Mechanizm zakazanego owocu
8 lipca 2024
Szacowany czas lektury: 57 min
"Gdybym się skierował za jego poduszczeniem
Na ów trakt złowróżbny, który, jak wszyscy wiedzą,
Ukrywa Mroczną Wieżę. A jednak bez szemrania
Poszedłem, gdzie wskazał; nie skłaniała mnie duma,
A tym mniej nadzieja dojścia tam gdzieś do celu,
Ale raczej ulga, że się z czymś skończy wreszcie."
Robert Browning – Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
Kolosalne podziękowania dla @Tomp – za niesienie kaganka oświaty w kwestiach "regulacji i napraw" mechanizmu, wszelkie konsultacje teologiczne oraz inżynieryjne… I wyjaśnienie męskiej fizjologii seksualnej.
Mimo że rodzice mnie ochrzcili i kilka lat później posłali do pierwszej komunii, nigdy nie uważałem się za zbyt pobożnego człowieka. Nie czułem się zobowiązany do uczestnictwa we mszy każdej niedzieli – odwiedzałem kościół głównie podczas uroczystości takich jak chrzciny, śluby lub pogrzeby. Nie odczuwałem również potrzeby przyjmowania sakramentów, stąd do bierzmowania przystępowałem głównie ze względu na naciski ze strony rodziców i ciotki dewotki. By jednak dostąpić zaszczytu macania głowy przez pomarszczoną rękę biskupa i zostać przez niego nazwanym Judą, musiałem posiadać zaświadczenie o odbyciu nakazanych spowiedzi.
Stałem w kolejce do konfesjonału obok innych kandydatów i kandydatek, którzy również czekali. W myślach powtarzałem przygotowaną formułkę: „Obraziłem Boga następującymi grzechami: nie dotrzymałem piątkowego postu, ukrywałem złe oceny szkolne przed rodzicami i zazdrościłem koledze nowego roweru”. Nie chciałem dzielić się planami na sobotę – wędkarz nie musi pokutować, że złowił największą rybę ze stawu; zamiast tego jest wdzięczny Bogu.
Sprawdziłem godzinę na sportowej opasce. Ciocia „prosiła”, żebym przyjechał pomóc posprzątać pokój gościnny przed przyjazdem jakiejś siostry; w dodatku wychodzi do fryzjera, więc potem mam posiedzieć z dziadkiem, by nie czuł się samotny.
Spojrzałem na przód kolejki. Przed budką z jasnego drewna wciąż stało z dziesięciu nastolatków, ale podobna do suszonej śliwki staruszka klęczała przed kratką już dobre dwadzieścia minut. Jakie ciężkie grzechy ma na sumieniu, że zajmuje jej to tak wiele czasu? Czy opuściła którąś z siedmiu niedzielnych mszy? Nie dała w tym miesiącu na Radio Maryja? Zasnęła podczas odmawiania różańca? Podtruwa męża?
Westchnąłem i skinąłem ręką, by osoba za mną zajęła moje miejsce. W niedzielę też będzie szansa na podpis i wolę dziadka od kolesia w czarnej sukience, który w półśnie słucha o życiu nastolatków. Czy w ogóle zainteresuje go informacja, że w piątek zjadłem burgera, że gnębi mnie germanistka, a rodzice Bartka kupują mu wszystko, czego zapragnie, w przeciwieństwie do moich?
Ledwo wjechałem w uliczkę samodzielnie skonstruowanym BMX-em, zauważyłem ciotkę Iwonę stojącą przy furtce. Z jej postawy można było wywnioskować, że jest zdenerwowana.
– Co tak długo?! – ryknęła, gdy zacząłem hamować na szutrze. – Pewnie znów grałeś na tym swoim kąkuterze i zapomniałeś?!
– Ależ nie, ciociu! Chciałem przystąpić do spowiedzi, aby mieć pewność, że nie skalam twego domostwa swymi grzechami.
Świdrowała mnie wzrokiem, wietrząc bezczelność.
– Dziadek jest w salonie. Możesz mu przygotować kanapki na kolację, ale żadnego masła, wędlin i nabiału. Siostra Dorota dzwoniła, że wkrótce powinna być.
Wprowadziłem rower na podwórze.
– Właściwie czyja to siostra? Ktoś z rodziny wujka?
Twarz ciotki wykrzywiła się, jakbym powiedział coś niestosownego.
– Franciszkanka.
– Aaa… Zakonnica?
– Tak, Maksymilianie, zakonnica. Ojciec Paweł poprosił, abym udzieliła jej noclegu. Przenieś pudła z pokoju gościnnego do sypialni dziadka i poodkurzaj. Możesz też założyć świeżą pościel; mama chyba nauczyła cię to robić?
W milczeniu obserwowałem, jak poprawia moherowy beret i odchodzi. Dopiero gdy zniknęła za rogiem uliczki, prychnąłem. Wizja dwóch starych dewotek pod jednym dachem wzbudzała we mnie współczucie dla dziadka.
On sam siedział w salonie w swoim ulubionym fotelu. Wydawał się nieprzytomny; bezwładną wskutek wylewu rękę ułożył sobie na brzuchu. Pusty wzrok skierowany był w stronę ekranu telewizora, który wyświetlał TV Trwam.
– Poszła – powiedziałem zamiast powitania.
Staruszek odzyskał energię i natychmiast sięgnął po pilota, aby zmienić kanał na Eurosport, gdzie wkrótce miała się rozpocząć transmisja żużla.
– Do reszty oszaleję z tą babą, Maksiu! Futruje mnie już tylko warzywkami i suchym chlebem, jakbym był jakąś trusią! Zabiłbym za goloneczkę!
Potrząsnąłem głową.
– A teraz jeszcze będziesz miał na głowie pingwina.
Dziadek skrzywił się.
– Nie przypominaj mi nawet. Mamy ją trzymać tylko do soboty, ale jak zaczną mi się tu dwie modlić i śpiewać, to będę udawał atak serca lub ucieknę przez okno.
– Dobry plan. Zamówię jedzenie i zajmę się porządkami.
Spojrzał na mnie z miną zbitego szczeniaka.
– A piwko się znajdzie? Dobrze robi mi na nerki.
– Zobaczę, co się da zrobić. Pamiętaj, że w każdej chwili może nam tutaj wpaść ta siostra Dorota i co wtedy?
– Powiemy, że pomyliła adresy, tutaj jeszcze nie ma klasztoru. Pospiesz się, zaraz skończą swoje gadanie w studiu.
Poprzez aplikację zamówiłem jedzenie i czteropak piwa – potrzebowałem budować sztuczny bilans wydatków przed rodzicami; jeśli takiego nie było, zaczęliby podejrzewać, że znów chcę oszczędzać na coś, co ich zdaniem jest „niewłaściwe”.
„Jak chcesz kupić coś droższego, to możesz nas o to poprosić” – powtarzał swoim sędziowskim tonem tata. „Ustalimy z mamą, czy jest to dla ciebie właściwe”.
Wszystko, co odbiegało od ich wyobrażeń o „idealnym synu Maksymilianie” – tego w koszulce z kołnierzykiem, posiadającym same świadectwa z paskiem i będącym ich przedłużeniem – było uznawane za n i e w ł a ś c i w e. Nie ważne, czy chodziło o prawdziwego BMX-a, komputer do gier, czy wyjazd – zanim zaczął mieć problemy ze zdrowiem – z dziadkiem do Gorzowa na żużel.
„Wiesz, ilu łysych chuliganów z racami tam się kręci?” – zapytała oskarżycielskim tonem mama, gdy dowiedziała się o tym ostatnim.
Tamtego wieczoru obciąłem włosy i zgoliłem sobie głowę.
Ciotka zadzwoniła, że po fryzjerze zamierza udać się jeszcze do przyjaciółki. Mam dłużej posiedzieć z dziadkiem, co będzie to miało na mnie lepszy wpływ niż „brutalne gry kąkuterowe”, o czym już poinformowała rodziców.
Wynoszenie zakurzonych pudeł pełnych czasopism i książek o tematyce religijnej oraz dewocjonaliów nie zajęło wiele czasu ani nie było wymagające. Choć było ich sporo, szybko udało mi się zrobić wystarczająco dużo miejsca, aby można było dotrzeć do łóżka i poruszać się po pokoju.
Stary odkurzacz wył.
– Maks, ktoś dzwoni do drzwi! – przekrzyczał go z salonu dziadek.
Nacisnąłem guzik i hałas ucichł.
– Pewnie zamówienie.
– Zapłać z mojego portfela! Jest na komodzie pod lustrem! Tylko się pospiesz, zaraz Zmarzlik będzie jechał!
Zignorowałem polecenie dziadka, bo już opłaciłem wszystko.
Otworzyłem drzwi. Zamiast oczekiwanego dostawcy w zielonym ubraniu z dużym plecakiem zobaczyłem zupełnie inną postać. Stała tyłem. Niewysoka, ubrana w czarny habit i długi welon zasłaniający całkowicie włosy, posiadała wyraźnie zniszczony plecak podróżny.
„Przyszedłeś o wiele za wcześnie, pingwinie” – pomyślałem na jej widok i przekląłem w duchu. „Kiedy ciotka dowie się od ciebie, co tutaj robimy z dziadkiem pod jej nieobecność, zabije nas obu”.
Potem się odwróciła…
Nie była to spodziewana twarz – pokryta zmarszczkami i z wieloma podbródkami, kryjąca swoją brzydotę za grubymi okularami. Była młoda, miała przyjemny owalny kształt. Malinowe wargi lekko się rozchylały, ukazując jedynki z delikatną przerwą, jak u wiewiórki lub królika. Kości policzkowe i nos pokryte były delikatnymi piegami, które nadawały jej wyraz słodkiej niewinności. Bursztynowe oczy – barwy kojarzącej się z koniakiem – zdawały się lśnić w świetle lampy zawieszonej nad drzwiami.
Wpatrywałem się w nią, próbując pozbierać myśli.
– Szczęść Boże! – powiedziała głosem idealnie pasującym do całej tej lolitkowej otoczki.
– Hallowen dopiero za siedem miesięcy, więc nie mam cukierków. Spodziewałbym się też wtedy stroju zdzirowatej zakonnicy, a nie klasycznego.
Zachichotała, a przez moje ciało przeszło wyładowanie elektryczne.
– Przykro mi, że cię zawiodłam. Jestem Dorota. Ojciec Paweł powiedział, że mogę tu nocować u pani… Iwony?
– Ty jesteś siostra Dorota?! Przecież zakonnice są zwykle…
– Niech zgadnę ‒ stare i brzydkie? Moja opatka taka jest. Dobrze trafiłam?
– Tak, ale…
– Czy mógłbyś być tak miły i wskazać mi, gdzie jest łazienka? Może nie mam na sobie, jak to ująłeś, habitu zdzirowatej zakonnicy, ale wciąż jestem kobietą. Taką, która pilnie potrzebuje zrobić siusiu albo będzie musiała zmieniać bieliznę.
Błyskawicznie się odsunąłem – przez moje ciało nadal przenikała ta dziwna elektryczność.
– Pierwsze drzwi w prawo, siostro Doroto.
Wbiegła do środka i złapała za klamkę wskazanych drzwi. Odwróciła się, jeszcze raz patrząc na mnie swoimi lśniącymi oczami.
– Wystarczy Dorota.
Zniknęła wewnątrz łazienki, a z salonu dobiegł kolejny krzyk:
– Maks, szybko!
Pognałem do salonu, aby zobaczyć wyścig, ale nie potrafiłem się na nim skupić. Przed oczami nadal miałem słodką buźkę i jej spojrzenie lśniące ciepłym blaskiem.
