Marta i tajemniczy ogród
22 sierpnia 2019
Szacowany czas lektury: 46 min
Ogród to moja pasja! Nie mogłam nie napisać...
Marta z namaszczeniem nasuwała na nogi seksowne pończochy, z przejęciem podśpiewując:
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą?
Dobierała elegancką, rozkloszowaną spódniczkę, nie przestając nucić piosenki Jonasza Kofty.
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Była bardzo podekscytowana: wreszcie zaczęły się wakacje - a ona, jako nauczycielka - zyskiwała tyle dni wolnego, trwa jej ulubiony miesiąc - czerwiec, ponadto zobaczy Dorotę, najlepszą przyjaciółkę ze studiów. Wreszcie ujrzy ten jej osławiony, magiczny, odziedziczony po zmarłym wuju, ogród. Pono najpiękniejszy między Wisłą a Bugiem.
Jakby tego było mało, podobno pozna tam jakichś mężczyzn. Nic o nich nie wiedziała. Dorota przez telefon powiedziała tylko tajemniczo:
– Na ciebie przypadnie dwóch.
Dlatego tak się teraz stroiła. Drogi stanik z misternej koronki… transparentna bluzeczka…
Boże! Jak ja dawno nie poznawałam nowych mężczyzn! Sto lat nie byłam na żadnej randce… – wzdychała.
Nawet stringi założyła najszykowniejsze jakie miała: bielusieńkie, tak ażurowe, że aż prześwitujące. To jasne, że przecież na spotkaniu żaden z facetów ich nie zobaczy, ale mając je na sobie, poczuje się bardziej kobieco, seksownie.
Martę od zawsze kręciły spore różnice wiekowe. Podniecały ją zarówno relacje z mężczyznami znacznie młodszymi, jak i istotnie starszymi. Na urodzinach Doroty spodziewała się raczej rówieśników, czyli mniej więcej trzydziestolatków. Jakże się zadziwiła tym, że na garden party przybyło zaskakująco kameralne grono. Poza narzeczonym Doroty, jedynie dwaj panowie. Obaj mieszkający po sąsiedzku. Pietrek, na oko siedemnasto-osiemnastoletni - wykonujący prace ogrodowe oraz Bartłomiej, około pięćdziesiątki.
Serce natychmiast zabiło jej żywiej, gdy tylko ich ujrzała. Obaj wydali się jej przystojni i postawni. Młody rumienił się, dukał, wyglądał na bardzo nieśmiałego. A Martę właśnie coś w takich urzekało… Za to pan Bartek, z nieustającym szelmowskim uśmiechem na twarzy, rozchełstaną koszulą, odsłaniającą owłosiony tors, pozował na typowego wsiowego donżuana. To też, na swój sposób kręciło kobietę, uwielbiała być adorowana, grać rolę słodkiej kobietki, opierającej się pozornie umizgom takich podrywaczy.
Dorota prezentowała ich z ożywieniem:
– Pan Bartłomiej to wielki przyjaciel mojego świętej pamięci wuja, który zginął w tym okropnym wypadku. Razem zakładali tenże ogród.
Marta dygnęła niczym grzeczna dziewczynka, nawet chwyciła dłońmi brzegi spódniczki. Donżuan wyślinił podaną na przywitanie dłoń, bezczelnie gapiąc się prosto w dekolt. Jego uśmiech przybrał obleśny wyraz, zdając się mówić: - "Dzierlatko, nic mnie nie powstrzyma. Będziesz moja!"
Gdy podawała rękę młodzieńcowi, ten jakby wahał się, co zrobić. Wreszcie nieśmiało wysunął drżącą dłoń do uścisku.
– To Pietrek – szczebiotała Dorota. – Co ja bym bez niego zrobiła?! Teraz to on pomaga mi utrzymać ład w ogrodzie.
Gdy podczas grilla Marta pomagała gospodyni, niemałą przyjemność sprawiały jej spojrzenia obu panów, śledzące jej krągłości przy każdym ruchu, zwłaszcza gdy pochylała się nad rusztem i gdy podawała z uśmiechem mięso. Wówczas kobieta pochylała się, jakby niżej niż powinna, dając dogodny wgląd w jej dekolt, gdzie prężyły się dwie pokaźne półkule.
– Ja, pani Marto, zamawiam dwie duże piersi! – zawadiacko żartował donżuan.
– Ach… panie Bartłomieju… – Marta czerwieniła się i cieniutkim głosikiem demonstrowała, jak bardzo została zawstydzona.
Wiedziała, że to przytyk do jej dorodnego biustu, który demonstrowała, schylając się nad rusztem.
– Ech! Najbardziej lubię takie wielkie! Jędrne i soczyste! - dziarsko swawolił flirciarz.
– Oczywiście panie Bartłomieju… już je panu wykładam… – Celowo podjęła grę, starając się pobudzić wyobraźnię swawolnika.
– Pani Marto, a pani to pewnie lubi kiełbasy! A jakie? Wielgachne? Grube?
Marta właśnie trzymała w ustach kiełbaskę. Udała potężną konsternację. Łopotała rzęsami.
– No nie wiem… rozmiar chyba nie ma znaczenia… - kontynuowała grę, w duchu zastanawiając się - "Ciekawe jaką ty masz kiełbasę? Serdelek...? A może kolos? No chyba to jednak ma znaczenie..."
– Na pewno ma znaczenie! Dużą to pani przynajmniej w buzi poczuje… ha ha… – Lowelas wyraźnie zadowolony ze swego dowcipu, gapił się na obfite usta dziewczyny, obejmujące porcję kiełbasy. Ta omal się nie udławiła, słysząc grubiańskie teksty. Jednak, sama się sobie dziwiąc, kolejny raz spostrzegła, że bezceremonialne poczynania mężczyzny, zaskakująco ją podniecają.
Tymczasem Pietrek z podziwem i zazdrością patrzył na sąsiada. Ten to potrafi brylować! Tak zagadywać, podrywać kobietę! Ileż on by dał, żeby umieć… mieć choćby maleńką cząstkę podobnej śmiałości.
Z patio, gdzie urządzano grilla, rozciągał się widok na pokaźną część ogrodu. Martę oszołomił jego rozmach i dbałość o detale. Zaintrygowało ją, kim był pomysłodawca – wujek przyjaciółki? I co to za straszny wypadek, w którym zginął? Miała świetny pretekst do zagajenia rozmowy z Bartkiem. Pytała go o to, patrząc prosto w oczy i nieco się pochylając, kolejny już raz dając doskonały wgląd w dekolt, co radowało ją nie w mniejszym stopniu niż rozmówcę.
Rozmówca nie mógł oderwać wzroku od rowka między dwiema soczystymi kulami. Myślał tylko o jednym - "Ech gołąbeczko! Zajrzał ja bym głębiej pod tę twoją bluzeczkę! Pod ten wystający spod niej staniczek!" Nie przeszkadzało mu to jednak, odpowiedzieć:
– Nazywał się Sebastian… Śmieliśmy się, że obaj nosimy imiona patronów ogrodników. Ha ha. Bartłomiej pono był opiekunem winnic, może dlatego mam coś po nim w zamiłowaniu do trunków? Ha ha ha! A św. Sebastian? Patron ogrodników, ale i myśliwych, strzelców...
- Strzelców? Dlaczegóż to strzelców? - zaintrygowała się nauczycielka.
- A wiem to! Seba mi to opowiadał. Podobno, na rozkaz cesarza Dioklecjana, ten święty został przywiązany do słupa i... przeszyty ogromną ilością strzał. Wydawało się wszystkim, że nie żyje... a przeżył!
- Ten pan Sebastian musiał być z zamiłowania prawdziwym ogrodnikiem... tak tu zadbał... - szczebiotała kobieta.
- W ogród włożył furę pieniędzy, kopę lat, ale najwięcej serca… Szkoda go. Zginął w wybuchu samochodu, pod Paryżem. Z auta nie było co zbierać, z ciała został tylko popiół i dym… Nikt nawet nie myślał, żeby próbować identyfikować ciało…
Dorocie, która nie widziała się długo z narzeczonym, zależało, żeby pobyć z nim teraz sam na sam.
– Panowie, widzę, że interesująco zagadujecie moją przyjaciółkę, więc może oprowadzicie ją. Znacie ogród jak własną kieszeń, będziecie doskonałymi cicerone…
Bartłomiej, dostrzegając okazję, żeby poobcować z tą atrakcyjną nauczycielką, zapalił się do pomysłu.
– Koniecznie! Takie urocze zakątki panience pokażę, że aż rozdziawi buzię ze zdziwienia!
I przymknął powieki rozmarzony, jakby wyobrażał sobie Martę z otwartymi ustami, po czym z niechęcią spojrzał na Pietrka, zdając się mówić: a ty chłoptasiu szuraj stąd! Fora ze dwora!
Młodzieniec spuścił głowę, jednak ta urocza, fenomenalna kobieta zawróciła mu w głowie do tego stopnia, że wołami by go nie odciągnął. Poczłapał więc kilka kroków za Martą, którą Bartek ujął krzepko za dłoń - jakby komunikując - "Już ja ciebie sikorko, z mych łap nie wypuszczę!", po czym poprowadził w głąb ogrodu.
– O tu! Zobaczy paniusia wyjątkową roślinkę!
Celowo przyprowadził kobietę do najciekawszych okazów, żeby zmusić ją do pochylenia się. "Zaraz się panienko uraczę widokiem twoich słodkich cycuszków... O tak! Pochyl mi się tu ładnie, żeby powąchać kwiatuszek!"
– To mandragora!
Marta przejrzała podstęp wiejskiego Casanowy, ale sprawiło jej przyjemność, że szalbierz aż tak dokłada starań, byle tylko zajrzeć jej w biust. W końcu nie daremno wybrała taki dekolt.
