziłam się w rodzinie osłów i ciężkomyślących? – Zwróciła swoje zielone oczy ku niebu.
- Dzięki. – Odbąknąłem nieprzyjemnie. – Nie pomagasz.
- Nie jestem od tego by pomagać. Łaał, niby jesteś tym porucznikiem i w ogóle, ale zupełnie nie znasz się na kobietach...
- O czym ty do cholery mówisz?
- Ja tego ci nie powiem. Dojdź do tego sam, Panie Wszystkowiedzący. A teraz powiedz mi czy w twojej jednostce jest jakiś wolny przystojniak.
- Klaro, czy ja wyglądam jakbym szukał jakichś przystojniaków i to w jakiejś jednostce?
- No proszę, Regan. Uwielbiam skóry, motory, ciemne okulary, mundury...
- Za dużo Top Gun.
- No daj spokój. To jak... są jacyś przystojniacy? – Zapytała patrząc na mnie wielkimi i zielonymi oczami tak błagającymi, że stopiły by każdy lód.
- Żołnierz to nie materiał na męża.
- A kto mówi o małżeństwie. Ja po prostu potrzebuję silnego i przystojnego kochanka! – Aż tupnęła nogą.
- Kto by pomyślał, że przy dźwiękach Garego Moora ukażesz nam swoją rozpustną stronę. Ale ja nie mam ochoty słuchać co byś chciała z nim zrobić. Jednak nie pozwalam ci się wiązać z kimś pod moją władzą.
- Regan, potrafisz zniechęcić do siebie nawet szczeniaka, jak tak mówisz! – Burknęła.
Spojrzałem na Steph.
- Racja.
Gary ucichł, po czym wspólnie udaliśmy się do baru.
- A ty przystojniaku nie masz ochoty na małe co nieco? – Klara zaszczebiotała do barmana.
- Klaro! – Lekko nią szarpnąłem. – Radzę ci, zachowuj się.
- W rodzinie to ty jesteś rozważny a ja niepoważna, OKEY? – Odpowiedziała znacząco patrząc mi w oczy. – Kochasz choć udajesz przed wszystkimi. – Dźgnęła mnie palcem w pierś. – Wydaje ci się, że nie możesz nikomu jej odbić a tym bardziej bracie, więc nie dawaj mi złotych rad tego jak mam się zachowywać.
- Okrutne.
- Prawdziwe. Idź i zrzędź gdzie indziej.
- Kla...
- No idź! Kocham cię, ale czasem mam ochotę cię udusić.
- To zrób to, oszczędzisz sobie zrzędy a mnie okrutnego losu.
Spojrzała na mnie przejęta. Uniosła rękę i dotknęła mojego policzka.
- Ona nie jest warta ani grama twojej miłości. – Zmarszczyłem brwi. – Przekonasz się w swoim czasie. Och Reganie tak bardzo jest mi przykro, że ci się to przytrafi...
Cofnąłem się o krok, później o drugi. Obróciłem się i czym prędzej wyszedłem. Wybiegając z domu zerwałem węzeł muchy i wyciągnąłem z kieszeni telefon by sprawdzić czy nie mam jakiegoś numeru taksówkarza. Jednak nie miałem ani jednego. Nie mogłem prowadzić. Poszedłem do kierowcy taty, starego dobrego Bena.
- Ben, byłbyś tak łaskawy i odwiózł mnie do domu?
Wysoki i chudy mężczyzna, który pracował u ojca od niepamiętnych czasów, uniósł się i spojrzał na mnie przepraszająco.
- Paniczu Reganie, chętnie, lecz pański ojciec oczekuje niezwykłego gościa z Indii a ja mam czekać w pogotowiu, aby zabrać go z lotniska.
- Mogę jechać obok ciebie. Ty byś go zgarnął, odwiózł mnie do domu i wrócił. Jeśli jest on z Indii to nie powinien się zorientować.
Zobaczyłem sceptyczna minę mężczyzny i natychmiast dodałem – Proszę, Ben.
Kiwnął głową i po kilku minutach jechaliśmy na lotnisko.
- Jak się udała impreza? – Zagadnął, Ben.
- W porządku. – Odparłem cicho patrząc przed siebie.
- Dolali wody do alkoholu?
- Co? ... Nie. – Odparłem zdziwiony.
- Jedzenie było zepsute?
- Ben, skąd takie myśli?
- Ciche „w porządku” daje człowiekowi do myślenia. To była impreza na cześć narzeczonych. Powinno być coś w stylu entuzjastycznego „Ben, było wspaniale!”
Uśmiechnąłem się krzywo. Stary kierowca był dość bystry i sprytny.
- To przez pannę Stephanie?
- Co? ... Ben skąd...
- Panna Klara. Nie mamy przed sobą sekretów.
Zacisnąłem ręce w pięści. Ta mała jędza doprowadzała mnie czasem na skraj szaleństwa. Musi mi za to zapłacić. Posunęła się za daleko. Aby ze służbą rozmawiać o moim życiu uczuciowym.
- Paniczu Reganie, znamy się od trzydziestu trzech lat. Pracowałem tutaj jeszcze zanim się panicz urodził. Wychowywał się pan na tym samym podwórku, na którym codziennie myłem samochód pana Richarda. To ja woziłem panicza po różnych melinach póki nie zrozumiał pan na czym stoi ten świat. To ja odwoziłem panicza na lotnisko, gdy jechał panicz na pierwsze wakacje czy kiedy leciał na studia...
- Matko, Ben. Jesteś mi bliższy niż moja mama.
- W każdym bądź razie bardzo dobrze panicza znam, dlatego nawet bez słowa panny Klary wiedziałem co jest grane.
Spojrzałem prędko na pogodną twarz Bena. Wszystko co mówił było prawdą, żywą prawdą. Po chwili koła samochodu wytoczyły się na plac lotniska i zatrzymały się przy niewielkim odrzutowcu.
- I jesteśmy. – Powiedział Ben dziwnie wpatrzony w drzwi samolotu. – Wie panicz kim jest ten gość?
- Nie. Skąd miałbym to wiedzieć? Nie znam nikogo z Indii.
- Nie prawda. Zna pan tą osobę.
- Tak? – Zapytałem zaintrygowany. Zacząłem zastanawiać się nad tym czy znam jakiegoś mężczyznę, który wyleciał do Indii.
- Tak, teraz jest to niezwykle zamożna osoba. Ten gość prowadzi interesy z pańskim ojcem a on darzy go niezwykłym zaufaniem i kocha jak członka rodziny. Zajmuje się handlem pomiędzy Anglią a Indiami a jak panicz sam dobrze wie, pański ojciec bierze udział tego typu przedsięwzięciach. Pozostał mu tylko dziadek, którego kocha ponad życie i pomimo tego, że silnie stara się go namówić na emeryturę to on cały czas odmawia.
- Skąd wiesz tyle o zupełnie obcym ci mężczyźnie, Ben? – Zapytałem, gdy nagle drzwi pokładowe zaczęły się otwierać.
I w końcu przeszył mnie silny impuls a myśli gdzieś daleko uleciały. Zobaczyłem tego gościa i byłem silnie wstrząśnięty trzema rzeczami. Tym, że była to kobieta, była najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widziałem i następującymi słowami Bena.
- Bo to ja jestem tym dziadkiem. A zna ją panicz, bo kiedyś podbiła mu prawe oko, grabkami z piaskownicy. – Odpowiedział szczęśliwy i czym prędzej wybiegł na powitanie wnuczki.