– Gdzie masz jedzenie? – zapytał dziadek, wyrwawszy mnie z zamyślenia.
– To nie był dostawca…
Pobladł.
– Pingwin?
– Tak…
– Mocno zakonserwowany?
– Chyba nie – powiedział tuż za mną słodki głos i po chwili tuż obok stanęła Dorota. – Pewnie dlatego, że nie chodzimy w puszkach, jak rycerze, a w żebraczych habitach. Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Dziadek wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym przemienił się w karykaturę Marlona Brando z planu Ojca Chrzestnego.
– Na wieki wieków amen, siostro – wyjęczał, jakby miał policzki pełne klusek. – Moja córka wkrótce wróci i z pewnością cię odpowiednio ugości. Maksymilianie, tyleż razy powtarzałem, byś nie zmieniał kanałów, gdy śpię. Zaraz przecież będzie różaniec. Ci młodzi, tacy niewychowani…
Dorota pokiwała głową, ale wargi jej drżały, gdy próbowała utrzymać powagę.
– Może siostra w jakiś sposób wpłynie na niego dobrym przekazem? – mówił dalej dziadek. – Ciągle robi same złe rzeczy…
Cmoknęła.
– Zawsze uważałam, że przykład idzie z góry, panie…
– To mój dziadek, Karol – wyjaśniłem, gromiąc go wzrokiem. – Ja jestem Maks. Jak dziadek wspomniał, ciocia wkrótce wróci. Poszła do fryzjera i przyjaciółki.
– Miło mi poznać – powiedziała z uśmiechem. – Nie przeszkadzajcie sobie, jedynie pokaż mi, gdzie będę spała, bym mogła się rozpakować.
– Och, mój wnuczek jeszcze nie skończył sprzątać – powiedział dziadek. – Może więc usiądź ze mną na chwilę, a on to zrobi. Pamiętam, jak kiedyś z żoną, świeć panie nad jej duszą, i córką braliśmy udział w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę…
– Dobry pomysł… – mruknąłem.
Ilekroć zakonnica na mnie spoglądała, czułem się, jakbym łapał niezaizolowane kable pod napięciem. Możliwe, że to jej ładna buźka tak na mnie działała.
Wycofałem się z salonu.
Kwadrans później skończyłem porządki i przygotowałem łóżko. Zgodnie z zaleceniem ciotki naciągnąłem nawet nową, prawdopodobnie świeżo kupioną dla jej specjalnego gościa, pościel.
Chwilę później do drzwi zadzwonił kurier, odebrałem zakupy i wróciłem do salonu. Dziadek wciąż odgrywał przed Dorotą Vita Corleone i opowiadał kolejne anegdoty z młodości, po kryjomu zerkając na tablice punktowe żużla.
– … więc to było w styczniu 1982, kiedy poszliśmy z Marzeną na kazanie Popiełuszki… – mówił dziadek. – Co tam masz, młodzieńcze?
– Kolację – oświadczyłem, unosząc torby.
– Mam nadzieję, że coś lekkostrawnego. Wiesz przecież, jakie mam problemy zdrowotne…
– Ojej, zapomniałem. Nic się nie martw, zaraz zrobię ci twój ulubiony chlebek bez masła ze świeżymi warzywami, a goloneczkę wezmę dla taty do domu.
Dziadek westchnął.
– Dobrze, poświęcę się i ją zjem. Mam nadzieję, że nie kupowałeś żadnego alkoholu? W końcu jesteś niepełnoletni i mamy takiego ważnego gościa…
– Przecież ja nie piję, gdy jeżdżę! Ten czteropak piwa też dla taty. Nie słyszałeś, jak dzwoniłem do niego, by zapytać, czy na pewno chce ciemne, które ty tak uwielbiasz?
Dorota słuchała naszej wymiany zdań, próbując utrzymać powagę.
– Widzi siostra, co z nim mam? – zwrócił się do niej dziadek, pokręciwszy głową. – I on chce niedługo do bierzmowania przystąpić!
Patrzyła prosto na mnie.
„Jak się nie uspokoisz, dam ci klapsa i nieważne jak bardzo to zaboli!” – zwróciłem się do mojego przyjaciela, który pragnął dla siebie krwi z innych obszarów ciała, aby móc dumnie stanąć. „Robisz mi wstyd, że reagujesz tak właśnie na nią!”
– Tak? – zwróciła się do mnie. – Jakie imię sobie wybrałeś?
– Juda, po świętym Judzie Tadeuszu od spraw beznadziejnych. Czy zakonnice mogą jeść pizze, czy też masz jakieś specjalne wymagania żywieniowe?
Pokręciła głową i zaniosła się chichotem.
– Skąd! Każdy wie, że odżywiamy się energią słoneczną i modlitwą. A z czym ją masz?
– Kurczak, pieczarki, cebula i papryka.
– Idealna. Myślisz, że twój tata się obrazi, jeśli wezmę jedno piwo i wypiję je z panem Karolem, skoro je lubi?
– Wy nie ślubujecie abstynencji?
Znów zachichotała.
– Niektóre zakony tak, ale my czasem same produkujemy piwo. I pijamy je.
Westchnąłem.
– Tylko że jeśli ciotka Iwona dowie się od ciebie, co tu robiliśmy, zabije i mnie, i dziadka.
– Sama jej nie powiem, ale jeśli zapyta, to nie będę mogła jej okłamać.
Przez większość posiłku dziadek wielokrotnie podkreślał, jak bardzo się poświęca, jedząc swoje ulubione danie i pijąc trzy z czterech piw (jedno odstąpił Dorocie). Nasze kolejne przekomarzanki powodowały jednak u zakonnicy kolejne ataki chichotu i nawet dołączyła do kibicowania Zmarzlikowi w finale. Z niemałym rozczuleniem obserwowała, jak cierpliwie pomagam dziadkowi oddzielać mięso od kości.
Opowiadała też o sobie. Miała dwadzieścia pięć lat (w co nie mogłem uwierzyć, bo wyglądała jak moja rówieśniczka, a właściwie lepiej od nich), a w zakonie była od dwóch lat. Na co dzień, jak sama to ujęła, sprawowała posługę w Afryce, jednak otrzymała zaproszenie od ojca Pawła, aby przyjechać do ojczyzny i poprowadzić z nim rekolekcje. Zastanawiałem się, czy nasz czarny liczy, że młoda dziewczyna wpłynie na inne i pokaże im jakąś radosną stronę wiary.
Później podziękowała za „prawdziwą ucztę i miłe towarzystwo”, po czym powiedziała nam „dobranoc” i udała się do swojego pokoju.
Zdążyłem uprzątnąć dowody zbrodni na chwilę przed powrotem ciotki.
– Kolację zjedliśmy w trójkę – powiedziałem, wkładając buty. – Siostra Dorota jest u siebie, a dziadek zasnął w fotelu.
– Dobrze – odpowiedziała i wwierciła się we mnie wzrokiem, jakby szukała kłamstwa. – Byłeś dla niej miły?
– Oczywiście. Muszę spadać, bo rano rekolekcje, a jeszcze będę jechać po ciemku.
– Zabijesz się w końcu na tym rowerze. Już mówiłam twoim rodzicom, żeby go oddali, gdzie jego miejsce.
„Tam, gdzie jego miejsce…” – powtórzyłem za nią w myślach, spoglądając na spawaną konstrukcję z rur – poczwarną formę pomiędzy BMX-em z prawdziwego zdarzenia i pozbawionym silnika motorem żużlowym. „Nie wiesz, gdzie ono jest, ani jak wiele wysiłku włożyłem, aby go zaprojektować i wykonać. Nie wiesz też, że za kilka miesięcy zrobię prawo jazdy, załatwię samochód i zabiorę dziadka do żwirowni, aby pokazać, co naprawdę potrafię robić moim rowerem. Zabiorę go też na stadion, byśmy mogli obejrzeć żużel na żywo. Mam nadzieję, że zdążę…”
– Pisałem do Gwiazdora, że chcę kask, ochraniacze i światełko do roweru…
Zignorowała mnie.
– Może przyjdziesz po obiedzie i zabierzesz ją gdzieś?
– Ja? Nie mam pojęcia, dokąd, poza kościołem, można zabrać zakonnice. Wydaje się, że same tam trafiają, bo te duże krzyże, które tak dumnie noszą na szyi, działają jak medalion Wiedźmina wskazujący siedliska potworów. – Mina ciotki wyraźnie pokazywała, że przesadzam. – Dobra, pomyślę. Jadę.
– Nie zapomnij się pomodlić przed snem!
Wyprowadziłem rower na asfalt. Spojrzałem w stronę okna pokoju gościnnego, gdzie świeciła nocna lampka.
„Czy i ona teraz się modli? A może czyta po prostu Pismo Święte?” – pomyślałem o Dorocie. Odjeżdżając, starałem się pozbyć natrętnych myśli o dziewczynie, która leżała w czysto zasłanym przeze mnie łóżku.
Leżałem i wpatrywałem się w sufit, nie mogąc zasnąć. W uszach słyszałem echo słodkiego chichotu i czułem na sobie ciepłe spojrzenie bursztynowych oczu. Opaska na nadgarstku wskazywała, że mój puls jest podwyższony i już jest dobrze po drugiej nad ranem.
Namacałem leżący na czytanym obecnie Mesjaszu Diuny telefon i na chwilę oślepłem od blasku ekranu. Uruchomiłem komunikator – przy nicku „Libby” widniała zielona kropka oznaczająca, że ona też nie może spać. Wywołałem okienko Discorda.
[Roland]
Czemu nie śpisz, laleczko?
[Libby]
Jestem zbyt nażarta i napalona. Nie mam siły nawet na zabawę paluszkami
[Roland]
Jeszcze tylko trzy dni
[Libby]
Aż trzy!
Kupiłam nową bieliznę specjalnie na ten wieczór!
[Roland]
Mmmm
[Libby]
Mam też kilka innych niespodzianek :*
[Roland]
A może znajdzie się coś na lepszy sen teraz?
[Libby]
Może…
Przesłała mi dwa zdjęcia. Pierwsze przedstawiało jej dziewczęco zbudowane ciało otulone czarną koszulą nocną z rękawkami – naciągnęła ją jednak tak, żeby wyraźnie było widać subtelny prześwit jej drobnego, ale okrągłego biustu z kolczykami w brodawkach i kształt łona. Drugie zdjęcie przedstawiało jej zgrabne pośladki w białych majteczkach.
[Libby]
Rączki na kołderkę!
Chcę w sobotę dużo spermy!
Teraz słodkich snów o mnie…
Jej status zmienił się na niedostępny. Długą chwilę wpatrywałem się naprzemiennie w oba zdjęcia, uśmiechając się do ekranu. Tym razem przepełniające mnie podniecenie było uzasadnione – w sobotę będzie tylko moja… i nieważne, że to tylko kolejna jednorazowa przygoda.
Zablokowałem telefon i z powrotem odłożyłem go na książkę, zamykając oczy. Chociaż starałem się myśleć już wyłącznie o ciele Libby, to moje myśli wciąż uciekały ku chichoczącej Dorocie ze słodką, piegowatą buzią.
Libby nie chciała mi pokazać swojej twarzy przed spotkaniem.
Wywołana przez ciotkę Dorota podeszła do drzwi i uśmiechnęła się na mój widok.
– Szczęść Boże, Maks.
Skrzywiłem się.
– Wy naprawdę wszędzie musicie tak chodzić? Nie macie czegoś cywilnego? Nawet klecha od czasu do czasu wkłada dżinsy, czarną koszulę i plastik, a sukienkę zostawia na wieszaku.