"Cóż... A niech się napatrzy! Niech podziwia..." – pomyślała.
– Mandragora to tajemnicza roślina. Ma czarodziejską moc. Bardzo ciężko ją znaleźć. Legenda mówi, że chroni jej sam diabeł – ściszonym tonem szeptał lowelas dziewczynie do ucha. – Do tego to kwiat miłości! I pobudza pożądanie, i zwiększa płodność. A i kształt korzenia podobny jest do innego korzenia. Ha ha!
– Coś słyszałam o krzyku mandragory…
– Legenda mówi, że mandragory to pół-rośliny i pół-ludzie. Dlatego jak się je wyrywa to krzyczą – szeptał ciszej, zmuszając kobietę do większego pochylenia się. Dziewczyna nachyliła się maksymalnie, dając mężczyźnie wielce dogodny widok na krągłe półkule i rowek między nimi.
– Pół-ludzie… dlaczego?
Bartek natychmiast zapuścił żurawia i wprost oniemiał. Marta, jeszcze krzątając się przy grillu, gdy zauważyła, że pan donżuan niemal się ślini, bynajmniej nie na widok jedzenia, rozpięła jeden guziczek. Teraz widok na jej krągłości był wręcz znakomity. Dostrzegł nawet seksowne, koronkowe wykończenia stanika.
– Bo rodzą się z męskiego nasienia! – lubieżnie cedził słowa. – Wytryskującego ze skazańców w chwili śmierci! Dlatego znajdowano je po szubienicą.
– Ojej! Słyszałam, że to roślina o czarodziejskiej mocy, że nawet Joannę d’Arc zamierzano skazać za jej posiadanie, ale nie wiedziałam, że aż tak demoniczna! – egzaltowała się kobieta, jakby wsztrząsając się, tym samym potrząsając piersiami, co nie uszło uwadze przewodnika.
– Mało tego! – wtórował Bartłomiej. – Sebastian mówił, że według legendy, ma zdolność, otwierania drzwi i zamków, zdradzania miejsc, gdzie ukryto skarby!
"Oj! Wiem gdzie się skrywają prawdziwe skarby!" – Jego nos omal nie wjechał między piersi, gdy udawał, że ogląda roślinę. Poczuł śliczny zapach. Marta używała dobrych perfum o kobiecym, kwiatowym zapachu.
Popatrzył do tyłu, na młodego, stojącego dwa kroki za Martą. Spojrzał wzrokiem, który mówił: "co chciałeś dzieciaku, patrz i ucz się jak starzy wyjadacze uwodzą!" Po czym wrócił do napawania się piersiami Marty.
Kobieta kątem oka odnotowała reakcje mężczyzn. Żal jej się zrobiło smutnego Pietrka, pochyliła się więc nad kolejnym kwiatkiem, wypinając przy tym pupę wręcz ostentacyjnie w stronę chłopaka. Miała świadomość, że rozkloszowana spódniczka zrobi swoje i odkryje nieco kobiecych tajemnic.
Młodzieniec zarumienił się. Był w siódmym niebie! Ta oto, w jego mniemaniu, najelegantsza dama świata, stoi w najdoskonalszej możliwie pozycji! Jakże kuszącej! Wręcz zachęcającej, zdając się mówić: "weź mnie". Momentalnie poczuł jak robi mu się ciasno w slipach.
– Och! Warto było przyjechać! – westchnęła Marta, prostując się i poprawiając spódniczkę. Udała, że dopiero teraz dostrzegła rozpięty guziczek bluzki. Speszyła się i demonstracyjnie go zapięła.
Bartłomiej zezłościł się. Raz, że stracił widok, dwa, że dostrzegł, iż gówniarz miał nawet lepszy! Ale nic straconego! Już on wie jak się za tę gąskę zabrać!
– A słyszała pani, pani Marto, że zapach tego kwiatka ma magiczną moc?
– Jak to?
– Podobno działa na kobiety…
– W jaki to sposób?
– Oj, co tam będę mówił… tyle powiem, że są później łatwiejsze… Ha ha ha!
– O Boże! I dopiero pan to mówi! – Marta udała przerażenie, jakby zapach tej rośliny miał rzeczywiście spowodować, że stanie się przystępniejsza. Zaś w duchu pomyślała - "Ciekawe, za jaką mnie uważasz? Łatwą? Ciekawe co tam pod czaszką, za myśli ci się kołaczą? Łatwa foczka? A może rzeczywiście wierzysz, że moc tej rośliny spowoduje, że ci się puszczę?"
– A teraz zapraszam na prawdziwą przyjemność… - Mężczyzna doskonale wczuł się w rolę przewodnika.
Nauczycielka uwielbiała wszelkie tajemnice i niespodzianki. Szła pod rękę z Bartkiem wiedziona wielką, czystą, kobiecą ciekawością.
Nad stawem znajdowała się niezwykła huśtawka z siedziskiem w kształcie kwiecia oraz uchwytem w kształcie łodygi. Wyglądała niczym olbrzymi kwiat.
Przed nią rosła kępa dorodnych paproci, w której czaiła się jakaś postać.
Jej oczom ukazała się szkaradna postać karła.
– Ojej! – wykrzyknęła zatrwożona Marta. – Co to?!
– To troll. Sebastian przywiózł go z Islandii. Mówił, że Islandczycy wierzą w elfy i trolle! Dlatego strzeże tej części ogrodu.
– Ale co to?! – w głosie Marty dało się dosłyszeć jeszcze większe przerażenie.
– Niech pani sama oceni!
Gnom, choć jak to krasnolud, miał wielkość mniejszą niż dziesięcioletnie dziecko, dzierżył w dłoniach potężnego fallusa, sterczącego, jakby zamierzał nim dźgać nieproszonych gości.
– O Boże! – wykrzyknęła Marta z przestrachem, choć wyprężony oręż trolla wywoływał raczej fascynację niż lęk.
– Widzę, że się pani boi, żeby nie spotkało pani jakieś ukłucie… ha ha ha! On ożywa tylko raz w roku, podobno w noc świętojańską… a to dziś! Ha ha ha! – Rubasznie zaśmiał się Bartek.
Widok figurki podziałał na nauczycielkę podniecająco. W jej głowie natychmiast zrodziła się wizja nagle ożywionego trolla. Wręcz widziała, jak leży bezbronna, uwięziona, nie mogąc nic wskórać, a tymczasem między jej nogami sadowi się ten gnom! Zaraz, zaraz! On ma twarz podstarzałego lowelasa… Bartłomieja! Ależ się oblizuje… Nie! To nie Bartek! To… widziała tę twarz kiedyś! Kto to? Ach… tak! Widziała ją u Doroty! To fizis jej wujka! Fallus trze uda, zmuszając by je rozwarła szerzej. Szoruje, niczym fetyszysta, po koronce pończoch. Już jest na jej majteczkach! O Boże! Szybko otworzyła przymknięte oczy…
– Zapraszam na huśtawkę!
Marta z zaciekawieniem usadowiła pupę na siedzisku. Okazało się, że w połowie wahadło kołysało się nad wodą, co napędzało dziewczynie tęgiego stracha. Bartek zrazu powoli, potem huśtał coraz mocniej i szybciej, aż dziewczyna zaczęła piszczeć.
Donżuan triumfował. Rzucił ostre spojrzenie młodzianowi, mówiące wszystko: myślałeś chłystku, że zajrzysz pod spódniczkę? To teraz patrz jak się stare wojsko bawi!
Marta fruwała wysoko w górę, więc stary miał wyśmienity widok. Tyle że krótki – trwał tyle co ułamek wahnięcia. Dziewczyna piszczała ze strachu, zdana na mężczyznę. Huśtanie nasilało się niebezpiecznie, toteż bała się zeskoczyć. Jej prośby, żeby przestał, nie zdały się na nic. Kobiece piski tylko rozjuszały mężczyznę. Był bezlitosny. Cel miał prosty: zobaczyć majtki Marty! Zdało mu się nawet, że dostrzegł koronki jej pończoch. Przyspieszył jeszcze bardziej. Huśtawka fruwała w górę aż do oporu. Marta na przemian piszczała i krzyczała:
– O Boże! Boję się! Nie! Nie!
Dziewczęce jęki ekscytowały Bartka. Napawał się tym, że jest tak rozemocjonowana, przestraszona, że zdana wyłączne na niego. Napawał się jej krzykami:
- Tak się boję! Niech pan przestanie! Proszę! Błagam!
Słuchał tych pisków z przymkniętymi oczami. Wyobrażał sobie tę zlęknioną nauczycielkę w zupełnie innej sytuacji... Jak leży pod nim, właśnie z tak zadartą spódniczką, jak teraz na huśtawce i... jęczy mu do ucha to samo co teraz: - Proszę... Błagam... A on jest bezlitosny. Bardzo bezlitosny. Nieczuły na błagania.
Wreszcie dopiął swego. Wygrał. Kilka razy mignęła mu biel materiału majtek. Poczuł coś na kształt tryumfu zdobywcy. Oto ujrzał najintymniejszy zakątek kobiety. Miejsce, gdzie materiał osłania jej cipkę. W dodatku, dzięki swoistemu rodzajowi przemocy... Rozsmakowywał się tym, w końcu uznał, że chce jeszcze więcej.
"No suczko, teraz dopiero mam sposób na ciebie!"
Kiedy wysadził dziewczynę z huśtawki, poczekał aż ta dojdzie do siebie, poprawi spódnicę. Wreszcie, z chytrą miną tryumfatora, poprowadził ją w dalszą część ogrodu.
– Czyż nie wspaniała wieża widokowa? Z niej wszystko zobaczysz paniusiu jak na dłoni!
W zamierzeniu był to chyba domek na drzewie, do którego droga wiodła po drabince sznurkowej. Oczywiście, dla bezpieczeństwa, pierwsza miała iść Marta. Doskonale wiedziała, o co chodzi staremu lubieżnikowi, ale sama już tak rozochocona poprzednią akcją, wręcz pragnęła tego, żeby zaglądał jej znowu pod spódniczkę. Co nie oznaczało, że zamierzała odpuścić przekomarzanie się.
– Ale czy ja dam radę wejść po tej drabince? Jest zupełnie pionowa! Do tego w tych wysokich szpilkach… Czy ja nie spadnę? Boję się… – Skutecznie zagrała na nerwach donżuanowi.
Tak bardzo chciał spojrzeć pod uchylającą tajemnicę, rozkloszowaną kieckę! Myśl, że mógłby obejść się smakiem, rozsierdzała go do głębi.
– Paniusiu, dlatego właśnie będę tuż pod tobą… już ja zadbam o ciebie…
Zrozumiał, że jednak jej nie przekonał. Poczuwszy się przegrany, zacisnął zęby. Odniósł wrażenie, że Pietrek się z niego kpiąco śmieje.
Wtedy Marta odparła z czułością:
– Jest pan taki opiekuńczy… przy panu kobieta może się czuć zaopiekowana…
Chciała tego. "Ech, ty podrywaczu, poczuj się zwycięzcą! Podglądaj mnie... podglądaj mnie sobie do woli... Chyba nigdy nikt nie miał lepszego widoku pod moją spódnicę! A domyślam się, jak takie podglądanie kobiety musi na was, samczyki, działać!"
Bartek aż drżał, gdy stawiała stopy w eleganckich szpilkach na pierwszych szczebelkach. Dłonią podparł jej pupę, jakby chciał upewnić się, że już nie zawróci.
Nauczycielkę przebiegł przyjemny dreszczyk, gdy poczuła dłoń lowelasa na tyłku. Podniecało ją zawsze, gdy starsi panowie ją adorowali… "Ciekawe panie zalotniku, czy byś się do mnie dobierał, gdybyśmy się znaleźli sam na sam...? Pewnie najpierw obsypałbyś mnie komplementami, a potem twoja łapka szybko znalazłaby drogę pod moją spódniczkę... Tak jak to było z tym panem dyrektorem... Też w twoim wieku. Chociaż nie... on wjechał najpierw pod bluzkę..."
– Ależ pan o mnie dba… to bardzo miłe…
Słowa kobiety rozochocały go, więc co raz podkładał dłoń pod jej pupę, ale szczególnie podziałały na niego ponętne widoki. Nie pomylił się. Spódnica o takim kroju wiele ujawniała. Teraz dokładnie widział, że Marta ma na sobie pończochy. Uwielbiał to. Tym bardziej, że były zakończone szeroką, wzorzystą koronką. Doskonałe! Idealne na kolację ze śniadaniem!
Martę podniecało, że zagląda jej pod spódnicę, ale też jednak peszyło. Dlatego czym prędzej wspinała się na górę. Mężczyźnie co raz mignęła biel majtek, jednak miał wrażenie, że wciąż za krótko, żeby mógł nasycić wzrok intymnym miejscem. Co wydało mu się, że przyjrzy się dokładnie, że przez koronkę zobaczy zarys jej szparki, tu pupa nauczycielki "odjeżdżała" mu do góry.
Wkurzało go to nieco. "Ech, ty, loszko! Nie chcesz pokazać swojego pękniętego jerzyka! Nie chcesz! Przecie to byłby widok - miód-malina! Ale przyjdzie na ciebie czas! Już niedługo, jak będziesz schodziła w dół, to ja będę dyktował tempo! Obejrzę sobie wszystko dokładnie, co masz tam pod tą swoją kiecą! Z bliziusieńka! Te skąpe i cieniusie majtusie zdradzą mi szczegółowo, co tam pod nimi kryjesz! O tak! Zobaczyć tę pionową kreseczkę! Oj tak, jak ja chętnie ją wezmę pod lupę!"
Wdrapujący się za Barkiem Pietrek, zazdrościł staremu szalenie. Ze swojej perspektywy niewiele mógł zobaczyć, bo przeszkadzało mu wielkie cielsko.
– Ależ efektowny jest ten domek! Cudeńko! – egzaltowała się Marta. Celowo. Wiedziała, że jej emocjonalność pobudza mężczyzn.
– Sebastian podpatrzył domki na drzewach w jakimś parku narodowym w Tajlandii, ale najbardziej chyba te z Amazonii…
– To wujek Doroty musiał sporo podróżować? Co robił w życiu?
– Co robił? Czego on nie robił?!
Bartłomiej objął ją w talii i snuł opowieść o Sebastianie, jego firmie handlowej, spółce z Amerykaninem i o tym, jak całe życie rozbudowywał ogród. Wiele podróżował po świecie, przywoził przeróżne rośliny, ale i artefakty lub pomysły.
Widok z góry zapierał dech w piersi. Ogród, choć nie miał nawet całego hektara, wydawał się ogromny. Jego powierzchnia, mocno zróżnicowana, sprawiała wrażenie, jakby założyciel postawił sobie za punkt honoru wyrugowanie płaskich terenów. Górki, pagórki, groty, stawy, oczka wodne, kanały, suche rzeki, a nad tym wszystkim ogrom pomostów, mosteczków, kładek, tarasików, pergoli, ruin i altan.
Stary obejmował i gładził dłonią plecy Marty. W miarę rozwoju opowieści, jego ręka coraz mocniej masowała kobietę, wykonując coraz szersze kręgi. Martę podniecała ta sytuacja, celowo rozdziawiała usta ze zdumienia, wykazując jak żarliwie słucha tej historii. Obserwowała też młodego, wyraźnie smutnego z powodu zazdrości wobec Bartka, który nie dość, że okazał się świetnym bajarzem, jeszcze śmiało pozwalał sobie wobec tej wytwornej damy. Zbyt śmiało. Zdecydowanie zbyt…
– Ależ efektowny wodospad! Przy tej górce!
– Ale się przy nim napracowaliśmy! – niby w emocjach, Bartek przesunął dłoń na pupę dziewczyny i delikatnie za nią ścisnął. Martę aż przeszły dreszcze. Podnieciło ją to, ale i tak uznała, że należy ukrócić zaczepki.
– No, chyba trzeba już schodzić.
– Dobra… Pójdę pierwszy.
Bartłomiej czuł się panem sytuacji. Teraz podyktuje swoje tempo. Do woli sobie popatrzy pod spódniczkę! Dokładnie obejrzy te koronkowe majteczki! Mało tego, kobieta schodząc w dół, będzie też w dół patrzyła, więc na bank zauważy, że ją podgląda! I nic nie będzie mogła zrobić! Będzie mogła się tylko wstydzić, że jej kuciapka jest na widoku!
Marta przejrzała zamiary starego lowelasa. Gdy ten wszedł na drabinkę, zakomenderowała:
– Pietrek, teraz schodź ty. Mając dwóch panów pode mną, poczuję się bezpieczniej.
Bartłomiej myślał, że zwariuje. Przekonany, że zaraz zobaczy wąski pasek stringów, wbijających się w jędrny tyłeczek Marty, rzuci kilka sprośnych uwag, patrząc jak dziewczyna się rumieni, ale jedyne co będzie mogła zrobić, to cierpliwie czekać, aż on nasyci swoje oczy rozkosznym widokiem. A tu? Dupa! W dodatku dupa Pietrka!
Dupa, która wcale spiesznie schodziła.
Młodzieniec nie miał odwagi unieść wzroku do góry. Jednak przed sobą miał stopy kobiety w niezwykle szykownych bucikach w kolorze pudrowego beżu, lakierowane, z głębokim wycięciem, na wąskim słupku. Wysoki obcas wysmuklał jej kostkę i uwydatniał łydkę, a szpiczaste zakończenie noska czyniło stopę optycznie węższą.
Troskliwie obserwował, czy stawiane przez nią nogi w szpilkach nie chwiały się, czy nie spadnie, czy nie musi pomóc i… Widok działał tak kusząco... kusząco, na tyle, że chłopiec odważył się unieść wzrok do góry. Powoli wiódł oczyma wzdłuż zjawiskowych nóg damulki, wzdłuż cienkiego szwu z tyłu jej pończoch. Tym sposobem dotarł aż pod spódnicę. Zawstydził się wtedy, pomyślał, że za dużo sobie pozwala.
Wtem, omal nie spadł z drabinki. Pończochy Marty. Pierwszy raz widział coś podobnego na żywo. Do tej pory myślał, że takie fatałaszki zakładają tylko prostytutki. Teraz, kiedy zobaczył je na równie eleganckiej damie, uznał to za ósmy cud świata.
Marta śledziła wzrok chłopca. Zauważyła, że bycie podglądaną przez niego sprawia jej o wiele większą przyjemność niż przez starego donżuana. Dlatego celowo znacznie spowolniła schodzenie, żeby dać młodzieńcowi jak najwięcej możliwości. Zaczęła też mocniej kołysać biodrami, tworząc specjalnie dla niego erotyczny spektakl. Przestała trzymać nogi blisko siebie, jak czyniła to przy wchodzeniu, toteż chłopak dojrzał więcej niż mógłby się spodziewać. Jej majteczki!
A więc to stringi! Ależ wrzynają się w jej boską pupę!
Otworzył gębę i jak zamurowany zastygł, a Marta nadal powoli posuwała się w dół, więc wkrótce jej tyłek znalazł się na wysokości twarzy Pietrka. Teraz widział doskonale! Majteczki były z pięknej koronki. Jakże cienkiej! Wręcz prześwitującej. Wydało mu się, że widzi zarys szparki! Pierwszy raz w życiu zobaczył na żywo koronkowe majtki na pupie kobiety, pierwszy raz zobaczył cipkę…
Był tak blisko. Czuł boski zapach wspaniałej kobiety. Wydawało mu się, że wyczuwał subtelną woń magnolii. Zbyt długo pozostawał nieruchomo, delektując się chwilą.