– Koloratkę i sutannę. Nie, nie mamy. A jeśli masz zamiar zadać pytanie, co mam pod spodem to dam ci po głowie. Nie zapominaj, że jestem starsza.
– Możecie stosować przemoc?
Zachichotała.
– Wyspowiadam się z tego.
Podeszliśmy do furtki.
– Masz ochotę na coś konkretnego?
– Znasz jakieś miłe miejsce, gdzie dają coś słodkiego? Mam straszną ochotę. I – tak, możemy jeść słodycze.
Wyszliśmy przed furtkę.
– Czego właściwie nie możecie?
– Cóż, ślubujemy żyć w posłuszeństwie, czystości i bez własności. Na to ostatnie trochę przymyka się oko, bo wiadomo, jak wygląda współczesny świat. Nadal jednak nie mam mieszkania, samochodu, smartfona czy podobnych rzeczy.
– A czystość? Macie zaburzenia obsesyjno-kompulsywne dotyczące porządku i myjecie się kilka razy dziennie?
Znów zachichotała.
– Tak, Maksiu. Nałogowo myjemy ręce, szorujemy podłogi i zmywamy gary.
– Nie wiem, po raz pierwszy się opiekuję ping… zakonnicą.
– Nie przywykaj, w niedzielę wracam do Rwandy.
– Chyba średnio tam was lubią, biorąc pod uwagę historię Afryki?
– Nie jest tak źle. Zanim wstąpiłam do klasztoru, zrobiłam licencjat i zostałam pielęgniarką. Opiekuję się chorymi i edukuję kobiety w tym kierunku.
– Nadal to dziwne. Młoda, ładna i miła dziewczyna z własnej woli godzi się żyć w tym stylu i nosić identyczne ciuchy, co kilkaset innych kobiet.
– Och, dziękuję. Powołania się nie wybiera, samo przychodzi. Zresztą w przeszłości miałam narzeczonego.
– Tak? Więc czemu nosisz się w ten sposób?
– Zdradzał mnie z siostrą.
– Zakonną? Ma jakieś dziwne fetysze i tak chcesz go skłonić do powrotu?
Znów zachichotała.
– Rodzoną. Ukojenie znalazłam w wierze, później złożyłam śluby i zaczęłam być misjonarką. – Spojrzała na mnie. – Wiem, że chcesz powiedzieć ten dowcip. Śmiało.
– Jaki?
– Teraz to pan duże niewiniątko, tak?
– No nie! Naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Może i lepiej dla twojej duszy. A co z tobą? Żyjesz pewnie na maksa? Wysoki, szeroki w barach, to pewnie masz powodzenie wśród dziewcząt?
– Meh, otaczają mnie Julki marzące o rzeczywistości z ich ulubionych seriali Netflixa, Karyny w stylu bad bitch, paszczury lub kombinacje wszystkiego. Nie żebym był wybredny, ale czasem laski to większe chuje niż to, co ja mam w spodniach… – Szybko się zreflektowałem. – Chyba powinienem używać przy tobie lepszego języka?
– Jakbyś był tak dobry…?
– W każdym razie, łakomym wzrokiem zerkają w moją stronę głównie ulańce mające się za księżniczki i wierzące, że zasługują na to, co najlepsze. Czyli faceta metr osiemdziesiąt plus i mającego dość siły, by je poderwać z ziemi. Łatwiej mi przychodzi uderzać do starszych, które już z tego wyrosły.
– Hmm… Czyli wolisz dojrzałe kobiety?
– Starsze, nie mamuśki. Zwykle wybieram studentki lub coś koło tego, ale nigdy mężatki. Nie chcę być odskocznią dla takich, których związek nagle okazał się błędem.
– Nie przeszkadza im, że jesteś niepełnoletni?
– Powiedziała dwudziestopięciolatka wyglądająca jak nastolatka przebrana za zakonnicę. Gdybyś nie wiedziała, że osiemnastkę mam dopiero za pół roku, ile byś mi dała?
– Dwadzieścia cztery, może nawet sześć. Może przez to, że jesteś łysy i masz taką dojrzalszą twarz. Czyli co, okłamujesz je na temat swojego wieku?
– Mówię, że tyle skończę w urodziny.
– I długo takie związki działają? Zbudowane u podstaw na kłamstwie?
– Naprawdę chce siostra to wiedzieć?
– Chyba nie. Czy masz jakieś inne zainteresowania poza kobietami, którym brakuje bliskości i szukają jej w niewłaściwy sposób?
– Mój rower, oglądanie żużla z dziadkiem, czytanie książek i gry strategiczne oparte o zarządzanie i logistykę. A ty? Poza modlitwami i nawracaniem zagubionych dusz?
– Też lubię czytać, słuchać muzyki i oglądać filmy romantyczne. Ostatnio nie mam ku temu wielu okazji i nie mogę mieć własnych książek, choć bardzo bym chciała. Tak, możemy to robić.
– Właśnie miałem zapytać. To może to nie jest jednak w pełni powołanie? Skoro nadal wierzysz w to wszystko? Prawdziwą miłość itede?
Wzruszyła ramionami.
– Wkrótce moim pełnoprawnym mężem będzie Bóg. On mnie bezgranicznie kocha.
– I niczego ci w takim życiu nie brakuje? Pytam, bo znam dowcip o gwiazdach i zakonnicach, że one świecą…
– Ja naprawdę mogę ci dać po głowie i będzie mi to wybaczone! Poza tym czasem chodzi bardziej o doznania duchowe niż fizyczne. Czy zdarza ci się czuć satysfakcję, gdy osiągniesz coś samodzielnie, nawet jeśli nie ma to materialnej formy?
– Tak, jeśli uda mi się doskonale zoptymalizować w Factorio lub Satisfactory. Albo osiągnąć maksymalny wynik na mikroskopijnej mapie w Timberborn.
– Cokolwiek to znaczy… Wierzę, że nie zawsze jest tak, że Bóg za nas wszystko doskonale przygotowuje. Czasem daje nam narzędzia, środki i wskazuje kierunek, ale to my musimy tam podążyć. Gdy zaś dotrzemy do celu, jesteśmy szczęśliwi.
– Nie prościej wymodlić cud?
– Ech… Uproszczę ci to. Gdy jakiś kraj doświadcza katastrofy, Bóg wysyła osoby takie jak ja, aby pomagały potrzebującym, zamiast posłać tam uzdrawiający deszcz.
– Deszcz byłby szybszy i bardziej efektywny.
– Byłby, ale z czasem ludzie zaczęliby polegać tylko na nim i przestaliby działać samodzielnie. Mogliby zwrócić się ku diabłu, który oferuje im natychmiastowe spełnienie. A ty sam mówisz, że to twój wysiłek, na przykład w tym Fasturio…
– Factorio.
– Factorio sprawia ci radość, bo osiągnąłeś coś samodzielnie. Mnie zaś radość daje pomoc ludziom, do czego wybrał mnie Pan Bóg.
Pokiwałem głową.
– Mam nadzieję, że nie masz alergii na sierść kotów?
– Nie, a co?
Wskazałem szyld kociej kawiarni „Koralowy Azyl”.
– Podają tutaj najlepszą szarlotkę na cieście czekoladowym z lodami, jaką znajdziesz na tym kawałku gruzu pędzącym przez kosmos i pozostawionym na łasce szatana.
Pokręciła głową z rezygnacją.
– Chyba masz rację z tym świętym Judą Tadeuszem. Stanowisz beznadziejny przypadek.
Ledwo weszliśmy do środka, zaraz zostaliśmy otoczeni przez stadko futrzaków, które przyszły się ze mną przywitać. Przedstawiałem je, każdego podnosząc z podłogi: Aya, Biszkopt, Balrog, Cruella, Cezar, Delta, Elisz, Farba, Rango, Pestka, Sułtan, Van Halen…
Dorota zdawała się szczerze zaskoczona, że znam je wszystkie imienia; sądziła, że wymyślam je na poczekaniu.
Karolina postawiła tacę z kawami i ciastem na naszym stoliku.
– No nie wierzę! Ja tu myślałam, że mój mały Maksio wreszcie dojrzał do randkowania i zaprosił jakąś dziewczynę, a tu co? – Pogłaskała mnie po ogolonej głowie matczynym gestem. – Nabajdurzyłeś jej, że jesteś na chemioterapii i szukasz zbawienia?
Spróbowałem się odsunąć, ale jej ręka podążyła za mną.
– Nie upadłem jeszcze tak nisko!
Przesunęła wzrok na Dorotę.
– Siostra mu tylko nie wierzy, jeśli będzie mówił, że w piwnicy są słodkie kociątka, bo pewnie skończy bez habitu. On może myśleć, że Bóg w ciemności tego nie zobaczy, ale ja mu za to skopię zadek.
Dorota zachichotała.
– Jest pani jego mamą?
Karolina pokręciła głową.
– Nie wiem, co bym zrobiła, jakbym miała takiego syna jak on. Dobrze tylko, że wedle jego standardów jestem też za stara na kochankę. Maksio to moja złota rączka i psycholog dla podopiecznych, którzy tu trafiają z ciężkim PTSD. Nawet jeśli bronią się przed terapią zębami i pazurami.
– Bez przesady… – odburczałem.
Karolina złapała mnie za ramię i podciągnęła rękaw bluzy, prezentując masę białych blizn po pazurach, ugryzieniach i siniakach powstałych przy jeżdżeniu na rowerze. Twarz Doroty przeszyło dziwne przerażenie.
– Powiem siostrze, że dla mnie Maksio to zbuntowany masochista uzależniony od adrenaliny – mówiła dalej Karola. – Syn sędziego i prokuratorki, a czasem jest jak rasowy Sebix. Ze złomowiska mojego wujka zrobił sobie siłownie i sklecił tam rower, by móc szaleć po opuszczonej żwirowni bez żadnych ochraniaczy. Potem przychodzi tutaj i poskramia najbardziej zdziczałe i znerwicowane koty, jakby czuł się jakimś świętym Franciszkiem. Teraz próbuje wyrywać zakonnice. Zastanawiam się, co będzie następne? Żonglowanie uruchomionymi piłami łańcuchowymi, freediving w Rowie Mariańskim czy skoki ze stratosfery bez spadochronu? – Odłożyła moją rękę i pogłaskała mnie jeszcze raz po głowie. – Bawcie się dobrze i bądź dla niej miły.
Ściągnąłem z powrotem rękaw. Dorota jeszcze chwilę mnie obserwowała tymi swoimi słodkimi oczami, ale potem na jej kolana wskoczyła czarno-biała pozbawiona oka i tylnej łapy Cruella. Resztę naszego pobytu spędziłem na słuchaniu słodkich słów ze strony zachwyconej nią zakonnicy (zadowolonej z mrożonego latte i szarlotki) i mruczenia ze strony jeszcze miesiąc temu reagującej pazurami i zębiskami na jakikolwiek przejaw dotyku pieszczoszki.
Później poszliśmy na długi spacer dookoła miasta, chociaż nie dało się ukryć, że przyciągaliśmy wzrok ludzi jako wielki skin i młoda zakonnica, która co chwilę zanosi się śmiechem. Opowiadała mi o swoim życiu we wschodniej Afryce, a w zamian tłumaczyłem jej, na czym w uproszczeniu polegają moje zainteresowania dotyczące gier. Doszła nawet do wniosku, że sprawiam przez to wrażenie Boga z Księgi Rodzaju tworzącego świat, a ja zapytałem, czy to nie jest bluźnierstwo. Zawiesiło ją to na dobre kilka minut.
W końcu, zmęczoną, odprowadziłem do domu ciotki. Zajrzałem jeszcze do dziadka, który jak zawsze udawał człowieka po ciężkim wylewie.
– Maksymilian! – powiedział, gdy wszedłem do salonu. – Czy dobrze zatroszczyłeś się o naszą drogą siostrę Dorotę?
Spojrzałem za siebie w głąb domu, czy ciotki nie widać, a następnie znowu na niego.
– Tak, ale to taka zakonnica, że nawet nie chciała się całować.
Pochylił się i uśmiechnął.
– Ładna jest, co nie?
– I zajęta przez typa, który siedzi wśród chmur. Do takiego to ja nie mam startu.
– Wiesz, co zakonnice mają pod habitami?
– Zastanawiam się między kompletem Victoria’s Secret a gaciami po tacie i bandażami.
Dziadek parsknął.
– Dasz radę przyjść w sobotę wieczorem? Iwonka znów umówiła się z koleżankami, więc możemy wypić coś lepszego.
– Lepsze to ja mam plany. – Jeszcze raz wyjrzałem, czy nie widać ani siostrzyczki, ani ciotki. – Intymne. Będziesz mnie kryć?
Puścił mi oko. Usłyszeliśmy trzask drzwi; w korytarzu za mną pojawiła się ciocia, a obok niej Dorota.
– Mam nadzieję, że był grzeczny? – zapytała ciotka. – Może siostra pomodli się ze mną, żeby Maks w końcu zyskał trochę rozumu?
– Wydaje się, że ma za dużo rozumu, szanowna pani – odpowiedziała Dorota i uśmiechnęła się do mnie. – Może też dobre serce, ale przysłania je jego język węża.
Wysunąłem go ku niej.
– Nie jest rozdwojony, siostro – powiedziałem. – Muszę iść, bo mama pewnie czeka z kolacją, a ja nie mam roweru.
– To dobrze, bo w końcu zabijesz się na nim – mruknęła ciotka.
– Czy jutro też gdzieś mam zabrać siostrę? – zwróciłem się do Doroty. – Ostrzegam, że przyciąga siostra więcej uwagi niż ja.
Wróciła do swojego słodkiego uśmiechu.
– W sumie czemu by nie? W piątek mam prowadzić rekolekcje, więc może mi coś podpowiesz. Z Panem Bogiem, Maksie. Dziękuję za miłe popołudnie.
Na ekranie wyświetlało się zdjęcie – bose drobne stopy Libby. Łydki i uda ustawiła jednak tak, by dało się wyraźnie dostrzec między nimi białe majteczki z charakterystycznym cameltoe.
[Libby]
Bolą!
Roland musi mi je natychmiast wymasować!
[Roland]
Masował to w sobotę będę coś innego.
Po chwili przesłała kolejne zdjęcie – idealnego zbliżenia na miednicę i odciągniętą na bok bieliznę, co pozwoliło w pełni zobaczyć jej różową, gładziutką cipkę.
[Libby]
Językiem!
[Roland]
Oczywiście!
Czymże by innym?
[Libby]
Już kręćka dostaję!
Nie wiem, jak wytrzymam te dwa dni!
Włożyłam sobie butt pluga, by nie zwariować!
[Roland]
Dżizas, laleczko!
Chyba nie chodzisz z nim cały czas?
[Libby]
Chodzę!
I cholernie mnie bawi, że nikt o nim nie wie!
Zresztą, jestem kobietą z potrzebami…
Mam tylko nadzieję, że w sobotę je zaspokoisz.
Liczę na klapsy i podduszanie!
I chcę dokładnie wylizaną pusię!
[Roland]
Chcesz się bawić AŻ TAK ostro, laleczko?
[Libby]
Kochaniutki, ja tego POTRZEBUJĘ!
[Roland]
Masz jeszcze jakieś specjalne życzenia?
[Libby]
Mmmm
Może winko z bąbelkami i szarlotkę? Najlepiej taką na kruchym, czekoladowym spodzie!
[Roland]
Zobaczę, co da się zrobić.
[Libby]
Dobra, idę spać, bo rano mam szybką pobudkę
Chociaż teraz przez ciebie najchętniej bym poszła sobie zalać cipkę zimną wodą
[Roland]:
Nie wolno, cierp do soboty!
[Libby]
A co?
Chcesz sobie popatrzeć, jak będę robiła to w hotelu?
[Roland]
Skoro jesteś moja, to mogę wydawać ci polecenia
[Libby]
Zaczynam cię lubić, Rolandzie
Zielona lampka przy jej nicku zgasła. Przyglądałem się zdjęciu, czując przyjemne świdrowanie w środku, jak i to, że pod wpływem pęczniejącej od krwi męskości wypełniają się moje spodnie od piżamy.
Jedno nie dawało mi spokoju, więc wróciłem do dwóch poprzednich wiadomości, które otrzymałem wczoraj. Zdawało mi się, że gdzieś już widziałem pościel, na której leżała Libby.
Może to zwykłe déjà vu.
Tym razem Dorota czekała na mnie tuż przy furtce. Przejechałem obok w pełnym pędzie, wykonałem tailwhip i zawróciłem – zatrzymałem się tuż przed.
Zakonnica potrząsnęła głową, niedowierzająco.
– Szczęść Boże… Zaczynam rozumieć, czemu pani Iwona powtarza, że zabijesz się na tym rowerze, a pani Karolina nazywa cię masochistą… Chociaż to raczej nie najlepsza pora na przejażdżki, czyżbyś gdzieś chował drugi i miał zamiar wziąć mnie na, mam nadzieję, normalną wycieczkę?
Oparłem łokcie o kierownicę.
– Drugiego nie mam, ale jeśli tak dobrze znosisz klasztorne niewygody, mogę cię przewieźć na ramie. Może Bóg sprawi, że się nie wywalimy, bo jak widzisz, nie ma tutaj hamulców.
– Poproszę świętego Krzysztofa o wstawiennictwo. A dokąd mnie wtedy zabierzesz?
– Jeśli powiem, że do kina, uznasz to za randkę i czmychniesz?
– Kina? Hmm… A na jaki film?
– Dowolnie wybrany, mają bogaty repertuar.
– To cóż to za kino?
– Projektor w moim pokoju. Posprzątałem chusteczki, które leżały tam, od kiedy miałem katar.
– Co za poświęcenie! Czyli nie będzie to randka, bo to nie kino, i w ten sposób chcesz zaprosić zakonnicę do swojego pokoju, który uprzednio wyprzątałeś?
– Kiedyś słyszałem o Danielu w jaskini lwów, nie wiem, zjadły go, czy coś, ale odważył się na to. Więc jak, siostro? Dowolnie wybrany film i prażona kukurydza w zamian za odwiedzenie pokoju siedemnastolatka i przejażdżkę na ramie jego roweru? Będziesz miała o czym opowiadać dzieciom, którymi się opiekujesz w Rwandzie. Przy okazji mogę ci pokazać to, o czym wczoraj opowiadałem.
– A co na to twoi rodzice?
– Oboje do późna w pracy. Zresztą nalegali, abym ubogacał swoje życie wiarą.
Pokręciła głową i wyszła przed furtkę. Oparła się o moje ramiona, a jej oczy błyszczały tym swoim cudownym, ciepłym brązem.
– Chcę obejrzeć Miasto aniołów.
– Brzmi religijnie, ale niech będzie.
Z pewną nieufnością, ale z gracją damy dosiadającej konia usiadła bokiem na ramie roweru, oparła się o mój brzuch i umieściła stopy na jednym z pegów przedniego koła.
– Tylko nie rób takich rzeczy jak przed chwilą! – Pogroziła mi palcem. – Dużo dziewczyn tak wiozłeś?
– Prawdę mówiąc, to jedną. Ładną zakonnicę, ale taką strasznie dziwną. Ciągle mi mówiła o powołaniu, miłości Boga, ale czasem okazywała się złakniona zwykłego, dobrego życia. Może dlatego, że porzuciła je, bo jakiś kretyn zrobił jej krzywdę?
Mruknęła.
– Może to jednak zły pomysł? Pójdę sobie, pani Iwona pytała, czy odmówię z nią różaniec i…
Objąłem ją w pasie jedną ręką i przytuliłem do siebie.
– Za późno! Jeśli siostra skoczy w czasie jazdy, skaże mnie na wieczne potępienie za uszkodzenie przyszłej Bożej żony!
Mocno nacisnąłem pedały i pędem ruszyliśmy przed siebie. Znów słyszałem wyłącznie jej śmiech i okrzyki przerażenia, gdy zjeżdżaliśmy po górkach i gwałtownie hamowałem podeszwami; mocno przyciągałem ją wówczas do siebie, by nie spadła i samemu nie potrafiłem powstrzymać rozbawienia.
Dotarliśmy w ten sposób do mojego domu. Wprowadziłem ją do środka, zatrzymując się przed przesuwnymi drzwiami prowadzącymi do mojego pokoju z namalowanym zakazem wstępu. Odwróciłem się i spojrzałem na nią – teatralnie odegrałem przy tym największe przerażenie.
– Zapomniałem o jednym ważnym szczególe…
Uniosła brwi.
– Jakim?
Dramatycznie przełknąłem ślinę.
– Słucham satanistycznej muzyki, jaką jest metal.
– Jesteś łysy, nosisz się jak oprych i słuchasz metalu?
– W dodatku mam plakat Slayera nad łóżkiem! Z pentagramem! Może chce siostra się pomodlić przed wejściem?
Pokręciła głową i ułożyła dłoń na czole.
– Święty Judo Tadeuszu, ty naprawdę naprostuj tego Maksymiliana. Stąd ta jaskinia lwów?
– Ale przecież ty to siostra i to Dorota, a nie Daniel… chociaż, nie wiadomo, co macie pod tymi habitami.
Wyrzuciła ręce do góry.
– Boże, daj mi siłę, bym go nie zabiła! – Opuściła głowę. – Dobrze, obiecałeś mi mój ukochany film i popcorn. Najwyżej nie będę się specjalnie rozglądać i jakoś powstrzymam się od krytyki.
– Niech się siostra postawi na moim miejscu. Pierwsza kobieta, jaką wiozłem rowerem i sprowadziłem do siebie, a nawet nie mogę jej tknąć, bo jest mężatką.
– Boże, więcej siły!
Pchnąłem przesuwne drzwi i skłoniłem się niczym lokaj zapraszający do środka.
– Pamiętaj, oczy w podłogę, by diabły cię nie napastowały. Przygotuję coś do picia i popcorn, a ty się rozgość. Sok żurawinowy będzie okej?
– Brzmi wyśmienicie. – Weszła do środka. – Nie ma co, istne tutaj miejsce rozpusty!
Szykowałem szklanki i sok w kuchni.
– Mam rozumieć, że przed zakonem byli tylko grzeczni chłopcy, znający Biblię na pamięć? – W myślach dodałem: „Taki, o jakim marzą rodzice”.
– Można by tak powiedzieć… Te, metal! A ta płyta Kwiatu Jabłoni co tutaj robi?!
– Z pewnością służy do słuchania! A co, znasz ich?
– Uwielbiam!
– No to czemu jeszcze nie gra? Mówiłem, żebyś się rozgościła.
Po chwili z mojego pokoju zaczęły dobiegać dźwięki Niemożliwego. Zaśmiałem się w duchu z prawdziwej Doroty, kryjącej się pod habitem.
Ustawiłem wszystko na tacy i wszedłem do siebie. Siedziała na wielkim skórzanym pufie z szeroko rozwartymi nogami, wyraźnie zrelaksowana.
– Siostro! – krzyknąłem, gdy zamknąłem drzwi za sobą. – Ładnie to tak… – Ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć: „…szykować mi się tu do patroszenia śledzia?”.