– A ty co zafajdańcu! Umarłeś na tej drabinie?! – huknął zzieleniały ze złości podstarzały żigolo.
– Panie Bartku… proszę… Niech pan go nie strofuje… Pietrek na pewno dba o moje bezpieczeństwo, dlatego chce być bliżej mnie…
Wiedziała, że te słowa z jednej strony rozsierdzą starego, z drugiej mocno połechczą dumę młodzieńca. "Swoją drogą, ciekawe jakby to było znaleźć się w jego ramionach… Oj chyba on jeszcze bardziej chciałby się znaleźć w moich… i to nie tylko w ramionach…"
Wtem, jakby na potwierdzenie tych myśli, kobiecie omsknęła się noga. Marta wylądowała niżej, swoją pupą zatrzymując się na twarzy chłopaka. Pietrek momentalnie cały spąsowiał. Tak mocno czuł zapach kobiety. Jego twarz dotykała materiału spódniczki.
Marta pokręciła tyłkiem.
– Pietrek! Przepraszam! Nic ci nie zrobiłam?
Zrobiłaś! Taaaaaaaaki wzwód! – pomyślał Pietrek, a głośno powiedział:
– Nie nie… po to przecież schodziłem niżej, żeby panią ratować… w tych eleganckich szpileczkach pewnie niełatwo wspina się po drabinkach.
– Pietrku, milo mi słyszeć, że chciałeś mnie ratować… prawdziwy z ciebie dżentelmen! Jak ci się mogę odwdzięczyć?
Już ja bym dobrze wiedział, jak się masz odwdzięczyć! Głupi szczyl ma więcej szczęścia niż rozumu, ale czekaj maleńka, zaraz ci porządnie zajrzę pod spódniczkę! – pomyślał stary i zaprosił na ścieżkę, która prowadziła przez strumyk. Można go było pokonać na dwa sposoby, albo po śliskich kamieniach, albo kładką, która jednak znajdowała się wysoko w górze. Oczywiste wydawało się, że mężczyźni przejdą dołem, a kobieta górą. Marta łatwo rozszyfrowała fortel donżuana, wręcz podnieciło ją to, że była skazana na pokazanie po raz kolejny swych intymnych widoków. Już widziała szelmowski uśmiech i świdrujący wzrok lowelasa pod swoją spódniczką.
– Ach! Widzicie, jakie my kobiety jesteśmy biedne? Panowie, możecie przejść jak chcecie, a my musimy chodzić w niewygodnych szpilkach…
– W takim razie… to ja chętnie panią przeniosę… – wyrwało się chłopcu, który momentalnie zawstydził się swoich słów.
Ale Marta wykorzystała okazję.
– Naprawdę? Kolejny raz powtórzę ci, że jesteś prawdziwym dżentelmenem!
Pietrek kraśniał ze szczęścia, czego nie można było powiedzieć o Bartłomieju. Musiał przyglądać się jak Marta sadowi pupcię na rękach młodziaka! Jak obejmuje go za szyję! Twarz młodego wręcz znalazła się w dekolcie Marty. Teraz to dopiero mógł podziwiać jej kształtne półkule! Jedną dłonią trzymał nauczycielkę za uda, drugą miał pod biustem, tak że pokaźne piersi ocierały się o nią.
Śliskie kamienie powodowały, że młody mężczyzna musiał co chwilę łapać równowagę. Marta wówczas seksownie popiskiwała ze strachu i niepomiernie mocniej przytulała się do Pietrka. Jej piersi wręcz rozpłaszczały się na młodym torsie.
"Nie sądziłam, że będzie to aż tak przyjemne… Być niesioną przez młodzieńca, czuć jego siłę… czuć się zdaną na niego, poniekąd być w jego władzy… no i czuć jego silną dłoń na pupie…"
Stary mógł jedynie kląć pod nosem.
Na ostatnim kamieniu chłopak delikatnie się pośliznął i przy łapaniu równowagi opuścił kobietę nieco niżej. Wyczuła wtedy na swojej pupie coś bardzo twardego…
"Jeśli już to go podnieca, to co by dopiero było, gdyby na przykład podejrzał mnie jak rozpinam bluzkę?"
Bartek stał już na drugim brzegu, piekląc się, widząc jak czerwony na twarzy chłopak przy wychodzeniu, schyla się w ostatniej chwili, by uniknąć zwieszającej się gałęzi, przez co nie myśląc, wtula głowę w biust.
"Koniec tego eldorado! Teraz malutka wpadniesz w moje łapska!"
– Zapraszam na coś niezwykłego!
Marty nie trzeba szczególnie zachęcać. Tym razem niespodzianką okazał się rodzaj strzelnicy.
– Ten łuk, nie jest zwyczajny, tylko indiański. Sebastian kilka razy jeździł do Peru i Amazonii. Ten należał do jakiegoś szamana czy coś… Zresztą wiecie, że święty Sebastian to patron łuczników...
- To dlatego, że święt został przeszyty strzałami? - Marta wzięła do ręki ciężki, misternie zdobiony oręż.
Spróbowała strzelić, ale strzała spadła na ziemię tuż pod jej stopami.
– Już paniusi, pokażę jak się to robi.
Bartek objął nauczycielkę, ustawiając w postawie strzeleckiej. Podtrzymywał ręce, a przy okazji położył swoją dłoń na prawej piersi. Nie miał tyle odwagi, żeby ją chwycić, ale w dotyku wyczuwał doskonale obfitość pokaźnej kuli.
Strzeliła, udało się wypuścić strzałę z łuku, choć niecelnie. Donżuan kontynuował więc lekcję. Tym razem jego dłoń odważniej ujęła pierś Marty. Teraz lepiej wyczuł jej kształt. Uznał, że podobnie jak wielkość, jest wprost idealna. Bardzo się tym podniecił, aż poczuł nieprzyjemny ucisk.
Kobieta zawsze odczuwała dumę ze swych piersi, więc również na nią działał dotyk Bartłomieja. Nie protestowała jeszcze. Czuła, jak podnieca ją fakt, że nie protestuje, choć zdawała sobie sprawę, że to rozzuchwali mężczyznę.
I tak też się stało. Przy kolejnym strzale chwycił jej pierś na tyle mocno, że poczuł jak jest jędrna. Wzwód był niewiarygodnie silny. Gdy przytulił Martę mocniej, ta poczuła grot Bartka na pośladkach. Wydało jej się, że zaraz w nią wtargnie, przebijając materiał spódniczki.
"Ależ to podniecające… Jak tu się zachować? Ale chyba gdy mu głośno zwrócę uwagę co do łapania mnie za cycki, pewnie go to pobudzi… a młodego tym bardziej."
– Panie Bartłomieju, czy musi mnie pan za każdym razem, tak trzymać za biust?
– A chce paniusia, by cięciwa poturbowała delikatną skórę? O rzeczy tak idealne trzeba dbać. Jak z roślinami, a na tym się akurat znam, jak na niczym.
– No tak… rozumiem… – Marta delektowała się swoją uległością wobec starego wyjadacza. Wszak wszystko na potrzeby instruktażu i dla jej własnego dobra.
Łapa Bartka jeszcze silniej zacisnęła się na piersi.
"Ależ on ma okazję mnie zmacać… Boże! A Pietrek omal się nie popłacze!"
Pietrek rzeczywiście miał łzy w oczach: Taką boginię, taką kobietę z klasą, ten drań trzyma za cycki! W dodatku bezczelnie ją maca! I to na moich oczach! Wydawało mu się, że instruktaż strzelecki trwa wieczność.
Tymczasem stary obściskiwał pierś, dociskając do ciała, przez bluzeczkę, nie patrząc już nawet na tarczę do której miała strzelać.
Marta czując na piersi dłoń mężczyzny, postanowiła przedłużać zabawę i dopytywała się.
– A po co dziadek Doroty jeździł do tych Indian?
– To długa historia. Jeździł na wyprawy z tym amerykańskim szarlatanem. Szukali jakichś zaginionych starożytnych miast, czy cóś. To tylko ploty jakieś poszły, że coś znaleźli. Ale to bujda.
– Ależ pan intryguje… Co te pogłoski głosiły?
Stary mimo, że już tego nie wymagało strzelanie, nadal trzymał rękę na biuście.
– Że niby znaleźli złote skarby. Dary, składane przez Inków bogowi gór, Apu. Ale… Niech pani w to nie wierzy!
Bartkowi przestało wystarczać już trzymanie piersi. Koniecznie chciał zobaczyć te słodkie cycki. I już mu zagościł w głowie kolejny podstęp.
– Zapraszam w magiczne miejsce!
Tu właśnie swój początek miał strumyk. Z wysokiej górki wybudowanej z kamienia ściekał mały wodospadzik.
– Boże! Jak tu urokliwie! – ekscytowała się Marta, stojąc w miejscu wskazanym przez mężczyznę. Ten podszedł do skały i zaczął przy czymś majstrować. Wtem mały wodospadzik gwałtownie przybrał na sile, fala wody chlusnęła na kobietę.
– Ojej! Ratunku! – krzyknęła.
Bluzeczka dokumentnie przemokła i cała przylegała do ciała. Biust Marty, opięty seksownym, koronkowym stanikiem, był widoczny dokładnie. Młody nie mógł od tego widoku oderwać oczu. A stary chichotał.
– Ładnie mnie pan urządził… wyglądam jakbym startowała w konkursie na miss mokrego podkoszulka… Zrobił pan to specjalnie!
Bartek chichotał, wziąwszy się pod boki.
- To nie ja!