Nadal jednak siedziała w półleżącej pozycji z odrzuconą w tył głową.
– Czemu nie znałam cię siedem lat temu?
– Bo wtedy siostra byłaby pedofilką. Nie, żebym miał specjalnie coś przeciwko. W podobnym okresie zaczęły mnie interesować te sprawy i zaczynałem rosnąć… i to w różnych miejscach!
Zachichotała.
– Boże, naprawdę go zabiję i nawet nie będę prosić o wybaczenie, bo chyba w piekle będzie mi lepiej, jeśli będzie podobne do tego miejsca!
Postawiłem tacę na podłodze, po czym podszedłem do biurka i otworzyłem zamkniętą na klucz szafkę. Pomimo że na blacie stał nowiutki i bielutki MacBook Air podpięty pod duży monitor, to za zamkniętymi drzwiczkami spoczywała wykonana z na wpół działających elektrośmieci prowizoryczna jednostka centralna; to ją uruchomiłem. Szybko znalazłem i zainicjowałem pobieranie filmu. Powiedziałem przy tym najgłośniejszym szeptem, że teraz to jeszcze i z piractwa i kradzieży będę musiał się spowiadać. Potem na projektorze odpaliłem widok z Satisfactory, bo Factorio było mniej atrakcyjne wizualnie. Przedstawiałem kolejne struktury mojej fabryki.
– To są generatory węglowe, którym ciężarówkami dostarczam węgiel. Służą obecnie za główne zasilanie całej fabryki. Z czasem odblokuję też elektrownie atomowe i drony, które będą dostarczały dla nich uran. To są złoża żelaza, eksploatują je koparko-drążarki i z nich taśmociągami surowa ruda trafia do pieców, które produkują stal dla odlewni. Sztaby w nich powstałe jadą kolejnymi taśmami do walcowni, które przetwarzają je na półprodukty jak żelazne płyty, pręty i tym podobne. I tak to sobie wszystko działa harmonijnie, aż osiągnę kolejny kamień milowy i wprowadzę nowe technologie.
Pokiwała głową.
– I ty to wszystko rozumiesz?
– Wszystko opiera się na planowaniu i efektywnym zarządzaniu. Nie ma sensu wydobywanie stu dwudziestu ośmiu rud żelaza, jeśli przetapiam w tym czasie sześćdziesiąt cztery, a maszyny przerabiają szesnaście. W idealnych warunkach nie powstają przestoje z powodu braków lub nadprodukcji; po prostu wszystko przetwarza się na bieżąco. Ponieważ niektóre złoża są dalej od centralnej fabryki, musiałem stworzyć torowiska, aby je transportować. Tu wkracza logistyka. Trasy muszą być odpowiednio krótkie, by rzeczy docierały dokładnie wtedy, gdy będą potrzebne.
– W sumie… To nawet ciekawe…
– Ech, ułatwię ci to. Wyobraź sobie planowanie opieki medycznej dla jakiegoś regionu. Możesz zbudować siedem równie dużych szpitali w różnych miejscach i do każdego zatrudnić jednego specjalistę. Będzie to skuteczne, dopóki nie pojawi się pacjent wymagający opieki kilku naraz. Dlatego łatwiej jest zbudować jeden duży centralny szpital z siedmioma specjalistami i sześć mniejszych, satelitarnych, które przeprowadzą diagnostykę, i wówczas ekspresowo transportować ich do głównego.
– O, teraz rozumiem! Przydaje ci się to jakoś w życiu?
– Pytasz jako siostra Dorota czy jako Dorota?
– A powiedzmy, że jako Dorota?
– Zamiast tkwić w długoterminowych związkach, które czasem mogą mi coś dać, gdy czuję taką potrzebę, znajduję dziewczyny na jedną noc chcące tego, co ja.
– Już żałuję… A poza tym?
– Marzyłem, by iść na politechnikę. Mógłbym robić takie rzeczy w prawdziwym życiu. Potokowość produkcji, projektowanie dużych inwestycji i zarządzanie nimi.
– Co stoi na przeszkodzie, skoro to lubisz?
– Rodzice. Chcą, bym poszedł na prawo, jak oni. Chciałem złożyć papiery na mechatronikę w technikum pod miastem, ale kazali mi zanieść je do ogólniaka na Hallera, który sami ukończyli. W dodatku na profil prawny, czyli właściwie rozszerzony human. Kiedy tam jestem, mam wrażenie, że brakuje mi pasiaka i kuli na łańcuchu przy nodze. Same dzieciaki, które non stop rozprawiają o historii, wyższości literatury klasycznej i muzyce poważnej. Ciotka zaś non stop bąka, że widzi mnie w seminarium. – Wyłączyłem grę. – Czas na film!
– Kurka wodna!
Oderwałem wzrok od ekranu i spojrzałem na podrywającą się ze swojego miejsca Dorotę, która wściekle machała rękami.
– Co?
– Poplamiłam habit! Co ja zrobię?!
Spojrzałem na jej suknię, gdzie rozrastała się mokra plama.
– No, jeśli szybko tego nie spierzesz, to nigdy nie zejdzie. Mam jeden pomysł, siostrzyczko, ale nie sądzę, że by ci się spodobał.
– Nie mam zapasowego, a potrzebuję go na jutro!
– Jakbyś go zdjęła, mam odplamiacz i mogę go wrzucić na szybki program w pralce, wtedy powinno puścić. Wytrzymasz oglądanie filmu bez bożego mundurka?
Popatrzyła na mnie spode łba.
– Jeśli planujesz w ten sposób coś nieprzyzwoitego…
– Dam ci coś do okrycia, nic się nie martw. Jakąś koszulkę albo bluzę. Będzie okej?
– Tak. Daj szybko i mów, gdzie masz łazienkę.
Wyjąłem z szafy jedną z koszulek Metalliki i ruszyłem z nią do łazienki. Dorota wyrwała mi ją z rąk i wpadła do środka. Obserwowałem cień kobiety na przeszklonej części drzwi, gdy pozbawiała się swojej workowatej odzieży skrywającej jej sylwetkę. Stojąc przez chwilę bokiem, ujawniła się jako zgrabna dziewczyna drobnej, ale kształtnej budowy o okrągłym biuście; w takim typie, jaki zawsze mi się podobał.
Spojrzałem w dół i poczułem narastającą erekcję.
– Pasuje? – zapytałem, po czym z całej siły walnąłem się otwartą dłonią w wypukłość w spodniach.
– Tak. Gdzie masz ten odplamiacz?
– W szafce. Będziesz siedzieć tam dwie godziny? Możemy jednak w tym czasie obejrzeć film.
Jęknęła pokutnie.
– Boże, czemu wystawiasz mnie na najtrudniejsze próby… Wejdź.
Otworzyłem drzwi. Pomimo że jej włosy wciąż zasłaniał welon, to w rajstopach i mojej koszulce wyglądała… tym razem już nie mogłem powstrzymać tego, co działo się w dolnej połowie mojego ciała. Nasze spojrzenia spotkały się, ale zaraz oboje odwróciliśmy się speszeni.
Wyjąłem z szafki nad pralką odplamiacz i polałem nim plamę. Usłyszałem zza pleców:
– Nic nie mów. Słowo, a zdzielę cię po łbie. Pójdę teraz do twojego pokoju, usiądę na swoim miejscu i chcę tylko obejrzeć film. Zrozumiano? Nadal jestem przyrzeczona Bogu i…
– Jestem człowiekiem z zasadami, nie tykam mężatek.
– Dokładnie. Ja jestem zakonnicą, a ty nie tykasz mężatek. Tak! Brawo! Prawdziwy rycerz, Roland się kryje.
Zmarszczyłem brwi.
– Co?
– Rycerz Roland. Ideał cnót chrześcijaństwa.
– Nie, to rewolwerowiec. Bohater Mrocznej Wieży Kinga.
– W każdym razie zaraz też tam przyjdziesz, włączysz mi film i nie chcę słyszeć ani słowa.
Czekałem chwilę, udając przed sobą samym, że szoruje plamę przed wrzuceniem sukni do pralki i uruchomieniem jej na szybki program, tak naprawdę dążyłem jednak do przywoływania każdego bólu i ohydztwa, jakie mnie spotkało.
Rodziców, którzy mówią mi o swojej decyzji, do jakiego liceum pójdę. Karton martwych, nowo narodzonych kociąt. Poparzeń i bólu oczu, gdy na złomowisku pierwszy raz obsługiwałem spawarkę i tworzyłem ramę do BMX-a po tym, jak mama obwieściła, że w życiu nie pozwoli mi na taki rower. Wszelkich sińców i otarć, gdy uczyłem się robić na nim pierwsze sztuczki. Odoru śmierci, kiedy siedziałem na korytarzu w szpitalu, do którego karetka zabrała dziadka.
Wszystko, byle wydrzeć z głowy Dorotę i wyciszyć emocje, jakie mnie przepełniały.
Wróciłem, bez słowa uruchomiłem odtwarzanie i zająłem miejsce na podłodze obok niej.
Opowiadana w filmie historia anioła, który zapałał miłością do lekarki i dąży do zrozumienia, czym jest to uczucie – przez co porzuca swoją niebiańskość i staje się śmiertelnikiem – nie potrafiła całkowicie przyciągnąć mojej uwagi. Mój wzrok co rusz mimowolnie wędrował ku ładnym stopom w zwykłych bucikach na niskim obcasie, nogom w ciemnych rajstopach, ukazującej się przy delikatnym unoszeniu koszulki bieliźnie i sylwetce widocznej wyraźniej pod Metallicą, gdy ją nerwowo i mocno obciągała.
Jedno czyniło Dorotę „siostrą Dorotą” – welon, jaki pozwalał zobaczyć wyłącznie jej twarz.
Mająca tragiczny wydźwięk ostatnia część filmu – kiedy to Maggie ginie i Seth zostaje pozostawiony sam sobie – sprawiła, że w oczach tej słodkiej i zakazanej mi dziewczyny stanęły łzy. Chciałem się poderwać, objąć ją i pocieszyć… ale zmuszałem się, by być niczym kamienny posąg.
Kiedy Seth, po raz pierwszy w całym swoim życiu nie usłyszał na plaży Bożej pieśni świtu i zamiast tego pobiegł ku oceanowi, rozkoszując się wodą na swoim ciele, Dorota zapytała:
– Podobało ci się?
– Tak, porzuca wszystko dla człowieczeństwa i miłości, nawet kosztem nieśmiertelności i służby Bogu.
Odwróciła się ku mnie. Załzawione oczy wydawały się teraz jeszcze piękniejsze, ale jednocześnie zdawały się skrywać w sobie tylko większą tęsknotę. „Może ty naprawdę po prostu pragniesz być kochaną?” – zapytałem sam siebie, tonąc w głębinach jej oczu.
– Jak niestosowne będzie, jeśli zapytam, czy możesz zdjąć welon?
Milczała dłuższą chwilę, nadal się we mnie wpatrując.
– Bardzo.
– A jeśli nakażę ci go zdjąć?
– Rozumiem, że selektywnie podchodzisz do kwestii wiary i udajesz, że masz do niej szacunek, bym czuła się dobrze…
– Nie, chciałem zobaczyć twoje włosy. Jesteś za młoda, za ładna i za dobra, aby udawać dewotkę w tym przebraniu.
– Maks, zapominasz się i diabeł zaczyna przez ciebie przemawiać!
– Gdyby tak było, po prostu bym ci go zerwał. Rzuciłbym się na ciebie i całował. Jedyne co chcę, to zobaczyć twoje włosy.