- Jasne... Ciekawe kto?!
- Jak to kto? Apu! Duch gór! Chciał panience zrobić atrakcję i pokazać, jak żywiołowe bywają potoki górskie! Ha ha ha!
Nauczycielka tylko pokręciła głową.
- Ależ ten Apu to potężny duch! Potrafi podstępnie odkryć niewieście wdzięki...
"No to sobie pooglądacie moje cycki w samym staniku! I to do tego - przemoczonym! Przecież ja tę bluzkę muszę zdjąć..."
Obaj, jak na komendę, rozdziawili szeroko usta, gdy kobieta zdjęła z siebie bluzkę. Biustonosz, wykonany z cienkiej koronki, po zmoczeniu jej, bardzo niewiele skrywał. Piersi nauczycielki były widoczne niemal jak na dłoni. Przez miseczki przebijały się aureole brodawek, mocno sterczały sutki.
- No i co, panowie? Zadowoleni?! Macie mój biust, jak na talerzu!
Kobieta starała się osłaniać piersi, ale na tyle nieudolnie, że ogrodnicy mieli doskonały widok.
- Ale... czy moglibyście nie przyglądać się tak bardzo na mnie? Gapicie się, za przeproszeniem, jak sroka w kość!
Bartek rozanielony przyatrywał się nauczycielce. Jej zawstydzenie tylko jeszcze bardziej go nakręcało.
W pobliżu znajdowała się słoneczna polanka, tam Marta mogła wysuszyć się na słońcu. Na słońcu i na widoku dwóch par wygłodniałych oczu. Wygięła się seksowanie niczym kotka i chcąc wabić Bartłomieja, dopytywała o wujka Doroty.
– Skąd w ogóle plotki o tych skarbach? Dlaczego tak stanowczo pan zaprzecza?
Stary, jakby coś ukrywał, nie bardzo chciał gadać. Jednak prężący się na słońcu biust, opięty schnącym jeszcze stanikiem, zrobił swoje.
– No dobra… ale niech nikomu panienka nie mówi o moich domysłach. Podejrzewam, że oni do tej Ameryki Południowej jeździli po prostu po narkotyki, a te bajki o poszukiwaniach, to przykrywka.
Ewidentnie Bartek nie chciał więcej zdradzić, dlatego czym prędzej się się oddalił i kobieta została sam na sam z Pietrkiem. Uśmiechała się kusząco do niego i jakby jeszcze mocniej prężyła piersi ku słońcu.
Młody ogrodnik nie był w stanie oderwać oczu. Myślał - "Boże! Co ja bym dał, żeby mieć odwagę podejść do niej bliżej, tak na krok... albo choćby na dwa kroki! Ale wtedy bym sobie obejrzał te zderzaki! Ależ one są wielkie... i takie kształtne! Ale... to przecież marzenie ściętej głowy."
Nauczycielka obserwowała minę młodzieńca. W pewnym momencie wstała i... podeszła do Pietrka.
Chłopak nie mógł uwierzyć swemu szczęściu - "nie! to nie dzieje się naprawdę!" Z bliska, z najbliższej odległości mógł obserwować te cuda, dwa "cuda świata". Miał je na wyciągnięcie ręki!
Marta miała w tym swój plan. Podeszła tak blisko, żeby podpytywać młodziana.
- Pietrku! A ty co wiesz o tych tajemniczych ekspedycjach pana Sebastiana do Ameryki Południowej? - pytała ciepłym głosem, demonstrując w uśmiechu dwa rzędy śnieżnobiałych zębów.
Chłopak chciałby jej powiedzieć wszystko, co tam powiedzieć - uchylić nieba dla tej fantastycznej i atrakcyjnej damy. Czuł, że dałby się za nią pokroić.
- Ale ja mało wiem... we wsi gadali, że oni tam wynaleźli jakieś starożytne miasto, caluśkie ze złota! Ale to pewno bujdy... Ja nic więcej nie wiem.
Nauczycielka poczuła się zawiedziona.
- Chyba moja bluzeczka już się wysuszyła.
Pietrek zmarkotniał, gdy kobieta z powrotem nałożyła bluzkę. Tak chętnie by jej coś poopowiadał o tym awanturniku Sebastianie, bo odniósł wrażenie, że jeśli coś by wyjawił, ta elegancka ślicznotka byłaby dla niego przychylniejsza.
Marta zastanawiała się, czy młodzian nie wie czegoś więcej. "Jakby to spróbować z niego wydobyć? Jeśli gówniarz się rozochoci, na pewno łatwiej sobie coś zechce przypomnieć... Może jakiś mały podstęp?"
Gdy dostrzegła nieopodal wielkie mrowisko, przypomniała jej się scena z Telimeną i mrówkami z Pana Tadeusza.
– Ojej! Auuaa! Pietrek, ugryzła mnie mrówka! – poskarżyła się żałośnie, niczym mała dziewczynka.
Podwinęła spódniczkę do góry, udając, że szuka sprawczyni zajścia. Wkładała palec pod koronkę pończochy, przesuwała wzdłuż niej. Potem zaczęła szukać z tyłu, ale tam oczywiście też nic nie zauważyła.
Swoimi poszukiwaniami, nauczycielka umożliwiała Pietrkowi kolejny seans podgladania jej, co chłopiec skwapliwie wykorzystywał. Widok zadzieranej spódniczki przyprawiał go o mocniejsze bicie serca. Obraz, na którym prezentowały się koronkowe zakończenia pończoch, jeszcze bardziej podnosił w nim ciśnienie. Zaś gdy ta, przecudnej urody bogini wkładała paluszek za pończochę, kawalerowi zdawało się, że jest palpitacji serca.
"Boże! To mi się śni! Ja tego nie widzę na prawdę! Ta podwinięta kiecka! Te koroneczki... ten seksowny ruch cudnego paluszka! Ja zwariuję! Ja kurwa oszaleję, albo dostanę zawału!"
– Pietrku, pomożesz mi? Przepraszam, że w takiej krępującej sytuacji… ale ona tnie tak jadowicie!
Chłopak nie mógł uwierzyć swemu szczęściu - nie dość, że to działo się na prawdę, to jeszcze ta fenomenalna pani profesor prosi go o pomoc! Nimo że krepował się jak cholera, pochylił się nad kobietą.
Marta obserowała mimikę czerwonej twarzy chłopaczyska i zyskiwała pewność, że jej plan kuszenia go, realizuje się w najlepsze.
"Skoro już cię wzięło... to powabię cię jeszcze troszkę... zakręcę ci w głowie!"
Bez chwili zastanowienia, podwinęła przed nim spódniczkę i wypięła pupę.
– Sprawdź proszę pod pończochą…
Młodzieniec ledwie stał na nogach. Krew uderzyła, a właściwie wręcz buchnęła mu do głowy.
Z jednej strony, bał się podejść bliżej do kobiety, z drugiej, jakiś głos wewnętrzny darł się w nim wniebogłosy - "Durniu! Taka okazja może ci się nigdy nie powtórzyć! Korzystaj! Wykorzystaj tę chwilę do cna!"
Czuł, że jego nogi są z waty, a najpewniej z jeszcze bardziej wątłego materiału. Wreszcie podszedł.
Ręce drżaly mu jak u alkoholika w najbardziej zaawansowanym stadium choroby.
Marta obserwowała to nie bez satysfakcji.
"Co chłoptasiu?! Nie widziałeś nigdy na żywo zadartej spódnicy?! Nie dotykałeś pończoch na kobiecych nogach?! No pewnie, że nie. No to teraz masz wyjątkową okazję!"
Jednak, w końcu przemógł się. Dygoczącymi dłońmi dotykał delikatnego materiału ślicznych, beżowych pończoch.
Nie tylko jemu sprawiało to przyjemność. Także Marcie, zaskoczonej, że ta sytuacja aż tak ją podnieca.
- Pietrku, śmiało. Wsuń palce za pończochę...
Recę chłopca rozedrgały się jeszcze bardziej, jednak zachęta nauczycielki podziałała. Wsunął palce za koronkę. Delektował się chwilą, najpiękniejszą w całym jego dotychczasowym życiu.
"Mój ty Boże! Jaka śliczna jest ta jej koronka! Jaka kobieca... delikatna. I jaka seksowna! Boska! Kobieta w pończochach, to najpiękniejsze, co może być na świecie!"
Manszeta, sięgająca Marcie do trzech czwartych wysokości uda, wykonana była z koronki o bardzo misternym wzorze, z silikonem przytwierdzonym do wewnętrznej części.
"Kto to wymyślił te pończochy?! Za to wiadomo po co. Żeby można się było dobrać do cipy, bez ich ściągania! Żeby baba mogła dać dupy, właśnie w takich nylonach, tylko podciągając kieckę!"
Pietrek nadal nie mógł opanować drżenia rąk.
Szukał mrówki, suwając palcem za koronką wytrwale, ale w duchu modlił się, żeby jej nie znaleźć. "Niech ta mrówka stanie się niewidoczna... niech te poszukiwania przeciągają się bez końca!"
Marta była nie mniej podniecona penetrowaniem przez palce młodzieńca przestrzeni między jej udami a materiałem pończoch. Grała na czas.
– Sprawdź proszę w drugiej pończosze…
Chłopak ociągał się chwilę, po czym odchylił drugą koronkę. Podziwiał piękno uda, aksamitną gładkość skóry, jej jasny kolor, zgrabność nóg. Nie mógł powstrzymać się, żeby delikatnie nie pogładzić tych nóg.
– Ależ te pończoszki są gładziutkie! I takie dopasowane do nogi… Pewnie z jakiegoś dobrego materiału?
– Po prostu z lycry…
Pietrek powtarzał zabieg - suwał palcem dookoła uda. Powoli, bardzo powoli, żeby przedłużać jak się da. Przy okazji napawał się wspaniałym zapachem kobiety.
– Ale… nie mogę dalej nic znaleźć…
– Trudno… wrócę do domu z ostro porąbaną pupą… – żaliła się, teatralnie układając usta w podkówkę.
"Ależ ja bym ci rąbał tę pupcię… oj, rąbał! Jak wariat! I nie tylko pupcię… Aż wióry by leciały!"
– Mam tylko nadzieję, że nie zakradła mi się pod majteczki…
Chłopak aż się wzdrygnął, gdy to usłyszał. Wyobraził sobie, co te skąpe stringi mogą skrywać, wyobraził sobie gładką, starannie wydepilowaną szczelinkę i aż przymknął oczy. Cierpiał z powodu swojej nieśmiałości. Ileż by dał, żeby „pociągnąć majteczkowy temat”.
Wreszcie zdobył się na desperacki akt odwagi.
- Proszę pani... czy mam... sprawdzić?
Oczyma wyobraźni już widział, jak odsuwa wąski paseczek stringów...
Marta celowo tak pograła. Zdawała sobie sprawę, że to tak rozpali chłopaka, że wyśpiewa wszystko co wie, w sprawie tajemnic Sebastiana.
- Cóż Pietrku... obawiam się, że niestety tak... ale wiesz... bardzo się wstydzę... no i teraz nie dokucza mi ta mrówa. Ale... przy okazji, co jeszcze wiesz o tym Sebastianie?
Młodzian aż zadął się w sobie. Wysilił umysł, żeby cokolwiek sobie przypomnieć.
- Hmm... No gadali, że poluje na niego mafia... że ten wypadek, to nie przypadek...
"Ale to ona się domyśla! Co jeszcze?! Nagroda może być taka słodka! Może dotknę jej majtek!"
- No i chodziły ploty, że te skarby, co gdzieś tam wynalazł, to mógł gdzieś skryć przed tą mafią...
Marta zrozumiała, że chłopiec rzeczywiście się stara. Postanowiła to nagrodzić.
- Pietrku, cóż... zajrzyj proszę pod majteczki... od tyłu.
Młodzieniec wariował od nadmiau szczęścia. Teraz dopiero dygotały mu dłonie.
Wtem z krzaków wypadł rozdygotany Bartek. Widząc Martę podciągającą przed gówniarzem spódniczkę i Pietrka wpychającego paluchy w pończochę, aż się cały trząsł. Usłyszawszy ostatnie zdanie, domyślił się o co chodzi.
– Czy nie zakradła się pod majteczki? Oczywiście, że mogła tam bezczelnie wleźć!
– Nie, nie… – protestowała Marta, gdy stary się nad nią pochylił.
– Młody, ofermo, co ty potrafisz znaleźć?! Patrz jak to się robi.
Natychmiast włożył palec pod cieniusieńki pasek majtek. Zaczął nim suwać po pośladkach dziewczyny.
– Nie… nie… niech pan przestanie…
Ale stary lowelas nie przestawał. Skierował palec w drugą stronę. Zbliżył się do jej szparki. Martę niesłychanie pobudziła ta sytuacja, ale na więcej nie mogła pozwolić. Zerwała się na równe nogi. Stary poczuł się jak dziecko, któremu ktoś zabrał najulubieńszą zabawkę.
O ty dziweczko! Myślisz, że stary Bartolomeo tak łatwo się poddaje? Niedoczekanie!
Poprowadził ich wzdłuż górki z wodospadem, tuż za nim znajdowało się wejście do groty. Marta niemal zapiszczała z radości. Wręcz szalała na punkcie takich tajemniczych miejsc.
Bartłomiej wyjaśnił, że tą część ogrodu wzorowano na magnackim założeniu „Zofiówka” z Humania. Szczęsny Potocki ufundował jeden z najpiękniejszych ogrodów świata swojej żonie Zofii.
– Pani historyczka, to coś o niej powinna wiedzieć.
– No tak, to w końcu nasza pierwsza celebrytka. – Uśmiechnęła się. – Ulubienica europejskich salonów. Podobno szpieg, a wcześniej stambulska kurtyzana i niewolnica sułtana. Zawładnęła sercem Potockiego…
– No to nieźle musiała zawładnąć, że zafundował jej ogródek na stu osiemdziesięciu hektarach! Tam są pono cuda! Podziemny kanał łączący stawy, gondole, labirynty… Sebastian mówił, że to kosztowało fortunę! Dwadzieścia milionów złotych, a to nie takie złote co teraz…
– Niebywałe… ale ciekawe jaką fortunę pochłonął ten ogródek? Sebastian rzeczywiście musiał znaleźć prekolumbijskie skarby albo zyskownie handlować tymi narkotykami.
– Ech paniusiu, co ja będę mówił, dlatego tak podpadł razem z tym Amerykańcem, mafii kolumbijskiej. Podobno strasznie go szukali, a on się ukrywał przed nimi jak mógł!
– A więc ten wypadek… wybuch… to nie przypadek?
– Mówiłem, nawet ciała nie było co identyfikować.
Marcie dało to wiele do myślenia. Weszli do groty.
– Ale uwaga! Tu mieszka Duch Gór Apu, a on przepada za takimi słodkimi dzierlatkami!
– Och panie Bartłomieju… ależ kawalarz z pana!
– A może to wcale nie żarty?
Podążali w głąb. Wujek Sebastian zadbał, żeby jaskinia miała nawet sztuczne stalaktyty i stalagmity.
– Niech nasza paniusia uważa, żeby się na jaki nie nadziała! Ha ha ha!
Grota przechodziła w tunel, który miał kilka zakrętów, więc w pewnym momencie nie było widać światła dziennego. Marta, obdarzona nad wyraz bujną wyobraźnią, już niemal czuła, że dopada ją potwór – Apu, owy - Duch Gór – najpierw obściskuje, gniecie, a potem wciska jej pod spódnicę gigantyczny stalagmit.
Wtem nagle czyjaś ręka złapała ją za pupę.
– Ojej! Panowie… który to? Proszę przestać…
– Jacy panowie? To nie my… – Tubalnie w tunelu zaśmiał się stary donżuan. – To widocznie Apu.
Nachalna ręka złapała mocniej.
– Achhhh! – Marta próbowała uciec do przodu, ale tu drogę zagradzał jej jeden z mężczyzn.
Dłoń zacisnęła się na pośladku, jak imadło.
– Auuuaaa! Proszę mnie puścić… – Kobieta nie wiedziała, do kogo ma się zwracać.
Czuła jak bardzo ekscytuje ją ta sytuacja - to, że jest bezradna, bezbronna, a do tego nie wie, kto zgniata jej tyłek.
Drugie tajemnicze łapsko wylądowało na jej biodrze. Bawiło się nim, jakby chciało rozpoznać kształt. Nauczycielka miała wrażenie, że w okolicy brzucha dołączyła trzecia dłoń… a potem czwarta.
Poczuła się osaczona. I bezwolna. Zwłaszcza, gdy łapy poczęły po niej wędrować.
– Ej, panowie… na co wy sobie pozwalacie?
– He He He! – Rubaszny głos Bartka rozpoznała natychmiast – To nie my! To Apuuuu! Ha ha ha.
Wtedy dłoń wędrująca od biodra, sięgnęła miejsca tuż pod jej biustem. Zadrżała.
– Nie! Nie… – prosiła coraz bardziej zrezygnowanym głosem. W głębi duszy jednak chciała tego. Chciała poczuć uścisk męskich dłoni na swych piersiach.
Chciała, żeby stało się tak, jak kilka lat temu na wiejskim weselu, kiedy to w szatni nagle zgasło światło i dorwało ją dwóch starszych, popitych wujków panny młodej. Do tej pory podnieca ją wspomnienie tego, jak czuła się zdana na ich łaskę i niełaskę, jak protestowała... jak się opierała… czy raczej próbowała opierać… Zupełnie nadaremno. Pamięta to nad wyraz dokładnie, jak wymacali ją wówczas bezlitośnie. Wspomienie to powraca dość często.
Teraz, w jakini czuła się podobnie. Zorientowała się, że do pierwszej dłoni, operującej pod jej piersiami, dołączyła druga. Dwie pozostałe ręce, jakby bardziej nieśmiałe, chwyciły za biodra. Jeździły po nich, w górę i w dół, badały te krągłości. Najpierw delikatnie, ale już po chwili bardziej stanowczo. Suwały się od talii aż do miejsca nad kolanami. Wreszcie, jakby nieco wstydliwie, podążyły na uda. Badały je przez spódniczkę, ale wkrótce zjechały niżej. Gdy sięgnęły poza granicę materiału spódnicy i dotknęły ud chronionych jedynie przez materiał pończoch, zadrżały. Zaczęły wracać do góry, jakby chciały wtargnąć pod kieckę. Marta śledziła te ruchy z uwagą, maksymalnie podekscytowana.
"Dokąd trafi buszujący łupieżca… Czyż moja rozkloszowana spódniczka sama się nie prosi, żeby przekroczył próg… i wtarabanił się pod nią…?"
Na to tajemniczy szabrownik nie miał dostatecznie dużo odwagi. Drżące dłonie prześliznęły się do góry i ponownie błądziły po biodrach, mocno ściskając. Delektował się nimi, jakby chciał ich kształt zapamiętać do końca życia. Wreszcie przemieścił się wyżej, na brzuch. Badał go starannie. Stymulowało to Martę.
"Gładzi mnie, jakby gładził ciążowy brzuszek… a może… coś takiego go właśnie podnieca…?"
Tymczasem ręce okupujące brzuch zetknęły się z tymi operującymi pod biustem. Wtedy te, jakby poczuły zagrożenie swojego terytorium, wtargnęły na piersi nauczycielki, oznajmiając: to moje!