– Nie mogę, Maks…
– Bo jakiś durny fiut złamał ci serce? Bo przez to chcesz wierzyć, że masz świętą misję od wszechwładnej siły, aby opiekować się chorymi na innym kontynencie? – Wskazałem napisy końcowe. – Już wiem, jak on się czuł. Obserwuję cię, próbuję zrozumieć i nie potrafię. Jesteś jak jakiś inny gatunek. Może to więc mnie zesłano tutaj dla ciebie? Byś posłuchała swojego ulubionego zespołu jako Dorota i obejrzała swój ukochany film? Ten, który pokazuje, że może istnieć prawdziwa miłość ponad całym tym bólem? A co ważniejsze, bym przypomniał ci, jaka jesteś piękna naprawdę, gdy jesteś szczęśliwa? – Podniosłem się z podłogi. – Wrzucę twój habit do suszarki, za piętnaście minut będzie suchy, chociaż pewnie wygnieciony. Przejechałbym ci go żelazkiem, ale nie jestem w tym najlepszy, więc jeśli chcesz, to rozstawię ci deskę i nie musisz się krępować. Potem cię odwiozę.
Wielkie urządzenie szumiało, a ja opierałem się o jego boki. „Nie powinienem jej tego mówić” – karciłem się ze złością. „Nie powinienem nawet o niej myśleć. Pojutrze będę z Libby. Ona mi wszystko wynagrodzi. Da to, czego potrzebuję”. Zza pleców jednak usłyszałem:
– Maks?
Odwróciłem się bez odrywania rąk.
Dorota stała w progu łazienki, trzymając welon w rękach. Puszyste, złotobrązowe niczym karmelowa czekolada loki falami spływały po jej ramionach w czarnej koszulce i otulały słodką buzię. Nie była już zakonnicą, która przedwczoraj stanęła na progu mieszkania ciotki. Stanowiła piękną i odrobinę starszą ode mnie dziewczynę, której spojrzenie pełnych ciepła oczu było skierowane wprost we mnie – nie wyrażało jednak złości, arogancji, niezadowolenia czy smutku.
Dostrzegałem w nim niepewność.
Wolno zwróciłem głowę w przód, a białe blachy wydały z siebie bolesny jęk, gdy odkształciły się pod moimi dłońmi. Nie chciałem… nie mogłem… nie byłem w stanie przyznać, że z rangi tej „ładnej i milutkiej” właśnie wzrosła do rangi p i e r d o l o n e g o ideału.
Wyjąłem jej wdzianko z suszarki i gładkim ruchem ułożyłem na desce przy żelazku zgodnie z obietnicą. Nie patrząc już w jej stronę, opuściłem łazienkę.
Po dłuższej chwili „siostra Dorota” w pełnym umundurowaniu wysunęła się z jej wnętrza, również milcząc. W takiej ciszy odwiozłem ją tak, jak ją przywiozłem… a potem rozstaliśmy się bez pożegnania.
W drodze powrotnej zaliczałem każdy murek, rampę i poręcz; przejeżdżałem nawet w ostatniej chwili przed strofującymi mnie klaksonami autobusami i samochodami.
To, co mnie wypełniało, to industrialny jazgot.
Tej nocy Libby nie było na komunikatorze ani nie przysłała niczego nowego.
Na ostatni dzień rekolekcji do kościoła przyszedłem wyjątkowo wcześniej. Nie było to spowodowane tym, że katecheci łapali spóźnialskich i sadzali w pierwszych ławkach, jakbyśmy byli małymi dziećmi. Bardziej zależało mi, aby usiąść w taki sposób, aby mieć idealny widok na to, co się dzieje, i pozostać niezauważonym.
Ojciec Paweł krótko przedstawił czwórkę gości, którzy „przybyli specjalnie dla was” – trzy kobiety i mężczyznę w habitach. Występujące w duecie pingwiny w bieli pasowały do tego, co się myśli, mówiąc o nich. Jedna była mocno zasuszoną staruszką, opowiadającą o tym, jak ważna jest wiara, druga grubą kobietą po czterdziestce o męskiej twarzy; grała na gitarze patetyczne i euforyczne pieśni religijne, jakby w kościele były przedszkolaki.
Wtedy przyszła pora na nią – „siostrę Dorotę z Rwandy”.
Dzisiaj też była przebierańcem, ale innego rodzaju. Przez ostatnie trzy dni wydawała się małolatą ukrywającą się pod habitem. Taką, która – niemalże naga i to na o wiele za długich sekund – stanęła przede mną i objawiła mi się zgodnie ze swoim imieniem jako „dar od Boga”; dar, który nigdy nie był prezentem.
Teraz była niebiańską emisariuszką dla niepoznaki kryjącą się jako śmiertelniczka, siostra zakonna; kobieta o zaciśniętych w powadze ustach i – wyczuwalnym nawet stąd – wypełnionym ogniem Bożej pasji spojrzeniem. Ta przybyszka przyjęła mikrofon do ręki niczym buławę do walki ze złem, jakie kryło się w każdym z nas, i wolno niezauważalnymi krokami zeszła z podwyższenia – nie, raczej sfrunęła na olbrzymich, niewidzialnych skrzydłach.
Rozejrzała się, jakby czegoś lub kogoś wypatrywała, i rozpoczęła swoją przemowę. Mówiła głosem tak potężnym, że zdawała się nie potrzebować elektrycznego wzmocnienia, bo niósł się ciężkim echem po całym przybytku; głosem tak odmiennym od słodkiego chichotu czy też pełnym przerażenia w jaskini lwów, do jakiej ją zaciągnąłem.
– Niedawno ktoś zadał mi pytanie: Czemu, zamiast służyć pomocą zwykłymi metodami, nie modlę się o znacznie lepsze i efektywne cuda? Nie muszę, a nawet więcej – w swych modlitwach dziękuję Bogu za wszystkie, które z jego pomocą mogą być dokonywane. Dziękuje Mu, że dał kobiecie u kresu ciąży siły, aby mogła nocą przejść kilkadziesiąt kilometrów i w bezpiecznych warunkach urodzić zdrowego synka… ale dziękuje Mu też, że pewien zrzędliwy starszy pan zawsze może liczyć na swojego wnuka, który dotrzymuje mu towarzystwa i o niego dba. Dziękuję, że dopilnował dostaw żywności, abyśmy wraz z siostrami przygotowały posiłki dla całego sierocińca… ale dziękuje Mu, że dał naszym bezbronnym braciom mniejszym azyl, w którym mogą na nowo nauczyć się zaufania do człowieka, który kojarzy im się z krzywdą. Chcę bowiem wierzyć, że największym cudem, jaki otrzymaliśmy od Boga, jest życie i możliwość niesienia dobra.
Wysunąłem się zza filaru i stanąłem między rzędami ławek; patrzyliśmy na siebie przez całą długość kościoła. Mówiła dalej, wpatrując się prosto w moje oczy:
– Czemu więc korzystamy z niego, aby iść drogą ku zatraceniu? Przy tej drodze rosną rajskie drzewa, które rodzą smakowite owoce złudy, a kusiciel o rozdwojonym języku namawia, byśmy ich kosztowali. Bądźmy więc czujni; jeśli coś wygląda pięknie i wydaje się łatwe, rozglądajmy się za wężem. Prawdziwe dobro jest trudne, a droga ku niemu prowadzi przez bramy wielkości ucha igielnego i jest usłana wieloma cierniami… ale tylko wtedy Bóg może zesłać nam prawdziwy cud.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.
Do domu wróciłem późno. Mama siedziała w kuchni, ale jej mina wyglądała, jakby uczestniczyła w wizji lokalnej z oskarżonym o seryjne morderstwa.
– Masz gościa. Zapytała, czy może zaczekać u ciebie i sprawiała wrażenie, jakby była tutaj wcześniej… Może chcesz mi o czymś powiedzieć?
– Mam prawo do adwokata. Jeśli jednak już naprawdę chcesz wiedzieć, to stara się mnie przekonać, że w piekle nie mają mustangów shelby z silnikiem v8 do prucia po ich autostradach.
– Maks!
– No ale co mam ci powiedzieć? Nocuje u cioci i to ona prosiła, żebym się nią zajmował. Wczoraj zaprosiłem ją na film.
Mama pokręciła głową.
– I na pewno chcesz mi przez to powiedzieć, że absolutnie ci się nie podoba? Zdajesz sobie sprawę, że to…
– Jest dla mnie jak zwierzątko domowe, którego według waszego kodeksu rodzicielskiego nie mogę posiadać. Czy jakby była stara, gruba i pomarszczona, to mówiłabyś inaczej? Zresztą, jakby pod tą sukienką miała tatuaże, przebite cycki i jakieś kolorowe włosy to może i bym zrobił cię babcią.
– Maks, jeszcze słowo i będziesz miał szlaban!
– To ty zaczęłaś. – Wyjąłem szklanki z szafki i sok z lodówki. – Nie martw się, jest jak larwalne stadium ciotki Iwony i tylko lepiej przez to rozumiem, czemu wujek wybrał się ze sznurem do lasu. – Zabrałem wszystko na tacy. – Wyspowiadam się z tego w niedzielę, bo tylko Bóg może mnie sądzić!
Wszedłem i spojrzałem na siedzącą na wielkim pufie, bez wątpienia siostrę Dorotę. Od razu zasunąłem drzwi za sobą.
– Nie mam kubka niekapka dla dzieci, więc tym razem niech siostra uważa. – Postawiłem wszystko na podłodze. – Przy matce już plam nie upiorę. Ładna mowa, ale wątpię, aby ktokolwiek ją zrozumiał lub wziął do serca.
– Przyszłam się pożegnać, bo jutro wyjeżdżam… Więcej się nie spotkamy, Maks…
Nawet nie spojrzałem w jej stronę, siadając w fotelu przy biurku.
– Możemy się wymienić e-mailami lub adresami, jeśli siostra woli tradycyjne formy. Nadal będzie mogła sprowadzać moją mroczną duszę na łono Kościoła czy coś.
– Nie, Maks… Jesteś inteligentnym i w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, ale czasem postępujesz źle. Chciałabym… Chciałabym ci powiedzieć, że wybaczam ci to, co powiedziałeś mi wczoraj. Nie znasz mnie i nie wiesz, czego pragnę od życia.
Pokiwałem głową.
– Święta racja, siostro. Może więc jestem na tyle inteligenty, aby dostrzec, jak cały ten strój zakonnicy ukrywa Dorotkę, której wyrządzono ogromną krzywdę? Śliczną, mądrą i wrażliwą Dorotkę… Czemu to ona cierpi za coś, co zrobił ktoś inny, kto powinien ponieść konsekwencje?
Patrzała na mnie z dołu.
– Maks, proszę… Nie jestem kotem, jedną z tych twoich gier lub kochanek na jedną noc…
– Nie jesteś. Nie masz futerka i ogona, ani też nie prychasz wściekle, grożąc mi pazurami i zębami z obawą, że znów nadejdzie ból. Nie ma w tobie mechanizmów, których zrozumienie pozwoli mi osiągnąć pełnię potencjału. Nie jesteś nago, nie ma nocy i to już nasze czwarte spotkanie. – Przejechałem fotelem przez pokój i zatrzymałem tuż przed Dorotą, spoglądając na nią z góry. – Jednak nie rób ze mnie diabła, jaki szepcze ci do ucha: „Porzuć swoje przysięgi, odrzuć tego typka z nieba i zostań ze mną na zawsze”. Może to coś w tobie każe ci tego pragnąć?
Jej brązowe oczy wpatrywały się we mnie znów z tą samą niepewnością co wczoraj, ale zaraz spuściła wzrok w ziemię.
– Nie chcę tego, Maks…
– Czego nie chcesz, Dorotko?
– Nie chcę pamiętać, że tak skończyło się te kilka miłych dni z tobą. – Ułożyła swoją głowę na moich kolanach. – Jesteś za młody i nic z tego nie rozumiesz…
Pragnąłem ją pogłaskać… Nie, ja chciałem zerwać cały ten durny welon z jej głowy i wepchnąć twarz w piękne włosy; obejmować i przytulać, nawet jeśli będzie się wyrywać, jednak każdą cząsteczkę swojej siły wkładałem w to, aby moje ciało pozostawało wyłącznie twardą i lodowatą stalą.
– Nie umiem czytać ci w myślach i nie mogę odpowiadać za to, co czujesz. Zadaję pytania tak jak zawsze. Zapomniałaś? Lubię szukać rozwiązań, które coś dają, i to jedyne, co potrafię. Bez celów i sposobów, aby je osiągnąć… jestem bezradny.
– A jakie widzisz teraz?
– Żadnych. Siostra Dorota mnie pożegna, wróci do domu ciotki Iwony na ostatnią noc i odejdzie na zawsze. Dorota mogłaby mi zostawić jakieś namiary na siebie. Może dopnę swego, zostanę inżynierem i wówczas ruszę do Afryki? Spotkamy się, zabiorę cię motocyklem do swojego baraku. Znów urządzimy sobie prawdziwą ucztę, wypijemy coś? Posłuchamy Kwiatu Jabłoni i obejrzymy Miasto aniołów? Raz jeszcze dam ci chwilę radości, chociaż ja zdaję się nie mieć z tego żadnych korzyści.
Gwałtownie się poderwała i uniosła głowę; jej oczy pełne były łez. Jak bardzo pragnąłem zetrzeć je, pogładzić jej policzek i ucałować różowe wargi… Jak bardzo chciałem zrobić cokolwiek, byle się uspokoiła i już nie płakała.
– Więc tego chcesz?! Korzyści?! Dlatego ciągle podważasz moje wybory?!
Wpatrywałem się w nią, milcząc.
– Nie powiedziałem, że ich chcę lub ich nie mam, a jedynie zdaję się ich nie mieć. Pewna zakonnica powiedziała mi, że czasem lepsze jest doświadczenie, że zrobiło się coś dobrego, nawet jak nie ma to materialnej formy… Tylko ja ciągle robię same złe rzeczy. Dziadek z każdym dniem jest bliżej grobu, a ciotka jedynie się nad nim pastwi, jakby był kruchym eksponatem. Odwiedzam go i staram się umilić mu resztkę życia, jaką ma, chociaż tym samym je skracam. Opiekuję się kotami w kawiarni i je oswajam, szukam im nowych domów. Czasem trafiają się takie jak Cruella, które nigdy go nie znajdą. Ufają, że to ja im go dam, ale nie mogę. Robię wszystko, byle tylko zadowolić rodziców, nawet jeśli im ciągle mało, i tylko tracę to, czego ja pragnę. Chodzę do liceum, którego nienawidzę, i nie mogę dostać rzeczy, o które proszę. Czy to ścieżka i znaki od Boga? A może odwracam się od niego? Stworzyłem swój rower, rozpieszczam dziadka, walczę o życie każdego sierściucha i pocieszenia szukam w ramionach tych, które nigdy nie pragnęły miłości. Może to mój ocean? Jak Setha? Nie wiem, Dorotko.
Łzy meandrowały wśród piegów, gdy nadal mnie obserwowała.
– Tu nigdy nie było miejsca dla siostry Doroty – dodałem po chwili. – Ona już kroczy swoją piękną ścieżką dobra i zna swój cel. Nie ma sensu za tym płakać, tak jak ty płaczesz przeze mnie. Jeśli jednak On dokona kolejnego cudu i pozwoli znów się skrzyżować naszym drogom, to chciałbym, aby było mi dane zobaczyć szczęśliwą Dorotę. Jedynie muszę odkryć mechanizm, który mi na to pozwoli. – Odjechałem na dwa kroki. – Teraz jednak pozostaje mi zapytać… czy chce siostra, bym znów odwiózł ją tak samo jak wczoraj, czy woli pożegnać się tutaj, skoro odchodzi?
Milczała. Dopiero po chwili starła łzy rękawem sukni i wyprostowała się; teraz to ona górowała nad mną wpatrzonym w podłogę z rękoma zaplecionymi między kolanami niczym do modlitwy skierowanej ku najgłębszym czeluściom piekieł.
– Żegnaj, Maks… Obyś odnalazł sposób na rozwiązanie wszelkich spraw beznadziejnych.
Nie odezwałem się i nie odwróciłem – nawet wtedy, gdy za moimi plecami zaszurały drzwi. „Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął” – pomyślałem, mocniej zaciskając pięści.
[Roland]
Siedemnaście godzin, laleczko!
[Libby]
Mrau!
A ciasto i bąbelki będą?
[Roland]
Dla Laleczki wszystko, co najlepsze
Musi być tylko naprawdę niegrzeczna, by zasłużyć!
[Libby]
Bardzo, bardzo?
[Roland]
Jeśli ma być to jedna wycieczka rollercoasterem, niech będzie to Kinda Ka
[Libby]
Teraz jeszcze bardziej nie mogę się doczekać!
Miałam beznadziejny dzień i chcę puścić wszystkie hamulce!
Ma być tak, jakbyśmy zjeżdżali z górki rozklekotanym rowerem!
[Roland]
Gwarantuje, że jak się rozstaniemy, będziesz pamiętać mnie do końca życia.
[Libby]
Zobaczymy, mój ty panie rycerzu
Widzimy się o 20!
Cztery godziny temu Libby przesłała zdjęcia doskonale znanego mi hotelowego pokoju. Od momentu, gdy dziadek przewrócił się i w szpitalu powiedzieli tylko „wylew”; od czasu, gdy w kontenerze obok azylu znaleźliśmy karton podpisany „TYM SIĘ ZAJMIJCIE” z martwymi, kocimi noworodkami; od chwili, gdy rodzice wyśmiali moje zamiary i przedstawili swój plan na moją dalszą edukację, ten pokój stanowił fałszywą świątynię pocieszenia, gdzie pojawiały się podobne do Libby – nie pierwszej i, bez wątpienia, nie ostatniej.
Wszedłem do windy i nacisnąłem trzynastkę.
Gdzieś, głęboko w moim sercu, w pustej przestrzeni podobnej do złotej pustyni Arakis, kryje się ogromny park maszynowy, a pośrodku mej jaźni wyrasta moja własna Mroczna Wieża. Wspinam się na jej szczyt – miejsce zarezerwowane dla mnie, Największego Konstruktora, i ostatecznego produktu, jaki wyda ta fabryka. Patrzę obojętnie po rozciągających się po horyzont długich nieruchomych taśmach łączących maszyny; przywodzą na myśl stalowe bestie, jakie ostatnie dni warczały na mnie wygłodniałe.
Wysiadłem i udałem się do drzwi hotelowego pokoju. Zapukałem i opuściłem głowę; nie dla pokory ani też wstydu – chciałem ją oglądać od dołu do góry, nacieszyć się jej widokiem.
Otworzyła po kilku, kilkunastu sekundach.
Pierwsze co ujrzałem, to jej drobne stopy – takim całkiem by pasowały proste, franciszkańskie buciki, w rajstopach bądź pończochach. Potem zgrabne nogi idealnie prezentujące się w śliskich, ciemnych samonośnych nylonach. Przemieściłem wzrok na czarne body, pod którym – wiedziałem – kryła się ta idealnie gładka, różowa szpareczka. Obcisła koronkowa bielizna podkreślała jej sylwetkę nie dojrzałej kobiety, a nastoletniej dziewczyny o przyjemnie okrągłym biuście – takim, jaki niedawno dane było mi oglądać ukryty za czarną koszulką Metalliki. Szyję, opiętą obrożą z kaletniczym pierścieniem, otulały kaskady loków w kolorze złotej, karmelowej czekolady i zwieńczone opaską, kocimi uszkami z materiału podobnego do jej stroju. Owalna i niewinna jak u dziecka buzia z piegami tworzyła głęboki dysonans wobec jej oczekiwań co sposobu spędzenia najbliższej nocy.
Oczy Libby – niebieskie i lodowate jak bryłki lodu – wpatrywały się we mnie, błyszcząc dzikimi, perwersyjnymi pragnienia.
– Cześć laleczko – powiedziałem i wykrzywiłem usta w próbie uśmiechu. – Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo?
Pochyliłem się i złapałem ją pod pośladkami, a ona z dzikim piskiem uwiesiła mi się na szyi. W ten sposób przekroczyliśmy próg hotelowego pokoju.
Brama fałszywego Edenu.
Przekładam wajchę, wybudzając maszynerię z letargu.
Ogromne kopalnie udostępniają mi swe skarby, oddając rudy, węgiel i inne zasoby naturalne. Piece się rozpalają, huty ruszają z wytopem surówki, kuźnie wypuszczają pierwsze odkuwki, odlewnie wypełniają stopami formy. Czarny dym powoli przysłania bezkres błękitnego nieba. Elementy przyszłej całości suną taśmociągami do miejsc dalszej obróbki. Dudni, huczy i trzeszczy wielka industrialna orkiestra, której jestem dyrygentem.
Postępujący proces przemian.
Usiadłem na łóżku, a ona przycupnęła na dywanie przede mną. Obserwowałem ją, czując, jak mrozi mnie błękit jej spojrzenia. Wsunąłem palec w pierścień na obroży i szarpnięciem pociągnąłem do siebie, by zmusić do klęczenia. Uniosłem wolną dłoń i pogłaskałem jej policzek, jakbym zbierał nieistniejące łzy; gdy kciukiem przesunąłem po wargach, jej bryłki lodu pod gęstymi rzęsami rozjarzyły się pożądaniem. Pochyliłem się i pocałowałem je, przymknąwszy powieki, by nie patrzeć jej w oczy.
Smakowała malinowym błyszczykiem.
Zza pleców słyszę – niegłośny, ale wystarczający, by górować nad forte orkiestry – głos Doroty:
– Maks?
Odwracam się i widzę ją stojącą pośrodku wieży. Znów ma na sobie tylko te swoje buciki…
Czerwone. Pomogłyby jej w podróży drogą z żółtych cegieł ku Szmaragdowemu Grodowi. Urzęduje tam Czarnoksiężnik z krainy Oz… Wierzy, że to ON może jej pomóc wrócić do domu, ale to tylko oszust. Prostymi sztuczkami omamił tłumy.
… rajstopy i moją koszulkę, jaka wygląda na niej niczym sukienka. Wiatr kołysze jej złotobrązowymi…
Koloru czekolady, którą zawsze kupowała babcia. Uzależniającego melanżu mieniącego się w wiecznym słońcu.
… puszystymi lokami. Oczy barwy koniaku patrzą na mnie z niepewnością, jakby nie wiedziała, czy może o coś mnie prosić…
Jest moim ideałem.
… i drży; może od chłodu tego miejsca, może ze złości lub smutku.
Przerwałem całowanie Libby. Nadal trzymałem ją za pierścień, dłonią przeczesywałem jej włosy. Były przyjemne w dotyku i przypominały gęstą, zimową sierść kota. Zatopiłem w nich twarz.
Teraz krzyczy pośród rumoru:
– Nie jestem kotem, jedną z tych twoich gier, kochanek na jedną noc!
Fabryka zaczyna się dusić. Piece przestają nadążać, a kopalnie rwą swoją pracę. Na pasach transmisyjnych pojawiają się puste miejsca lub przeciwnie, powstają zatory.
Desynchronizacja postępuje. W suitę orkiestry wdaje się kakofonia.