– Proszę… nie! – krzyknęła Marta w reakcji na nagłą agresję.
Agresor nie tylko nie posłuchał, ale wręcz solidniej objął piersi, obejmując władztwo nad podbitym terytorium. Kobietę to rozpalało.
"Zupełnie tak, jak na tym weselu… Tak samo mnie wtedy trzymali… Albo mocniej... Stali się brutalni. Nawet rozerwali mi sukienkę i urwali ramiączko stanika. Ależ wtedy dali mi popalić! Czy teraz czeka mnie to samo?"
Tymczasem dłonie odbywały wędrówkę po dorodnym biuście. Upajając się tym. Przez cienką bluzeczkę i stanik, napsatnik wyczuwał jędrne ciało. Uścisnął je.
– Ach… Proszę mnie puścić… – Marta doskonale zdawała sobie sprawę, że błagalny ton jej głosu jeszcze silniej stymuluje agresora.
"Ciekawe do czego się posunie? Będzie mocniej mi je ściskał? Czy może bezczelnie wtranżoli swą wielką grabę pod bluzkę?"
Istotnie, wzdychanie Marty, jej prośby, potęgowały pobudzenie ciemiężcy. Suwał dłońmi po piersiach, jakby je smarował. Bawił się nimi: zbierał je i łączył aby spłaszczyć.
Marta próbowała odepchnąć ręce z biustu, ale przynosiło to przeciwny efekt. Jakby nie chcąc wypuścić ze szponów swej zdobyczy, napastnik tym bardziej zapamiętale zaciskał na niej palce. Wreszcie zaczął gnieść piersi jakby wyrabiając ciasto, wyraźnie chcąc się nimi nasycić.
– Ochh… ochh… – wzdychała Marta.
"Dokładnie jak na tym weselu! Tak samo mocno mnie obłapia... Na bank zaraz wtryni się pod bluzkę!"
W głębi duszy, nie mogła się doczekać, kiedy napastnicy sięgną głębiej. Przestała się już opierać, skazując biust na plądrowanie przez łupieżcę, co oczywiście tym bardziej go rozzuchwalało. A to tym bardziej rozochocało napastnika. Już nie ściskał piersi przez bluzkę, ale wtargnął pod nią. Namacał wyrafinowany staniczek…
I wtedy… nagle coś zaszumiało Marcie nad głową, a następnie załopotało pod nogami.
Nietoperz! – Kobieta panicznie bała się dwóch rodzajów zwierząt: myszy i węży, a nietoperz wydawał jej się paskudniejszą odmianą myszy. Powoli wpadała w panikę. Tymczasem zwierzątko najwyraźniej szukało kryjówki. Wzbiło się do góry i…
Wpadło wprost pod spódniczkę! Marta poczuła trzepot miękkich kończyn na swoich udach i kroczu.
– Boże! Ratunku! Zrobię wszystko, tylko niech mnie ktoś od tego uwolni!
W popłochu, piszcząc, zaczęła uciekać. Trzymające ją do tej pory dłonie, w zaskoczeniu, puściły.
Marta wpadła w jakiś boczny zaułek. Myślała, że uwolniła się od mężczyzn, tymczasem tu jakby czekały na nią kolejne męskie ręce. Schwyciły ją o wiele gwałtowniej, niż do tej pory.
Poczuła woń potu napastnika, specyficzny zapach, którego wcześniej nie wyczuwała ani od Bartka ani Pietrka. Wydawało jej się, że to pot dojrzałego mężczyzny, wymieszany z jakimiś perfumami… bardzo dobrymi perfumami, wręcz luksusowymi. Wyczuwała kompozycję zapachu róż, cynamonu… Tak! To 1 Million! Zawsze go uwielbiała.
Tymczasem dłonie agresora nie pozwoliły Marcie zastanawiać się nad zapachami. Jedna zacisnęła się na piersiach, a druga bezceremonialnie wdarła pod spódnicę. Ta, która była na biuście, nie czekała długo, szybko wsunęła się pod bluzkę i znów namacała piersi, ale tym razem przez stanik.
– Nie… nie… – szeptała Marta, ale tak naprawdę pławiła się w przyjemności bycia obiektem podobnych ekspansji. Czekała, kiedy wsuną się pod koronkowy materiał stanika. Ręka jakby chciała na raz schwycić obie półkule, ale nie było to możliwe. Wreszcie bezceremonialnie wdarła się pod biustonosz.
– O Boże! – westchnęła Marta.
"Dokładnie tak, jak na tym weselu…"
Poczuła na nagim ciele męską dłoń, mocno zaciskającą się na piersiach. Badała jędrność, napawała się nimi. Druga ręka błądziła po udach, by szybko dotrzeć do najintymniejszego miejsca kobiety i chwycić je bezpardonowo.
Marta nie mogła załapać tchu. Dłoń brutalnie macała krocze.
– Nie, nie! – krzyczała kobieta. – Pomocy!
Wtedy usłyszała zbliżające się kroki. Tajemniczy napastnik wypuścił ją z objęć. Marta nie zastanawiając się ani chwili, ruszyła do przodu. Gdy pojawiło się światło, szybko wyszła z tunelu.
Tuż za nią wygramolili się dwaj mężczyźni. Bartłomiej z zaczerwienioną twarzą, sapał.
– Nie znudziła się paniusi wycieczka?
Marta była rozochocona.
Znowu wykombinuje coś równie ekscytującego… z góry się na to piszę!
– No nie wiem, nie wiem… tylko pod warunkiem, że nie będzie to nic niebezpiecznego, i że nie spotka mnie coś równie okropnego jak w tej jaskini.
– A nie, nie… panienka będzie się mogła tylko na tym rozłożyć…
– Jak to? – Zmarszczyła brew.
Udała jednak naiwną blondynkę i dała się poprowadzić w kierunku kępy paproci. Tuż za nią znajdował się twór niezwykły: okrągła kamienna ława, rzeźbiona w jakieś starożytne inskrypcje i piktogramy.
– To ołtarz ofiarny. Inkowie składali na nim dziewice w ofierze bogom.
Sytuacja była ekscytująca. Marta ogromnie chciała się poczuć jak bezbronna ofiara, ale najpierw chciała się trochę podroczyć.
– Nie… nie… Boże! Jakże te bezbronne dziewczę musiało się czuć! Była taka bezradna! Co ona przeżywała…
– Ma paniusia okazję się wczuć.
– No tak…
Marta z bojaźnią, ale i podnieceniem najpierw posadowiła pupę, aż wreszcie układała się na kamieniu. Przez cienką bluzeczkę czuła jego chłód. Pupą wyczuwała wypukłość płaskorzeźby. W tej pozycji wydała się mężczyznom niezwykle ponętna – długonoga blondynka jakby jeszcze bardziej długonoga. Pończochy lśniły, szpilki sprawiały wrażenie jeszcze bardziej eleganckich.
– Musi pani położyć ręce wzdłuż tych wyżłobień w ołtarzu.
Marta spełniła polecenie powoli. Zdało jej się, że czuje się jakby miała zostać przymocowana do krzyża. Wtem do ołtarza podszedł Bartek, błyskawicznie przy czymś poszperał i na przedramionach kobiety zacisnęły się dwie obręcze.
– Ojej! Co to…?!
– Przecież te dziewki trza było jakoś zniewolić.
– Ale… jak to? Co się z nimi działo?
– Zostawiali je na żer. Przychodził może bóg Apu? Ale to musiały być dziewice. Młody, jak myślisz? Nasza damula ma cnotkę, czy nie?
Marta poczuła się upokorzona.
– No paniusiu? Chcesz, żebyśmy cię wypuścili? To najpierw powiedz, czy masz wianuszek, czy nie? Ha ha…
Marta niby oburzona, w gruncie rzeczy, ku własnemu zaskoczeniu, podniecała się takim nagabywaniem. Drążeniem jej intymności. Zastanawiała się jaka odpowiedź najbardziej by ich rozpaliła? Wyobrażała sobie obydwa warianty. Oba ją mocno ekscytowały.
W pierwszym, mówi im:
– Tak, zachowałam mój bezcenny skarb, moją cnotę. Jeszcze jestem… dziewicą…
W drugim, ostrzejszym:
– Nie, nie jestem dziewicą, cnoty niestety zostałam już pozbawiona…
Głupie pomysły! – szybko zganiła się w myślach.
– Pani Marta nie chce nam wyjawić swojej słodkiej tajemnicy! – huczał Bartłomiej. – A przecie tylko dziewice mogły być złożone… Trza sprawdzić!
Stary lowelas przysiadł obok Marty i położył rękę na jej udzie. Dziewczyna silniej poczuła swoją bezradność. Nie mogła nawet poruszyć rękami. Co też on chce zrobić? – zastanawiała się przerażona.
Mężczyzna tymczasem sunął ręką po udzie, aż wsunął ją pod spódniczkę i przejechał dłonią po aksamitnych, przyjemnych w dotyku pończochach na część już nie gładką, a wykonaną z koronki, zaraz potem na nagie udo… Nie miał pomysłu, a przede wszystkim odwagi, żeby zrobić coś więcej. Już zamierzał się wycofać, gdy Marta, przerażona tym, co się dzieje, zaczęła panikować.
– Co pan robi! – krzyczała. Zaczęła szarpać się i wierzgać.
Na mężczyzn mocno działał widok fantastycznych nóg w szpilkach i pończochach, kręcących młynki w powietrzu. Zadzieranie nóżek do góry spowodowało też obsunięcie się spódniczki. Pierwszy raz mogli zobaczyć jej majteczki w pełnej krasie. Były to białe, skąpe stringi z delikatnej koronki, z paseczkami miękkiego tiulu po bokach, wykończone kwiatowym haftem. Doskonale przylegały do sylwetki. Materiał był tak cienki, że mężczyźni dostrzegli przezeń zarys wąskiego, ciemnego paska włosków. Na obu zrobiło to piorunujące wrażenie. Dlatego stary wsunął dłoń w pobliże majtek, co spowodowało, że Marta zaczęła wierzgać jeszcze mocniej.
To dolało oliwy do ognia. Podstarzały playboy wsunął palec pod materiał stringów i namacał cipkę. Martę zamurowało. Przestała krzyczeć i majtać nogami, jakby nie dowierzała w przebieg zdarzeń. Zygmunt potraktował to jak przyzwolenie. Podniecony, wsunął palec wskazujący w pochwę.
Palec zaczął brutalnie penetrować Martę, sprawdzając jej ciasność, było to upokarzające naruszenie intymności. Wręcz nie wiedziała co powiedzieć.
– Ale ciasna jest kuciapka naszej pani profesor! – Bartłomiej celowo chciał zawstydzić Martę. – Ciekawe czy zwiedzał ją jakiś fagas?! Młody! Ty pewnie w życiu nie widziałeś babskiej piczki. Choć, zobaczysz se.
Pietrek wybałuszył oczy i rozdziawił usta. Gapił się jak w jakimś amoku.
– Widzisz? Jaka zadbana? Czysta. Wygolona…
Marta nadal nie przeciwdziałała. Niezwykle podniecało ją to upokorzenie. To że ten młodzieniec ma jak na dłoni jej nagość.
– To co młody? Żeby paniusia nadawała się na ofiarę dla inkaskich bogów, musi być dziewicą… Taka ciasna, może jeszcze żaden nie zamoczył… Tak trza przyjąć i ofiarować ją zgodnie z ceremoniałem. Zostawimy ją tutaj na chwilę. Chodź! Ale, żeby nie robić jej takiej wielkiej krzywdy, zawiążemy jej oczy, co nie? No i nie zostawimy jej z odkrytą piczką.
Bartłomiej zawiązał Marcie oczy, po czym nasunął z powrotem majtki i spódniczkę.
Słyszała oddalające się kroki.
Po co poszli? Zostawili ją tak samą… Boże… Co za sytuacja? Nie mogę ruszać rękami. Nie mogę się podnieść… mogę tylko leżeć i czekać… w dodatku w tej zapraszającej pozycji…
Gdyby ktoś tu się pojawił i chciał skorzystać z mojego skrępowania… nawet nie wiedziałabym kto to…
Jak na zawołanie usłyszała szelest kroków. Cicho. Jakby ktoś się skradał. Ktoś tuż tuż przykucnął? Marta zadrżała.
Czyżby jeden z nich wrócił? Tylko po co ten cały cyrk? A może chcą się do mnie dobierać, a potem udać, że to nie oni? Ach! Przebiegły ten Bartłomiej!
Poczuła dotyk. Miała wrażenie, że ktoś podciągnął jej spódniczkę do góry. Świadomość tego, połączona z faktem, że nie może niczego zobaczyć, potęgowała jej podniecenie.
– Proszę… nie… – szeptała, gdy czyjaś ręka zsuwała na bok jej majtki.
Zaraz potem poczuła na sobie ciężar obcego ciała. I zapach. Dokładnie ten sam, co w jaskini. Męskiego potu, potu bardzo dojrzałego mężczyzny, mieszającego się z dobrymi perfumami.
Chciała krzyknąć, ale szorstka dłoń zakryła jej usta. Była niezmiernie podniecona. Nie mogła zobaczyć napastnika, nie mogła go dotknąć dłońmi, a teraz nie mogła nawet krzyczeć. Za to poczuła organ! Nieco miękki, ale jednak twardniejący. Wiedziała, jaki jest jego cel i ta świadomość podniecała. Nie widziała zupełnie nic: ani sylwetki mężczyzny, ani twarzy, ani jego przyrodzenia. Za to mocno czuła jego zapach.
Próbowała zrzucić z siebie napastnika, ale nie potrafiła. Umiejscowił się między jej nogami, więc nie mogła też ich zewrzeć. Poczuła jak penis niecierpliwie wdziera się w nią, niezbyt twardy, ale wystarczająco by wsunąć się do środka.
Niemożność krzyczenia, niemożność użycia rąk, niemożność choćby zobaczenia go, podniecały okrutnie. Mogła tylko przyjmować w siebie potężny organ. A ten wdarł się do samego dna pochwy. Zdobył. I zaczął rytmicznie się poruszać. Jakże to ją podniecało! Cała jej uwaga była skupiona na kolejnych sztychach.
Rżnie mnie. Tak! Niech mnie rżnie bez końca!
Podniecona, jęczała przyjmując pchnięcia.
– To niemożliwe! Widzisz Pietrek? Pani nauczycielka ma przywiązane ręce, a zadarła spódniczkę i zsunęła sobie majteczki z psioszki…
– Po co urządzacie ten cyrk?! – sfrustrowana przerwaniem dobrze zapowiadającej się zabawy, krzyczała.
Przecież przed chwilą jeden z was mnie zerżnął… – dodała w myśli.
Pietrek zaniemówił, rozdziawiając gębę, a Bartek kontynuował.
– Jak myślisz? Jaki znak daje nam pani historyczka, tak rozkładając nóżki, podciągając kieckę i ściągając te seksowne stringusie? Po co wypina do nas gulusią kuciapkę?
– Może… może… żeby… Żeby ją… – Sytuacja ośmieliła młodzieńca, co zaskoczyło nawet dojrzałego donżuana.
– No pewnie, żeby ją… żeby ją teges! Ty gówniarzu pewnie tego jeszcze nie robiłeś, to popatrz jak stary wyga zabiera się do akcji.
Bartek był rozochocony niczym ogier, którego dopuszcza się do klaczy. Zsunął kobiecie opaskę z oczu.
– Patrz mała, jakiego mam dzielnego fajfusa! – Rozpiąwszy rozporek, zaprezentował męskość Marcie, tuż nad jej twarzą. – Przypatrz się dobrze narzędziu, co ci zaraz da taki wycisk, że popamiętasz do końca życia!
Dziewczyna zbladła z przerażenia, rzeczywiście miał się czym pochwalić. Mogła go nie tylko podziwiać wzrokiem, ale też dotykiem i węchem, bo położył swój oręż na dziewczęcej, delikatnej twarzy i począł nim smyrać po oczach, nosie, policzkach, jakby chciał jej zmazać makijaż lub jakby chciał się delektować gładkością i urodą jej buzi lub raczej żądny oddawania mu czci…
Nie mogła ani uciekać, ani odpychać rękami butnego ciemiężyciela, jedynie próbowała odchylać głowę. Nie spodobało się to staremu lowelasowi. Chwycił władczo za włosy i nakierował jej usta na swojego penisa.
– Posmakuj go!
Bez ceregieli wepchnął kutasa między wargi. Marta nie wiedział, czy ta sytuacja bardziej ją upokarza, czy podnieca. Bezwolność, zdanie na łaskę i niełaskę napalonego samca, rozogniało ją do granic. Przyjmowała pchnięcia w usta, potem coraz głębiej, aż w gardło. Puścił ją, gdy zaczęła się krztusić.
– Czas na psiochę!
Bez wahania nakierował oręż na cipkę. Marta wyginała się, udawała, że próbuje przeszkodzić mężczyźnie, ale oczywiście jej działania nie przyniosły efektu, tym bardziej, że w głębi ducha, kobieta bardzo chciała znów poczuć w sobie dorodny kawał mięcha. Wcześniejszy akt został szybko przerwany, rozbudził ją tylko i teraz wręcz nie mogła się doczekać ponownej penetracji. Bartek, jak na swój wiek, wbił się w dziewczynę całkiem raźnie.
– Auuuaaa! – zakrzyknęła, czując jak mocno ją rozpycha.
– Patrz młody i ucz się, jak się rypie takie damulki! – wesoło grzmiał stary.
Grzmocił kobietę z zaskakującą werwą. Pietrek mógł jedynie zazdrościć. Ogarnęła go tak przemożna ochota, że nie mógł się powstrzymać. Wyjął penisa i zaczął się masturbować. Kątem oka dostrzegł to Bartłomiej, nie przerywając swojego dzieła, zawołał:
– Nie wstydź się gówniarzu! Podejdź i pokaż pani nauczycielce, że nie masz się czego wstydzić! Niech zobaczy siuraka, którego jeszcze dzisiaj będzie musiała ugościć w swojej ciasnej piczy! Chociaż po mnie to już taka znowu ciasna nie będzie! Ha ha ha!
Marta czuła się niepomiernie upokorzona sytuacją, ale to upokorzenie niezmiernie ją podniecało. Oto jestem sprowadzona do roli worka treningowego… przedmiotu instruktażowego dla młodego mężczyzny…
– Podejdź durniu do niej! Tak jak cię uczyłem! Połóż jej kindybał na buźce. Niech się z nim zapoznaje! Ha ha ha!
Kolejna fala upokorzenia uderzyła w Martę, gdy młody, niedoświadczony penis ulokował się na jej twarzy. Czuła jednocześnie dwa męskie członki. Jeden w sobie, sprawiający jej niewysłowioną przyjemność, drugi na ustach, rozmazujący szminkę.
Kiedy przyjmowała potężne pchnięcia starego ogiera, czuła mocniej jak kamień ofiarny wbija jej się w pośladki i plecy, a jednocześnie metalowe klamry ocierają nadgarstki.
Kiedy przyspieszył, zaczęła błagać:
– Proszę odepnijcie mnie, obiecuję, że zrobię wszytko, co zechcecie.
Podniecała ją jej własna uległość.
Kiedy opaska spadła z oczu, zastanawiała się czyj penis penetrował ją na początku. Żaden z tych dwóch ogromnych, nie pasował jej do wcześniejszych doznań.