Oderwałem twarz i przesunąłem dłoń niżej. Znalazłem gołą skórę jej szyi. Objąłem palcami. Twarz Libby wyrażała ekscytację, więc delikatnie je zacisnąłem.
Próżno w jej oczach szukałem strachu lub zwątpienia. Tego właśnie pragnęła. Chciała, abym ściskał mocniej.
Patrzy na mnie z wyrzutem.
– Jesteś za młody i niczego nie rozumiesz!
Kolejne elementy instalacji wydają zgrzytliwe dźwięki, gdy przestają działać. Jazgot zdeformowanej orkiestry z wolna cichnie.
Ona zaczyna płakać.
– Myślisz tylko o korzyściach!
Zdjąłem palce z gardła suki, przesunąłem je dalej i ułożyłem na satynowym rękawku. Szarpnąłem gwałtownym ruchem. Zdarłszy kawał bielizny, odsłoniłem pierś. Złapałem za nią i bawiłem się sutkiem. Gniotłem i szarpałem, nie siląc się na delikatność – moje palce były jak stalowe szczypce, których używałem do rozrywania blach na złomowisku.
Libby przymknęła oczy i przygryzała wargę. Była zadowolona z tej tortury, którą odbierała jako pieszczotę.
Moja maszyneria jest martwa.
W tej ciszy, wolnej od zgrzytów, Dorota łka.
– Nie znasz mnie i nie wiesz, czego pragnę od życia.
Kopnąłem Libby w brzuch i mocnym szarpnięciem za obrożę ustawiłem na czworakach tuż przede mną. Uniosłem rękę wysoko nad jej tyłek.
Wolnymi krokami zbliżam się ku Dorocie.
– Nie znam i nie wiem, to prawda. Jak mam poznać, skoro nie chcesz się przede mną otworzyć. Mówisz tylko, że zaraz odejdziesz. Może nawet chcesz wierzyć, że będziesz tylko kolejnym pokarmem dla maszyn, który pozwoli im chwilę działać. NIE! Chciałbym móc zbudować dla ciebie regały, żebyś miała gdzie trzymać te wszystkie swoje romanse i ulubione płyty. Przerobić rower, by zabierać cię nim do dziadka, bo ciebie polubił. Marzę, by usłyszawszy muzykę, po prostu odwrócić się i zobaczyć, najpiękniejszą i najszczęśliwszą, otoczoną wszystkimi tymi kotami, jakie nigdy nie znajdą domu i nie zaznają prawdziwej miłości. CIEBIE!!!
Walnąłem Libby w zad. Krzyk, szalona mieszanka bólu i ekstazy, rozbrzmiał po całym pokoju.
Ignorowałem łzy na jej twarzy
– Potrzebuję wierzyć, że jeśli się zgubię i nie będę wiedział, jak znów dotrzeć do celu, to odszukam cię! Kiedy wszystko się popsuje i sytuacja znów będzie beznadziejna, to ty pomożesz mi znaleźć rozwiązanie!
Drugie uderzenie. Mocniejsze. Byłem jak wygłodniałe zwierzę, które znalazło kawałek padliny, i nawet się tego nie wstydziłem.
– To dlatego cię potrzebuję! – krzyczę, nie zwracając uwagi na jej łzy. – Tylko i wyłącznie CIEBIE! Nie jesteś elementem drogi, chwilowym rozwiązaniem!
W każde następne uderzenie wkładałem coraz więcej siły, a kolejnym plaśnięciom towarzyszyły jęki i krzyki Libby, które miały wypełnić moje poczucie wewnętrznej pustki. Z ust pewnie już toczyła mi się piana.
– Nie jesteś i nigdy nie byłaś środkiem! Jesteś CELEM! Tylko ty potrafisz patrzeć na mnie bez żądania czegokolwiek! Tylko ty cieszysz się tym, że istnieję! Ja… Ja po prostu chcę, byś pomogła maszynom wreszcie skończyć tę PIERDOLONĄ pracę!
Dyszę z wysiłku i wpatruję się w nią, ale to już nie ona, bo…
Emisariuszka nieba przywdziała czarne, żałobne szaty i dzierży swą broń. Rozpościera olbrzymie skrzydła – te, jakie w swej śmiertelnej głupocie pragnąłem zamknąć w okowach lub nawet odciąć – i rzuca na mą duszę najgłębszy mrok. Dar, który nigdy nie był darem.
…ma na sobie swój habit, krzyż i welon przysłaniający piękne włosy.
– Żegnaj, Maks – szepcze siostra Dorota, znikając z mojej wieży.
Szarpnąłem Libby za włosy i z powrotem usadziłem na obitych pośladkach. Rozerwane body odsłoniło różową szparkę, a tuż nad nią krwistoczerwony ślad po kopnięciu. Dyszała i śmiała się, jakby była naćpana lub pijana. Ręką zaciśniętą na czekoladowych kudłach przekręciłem jej twarz i znów kosztowałem smaku błyszczyka, uciszając ją.
Jest moja, tylko i wyłącznie moja. Karma dla wielkich machin, które muszą działać.
Znajduję zator. Tworzę dla niego tymczasowe obejście, o którym szybko zapomnę i pozostawię, bo będzie działać. Zmieniam ustawienia maszyn. Nie będą osiągać imponujących wyników, ale wrócą do pracy. Oczyszczam linie produkcyjne, aby zresetować cały cykl. Utracone zasoby zmarnują się, ale system ocaleje. Szarpię wajchę na szczycie wieży.
Otaczająca ją ciężka industrialna orkiestra ożywa na nowo. Przestaje fałszować i znów gra, choć w innym rytmie. Już nie forte, ale crescendo.
Coraz piękniej, ale dalece od ideału.
Nie puściwszy włosów Libby, wstałem z łóżka. Jedną ręką zsunąłem spodnie i męskość napuchniętą od złej i czarnej jak ropa naftowa krwi bez słowa wepchnąłem w jej usta; głęboko, aż do przełyku. Zakrztusiła się, a łzy pojawiły się w błękitnych oczach. Nie obchodziło mnie to. Byłem przecież jej panem i władcą, a ona była gotowa spełnić moje potrzeby. Zamknąłem oczy, odczuwszy spodziewaną rozkosz.
Z całej siły docisnąłem jej twarz ku sobie i strzeliłem prosto w głąb gardła.
Kiedy wreszcie pozwoliłem jej się odsunąć, kaszlała, patrząc na mnie roznamiętniona. Chwyciła językiem białą nitkę spermy, która snuła się z różowego czubka żołędzi, jakby nie chciała stracić ani jednej kropelki.
Głupia, popieprzona suka, łasa wyłącznie na swoją rozkosz.
Złapałem ją za obrożę i jak gwałciciel cisnąłem na łóżko. Głowę uniosłem za włosy, co zmusiło Libby do podparcia się łokciami. Kopnięciem rozszerzyłem jej nogi. Stanąłem między nimi. Przejeżdżałem ręką po jej ciele; szczypałem po ciemniejących purpurowych śladach na skórze, powodując kolejne jęki i krzyki bólu. Nie ustawałem. Zębami otworzyłem tubę z lubrykantem i splunąwszy korkiem przed nią, obficie polałem jej pupę. Rozszerzyłem pośladki i żel, który spływał po rowku, trzema palcami wepchnąłem w odbyt. Otwór był tak ciasny, że ledwo mi się to udało, a ona reagowała kolejnymi skowytami.
Zaatakowałem. Wbiłem w nią członka aż po nasadę.
Nie siląc się na żadne delikatności, maltretowałem jej ciało. Próbowała się wyrywać, ale moje palce znały drogę do jej gardła i zacisnęły się na nim, by ją przyciągnąć i unieruchomić. Byłem jak młot hydrauliczny. To się cofałem, to uderzałem. Miażdżyłem jej krtań, nie pozwalając na żaden krzyk. Przed sobą widziałem nie ludzkie ciało, ale szrot ze złomowiska.
Maszyny osiągają pełną moc produkcyjną. Nie widać już nieba; jest czarne od dymu. Gigantyczne huty topią, gilotyny przemysłowe tną, a olbrzymie młoty miażdżą. Ich hałas przywraca mi spokój.
Miejsce w najwyżej położonym, centralnym punkcie wieży – to, które chwilę temu zajmowała Dorota – pozostaje puste.
Obserwowałem, jak z bólu ledwo utrzymuje się na rękach. „Oto, czego chciałaś” – myślałem, patrząc na Libby pod sobą. „O to mnie prosiłaś. Tego ode mnie żądałaś. Nie różnisz się niczym od innych”.
Na długie sekundy pozbawiłem ją oddechu.
Skończywszy w jej wnętrzu najgłębiej jak się dało, wysunąłem się, puściłem szyję i usiadłem na łóżku, a ona powoli opadła. Znów chichotała jak wariatka. Odwróciła ku mnie głowę, gdy usiadłem i oparłem się o poduszkę. Jej niebieskie oczy wyrażały szczęście.
Odwróciłem wzrok.
– To było cudowne… – wycharczała.
– Potem będzie minetka, zgodnie z obietnicą.
Z trudem przesunęła się i oparła o moje ciało i przytuliła do mojego brzucha. Uniosłem rękę i wsunąłem w jej włosy, bo były naprawdę przyjemne w dotyku, ale myślami byłem przy kotach z kawiarni. Były takie same.
– Moglibyśmy to kiedyś powtórzyć, Roland… – wymruczała.
– Nie, laleczko. Umówiliśmy się tylko na ten jeden wieczór. Potem zniknę, bo nie znasz mnie i nie wiesz, czego naprawdę pragnę.
Nie ma znaczenia, czy tego pragnę, one nie potrafią ukończyć swojej pracy.
To dla tych maszyn niemożliwe.
Przeciągam wajchę z powrotem do góry i wszystko zamiera.
Rower czekał pod kościołem, gdzie go zostawiłem, jadąc wczoraj na przystanek. Zastanawiałem się, czy nie pora kupić farby i go pomalować? Zawsze chciałem, by był niebieski ze złotymi elementami, bo w takich barwach jeździ Zmarzlik, ale chyba lepiej będzie mu w czerni i złocie. Może i nadam mu jakąś nazwę?
Potem spostrzegłem ludzi zbierających się na mszę i postanowiłem wejść do środka. W końcu musiałem mieć kolejny podpis, a teraz pod konfesjonałem nie było kolejki. Powtórzyłem sobie w myślach, co chcę powiedzieć i ukląkłem. Po wstępnych formułkach wyznałem:
– Obraziłem Boga następującymi grzechami: nie dotrzymałem piątkowego postu, ukrywałem złe oceny przed rodzicami i zazdrościłem koledze nowego roweru…
Nie, powinienem powiedzieć o swoim prawdziwym grzechu – o swoim chorym pragnieniu, aby zakosztować w szczęściu kosztem kogoś innego. O woli destrukcji przeczącej twórczej miłości, jaka przepełniała moje ciało.
Boże, przebacz i pozwól mi o niej zapomnieć… Niech to będzie mój cud.
– Żałuję, ojcze, i chciałbym prosić o modlitwę za mnie i pewną osobę – dodałem po chwili.
Nigdy nie czułem się pobożnym człowiekiem, a jedynie rewolwerowcem zdolnym konstruować szczęście dla innych. Przynajmniej zawsze próbowałem to robić, bo niczego innego nie umiałem.
Czy to Boskie natchnienie, czy szatańskie piętno?
A może moje własne? Może to moje zadanie ‒ pokonać słabość, nie wpadając w pychę? Droga środka, przez piachy i ciernie, gdy na prawo złudne rajskie drzewa, a na lewo czające się węże?